Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Robot
#6
41
Nowy etap życia

Bal się skończył. Szkoła też. Potem przyszedł czas na wakacje, które nigdy się nie wydarzyły. To znaczy, cholera, nie pamiętałem ani jednego dnia. Jakby wszystko przeminęło obok mnie. Wywrotowiec powiedziałby: spędziłeś dwa miesiące w trumnie. Ja wolałem zwyczajnie przyjąć, że życie mnie chyba trochę wyprzedziło. Wakacje i tak nigdy nie były interesujące. W telewizji mówili mniej o zabójstwach i gwałtach, mniej o politykach i polityce, mniej o rzeczach złych. Więcej było za to radości, słońca, plaż i ciepłej wody, tylko kogo to kurwa obchodzi? Kto by chciał słuchać o tym wszystkim i widzieć to wszystko, ze świadomością, że sam tego nie doświadczy? Co mnie obchodzi zakochana para na ławce w parku? Powiedzcie coś o tym, kto ostatnio został ugodzony nożem. Kogo zabili za dziwne spojrzenie albo nieodpowiedni ubiór. To było ciekawe. To chciałem oglądać. Tak właśnie myślałem.
Wakacje były nudne.
Chyba zaczynam myśleć jak mój brat.

W Zlewie była tylko jedna szkoła średnia z prawdziwego zdarzenia. Takie małomiasteczkowe liceum z pięcioma klasami w każdym roku. Miejsce zrzeszające bandę małolatów uważających się za dorosłych. Domagających się przywilejów dorosłości, ale unikających jak ognia odpowiedzialności. Albo inaczej. Na odwrót. Może było tak, że traktowali nas jak dzieci a wymagali postawy człowieka poważnego. Wymagalibyśmy byli starsi niż byliśmy?
Kogo to obchodzi? Mnie na pewno nie.
Myślicie, że trafiłem do jednej klasy z Blanką i Wywrotowcem? Chciałbym żeby tak było, ale niestety udało się tylko z Wywrotowcem i tylko ze względu na to, że był moim bratem. Nie chcieli nas rozdzielać. Tak jakbyśmy kiedyś byli sobie bliscy. Byliśmy kumplami. Na braterstwo było już za późno.
To i tak w sumie nie miało znaczenia. Później zrozumiecie dlaczego. Tak, tak. Zrozumiecie i zobaczycie. Mam nadzieję, że teraz już czujecie to, co ja czułem przy każdej akcji z Wywrotowcem. Mała niewiadoma zawsze urozmaica każdą historię, prawda?
Wracając do liceum. To było coś całkiem innego niż gimnazjum. Zmieniłem się. Wy też pewnie mieliście kiedyś taki moment w życiu, że przestaliście poznawać się w lustrze. Że najpierw byliście dziećmi, a nagle staliście się o dziesięć centymetrów wyżsi, bardziej pomarszczeni i owłosieni. Że zaczęliście przypominać prawdziwych ludzi. Tak właśnie wyglądało moje wejście do liceum. Byłem nowym sobą. Wyższym i poważniejszym. Wspominałem coś o urojonej dorosłości? To chyba właśnie o to chodziło. Myślałem, że jestem już na tyle duży, by robić rzeczy nowsze i bardziej ekscytujące niż kiedykolwiek. Szkoda tylko, że te rzeczy chyba nie chciały mieć nic wspólnego ze mną.
– Spokojnie – mówił Wywrotowiec. – To i tak nie ma żadnego znaczenia. To, co robisz i reszta przyziemnych spraw. Zrozumiesz. Zobaczysz.
Nie wierzyłem mu. Wszystko przez to, że byłem głupi. Zawsze jest to jakieś usprawiedliwienie.
Chciałem więcej i szybciej. Pośpiech zawsze jednak mnie gubił. Przez pośpiech nic mi nie wychodziło.
Psycholog powiedziałby: tylko cierpliwość może ci teraz może pomóc. Daj sobie szansę.
Głupie pieprzenie.
Moja klasa była dziwna. Poza Wywrotowcem nie znałem oczywiście nikogo. Gorsze było to, że nikogo nawet nie rozpoznawałem. Martwiłem się, że jestem za bardzo zamknięty w sobie, tak bardzo, że już nawet nie zauważam innych ludzi. Że cały świat przestał dla mnie istnieć. Ważne było tylko to, co znajdowało się w rutynowym planie mojego dnia. Reszta była tylko tłem. Tak było wcześniej. W liceum wszystko się zmieniło.

