Via Appia - Forum

Pełna wersja: [StarCraft][28.02.2010 aktualizowane] Planeta-Pułapka: Sojusz
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
[EDIT 21.02.2010: Poprawki w rozdziałach 1 i 2 (interpunkcja i szczegóły), w następnych postach "świeże" rozdziały 3 i 4. Nie jest to wersja finalna.]
Będę wdzięczny za wszystkie opinie.

[Fragment mojej powieści z fabułą osadzoną w świecie StarCrafta.
Dla zainteresowanych: StarCraft Wiki]


1.


Wojskowa placówka Assam One znajdowała się na Gurkh Alpha – urodzajnej, porośniętej puszczami i gdzieniegdzie poprzecinanej pasmami gór planecie, obfitej w bardzo zróżnicowane gatunki zwierząt i roślin. Jednak dla Terran Gurkh Alpha była warta zagospodarowania tylko z jednego powodu: liczne złoża minerałów i skupiska gejzerów znajdujące się na jej powierzchni były podstawą terrańskiego przemysłu zbrojeniowego. Po wydobyciu za pomocą SCV były transportowane wraz z surowcami z wielu podobnych planet do fabryk, w których po obróbce i zaawansowanym procesie produkcji powstawały nowe i lśniące czołgi, lekkie myśliwce, potężne krążowniki oraz używane przez piechotę egzoszkielety uzbrojone w karabiny szturmowe lub miotacze ognia. Wszystko to było konieczne do osiągnięcia najważniejszego celu który po zagładzie Mar Sary i Chau Sary połączył wysiłki ludzkości: przetrwać i zdobyć dominację w całej przestrzeni kosmicznej. Gdyby zabrakło minerałów do produkcji uzbrojenia i vespene gazu będącego paliwem dla całej floty, potężna armia Terrańskiego Dominium walcząca na wielu frontach wkrótce ległaby w gruzach. Od czasu rozpoczęcia wyniszczającej wojny która wstrząsnęła całą galaktyką – wojny między ludźmi, Zergami i Protossami – fabryki zbrojeniowe musiały pracować bez chwili wytchnienia by dostarczyć na wszystkie pola walki ogromną ilość uzbrojenia i amunicji. W laboratoriach wojskowych ulepszano broń i pancerze, projektowano najwyższej technologii machiny wojenne, mające unicestwić wściekłe hordy Zergów i podstępnych Protossów. Ludzkość skoncentrowała się na pokonaniu najeźdźców, całe społeczeństwo podjęło ogromny wysiłek aby wspierać armię – jedyną instytucję która dawała szanse na zniszczenie obcych w obrębie galaktyki. Takie placówki wydobywcze jak ta na Gurkh Alpha były więc bezcenne.
Assam One była niewielkim zgrupowaniem budynków znajdującym się na szczycie wzgórza, które znakomicie nadawało się do obrony. Dostęp do bazy z trzech stron uniemożliwiały pionowe urwiska, po których wspinaczka byłaby absolutnie niemożliwa. Jedyną drogę do placówki stanowiło południowe zbocze chronione bunkrem, obok którego czuwała automatyczna wyrzutnia rakiet przeciwlotniczych. Na szczycie jedynymi budynkami były baraki, centrum dowodzenia i magazyny zaopatrzenia. W skład załogi stacjonującej w tej placówce wchodziło tylko trzydziestu żołnierzy, którzy na co dzień zajmowali się wydobywaniem surowców za pomocą SCV. Dowódcą był sierżant McDean – energiczny, mocno zbudowany mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Na pierwszy rzut oka wydawał się być zgorzkniały i zniechęcony do życia, jednak wszyscy żołnierze będący pod jego dowództwem poznali go już na tyle, że nie dziwili się jego emocjom. Wiedzieli, że kilka lat temu jego przełożeni przenosząc go z frontu na peryferie galaktyki odebrali mu sens życia. Mimo wszystko trzymał się lepiej niż można się było spodziewać. Nazywali go „facetem z jajami” lub „twardym skurczybykiem”.
McDean opuścił swoją kwaterę w barakach i wyszedł na zewnątrz. Zbliżał się zachód słońca a sierżant lubił ten widok. Tylko przez te kilka minut w ciągu dnia krajobraz Gurkh Alpha zmieniał się tak, że przypominał sierżantowi planetę na której spędził całe dzieciństwo, a raczej całe życie od urodzenia do momentu gdy wstąpił do wojska. Ale co to za życie...dopiero na polu bitwy dojrzał na tyle, by uświadomić sobie własną wartość. Dopiero w armii stał się prawdziwym mężczyzną. Ocknął się z przemyśleń i spojrzał na południe – kilkanaście SCV załadowanych minerałami zmierzało z cichym szumem w kierunku centrum dowodzenia aby zostawić tam urobek i wrócić do miejsca wydobycia. Była to najbardziej monotonna praca jaką znał. Zaciągnął się papierosem obserwując idącego w jego kierunku szeregowca, który pełnił dyżur w centrum dowodzenia przy terminalu komunikacyjnym.
- Sir, Blyne zgłaszał się przez radio. Mówił, że za pięć minut będzie - zameldował szeregowy.
Dowódca wykrzywił twarz w grymasie obrzydzenia. Blyne również był sierżantem, lecz dla McDeana był przede wszystkim „parszywą mendą” która korzystała z każdej okazji by nękać i wyzywać żołnierzy jego placówki. Kpiący, głupi uśmieszek ukazujący krzywe zęby był wizytówką tego znienawidzonego przez wszystkich szydercy i krętacza.
- Zrób trochę miejsca na w centrum dowodzenia – powiedział McDean. - Przyda się sala operacyjna na wypadek gdyby ta szuja była dziś za mocna w gębie.
Szeregowy uśmiechnął się salutując. „Znów szykuje się mordobicie” - pomyślał ucieszony wracając na dyżur. Najbardziej atrakcyjnym widokiem jaki mogli zobaczyć żołnierze z Assam One był widok mocno poturbowanego Blyne'a leżącego na ziemi z rozkwaszonym nosem i podbitym okiem. Okazje ujrzenia takiej sytuacji zdarzały się dość często i były bez wątpienia najlepszą rozrywką załogi. A wszystko to dzięki sierżantowi McDeanowi, który nie znosił gdy ktoś go obrażał lub prowokował jego żołnierzy.
Patrząc na zachód sierżant utkwił wzrok gdzieś w pustce poza horyzontem, daleko poza zasięgiem widzenia. „Gdzieś tam daleko wciąż walczą...a ja nie mogę się stąd wyrwać” - pomyślał czując dobrze znany ucisk w gardle – fizyczny ból wywołany wściekłością i desperacją. Widok zachodu słońca zniknął mu z oczu przesłoniony obrazami które często go nawiedzały – wspomnieniami dawnych, lepszych czasów, w których się liczył, w których mógł walczyć...czyli robić to, w czym był naprawdę dobry.
W przeszłości uczestniczył w wielu bitwach wyróżniając się odwagą i świetnym zmysłem taktycznym, za czasów Konfederacji Terrańskiej brał udział między innymi w penetracji Instalacji Jacobsa pod dowództwem Jima Raynora. Gdy Konfederacja upadła McDean wraz z dziesiątkami tysięcy żołnierzy został przejęty przez wojska Arcturusa Mengska i wcielony do armii nowo powstałego Dominium. Bez wątpienia był dobrym żołnierzem, jednak w czasie nieudanej inwazji na Char został oddelegowany na tyły. Był to dla niego okropny cios ponieważ chciał walczyć dalej, lecz jego przełożonym nie podobał się sposób w jaki dowodził – brawurowe akcje garstki żołnierzy pod jego komendą uznano za „zbyt ryzykowne” mimo sukcesów które odnosił w walce. Jednak prawdziwym powodem odesłania go z frontu była zazdrość żołnierzy wyższych rangą o to, że przewyższał ich zdolnościami przywódczymi...był „za dobry”. Jego porywczy charakter wykorzystano przeciwko niemu – prowokowany przez oficerów wygarnął pewnemu pułkownikowi co o nim myślał, wskutek czego został oskarżony o niesubordynację i wysłany do pilnowania placówki gdzieś w zakątku galaktyki. Baza wydobywcza na Gurkh Alpha była jego znienawidzonym więzieniem, w którym przybywało mu lat...lat, przez które jego potencjał marnował się. Żywił się nadzieją, że kiedyś wróci na front i znów będzie walczyć, a przy okazji w jakiś sposób zemści się na dawnych przełożonych.
Z letargu obudził go szum nadlatującego promu do przewozu surowców. Niechętnie otwarł oczy myśląc o Blynie. Maszyna zawyła przenikliwie i wzniosła w powietrze tumany kurzu, gdy pilot włączył większy ciąg silników by miękko wylądować. Po chwili właz z tyłu promu otwarł się i pierwszą rzeczą, którą zobaczył McDean był obrzydliwy uśmiech Blyne'a. Dowódca automatycznie zacisnął pięści.
- Siema dziadek! Co ciekawego na służbie? Słyszałem że wciąż pierdzisz w wyro i branzlujesz się w barakach – pilot zaśmiał się perfidnie. – To prawda?
Ty... - wycedził McDean zmierzając w stronę Blyne'a. Kipiał wściekłością. Żołnierze w SCV widząc co się szykuje przerwali pracę i z odległości 30 metrów usatysfakcjonowani obserwowali jak bardzo przeraził się pilot, widząc gwałtowniejszą niż zwykle reakcję McDeana.
- Szef dziś chyba nie w humorze – powiedział z zadowoleniem jeden z szeregowych – stawiam skrzynkę browara, że rozwali mu nos, wargę i podbije prawe oko.
Żołnierze zaczęli zakładać się między sobą obserwując jednocześnie scenę dziejącą się przy promie. Blyne stchórzył i szybko wślizgnął się do środka swojej latającej kupy żelastwa. Położył rękę na przycisku zamykającym właz znów czując się bezkarnie.
- Spróbuj wejść przez zamykający się właz – szyderczy śmiech pilota wypełnił wnętrze maszyny.
- Nie muszę – mruknął McDean – po co mam wchodzić do twojego obsranego latającego burdelu jeżeli mogę go od razu rozpierdolić wyrzutnią rakiet?
Sierżant odwrócił się od drzwi i ruszył w kierunku wyrzutni przeciwlotniczej. Blyne wychylił się przez właz i obserwował go. Sądził, że McDean nie jest na tyle świrnięty żeby faktycznie nakierować na prom system przeciwlotniczy, lecz po chwili zaczął wątpić. Zadrżał ze strachu. McDean po chwili zmienił zdanie i skręcił w stronę baraków. Pilot wybuchł śmiechem, nie był to jednak śmiech szydercy lecz spanikowanego człowieka który musiał opanować przerażenie. McDean odwrócił się, spojrzał na Blyne'a z pogardą i pokazał mu środkowy palec - nie miał mu nic więcej do zakomunikowania. Następnie odszedł w stronę baraków.
- Na co czekacie cieniasy?! Ładować mi te minerały, ale już! Coś nie pasuje?! Wiecie co to znaczy zadrzeć ze mną?! - znów mocny w gębie Blyne zaczął się mścić na podwładnych McDeana, którzy przed chwilą zakładali się o to jak będzie wyglądać pilot po spotkaniu z ich dowódcą. Jak na razie nikt nie wygrał – nikt nie postawił złamanego grosza na to, że Blyne odleci z Assam One bez żadnego siniaka.
Kapral Wintage tak samo jak pozostali żołnierze sterował maszyną wydobywczo-inżynieryjną typu SCV. Blyne przydzielił mu najgorsze zajęcie: odbierać surowce od pozostałych SCV przy włazie i pakować je do promu. „Cholera, czemu akurat mi się to przytrafiło?” - pomyślał zirytowany.. Wielka i niezwrotna maszyna ledwo mieściła się w ładowni, więc Wintage musiał wciąż mieć oczy dookoła głowy i niezwykle uważać, a co najgorsze - znosić obecność stukniętego sierżanta. Nie dość, że Blyne co chwilę wchodził kapralowi w drogę, to jeszcze przeszkadzał mu w pracy nieprzerwanie obrzucając go epitetami. Wintage nie mógł nic na to poradzić, dodawała mu otuchy jedynie wyobrażona wizja ogromnego wiertła SCV zagłębiającego się w wredną paszczę sierżanta. Był jednak wystarczająco rozsądny by traktować to wyłącznie jako głupią myśl – nie miał zamiaru spędzić najbliższych kilkunastu lat w jakiejś kompanii karnej.
- No i czego się opieprzasz?! Ruszaj dupę do roboty wredny robolu!
- Tak jest, sir!
- odpowiedział Wintage nie dając się sprowokować. Wciąż wykonywał swoją pracę najszybciej jak potrafił gdyż wiedział że im szybciej załaduje prom, tym krócej będzie musiał znosić tą szuję.
Blyne rozdrażnił się widząc że Wintage nie reaguje na jego wiązanki. Odruch kazał mu uprzykrzyć pracę kapralowi. Jedna ze ścian ładowni była całkowicie zastawiona beczułkami vespen gazu. Sierżant pociągnął jedną z nich powodując reakcję łańcuchową – z głośnym łomotem liczne beczułki porozjeżdżały się po całej podłodze promu.
- Co ty do cholery wyprawiasz cioto?! Widzisz co zrobiłeś? - z pozornie wściekłej twarzy Blyne'a emanowało zadowolenie z „żartu” którego urządził kapralowi - Sprzątaj to ty bezmózgi fiucie bo...
Blyne nie dokończył. Kolana się pod nim ugięły i runął nieprzytomny na podłogę. Było to spowodowane mocnym ciosem w kark - McDean po poprzednim starciu z pilotem specjalnie poszedł do baraków, ponieważ czekał aż Blyne zacznie wyżywać się na żołnierzach zapominając o grożącym mu niebezpieczeństwie. Tak też się stało a sierżant wykorzystał okazję: zakradł się pod prom i wszedł niepostrzeżenie włazem awaryjnym. Gdy zobaczył jak Blyne wyżywa się na Wintage'u jego wściekłość osiągnęła zenit. Chwycił pilota za kołnierz i wytargał z promu. Załoga placówki widząc co się szykuje przerwała pracę – wszyscy patrzyli teraz na McDeana.
- Ej, Wintage! - zawołał sierżant w kierunku promu – to ten skurwiel zrobił syf w swojej ładowni więc on w niej posprząta. – Następnie zwrócił się do wszystkich: – Załoga! Koniec roboty na dzisiaj.
- Tak jest, sir!
- odpowiedzieli niezmiernie zadowoleni żołnierze, lecz żaden z nich nie poszedł do baraków tak jak zwykle. Wszyscy czekali na to, co McDean zrobi z Blyne'm. Dowódca uśmiechnął się widząc reakcję załogi. Stał się sędzią w procesie pilota.
- Chodź tu Wintage. – Powiedział do kaprala. – To na tobie się dzisiaj wyżywał, nie?
- Tak jest.
- Masz prawo wymierzyć karę tej mendzie.

