Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[StarCraft][28.02.2010 aktualizowane] Planeta-Pułapka: Sojusz
#1
[EDIT 21.02.2010: Poprawki w rozdziałach 1 i 2 (interpunkcja i szczegóły), w następnych postach "świeże" rozdziały 3 i 4. Nie jest to wersja finalna.]
Będę wdzięczny za wszystkie opinie.

[Fragment mojej powieści z fabułą osadzoną w świecie StarCrafta.
Dla zainteresowanych: StarCraft Wiki]


1.


Wojskowa placówka Assam One znajdowała się na Gurkh Alpha – urodzajnej, porośniętej puszczami i gdzieniegdzie poprzecinanej pasmami gór planecie, obfitej w bardzo zróżnicowane gatunki zwierząt i roślin. Jednak dla Terran Gurkh Alpha była warta zagospodarowania tylko z jednego powodu: liczne złoża minerałów i skupiska gejzerów znajdujące się na jej powierzchni były podstawą terrańskiego przemysłu zbrojeniowego. Po wydobyciu za pomocą SCV były transportowane wraz z surowcami z wielu podobnych planet do fabryk, w których po obróbce i zaawansowanym procesie produkcji powstawały nowe i lśniące czołgi, lekkie myśliwce, potężne krążowniki oraz używane przez piechotę egzoszkielety uzbrojone w karabiny szturmowe lub miotacze ognia. Wszystko to było konieczne do osiągnięcia najważniejszego celu który po zagładzie Mar Sary i Chau Sary połączył wysiłki ludzkości: przetrwać i zdobyć dominację w całej przestrzeni kosmicznej. Gdyby zabrakło minerałów do produkcji uzbrojenia i vespene gazu będącego paliwem dla całej floty, potężna armia Terrańskiego Dominium walcząca na wielu frontach wkrótce ległaby w gruzach. Od czasu rozpoczęcia wyniszczającej wojny która wstrząsnęła całą galaktyką – wojny między ludźmi, Zergami i Protossami – fabryki zbrojeniowe musiały pracować bez chwili wytchnienia by dostarczyć na wszystkie pola walki ogromną ilość uzbrojenia i amunicji. W laboratoriach wojskowych ulepszano broń i pancerze, projektowano najwyższej technologii machiny wojenne, mające unicestwić wściekłe hordy Zergów i podstępnych Protossów. Ludzkość skoncentrowała się na pokonaniu najeźdźców, całe społeczeństwo podjęło ogromny wysiłek aby wspierać armię – jedyną instytucję która dawała szanse na zniszczenie obcych w obrębie galaktyki. Takie placówki wydobywcze jak ta na Gurkh Alpha były więc bezcenne.
Assam One była niewielkim zgrupowaniem budynków znajdującym się na szczycie wzgórza, które znakomicie nadawało się do obrony. Dostęp do bazy z trzech stron uniemożliwiały pionowe urwiska, po których wspinaczka byłaby absolutnie niemożliwa. Jedyną drogę do placówki stanowiło południowe zbocze chronione bunkrem, obok którego czuwała automatyczna wyrzutnia rakiet przeciwlotniczych. Na szczycie jedynymi budynkami były baraki, centrum dowodzenia i magazyny zaopatrzenia. W skład załogi stacjonującej w tej placówce wchodziło tylko trzydziestu żołnierzy, którzy na co dzień zajmowali się wydobywaniem surowców za pomocą SCV. Dowódcą był sierżant McDean – energiczny, mocno zbudowany mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Na pierwszy rzut oka wydawał się być zgorzkniały i zniechęcony do życia, jednak wszyscy żołnierze będący pod jego dowództwem poznali go już na tyle, że nie dziwili się jego emocjom. Wiedzieli, że kilka lat temu jego przełożeni przenosząc go z frontu na peryferie galaktyki odebrali mu sens życia. Mimo wszystko trzymał się lepiej niż można się było spodziewać. Nazywali go „facetem z jajami” lub „twardym skurczybykiem”.
McDean opuścił swoją kwaterę w barakach i wyszedł na zewnątrz. Zbliżał się zachód słońca a sierżant lubił ten widok. Tylko przez te kilka minut w ciągu dnia krajobraz Gurkh Alpha zmieniał się tak, że przypominał sierżantowi planetę na której spędził całe dzieciństwo, a raczej całe życie od urodzenia do momentu gdy wstąpił do wojska. Ale co to za życie...dopiero na polu bitwy dojrzał na tyle, by uświadomić sobie własną wartość. Dopiero w armii stał się prawdziwym mężczyzną. Ocknął się z przemyśleń i spojrzał na południe – kilkanaście SCV załadowanych minerałami zmierzało z cichym szumem w kierunku centrum dowodzenia aby zostawić tam urobek i wrócić do miejsca wydobycia. Była to najbardziej monotonna praca jaką znał. Zaciągnął się papierosem obserwując idącego w jego kierunku szeregowca, który pełnił dyżur w centrum dowodzenia przy terminalu komunikacyjnym.