42
Mamut

Pamiętam pierwszą lekcję wychowania fizycznego w nowej szkole. Zebraliśmy się wszyscy na asfaltowym boisku. Słońce świeciło tak mocno, że podłoże przyklejało się do naszych butów, kiedy próbowaliśmy stać prosto w linii.
– To jest wasz strój sportowy?! – wydarł się jakiś wąsaty grubas uważany za nauczyciela W-F. – W tym chcecie ćwiczyć? – pytał, a jego twarz powoli zalewała się nieprzyjemną czerwienią.
Facet o obwodzie planety pouczał nas jak uprawiać sport. Was też to śmieszy?
Co prawda, dziewięciu na dwunastu z nas w ogóle się nie przebrało, ale kogo to obchodzi?
Chyba naprawdę zaczynam gadać jak Wywrotowiec.
Grubas rzucił piłkę na boisko i krzyknął: zapierdalać teraz!
Z wszystkich lał się pot. Wszyscy biegali z prędkością spokojnego jeża. Wszyscy już nienawidzili wąsatego grubasa.
Sam nie biegałem za piłką, bo nie miało to dla mnie głębszego sensu. Biegać, pocić się i odczuwać ekstazę po posłaniu piłki między dwa słupki. Czy to naprawdę było takie zabawne? Czy opłacało się na to marnować czas? Doprowadzać się do odwodnienia?
Stałem więc jak posąg na środku boiska i starałem się za bardzo nie przeszkadzać. Potem Wywrotowiec wychylił się zza małej górki rozciągającej się obok boiska. Machnął do mnie ręką. Ruszyłem w jego stronę.
Grubas sapał jak parowiec, darł się i wygrażał, że mi wstawi ocenę niedostateczną i uwagę do dziennika. Wolałem jednak słuchać się Wywrotowca. Był dla mnie zdecydowanie większym autorytetem.
Za górką były krzaki a w nich ukrywał się Wywrotowiec z innym gościem, którego nie znałem.
– Chodź tutaj! – zasyczał Wywrotowiec.
Podszedłem bliżej, chociaż już wtedy wiedziałem, że to nie zaprowadzi mnie do niczego dobrego. Wiedziałem, że brnę powoli w jakąś małą, lokalną katastrofę.
Nowy kolega Wywrotowca był od nas wyższy i szerszy. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i wyraz twarzy kogoś, kto robi wszystko na przekór obowiązującym zasadom. Kogoś, kto robi na złość całemu światu. Taki wywrotowiec tyle że z debilnym wyrazem twarzy.
– Słuchaj – mówił do mnie brat – to jest Mamut. Dobry człowiek, jak się przymknie oko na to i owo. Porządny gość – dodał tonem tłumaczącego się dziecka.
– Cześć – powiedziałem podając mu rękę. – Jestem…
– Jebał pies formalności.
Zmarszczyłem brwi i schowałem rękę do kieszeni. Tak chyba było bezpieczniej.
– Jaramy czy nie? – zapytał Mamut.
Wyciągnąłem paczkę. Wywrotowiec i jego kolega posłali mi spojrzenie zarezerwowane dla przybysza z kosmosu. Mamut zaraz potem wyjął skręta. Wtedy nie wiedziałem jeszcze dokładnie, o co chodzi. Myślałem, że to takie ekstrawaganckie papierosy. Zagraniczne. Może francuskie.
Zapaliliśmy.
Wiem, że na Wywrotowca to działo. Na Mamuta też. Byli jacyś przygaszeni. Wyluzowani. Nieskrępowani. Na mnie nie działało to w ogóle. Tak jak alkohol na Wywrotowca. On nie mógł się upić, a ja zjarać. Teoretycznie było to sprawiedliwe. Praktycznie było to do dupy.
– Co wy tu robicie do cholery! – wydarł się wąsacz zachodząc nas od tyłu.
– Palimy szlugi – powiedział Mamut w zwolnionym tempie.
Powiedział to tak wolno, że oczekiwałem w połowie tego zdania długiej pauzy. Myślałem, że Mamut będzie musiał po drodze uzupełnić zapasy powietrza. Nie wiem dlaczego tak pomyślałem.
– Palicie!? – krzyknął na nas grubas tak jakby musiał ten fakt potwierdzić słowami. Jakby sam widok palącego Mamuta mu nie wystarczał.
– Nie rozumiecie, że to niezdrowe? – zapytał.
I kto to mówi, pomyślałem.
– Zdechniecie od tego marnie. Wasze płuca zamienią się w gąbkę.
Zastanawiałem się czy wąsaty brał pod uwagę to, że robimy coś bardzo nielegalnego.
– Zaleją się czarną, ohydną mazią – mówił. – Dostaniecie raka. Miażdżycy, nadciśnienia. Wasze serce będzie niedokrwione.
Ciekawiło mnie to, ile z tych chorób towarzyszyło grubasowi przez całe życie.
– Wracać mi już na boisko! – wydarł się.
– Ok – mruknął Mamut bez większego przekonania.
– Dobrze – powiedziałem opuszczając głowę w dół.
Chciałem, żeby już się odczepił.
– Spierdalaj tłusty kutafonie – rzekł Wywrotowiec.
Jego taktyka była dla mnie kompletnie niezrozumiała.

43
Agonii ciąg dalszy

Wszedłem do niewielkiego gabinetu i rozsiadłem się w skórzanym fotelu. Siedzący przede mną mężczyzna poprawił swoje okulary. Podrapał się po zarośniętej brodzie.
– Nie denerwuj się – powiedział. – Jestem tutaj po to by ci pomóc.
Tak, jasne, pomyślałem.
To było kilka tygodni po tym jak Wywrotowiec pierwszy raz wylądował u Dyrektora. W między czasie wydarzyło się kilka rzeczy, których nie pamiętam, i kilka, które pamiętam doskonale.
W średniej szkole wszystko się zmieniło. To było tak, jakbym rozpoczął nowe życie, jakbym wcześniej nie żył. Czułem się tak, jakby moja dotychczasowa egzystencja była ciągiem losowych wydarzeń, wymyślonych tylko po to, by wypełnić lukę w historii świata. Wiem, że tego nie rozumiecie. Nie winię was za to.
Uginając się pod ciężarem nowych doświadczeń rozpocząłem nowy szkolny rok od zażywania narkotyków. Od poznania Mamuta i bójki.
Wąsaty grubas nic więcej nie wspominał o tym, co zobaczył wtedy w krzakach. Może dlatego że Wywrotowiec tak bardzo go zjebał. Może miał coś do ukrycia?
Narkotyki na mnie nie działały.
Wywrotowiec powiedział Dyrektorowi, że nie obchodzi go to czy dalej będzie w klasie, w tej szkole. Czy go wywalą czy nie.
Opowiadał mi, że tak to właśnie wyglądało. Miałem wrażenie, że wszystko to sobie zmyślił.
Mamut przyjął podobną postawę, co Wywrotowiec. Z naszej trójki chyba tylko ja nie przejawiałem zachowań autodestrukcyjnych. Tylko ja starałem się jakoś to wszystko ogarnąć.
Dni mijały i mijały. Miałem wrażenie, że Wywrotowiec bez przerwy był jakiś nieobecny. Pojawiał się i znikał. Bałem się, że kiedyś nie wróci. Że zniknie i go już więcej nie zobaczę. Moje obawy były zupełnie uzasadnione, o czym dowiecie się później.
Mamut nie nadawał się na dobrego kumpla. Rzadko kiedy otwierał usta na dłużej niż pięć sekund. Był mistrzem jednozdaniowych wypowiedzi.
Ogólnie rzecz biorąc wszystko zaczęło się walić. Moje życie znowu wróciło na stary, wyrobiony tor. Znowu liczyła się tylko rutyna i nałogi. Pobudka, śniadanie, szkoła, obiad, kwiaciarnia, dom, komputer, pornografia, wiadomości z całego świata. Polityka i politycy. Gwałty, rozboje. To, co wszyscy bardzo lubimy.
Sam nie byłem zdolny do wprowadzenia jakichkolwiek zmian. Nie mogłem zrobić niczego, co wykraczałoby poza plan dnia. Przez to każdy dzień wyglądał tak samo. Przez to każdy dzień ulatywał natychmiast z mojej pamięci.
Wywrotowiec powiedziałby: znowu zaczynasz zdychać bracie.
Może i tak by się stało gdyby nie Blanka. Gdyby nie stała w grupce z kilkoma osobami z mojej klasy. Gdybym nie podszedł do nich i nie wsłuchał się w rozmowę. Gdyby nie ten pojebany gościu, co powiedział do Blanki, że jest dziwką.
Gdybym mu nie przypierdolił z całej siły.