Wintage zastanowił się chwilę. Uśmiechnął się szeroko, splunął na nieprzytomnego pilota i zwrócił się do szeregowych:
- Znajdźcie mi szybko jakieś gówno Rhynadona, Blyne będzie miał niespodziankę w kokpicie.
Wszyscy z entuzjazmem przyjęli jego osąd. Nikt nie wygrał zakładu, lecz zrobienie takiego numeru Blyne'owi było o wiele lepsze nawet od skrzynki piwa.

* * *


Gdy Blyne się ocknął zaczął od razu coś podejrzewać – wszyscy żołnierze włącznie z McDeanem obserwowali go śmiejąc się do rozpuku. Zmieszał się nie rozumiejąc czym było spowodowane ich zachowanie, wszedł do swojego promu aby sprawdzić czy nic nie zginęło. Wręcz przeciwnie – w kokpicie i na fotelu pilota było porozrzucane ze dwadzieścia kilo kału Rhynadona.
- Zajebię was! - krzyczał z wściekłością stojąc chwilę później przy włazie.
- Masz prezent na podróż powrotną ty drobny chujku – zawołał do niego McDean – a teraz spierdalaj!
Żołnierze tarzali się ze śmiechu. Takie upokorzenie nigdy jeszcze nie spotkało Blyne'a, który wiedział, że zostanie wyśmiany bez względu na to co powie. Nie mając wyboru zamknął właz i zaczął rozgrzewać silniki przed startem. Perspektywa długiego lotu w niewyobrażalnie cuchnącym kokpicie oraz upokorzenie przez McDeana sprawiły, że zaczął kipieć nienawiścią.
Blyne odlatywał, widowisko się skończyło. Załoga Assam One zajęła się swoimi sprawami. Nagle żołnierzy idących do baraków zaalarmował metaliczny dźwięk dochodzący z kierunku centrum dowodzenia, który przebił się przez szum silników promu - Blyne odlatując zahaczył burtą swojej maszyny o antenę łączności dalekiego zasięgu, która złamała się jak zapałka.
- Cholera! - zaklął wściekły McDean. – sprawdźcie czy da się coś poskładać z tej anteny. Przez tego sukinkota jesteśmy bez łączności!
- Jest doszczętnie zniszczona, sir. Straciliśmy kontakt ze światem
– zameldował po chwili jeden z żołnierzy.
- Jak Blyne jutro nie przyleci z nową anteną to osobiście powieszę go za jaja. – wycedził wściekły sierżant.
- Sir! Proszę spojrzeć! - zawołał Wintage wskazując w kierunku promu.
Chociaż było już po zachodzie słońca, na tle pomarańczowego nieba wyraźnie było widać maszynę Blyne'a. Znajdowała się w odległości około 5 kilometrów od Assam One. Działo się z nią coś dziwnego: niebieska łuna otaczała prom pulsującym światłem. Po paru sekundach potężna eksplozja paliwa lotniczego i porozrzucanych po podłodze ładowni beczułek vespenu rozerwała kadłub promu w palące się strzępy, które zaczęły spadać na ziemię znacząc niebo smugami czarnego dymu.
Zaskoczeni członkowie załogi Assam One zaniemówili.

* * *


- Nie mam pojęcia co go załatwiło...ale może to załatwić również nas.
McDean odezwał się pierwszy po chwili niesamowitej ciszy. W czasie kilkunastu sekund przeanalizował w myślach całą zaistniałą sytuację. Kiwnął na kaprala Goodwina.
- Po wschodzie słońca pójdziemy przeszukać okolice wraku. Na razie ustaw ośmiu na warcie. Reszta spać! Nie chcę iść rano na akcję z niewyspanymi ludźmi. – zwrócił się do reszty żołnierzy.
Goodwin wyznaczył siedmiu ludzi i poszedł z nimi do składu broni gdy pozostali żołnierze zgodnie z rozkazem kładli się spać w barakach. Sierżant i wartownicy założyli kombinezony CMC-300 i wzięli ze sobą Gaussy C-14. Każdy z nich zapełnił ładownice uranowymi pociskami U238 – amunicją najbardziej efektywną przeciwko słabo opancerzonym celom. Po kilku minutach ośmiu w pełni wyposażonych żołnierzy wyszło ze składu broni, Goodwin z trzema wszedł do stalowo tytanowego bunkra a pozostali czterej zaczęli wypatrywać ewentualnego zagrożenia ze szczytu wzgórza.
W Assam One wkrótce zapadł zmrok.
[Obrazek: marine.jpg6a12f9ae-1db9-4c37-a885-fe44daf2fccfLarge.jpg]
Żołnierz w kombinezonie CMC-300 i z miotaczem Gaussa C-14

2.


W środku nocy echo długiej serii z C-14 odbijając się od ścian budynków Assam One postawiło całą załogę na nogi. Pierwszy z baraku wybiegł dowódca – McDean wyrwany z łóżka miał na sobie tylko krótkie spodnie i podkoszulkę. Nie było czasu na zastanawianie się kto do kogo strzela. Przetarł oczy i w ciemności pobiegł niemalże po omacku w stronę fortyfikacji. Nagle południowy otwór strzelniczy bunkra oświetliły błyski Gaussa wypluwającego następną serię U238. McDean kątem oka zauważył, że wyrwani ze snu żołnierze ubrani podobnie do niego zbiegli się w składzie broni i szykowali się do walki – na zakładanie kombinezonów bojowych trzeba było zawsze poświęcić kilka minut. Sierżant dobiegł do tylnej ściany bunkra i zaczął walić pięścią we właz. Otworzył mu Goodwin. Za nim trzej szeregowi stali przy otworach strzelniczych i puszczali w ciemność serię za serią.
- Co się dzieje?! - zapytał zdezorientowany dowódca zamykając za sobą właz.
- Zbliżają się! Zaraz się na nas rzucą! - przerażony kapral utkwił wzrok w zbocze przed bunkrem.
- Ale kto do cholery?!
W odpowiedzi McDean ujrzał w południowym otworze strzelniczym czerwone, świecące oczy Hydraliska który próbował najwyraźniej sforsować bunkier. Na dodatek od wschodu zaatakowały Zerglingi próbując wedrzeć się do środka by wymordować pięciu żołnierzy.
- Cofnąć się od okien! Najpierw rozpieprzcie tego po lewej – zawołał McDean wskazując jednego z Zerglingów – nie panikujcie, chłopaki zaraz przybiegną nam pomóc.


[Obrazek: hydralisk.jpg]
Zerg - Hydralisk
Miotacze Gaussa strzelały bez chwili przerwy niszcząc obślizgłe, organiczne pancerze Zergów. Sierżant mógł tylko obserwować walkę ponieważ nie był uzbrojony, zmieścił się wewnątrz czteroosobowego bunkra dzięki temu, że nie miał na sobie kombinezonu. Wiedział, że zginie pierwszy jeżeli chociaż jeden Zergling dostanie się do środka lecz ufał żołnierzom, którzy mieli mu przyjść z odsieczą.
Z południa nadciągały następne dwa Hydraliski. Sytuacja stawała się coraz poważniejsza, żołnierze z trudem powstrzymywali sapiących napastników przed wdarciem się do wewnątrz. Aby przebić organiczny pancerz każdego Zerga trzeba było puścić kilka długich, celnych serii skupionych na niewielkim obszarze jego skorupy. Dopiero po poszatkowaniu pancerza pociskami można było wypruć gradem U238 parujące wnętrzności z obcych.
- Nie wytrzymamy długo! - krzyknął Goodwin. – Bunkier jest już mocno uszkodzony!
- Jeżeli nie chcemy zginąć pod gruzami musimy zaraz wyjść na zewnątrz!
– McDean przekrzykiwał terkotanie karabinów. – Lada chwila nadejdą posiłki, pod osłoną ich ognia będziemy mogli się bezpiecznie wycofać.
Jak na zawołanie McDean usłyszał serie z C-14 spoza bunkra. Napastnicy zostali mocno oświetleni reflektorami zamontowanymi na kombinezonach żołnierzy, którzy właśnie nadbiegali z pomocą. Oddział prawie trzydziestu marines dysponował wystarczającą siłą ognia aby zniszczyć grupę Zergów, które nawiedziły Assam One. Terkotanie Gaussów zlało się w jeden wielki łomot. Potwory dookoła bunkra z rykiem ginęły jeden po drugim zalewając otwory strzelnicze toksyczną krwią. Ogromna czaszka Hydraliska usiłującego wedrzeć się do środka została rozłupana pociskami, świecące się czerwone ślepia zgasły zalane parującą posoką. Masywne, martwe cielsko padło z łomotem na dach bunkra który wgiął się pod tak znacznym ciężarem.
Serie z Gaussów i wściekłe ryki Zergów ucichły. McDean odetchnął z ulgą, otworzył właz i wyszedł z Goodwinem oraz trzema szeregowymi na zewnątrz. Byli tam wszyscy żołnierze z załogi Assam One, którzy jeszcze dziesięć minut wcześniej spali w barakach. W czasie walki dowodził nimi kapral Wintage. Przyglądali się trzem poległym Hydraliskom i pięciu Zerglingom. W zasięgu reflektorów lecz poza skutecznym zasięgiem karabinów znalazło się kilka Overlordów – latających behemotów ze zwisającymi ku ziemi licznymi mackami. Obserwowały swoimi wielkimi oczami i czujkami krajobraz po walce zachowując bezpieczną odległość od żołnierzy by mieć możliwość ucieczki gdyby ludzie postanowili je zaatakować. Po chwili spędzonej na analizie sytuacji oczy całej załogi Assam One skierowały się na sierżanta. Jego podwładni czekali na rozkazy.
- Cholera...nie mam pojęcia skąd Zergi wzięły się na Gurkh Alpha – stwierdził zdziwiony McDean – ale myślę, że jest ich tu o wiele więcej...Weźcie tyle amunicji ile możecie. Wyruszamy za pięć minut.
- Tak jest, sir!
- żołnierze zasalutowali i pobiegli w stronę zabudowań by uzupełnić zapasy.
- Goodwin, Wintage! – McDean zwrócił się do kaprali – Odprawa.
Gdy podeszli do niego kontynuował:
- To mi wyglądało na zwiad. Overlordy już pewnie wezwały posiłki i najpóźniej za kilka godzin zwali się tu cała kupa zergowskiego ścierwa. Przez Blyne'a straciliśmy łączność więc nie mamy jak zameldować o inwazji i wezwać posiłki... Panowie, nie widzę innego wyjścia: ewakuujemy się w kierunku Assam Zero. Pytania?
- Sierżancie, melduję, że w CMC-300 osiemdziesiąt kilometrów biegu na północ do Assam Zero potrwa około pięciu godzin uwzględniając teren...i stimpacki które mamy – obliczył Wintage.
- Dobrze, że w tej jednostce ktoś oprócz mnie potrafi liczyć – McDean uśmiechnął się lecz po chwili spoważniał – myślę, że jesteście świadomi zagrożenia, które czeka nas po drodze. Podnieście trochę chłopaków na duchu, niech nie trzęsą portkami ze strachu. Goodwin: zaminuj wszystkie budynki, niech Assam One wyleci w powietrze gdy znajdą się tu Zergi. Wintage: pogadaj trochę z resztą i spróbuj ich uspokoić. Coś jeszcze?
- Sierżancie, w składzie zaopatrzenia mamy tyle ładunków wybuchowych, że możemy nawet zabrać trochę D-8 na drogę – zameldował Goodwin – w razie czego mogą się przydać.
- Słusznie, niech wszyscy wezmą po kilka sztuk. OK, a teraz do roboty.
- Tak jest, sir!

Kaprale odmeldowali się i pobiegli wykonać polecenia. McDean wciąż był ubrany tak jak gdy wyskoczył z łóżka, dopiero po odprawie poszedł założyć CMC-300. Czuł tak znajome a jednocześnie prawie zapomniane podniecenie, które zawsze nawiedzało go przed walką. Z jednej strony czuł się szczęśliwy z opuszczenia Assam One – długo czekał na okazję żeby się stamtąd wydostać. Lecz on i jego ludzie musieli teraz dowieść swojej waleczności, czekał ich długi i śmiertelnie niebezpieczny bieg po wzgórzach Gurkh Alpha. McDean umiał instynktownie wyczuć zagrożenie a w tej chwili instynkt podpowiadał mu, że planetę zalewają fale Zergów dowodzonych przez Nadumysł dążący do ekspansji swojej rasy bez względu na koszty.
Sierżant naładował C-14 i zabrał zapas amunicji oraz cztery D-8. Dawno nie był w kombinezonie. Sterowanie egzoszkieletem CMC-300 sprawiało mu nie lada przyjemność. Podszedł do żołnierzy zgromadzonych obok bunkra – wszyscy byli gotowi do wymarszu. Kapral Goodwin oprócz C-14 trzymał lokalizator, który miał wskazywać żołnierzom kierunek do Assam Zero.
- Założyłeś ładunki? - zapytał sierżant.
- Są we wszystkich budynkach, sir. – odpowiedział Goodwin. – Gdy wyjdziemy z obrębu bazy aktywuję czujniki ruchu.
- OK, dobra robota. – pochwalił go McDean po czym zwrócił się do całej załogi. - Strzelcie sobie po stimpacku, macie mieć oczy szeroko otwarte. Jeżeli zauważycie wroga zameldujcie zanim otworzycie ogień. I pożegnajcie się z Assam One. Już tu nie wrócimy. Jakieś pytania? Nie? To ruszamy.
Dowódca po raz ostatni spojrzał na swoją dawną placówkę. Nie czuł smutku z powodu jej nadchodzącej autodestrukcji. Pomyślał, że wraz z budynkami Assam One ulegną zniszczeniu jego wspomnienia z tego miejsca. Odwrócił się i zaczął biec razem z pozostałymi żołnierzami.

* * *


- Wyłączyć reflektory! – rozkazał McDean. – Zatrzymajcie się. Słyszycie to?
Trzydziestu żołnierzy uważnie nasłuchiwało stojąc w ogarniętej mrokiem dolinie. Jedynymi źródłami światła były tarcze dwóch księżyców Gurkh Alpha. Do uszu żołnierzy dotarły z północnego wschodu dalekie, wściekłe ryki nieokreślonego podgatunku Zergów. Wszyscy zaczęli przygotowywać się psychicznie na starcie z obcymi kreaturami.
- Poczekajcie tu. A ty, Wintage, pójdziesz ze mną. – rozkazał sierżant. – Sprawdzimy co tam się dzieje.
Wspinali się w dwóch po stromym zboczu najbliższego wzgórza. Księżyce oświetlały ostre krawędzie wystających skał oraz roślinność, która wraz ze wzrostem wysokości stawała się coraz rzadsza. Gdy znaleźli się na szczycie przyłożyli do oczu lornetki cyfrowe i zaczęli omiatać wzrokiem północny wschód. W zasięgu ich lornetek było kilka Overlordów, które leciały powoli z różnych stron w kierunku jednego ze wzgórz.
- Na tamtym szczycie jest kilkadziesiąt Hydralisków. – zauważył przestraszony kapral pokazując wzgórze oddalone o około dwa kilometry.
- Faktycznie... – McDean zaczął przyglądać się we wskazanym kierunku. – Ale coś mi tu nie pasuje. Widzisz tam coś jeszcze?
- Nic poza tym, że lecą tam chyba wszystkie Overlordy, sir.
- A zauważyłeś to poruszenie, które panuje w stadzie Zergów? Zachowują się co najmniej nienaturalnie. Wyglądają na cholernie rozdrażnione mimo tego, że są tam same.

Jak na zaprzeczenie słów McDeana obydwaj zaobserwowali, jak jeden z Hydralisków padł zdechły na ziemię tryskając krwią na wszystkie strony.
- To chyba ktoś z polem maskującym. – rzekł zaskoczony sierżant. – Pewnie jednostka specjalna Duchów. Musimy szybko się z nimi skontaktować, może uda nam się odlecieć z nimi gdy przylecą po nich promy desantowe.
- Tym bardziej, że misja Duchów może polegać na naprowadzeniu tutaj głowic nuklearnych z orbity, sir. – dodał Wintage. – Nie widzę innego powodu dla którego miały by tu być Siły Specjalne.
McDean dobrze o tym wiedział, lecz chwilę wcześniej postanowił zataić ten fakt przed kapralem aby go nie straszyć. Jednak Wintage pomimo niskiego stopnia był nadzwyczaj pojętny. „Dobrze mieć takiego żołnierza” - pomyślał sierżant. - „Gdybym musiał przekazać komuś dowodzenie to dostał by je właśnie Wintage”.
Zbiegli z powrotem do doliny, w której czekali na nich pozostali żołnierze. W czasie, gdy ich dowódca poszedł na zwiad oni przygotowali się psychicznie do nadchodzącej bitwy. Wintage w kilku słowach przedstawił im sytuację i po chwili wszyscy biegli najkrótszą drogą na wzgórze oblegane przez pokaźne stado Hydralisków. Gdy po kilku minutach byli już blisko McDean kazał się zatrzymać.
- Włączcie reflektory. – rozkazał wszystkim.
Zbocze, którym musieli wejść na szczyt za sprawą oświetlenia żołnierzy nagle stało się jasne jak za dnia. Hydraliski znajdujące się niecałe pół kilometra od oddziału McDeana zwróciły łby w kierunku świateł i zaczęły pełzać w dół.
- Wziąć stimpacki! - zawołał sierżant. – Otworzyć ogień gdy będą w zasięgu!
McDean zaczął podawać swoje znaki identyfikacyjne przez interkom. Jeżeli w promieniu kilometra znajdowała się jednostka specjalna Duchów to powinni go usłyszeć i odpowiedzieć na jego wezwania. Z sekundy na sekundę niepokoił się coraz bardziej – nie było żadnego odzewu. Spojrzał na zbliżające się Hydraliski, do których jego żołnierze mieli zaraz otworzyć ogień.
Umysł McDeana zarejestrował w jednej chwili kilka niepokojących bodźców. Mimo, że nie padł jeszcze ani jeden strzał, jeden z Zergów wściekle zaryczał gdy jego obydwie kończyny spadły odcięte na ziemię. Sekundę później dołączyła do nich głowa oddzielona od wężowatego tułowia idealnie płaskim cięciem. Powietrze wokół zdechłego Hydraliska nienaturalnie zafalowało i w tym samym ułamku sekundy sierżant poczuł jak by ktoś niematerialną mocą wdzierał się do jego umysłu, próbował czytać jego myśli. Czas się dla niego zatrzymał. Zrozumiał.
- „En taro Tassadar, Mroczny Templariuszu.” - pomyślał McDean. - „Zanim zacznie się między nami niepotrzebna walka wysłuchaj co mam do powiedzenia”.
- „Kim jesteś śmiały człowieku, że usiłujesz nawiązać kontakt z Templariuszem i jak śmiesz używać mistycznego pozdrowienia Protossów?” - McDean nie słyszał tych słów, czuł je tak jak by rozmawiał z kimś siedzącym w jego głowie. Wyczuwał, że jego „rozmówca” przemawia ostrym tonem i posiada potężne, nieznane ludziom moce.
- „Są ważniejsze sprawy niż to kim jestem” - odpowiedział w myślach sierżant. - „Musimy zawiązać sojusz. Jeżeli odmówisz Zergi wkrótce zabiją nas wszystkich”
- „Odważne jest to co rzekłeś lecz nieprawdziwe. Wy zginiecie, ja przetrwam.”
- „Bez nas nie przetrwasz. Zmierza tu stado Overlordów które wskażą twoje położenie Hydraliskom i niebawem zostaniesz przez nie zabity. Tylko my możemy zatrzymać Overlordy, natomiast bez twojej pomocy nie pokonamy Hydralisków.”
- „Jeśli to co mówisz jest prawdą...muszę pomyśleć.”
- odpowiedział Templariusz i po chwili zastanowienia kontynuował. - „Z twojego umysłu wyczytuję, że brzydzisz się kłamstwem. Wydajesz się nadzwyczaj sprawiedliwy, oczywiście jak na człowieka.”
- „Dzięki.”
- pomyślał McDean. - „Ale teraz mamy ważniejsze zajęcia. Trzeba załatwić to stado Hydralisków. Moi ludzie będą pilnować żeby nie zbliżył się żaden Overlord.”
- „Zgadzam się.”

Sierżant wiedział, że Protossi mają w sobie jakąś magię i ktoś mu kiedyś powiedział, że można się z nimi skontaktować telepatycznie. McDean nie spodziewał się jednak, że zdąży wynegocjować rozejm z przedstawicielem najbardziej tajemniczych Protossów – niewidzialnym Mrocznym Templariuszem – w ciągu ułamka sekundy. Gdy skończył z nim rozmawiać czas zaczął znów płynąć zwykłym tempem. Usłyszał przez interkom, że żołnierze właśnie wzięli stimpacki, które rozkazał im użyć chwilę przed kontaktem z Protossem, tak więc w czasie rozmowy z nim czas musiał stanąć w miejscu! Sierżant był pod wrażeniem, lecz nie mógł zapomnieć o wykonaniu swojego zadania.
- Otworzyć ogień! – krzyknął przez interkom do podwładnych. – Meldować, jeżeli w pobliżu pokaże się choć jeden Overlord!
Gęsty deszcz uranowych pocisków z wszystkich trzydziestu C-14 zalał nadchodzące Hydraliski. Całe zbocze zatrzęsło się, skały leżące na ziemi gwałtownie podskoczyły w górę, gdy – ku przerażeniu żołnierzy – spod ziemi wyskoczyła chmara niezwykle zwinnych Zerglingów, które natychmiast ruszyły do ataku. McDean w ułamku sekundy zrozumiał, że jego oddział nawet z pomocą Templariusza nie podoła takiej ilości wrogów.
- Nie damy rady, sierżancie! - zawołał przez interkom Wintage.
Dowódca nie tracił czasu na odpowiedź.
- „Nie utrzymamy się długo! Nie wiedziałem, że jest tu aż tyle Zergów!” - pomyślał mając nadzieję, że Protoss odczyta jego myśli. - „Są w pobliżu jacyś inni Templariusze?”
- „Skup się na walce.” - poczuł odpowiedź. - „Musimy się utrzymać jeszcze chwilę, moi współbracia niebawem przybędą nam z pomocą.”
- „Obyś miał rację.”

McDean mógł tylko walczyć i mieć nadzieję, że można liczyć na wsparcie Protossów. Nie chciał myśleć o tym, że mogą zaatakować jego ludzi po pokonaniu Zergów – zresztą i tak nie miał wyboru, ponieważ z tej bitwy nie dało się już wycofać. Kątem oka dostrzegł efekt pracy Templariusza – niedaleko szczytu wzgórza następny Hydralisk osunął się na skały z wyprutymi wnętrznościami. Sierżant postanowił nie być gorszy, ścisnął mocniej uchwyt C-14 i wystrzelił serię w kierunku nadbiegającego Zerglinga. Zdał sobie jednak sprawę, że jego żołnierze nie odeprą fali Zergów samymi Gaussami.
- Użyjcie D-8! - krzyknął do swoich ludzi, po czym sam wyciągnął z zasobnika jeden z ładunków wybuchowych i cisnął przed siebie, pod nogi nadchodzącym Zergom. – A teraz wszyscy dziesięć metrów do tyłu!
- Sierżancie! Overlord na trzeciej!
- w interkomie rozległ się głos szeregowego Johnsona.
McDean szybko spojrzał w prawo.
- Goodwin! Weź trzech ludzi i załatwcie go! - zawołał.
W tym momencie zapalniki ładunków D-8 zapiszczały głośno – oznaczało to, że odliczanie zaraz się skończy. Dwie sekundy później eksplozje wstrząsnęły ziemią, rozrywając ciała Zergów znajdujących się nad ładunkami wybuchowymi. Poszatkowane wnętrzności wraz z drobno połamanymi kościami uniosły się na wysokość kilku metrów. Podmuch wywołany wybuchami sprawił, że na kombinezony żołnierzy spadł prawdziwy deszcz krwi. Jednak nikt z oddziału McDeana nie przerwał ognia do pozostałych Hydralisków, których wciąż było za wiele.
- Overlord załatwiony. – zameldował Goodwin.
- OK, pilnuj żeby żaden inny nie zbliżył się do wzgórza.
- „Moi bracia już przybyli.” - McDean usłyszał głos w głowie. - „Ostrzeż pozostałych ludzi żeby nie otwierali do nas ognia”.
- Nie strzelać do Protossów gdy się pojawią! - zawołał sierżant do interkomu. – Pewnie w to nie uwierzycie ale ustanowiłem z nimi rozejm.
Żołnierze McDeana byli z pewnością zaskoczeni – nie mieli pojęcia o jakich Protossach mówił ich dowódca. Poza tym nigdy nie słyszeli o tym, żeby Protossi współpracowali z ludźmi. Z drugiej strony byli świadomi tego, że znajdują się w beznadziejnej sytuacji, więc każdy sposób na przetrwanie był dobry.
W jednej chwili Zergi, wyczuwając w pobliżu ogromne źródło energii psionicznej, stanęły w miejscu i spojrzały w niebo. To samo uczynił McDean wraz z członkami swojego oddziału. To, co zobaczyli przerosło ich oczekiwania: nad wzgórzem pojawiły się cztery wielkie, niebieskie łuny jakby omiatane błyskawicami. Zjawisko stawało się coraz intensywniejsze, światło coraz jaśniejsze. Po chwili zgasło w ułamku sekundy, a w miejscach, w których jeszcze przed chwilą widać było łuny, teraz unosiły się cztery olbrzymie Carriery – okręty flagowe Protossów o ogromnej sile ognia. McDean przez chwilę pomyślał o tym, że mogą one celowo otworzyć ogień również do jego żołnierzy. Obserwował, jak w kadłubach tych protossańskich swoistych lotniskowców otwierają się klapy, z których wylatują Interceptory – niewielkie, bezzałogowe myśliwce z zamontowanymi podwójnymi działkami. Ku uldze sierżanta skierowały się na Hydraliski zasypując je gradem pocisków, wymierzonych z wręcz chirurgiczną precyzją.

[Obrazek: CARRIER_3%5B1%5D.jpg]
Protossański Carrier

C.D. W następnych postach - link: [Rozdziały 3 i 4]

Przeniesione z działu Science Fiction // Kaleson
No, jestem po lekturze. Przepraszam za opóźnienie, ale miałem sporo na głowie ostatnio. Ogólne wrażenie raczej średnie. Naładowane akcją opowiadanie, dokładnie jak gra, ale nic poza tym. Warsztat niestety kuleje, czasem używasz sformułowań jak z wypracowania na polski. Interpunkcji nie ma w ogóle. Zapis dialogów tez slaby. Drugą część (tak od ewakuacji z bazy), czyta się płynniej niż pierwszą. Widać w tym potencjał, ale musisz trenować warsztat. Poczytaj poradniki, popraw błędy, włóż to do szuflady na parę dni i później wróć i przeczytaj jeszcze raz - na pewno wyłapiesz jeszcze jakieś nieścisłości.

A oto, co wyłapałem:

"Wojskowa placówka Assam One znajdowała się na Gurkh Alpha – urodzajnej, porośniętej puszczami i gdzieniegdzie poprzecinanej pasmami gór planecie(,) obfitej w bardzo zróżnicowaną faunę i florę."- przecinek. ostatnia część zdania dosc sztucznieb brzmi, jak z podręcznika do geografii

"Gdyby zabrakło minerałów do produkcji uzbrojenia i vespene (-) gazu będącego paliwem dla całej floty(,) potężna armia Terrańskiego Dominium walcząca na wielu frontach wkrótce ległaby w gruzach."

"fabryki zbrojeniowe musiały pracować bez chwili wytchnienia(,) by dostarczyć na wszystkie pola walki ogromną ilość uzbrojenia i amunicji. " - przecinek. "na wszystkie fronty" brzmi nieco lepiej imho, tak samo po prostu "sprzętu" zamiast "uzbrojenia i amunicji." - brzmi mniej sztucznie. Unikniesz tez powtórzenia w następnym zdaniu.

"projektowano najwyższej technologii machiny wojenne, mające unicestwić wściekłe hordy"

"placówki wydobywcze jak Assam One były więc bezcenne.
Assam One była niewielkim zgrupowaniem" - powtórzenie

"Dowódcą był sierżant McDean – energiczny, mocno zbudowany mężczyzna w wieku około czterdziestu lat(,) który na pierwszy rzut oka wydawał się zgorzkniały i zniechęcony do życia, jednak wszyscy żołnierze będący pod jego dowództwem poznali go już na tyle(,) że nie dziwili się jego emocjom – wiedzieli(,) że kilka lat temu jego przełożeni odebrali mu sens życia. Mimo wszystko trzymał się lepiej niż można się było spodziewać." - 1. przecinki. 2. to zdanie jest ZDECYDOWANIE za długie. Rozdziel je na dwa albo i trzy krótsze. 3. stwierdzenie, ze "jego przełożeni odebrali mu sens życia." niczego nie wyjaśnia.

Generalnie, patrząc na kolejne zdania, interpunkcja u Ciebie siedzi i kwiczy Smile Nie będę w takim razie wypisywał kolejnych błędów interpunkcyjnych, za to polecam lekturę poradnika Interpunkcja - przecinki.

"- Zrób trochę miejsca na w centrum dowodzenia – powiedział McDean(.) - (P)rzyda się sala"

"pomyślał(,) czując dobrze znane uczucie ucisku " - powtórzenie/masło maślane

"Niechętnie otwarł oczy myśląc o Blyne'ie."- nie jestem w 100% pewien, ale wydaje mi się ze w tym przypadku można nie używać apostrofu (mimo, ze wyraz kończy się samogłoską) i po prostu pisać: Blynie, Blynem itp.

"Silniki promu zawyły przenikliwie i wzniosły w powietrze tumany kurzu gdy pilot włączył większy ciąg silników(,) by miękko wylądować. Po chwili właz z tyłu promu otwarł się" - powtórzenia.

"Słyszałem że wciąż pierdzisz w wyro i branzlujesz się w barakach – pilot zaśmiał się perfidnie – to prawda?" - to Blyne był pilotem? Oficerowie zazwyczaj nie pilotują promów pasażerskich Smile A jeśli był to inny pilot, to nie wyobrażam sobie, żeby zwracał się tak do oficera Smile

"- Szef dziś chyba nie w humorze – powiedział z zadowoleniem jeden z obserwujących ich szeregowych(.) – (S)tawiam skrzynkę browara że rozwali mu nos, wargę i podbije prawe oko." - kropka. To zdanie brzmi, jakby szeregowi obserwowali zolnierzy, obserwujący Blyne'a i McDeana. Przeredagowałbym.

"- Nie muszę – mruknął McDean – po co mam wchodzić do twojego obsr***** latającego burdelu jeżeli mogę go od razu rozp******** wyrzutnią rakiet?" - w tekstach literackich nie cenzurujemy przekleństw.

"Sierżant odwrócił się od drzwi i ruszył w kierunku wyrzutni przeciwlotniczej. Blyne wychylił się przez właz i obserwował go. Sądził że McDean nie jest na tyle świrnięty żeby faktycznie nakierować na prom system przeciwlotniczy lecz po chwili zaczął wątpić. Zadrżał ze strachu. McDean po chwili zmienił zdanie i skręcił w stronę baraków. Pilot wybuchł śmiechem, nie był to jednak śmiech szydercy lecz spanikowanego człowieka który musiał opanować przerażenie. McDean odwrócił się, spojrzał na Blyne'a z pogardą i pokazał mu środkowy palec - nie miał mu nic więcej do zakomunikowania. Następnie odszedł w stronę baraków." - niezbyt przekonująco napisany ten fragment imho. Słaby.

"Tak też się stało a sierżant wykorzystał okazję: zakradł się pod prom i wszedł niepostrzeżenie włazem awaryjnym. Gdy zobaczył jak Blyne wyżywa się na Wintage'u jego wściekłość osiągnęła zenit." - to samo... Jakos nie przemawia do mnie wizja dwóch oficerów publicznie bijących się na oczach zolnierzy i zakradających się cichaczem, żeby zaskoczyć tego drugiego

"- Chodź tu Wintage – powiedział do kaprala – to na tobie się dzisiaj wyżywał, nie?
- Tak jest.
- Masz prawo wymierzyć mu karę." - a to już zupełnie nierealna sytuacja Smile

"Nagle południowy otwór strzelniczy bunkra oświetliły błyski Gaussa wypluwającego następną serię U238." - "pocisków" płynniej brzmi od U238 imho

"McDean kątem oka zauważył że wyrwani ze snu żołnierze ubrani podobnie do niego zbiegli się w składzie broni i szykowali się do walki" - to drugie "się" niepotrzebne

"Sierżant dobiegł do tylnej ściany bunkra i zaczął walić pięścią w właz. " - we właz

"- Nie wytrzymamy długo! - krzyknął Goodwin(.) – (B)unkier jest już mocno uszkodzony." - polecam również artykuł Zasady pisania dialogów

"Sytuacja stawała się coraz poważniejsza, żołnierze z trudem powstrzymywali sapiących napastników przed wdarciem się wewnątrz." - wdarciem się do wewnątrz

"(-) Overlord załatwiony – zameldował Goodwin."
Dzięki za wypunktowanie błędów, niektóre z nich już zmieniłem ale wersja na tej stronie nie była zaktualizowana. Co do interpunkcji - ktoś kiedyś zarzucił mi, że piszę za dużo przecinków i od tego czasu wpadłem w przeciwną skrajność. Dialogi również poprawię. Niestety ta pełna błędów wersja została już umieszczona na największej polskiej stronie o StarCrafcie 2. A najlepsze jest to, że nikt wcześniej nie zwrócił mojej uwagi na prawie wszystkie błędy, które Ty wymieniłeś.

Dzięki i będę pracować dalej, przeczytam artykuły, które mi wysłałeś i postaram się do nich przystosować.
W zanadrzu mam już trzeci rozdział. Pozdrawiam
Staramy się rzetelnie i bez wazeliny oceniać prace zamieszczane na forum, a błędy zawsze się jakieś znajda Smile Z chęcią przeczytam kolejna część!
Dopiero teraz mam czas na dokładną analizę każdego słowa w Twoim komentarzu. Przeczytałem te artykuły, na pewno popełnię jeszcze niejeden błąd ale jestem już na dobrej drodze.
Kilka Twoich rad jest nietrafionych, m.in. ta, żeby zastąpić 'pola walki' wyrazem 'fronty' - wyraz ten znajduje się w poprzednim zdaniu, więc chciałem uniknąć powtórzenia.
Co do Blyne'a - owszem, jest pilotem, lecz nie - jak to napisałeś - promu pasażerskiego, lecz towarowego (konkretnie: do przewożenia surowców). Teraz ja mogę Ci zwrócić uwagę - sierżant to nie oficer a podoficer. Podoficerowie równi rangą i pałający wzajemną nienawiścią mogą robić gorsze rzeczy, szczególnie jeżeli znajdują się 60 000 lat świetlnych od Ziemi, w 2500 roku. W końcu podoficerowie są dowódcami niskiego szczebla.
Kwestia przekleństw - nie chciałem dostać bana na forum. Sądziłem, że nie będą one mile widziane w środowisku literatów lub ludzi nazywających się literatami.
Słabo napisane fragmenty - mea maxima culpa, niestety nie mogę już zmienić fabuły po tym, jak fragment powieści został umieszczony w internecie i wyświetlony prawie 1500 razy.
Ostatni błąd - powstał w wyniku niedopatrzenia przy edycji tekstu wklejonego na forum. Zdarza się.
Endrju napisał(a):Kilka Twoich rad jest nietrafionych, m.in. ta, żeby zastąpić 'pola walki' wyrazem 'fronty' - wyraz ten znajduje się w poprzednim zdaniu, więc chciałem uniknąć powtórzenia.
O, przepraszam, nie zwróciłem uwagi Smile

Endrju napisał(a):Co do Blyne'a - owszem, jest pilotem, lecz nie - jak to napisałeś - promu pasażerskiego, lecz towarowego (konkretnie: do przewożenia surowców). Teraz ja mogę Ci zwrócić uwagę - sierżant to nie oficer a podoficer. Podoficerowie równi rangą i pałający wzajemną nienawiścią mogą robić gorsze rzeczy, szczególnie jeżeli znajdują się 60 000 lat świetlnych od Ziemi, w 2500 roku. W końcu podoficerowie są dowódcami niskiego szczebla.
Zwracam honor w takim razie Smile My bad.

Endrju napisał(a):Kwestia przekleństw - nie chciałem dostać bana na forum. Sądziłem, że nie będą one mile widziane w środowisku literatów lub ludzi nazywających się literatami.
W tekstach nieliterackich (czyli w rozmowach na forum) nie przeklinamy. Jak ci się na SB wyrwie to się nic nie stanie, każdemu się zdarza. A w tekstach literackich jest to czasem wręcz wskazane, dla podkreślenia/wzmocnienia czegoś. I wtedy nie gwiazdkujemy.

Dzieki za analizę i wytkniecie moich z kolei błędów - każdego dnia uczymy się czegoś nowego Smile

-rr-
3.


Pułkownik Alan De Varnier stał zamyślony na mostku „Heaven” - ciężkiego krążownika klasy Battlecruiser, okrętu flagowego Pierwszej Eskadry XII Floty Dominium. Spoglądał przez iluminator na zainfekowaną przez Zergów planetę, do której zbliżała się jego eskadra. Rozkaz był prosty: ustalić skalę inwazji i zadać wrogowi jak największe straty, jednocześnie ponosząc jak najmniej ofiar. Po wejściu w atmosferę Gurkh Alpha De Varnier mógł rozpętać małe piekło - w skład XII Floty wchodziły dwadzieścia cztery lekkie myśliwce klasy Wriath oraz sześć Battlecruiserów. Jednak pułkownik nie zapominał o tym, że dzień wcześniej utracono łączność z placówkami Assam Zero i Assam One - De Varnier potraktował to jako ostrzeżenie przed zbyt pochopnym atakiem.

[Obrazek: Battlecruiser_SC1_CineInauguration1.jpg]
Ciężki krążownik klasy Battlecruiser

- Panie Pułkowniku, ktoś właśnie nadaje przez radio w Assam Zero! - zameldował podwładny De Varniera.
Dowódca floty był wyraźnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że Zergi zostawiły kogoś przy życiu. Podszedł do panelu łączności.
- Tu sierżant McDean, dowódca zniszczonej placówki Assam One. Czy ktoś mnie słyszy? - z głośników wydobyły się zniekształcone szumem słowa.
- Włącz nadawanie. - rozkazał łącznościowcowi siedzącemu przy panelu, po czym zaczął mówić do sierżanta: - McDean? Angus McDean?
- Tak, to ja. Z kim rozmawiam?
- Tu pułkownik Alan De Varnier, dowódca Pierwszej Eskadry XII Floty Dominium. Melduj o sytuacji.
- Tak jest, panie pułkowniku.
– po dłuższej chwili odpowiedział McDean głosem pozbawionym emocji. – Zergi zaatakowały nas w nocy, nie mogliśmy zameldować o tym dowództwu z powodu awarii systemu łączności. Byłem zmuszony wydać rozkazy zaminowania placówki i ewakuacji personelu do Assam Zero, dotarliśmy tu przed chwilą. Po drodze spotkaliśmy Protossów...
- Protossów?! Do cholery, skąd oni się tu wzięli?
- przerwał pułkownik.
- Melduję, że są na Gurkh Alpha tylko po to, żeby uzupełnić zapas paliwa.
- A skąd ty to kurwa wiesz? Może ci powiedzieli, co?
- krzyczał De Varnier. – Wiesz chociaż ile mają wojska?
- Współpracujemy z nimi, panie pułkowniku.
- powiedział przez zaciśnięte zęby McDean, dusząc w sobie wściekłość. – Na czas ich obecności na Gurkh Alpha ustaliliśmy sojusz przeciwko Zergom. Gdyby nie ta współpraca, wszyscy z załogi Assam One byli by już martwi.
De Varnier nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Jaja sobie ze mnie robisz, McDean?! Myślisz, że w to uwierzę?
- Dzięki ich pomocy udało nam się dostać do Assam Zero, aby nawiązać łączność.
– odpowiedział chłodno McDean. – Panie pułkowniku, proszę o przysłanie po nas okrętu ewakuacyjnego.
- Wiesz, że współpraca z Protossami to zdrada Dominium?! A co do okrętu, to zastanowię się
– odparł rozdrażniony De Varnier. – bo nie wiem, czy taka szuja jak ty jest warta ewakuacji. Pięć lat temu powinni cię rozstrzelać, nie wiem na chuj dali ci drugą szansę na Gurkh Alpha.
- Panie pułkowniku, odpierdol się pan ode mnie do kurwy nędzy! – wycedził zduszonym z gniewu głosem McDean. Pułkownik wiedział, że nie będzie trudno rozdrażnić sierżanta, który kiedyś już dopuścił się niesubordynacji w stosunku do De Varniera.
- Masz przejebane. Nie mogę sobie odmówić przyjemności aresztowania cię, gnojku. Gdy tylko moi ludzie zejdą na powierzchnię żeby naprowadzić atomówki na to twoje pieprzone zadupie, polecisz desantowcem prosto do kompanii karnej. I twoi ludzie też.
Nastała cisza, McDean nie odpowiadał.
- Już po ciebie lecimy. A przy okazji rozpieprzymy twoich nowych protossańskich kumpli.

* * *


W centrum dowodzenia placówki Assam Zero McDean z wściekłością uderzył pięścią w panel komunikacyjny. Że też z tysięcy pułkowników Dominium tą misję musiał wykonywać akurat De Varnier! To przez tą szumowinę sierżant trafił na Gurkh Alpha. Oparł się o obślizgłą ścianę centrum dowodzenia – została zainfekowana kilka godzin wcześniej. Gdy po dotarciu do Assam Zero żołnierze McDeana spostrzegli, że placówka została zdobyta przez Zergów, sierżant poprosił o wsparcie Protossów w czasie szturmu na nią. Dla Angusa w bazie najważniejsza była antena centrum dowodzenia, przez którą chciał nawiązać kontakt z dowództwem i zameldować o sytuacji. Świeżo zaadaptowana na potrzeby Zergów placówka nie była mocno strzeżona, mimo to w czasie bitwy z zainfekowaną załogą Assam Zero zginęło trzech szeregowych z oddziału McDeana. W reszcie oddziału obniżyło się morale z powodu śmierci kolegów, a widok zmutowanych Zergów, które kilka godzin wcześniej były jeszcze żołnierzami tutejszej bazy, przeraził tych, którzy nie mieli dotychczas do czynienia z drastycznie zainfekowanymi przez zergańskie geny ludźmi - samobójcami. Po zdobyciu placówki sierżant i jego podwładni wdarli się do centrum dowodzenia obrośniętego zergowskimi organami; do położonego wewnątrz panelu radiowego dostali się torując sobie Gaussami drogę przez ciasne korytarze pełne lepkiej, złowrogo pulsującej substancji.
McDean miał ciężki orzech do zgryzienia – musiał postanowić, po której stronie konfliktu stanie jego oddział. Decyzję podjął w ciągu trzech sekund. „Trzeba ostrzec Protossów!” - pomyślał. Gdy wychodził z zainfekowanego budynku, usłyszał serię z Gaussa. Natychmiast zaczął biec w kierunku, z którego po chwili rozległa się kanonada kilku C-14. Gdy znalazł się za zainfekowanymi barakami, ujrzał kilku swoich żołnierzy strzelających w stronę sześciu Zerglingów, które dopadły szeregowego stojącego między sześcioma dziurami w ziemi. Mężczyzna w CMC-300 z numerem 24 wymalowanym na ramieniu egzoszkieletu, osaczony przez ohydne, podobne do zmutowanych psów kreatury, robił co mógł, by wydostać się z uścisku śmierci – rozpaczliwie bronił się przed uderzeniami, oraz strzelał do jednego z Zergów. Był w pełni świadomy, że jeżeli w ciągu kilku sekund nie wyrwie się z pułapki, to jego CMC-300 ulegnie zniszczeniu. A brak pancerza w obecności Zerglingów oznaczał natychmiastową śmierć.
- Johnson, wytrzymaj jeszcze krótką chwilę! - zawołał McDean waląc serię w stronę Zerglingów. Gdy zaczął biec w stronę szeregowca, zawołał do swoich ludzi: - Uwaga! Tylko nie zróbcie mi z tyłka sita!
Zdezorientowani żołnierze na chwilę przerwali ogień aby nie trafić przez przypadek swojego dowódcy. McDean szybko się rozpędzając przebiegł piętnaście metrów dzielące go od osaczonego Johnsona i z całej siły kopnął jednego z Zerglingów. Egzoszkielet spotęgował siłę uderzenia, a Zergling upadł na ziemię metr dalej od szeregowego.
- Johnson! - McDean wrzasnął do interkomu. – Biegnij!!!
Szeregowy wykorzystał lukę w organicznym pierścieniu Zergów i pobiegł schować się za pancerzami kolegów. McDean przycisnął nogą ogłuszonego kopnięciem Zerglinga do porastającej ziemię organicznej substancji i władował mu dwie serie w czerwone oczy. U-238 wdarły się wewnątrz czaszki Zerga, robiąc sito z niewielkiego mózgu.
- Jeden mniej. – powiedział do interkomu. – Ej, Johnson! Żyjesz?
- Tak jest, sir! Dziękuję, sir! - odpowiedział uratowany szeregowy.
McDean odetchnął z ulgą. Pozostałe Zerglingi rzuciły się w kierunku sierżanta, lecz gdy z obrębu bazy zbiegli się wszyscy żołnierze, ogień dwudziestu siedmiu C-14 w chwilę zamienił je w trujące mięso pełne wystających zębów, kolców i ostrzy. Sierżant wiedział, że na terenie placówki mogą czyhać jeszcze jakieś Zergi i nie dziwił się żołnierzom, którzy pragnęli jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Sierżancie, melduję, że gdy był pan w centrum dowodzenia, znaleźliśmy park maszynowy. Jest tam kilka Czołgów Siege i Goliathów. - powiedział kapral Wintage.
- Prowadź, szybko.
Gdy dotarli do prowizorycznego hangaru McDean z zadowoleniem spostrzegł to, czego akurat najbardziej potrzebował: szybki pojazd wsparcia piechoty Vulture. Dowódca oparł się o ścianę budynku i spojrzał na ludzi ze swojego oddziału. „Najwyższy czas żeby zdecydowali.” - pomyślał.
- Wszyscy do mnie. – powiedział przez interkom.
Dwudziestu sześciu pozostałych żołnierzy zbliżyło się do niego w oczekiwaniu na to, co miało teraz nastąpić.
- Od tej chwili nie jestem sierżantem Dominium – powiedział patrząc po kolei na wszystkich podwładnych. – możecie oczywiście się ode mnie odłączyć...jeżeli chcecie pozwolić na to, by XII Flota zniszczyła Carriery Protossom. Przypominam, że to dzięki Templariuszowi i jego okrętom udało nam się tu dotrzeć. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru pozwolić na zabicie sojuszników, którzy uratowali nam życie.
Żołnierze stali w milczeniu.
- De Varnier, dowódca Floty, z której mają przylecieć po nas okręty ewakuacyjne, jest tym gnojkiem, przez którego zdjęli mnie z frontu – dodał. – i ma zamiar udupić nas wszystkich, gdy tylko wejdziemy na pokład. Znam dobrze tego skurwysyna i wiem, że mu się to uda. Planuję podjęcie działań przeciwko niemu, a następnie dołączenie do jakiś terrańskich rebeliantów. Jeżeli nie chcecie już walczyć u mojego boku, to nadszedł najwyższy czas, żebyście to powiedzieli. Więc jak?
Zapanowała cisza. Ludzie z oddziału McDeana stali przez chwilę w krępującym milczeniu, nikt nie chciał odpowiedzieć jako pierwszy obawiając się, że jego koledzy z oddziału potępią jego decyzję.
- Nigdy nie lubiłem Dominium. – rzekł po kilkunastu sekundach ciszy Wintage. – Nam, mięsu armatniemu Dominium jest obojętne, po której stronie walczymy... Nie mam zamiaru pójść do pudła, a tym bardziej za siedzenie kilka lat na tym zadupiu.
- Goodwin?
– zapytał sierżant.
- Zostaję z panem, sir. Chciałbym pomóc panu w skopaniu dupy De Varnierowi.
- Was też mam pytać po kolei? - zwrócił się do szeregowych.
W grupie żołnierzy zapanował szmer.
- Muszę odwdzięczyć się panu za uratowanie mi życia, sir. – rzekł do McDeana Johnson.
Szeregowi z załogi zniszczonej placówki Assam One zaczęli mówić jeden przez drugiego:
- Zostaję.
- Może pan na mnie liczyć, sierżancie.
- I na mnie.
- Ja też jestem z panem.

McDean zamyślony pokiwał głową. Nikt nie postanowił się od niego odłączyć.
- Dzięki...nie jestem już żołnierzem Dominium, więc nie musicie mnie nazywać sierżantem. Możecie mi mówić McDean. Przejdźmy do najważniejszych spraw: mam już ułożony plan na najbliższe godziny, jeżeli uda się go zrealizować to zmyjemy się z Gurkh Alpha u boku Protossów. Wezmę Vulture'a i pojadę ich ostrzec. Wy w tym czasie wpakujcie się do Czołgów i Goliathów, w nich będziecie ubezpieczeni przed Zergami. Czekajcie tu i nie otwierajcie ognia do Dominium, jeżeli ich okręty przybędą przed moim powrotem. Ale nie wchodźcie beze mnie na pokład...chyba, że nie wrócę w ciągu godziny. Goodwin i Wintage, w międzyczasie zorientujcie się, kto z szeregowych służył we Flocie.
Nie oczekując odpowiedzi podwładnych podszedł do najbliższego Vulture'a i usadowił się w kokpicie. Odpalił maszynę, wcisnął sprzęgło i rozgrzewał chwilę silnik na wysokich obrotach, po czym wrzucił bieg i ruszył gwałtownie przyspieszając. Wyjechał z Assam Zero i skierował Vulture'a w kierunku placówki Protossów. Zastanawiał się, jak przyjmie go Mroczny Templariusz.
Gdy McDean wjechał do ciągnącego się kilkanaście kilometrów kanionu, nad którego drugim końcem majestatycznie unosiły się widoczne z daleka Carriery, sto metrów nad sierżantem zza skał położonych na brzegu urwiska zaczęły się wychylać paszcze kilkunastu Hydralisków. Żołnierz obrócił manetkę gazu do oporu i gwałtownie lawirował Vulturem między drzewami, aby wydostać się z zasięgu Zergów. Hydraliski miotały z góry strumienie ostrych, zatrutych kwasem kolców, lecz ich ostrzał nie wyrządził krzywdy McDeanowi. Tylko jeden pocisk dosięgnął Vulture'a - wbił się w zużytą przez lata eksploatacji maskę pojazdu, nie powodując większych uszkodzeń. Sierżant spojrzał na ekran kamery wstecznej chcąc sprawdzić, czy nie gonią go jakieś Zergi. Z ulgą stwierdził, że Hydraliski pozostały na swojej pozycji, czekając na następną, wolniejszą ofiarę.

* * *


Zer'Xath z wnętrza swojego potężnego Carriera obserwował, jak grupka Probe'ów – małych, protossańskich androidów - wydobywa ze zbudowanego na gejzerze Assimilatora niewielkie porcje vespene gazu. Zapasy paliwa w latających niszczycielach były uzupełnione do połowy; aby dotrzeć do Shakuras – celu podróży Zer'Xatha – zbiorniki musiały być pełne. Templariusz spieszył z pomocą innym Protossom w bitwie, w której każdy żołnierz był na wagę złota – a co dopiero flota czterech Carrierów. „Gdy tylko uzupełnimy zapasy, natychmiast wyruszymy w dalszą podróż. Każda chwila zwłoki zmniejsza szanse zwycięstwa naszych braci na Shakuras.” - zakomunikował podwładnym, gdy tylko podjął decyzję o lądowaniu na Gurkh Alpha. Później, gdy wznoszono bazę wydobywczą w kanionie na powierzchni zainfekowanej planety, Zer'Xath postanowił nie marnować czasu i rozejrzeć się po okolicy. Wtedy właśnie otarł się o śmierć – gdyby nie oddział Terran, który przypadkiem znajdował się w pobliżu, Templariusz zapewne straciłby życie w czasie potyczki z napotkanym stadem Hydralisków. Żołnierze z Assam One i Protossi wspólnymi siłami pokonali wroga; Zer'Xath nigdy nie ufał ludziom, lecz odważny przedstawiciel ich rasy – McDean – okazał się równie odpowiedzialny i waleczny, jak Protossi. Mimo, że znali się od zaledwie kilku godzin, połączyła ich więź – nic nie mogło zjednoczyć dwóch wojowników tak, jak wygrana wspólnymi siłami bitwa. Oddział McDeana uratował życie Templariuszowi, on zaś spłacił dług pomagając im pokonać Zergów, które z pewnością spowodowałyby niejedną ofiarę wśród ludzi. Protoss dodatkowo pomógł im w zdobyciu Assam Zero. Gdy po szturmie wycofał swoje Carriery z powrotem do tymczasowej bazy w kanionie, wątpił, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy tych Terran. Zarówno wojownicy z oddziału Templariusza, jak i żołnierze McDeana mieli swoje cele; ich drogi się rozeszły.
Pół godziny po wschodzie słońca do bazy Protossów zbliżał się z zachodu terrański ścigacz Vulture, lawirujący z zawrotną szybkością między rosnącymi w kanionie prastarymi drzewami. Zaskoczony Zer'Xath z zaciekawieniem obserwował pojazd swoimi jarzącymi się na żółto oczami.
- „Templariuszu!” - poczuł słowa w postaci anomalii we wszechobecnej energii psionicznej. - „Tu McDean. Słyszysz mnie?”
- „Myślałem, że nasze ścieżki życia już nigdy się nie przetną.”
- rzekł Zer'Xath. - „Musisz mieć bardzo pilny powód, aby ponownie próbować się ze mną skontaktować.”
- „Przyjechałem cię ostrzec. Lecą tu okręty Dominium, są już na orbicie. Chcą was pokonać a potem aresztować mnie i moich ludzi. Wszyscy musimy jak najszybciej uciekać. Niedługo dotrze tu flota, która ma nad nami wszystkimi ogromną przewagę liczebną.”

Protoss zadumał się i dłuższą chwilę nie odpowiadał. Postanowił zasięgnąć po radę Khali. W centralnym miejscu na mostku Carriera znajdowała się wysoka na metr kolumienka, nad którą leniwie lewitował kryształ emanujący niebieskim, spokojnym światłem. Dotknął powierzchni kamienia i w mgnieniu oka poczuł wskutek działania Khali, jak jego umysł przechodzi w stan całkowitego skupienia, odcinając się od zbędnych bodźców zewnętrznych.
- „Gdybym nie chciał naszego wspólnego dobra, nie byłoby mnie tutaj. Znów powinniśmy połączyć swoje siły, tym razem przeciwko Dominium.” - kontynuował McDean czekając na odpowiedź.
Templariusz patrzył, jak Vulture zatrzymuje się kilkaset metrów od zabudowań protossańskiej bazy. Sierżant udowodnił już wcześniej Protossowi, że jest doświadczonym żołnierzem; wciąż brał pod uwagę możliwość, że Zer'Xath może go zaatakować. Nie miał zamiaru ryzykować pozbawienia dowództwa dwudziestu sześciu ludzi, którzy bez planu McDeana zapewne zostaliby wkrótce aresztowani i wcieleni do jakiejś kompanii karnej.
- „Musisz mi udowodnić twoją wiarygodność. Może przyjechałeś tu tylko po to, żeby wpędzić mnie prosto w sidła Dominium.” - rzekł po chwili Templariusz.
- „Ja ci też nie ufam mimo tego, że współpracowaliśmy razem.” - odrzekł sierżant. - „Co do mojej wiarygodności, nie mam nic do ukrycia. Jeżeli masz sposób aby się przekonać o moich uczciwych zamiarach, możesz mnie sprawdzić. Tu i teraz.”
- „Zaraz to uczynię. Jeżeli nie chcesz się zbliżać do mojej bazy, poczekaj w miejscu, w którym się zatrzymałeś. Za chwilę do ciebie przyjdę.”

Minutę później w stronę McDeana zmierzał pewnym krokiem Mroczny Templariusz, który stał się całkowicie widzialny dla sierżanta za sprawą manipulacji, dokonanych w matrycy psionicznego pola maskującego. Protoss chciał więc, aby sierżant go widział. Zer'Xath miał ponad dwa metry wzrostu, a jego pancerz był obwieszony fragmentami zergańskich skorup i czaszkami, które Mroczny Templariusz kolekcjonował. McDean nie zsiadł z Vulture'a – jeżeli Protoss postanowiłby go zabić, ścigacz wsparcia piechoty byłby dla sierżanta jedyną szansą na przetrwanie. W prawej ręce żołnierz trzymał swoje C-14 skierowane lufą w dół; lewą miał na sterze wciąż odpalonego pojazdu. Był gotowy w każdej chwili puścić serię w Templariusza i odjechać na bezpieczną odległość. Protoss podszedł do kokpitu kierowcy na wyciągnięcie ręki. W trójpalczastej dłoni trzymał niebieski kryształ – ten sam, którego chwilę wcześniej używał do oczyszczenia myśli na pokładzie swojego Carriera. McDean nieufnie patrzył na Protossa.
- „Całkiem niezłe to twoje wdzianko...” - pomyślał zaciekawiony sierżant oglądając czaszki Hydralisków, które uzupełniały pancerz na łokciach i kolanach Protossa. - „Więc jak chcesz mnie sprawdzić?”
- „Musimy obydwaj naraz trzymać ten kamień. Jest on nadzwyczaj silny. Gdy zaczniesz myśleć o wydarzeniach z przeszłości, Khali pokaże mi twoje wspomnienia... Prawdziwe.”
– dodał po chwili.
McDean czujnie obserwując Mrocznego Templariusza w oczekiwaniu na jakiś gwałtowny ruch, zdjął lewą rękawicę CMC-300 i wyciągnął dłoń w kierunku kryształu. Gdy jego palce przebiły niebieską poświatę kamienia poczuł nagły, krótki impuls bólu, jakby przeszedł przez niego prąd elektryczny. Nieprzyjemne uczucie zniknęło niemal tak szybko, jak się pojawiło, a trzymany kryształ zaczął wysyłać do mózgu sierżanta uspokajające, rozluźniające bodźce.”Może chce mnie uspokoić, żeby wbić mi w plecy tą wykurwistą kosę?” - pomyślał podziwiając oręż Templariusza. Na wszelki wypadek zacisnął mocniej prawą rękę na chwycie swojego Gaussa.
- „Nadzwyczajny kryształ.” - rzekł Zer'Xath. - „Znalazłem go na ekspedycji, z której właśnie wracam. To fragment monolitycznej skały kryształu Khaydarin, jednego z wielu artefaktów rozsianych po galaktycznych zakamarkach. Pozostawili go przedwieczni stwórcy Protossów – przedstawiciele prastarej rasy Xel'Naga. Czekał od mileniów na moment, w którym ktoś go odnajdzie i odkryje jego niezwykłą moc...” - przerwał. - „Od początku czułem, że ma potężny potencjał psioniczny. Tak potężny, że działa również na Terran.”
- „Mam teraz zacząć wspominać to, co robiłem po odlocie twoich Carrierów z Assam Zero?”
- zapytał zniecierpliwiony McDean.
- „Tak.” - odpowiedział Zer'Xath. - „Zaraz będę widział dokładnie to, co miałeś wtedy przed oczami.”
Sierżant po kolei przywoływał wspomnienia: najpierw odlot Carrierów po zdobyciu zainfekowanej placówki, następnie potyczkę słowną z De Varnierem przez radio, później starcie z Zerglingami i poważną rozmowę z załogą zniszczonej Assam One. Skończył na szaleńczo szybkiej jazdy Vulturem do bazy Protossa.
- „Widzę, że twoi żołnierze są ci lojalni. Darzą cię zaufaniem ponieważ wiedzą, że cechujesz się wielką sprawiedliwością.” - rzekł Mroczny Templariusz. - „Mimo wszystko muszę poddać cię jeszcze jednej, ostatniej próbie.”
Gdy McDean zaczął zastanawiać się na czym będzie polegać test, Zer'Xath błyskawicznym ruchem rzucił się na sierżanta z kosą, wyposażoną w dwa psioniczne, zakrzywione ostrza, pulsujące niebieskim światłem. Jedno z nich Protoss przyłożył do opancerzonej w CMC-300 klatki piersiowej McDeana. Reakcją żołnierza było wycelowanie Gaussa w głowę Zer'Xatha. Sierżant nie mógł oderwać lewej dłoni od Khaydarniu - była jakby przyklejona. Prawą rękę miał na szczęście stuprocentowo sprawną, a dodatkowo uzbrojoną w C-14 - czekał z naciśnięciem spustu na chwilę, w której Mroczny Templariusz ostatecznie zaatakuje. Dla McDeana czas zatrzymał się w miejscu, całe życie przeleciało mu przed oczami: dzieciństwo i szkoła, gdy był jeszcze stereotypowym nastolatkiem bez doświadczenia życiowego; wstąpienie do armii; wszystkie stoczone bitwy, podczas których oswajał się ze śmiercią; coraz poważniejsze starcia z przełożonymi; lata zmarnowane na bezczynnym siedzeniu na Gurkh Alpha i wydarzenia sprzed kilku godzin, które diametralnie zmieniły jego sytuację.
- „Teraz dowiedziałem się, kim naprawdę jesteś.” - powiedział Protoss. - „Wiem już, co przeżyłeś od urodzenia do tej chwili.”
Zer'Xath flegmatycznym ruchem opuścił kosę, patrząc sierżantowi prosto w oczy. McDean stał się dla niego wiarygodny.
- „Więc wiesz, że zależy mi na tym, żeby udało się nam wszystkim uciec przed flotą Dominium.” - odparł sierżant po chwili milczenia, przyglądając się kryształowi, który nagle "odkleił się" od jego lewej dłoni.- „Powinniśmy współpracować tak, jak na wzgórzu Hydralisków. Im nas więcej, tym większe mamy szanse. Ale teraz nie czas na dyskusje, musimy zacząć działać.”
Sierżant instynktownie zwrócił wzrok w górę, reagując na cichy, lecz stopniowo coraz bardziej przenikliwy szum. Kilka małych, ciemnych kropek różnych rozmiarów zostawiało za sobą na błękitnym niebie czarne ogony dymu, zbliżając się do bazy Protossów.
- „Eskadra De Varniera...schodzą z orbity na powierzchnię.” - pomyślał McDean. - „Walka z nimi jest nieunikniona.”
- „Masz jakiś plan?”
- zapytał Zer'Xath, z niepokojem obserwując pojawiające się na niebie następne kropki.
- „Na szczęście mam. Przygotuj do ewakuacji dwa Carriery i zatankuj je do pełna. Lećcie jak najszybciej na wschód, a pozostałe dwa okręty zostaw jako wabiki w bazie. Gdy dolecą do niej krążowniki De Varniera, niech Carriery odciągną je jak najdalej na zachód. Będziecie mieli więcej czasu.”
McDean opowiedział Protossowi dalszy ciąg swojego planu, po czym odjechał Vulturem z powrotem do Assam Zero. Zer'Xath obserwował przez chwilę oddalającego się sierżanta, po czym zabrał się za wydawanie rozkazów swoim wojownikom. Tymczasem szum zbliżającej się eskadry Dominium przybierał na sile.

4.


Wintage z wnętrza czołgu obserwował potężnego Battlecruisera Dominium unoszącego się majestatycznie kilkadziesiąt metrów nad Assam Zero. Żołnierze nie odpowiadali na powtarzające się co chwilę w interkomie wezwania łącznościowca z pokładu krążownika. Czekali na to, aż przybędzie ich dowódca i powie, co mają robić. Pokładali ufność w McDeanie i chcieli, by to on poprowadził ich do walki – dlatego obawiali się tego, że może on nie wrócić z bazy Protossów.
Z ulgą spostrzegli Vulture'a pędzącego prosto do Assam Zero. McDean z daleka widział krążownik unoszący się nad zainfekowaną placówką, był więc zmuszony do pośpiechu. Gdy zbliżył się do bazy na mniej niż kilometr, zaczął mówić przez interkom do wszystkich żołnierzy:
- Możecie już wyjść z Czołgów. Ale macie być w każdej chwili gotowi do walki... Goodwin, ilu szeregowych służyło we Flocie? - zapytał.
- Czterej. - opowiedział kapral. - Smythe, Parker, Kovalski i O'Connor.
- Dobra. Kovalski, znasz się na pilotowaniu krążownika? - McDean zapytał szeregowego.
- Battlecruisery znam lepiej, niż moją własną matkę, sierżancie. - zaśmiał się żołnierz. – Odsłużyłem na nich ponad cztery lata.
- Dobrze się składa. Będziesz miał okazję zostać pierwszym oficerem naszego nowego okrętu.
– uśmiechnął się McDean. - Przechodzę na częstotliwość krążownika.
Sierżant obrócił jeden z potencjometrów zamontowanych na naramienniku CMC-300 i usłyszał w interkomie:
- Tu Krążownik Dominium – powtarzał z Battlecruisera łącznościowiec – Assam Zero, czy ktoś mnie słyszy?
- Mówi McDean, dowódca. Wyślijcie po nas lądownik.


[Obrazek: d_wraith.jpg]
Myśliwiec klasy Wraith

* * *


Ładownia krążownika była zawalona beczułkami vespenu i blaszanymi skrzyniami pełnymi wyposażenia. Gdy tylko McDean wyszedł z lądownika, spostrzegł otwierający się właz do pomieszczenia. Chwilę potem w ładowni stało kilkunastu żołnierzy Dominium w pancerzach CMC-400. McDean odetchnął z ulgą, widząc w ich rękach pistolety P-45. Obawiał się wcześniej, że załoga Battlecruisera będzie miała lepszą broń - widocznie De Varnier i jego oficerowie nie spodziewali się, że członkowie oddziału z Assam One będą stawiać opór przy aresztowaniu. Może również myśleli, że oprócz McDeana przeżyło tylko kilku żołnierzy - tymczasem było ich dwudziestu sześciu. Gdy sierżant szacował możliwą siłę ognia oddziału Dominium, z lądownika wychodzili następni ludzie z załogi Assam One.
- Mówi chorąży Wright. W imieniu Dominium rozkazuję wam oddać broń! - zawołał nieznoszącym sprzeciwu głosem jeden z wartowników, który wyszedł kilka kroków przed szereg swoich podwładnych by zademonstrować, że to on jest dowódcą.
- Pierdol się. - odpowiedział krótko McDean, po czym zawołał do swoich ludzi: - Otworzyć ogień!
Ładownię wypełniła ogłuszająca kanonada Gaussów i P-45. Wszyscy żołnierze w pomieszczeniu byli maksymalnie pochłonięci walką. McDean skoncentrował ogień na dowódcy wartowników. Po kilku sekundach wizjer hełmu CMC-400 Wrighta, wykonany z hartowanego szkła, nie wytrzymał serii z C-14 sierżanta i pękł z hukiem, a ostre odłamki wraz z następnymi nabojami U-238 wbiły się w czaszkę chorążego. Kawałki jego głowy odbiły się od wewnętrznych ścianek hełmu i wyleciały z impetem przez dziurę w wizjerze, jakby plując fontanną złożoną z krwi, kości i mózgu na odległość dwóch metrów. Ciało nieżywego Wrighta runęło na podłogę ładowni, prosto w świeżą, czerwoną kałużę.
McDean spojrzał na pozostałych wartowników. Byli świadomi przewagi wroga, a dodatkowo widowiskowa śmierć ich dowódcy - Wrighta - zniechęciła ich do dalszej walki. Podwładni sierżanta wyeliminowali jeszcze trzech ludzi z Battlecruisera. Pozostali żołnierze Dominium wycofywali się z powrotem w stronę włazu, strzelając chaotycznie z P-45 dla osłony. Jeden z nich zaczął manipulować sterownikiem znajdującym się na ścianie przy wyjściu, aby jak najszybciej wydostać się z ładowni. Po chwili otworzył właz i wszyscy wartownicy rzucili się do ucieczki - wbiegli na długi korytarz, ciągnący się od dziobu aż po rufę Battlecruisera. McDean przeszedł przez właz i stanął, patrząc na uciekających wartowników.
- Kovalski! Prowadź na mostek kapitański. - rozkazał.
- W tamtą stronę. - szeregowy pokazał kierunek przeciwny do tego, w którym uciekali zdziesiątkowani żołnierze Dominium.
- OK, tamtymi cieniasami zajmiemy się później. - rzekł McDean i podążył za Kovalskim.

* * *


Alan De Varnier delektował się zwycięstwem nad Protossami. Jego okręty starły w proch bazę wydobywczą Zer'Xatha. W miejscach, gdzie chwilę wcześniej stały budynki, teraz dopalały się ich szczątki. Wątły, niebieski ogień trawił pozostałości Nexus i Assimilatora. Kilkanaście kilometrów na wschód oddział Wraithów nękał dwa Carriery, które mogły tylko uciekać, lecz po chwili i tak zostały zniszczone przez zwrotne myśliwce Dominium – wyposażono je w rakiety Gemini, dzięki czemu były niezwykle skuteczne przeciwko celom latającym. W czasie, gdy „Heaven” i cztery inne Battlecruisery niszczyły bazę Protossów, ostatni poleciał w kierunku Assam Zero, aby aresztować McDeana. Po drodze do placówki dowódca zameldował o dwóch innych Carrierach udających się na zachód, więc gdy tylko flota De Varniera zniszczyła bazę wydobywczą Mrocznego Templariusza w kanionie, na rozkaz pułkownika pięć krążowników poleciało w stronę Assam Zero – czyli w kierunku uciekających, protossańskich lotniskowców.
De Varnier z niesmakiem zauważył przez ogromny iluminator na mostku „Heaven” zainfekowaną placówkę Terran. Postanowił, że gdy tylko skończy z okrętami Protossów, przyleci tu zrobić porządek – nienawidził widoku Zergów, a tym bardziej zainfekowanych ludzi. Ujrzał krążownik, który miał zabrać McDeana – Battlecruiser powoli wznosił się nad Assam Zero, obracając dziób ogromnego kadłuba w kierunku „Heaven”.

* * *


W tym momencie McDean, stojąc na mostku porwanego okrętu, obserwował Kovalskiego, wydającego gorączkowo polecenia załodze.
- Parker, włącz chłodzenie głównego kondensatora!
- Zrobione!
- zawołał szeregowy.
- O'Connor! Przełącz generatory na full! Skieruj całą energię na dziób!
- Yamato zostanie załadowane za pięć sekund
. - odpowiedział żołnierz stojący przy panelach uzbrojenia.
McDean delektował się tą chwilą. Brakowało mu tylko "Lotu Walkirii".
- To za tą "szuję", ty kurwo. - rzekł niskim tonem, patrząc spode łba na mostek "Heaven". Na ustach sierżanta zagościł iście diabelski uśmiech.

* * *


Przerażony pułkownik spostrzegł, że na dziobie krążownika ustawionego głowicą w kierunku "Heaven" zaczęły się pojawiać bąble intensywnie świecącej plazmy. Stawały się coraz większe i jaśniejsze, spływając dokładnie w sam środek topornej głowicy Battlecruisera. W ułamku sekundy jakby uformował się z nich podłużny, emanujący pomarańczowo-czerwone światło pocisk, który wystrzelił z ogromną prędkością w tył kadłuba „Heaven”. Krążownikiem Dominium wstrząsnęła potężna eksplozja, która z impetem rzuciła De Varniera i załogę Battlecruisera na podłogę. Działo Yamato dokonało ogromnych zniszczeń.
- Pierdolony McDean! - zawołał z wściekłością pułkownik.
Wstał i zaczął ostrożnie dotykać swojego ramienia, które wydawało mu się być złamane. Po chwili z grymasem wściekłości rozejrzał się dookoła – na mostku unosił się dym, czuć było swąd palącej się izolacji przewodów elektrycznych. Podbiegł do niego ranny podoficer.
- Panie pułkowniku! Melduję, że układy napędu, utrzymywania wysokości, łączności oraz uzbrojenia podstawowego i dodatkowego zostały zniszczone. Opadamy na powierzchnię, czeka nas twarde lądowanie.
Wściekły De Varnier puścił długą wiązankę przekleństw. Podszedł do iluminatora, przez który spostrzegł ukradzionego Battlecruisera. Krążownik uciekał w tym samym kierunku co Protossi, a zaskoczeni kapitanowie pozostałych okrętów Dominium dopiero po chwili wszczęli za nim pościg. Chwila ta jednak wystarczyła, aby Battlecruiser McDeana i Carriery Zer'Xatha mogły umknąć na orbitę. Pułkownik wiedział, że prawdopodobnie zdążą tam aktywować napęd międzygwiezdny.
- Cholera! - De Varnier uderzył pięścią w jeden z paneli na zadymionym mostku opadającego krążownika. - Tym skurwielom się uda!
Pułkownik boleśnie uderzył się o panel, gdy dół kadłuba „Heaven” uderzył gwałtownie w dach zainfekowanego centrum dowodzenia Assam Zero. Battlecruiser przechylił się o kilkadziesiąt stopni w przód i wbił się dziobem w organiczny, zergański dywan wyściełający podłoże na terenie placówki. Wściekły De Varnier zacisnął pięści.
- Jeszcze cię znajdę, McDean. I zakurwię.


C.D.N. (szacuję, że te pierwsze cztery rozdziały stanowią około 20% całej powieści)
Endrju, w odpowiedzi na peema - to co wyłapałem:

"ujrzał kilku swoich żołnierzy strzelających w stronę sześciu Zerglingów, które dopadły szeregowego stojącego między sześcioma dziurami w ziemi. Osaczony przez Zergi mężczyzna w CMC-300 z numerem 24 wymalowanym na ramieniu egzoszkieletu robił co mógł, by wydostać się z uścisku śmierci – rozpaczliwie bronił się przed uderzeniami, oraz strzelał do jednego z Zerglingów. Miał świadomość, że jeżeli w ciągu kilku sekund nie wyrwie się z pułapki Zergów to jego pancerz ulegnie zniszczeniu, a brak pancerza w obecności Zerglingów oznaczał natychmiastową śmierć." - powtórzenia Zergów/Zerglingów

"zawołał do swoich ludzi: - tylko mnie nie zajebcie!" - tu już mięso niepotrzebne. O ile wcześniej było zrozumiałem, o tyle tutaj już razi po oczach.

"jeżeli chcecie pozwolić na to, by XII Flota zniszczyła Carriery Protossom" - wydaje mi się że carrier - jako klasa okrętu, powinien być pisany z małej litery.

"którzy uratowali nam życie dzięki temu, że my uratowaliśmy je wcześniej jednemu z nich. " - którzy uratowali nam życie. - tyle wystarczy imho.

"Po chwili był już poza Assam Zero, na najkrótszej drodze do niewielkiej placówki Protossów." - to mi trochę zgrzyta stylistycznie. Przeredagowałbym

Doczytałem do pierwszych gwiazdek, niestety muszę lecieć. Daj znać o której wysyłasz, to może wieczorem jeszcze zdążę doczytać. Jest lepiej niż poprzednio, płynnie się czyta, akcja nie zwalnia na moment Smile

-rr-

::EDIT::
Ciąg dalszy:

lawirujący z zawrotną szybkością między rosnącymi w kanionie(,) prastarymi "drzewami." - przecinek niepotrzebny

"Templariusz patrzył na to, jak Vulture zatrzymuje się kilkaset metrów od zabudowań protossańskiej bazy." - niepotrzebne

”Może chce mnie uspokoić, żeby wbić mi w plecy tą wykurwistą kosę?” - mięso niepotrzebne

"po czym odjechał Vulturem z powrotem do Assam Zero." - wiadomo, że Vulturem Smile

"Wintage z wnętrza czołgu obserwował potężnego Battlecruisera Dominium unoszącego się majestatycznie kilkadziesiąt metrów nad Assam Zero." - kilkadziesiąt metrów to chyba jednak trochę za nisko dla potężnego Battlecruisera - tak z fizycznego punktu widzenia Smile

To tyle z 3. części. Znowu muszę lecieć, więc resztę następnym razem Smile
(28-02-2010, 19:25)rootsrat napisał(a): [ -> ]Endrju, w odpowiedzi na peema - to co wyłapałem:

"ujrzał kilku swoich żołnierzy strzelających w stronę sześciu Zerglingów, które dopadły szeregowego stojącego między sześcioma dziurami w ziemi. Osaczony przez Zergi mężczyzna w CMC-300 z numerem 24 wymalowanym na ramieniu egzoszkieletu robił co mógł, by wydostać się z uścisku śmierci – rozpaczliwie bronił się przed uderzeniami, oraz strzelał do jednego z Zerglingów. Miał świadomość, że jeżeli w ciągu kilku sekund nie wyrwie się z pułapki Zergów to jego pancerz ulegnie zniszczeniu, a brak pancerza w obecności Zerglingów oznaczał natychmiastową śmierć." - powtórzenia Zergów/Zerglingów
Poprawiłem.

(28-02-2010, 19:25)rootsrat napisał(a): [ -> ]"zawołał do swoich ludzi: - tylko mnie nie zajebcie!" - tu już mięso niepotrzebne. O ile wcześniej było zrozumiałem, o tyle tutaj już razi po oczach.
Faktycznie, może pozwoliłem sobie na trochę za dużo przekleństw. Z braku laku zmieniłem na: "zawołał do swoich ludzi: - Uwaga! Tylko nie zróbcie mi z tyłka sita!"

(28-02-2010, 19:25)rootsrat napisał(a): [ -> ]"jeżeli chcecie pozwolić na to, by XII Flota zniszczyła Carriery Protossom" - wydaje mi się że carrier - jako klasa okrętu, powinien być pisany z małej litery.
Piszę z dużej, ponieważ jest to konkretna jednostka w świecie StarCrafta - tak, jak np. Battlecruiser. Jak by nie patrzeć - nazwy własne pisze się dużą literą. Polskie synonimy piszę jednak małą: krążownik, lotniskowiec.

(28-02-2010, 19:25)rootsrat napisał(a): [ -> ]"którzy uratowali nam życie dzięki temu, że my uratowaliśmy je wcześniej jednemu z nich. " - którzy uratowali nam życie. - tyle wystarczy imho.
Usunąłem.

(28-02-2010, 19:25)rootsrat napisał(a): [ -> ]"Po chwili był już poza Assam Zero, na najkrótszej drodze do niewielkiej placówki Protossów." - to mi trochę zgrzyta stylistycznie. Przeredagowałbym
Zmieniłem, a nawet wzięło mnie, żeby dodać nowy, mały motyw:

"Nie oczekując odpowiedzi podwładnych podszedł do najbliższego Vulture'a i usadowił się w kokpicie. Odpalił maszynę, wcisnął sprzęgło i rozgrzewał chwilę silnik na wysokich obrotach, po czym wrzucił bieg i ruszył gwałtownie przyspieszając. Wyjechał z Assam Zero i skierował Vulture'a w kierunku placówki Protossów. Zastanawiał się, jak przyjmie go Mroczny Templariusz.
Gdy McDean wjechał do ciągnącego się kilkanaście kilometrów kanionu, nad którego drugim końcem majestatycznie unosiły się widoczne z daleka Carriery, sto metrów nad sierżantem zza skał położonych na brzegu urwiska zaczęły się wychylać paszcze kilkunastu Hydralisków. Żołnierz obrócił manetkę gazu do oporu i gwałtownie lawirował Vulturem między drzewami, aby wydostać się z zasięgu Zergów. Hydraliski miotały z góry strumienie ostrych, zatrutych kwasem kolców, lecz ich ostrzał nie wyrządził krzywdy McDeanowi. Tylko jeden pocisk dosięgnął Vulture'a - wbił się w zużytą przez lata eksploatacji maskę pojazdu, nie powodując większych uszkodzeń. Sierżant spojrzał na ekran kamery wstecznej chcąc sprawdzić, czy nie gonią go jakieś Zergi. Z ulgą stwierdził, że Hydraliski pozostały na swojej pozycji, czekając na następną, wolniejszą ofiarę."

Dzięki za odp.
Jeśli znajdę dzisiaj trochę czasu to przejrzę do końca.
Zapraszam do zapoznania się z następnymi dwoma rozdziałami "Planety-Pułapki" (razem z zamieszczonymi tutaj stanowią 75% powieści, reszta zostanie opublikowana wkrótce)

http://starcraft2.net.pl/portal/sc2/28/2...5_i_6.html

Sory za link zamiast postu, ale niestety nie mam ostatnio czasu na przesiadywanie przed komputerem (a następną powieść piszę w zeszycie Smile)