- Sir, Blyne zgłaszał się przez radio. Mówił, że za pięć minut będzie - zameldował szeregowy.
Dowódca wykrzywił twarz w grymasie obrzydzenia. Blyne również był sierżantem, lecz dla McDeana był przede wszystkim „parszywą mendą” która korzystała z każdej okazji by nękać i wyzywać żołnierzy jego placówki. Kpiący, głupi uśmieszek ukazujący krzywe zęby był wizytówką tego znienawidzonego przez wszystkich szydercy i krętacza.
- Zrób trochę miejsca na w centrum dowodzenia – powiedział McDean. - Przyda się sala operacyjna na wypadek gdyby ta szuja była dziś za mocna w gębie.
Szeregowy uśmiechnął się salutując. „Znów szykuje się mordobicie” - pomyślał ucieszony wracając na dyżur. Najbardziej atrakcyjnym widokiem jaki mogli zobaczyć żołnierze z Assam One był widok mocno poturbowanego Blyne'a leżącego na ziemi z rozkwaszonym nosem i podbitym okiem. Okazje ujrzenia takiej sytuacji zdarzały się dość często i były bez wątpienia najlepszą rozrywką załogi. A wszystko to dzięki sierżantowi McDeanowi, który nie znosił gdy ktoś go obrażał lub prowokował jego żołnierzy.
Patrząc na zachód sierżant utkwił wzrok gdzieś w pustce poza horyzontem, daleko poza zasięgiem widzenia. „Gdzieś tam daleko wciąż walczą...a ja nie mogę się stąd wyrwać” - pomyślał czując dobrze znany ucisk w gardle – fizyczny ból wywołany wściekłością i desperacją. Widok zachodu słońca zniknął mu z oczu przesłoniony obrazami które często go nawiedzały – wspomnieniami dawnych, lepszych czasów, w których się liczył, w których mógł walczyć...czyli robić to, w czym był naprawdę dobry.
W przeszłości uczestniczył w wielu bitwach wyróżniając się odwagą i świetnym zmysłem taktycznym, za czasów Konfederacji Terrańskiej brał udział między innymi w penetracji Instalacji Jacobsa pod dowództwem Jima Raynora. Gdy Konfederacja upadła McDean wraz z dziesiątkami tysięcy żołnierzy został przejęty przez wojska Arcturusa Mengska i wcielony do armii nowo powstałego Dominium. Bez wątpienia był dobrym żołnierzem, jednak w czasie nieudanej inwazji na Char został oddelegowany na tyły. Był to dla niego okropny cios ponieważ chciał walczyć dalej, lecz jego przełożonym nie podobał się sposób w jaki dowodził – brawurowe akcje garstki żołnierzy pod jego komendą uznano za „zbyt ryzykowne” mimo sukcesów które odnosił w walce. Jednak prawdziwym powodem odesłania go z frontu była zazdrość żołnierzy wyższych rangą o to, że przewyższał ich zdolnościami przywódczymi...był „za dobry”. Jego porywczy charakter wykorzystano przeciwko niemu – prowokowany przez oficerów wygarnął pewnemu pułkownikowi co o nim myślał, wskutek czego został oskarżony o niesubordynację i wysłany do pilnowania placówki gdzieś w zakątku galaktyki. Baza wydobywcza na Gurkh Alpha była jego znienawidzonym więzieniem, w którym przybywało mu lat...lat, przez które jego potencjał marnował się. Żywił się nadzieją, że kiedyś wróci na front i znów będzie walczyć, a przy okazji w jakiś sposób zemści się na dawnych przełożonych.
Z letargu obudził go szum nadlatującego promu do przewozu surowców. Niechętnie otwarł oczy myśląc o Blynie. Maszyna zawyła przenikliwie i wzniosła w powietrze tumany kurzu, gdy pilot włączył większy ciąg silników by miękko wylądować. Po chwili właz z tyłu promu otwarł się i pierwszą rzeczą, którą zobaczył McDean był obrzydliwy uśmiech Blyne'a. Dowódca automatycznie zacisnął pięści.
- Siema dziadek! Co ciekawego na służbie? Słyszałem że wciąż pierdzisz w wyro i branzlujesz się w barakach – pilot zaśmiał się perfidnie. – To prawda?
Ty... - wycedził McDean zmierzając w stronę Blyne'a. Kipiał wściekłością. Żołnierze w SCV widząc co się szykuje przerwali pracę i z odległości 30 metrów usatysfakcjonowani obserwowali jak bardzo przeraził się pilot, widząc gwałtowniejszą niż zwykle reakcję McDeana.
- Szef dziś chyba nie w humorze – powiedział z zadowoleniem jeden z szeregowych – stawiam skrzynkę browara, że rozwali mu nos, wargę i podbije prawe oko.
Żołnierze zaczęli zakładać się między sobą obserwując jednocześnie scenę dziejącą się przy promie. Blyne stchórzył i szybko wślizgnął się do środka swojej latającej kupy żelastwa. Położył rękę na przycisku zamykającym właz znów czując się bezkarnie.
- Spróbuj wejść przez zamykający się właz – szyderczy śmiech pilota wypełnił wnętrze maszyny.
- Nie muszę – mruknął McDean – po co mam wchodzić do twojego obsranego latającego burdelu jeżeli mogę go od razu rozpierdolić wyrzutnią rakiet?
Sierżant odwrócił się od drzwi i ruszył w kierunku wyrzutni przeciwlotniczej. Blyne wychylił się przez właz i obserwował go. Sądził, że McDean nie jest na tyle świrnięty żeby faktycznie nakierować na prom system przeciwlotniczy, lecz po chwili zaczął wątpić. Zadrżał ze strachu. McDean po chwili zmienił zdanie i skręcił w stronę baraków. Pilot wybuchł śmiechem, nie był to jednak śmiech szydercy lecz spanikowanego człowieka który musiał opanować przerażenie. McDean odwrócił się, spojrzał na Blyne'a z pogardą i pokazał mu środkowy palec - nie miał mu nic więcej do zakomunikowania. Następnie odszedł w stronę baraków.
- Na co czekacie cieniasy?! Ładować mi te minerały, ale już! Coś nie pasuje?! Wiecie co to znaczy zadrzeć ze mną?! - znów mocny w gębie Blyne zaczął się mścić na podwładnych McDeana, którzy przed chwilą zakładali się o to jak będzie wyglądać pilot po spotkaniu z ich dowódcą. Jak na razie nikt nie wygrał – nikt nie postawił złamanego grosza na to, że Blyne odleci z Assam One bez żadnego siniaka.
Kapral Wintage tak samo jak pozostali żołnierze sterował maszyną wydobywczo-inżynieryjną typu SCV. Blyne przydzielił mu najgorsze zajęcie: odbierać surowce od pozostałych SCV przy włazie i pakować je do promu. „Cholera, czemu akurat mi się to przytrafiło?” - pomyślał zirytowany.. Wielka i niezwrotna maszyna ledwo mieściła się w ładowni, więc Wintage musiał wciąż mieć oczy dookoła głowy i niezwykle uważać, a co najgorsze - znosić obecność stukniętego sierżanta. Nie dość, że Blyne co chwilę wchodził kapralowi w drogę, to jeszcze przeszkadzał mu w pracy nieprzerwanie obrzucając go epitetami. Wintage nie mógł nic na to poradzić, dodawała mu otuchy jedynie wyobrażona wizja ogromnego wiertła SCV zagłębiającego się w wredną paszczę sierżanta. Był jednak wystarczająco rozsądny by traktować to wyłącznie jako głupią myśl – nie miał zamiaru spędzić najbliższych kilkunastu lat w jakiejś kompanii karnej.
- No i czego się opieprzasz?! Ruszaj dupę do roboty wredny robolu!
- Tak jest, sir!
- odpowiedział Wintage nie dając się sprowokować. Wciąż wykonywał swoją pracę najszybciej jak potrafił gdyż wiedział że im szybciej załaduje prom, tym krócej będzie musiał znosić tą szuję.
Blyne rozdrażnił się widząc że Wintage nie reaguje na jego wiązanki. Odruch kazał mu uprzykrzyć pracę kapralowi. Jedna ze ścian ładowni była całkowicie zastawiona beczułkami vespen gazu. Sierżant pociągnął jedną z nich powodując reakcję łańcuchową – z głośnym łomotem liczne beczułki porozjeżdżały się po całej podłodze promu.
- Co ty do cholery wyprawiasz cioto?! Widzisz co zrobiłeś? - z pozornie wściekłej twarzy Blyne'a emanowało zadowolenie z „żartu” którego urządził kapralowi - Sprzątaj to ty bezmózgi fiucie bo...
Blyne nie dokończył. Kolana się pod nim ugięły i runął nieprzytomny na podłogę. Było to spowodowane mocnym ciosem w kark - McDean po poprzednim starciu z pilotem specjalnie poszedł do baraków, ponieważ czekał aż Blyne zacznie wyżywać się na żołnierzach zapominając o grożącym mu niebezpieczeństwie. Tak też się stało a sierżant wykorzystał okazję: zakradł się pod prom i wszedł niepostrzeżenie włazem awaryjnym. Gdy zobaczył jak Blyne wyżywa się na Wintage'u jego wściekłość osiągnęła zenit. Chwycił pilota za kołnierz i wytargał z promu. Załoga placówki widząc co się szykuje przerwała pracę – wszyscy patrzyli teraz na McDeana.
- Ej, Wintage! - zawołał sierżant w kierunku promu – to ten skurwiel zrobił syf w swojej ładowni więc on w niej posprząta. – Następnie zwrócił się do wszystkich: – Załoga! Koniec roboty na dzisiaj.
- Tak jest, sir!
- odpowiedzieli niezmiernie zadowoleni żołnierze, lecz żaden z nich nie poszedł do baraków tak jak zwykle. Wszyscy czekali na to, co McDean zrobi z Blyne'm. Dowódca uśmiechnął się widząc reakcję załogi. Stał się sędzią w procesie pilota.
- Chodź tu Wintage. – Powiedział do kaprala. – To na tobie się dzisiaj wyżywał, nie?
- Tak jest.
- Masz prawo wymierzyć karę tej mendzie.

Wintage zastanowił się chwilę. Uśmiechnął się szeroko, splunął na nieprzytomnego pilota i zwrócił się do szeregowych:
- Znajdźcie mi szybko jakieś gówno Rhynadona, Blyne będzie miał niespodziankę w kokpicie.
Wszyscy z entuzjazmem przyjęli jego osąd. Nikt nie wygrał zakładu, lecz zrobienie takiego numeru Blyne'owi było o wiele lepsze nawet od skrzynki piwa.

* * *


Gdy Blyne się ocknął zaczął od razu coś podejrzewać – wszyscy żołnierze włącznie z McDeanem obserwowali go śmiejąc się do rozpuku. Zmieszał się nie rozumiejąc czym było spowodowane ich zachowanie, wszedł do swojego promu aby sprawdzić czy nic nie zginęło. Wręcz przeciwnie – w kokpicie i na fotelu pilota było porozrzucane ze dwadzieścia kilo kału Rhynadona.
- Zajebię was! - krzyczał z wściekłością stojąc chwilę później przy włazie.
- Masz prezent na podróż powrotną ty drobny chujku – zawołał do niego McDean – a teraz spierdalaj!
Żołnierze tarzali się ze śmiechu. Takie upokorzenie nigdy jeszcze nie spotkało Blyne'a, który wiedział, że zostanie wyśmiany bez względu na to co powie. Nie mając wyboru zamknął właz i zaczął rozgrzewać silniki przed startem. Perspektywa długiego lotu w niewyobrażalnie cuchnącym kokpicie oraz upokorzenie przez McDeana sprawiły, że zaczął kipieć nienawiścią.
Blyne odlatywał, widowisko się skończyło. Załoga Assam One zajęła się swoimi sprawami. Nagle żołnierzy idących do baraków zaalarmował metaliczny dźwięk dochodzący z kierunku centrum dowodzenia, który przebił się przez szum silników promu - Blyne odlatując zahaczył burtą swojej maszyny o antenę łączności dalekiego zasięgu, która złamała się jak zapałka.
- Cholera! - zaklął wściekły McDean. – sprawdźcie czy da się coś poskładać z tej anteny. Przez tego sukinkota jesteśmy bez łączności!
- Jest doszczętnie zniszczona, sir. Straciliśmy kontakt ze światem
– zameldował po chwili jeden z żołnierzy.
- Jak Blyne jutro nie przyleci z nową anteną to osobiście powieszę go za jaja. – wycedził wściekły sierżant.
- Sir! Proszę spojrzeć! - zawołał Wintage wskazując w kierunku promu.
Chociaż było już po zachodzie słońca, na tle pomarańczowego nieba wyraźnie było widać maszynę Blyne'a. Znajdowała się w odległości około 5 kilometrów od Assam One. Działo się z nią coś dziwnego: niebieska łuna otaczała prom pulsującym światłem. Po paru sekundach potężna eksplozja paliwa lotniczego i porozrzucanych po podłodze ładowni beczułek vespenu rozerwała kadłub promu w palące się strzępy, które zaczęły spadać na ziemię znacząc niebo smugami czarnego dymu.
Zaskoczeni członkowie załogi Assam One zaniemówili.

* * *


- Nie mam pojęcia co go załatwiło...ale może to załatwić również nas.
McDean odezwał się pierwszy po chwili niesamowitej ciszy. W czasie kilkunastu sekund przeanalizował w myślach całą zaistniałą sytuację. Kiwnął na kaprala Goodwina.
- Po wschodzie słońca pójdziemy przeszukać okolice wraku. Na razie ustaw ośmiu na warcie. Reszta spać! Nie chcę iść rano na akcję z niewyspanymi ludźmi. – zwrócił się do reszty żołnierzy.
Goodwin wyznaczył siedmiu ludzi i poszedł z nimi do składu broni gdy pozostali żołnierze zgodnie z rozkazem kładli się spać w barakach. Sierżant i wartownicy założyli kombinezony CMC-300 i wzięli ze sobą Gaussy C-14. Każdy z nich zapełnił ładownice uranowymi pociskami U238 – amunicją najbardziej efektywną przeciwko słabo opancerzonym celom. Po kilku minutach ośmiu w pełni wyposażonych żołnierzy wyszło ze składu broni, Goodwin z trzema wszedł do stalowo tytanowego bunkra a pozostali czterej zaczęli wypatrywać ewentualnego zagrożenia ze szczytu wzgórza.
W Assam One wkrótce zapadł zmrok.
[Obrazek: marine.jpg6a12f9ae-1db9-4c37-a885-fe44daf2fccfLarge.jpg]
Żołnierz w kombinezonie CMC-300 i z miotaczem Gaussa C-14

2.


W środku nocy echo długiej serii z C-14 odbijając się od ścian budynków Assam One postawiło całą załogę na nogi. Pierwszy z baraku wybiegł dowódca – McDean wyrwany z łóżka miał na sobie tylko krótkie spodnie i podkoszulkę. Nie było czasu na zastanawianie się kto do kogo strzela. Przetarł oczy i w ciemności pobiegł niemalże po omacku w stronę fortyfikacji. Nagle południowy otwór strzelniczy bunkra oświetliły błyski Gaussa wypluwającego następną serię U238. McDean kątem oka zauważył, że wyrwani ze snu żołnierze ubrani podobnie do niego zbiegli się w składzie broni i szykowali się do walki – na zakładanie kombinezonów bojowych trzeba było zawsze poświęcić kilka minut. Sierżant dobiegł do tylnej ściany bunkra i zaczął walić pięścią we właz. Otworzył mu Goodwin. Za nim trzej szeregowi stali przy otworach strzelniczych i puszczali w ciemność serię za serią.
- Co się dzieje?! - zapytał zdezorientowany dowódca zamykając za sobą właz.
- Zbliżają się! Zaraz się na nas rzucą! - przerażony kapral utkwił wzrok w zbocze przed bunkrem.
- Ale kto do cholery?!
W odpowiedzi McDean ujrzał w południowym otworze strzelniczym czerwone, świecące oczy Hydraliska który próbował najwyraźniej sforsować bunkier. Na dodatek od wschodu zaatakowały Zerglingi próbując wedrzeć się do środka by wymordować pięciu żołnierzy.
- Cofnąć się od okien! Najpierw rozpieprzcie tego po lewej – zawołał McDean wskazując jednego z Zerglingów – nie panikujcie, chłopaki zaraz przybiegną nam pomóc.