44
Zachowanie tragiczne w skutkach

W taki właśnie sposób wylądowałem w śmierdzącym stęchlizną gabinecie. W taki właśnie sposób poznałem swojego psychologa. Biłem się z tym gościem z mojej klasy. Pokonałem go. Pokonałem go tak bardzo, że wylądował w szpitalu. Później było już z górki. Pani pedagog mówiła:
Jesteś z rozbitej rodziny.
Masz mętlik w głowie.
Dojrzewasz.
Byłeś notowany.
Pytała:
Co się z tobą dzieje?
Nie wiem – odpowiadałem.
Moja rodzina nie mogła być rozbita, bo nigdy nie istniała. Mętlik w głowie pojawił się już przy moich narodzinach. Dojrzewałem przez całe życie. Byłem notowany przez cholernego Wywrotowca. Przez mojego brata.
Starałem się to jakoś poukładać. Właśnie to się ze mną działo. Nie powiedziałem tego na głos.
Nie przejawiałem akceptowalnych przez społeczeństwo zachowań. Pobiłem gościa, który obrażał Blankę. Takie coś nie mogło być mi puszczone płazem. Nie w tym wieku. Nie w tej cywilizacji. Musiałem zostać naprawiony. Postawiony do pionu. Nakierowany na odpowiednią drogę. Musiałem być taki jak inni. Właśnie dlatego znalazłem się w tym gabinecie. Właśnie z tego powodu musiałem słuchać cholernego psychologa, który sam nie wiedział, co właściwie tutaj robił.
Widziałem tylko dwie możliwości. Albo ja byłem szalony, albo szalony był cały świat. Opcja numer dwa wydawała mi się bardziej prawdopodobna. Nie pytajcie dlaczego, to było tylko przeczucie.
– Dlaczego go pobiłeś? – zapytał Psycholog.
– A jak pan myśli?
– Myślę, że chciałeś na nim wyładować swoją frustrację. – To właśnie powiedział. – Nie wiesz sam, czego chcesz. Nie wiesz, do czego dążysz. Nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje.
Coś w tym było.
– Zgadzam się – powiedziałem. – Zgadzam się ze wszystkim, co pan mówi. Pańska diagnoza jest idealna.
Psycholog pokiwał głową.
– Jesteś uległy – stwierdził. – Zawsze się podporządkowujesz. To przez nadopiekuńczą matkę.
– Ależ oczywiście.
– Jesteś wściekły na swoje życie, ponieważ nic nie idzie po twojej myśli.
– Nie mógł pan powiedzieć nic bardziej prawdziwego.
– Nie możesz znaleźć swojej życiowej drogi.
– Niech pan to powie mojemu bratu.
– Na dzisiaj koniec – powiedział. – Robimy postępy – dodał tak jakby w to wierzył.
Jakby to miało mi pomóc.

45
Trzy lata później

Podnosiłem się powoli do góry opierając dłońmi o maskę mojego starego golfa. Wzrok miałem zamglony i niewyraźny, jakby moje gałki oczne były spowite warstwą rozrzedzonego mleka. W głowie przelewał się potok bzdurnych myśli. Cały drżałem. Łapczywie łapałem oddech. Nadal czułem w ustach okropny smak rozpuszczonych w alkoholu tabletek.
Wywrotowiec wyjrzał przez okno.
– I jak? – zapytał.
– Jeszcze nie wiem – wycharczałem.
I wtedy to się stało.
Pewnie dziwi was ten skok w czasie. To był skok prawie o trzy lata. Wykonałem go by wam przypomnieć, że zmierzamy powoli do celu. Celem jest ściana całkowitej nicości. Jebniemy w nią z ogromną prędkością. Lepiej zapnijcie pasy.

46
Trzy lata wcześniej

Dopisałem do swojego typowego planu dnia spotkania z Psychologiem. Nie oglądałem już telewizji. Nie czytałem książek. Doszedłem do trzydziestu szlugów dziennie. Musiałem przez to trochę więcej pracować, ale lubiłem pracę, bo dzięki niej nie musiałem za dużo myśleć o tym co działo się wokół mnie. Życie stało się rzeczą, w której nie bardzo miałem ochotę uczestniczyć.
Niech się już wszyscy ode mnie odpierdolą, myślałem. Niech się dzieje, co chce, ja wysiadam.
Dni mijały i mijały do pewnego wieczora, kiedy odwiedził mnie Wywrotowiec i Mamut.
– Idziemy – powiedział Wywrotowiec.
Stałem w progu ubrany tylko w spodenki i skarpetki.
– Idziemy, dokąd?
– Zobaczysz. Ubieraj się.
Słowo zobaczysz już od dawna zniechęcało mnie do towarzyszenia Wywrotowcowi.
– Nie idę – oznajmiłem mu, błagając w myślach by to wystarczyło. By, tak jak reszta świata, odpierdolił się ode mnie raz na zawsze. – Nie chce mi się – dodałem widząc jego skamieniałą minę.
– Chodź, nie pierdol – rzekł Mamut.
Ubrałem się i poszedłem razem z nimi. No, bo czy miałem inne wyjście? Ciekawe co wy byście zrobili na moim miejscu. Z nimi nie dało się dyskutować. Zresztą mniejsza z tym.
Trafiliśmy do miejsca gdzie muzyka zagłuszała wszystkie inne dźwięki występujące w tej galaktyce. Gdzie ludzie wilii się jak węże na chaotycznie oświetlonym parkiecie. Zastanawiałem się ile występowało tam ataków epilepsji dziennie. Moje rozważania bezustannie zakłócał niewyobrażalnie szybki stroboskop.
Usiedliśmy gdzieś w kącie na skórzanej sofie. Miałem dziwne wrażenie, że się do niej przylepiłem. Jakby była oblana klejem. Mamut gdzieś zniknął.
– Co teraz? – zapytałem.
– Co? – warknął Wywrotowiec.
– CO TERAZ?
– CO?
Pierdolę to, pomyślałem. Jakoś zdołałem się odlepić od sofy i dotrzeć do baru okrążając wypełniony po brzegi parkiet. Patrzyłem na tych ludzi co chwilę przecierając powieki. Wszyscy wyglądali tak samo. Wszyscy zachowywali się tak samo. Dziewczyny przyciskały się do chłopaków, a oni buszowali rękami pod ubraniami swoich dziewczyn i dziewczyn ich kolegów. Siedząc przy barze widziałem rzeczy, które dotąd mogłem zobaczyć tylko w Internecie.
– Co się z nim dzieje? – zapytała jakaś dziewczyna przyciskając mi usta do ucha.
– Co? – odparłem.
Tą dziewczyną była Blanka. Blanka ubrana na czerwono, z czerwonymi włosami i czerwonymi ustami. Blanka z oczami okrążonymi przez grubą, czarną obwódkę. Blanka wyglądająca jak bogini.
Wyciągnęła mnie za rękę do strefy gdzie słyszałem coś więcej niż tylko nieprzyjemny huk.
– Co się z nim dzieje? – powtórzyła.
– Z kim?
– Z Wywrotowcem.
– Nie wiem – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Chyba zwątpił. Stracił cel.
– Ale to jest kretyn – stwierdziła Blanka. Wyjęła z torebki papierosa. Ścisnęła go swoimi czerwonymi ustami. – Wiesz, on jest świetny, mógłby robić furorę, kumasz? Być popularny, najpopularniejszy ze wszystkich. Mieć wszystko. Ale nie chce. Kumasz? Dlaczego?
– Nie wiem – powiedziałem. – Nie chce chyba w tym wszystkim uczestniczyć.
– Dlaczego?
– A kto by chciał?
– Jak to, kto? – oburzyła się. – Ja chcę. Wszyscy chcą. Wszyscy przynajmniej powinni. Tak w ogóle, to niepotrzebnie biłeś wtedy tamtego gościa.
– Nazwał cię dziwką – przypomniałem.
– Nie był pierwszym ani ostatnim. Zdarza się. Nie ma czym się przejmować.
– Obraził cię.
– Kogo to obchodzi? Liczy się dobra zabawa, nie?
– Pewnie tak – odparłem bardzo cicho.
Blanka wydmuchała tytoniowy dym.
– Wracam na salę – powiedziała i zostawiła mnie samego.
Mogłem iść za nią, ale tego nie zrobiłem. Nie chciałem tamtego wieczoru mieć z nią nic wspólnego. Przez chwilę cieszyłem się tym, że przestała mnie nagle pociągać.
Do czasu aż zobaczyłem ją na parkiecie.
Wróciłem na sofę, która nagle wydała mi się bardziej bezpiecznym miejscem. Czekał tam na mnie Wywrotowiec z Mamutem. Obaj wyglądali nieswojo.
– Zarzuć coś, bo nie wytrzymasz – wydarł się Mamut. Pokazał mi jakąś tabletkę w małej folii. Pokazał mi jakiś proszek. Pomyślałem, że nie wytrzymam tak czy siak. Wiedziałem, że to na mnie nie podziała. Odmówiłem. Mamut wyglądał tak, jakby mu ulżyło. Cieszył się pewnie z tego, że więcej proszku i tabletek zostanie dla niego. Że będzie lepiej się bawił. Co jest zabawnego w tym, że nie wie się o co chodzi? Co jest zabawnego w tym, że nagle przestaje się rozumieć to, co dostaje się do mózgu przez oczy. Tak właśnie wyobrażałem sobie działanie narkotyków. Oderwanie od rzeczywistości. Chwila odpoczynku.
Ja odpoczywałem już za długo.
Byli ledwo przytomni, gdy opuszczałem to okropne miejsce. Wychodząc na świeże powietrze poczułem ogromną ulgę. Rutyna dnia codziennego nagle stała się dla mnie zjawiskiem pozytywnym. Jeśli miałem do wyboru żyć, zapominając każdy dzień, albo udawać, że świetnie się bawię przy muzyce wysadzającej bębenki, to wybór nagle stawał się prosty.
Wtedy, pierwszy raz w życiu pomyślałem, że może nie jest ze mną tak źle, jak cały czas uważałem. Miałem rację. To cała reszta była popierdolona.

47
Stały punkt typowego planu dnia

Psycholog mówił mi wiele rzeczy. Znałem całą gamę jego cudownych cytatów. Morałów odmieniających życie. Przesuwających wzrok w inną stronę.
Psycholog mówił, żebym w siebie uwierzył.
Żebym myślał samodzielnie, ale nie aż tak żeby się od razu buntować.
Żeby naśladować autorytety.
Żyć w porządku z samym sobą.
Nie przejmować się porażkami.
Psycholog powiedział mi, że sam jestem kowalem własnego losu.
Jakoś nie bardzo mu uwierzyłem. To była taka gadka, po której chcesz zmienić wszystko w swoim życiu, a pięć minut później siadasz znowu przed telewizorem albo idziesz się rozładować przy komputerze.
Psycholog mówił tak, jakby wiedział o mnie więcej niż ja sam. Jakby znał rozwiązania wszystkich problemów świata.
Wywrotowiec zapytałby: kogo to właściwie obchodzi?
Mamut powiedziałby: pies to wszystko jebał.
Na moich cotygodniowych spotkaniach z psychologiem opowiadałem o swoim życiu. Opowiadałem o tym, co mnie spotkało. Co chciałbym jeszcze zrobić w przyszłości. Mówiłem mu wszystko, bo to i tak nie miało znaczenia. On za to myślał, że mi pomaga. Że robię postępy. Miałem dzięki temu spokój z upierdliwą pedagog. Groźba powrotu mojej kuratorki oddalała się z dnia na dzień. Można powiedzieć, że było coraz lepiej. Wszystko jednak zepsuło się rano w sobotę, dzień po moich osiemnastych urodzinach.

48
Luka w życiorysie

Między pierwszą klasą a końcem drugiej, wydarzyło się wiele rzeczy. Większość z nich dotyczyła Wywrotowca i nadużywania przez niego narkotyków. W kilku sytuacjach pojawił się Mamut. Parę razy zdarzyło się coś związanego z Blanką. Wszystkie te rzeczy miały jedną wspólną cechę – omijały mnie szerokim łukiem. I całe szczęście.
Wywrotowiec nie był już prawdziwym Wywrotowcem, a Blanka nie była już tą Blanką, bez której kiedyś nie mogłem się obyć. Nic już nie było takie samo jak kiedyś. Czułem, że stoję w miejscu. Że wszyscy mnie omijają zmierzając do swojego celu. Wszyscy mieli coś, czego się mogli trzymać. Swój przystanek.
Tylko ja nic nie miałem. Nawet wspomnień. Prawie cała pierwsza i większość drugiej klasy były dla mnie pustką. Wielką luką w moim życiorysie. Nie miałem czego pamiętać, bo wszystko stawało się od razu rutyną. Nawet moje spotkania z psychologiem.
Uwierz w siebie.
Zacznij kierować swoim życiem.
Ile razy można słuchać tego samego? Moja błyskotliwa teoria głosi, że tylko dwa. Każdy kolejny raz jest jak ten drugi. Mówisz: już to słyszałem i odchodzisz w swoją stronę. Słowa tracą znaczenie.
Facet od motywacji poradzi wam, żebyście codziennie mówili do siebie przed lustrem, że jesteście najlepsi. Jesteście świetni. Jesteście piękni, nawet, jeśli sami tak nie uważacie. Jesteście przyszłością tego świata.
Ja powiem wam tylko tyle, że gadając to dzień w dzień w końcu przestaniecie rozumieć, jaki był początkowy cel tej całej błazenady. Słowa stracą znaczenie. Staną się tylko zlepkiem przypadkowych liter.
Teraz już wiecie jak przez większość czasu wyglądało moje życie. Wszystko robiłem po raz drugi, a drugi raz nie jest tak ekscytujący jak pierwszy. Nie ma w nim żadnej magii. Jest tylko rutyną. Rutyna zabija. To powiedziałby wam Wywrotowiec i miałby rację. Kiedyś jego słowa były czystą esencją logiki. Później stały się tylko bełkotem początkującego narkomana.
Opowiadałem wam o tym, jak trafił do szpitala?

48
Jak Wywrotowiec trafił do szpitala

Stałem nad umywalką i przyglądałem się swojemu odbiciu w pobitym lustrze. W lustrze widziałem też kabiny za moimi plecami. Przede mną na ścianie tkwiło stado penisów. Wielkie czarne kutasy namalowane wodoodpornym markerem. Duże i małe. Owłosione i całkowicie wydepilowane. Wszystkie w stanie erekcji. Niektóre wyglądały dość realistycznie. Tak właśnie wyładowywali swoje emocje licealni artyści. To był szczyt ich kreatywności.
– Co ty tam robisz? – zapytałem przemywając twarz zimną wodą.
W lustrze widziałem jak nogi niespokojnie poruszyły się w jedynej nierozwalonej kabinie.
– Spoko brachu, zrzucam balast – odpowiedział głos Wywrotowca.
To była przenośnia, tylko wtedy myślałem, że przenosiła zupełnie inny przekaz.
Patrzyłem w swoje odbicie i czekałem aż Wywrotowiec wreszcie wyjdzie i będziemy mogli ruszyć pod salę polskiego. Czekałem aż zadzwonił dzwonek. Wywrotowiec się nie odzywał.
– Idę – powiedziałem.
Odpowiedziała mi cisza.
– Wywrotowiec? Słyszysz mnie?
Zapukałem w drzwi kabiny. Usłyszałem głuchy stuk. Otworzyłem drzwi a bezwładne ciało Wywrotowca upadło na podłogę. Klękał z głową wbitą w moje trampki. Wyglądał tak jakby się modlił w jakimś meczecie. Wyglądał jak trup.
No tak, pomyślałem. To jest dzień który na pewno zapamiętam.
Tego widoku nie dało się zapomnieć.

49
Podróż

Po szkole od razu poszedłem do szpitala gdzie zamknęli Wywrotowca. W recepcji jakaś nieprzyjemna baba powiedziała mi, że wstęp tylko dla rodziny.
– Jestem z rodziny – powiedziałem. – Jestem bratem. To ja go znalazłem. Tak jakby.
Wredna baba zrobiła się odrobinę milsza i zaprowadziła mnie do sali Wywrotowca. Na korytarzu czekali już jego rodzice. Tak się składało, że to byli też moi rodzice. Pytali, co się stało, dlaczego stracił przytomność. Skłamałem, że nie wiem. Udałem złość, pytając dlaczego lekarze jeszcze ich nie powiadomili o stanie Wywrotowca. Potem zajrzałem do sali.
Sam.
Wywrotowiec leżał na łóżku. Miał podkrążone oczy, sine usta. Był spocony. Podszedłem bliżej i zapytałem czy śpi. Czy mnie słyszy?
On podniósł jedną powiekę delikatnie do góry.
– Nie ma ich? – zapytał.
– Nie.
Odetchnął z ulgą. Nawet ja to zauważyłem.
– Co się stało? – spytałem tak, jakbym nie wiedział.
– Przeholowałem bracie. Przeholowałem i to mocno. Ale nie żałuję.
– Nie?
– Nie. To było niesamowite.
Widziałem po nim, że był trochę podekscytowany. Może coś mu podali? Jakiś narkotyk, dzięki któremu zapomni, że tkwi w najgorszym miejscu na tej planecie. W najgorszym okresie swojego życia. Nie byłem tego jednak pewien. Może to, co przeżył naprawdę było zajebiste? Zapytałem go, o co mu chodzi.
– Odbyłem podróż bracie – oznajmił.
– Jaką podróż?
– Najlepszą podróż w moim życiu.
Mniej więcej tyle mi wystarczyłoby stwierdzić, że z Wywrotowcem było coś nie tak. Potem było już tylko gorzej.

50
Pechowy dzień

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że jest sobota rano, dzień po moich osiemnastych urodzinach. Wstaję z łóżka, patrzę przez okno i widzę, że pogoda jest fantastyczna. Świeci słońce, całkowity brak chmur. To jest taka pogoda, która zwiastuje dobry dzień i każdy normalny człowiek patrząc na niebo jest od razu inaczej nastawiony do życia. Opierając się rękami o parapet pomyślałem sobie, że tego dnia zrobię coś innego. Odpuszczę typowy plan dnia. Pójdę na żywioł. Może odwiedzę Wywrotowca i on coś wymyśli.
Jego pobyt w szpitalu był już wtedy prehistorią, od tego czasu wiele się zmieniło, ale o tym później.
Wyobraźcie sobie więc, że wkładam skarpetki i schodzę po schodach na dół. Wchodzę do kuchni, wlewam wodę do elektrycznego czajnika, szukam chleba w szafce, otwieram lodówkę. Spoglądam na stół i siedzącego przy nim ojca. Jego głowa opada dziwnie do tyłu.
– Tato? – mówię.
Nic.
Podchodzę bliżej. Jego twarz jest sina. Widzę, że nie oddycha. Dotykam jego szyi.
– Tato? – mówię znowu, ale mój ojciec nie odpowiada, bo nie żyje.
Wyobrażacie to sobie?
Tak właśnie skończył się okres, w którym było coraz lepiej. Potem zacząłem spadać w dół, nawet nie po równi pochyłej, lecz pionowo prosto na pysk. Prosto w stronę osiemnastu tabletek środka przeciwbólowego. W stronę niechybnej śmierci.

51
Przemiana

Między wizytą w szpitalu a śmiercią mojego ojca Wywrotowiec przeszedł długa drogę, której ostatnim przystankiem było całkowite zobojętnienie. Wywrotowiec powiedziałby, że nagle zrozumiał sens swojego istnienia. Powiedziałby, że wszystko stało się jasne. Wszystko stało się proste.
To nie była prawda. Wywrotowiec oczywiście w końcu naprawdę coś zrozumiał, ale zdarzyło się to trochę później i było bardziej dramatyczne. Po wizycie w szpitalu po prostu przeszedł do opozycji wobec życia.
Wszystko, co ludzkie było mu obce. Normalność stała się nudna. Zaczęły się liczyć tylko proste doznania. To brzmi jak jakaś filozofia, niestety, to był tylko Wywrotowiec, chociaż wtedy myślałem, że stało za tym coś bardziej interesującego.
Na każdej przerwie w szkole pytał mnie, po co dalej to ciągnąć. Po co się uczyć rzeczy, których nigdy w życiu nie użyjesz, a jeśli będziesz musiał, to równie dobrze możesz zajrzeć znowu do podręcznika, do encyklopedii albo połączyć się z Internetem. Po co nam wiedza w głowie, skoro możemy ją przechowywać w pamięci komputera? Po co zaśmiecać swój pomarszczony dysk twardy umieszczony między uszami?
– Nie lepiej się zjarać i olać to wszystko? – pytał.
Jego retoryka niezbyt do mnie przemawiała.
Zawsze kiedy wracaliśmy do swoich domów, pytał mnie po co idę do kwiaciarni. Po co zarabiać pieniądze? Pomóż piekarzowi za bochenek chleba. Posprzątaj w warzywniaku za kilogram pomidorów. Na chuj ci nowy komputer, mówił. Stary jest już zły?
Tą rozmowę przeprowadziliśmy tylko raz. Wszystko przez to, że zapytałem dlaczego miałbym go słuchać.
– Właśnie chodzi o to żebyś tego nie robił.
– Nie rozumiem.
– Nie rób tego, co każą ci inni. Nie podążaj za schematem brachu. To nie jest dobre wyjście z tej sytuacji.
– Jakiej sytuacji?
Wywrotowiec posłał mi szeroki uśmiech.
– Zobaczysz – powiedział.

52
Mój dom

Tego dnia, kiedy umarł mój ojciec, po raz pierwszy od wielu lat pojawiła się w naszym domu moja matka. Przyjechała z Albertem i Wywrotowcem. Nie wiem jak się dowiedziała o śmierci ojca, ale Zlew nie był dużym miastem, więc nie był to aż tak niesamowite.
Cała nasza czwórka przebywała w kuchni udając, że cisza, jaka nagle zapanowała, wcale nie była niezręczna. No może jedynie Wywrotowiec się tym nie przejmował. Usiadł na krzesełku mojego ojca, przez lata nieźle już wyrobionym, i położył nogi na blacie stołu. Ręce skrzyżował za głową, którą odchylał trochę do tyłu. Wyglądał jak mój ojciec po tym śmiertelnym zawale.
Jego ciało zostało przewiezione do kostnicy przez karetkę, po którą zadzwoniłem kilka godzin wcześniej. Sanitariusze wyglądali na znudzonych. Może to był już ich kolejny martwy zawałowiec? Może już od północy zbierali po mieście sobotnich zdechlaków? Zastanawiałem się nad tym, gdy wciągali ciało mojego ojca na nosze. Wyglądało to tak jakby wrzucali na wózek worek wypełniony zwiotczałymi mięśniami i kośćmi. Właściwie tym właśnie był mój ojciec przez całe życie. Workiem. Siedział za tą swoją gazetą i nic nie robił. Czytał i nic nie rozumiał. Nie byłem pewien czy w ogóle myślał.
– Wszystko załatwimy, nie martw się – powiedziała moja matka. – Chodzi o pogrzeb i tak dalej.
Albert potakiwał w milczeniu. To było jego zadanie. Udawać, że śmierć mojego ojca nie jest mu obojętna. Że jest mu przykro. To samo dotyczyło mojej matki. Tylko Wywrotowiec zachował resztki przyzwoitości i nie wciskał mi żadnego kitu. Nie mówił, że to, co się stało jest straszne. Że muszę być silny. Że wszystko się ułoży. Wiedziałem, że Wywrotowiec miał to wszystko gdzieś, i że nie przejmował się tym, że ja to wiem. Tego okropnego dnia, kiedy przeżywałem swoją pierwszą w życiu tragedię, to było jak wybawienie. Jakby ktoś złapał mnie za rękę i wyciągnął z grząskiego błota, mówiąc przy okazji, że to wszystko jest chuja warte. Że nie ma co się przejmować. Że później będzie znacznie gorzej.
– Nie martw się. Możesz zamieszkać z nami – mówiła dalej moja matka. – Wszystko będzie w porządku. Wszystko się ułoży.
– Nie – powiedziałem.
– Co?
– Nie. Nie zamieszkam z wami. Nie przeprowadzę się i nic się już nie ułoży.
– Tak nie można, nie możesz tu zostać sam. Jak to?
– Mam pracę. Mam pieniądze i to jest mój dom. Możecie się wypchać – powiedziałem. – Możecie przestać udawać.
Wywrotowiec uśmiechnął się szeroko. Tego dnia znowu poczułem, że stałem się samodzielny. Tak jak wtedy, kiedy nauczyłem się korzystać z toalety. Tak jak wtedy, kiedy poznałem prawdę.

53
Sześćdziesiąt kilometrów na godzinę zupełnie bez dachu

Autozlew – wypisane było ogromnymi, białymi literami na czerwonym tle. Najlepsze auta w Zlewie tylko u nas! Tak jak by to była prawda. Prosty nakaz myślenia natychmiast unicestwiłby tą tanią mistyfikację. Tylko u nas i tylko teraz, prawie nowe auto w cenie mocno używanego! Przyjazne raty tylko do końca tego miesiąca! Prawdziwe zero procent! Kup już teraz i przemierzaj świat tak jak o tym marzysz! Zmaterializowane kłamstwo. Sztuka manipulacji. Oszustwo. Tylko kretyn by się na to nabrał. Tylko kretyn by się w to wpakował. Niestety, tak się składało, że potrzebowałem auta. Właściwie, to musiałem po prostu zamienić pieniądze ulokowane w pudełku po butach na coś, czego Wywrotowiec nie mógłby sobie przywłaszczyć. Przez jakiś czas było to moją zmorą. Musiałem działać, no i brakowało mi już czasu na długie spacery.
Z pudełkiem ściśniętym pod pachą i Wywrotowcem krążącym w pobliżu wtargnąłem na wypełniony zardzewiałymi pojazdami piaszczysty plac. Wywrotowiec gdzieś zniknął, a na jego miejscu pojawił się chudy wąsacz w kraciastej koszuli. Podszedł do mnie i z fałszywym uśmiechem na ustach zapytał, w czym może pomóc. Patrzył na wszystko oprócz mnie. Pomocny przy tym okazał się jego rozbieżny zez.
– Potrzebuję samochodu – powiedziałem, przyciskając mocniej do siebie pudełko z pieniędzmi.
Gość wyglądał na złodzieja.
– Tylko jakieś niedrogie – dodałem po chwili namysłu.
Wąsacz zatarł ręce i oznajmił mi, że w Autozlewie wszystkie auta są niedrogie. Niedrogie i niezawodne.
– Masz na to moje słowo – powiedział i zaprowadził mnie przed oblicze jakiejś czarnej limuzyny. – Klima, skóra, lakier czarna perła. Prawie jak z salonu – mówił.
– Za duży – odpowiedziałem. – Za luksusowy i pewnie drogi.
– Dwadzieścia dziewięć tysięcy, ale jak dla ciebie to dwadzieścia osiem i jeszcze zaleję ci bak do pełna. Życiowa okazja.
Zajrzałem do pudełka.
– A ma pan coś za dwa tysiące?
Sprzedawca zmarszczył brwi. Jego oczy rozlazły się po całym placu. Nie wiedziałem czy patrzył na mnie czy na ogrodzenie. Każda z tych opcji była równie prawdopodobna.
– Za dwa tysiące – mówił – to mogę ci tylko zaproponować sprzedaż w ratach. Nisko oprocentowane tylko w tym miesiącu. Życiowa okazja – wyśpiewał pocierając kciukiem wąsy.
Podobno jak ktoś odwraca wzrok, kiedy coś mówi to znaczy, że kłamie. Zastanawiałem się czy tego gościa ktoś kiedykolwiek traktował poważnie. Czy ludzie myśleli, że jest tylko jakimś mitomanem? I jeszcze te wąsy, nikt z wąsami nie może być porządnym człowiekiem.
– Coś ci pokażę – powiedział i zaprowadził mnie do starego pickupa.
– Miał iść na złom – oznajmił. – Ale może ci się spodoba.
– Nie ma jednego koła – odpowiedziałem.
– Żaden problem.
– Drzwi pasażera się nie otwierają.
– Drobnostka.
Zajrzałem do środka.
– Nie ma wnętrza – oświadczyłem zupełnie spokojnie. – Ciężko będzie bez kierownicy.
– Słuchaj, to jest najlepsze, co mogę ci zaoferować, ok? Chyba, że w raty. Mogę ci coś sprzedać w ratach – mówił, prowadząc mnie do szmaragdowego vana.
– Dziesięć tysięcy. Siedem miejsc. Oszczędny diesel dla całej rodziny. Wyglądasz mi na gościa, który niedługo założy rodzinę. Poważnie – oświadczył patrząc jednocześnie w niebo i moje buty.
– Mój ojciec niedawno zmarł na zawał – powiedziałem. – Jestem samotny. Teoretycznie jestem już sierotą. Moja jedyna prawdziwa rodzina woli podróżować za pomocą narkotyków. Rozumie to pan? Sprzedaż ratalna nie wchodzi w grę.
Niech pan spojrzy tam – rzekłem wskazując na wielki napis. Wąsaty podążył wzrokiem za moją dłonią. Trafił tam po chwili prawym okiem. – Znajdziemy samochód dla każdego. Tak się reklamujecie, a pan mi proponuje samochód bez kierownicy. Nie da się jeździć bez kierownicy.
– Niech będzie moja strata. Dziewięć tysięcy i van jest twój.
Ręce mi opadły, przez co prawie upuściłem na ziemię pudełko po butach zawierające mój cały kapitał.
Spojrzałem w głąb placu szukając Wywrotowca. Stał gdzieś między samochodami i machał do mnie rękami. Potem palcem wskazał coś różowego i bezgłośnie poruszając ustami powiedział: ten.
– Nie ma dachu – powiedziałem podchodząc bliżej. – Jest różowy.
– Purpurowy.
– Nie ma dachu.
– Ma. Składany. Kup go.
– Cztery tysiące.
– Raty? – spróbował wąsacz materializując się za moimi plecami. Czułem na sobie jego rozbiegane spojrzenie.
– Ile ci brakuje? – zapytał Wywrotowiec.
– Dwa tysiące.
Wyjął z kieszeni plik pieniędzy.
– Skąd masz tyle kasy? – zapytałem.
– Dużo podróżuję.
Dwadzieścia minut później pędziliśmy z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę szeroką ulicą całkowicie bez dachu nad głową.

54
Ławka

Nie wiem, po co wam o tym opowiadam. Te wspomnienia po prostu pojawiają się nagle tuż przed moimi oczami. Tu i teraz, kiedy siedzę na ławce w parku koło zakładu psychiatrycznego. Albo szpitala innego typu. Nie wiem dokładnie gdzie jesteśmy. Po tym co zobaczyłem nic już nie wiem. Siedzę sam i myślę. Przypominam sobie różne rzeczy. Mówią, że przed śmiercią człowiek drugi raz przeżywa swoje życie. Widzi wszystko to, co zarejestrował jego mózg przez ileś tam lat świadomej egzystencji. U mnie pojawiają się tylko krótkie urywki, śmierć ojca, kupno samochodu. Najdziwniejsze rzeczy o jakich nawet wam się nie śniło. Zaczynam wszystko rozumieć i jestem coraz bardziej przerażony. To prawda. Całe moje życie dzieje się ponownie w tym momencie. Tak sobie myślę, że chyba zaraz umrę. Nie widzę innej możliwości. Spoglądam przed siebie i widzę jak w moją stronę idzie Wywrotowiec.
Może mi w końcu to wszystko wyjaśni.

55
Nowy lokator

Nie później jak dwa tygodnie po śmierci mojego ojca odwiedził mnie Wywrotowiec. Stał w progu przemoczony od deszczu i ściskał rączkę podróżnej torby.
– Starszy mnie wyjebali z domu – oświadczył wchodząc do środka. – Mogę się u ciebie przekimać? – zapytał.
– A mogę odmówić?
– Nie.
– To po co w ogóle pytasz?
– Z uprzejmości. Gdzie mogę spać?
– W pokoju mojego ojca. Dlaczego cię wyrzucili?
– Nie wiem. Nie obchodzi mnie to.
I ruszył na górę. Ja wróciłem do kuchni. Wrzuciłem do kubka torebkę herbaty i zasypałem ją cukrem. Włożyłem naczynia do zmywarki. Wsadziłem mrożoną kolację do mikrofalówki i usiadłem przy stole na miejscu mojego ojca. Czytałem gazetę, zastanawiając się przy okazji jak bardzo zestarzałem się w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Zmywarka umyła naczynia, mikrofalówka przygotowała mi kolację a czajnik ugotował wodę.
Zadzwonił telefon.
– Słucham – powiedziałem.
– Halo – odpowiedział mi żeński głos.
– Tak?
– Jest u ciebie? – zapytała.
Dzwoniła moja matka.
– Kto?
– Twój brat.
– Czemu pytasz?
– Bo nie ma go w domu. Powiedz mu żeby przestał się wygłupiać i wrócił natychmiast.
– Ale o co chodzi?
– Wiem, że jest u ciebie.
– Skąd wiesz?
– Bo tylko ty pozwoliłbyś mu zostać na noc. Daj go do telefonu.
– Przecież go wyrzuciliście z domu.
Po drugiej stronie zaległa chwilowa cisza.
Potem moja matka wytłumaczyła mi, że Wywrotowiec uciekł, to znaczy, wyszedł i już nie wrócił. Mówił, że się wyprowadza na stałe. Mówił, że to już nie ma sensu. Że i tak niedługo wszystko się skończy.
Uwierzyłem. To pasowało do Wywrotowca. Poszedłem na górę.
Wywrotowiec leżał na łóżku mojego ojca z twarzą wbitą w poduszkę.
Zapytałem go czy śpi.
Nie spał.
– Dlaczego uciekłeś z domu?
– Uciekłem, wyrzucili mnie, co za różnica?
– Całkiem spora.
– Nie w tym świecie. Nie dla mnie.
– Może zapytam inaczej, czemu wolisz być tutaj niż w swoim domu?
– Bo już nie mogę tego znieść – powiedział, siadając na skraju łóżka.
– Czego?
– Mojego ojca. Twojej matki. Kłamstw. Udawania. Czułem się tam jak w jakimś pierdolonym więzieniu. Czułem, że nie mam wpływu na swoje życie. Coś musiało się w końcu zmienić.
– Myślisz, że to jest dobre wyjście?
– To jest wyjście najlepsze z możliwych. Będzie dobrze. Zobaczysz.
Zobaczę?
– Wszystko się ułoży – powiedział. Miałem wrażenie, że znowu rozmawiam ze swoim psychologiem. Poza tym nie miałem pojęcia, co miał na myśli mówiąc: ułoży – mogło to oznaczać wszystko, dosłownie wszystko. Wielką katastrofę najbardziej.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Robot - przez wincentywilk - 22-05-2011, 15:01
RE: Robot - przez księżniczka - 23-05-2011, 18:51
RE: Robot - przez wincentywilk - 23-05-2011, 19:09
RE: Robot - przez Morydz - 23-05-2011, 22:09
RE: Robot - przez wincentywilk - 24-05-2011, 18:11
RE: Robot - przez wincentywilk - 27-05-2011, 09:38

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości