Via Appia - Forum

Pełna wersja: Wolni Jeźdźcy Irmandilu [Tytuł chwilowy]
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Poprawiona wersja wstawiona na prośbę autora \\Sith

Pierwszy ''rozdział'' co ni opowiadaniem, ni książką ni jest.
Krytykujcie, jedźcie, mieszajcie z błotem, chwalcie, motywujcie, róbcie co chcecie Big Grin
_________________________




Kolejne miasto dotknięte wojną...
Taka myśl przychodziła do głowy wszystkim Wolnym Jeźdźcom zbliżającym się do większego skupiska ludności Irmandilu.
Irmandil był ogromnym państwem położonym w sercu Centralnego Kontynentu, zajmując jego największą część. Sąsiadował z dwoma państwami – nadmorskim Samard od zachodu oraz Imperium Lotardzkim od wschodu. Z tym drugim obecnie Irmandil był w stanie wojny.
Każdy zadawał sobie te same pytania – po co to wszystko? Dlaczego, po tak długim czasie trwania pokoju pełnego porozumień handlowych i wymianie odkryć naukowych, nagle władze lotardzkie wypowiedziały wojnę silniejszemu państwu? I nikt nie znał odpowiedzi.
Vin przekroczył kolejną już na swej drodze zrujnowaną bramę prowadzącą do miasta w jeszcze gorszym stanie. Ulicę pokrywał kurz i gruz. Gdzieniegdzie była ona zablokowana przez całe ściany oderwane od otaczających resztek budynków. Młody Wolny Jeździec musiał wjechać na biedniejszą część miasta, patrząc na wielkość ruin. Zaraz nimi widać było większe „budynki”.
Powoli zbliżając się do centrum, Vin widział nielicznych ludzi ubranych w stare płaszcze dające minimalną ochronę przed zimnym wiatrem mijającej zimy. Patrzyli na niego, jedni z zainteresowaniem, inni z przestrachem, kolejni jakby z nutką nadziei. Nikt jednak go nie zaczepił aż do jedynego w pobliżu ocalałego budynku.
Chłopak zeskoczył z konia, przywiązał do słupa przy korytku napełnionego wodą i wszedł do karczmy. Powitał go podmuch ciepłego powietrza z kominka pod ścianą i obojętne spojrzenie właściciela stojącego przy barze i czyszczącego kufel po piwie. Przybysz usiadł naprzeciwko oberżysty, ściągnął kapelusz i zwrócił się do mężczyzny.
- Nalej pan jedno ciemne imperialne, jeśli ci zostało – rzekł przyjacielskim tonem. Został obrzucony uważnym wzrokiem.
- Nie zostało – odburknął karczmarz. Vin skrzywił się na ten drobny akt niechęci, szybko jednak znów przybrał na twarz wyraz przyjaznej obojętności.
- A jakikolwiek trunek? Jakieś choćby najtańsze piwo?
- Sprawdzę.
Oberżysta poszedł na zaplecze, chłopak więc zaczął rozglądać się po lokalu. Zakurzone ściany upstrzone ciemnymi plamami podejrzanego pochodzenia sprawiały, że w lokalu wydawało się czuć lekki zaduch, mimo panującej pustki. Na ziemi leżały połamane nogi stołów i krzeseł oraz szczątki kufli. Jedynymi meblami były dwa stoły z trzema krzesłami. Na ścianie wisiały resztki jakiegoś obrazu i głowa jakiegoś zwierza z połamanym porożem i obecnie trudnym do rozpoznania. Z tym wszystkim kontrastował zadbany bar naprzeciwko drzwi, do którego właśnie powrócił właściciel lokalu z kuflem mętnej jasnej cieczy.
- Słabe Irm – mruknął do chłopaka stawiając przed nim naczynie. Vin natychmiast chwycił za nie i, opróżniając jednym haustem, poprosił o dolewkę.
- A zapłacić ma czym? – zapytał oberżysta. W odpowiedzi na stole pojawiła się wypchana sakiewka.
Mężczyzna znów wyszedł na zaplecze. Po chwili wrócił z miską ryżowej potrawki, siadł w niewielkiej odległości od przybysza i zaczął jeść. Po chwili przestał, czując na sobie wzrok nieznajomego. Chwilę patrzyli na siebie, po czym mężczyzna wstał i poszedł po drugą porcję.
- Mogłeś zamówić – burknął, siadając z powrotem. Chłopak nie odpowiedział, całkiem zajęty pochłanianiem zawartości miski.
- Co to za miasto? – spytał Vin po długiej ciszy, mąconej co jakiś czas przez odgłos pośpiesznego jedzenia.
- Gwanoa – padła odpowiedź. – Nawet nie wiesz gdzie jesteś?
Chłopak trochę się zmieszał. Po prawdzie jechał bez celu, gdzie go droga poniesie. Jedynym towarzyszem był wierzchowiec Aro, a konia przecież nie zapyta o drogę. Ludzi prawie nie spotykał, chyba że w jakiejś mniejszej wiosce, gdzie akurat trafiło mu się zadanie, do których najmowano Wolnych Jeźdźców. Nigdy jednak nie wpadł na to, że mógłby zapytać o dalszą trasę czy o następną miejscowość.
- Co z ciebie za Jeździec? – spytał retorycznie karczmarz, widząc zakłopotanie na twarzy podróżnika. – A teraz zapłać.
Vin otworzył sakiewkę i wyjął z niej dwie złote monety z nieznanym oznaczeniem. Oberżysta chwycił jedną i zaczął bacznie się jej przyglądać, następnie za pomocą zębów sprawdził jej autentyczność. Gdy nie poddała się próbom zgięcia bądź połamania, odłożył ją na blat i spojrzał na podróżnika.
- Skąd je masz? – spytał podejrzliwie po krótkiej chwili ciszy.
- Z Uverworld.
Lokal wypełnił się głośnym kaszlem. Karczmarz, zachłystując się i z trudem łapiąc oddech złapał za najbliżej stojący kufel piwa i wypił do dna. Po chwili się uspokoił i wlepił w młodzieńca wzrok pełen zaskoczenia i niedowierzania pomieszane z nutą podziwu.
Vin także wpatrywał się w swego rozmówcę, zastanawiając się czemu ten patrzy na niego takim dziwnym wzrokiem. Może tu nie przyjmują?
- Niestety nie mam innej waluty, ale jak dojadę do jakiegoś miasta, które jeszcze nie zostało zrujnowane, jakoś zarobię i mogę wtedy panu…
- Ależ co też wygadujesz, drogi panie! – zawołał nagle mężczyzna tubalnym głosem. – Mów mi Dar! – uścisnął dłoń młodzieńcowi. Zabrał mu też niedopite piwo. –Nie pij tego szamba. Dla takich jak pan mam coś o niebo lepszego.
Pobiegł na zaplecze, skąd po chwili dały się słyszeć szurania i trzaski. Po chwili wytoczył stamtąd beczkę z oznaczeniem „CI”.
- Przepraszam za mój wcześniejszy dystans do pana – mówił mężczyzna, napełniając kufel ciemnozłotym płynem. – Nie miałem pojęcia, że pan to ten przesławny wędrowiec Darn Pogromca!
Vin zachłysnął się i rozkaszlał. Potem zaśmiał się, najwidoczniej bardzo uradowany usłyszanymi słowami.
- Wcale nie jest Darnem! – zawołał wciąż się śmiejąc.
Oberżysta patrzył na niego zdziwiony. – No tak, w końcu za młody żeby sobie poradzić… Choć oręż ma niczego sobie… - mruczał do siebie, spoglądając na wystającą zza ramienia Vina czarną rękojeść owiniętą białym bandażem. Później znów spojrzał na młodzieńca. Ciemnobrązowe krótkie włosy, młoda, lekko wychudzona twarz ze śladami długiej wędrówki z dala od cywilizacji. Nie wysoki, ale też nie za niski. I chudy. Zdecydowanie nie wyglądał na bohatera. Po tej myśli Dar poczuł się lepiej. Jednak zaraz dopadły go kolejne wątpliwości.
- Skąd masz Uverworldzkie złoto?
- Od Darna.
Ta szczera i prosta odpowiedź zbiła karczmarza z tropu.
- I dał ci je tak po prostu?
Tu zapadła cisza. Vin spuścił wzrok i długo wpatrywał się w podłogę. Wzrok stał mu się poważny, prawie smutny.
- Nie mógł mi dać, bo był już martwy – odparł bezbarwnym głosem.
- Martwy…? – powtórzył bezwiednie Dar. Patrzył osłupiały na młodzieńca z niedowierzaniem. Nie, myślał, to nie prawda. To nie może być prawda. Młody kantuje. Tak, na pewno to tylko jakiś żart. A może nie? Wątpliwości trzaskały mu się po głowie. Może to wcale nie kant? W końcu wygląda całkiem poważnie. Ale jak mógł zginąć wielki Darn Pogromca Devourów, znany w całym Irmandilu, jedyny który podróżował po Uverworldzie, pokonał Tarnaka walcząc w pojedynkę i wróciwszy bez szwanku do ojczyzny?!
- Skąd wiesz? – spytał w końcu.
- Byłem przy tym.
Vin nie miał najmniejszej ochoty o tym rozmawiać, jak zginął jego mentor. Widać to było w jego postawie i tonie, jakim odpowiadał. Siedział tak jeszcze chwilę wpatrzony w podłogę, w końcu jednak wstał zanim Dar zdążył zadać kolejne pytanie, złapał za kapelusz, po czym ruszył w stronę drzwi.
- Gdzie ty idziesz? Wracaj, zaczyna padać, ciemno się robi… – zawołał za nim karczmarz, mając nadzieję że młody podróżnik jeszcze z nim posiedzi. Jakby na potwierdzenie jego słów nad miastem przetoczył potężny huk grzmotu.
- To dobrze – stwierdził Vin. Odwrócił się niespodziewanie i uśmiechnął. – Lubię deszcz.
Po czym wyszedł w mokrą ciemność.
Z racji tego, że masz avatar z One Piece postanowiłem przejrzeć Twój temat. Zasadniczo tekst jest jako taki. Ale może opinia na temat całokształtu na końcu.

Cytat:Gdzieniegdzie była ona zablokowana przez całe ściany oderwane od otaczających resztek budynków.
Nie wiem czy zrozumiałem sens tego zdania, jeśli w ogóle zrozumiałem. Nie, nie zrozumiałem. Nie miało być "otaczanych", jeśli już? Chyba rozumiem... :p

Cytat:Zaraz nimi widać było większe „budynki”.
Czyżbyś wszamał dwie literki pomiędzy pierwszymi słowami?

Cytat:Powitał go podmuch ciepłego powietrza z kominka pod ścianą i obojętne spojrzenie właściciela stojącego przy barze i czyszczącego kufel po piwie. Przybysz usiadł naprzeciwko oberżysty, ściągnął kapelusz i zwrócił się do mężczyzny.
Głupio brzmi, przynajmniej według mnie. I błędem chyba także jest.

Cytat:Na ścianie wisiały resztki jakiegoś obrazu i głowa jakiegoś zwierza z połamanym porożem i obecnie trudnym do rozpoznania.
Dość dziwnie to brzmi, ostatnie cztery słowa niszczą cały szyk.

Cytat:Vin otworzył sakiewkę i wyjął z niej dwie złote monety z nieznanym oznaczeniem.
Tu brzmi też dość śmiechowo.



Dobra, to teraz tak całościowo Big Grin. Podoba mi się, mocny klimat, parę śmiesznych zdań. Jeszcze takie stwierdzenie jak "Młody Wolny Jeździec" trochę mi się nie podobało, ale ciężko ująć to inaczej. Piszesz jak dla mnie bardzo dobrze, choć widziałem o wiele lepsze prace, postaci realistyczne, dialogi również. Szczególnie mi się podoba, że umiesz trochę rozgraniczyć charaktery bohaterów, bo w mojej pierwszej "powieści" fantasy panowie albo skrajnie się od siebie różnili, aż do śmieszności, albo były identyczne. Interpunkcyjne błędy też chyba się wkradły... Ale nie mi o tym mówić, bo jestem największą zakałą pod tym względem. Czekam na ciąg dalszy, chociaż fabuła w tym gatunku raczej mnie nie wciąga i nie wciągnęła również tu. [Nie martw się, Sapkowski też poległ]
Na samym początku naprawdę zbędny wielokropek.
Błędów już się dzisiaj nawymieniałam i więcej nie zamierzam, niech więc wystarczy ci informacja, że przyda się podpicować interpunkcję.
Całość? Nic szczególnego, poza tym, że wielki bohater poległ, jeszcze zanim zaczęła się akcja xD. Typowe fantasy, jak na razie. Bohater z jakimś "mrocznym" przeżyciem za sobą, wojna, itd. Za wcześnie, żeby oceniać. Masz całkiem dobry warsztat, chociaż nie skupiałam się specjalnie na szukaniu błędów. OK, pisz dalej, zobaczymy, co z tego będzie.
Pozdrawiam.
Nadszedł czas na drugi "rozdział". Wyszedł o niebo dłuższy ^^ Zapraszam do lektury (o ile w ogóle znajdą się chętni, hyh)
_____________


Ciemne niebo co jakiś czas rozświetlane było zygzakami błyskawic, po których powietrze przeszywał potężny grzmot. Deszcz tym czasem zajmował się typowym dla siebie spadaniem w dół, nie dając cienia szansy na szybki koniec.
Vin opuścił Gwanoę jakąś godzinę temu i powoli jechał obranym traktem. Co jakiś czas poklepywał Aro uspokajając w momentach, gdy okazywał swe niezadowolenie z perspektywy nie wiadomo jak długiej podróży, zanim znajdą jakieś schronienie. Obecnie chłopiec leżał znudzony na swym wierzchowcu z narzuconym na głowę kapeluszem, który dawał minimum osłony.
- Już, spokojnie – mruknął znudzonym tonem, gdy koń znów zarżał i lekko wierzgnął.
- Pewnie za chwilę do czegoś dotrzemy…
W pewnym momencie Aro stanął i podniósł głowę jakby nasłuchiwał.
- Co jest? – zapytał Vin, też podnosząc się rozglądając wokół siebie. Na ścieżce jednak nic nie było widać, tak samo wokół niej. Jednakowoż gęsty deszcz ograniczający pole widzenia mógł coś zasłonić, co koń być może wyczuł instynktownie.
Nagle spomiędzy szumu ulewy oderwał się ostry ryk dochodzący gdzieś z góry. Ciemny punkt znajdujący się gdzieś na granicy chmur powoli zwiększał się, pikując w stronę młodzieńca.
- Rusz się Aro! No już! – zawołał uderzając piętami boki wierzchowca, zmuszając go do zerwania się do galopu. Chwilę później miejsce w którym stali rozbłysło czerwonym płomieniem. Zaraz za nim pojawił się ogromny, czarny smok lecący nisko nad ziemią. Przeszybował nad Vinem i ciężko wylądował kilka metrów przed nim.
Z nad jego pyska wyłonił się czarno odziany mężczyzna z twarzą zasłoniętą głębokim kapturem.
- Kogóż to spotykam podczas codziennego przelotu – powiedział, zeskakując z jaszczura i podchodząc do chłopaka.
- Młody Vincent z rodu Noir! Toż to prawdziwy zaszczyt spotkać przedstawiciela tak znamienitej rodziny w takim miejscu! – mówił tonem kpiącego szacunku.
- Mówiłem ci już przy naszym ostatnim spotkaniu byś tak mnie więcej nie nazywał – odpowiedział Vin ponurym głosem. – Czego chcesz?
Mężczyzna udał niepocieszenie. – Ajaj… Oschły jak zawsze… Czymże sobie zasłużyłem na twą niechęć? – Westchnął i znów wskoczył na pysk smoka.
- Jak zwykle przychodzę do ciebie w interesach, młody Vincencie!
- I do rozmowy ze mną potrzebujesz smoka? – Jeździec wysilił się by jego głos zabrzmiał kpiąco.
- To tylko dobry środek lokomocji. I część większego planu.
Vin natychmiast spoważniał. – Jakiego planu?
Mężczyzna pokiwał zażenowany głową, po czym krótko się zaśmiał. Cała sytuacja zdawała się całkiem nieźle go bawić.
- Chciałbyś się dowiedzieć? Nie ma nic za darmo!
- Czyżbyś zaczął handlować informacjami? – Chłopak znów przeszedł na kpiący ton. – Ile dziennie zarabiasz?
– Ograniczysz się tylko do kpin? Gdy rozmawialiśmy ostatnim razem, byłeś bardziej… agresywny! – Mężczyzna znów się zaśmiał. – Czyżby miecz stępiał ci tak jak język?
- Zejdź tu, to się przekonasz!
Smok zerwał się do lotu.
- Jedź za mną, a może czegoś się dowiesz! Chyba, że tchórzysz!
Po czym jaszczur poszybował w kierunku widniejących w oddali pagórków.


---


Smok wylądował na środku doliny położonej nieopodal głównego traktu, otoczonej wzniesieniami porośniętymi rzadkimi drzewami, rozpoczynającymi las tuż za nimi. Vin powoli skierował Aro pomiędzy wzgórkami. Znalazłszy się na otwartej przestrzeni, zeskoczył z konia i zawołał w kierunku jaszczura.
- Teraz do mnie zejdziesz?
Odpowiedział mu śmiech. Znowu. Chłopak zaczął zastanawiać się nad trzeźwością rozmówcy i powagą sytuacji.
- O nie! – w końcu doszło odpowiedź. – Ja nie mam zamiaru z tobą walczyć! – Głos mu spoważniał. – Dam ci za to zabawić mojego nowego podopiecznego!
Na te słowa smok ostro zaryczał i puścił w stronę Vina wiązkę ognia. Chłopak instynktownie uskoczył i zaczął szukać wzrokiem Aro. Zawołał go i sam wskoczył do jednej z wąskich ścieżek prowadzących do doliny. Tam zaczął analizować sytuację.
Pierwsze pytanie jakie mu się nasunęło, to skąd wziął się tutaj czarnołuski smok kolczasty. W końcu jest jednym z trzech najgroźniejszych rodzajów smoków zamieszkujący szczyty Pyronów – łańcucha górskiego położonego w Uverworldzie. Za daleko, żeby miał gdzieś w pobliżu legowisko, a mało prawdopodobne, by Gond – mężczyzna na nim siedzący, doprowadził go aż tu. Do tej pory nie było jeszcze nikogo, kto na dłużej niż dzień ujarzmił ten rodzaj smoka. A podróż tutaj na pewno nie trwała mniej niż trzy.
W tradycyjny sposób na pewno nie wygram, myślał gorączkowo. Mimo treningu jaki przeszedł pod opieką Darna, nie był pewien swojej siły przeciwko przeciwnikiem takiego kalibru. Zresztą, smoki były jedynymi stworzeniami, których wielki Pogromca unikał. Nigdy jednak nie powiedział dlaczego.
Smok uderzył ogonem w ścianę przy której była ścieżka.
- Czyżbyś stchórzył, młody Vincencie Noir? – zawołał Gond rozbawiony. – Nie wstydź się, wiem że stać cię na więcej!
Muszę się dostać do Gonda, myślał chłopak. Skoro nie mógł po prostu pokonać smoka, postanowił go zmęczyć. Podszedł do stojącego za nim Aro i otworzył małą skórzaną torbę z kieszeniami wypełnionymi różnymi kolorowymi fiolkami. Vin wyjął zieloną i potrząsnął nią, sprawdzając czy coś jeszcze jest w środku. Trochę zostało. Chłopak wychylił zawartość do dna. Poczuł jak po cały ciele przebiega dreszcz. Otrząsnął się i powoli wyszedł ze szczeliny. Teraz liczyła się każda sekunda.
Fiolki, które chłopak trzymał w torbie były wspomagaczami, których wyrobu nauczył go pewien zaznajomiony alchemik w pewnej wiosce, w której zatrzymał się na dłużej, wziąwszy zlecenie na pozbycie się Pasiaków – małych irytujących stworzeń człekokształtnych słynących z różnych rozbojów w ludzkich wioskach i mniejszych miasteczkach. Kiedy po raz trzeci ich banda uciekła mu pod osłoną nocy, miejscowy zielarz zaproponował mu wspomagacze, napoje, które w różny sposób zwiększają możliwości ludzkiego organizmu. Gdy wykorzystawszy dwa z takowych i załatwiwszy problem, Vin postanowił nauczyć się sam wyrabiać wspomagacze, i od tamtej pory starał się zawsze mieć drobny zapas.
Trzeba było jednak pamiętać o kilku aspektach wiążących się korzystaniem ze wspomagaczy. Po pierwsze działały one głównie tylko do pięciu minut, po drugie po upływie tego czasu podwojona zdolność malała o półtora wydajności podstawowej. I nie można było wypić kolejnego wspomagacza przez następne dziesięć minut.
Vin podskoczył dwa razy na rozgrzewkę, rozciągnął nogi, po czym dobył ostrza.
- Oho! – zawołał Gond na ten widok. – Czyżbyśmy zaczynali być poważni?
Smok znów zaatakował ogonem. Chłopak jednak z łatwością wyminął go i zaczął biec w stronę centrum doliny. Co chwilę uskakiwał kolejnym uderzeniom, aż w końcu dotarł do przednich łap jaszczura. Bez zastanowienia ciął płasko po szerokości. Ostrze nie zostawiło nawet najmniejszego śladu. Znów rozległ się śmiech dochodzący z góry.
- Myślałeś że tak łatwo będzie go zranić? Nie bez powodu nazywają je smokami pancernymi!
Jeździec znów uskoczył przed zmiażdżeniem ogonem, po czym wskoczył na niego i chwycił się jednego z kolców. Tak wisząc, próbował jednocześnie utrzymać się i przeskakiwać coraz wyżej. Minęła pierwsza minuta. Gdy nie udało mu się przez dłuższy czas zmienić pozycji, w momencie gdy ogon kierował się w dół, zeskoczył z niego i natychmiast zaczął bieg na około przeciwnika, z nadzieją, że może skołuje jakoś przeciwnika. Smok odpowiedział ciągłym strumieniem ognia puszczonym za chłopakiem. Vin ledwo utrzymywał minimalny dystans od spopielenia.
Jaszczur w końcu przestał ziać, młodzieniec postanowił więc zwolnić. W tym momencie ogłuszyła go eksplozja, która nastąpiła tuż przed nim. Odrzuciło go od ściany bliżej tylnych łap smoka. Powoli wstał, trzymając się za obolały bok. Oparł się na mieczu i spróbował oprzytomnieć. W głowie wciąż mu szumiał, gdy znów ruszył z zamiarem wskoczenia na przeciwnika. Zostały dwie i pół minuty. Smok znów zaczął atakować ogonem, jednak nie dawał rady zawinąć go aż tak, by uderzać między własne tylne łapy. Zaryczał zirytowany niemożnością strącenia intruza z tyłka, wykręcił więc łeb i zaczął pluć wokół ogniem.
Vin tymczasem puścił się biegiem przez całą długość tułowia jaszczura. Slalomując pomiędzy kolcami i zwolnił dopiero gdy dotarł do szyi. W tym momencie smok stanął dęba, zmuszając chłopaka do złapania się kolca trzy długości w dół, gdzie młody sturlał się, obijając sobie ponownie plecy. Gdy czarny z głośnym rykiem znów wrócił do poziomu, chłopak jak najszybciej wbiegł na głowę przeciwnika. Zostało półtorej minuty. Chłopak podbiegł do stojącego przed nim Gonda i ciął płasko na wysokości klatki piersiowej. Za wolno. Mężczyzna wyskoczył w górę i wylądował u stóp swego zwierzaka. Zaśmiał się.
- Brawo, pełna wirtuozeria twoich niebagatelnych umiejętności! – zawołał uradowany.
- Choć spodziewałem się trochę więcej pomysłowości niż bieganie w kółko i dojście do mnie. Muszę ci więc z przykrością oznajmić, że nie zdałeś.
- Czego? – spytał Vin, co chwilę zerkając w tył i lekko dysząc. Zostało pół minuty i zaczął odczuwać zmęczenie po użyciu wzmacniacza.
- Gdybyś zdał, powiedziałbym ci gdzie znaleźć tego, za kim tak zaciekle się uganiasz – odparł kpiąco Gond, uśmiechając się lekko. – Tymczasem okazałeś się za słaby… Ale wciąż możesz do nas dołączyć – spojrzał na niego.
- Ani myślę! – Chłopak znów spojrzał do tyłu. Smok jednak był całkowicie spokojny, więc Jeździec zeskoczył na dół. Chwiejnie stanął na nogi, oparłszy się o miecz.
- Nadal jesteś tak uparty?
Odpowiedzią było tylko pełne niezłomnej pewności siebie wzrok.
- Ta dzisiejsza młodzież… Strasznie uparty z ciebie człowiek.
Gond wskoczył na pysk smoka, który natychmiast przygotował się do lotu.
- Szybko się znów nie zobaczymy, więc możesz potrenować przed kolejnym spotkaniem – zawołał na pożegnanie, po czym powoli zniknął w oddali na nieboskłonie.
- A żeby cię… - mruknął Vin. Zarzucił miecz z powrotem na plecy i skierował się w kierunku ścieżki między wzniesieniami, gdzie stał Aro. Powoli podszedł do niego, wspiął się na niego, położył i lekko spiął piętami, dając znak, żeby ruszał. Koń powoli wyszedł z pomiędzy wzgórz i wrócił na główny trakt.
SZCZEGÓŁY

ROZDZIAŁ I

Cytat:Irmandil był ogromnym państwem położonym w sercu Centralnego Kontynentu, zajmując jego największą część. Sąsiadował z dwoma państwami

Powtórzenie.

Cytat:Nikt jednak go nie zaczepił aż do jedynego w pobliżu ocalałego budynku.

Brakuje mi czegoś w tym zdaniu.

Cytat:Chłopak zeskoczył z konia, przywiązał do słupa przy korytku napełnionego wodą i wszedł do karczmy.

Słup był napełniony wodą? Czy koń? Czy coś innego?

Cytat:Przybysz usiadł naprzeciwko oberżysty, ściągnął kapelusz i zwrócił się do mężczyzny.

Rymy!! ARHHHHHHHH!

Cytat:- Skąd je masz? – spytał podejrzliwie po krótkiej [chwili] ciszy.

"Chwili" IMO niepotrzebne.

Cytat:Karczmarz, zachłystując się i z trudem łapiąc oddech (,) złapał za najbliżej

IMO.

Cytat:zastanawiając się (,) czemu ten patrzy na niego takim dziwnym wzrokiem.

Cytat:[spacja]Nie pij tego szamba.

Cytat:Ciemnobrązowe(,) krótkie włosy


Cytat:Ale jak mógł zginąć wielki Darn Pogromca Devourów, znany w całym Irmandilu, jedyny który podróżował po Uverworldzie, pokonał Tarnaka walcząc w pojedynkę i wróciwszy bez szwanku do ojczyzny?!

Fatalne pod względem poprawności zdanie.

Cytat:mając nadzieję (,) że młody podróżnik jeszcze z nim posiedzi.

Cytat:Jakby na potwierdzenie jego słów nad miastem przetoczył [się] potężny huk grzmotu.

Cytat:Po czym wyszedł w mokrą ciemność.

Mokra ciemność Big Grin.

__________________________________________

ROZDZIAŁ II

Cytat:Co jakiś czas poklepywał Aro (,) uspokajając [go] w momentach

Cytat:podniósł głowę (,) jakby nasłuchiwał.

IMO "nasłuchując".

Cytat:też podnosząc się [i] rozglądając wokół siebie.

Cytat:dochodzący gdzieś z góry. Ciemny punkt znajdujący się gdzieś na granicy chmur powoli zwiększał się

Powtórzenie.

Cytat:zawołał (,) uderzając piętami boki wierzchowca

Cytat:Z nad jego pyska

To się pisze razem.

Cytat:Mężczyzna udał niepocieszenie. [enter] – Ajaj… Oschły jak zawsze… Czymże sobie zasłużyłem na twą niechęć? – Westchnął i znów wskoczył na pysk smoka.

Zły zapis dialogu.

Cytat:- O nie! – w końcu doszło odpowiedź.

- odpowiedź doszło? Big Grinodgy:
- zły zapis dialogu

Poza tym sporo błędów związanych z przecinkami.


PODSUMOWANIE

STYL
Pomijając błędy (których dość sporo było) - masz całkiem niezły warsztat i tekst czyta się dobrze. Jednak zdecydowanie powinieneś popracować, by więcej błędów nie popełniać.

FABUŁA
Niestety - nic nowego. Zwykłe fantasy, całkiem nieźle napisane, ale jest spory niedosyt.

POSTACIE
Niestety raczej papierowe. Ani przemyśleń, ani emocji. A szkoda.


Plusy:
- niezły warsztat
- ciekawie napisane

Minusy:
- nic oryginalnego
- papierowe postaci
- sporo błędów

5/10