[Obrazek: hydralisk.jpg]
Zerg - Hydralisk
Miotacze Gaussa strzelały bez chwili przerwy niszcząc obślizgłe, organiczne pancerze Zergów. Sierżant mógł tylko obserwować walkę ponieważ nie był uzbrojony, zmieścił się wewnątrz czteroosobowego bunkra dzięki temu, że nie miał na sobie kombinezonu. Wiedział, że zginie pierwszy jeżeli chociaż jeden Zergling dostanie się do środka lecz ufał żołnierzom, którzy mieli mu przyjść z odsieczą.
Z południa nadciągały następne dwa Hydraliski. Sytuacja stawała się coraz poważniejsza, żołnierze z trudem powstrzymywali sapiących napastników przed wdarciem się do wewnątrz. Aby przebić organiczny pancerz każdego Zerga trzeba było puścić kilka długich, celnych serii skupionych na niewielkim obszarze jego skorupy. Dopiero po poszatkowaniu pancerza pociskami można było wypruć gradem U238 parujące wnętrzności z obcych.
- Nie wytrzymamy długo! - krzyknął Goodwin. – Bunkier jest już mocno uszkodzony!
- Jeżeli nie chcemy zginąć pod gruzami musimy zaraz wyjść na zewnątrz!
– McDean przekrzykiwał terkotanie karabinów. – Lada chwila nadejdą posiłki, pod osłoną ich ognia będziemy mogli się bezpiecznie wycofać.
Jak na zawołanie McDean usłyszał serie z C-14 spoza bunkra. Napastnicy zostali mocno oświetleni reflektorami zamontowanymi na kombinezonach żołnierzy, którzy właśnie nadbiegali z pomocą. Oddział prawie trzydziestu marines dysponował wystarczającą siłą ognia aby zniszczyć grupę Zergów, które nawiedziły Assam One. Terkotanie Gaussów zlało się w jeden wielki łomot. Potwory dookoła bunkra z rykiem ginęły jeden po drugim zalewając otwory strzelnicze toksyczną krwią. Ogromna czaszka Hydraliska usiłującego wedrzeć się do środka została rozłupana pociskami, świecące się czerwone ślepia zgasły zalane parującą posoką. Masywne, martwe cielsko padło z łomotem na dach bunkra który wgiął się pod tak znacznym ciężarem.
Serie z Gaussów i wściekłe ryki Zergów ucichły. McDean odetchnął z ulgą, otworzył właz i wyszedł z Goodwinem oraz trzema szeregowymi na zewnątrz. Byli tam wszyscy żołnierze z załogi Assam One, którzy jeszcze dziesięć minut wcześniej spali w barakach. W czasie walki dowodził nimi kapral Wintage. Przyglądali się trzem poległym Hydraliskom i pięciu Zerglingom. W zasięgu reflektorów lecz poza skutecznym zasięgiem karabinów znalazło się kilka Overlordów – latających behemotów ze zwisającymi ku ziemi licznymi mackami. Obserwowały swoimi wielkimi oczami i czujkami krajobraz po walce zachowując bezpieczną odległość od żołnierzy by mieć możliwość ucieczki gdyby ludzie postanowili je zaatakować. Po chwili spędzonej na analizie sytuacji oczy całej załogi Assam One skierowały się na sierżanta. Jego podwładni czekali na rozkazy.
- Cholera...nie mam pojęcia skąd Zergi wzięły się na Gurkh Alpha – stwierdził zdziwiony McDean – ale myślę, że jest ich tu o wiele więcej...Weźcie tyle amunicji ile możecie. Wyruszamy za pięć minut.
- Tak jest, sir!
- żołnierze zasalutowali i pobiegli w stronę zabudowań by uzupełnić zapasy.
- Goodwin, Wintage! – McDean zwrócił się do kaprali – Odprawa.
Gdy podeszli do niego kontynuował:
- To mi wyglądało na zwiad. Overlordy już pewnie wezwały posiłki i najpóźniej za kilka godzin zwali się tu cała kupa zergowskiego ścierwa. Przez Blyne'a straciliśmy łączność więc nie mamy jak zameldować o inwazji i wezwać posiłki... Panowie, nie widzę innego wyjścia: ewakuujemy się w kierunku Assam Zero. Pytania?
- Sierżancie, melduję, że w CMC-300 osiemdziesiąt kilometrów biegu na północ do Assam Zero potrwa około pięciu godzin uwzględniając teren...i stimpacki które mamy – obliczył Wintage.
- Dobrze, że w tej jednostce ktoś oprócz mnie potrafi liczyć – McDean uśmiechnął się lecz po chwili spoważniał – myślę, że jesteście świadomi zagrożenia, które czeka nas po drodze. Podnieście trochę chłopaków na duchu, niech nie trzęsą portkami ze strachu. Goodwin: zaminuj wszystkie budynki, niech Assam One wyleci w powietrze gdy znajdą się tu Zergi. Wintage: pogadaj trochę z resztą i spróbuj ich uspokoić. Coś jeszcze?
- Sierżancie, w składzie zaopatrzenia mamy tyle ładunków wybuchowych, że możemy nawet zabrać trochę D-8 na drogę – zameldował Goodwin – w razie czego mogą się przydać.
- Słusznie, niech wszyscy wezmą po kilka sztuk. OK, a teraz do roboty.
- Tak jest, sir!

Kaprale odmeldowali się i pobiegli wykonać polecenia. McDean wciąż był ubrany tak jak gdy wyskoczył z łóżka, dopiero po odprawie poszedł założyć CMC-300. Czuł tak znajome a jednocześnie prawie zapomniane podniecenie, które zawsze nawiedzało go przed walką. Z jednej strony czuł się szczęśliwy z opuszczenia Assam One – długo czekał na okazję żeby się stamtąd wydostać. Lecz on i jego ludzie musieli teraz dowieść swojej waleczności, czekał ich długi i śmiertelnie niebezpieczny bieg po wzgórzach Gurkh Alpha. McDean umiał instynktownie wyczuć zagrożenie a w tej chwili instynkt podpowiadał mu, że planetę zalewają fale Zergów dowodzonych przez Nadumysł dążący do ekspansji swojej rasy bez względu na koszty.
Sierżant naładował C-14 i zabrał zapas amunicji oraz cztery D-8. Dawno nie był w kombinezonie. Sterowanie egzoszkieletem CMC-300 sprawiało mu nie lada przyjemność. Podszedł do żołnierzy zgromadzonych obok bunkra – wszyscy byli gotowi do wymarszu. Kapral Goodwin oprócz C-14 trzymał lokalizator, który miał wskazywać żołnierzom kierunek do Assam Zero.
- Założyłeś ładunki? - zapytał sierżant.
- Są we wszystkich budynkach, sir. – odpowiedział Goodwin. – Gdy wyjdziemy z obrębu bazy aktywuję czujniki ruchu.
- OK, dobra robota. – pochwalił go McDean po czym zwrócił się do całej załogi. - Strzelcie sobie po stimpacku, macie mieć oczy szeroko otwarte. Jeżeli zauważycie wroga zameldujcie zanim otworzycie ogień. I pożegnajcie się z Assam One. Już tu nie wrócimy. Jakieś pytania? Nie? To ruszamy.
Dowódca po raz ostatni spojrzał na swoją dawną placówkę. Nie czuł smutku z powodu jej nadchodzącej autodestrukcji. Pomyślał, że wraz z budynkami Assam One ulegną zniszczeniu jego wspomnienia z tego miejsca. Odwrócił się i zaczął biec razem z pozostałymi żołnierzami.

* * *


- Wyłączyć reflektory! – rozkazał McDean. – Zatrzymajcie się. Słyszycie to?
Trzydziestu żołnierzy uważnie nasłuchiwało stojąc w ogarniętej mrokiem dolinie. Jedynymi źródłami światła były tarcze dwóch księżyców Gurkh Alpha. Do uszu żołnierzy dotarły z północnego wschodu dalekie, wściekłe ryki nieokreślonego podgatunku Zergów. Wszyscy zaczęli przygotowywać się psychicznie na starcie z obcymi kreaturami.
- Poczekajcie tu. A ty, Wintage, pójdziesz ze mną. – rozkazał sierżant. – Sprawdzimy co tam się dzieje.
Wspinali się w dwóch po stromym zboczu najbliższego wzgórza. Księżyce oświetlały ostre krawędzie wystających skał oraz roślinność, która wraz ze wzrostem wysokości stawała się coraz rzadsza. Gdy znaleźli się na szczycie przyłożyli do oczu lornetki cyfrowe i zaczęli omiatać wzrokiem północny wschód. W zasięgu ich lornetek było kilka Overlordów, które leciały powoli z różnych stron w kierunku jednego ze wzgórz.
- Na tamtym szczycie jest kilkadziesiąt Hydralisków. – zauważył przestraszony kapral pokazując wzgórze oddalone o około dwa kilometry.
- Faktycznie... – McDean zaczął przyglądać się we wskazanym kierunku. – Ale coś mi tu nie pasuje. Widzisz tam coś jeszcze?
- Nic poza tym, że lecą tam chyba wszystkie Overlordy, sir.
- A zauważyłeś to poruszenie, które panuje w stadzie Zergów? Zachowują się co najmniej nienaturalnie. Wyglądają na cholernie rozdrażnione mimo tego, że są tam same.

Jak na zaprzeczenie słów McDeana obydwaj zaobserwowali, jak jeden z Hydralisków padł zdechły na ziemię tryskając krwią na wszystkie strony.
- To chyba ktoś z polem maskującym. – rzekł zaskoczony sierżant. – Pewnie jednostka specjalna Duchów. Musimy szybko się z nimi skontaktować, może uda nam się odlecieć z nimi gdy przylecą po nich promy desantowe.
- Tym bardziej, że misja Duchów może polegać na naprowadzeniu tutaj głowic nuklearnych z orbity, sir. – dodał Wintage. – Nie widzę innego powodu dla którego miały by tu być Siły Specjalne.
McDean dobrze o tym wiedział, lecz chwilę wcześniej postanowił zataić ten fakt przed kapralem aby go nie straszyć. Jednak Wintage pomimo niskiego stopnia był nadzwyczaj pojętny. „Dobrze mieć takiego żołnierza” - pomyślał sierżant. - „Gdybym musiał przekazać komuś dowodzenie to dostał by je właśnie Wintage”.
Zbiegli z powrotem do doliny, w której czekali na nich pozostali żołnierze. W czasie, gdy ich dowódca poszedł na zwiad oni przygotowali się psychicznie do nadchodzącej bitwy. Wintage w kilku słowach przedstawił im sytuację i po chwili wszyscy biegli najkrótszą drogą na wzgórze oblegane przez pokaźne stado Hydralisków. Gdy po kilku minutach byli już blisko McDean kazał się zatrzymać.
- Włączcie reflektory. – rozkazał wszystkim.
Zbocze, którym musieli wejść na szczyt za sprawą oświetlenia żołnierzy nagle stało się jasne jak za dnia. Hydraliski znajdujące się niecałe pół kilometra od oddziału McDeana zwróciły łby w kierunku świateł i zaczęły pełzać w dół.
- Wziąć stimpacki! - zawołał sierżant. – Otworzyć ogień gdy będą w zasięgu!
McDean zaczął podawać swoje znaki identyfikacyjne przez interkom. Jeżeli w promieniu kilometra znajdowała się jednostka specjalna Duchów to powinni go usłyszeć i odpowiedzieć na jego wezwania. Z sekundy na sekundę niepokoił się coraz bardziej – nie było żadnego odzewu. Spojrzał na zbliżające się Hydraliski, do których jego żołnierze mieli zaraz otworzyć ogień.
Umysł McDeana zarejestrował w jednej chwili kilka niepokojących bodźców. Mimo, że nie padł jeszcze ani jeden strzał, jeden z Zergów wściekle zaryczał gdy jego obydwie kończyny spadły odcięte na ziemię. Sekundę później dołączyła do nich głowa oddzielona od wężowatego tułowia idealnie płaskim cięciem. Powietrze wokół zdechłego Hydraliska nienaturalnie zafalowało i w tym samym ułamku sekundy sierżant poczuł jak by ktoś niematerialną mocą wdzierał się do jego umysłu, próbował czytać jego myśli. Czas się dla niego zatrzymał. Zrozumiał.
- „En taro Tassadar, Mroczny Templariuszu.” - pomyślał McDean. - „Zanim zacznie się między nami niepotrzebna walka wysłuchaj co mam do powiedzenia”.
- „Kim jesteś śmiały człowieku, że usiłujesz nawiązać kontakt z Templariuszem i jak śmiesz używać mistycznego pozdrowienia Protossów?” - McDean nie słyszał tych słów, czuł je tak jak by rozmawiał z kimś siedzącym w jego głowie. Wyczuwał, że jego „rozmówca” przemawia ostrym tonem i posiada potężne, nieznane ludziom moce.
- „Są ważniejsze sprawy niż to kim jestem” - odpowiedział w myślach sierżant. - „Musimy zawiązać sojusz. Jeżeli odmówisz Zergi wkrótce zabiją nas wszystkich”
- „Odważne jest to co rzekłeś lecz nieprawdziwe. Wy zginiecie, ja przetrwam.”
- „Bez nas nie przetrwasz. Zmierza tu stado Overlordów które wskażą twoje położenie Hydraliskom i niebawem zostaniesz przez nie zabity. Tylko my możemy zatrzymać Overlordy, natomiast bez twojej pomocy nie pokonamy Hydralisków.”
- „Jeśli to co mówisz jest prawdą...muszę pomyśleć.”
- odpowiedział Templariusz i po chwili zastanowienia kontynuował. - „Z twojego umysłu wyczytuję, że brzydzisz się kłamstwem. Wydajesz się nadzwyczaj sprawiedliwy, oczywiście jak na człowieka.”
- „Dzięki.”
- pomyślał McDean. - „Ale teraz mamy ważniejsze zajęcia. Trzeba załatwić to stado Hydralisków. Moi ludzie będą pilnować żeby nie zbliżył się żaden Overlord.”
- „Zgadzam się.”

Sierżant wiedział, że Protossi mają w sobie jakąś magię i ktoś mu kiedyś powiedział, że można się z nimi skontaktować telepatycznie. McDean nie spodziewał się jednak, że zdąży wynegocjować rozejm z przedstawicielem najbardziej tajemniczych Protossów – niewidzialnym Mrocznym Templariuszem – w ciągu ułamka sekundy. Gdy skończył z nim rozmawiać czas zaczął znów płynąć zwykłym tempem. Usłyszał przez interkom, że żołnierze właśnie wzięli stimpacki, które rozkazał im użyć chwilę przed kontaktem z Protossem, tak więc w czasie rozmowy z nim czas musiał stanąć w miejscu! Sierżant był pod wrażeniem, lecz nie mógł zapomnieć o wykonaniu swojego zadania.
- Otworzyć ogień! – krzyknął przez interkom do podwładnych. – Meldować, jeżeli w pobliżu pokaże się choć jeden Overlord!
Gęsty deszcz uranowych pocisków z wszystkich trzydziestu C-14 zalał nadchodzące Hydraliski. Całe zbocze zatrzęsło się, skały leżące na ziemi gwałtownie podskoczyły w górę, gdy – ku przerażeniu żołnierzy – spod ziemi wyskoczyła chmara niezwykle zwinnych Zerglingów, które natychmiast ruszyły do ataku. McDean w ułamku sekundy zrozumiał, że jego oddział nawet z pomocą Templariusza nie podoła takiej ilości wrogów.
- Nie damy rady, sierżancie! - zawołał przez interkom Wintage.
Dowódca nie tracił czasu na odpowiedź.
- „Nie utrzymamy się długo! Nie wiedziałem, że jest tu aż tyle Zergów!” - pomyślał mając nadzieję, że Protoss odczyta jego myśli. - „Są w pobliżu jacyś inni Templariusze?”
- „Skup się na walce.” - poczuł odpowiedź. - „Musimy się utrzymać jeszcze chwilę, moi współbracia niebawem przybędą nam z pomocą.”
- „Obyś miał rację.”

McDean mógł tylko walczyć i mieć nadzieję, że można liczyć na wsparcie Protossów. Nie chciał myśleć o tym, że mogą zaatakować jego ludzi po pokonaniu Zergów – zresztą i tak nie miał wyboru, ponieważ z tej bitwy nie dało się już wycofać. Kątem oka dostrzegł efekt pracy Templariusza – niedaleko szczytu wzgórza następny Hydralisk osunął się na skały z wyprutymi wnętrznościami. Sierżant postanowił nie być gorszy, ścisnął mocniej uchwyt C-14 i wystrzelił serię w kierunku nadbiegającego Zerglinga. Zdał sobie jednak sprawę, że jego żołnierze nie odeprą fali Zergów samymi Gaussami.
- Użyjcie D-8! - krzyknął do swoich ludzi, po czym sam wyciągnął z zasobnika jeden z ładunków wybuchowych i cisnął przed siebie, pod nogi nadchodzącym Zergom. – A teraz wszyscy dziesięć metrów do tyłu!
- Sierżancie! Overlord na trzeciej!
- w interkomie rozległ się głos szeregowego Johnsona.
McDean szybko spojrzał w prawo.
- Goodwin! Weź trzech ludzi i załatwcie go! - zawołał.
W tym momencie zapalniki ładunków D-8 zapiszczały głośno – oznaczało to, że odliczanie zaraz się skończy. Dwie sekundy później eksplozje wstrząsnęły ziemią, rozrywając ciała Zergów znajdujących się nad ładunkami wybuchowymi. Poszatkowane wnętrzności wraz z drobno połamanymi kościami uniosły się na wysokość kilku metrów. Podmuch wywołany wybuchami sprawił, że na kombinezony żołnierzy spadł prawdziwy deszcz krwi. Jednak nikt z oddziału McDeana nie przerwał ognia do pozostałych Hydralisków, których wciąż było za wiele.
- Overlord załatwiony. – zameldował Goodwin.
- OK, pilnuj żeby żaden inny nie zbliżył się do wzgórza.
- „Moi bracia już przybyli.” - McDean usłyszał głos w głowie. - „Ostrzeż pozostałych ludzi żeby nie otwierali do nas ognia”.
- Nie strzelać do Protossów gdy się pojawią! - zawołał sierżant do interkomu. – Pewnie w to nie uwierzycie ale ustanowiłem z nimi rozejm.
Żołnierze McDeana byli z pewnością zaskoczeni – nie mieli pojęcia o jakich Protossach mówił ich dowódca. Poza tym nigdy nie słyszeli o tym, żeby Protossi współpracowali z ludźmi. Z drugiej strony byli świadomi tego, że znajdują się w beznadziejnej sytuacji, więc każdy sposób na przetrwanie był dobry.
W jednej chwili Zergi, wyczuwając w pobliżu ogromne źródło energii psionicznej, stanęły w miejscu i spojrzały w niebo. To samo uczynił McDean wraz z członkami swojego oddziału. To, co zobaczyli przerosło ich oczekiwania: nad wzgórzem pojawiły się cztery wielkie, niebieskie łuny jakby omiatane błyskawicami. Zjawisko stawało się coraz intensywniejsze, światło coraz jaśniejsze. Po chwili zgasło w ułamku sekundy, a w miejscach, w których jeszcze przed chwilą widać było łuny, teraz unosiły się cztery olbrzymie Carriery – okręty flagowe Protossów o ogromnej sile ognia. McDean przez chwilę pomyślał o tym, że mogą one celowo otworzyć ogień również do jego żołnierzy. Obserwował, jak w kadłubach tych protossańskich swoistych lotniskowców otwierają się klapy, z których wylatują Interceptory – niewielkie, bezzałogowe myśliwce z zamontowanymi podwójnymi działkami. Ku uldze sierżanta skierowały się na Hydraliski zasypując je gradem pocisków, wymierzonych z wręcz chirurgiczną precyzją.

[Obrazek: CARRIER_3%5B1%5D.jpg]
Protossański Carrier

C.D. W następnych postach - link: [Rozdziały 3 i 4]

Przeniesione z działu Science Fiction // Kaleson
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
[StarCraft][28.02.2010 aktualizowane] Planeta-Pułapka: Sojusz - przez Endrju - 09-02-2010, 17:07

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości