Via Appia - Forum

Pełna wersja: Robot
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
1
Początek

Wszystko zaczęło się od tego, że wyrzygałem osiemnaście tabletek środka przeciwbólowego. Opierałem się rękami o szorstkie kamienie i pozwalałem by żołądkowa maź bezczelnie wylewała mi się z ust na ziemię. Czułem na języku cierpki smak wódy, którą popijałem moją tabletkową kolację. Bolało mnie gardło i miałem dziwne wrażenie, że moje zęby zaraz się roztopią. Łzy ściekały mi po policzkach i łączyły się ze smarkami, gdzieś w okolicach mojego nosa. Z daleka musiało to wyglądać kurewsko zabawnie.
Kiedy już wyrzuciłem z siebie wszystko, co mogłem, przyczołgałem się bliżej mojego starego golfa i oparłem się o przedni zderzak. Butelka wódy nadal tkwiła na swoim miejscu. Ostatkiem sił wlałem sobie do ust sporą dawkę tego świństwa i porządnie przepłukałem gardło.
Potem znowu zacząłem rzygać.
Tak właśnie zakończyła się moja pierwsza w życiu próba samobójcza. Ale dlaczego chciałem się zabić? I dlaczego umarłem w wyniku morderstwa? Cóż, to wymaga już znacznie dłuższych wyjaśnień.

2
Dlaczego chciałem się zabić?

By to dokładnie zrozumieć – jeśli oczywiście jest to w ogóle możliwe – musicie się cofnąć kilkanaście lat wstecz, do czasów mojego okropnego dzieciństwa.
Nie wiem czy to prawda, ale podobno urodziłem się w domu. Tak mówiła moja matka, która nie miała raczej w zwyczaju kłamać. Poza tym naprawdę sprawiała wrażenie kobiety zupełnie niezależnej i samowystarczalnej. Nie pamiętam by kiedykolwiek prosiła kogoś o pomoc. Poród był pewnie dla niej czymś zupełnie błahym. Poczuła ból, wyciągnęła mnie z pomiędzy swych nóg, odłożyła gdzieś na bok i wróciła do szorowania patelni.
Tak właśnie sobie to wyobrażam.
Nie zdziwiłbym się nawet gdyby mój ojciec w tym czasie czytał gazetę, siedząc gdzieś przy kuchennym stole. Tacy byli moi rodzice – zupełnie nienormalni. Prawie nigdy ze sobą nie gadali, a jeśli już coś mówili, to ich dyskusje składały się z maksymalnie trzech zdań, z czego jedno było powtórzone. Mój ojciec zawsze wtedy skrywał się za ogromną gazetą. Kiedyś myślałem, że jego głowa składała się tylko z krzaczastych brwi wystających znad poszarpanej kartki jakiegoś głupiego dziennika.
Moja matka gotowała. Zawsze i o każdej porze. Mogłem wstać o szóstej rano a i tak spotkałbym ją w kuchni. Mając pięć lat, myślałem, że tak wygląda każda rodzina. W zasadzie, mając pięć lat, myślałem, że na świecie żyje dziesięć osób, i nikt z nich nie jest w moim wieku. Wszystko przez to, że mieszkaliśmy w niewielkiej miejscowości noszącej tragiczną nazwę Zlew.
Dokładnie tak, większość swojego życia spędziłem w Zlewie.
Nasz dom mieścił się gdzieś na obrzeżach obrzeży tego okropnego miasta, toteż prawie nikt do nas nigdy nie zaglądał. No z wyjątkiem listonosza, o którym opowiem wam później.

3
Edukacja



Pamiętacie, kiedy oglądaliście pierwszy raz telewizję? Albo, kiedy nauczyliście się czytać?
Ja pamiętam.
Pierwszy program w telewizji obejrzałem zaraz po skończeniu sześciu lat. Telewizor stał w naszym salonie od zawsze, ale nigdy nie był włączony. Pewnie byłoby tak do dzisiaj, gdyby nie moja wrodzona, dziecięca ciekawość. Po prostu pewnego dnia podszedłem do takiego wielkiego, czarnego pudła stojącego na szafce i nacisnąłem duży, czerwony guzik. Telewizor zabuczał, ja schowałem się za kanapę, ojciec czytał gazetę a matka nadal szorowała zawzięcie patelnię.
Kilka miesięcy później telewizja stała się moim nałogiem. Siedziałem przed ekranem całymi dniami i chłonąłem wszystko, co tam zobaczyłem. Z telewizji właśnie dowiedziałem się o tym, że:
1.Istnieją na Ziemi inni ludzie.
2.Dzieci chodzą do szkoły.
3.Ojcowie potrafią mówić coś więcej niż „yhym”.
4.Kiedyś umrę.
To ostatnie trochę mnie zszokowało.
Co do liter – kiedyś zapytałem głośno:
– Mamo, co to są te znaki, o tutaj.
– To litery.
– To prawda tato?
– Yhym.
Tak właśnie dowiedziałem się o czymś takim jak pismo. Później już było z górki, chociaż dopiero w pierwszej klasie szkoły podstawowej przestałem na S mówić M.

4
Szkoła

Rodzicie nigdy nie posłali mnie do przedszkola. Nie chciało im się, albo zapomnieli. To z resztą nie jest ważne. Musiałem jednak iść do szkoły, ale o tym nie wiedziałem. Pamiętam do dziś jak pewnego dnia siedziałem przy stole i zajadałem się chlebem, gdy nagle mój ojciec poprosił, żebym się pośpieszył, bo nie zdążę na lekcje. Był to dla mnie szok, głównie dlatego że pierwszy raz w życiu słyszałem jak mój ojciec powiedział tyle słów na raz. Wcześniej byłem przekonany, że nie gadał on zbyt dobrze po polsku, dlatego przeważnie dukał te swoje yhym. Wiem, że to brzmi śmiesznie i chętnie sam bym też się pośmiał, ale jestem świeżo po próbie samobójczej.

W szkole zrobiłem z siebie totalnego kretyna, ale domyśliłem się tego dopiero po sześciu latach. Stałem jak debil na środku klasy i patrzyłem jak reszta dzieciaków w coś się bawi. Podeszła do mnie nauczycielka.
– Nie chcesz się pobawić z dziećmi? – zapytała.
– A macie telewizor? – zapytałem z kolei ja.
Ona się uśmiechnęła, a potem zostawiła mnie samego. Stan ten utrzymywał się przez wiele lat.
Szkoła była nudna, ale nauczyłem się w niej kilku ciekawych rzeczy. Przede wszystkim dowiedziałem się, że ludzie nie są wcale tacy fajni jak w telewizji. To była ważna lekcja. Dzięki temu mogłem sobie odpuścić próby znalezienia jakichkolwiek znajomych. Wiedziałem, że byliby nudniejsi niż telewizor. Poza tym by zdobyć ich sympatię musiałbym się postarać. By zaprzyjaźnić się z telewizorem wystarczyło tylko wcisnąć czerwony guzik.
Po jakimś czasie zauważyłem, że szybko się uzależniam. Od wszystkiego bez wyjątku. W zasadzie zauważyłem to dopiero po osiemnastu latach, ale podejrzewałem to znacznie wcześniej. Pierwszy był oczywiście telewizor, który zawładnął moim życiem. Budziłem się rano i telewizor nadal był włączony, a może JUŻ był włączony?
Nie wiem, nie ważne.
Siadałem o siódmej rano i oglądałem poranne wydanie wiadomości. Polityka, politycy, gwałty i rozboje, kradzieże, korupcja, polityka i politycy. Później jakaś bajka na kanale trzecim – zazwyczaj powtórka z dnia wczorajszego, którą i tak oglądałem. Lubiłem oglądać, nie ważne co.
Później szedłem do szkoły, zabijałem czas i wracałem przed telewizor. Wszystko do momentu aż pierwszy raz w życiu przeczytałem książkę. Zwyczajnie mnie to wciągnęło, dlatego też po tym spędzałem połowę wolnego czasu przed telewizorem, a połowę przed książkami. W sumie można powiedzieć, że byłem trochę oczytany.
Moi rodzicie oczywiście nie bardzo się tym interesowali. Nie chodzili nigdy do mojej szkoły, nawet na wywiadówki. Tłumaczyłem nauczycielom, że nie mogli, że pracują, że mieli pogrzeb…
– O osiemnastej? – zapytała wychowawczyni.
– Zmarły był wampirem – odpowiedziałem.
Wspominałem już, że wszyscy uważali mnie za klasowego żartownisia? Wszystko przez to, że mówiłem śmieszne rzeczy – a mówiłem je, bo nie wiedziałem, że są śmieszne. Gdybym wiedział, starałbym się zachowywać bardziej poważnie.
W końcu jednak nauczycielka powiedziała, że ktoś musi koniecznie przyjść na wywiadówkę, bo tak nie może być, żeby nikt nie przyszedł.
Z braku lepszego pomysłu przyszedłem sam.
Zrobiło się nieprzyjemnie.
Pewnego dnia siedziałem w domu i oglądałem telewizję. Tata czytał gazetę, mama szorowała gary. Do domu ktoś zapukał. Była to pani pedagog ze szkoły. Usiadła z moim tatą przy stole i zaczęła gadać. Mówiła, że dzwoniła tysiąc razy i nikt nigdy nie odebrał. Mama odpowiedziała, że nie odbierają nigdy telefonów, bo zawsze okazuje się to pomyłką albo czymś gorszym, jak na przykład telemarketerem.
Pani pedagog była zdziwiona, ale mówiła dalej. Mówiła, że moi rodzice powinni się mną bardziej interesować, że trzeba się mną opiekować, że trzeba dbać, że trzeba pomagać i dawać pieniądze. Powiedziała też, że mogą mnie zabrać, jeśli rodzicie nie będą się bardziej starać.
Na to mój tata odłożył gazetę i powiedział: yhym.
Pani pedagog zmarszczyła brwi, a potem wyszła. Mama znowu zaczęła szorować gary.
Zastanawiałem się jak to jest w domu dziecka. Czy mają tam telewizor i książki? Doszedłem do wniosku, że w bidulu nie musiałbym nic robić, nawet chodzić do szkoły. Nagle zapragnąłem, żeby mnie zabrano. Nic takiego się jednak nie stało, więc dalej oglądałem telewizję, czytałem książki i czekałem na jakiś zaskakujący zwrot akcji.
Wszystko zmieniło się w szóstej klasie podstawówki.

5
Blanka

To był kolejny zwykły dzień. Przyszedłem do szkoły, usiadłem w ławce i zrozumiałem, że w klasie pojawił się ktoś nowy. Miała na imię Blanka, jej policzki były zasypane jasnymi piegami, jej włosy posiadały najbardziej rudy odcień, jaki kiedykolwiek widziałem. Byłem tym zaintrygowany. Byłem nawet zszokowany. Byłem oszołomiony. Nie wiem, czemu wywołała na mnie takie wrażenie, ale wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić. Podszedłem do niej na przerwie i się przywitałem. Ona popatrzyła na mnie, mrużąc przy tym dziwnie brwi.
– Jesteś upośledzony? – zapytała.
Spojrzałem do tyłu przez ramię i dokładnie zbadałem teren.
– Nie, raczej nie – odpowiedziałem.
Blanka posłała mi spojrzenie wystraszonego oposa i gdzieś uciekła.
Była naprawdę piękna.

6
Kolejny nałóg

To był zwrot akcji, na który czekałem. Telewizja nagle zaczęła mnie nudzić. Książki już nie wciągały tak jak dawniej. Od tamtej pory myślałem tylko o Blance. Zastanawiałem się, o czym Blanka myślała, co Blanka lubiła, gdzie spędzała sobotnie popołudnie i jaki był jej ulubiony program telewizyjny. Niespodziewanie Blanka stała się moim kolejnym nałogiem, jednak nigdy wcześniej nie byłem tak bardzo uzależniony.
Blanka, Blanka, Blanka. Byłem tam gdzie ona i robiłem to co ona.
Nie myślcie sobie, że byłem jakimś zboczeńcem czy też prześladowcą. Blanka po prostu mnie fascynowała, tak jak was fascynują na przykład niesamowite zabytkowe klasztory. Chcecie je zobaczyć na własne oczy, ale przecież nikt z was nie zamierza tam zamieszkać. Blanka mnie przyciągała jak nic innego na świecie; nie pytajcie mnie, dlaczego, bo i tak wam nie odpowiem. Blanka była piękna. Była też wredna.
Albo to ja byłem nachalny, bo każda nasza rozmowa kończyła się tym, że Blanka mówiła do mnie:
– Odpierdol się psycholu.
Co też zawsze czyniłem.

7
Jeszcze jeden nałóg

W końcu zacząłem palić. Zacząłem palić, bo Blanka zaczęła, ale w przeciwieństwie do niej, uzależniłem się po pierwszej paczce. Później nie było już odwrotu.
Podstawówka powoli dobiegała końca, mój tata nadal czytał gazetę, moja matka szorowała gary. Zauważyłem, że częściej była uśmiechnięta. Nie podobało mi się to. Miałem wrażenie, że coś ukrywa.
Wkurwiało mnie jeszcze to, że nie byłem przyjacielem Blanki. Jedyne, czego chciałem to siedzieć obok niej. Tylko tyle. Później pewnie znalazłbym sobie inny nałóg, ale najpierw chciałem zaspokoić ten najmocniejszy.

8
Niemoralna propozycja



Początek gimnazjum był okropny, ponieważ moja klasa uległa destrukcji. Nie żebym za kimś tęsknił, ale musiałem znowu znosić dziwne spojrzenia ludzi, którzy mnie jeszcze nie znali. Na szczęście Blanka wylądowała razem ze mną. Mogłem przynajmniej na nią popatrzeć.
Pewnego razu stałem oparty o murek i patrzyłem jak banda kretynów gra w piłkę nożną na szkolnym boisku. Mecz mnie nie interesował, ale musiałem na czymś skupić wzrok by nie oszaleć. Blanki akurat nie było w pobliżu, więc wybrałem piłkarzy.
Paliłem szluga.
Nagle zjawiła się ona, jeszcze bardziej ruda. Jeszcze piękniejsza. Mój cudowny nałóg. Poprosiła mnie o szluga, a kiedy jej go dałem, zapaliła go niedbale i oparła się na murku obok mnie. Paliliśmy, a ja syciłem swoje dwa nałogi na raz. Patrzyliśmy na piłkarzy i paliliśmy. Patrzyliśmy w niebo i paliliśmy. Cudownie.
Blanka skończyła palić, strzeliła szlugiem gdzieś w stronę boiska i zapytała mnie, czy chcę się z nią migdalić po lekcjach w parku.
Zmarszczyłem brwi.
Nie wiedziałem o co chodzi.
– Jasne – odpowiedziałem.
Popatrzyła mnie swoimi wspaniałymi, brązowymi tęczówkami i wyzwała od zboczeńców.
To był koniec naszej przyjaźni.

9
Zły dzień

Od tamtej pory Blanka przestała się do mnie odzywać. Również od tamtej pory wiedziałem już, że Blanka była nie tylko piękna i uzależniająca, ale też bardzo dziwna, przez co pociągała mnie jeszcze bardziej.
Byłem zły, byłem zły bardziej niż kiedykolwiek. Wróciłem więc do oglądania telewizji i czytania książek. Nic lepszego mi nie przychodziło do głowy.
Nie pamiętam już dokładnie co to był za dzień. Na pewno było bardzo ciepło, bardziej niż powinno. Mogła być to jakaś jesień albo późna zima. Siedziałem na podłodze w salonie i oglądałem telewizję. Za moimi plecami, w kuchni, siedział ojciec. Czytał gazetę. Zaczęły się popołudniowe wiadomości. Korupcja, gwałty, pobicia, kradzieże. Polityka i politycy.
Usłyszałem głośne stukanie. Moja matka schodziła z wielką, podróżną walizą po schodach. Śpieszyła się. Patrzyłem jak wchodzi do kuchni, stawia walizkę przy wyjściu i staje przed ojcem, który nadal czytał gazetę.
– Od wielu lat kocham Alberta. Mamy romans. Wyprowadzam się – oznajmiła, po czym wyszła.
Ojciec wyjrzał zza gazety. Później znowu się schował.
Byłem w szoku, byłem zły, byłem skołowany. Usiadłem naprzeciwko ojca przy kuchennym stole i zacząłem mówić.
– Mama odeszła tato. Odeszła i już nie wróci. Tato! Mama odeszła!
Ojciec spojrzał na mnie i mruknął: yhym.

10
Mój ojciec
Albert był listonoszem i jedną z niewielu osób, które nas odwiedzały. Miał włosy koloru ciemny blond i szaroniebieskie oczy. Miał też romans z moją matką. Był kolejnym zwrotem akcji w moim durnym życiu.
Po odejściu mojej mamy niezbyt wiele się zmieniło w naszym domu. Nie sądzę by mój ojciec w ogóle przejął się tym wydarzeniem. Właściwie szybko zastąpił mamę czymś zupełnie niespodziewanym. Kupił zmywarkę. Od tej pory ojciec siedział w kuchni i czytał gazetę, a naczynia szorowała piekielna maszyna. Ja wróciłem przed telewizor. Po jakimś czasie zacząłem nawet palić w domu szlugi. Ojciec nie miał nic przeciwko.
Zastanawiacie się pewnie, co było dziwnego w romansie mojej matki? Otóż była ona brunetką. Mój ojciec też. Ja miałem jasne włosy i niebieskie oczy.
Drogą dedukcji łatwo można było dojść do tego, że to Albert był moim prawdziwym ojcem. Nadal przynosił nam listy. Nigdy więcej się do niego nie odezwałem.

11
Kwiaty

Po jakimś czasie zacząłem zauważać zmiany. Dostrzegłem na przykład to, że na każdym parapecie w naszym domu rosły w doniczkach jakieś kwiaty. Wszystkie miały niebieskie płatki. Miały, dopóki nie uschły. Kiedy do tego doszło, zrozumiałem, że poza szorowaniem naczyń, mama podlewała też kwiaty. To niesamowite jak mała zmiana w życiu potrafi zmienić ludzką percepcję.
Kwiaty uschły, a ja poczułem się źle. Zwiędła roślina zalegająca w doniczce straszyła mnie, kiedy kładłem się wieczorem do swojego łóżka. Nie mogłem na to patrzeć, więc w końcu postanowiłem wyrzucić doniczkę na śmieci. Wyrzuciłem też resztę kwiatów z całego domu. Ojciec nie protestował. Zapewne w tym czasie czytał jakiś artykuł o wojnie na bliskim wschodzie, albo o zamieszkach w miejskim zoo.
Pustka jaka powstała na moim parapecie doprowadzała mnie do szału. Nigdy nie lubiłem zmian i odejście mojej matki naprawdę mnie rozdrażniło. Wyrzucenie kwiatów przelało miarkę. Musiałem coś zrobić, musiałem działać a czas grał na moją niekorzyść.
Ruszyłem po szkole do kwiaciarni.

12
Praca

W środku zastałem jakiegoś zasuszonego starca stojącego za ladą. Popatrzył na mnie z przerażającą uwagą.
– Potrzebuję kwiat w doniczce – powiedziałem.
– Brakuje mi pomocnika – odpowiedział.
– W doniczce.
– Kogoś do noszenia ziemi i przesadzania kwiatów.
– Z niebieskimi płatkami.
– Nie chcesz chłopcze może trochę zarobić?
– Nie znam nazwy, ale ten na półce za panem wygląda na odpowiedni.
– To jak?
– Kiedy mogę zacząć? – zapytałem
Tak właśnie rozpoczęła się moja pierwsza i ostatnia w życiu praca. Kwiat też kupiłem – po jakimś czasie oczywiście. Starzec okazał się miłym człowiekiem, który był po prostu stary i dlatego wyglądał jak upiór. Powoli zapoznając się z jego osobowością doszedłem do wniosku, że nie zamierzam nigdy dożyć tylu lat co on. Nie byłem masochistą.
Pracując w kwiaciarni, poza tym, że zarobiłem trochę pieniędzy, dowiedziałem się też kilku rzeczy. Dowiedziałem się na przykład, że kobiety lubią dostawać kwiaty. Było to dla mnie szokujące i zarazem kompletnie idiotyczne. Po co im kwiaty? Kwiaty przecież nadają się tylko do wyrzucenia. Po jakimś czasie stwierdziłem, że one tylko udają. Wcale nie chcą kwiatów. Chcą by faceci wydawali na nie pieniądze. Zrozumiałem, że kobiety nie myślą logicznie. Gdyby było inaczej, domagałyby się czegoś bardziej praktycznego, na przykład pomarańczy.

13
Nałóg numer pięć

Pracowałem w kwiaciarni ze starszym panem. Codziennie po szkole, przez cztery godziny zajmowałem się noszeniem ciężkich worków z ziemią i przesadzeniem kwiatów. Dowiedziałem się, że większość z nich wbrew pozorom wcale ładnie nie pachniała. Zwyczajnie śmierdziały, ale ludzie i tak je kupowali. Nie wiem po co to robili. Nie wiem po co ja to robiłem. Po miesiącu wszystkie parapety w moim domu były zapełnione kolorowymi doniczkami. Wcale mi się nie podobały. Mojemu ojcu też. Chyba brakowało mi mamy.
Większość pieniędzy które zarobiłem, wydawałem na fajki. To co mi zostawało, chowałem w pudełku po butach leżącym na szafie. Po jakimś czasie uzbierałem całkiem sporą sumę. Kupiłem komputer. W momencie gdy podłączyłem go do Internetu, odkryłem nowy świat. To był kolejny zwrot akcji. To było lepsze niż telewizja, lepsze niż książki, lepsze niż fajki. Z Blanką jednak nie mogło konkurować. Wiadomości z całego świata tuż przed moimi oczami, zdjęcia, filmy, rozboje, polityka i politycy, ludzie i wydarzenia, gwałty i morderstwa na żywo online. Coś pięknego. To był mój nałóg numer pięć.

14
Nałóg numer sześć

Pornografia. Dopiero po jej odkryciu zrozumiałem po co wymyślono Internet.

15
Dołujące życie moje

Nic się nie działo. Liczba zwrotów akcji na tydzień wynosiła zero. Nałogi zaczynały mnie nudzić. Myślałem dużo o Blance, ale ona z pewnością nie myślała w ogóle o mnie. Byłem zły na wszystko i wszystkich.
Chyba każdego z nas spotyka w końcu taki moment, w którym uświadamiamy sobie, że nasze życie jest niemożliwie nudne. Ja tego doświadczyłem w połowie mojej drogi przez miejskie gimnazjum. Wcześniej o tym nie myślałem, bo nie rozumiałem czym jest nuda i czemu nie można jej zabić poprzez bezustanne robienie tego samego. Telewizor, Internet i masowy napływ informacji ze świata uświadomił mi, że poza ścianami mojego domu istniała cudowna rzeczywistość, z którą nigdy tak naprawdę nie miałem do czynienia.
Potrzebowałem nowego nałogu, i to natychmiast.
Zaciekawiło mnie na tyle, że nie chciało mi się szukać błędów. Żadne rażąco mi się też nie rzuciły w oczy, więc jest dobrze.
Kurczę, albo coś jest nie tak z moimi, albo to całkiem niezłe opowiadanie. Tylko tutaj:
Cytat:I dlaczego umarłem w wyniku morderstwa?
trochę bez sensu, bo później w żaden sposób do tego nie nawiązałeś. Dla mnie może to zostać jak jest, bez cytowanego tutaj zdania. Chyba, że planujesz kolejne części?
Podobało mi się, czytało się bez większych zgrzytów, w paru miejscach dość zabawnie to opisałeś. W dobry sposób oddany charakter bohatera.
16
Poszukiwania

Po roku pracy w kwiaciarni wiedziałem już o roślinach doniczkowych prawie wszystko. Wiedziałem też, że był to cholernie nudny temat. Te całe kwiaty. Zostałem pozbawiony szansy na nowy nałóg, ale to dobrze, bo inaczej zmieniłbym się w nastoletniego starszego pana, którego życie polega tylko i wyłącznie na dalszej egzystencji. Dzień za dniem, doniczka za doniczką.
Potrzebowałem czegoś innego, czegoś nowego. Czegoś takiego jak pornografia tylko mniej żenującego. Czegoś takiego jak Blanka.
Seks, dobra zabawa i narkotyki – tego mi było trzeba, tylko że jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem. Potrzebowałem kogoś, kto by mi to uświadomił. Nie musiałem szukać długo, właściwie – nie musiałem szukać w ogóle. To on znalazł mnie.

17
Wywrotowiec

Na początku otworzyłem oczy i z kwaśną miną powitałem kolejny poniedziałek mojego życia. Założyłem stare dżinsy, wcisnąłem stopy w niewygodne trampki i ruszyłem do kuchni. Ojciec czytał gazetę, zmywarka zmywała zawzięcie naczynia, telewizor grał. Poranne wydanie wiadomości, polityka i politycy, gwałty, morderstwa, rozboje, napady, płatki śniadaniowe i ciche cześć wypowiedziane w progu dzielącym mnie od prawdziwego świata. Ojciec odmruknął yhym. To był mój sygnał oznaczający gotowość do zmierzenia się z rzeczywistością. Myślałem, że czeka mnie kolejny, zwykły dzień. Tak samo myślałem wtedy, kiedy poznałem Blankę, kiedy odeszła moja mama i kiedy przyszło mi umrzeć.
Dotarłem w końcu do sali od polskiego i usiadłem jak zwykle sam w ostatniej ławce. Blanka jak zwykle mnie ignorowała i jak zwykle byłem przez to bardzo zły. Już po dziesięciu minutach chciało mi się jarać, po tym samym czasie zachciało mi się także urwać z lekcji, wrócić do domu i usiąść przed kompem w celu nabycia kilku nowych odcisków na prawej dłoni.
Dzwonek na przerwę zabrzmiał jak wybawienie. Wystrzeliłem z klasy niczym kosmiczna rakieta i w ciągu kilku nanosekund znalazłem się na szkolnym boisku. Oparłem się o murek, wyciągnąłem z kieszeni paczkę fajek i spojrzałem na dziwnego gościa, który niespodziewanie zjawił się tuż obok mnie.
Przywitał się i zanim zdołałem mu odpowiedzieć, zapytał mnie czy poczęstuję go fajką. Spojrzałem do swojej paczki. Został mi jeden szlug, to znaczy zostałby, gdyby nie to, że koleś wyciągnął go i wsadził sobie do ust.
– Dzięki – mruknął przypalając moją ostatnią deskę ratunku przed totalnym szaleństwem.
Głód nikotynowy przeszył boleśnie moje ciało.
Gość wyciągnął do mnie rękę i się przedstawił. Później dodał, że wszyscy nazywają go Wywrotowiec i ja też powinienem tak się do niego zwracać. Odpowiedziałem mu, że mam gdzieś to jak na niego mówią, i że jest mi winny papierosa. Wywrotowiec machnął ręką i stwierdził, że powinniśmy zostać przyjaciółmi.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Niedługo zrozumiesz – odparł.
Zaczęliśmy gadać.
Zostaliśmy przyjaciółmi.

18
Ale dlaczego?

To bardzo ważne pytanie. Zwyczajnie go polubiłem, sam nie wiem czemu. Nigdy wcześniej nikogo nie lubiłem, nawet Blanki. Pociągała mnie, to fakt, ale niczego od niej nie oczekiwałem.
Właściwie wszyscy lubili Wywrotowca. Na boisku zawsze otaczała go grupka ludzi. Każdy dawał mu fajki, wszyscy dokładnie słuchali tego, co mówił i nikt, nigdy mu nie przerywał. Wywrotowiec miał masę świetnych pomysłów, był zabawny, dziewczyny za nim szalały a każdy chłopak chciał być taki jak on. Nawet ja. Był starszy o parę miesięcy i wyglądał podobnie do mnie, to znaczy – to ja wyglądałem tak jak on, jak jego mniejsza, chudsza i brzydsza wersja. Wyglądałem tak, jak wyglądałby Wywrotowiec, gdyby miał mniej szczęścia w życiu.
Zawsze opowiadał jakieś śmieszne historie. Nie zawsze je rozumiałem, ale za każdym razem śmiałem się jak kretyn. Mówił o dziewczynach, o masturbacji, o piciu alkoholu i o rzeczach, którymi zajmowali się ludzie w moim wieku, a którymi nie zajmowałem się ja. Dzięki niemu zrozumiałem, że byłem dziwny. Dzięki niemu zrozumiałem też, że moje dziwactwo było najlepszą rzeczą, jaką mogłem zaoferować temu światu.

19
Bierz co chcesz

Siedzieliśmy gdzieś na murku w okolicach szkolnego boiska i powoli ćmiliśmy cudowne szlugi, skołowane przez Wywrotowca od jego bliżej mi nieznanej fanki. Patrzyliśmy na ludzi grających w piłkę. Zauważyłem stojącą gdzieś z boku Blankę. Wywrotowiec podążał wzrokiem za moim spojrzeniem aż natrafił w to samo miejsce.
– Kto to? – spytał.
– Mój niespełniony nałóg – wymamrotałem bezmyślnie.
Wiedziałem, że dla Wywrotowca nie miało to sensu. Wiedziałem też, że Wywrotowiec z racji swojej mącicielskiej natury zrobi zaraz coś dziwnego. Zlazł z murka, cisnął petem w stronę boiska i ruszył wolno w kierunku rudej piękności.
Przewidywałem tragedię.
Długo rozmawiali uśmiechając się głupkowato do siebie, a ja cały czas zastanawiałem się, co on odpierdala? Wywrotowiec użył swojej osoby w celu zbliżenia się do mojego nałogu.
Ale po co?
Później się dowiedziałem.
– Życie jest bardzo proste – wyznał, gdy staliśmy w kiblu. – Możesz mieć to. co zechcesz. Wystarczy tylko po to sięgnąć. Możesz być królem świata, jeśli się tylko odważysz siąść na tronie. To jest właśnie problem całej ludzkości. Ludzie boją się zaryzykować. Boją się zmian. Ja jestem inny. Idę do przodu i zawsze wygrywam. Odbieram światu to, co mi się należy. Biorę nawet jeszcze więcej i żyję jeszcze lepiej. Mówię to, co myślę i robię to, na co mam ochotę. Jak inaczej mógłbym być szczęśliwy?
Zmarszczyłem brwi i spytałem o czym on pierdoli.
– Chcesz Blanki? Będziesz ją miał – odparł tak, jakby mówił o kupnie fajek w kiosku.
– Jak to?
– Chodź tutaj, do okna.
Podszedłem. Wywrotowiec pokierował moim spojrzeniem na wejściowe schody do szkoły. Stała na nich Blanka.
– Patrz cały czas – powiedział i wyszedł.
Patrzyłem cały czas. Widziałem jak Wywrotowiec wyszedł przez ogromne, dwuskrzydłowe drzwi i jak uśmiechnął się do Blanki. Jak ona odwzajemniła uśmiech i jak zaczęli rozmawiać. Po minucie on wskazał jej okno na piętrze, z którego akurat idiotycznie wystawiałem głowę, a ona spojrzała na mnie i chyba się skrzywiła. Po tym, co mi później powiedział Wywrotowiec, domyśliłem się, że zrobiła to na pewno. Powiedział, że zaprosił ją do parku, i że porobimy coś głupiego we trójkę – razem ze mną oczywiście. Że spalimy paczkę szlugów, że wypijemy jakieś wino. Cokolwiek. Ona odpowiedziała mu, że bardzo chętnie, i że to genialny pomysł, i że przyjdzie, ale tylko jeśli mnie tam nie będzie. Dokładnie to powiedziała: spoko, tylko bez tego pojeba.

20
Dobitny dowód na to, że nie urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą

Wywrotowiec był zdziwiony ponieważ pierwszy raz w życiu coś mu nie wyszło. Uważał, że plan był doskonały, lecz niestety został spalony przez mojego życiowego pecha.
– Zdarza się – powiedział.
Wcale mnie to nie pocieszało.
– Trudno – dodał po chwili. – Blanka widocznie nie była nam pisana.
Nam?, powtórzyłem w myślach.
– Obejdziemy się bez niej. Chcę ci coś pokazać. W zasadzie muszę to zrobić, jeśli dalej mamy trzymać się razem. Powinieneś być zainteresowany.
– Powinienem? – spytałem.
– Sądzę, że będziesz. Mówiłeś, że masz tendencję do popadania w nałogi, a to jest najlepszy nałóg jaki mogę ci zaoferować.
– Nadal nie wiem o co chodzi – wyznałem.
– Jutro się dowiesz. Jutro ci opowiem co i jak, może nawet zaliczymy pierwszy szczyt.
Słowo szczyt wydawało mi się odrobinę niepokojące. W zasadzie wszystko, co mówił Wywrotowiec, takie mi się wydawało.
– Czemu nie dzisiaj? – zapytałem.
– Dzisiaj mam coś jeszcze do zrobienia – odparł.

Tego dnia wszystko mnie nudziło. Nie miałem pod ręką żadnej nowej książki, w telewizji same powtórki a w Internecie to co zwykle. Gwałty i morderstwa. Znałem to na pamięć. Tego dnia nawet pornografia całkowicie mi zobojętniała. O szczytowaniu nie było mowy.
Wyszedłem z domu bo myślałem, że spacer dobrze mi zrobi. Wcale tak jednak się nie stało.
Łaziłem jak duch po parkowych alejkach i starałem się nie myśleć o niczym. To zawsze pomagało mi zapomnieć na chwilę o nudzie, która bez przerwy wtrącała się do mojego życia. Paliłem szlugi, chodziłem, siedziałem na ławce, straszyłem gołębie. Szlajałem się do wieczora, do momentu gdy trafiłem na górkę. Z górki widziałem spory kawał parku, widziałem też ławki. Widziałem jak na jednej z nich siedział Wywrotowiec i całował się z Blanką.
Wkurwiłem się.

21
Niecodzienne hobby Wywrotowca

Dopiero po głębszym przeanalizowaniu faktów, doszedłem do wniosku, że nie miałem powodu by się denerwować. Wywrotowiec zbajerował Blankę. To było do przewidzenia. Wywrotowiec potrafił zbajerować każdego, nawet mnie. Nawet rudą, piegowatą piękność. Potrafił zbajerować ekspedientkę w szkolnym sklepiku, listonosza roznoszącego renty rencistom, policjanta. Podejrzewałem, że Wywrotowiec potrafiłby namówić złodzieja by ten oddał mu swój łup, nawet, jeśli złodziej ten nie ukradł nic, co należało do Wywrotowca. Wywrotowiec potrafił wszystko.
Tak mi się wydawało.
Kilka dni po tajemniczym odkryciu jego zabawy z Blanką, przyszedł do mnie, to znaczy – zawitał w moich stronach.
Mieszkałem daleko od centrum.
Spotkałem go na piaskowej drodze prowadzącej do miasta.
– Zadaję się z Blanką – wyznał od razu.
– Wiem – odparłem.
– Zadaję się z nią bardzo intensywnie.
– To też wiem.
– Nie przeszkadza ci to? – spytał.
– Nie chce o tym myśleć.
– Ok – powiedział. – Chcę ci coś pokazać – dodał.
– Co?
– Zobaczysz.
Ruszyliśmy.
Był milczący, przez co spodziewałem się czegoś złego. Zazwyczaj Wywrotowiec dużo mówił. Tym razem jednak był milczący – chyba się powtarzam.
Był milczący do czasu aż dotarliśmy do wysokiego bloku. Przybyliśmy na stare osiedle, na którym od dawna nikt już nie mieszkał. Nikt poza żebrakami, szczurami i bujną roślinnością. Wysoki blok był opuszczony. Nie miał ani okien, ani wejściowych drzwi. Był przerażający.
– I co dalej? – zapytałem.
– Wchodzimy – odparł Wywrotowiec.
– Do środka?
– Na dach.
Po moich plecach przeszły ciarki.
– Poważnie? – spytałem, chociaż wiedziałem, że Wywrotowiec mówił całkiem serio.
– Tak.
– Ale po co?
– Zrozumiesz.
Na bocznej ścianie bloku tkwiła stara, pordzewiała drabina. Wywrotowiec zaczął się po niej wdrapywać na dach. Blok miał pięć pięter, ale i tak wydawał mi się bardzo duży. Wahałem się przez chwilę.
– Wchodzisz czy nie? – zapytał Wywrotowiec.
Nie mogłem powiedzieć, że nie.
Nikt by nie mógł.
Kilkanaście stopni wyżej dowiedziałem się, że mam lęk wysokości. Nie była to najciekawsza rzecz, o jakiej się można dowiedzieć podczas wspinaczki po rozsypującej się drabinie. Dwa piętra dalej poważnie rozpatrywałem szybki powrót na dół. Nie chciałem jednak zawieść Wywrotowca.
Nikt by nie chciał.
W końcu dotarłem na dach. Byłem potwornie zmęczony. Usiadłem obok Wywrotowca i spojrzałem na słońce, które zachodziło za horyzontem.
Zrozumiałem sens naszej wycieczki.
Wywrotowiec wytłumaczył mi, że od kilku lat robi podobne rzeczy. Szuka wysokich budynków i się na nie wdrapuje. Najlepiej jeśli budynek jest pilnie strzeżony – wtedy wspinaczka jest jeszcze ciekawsza i trudniejsza. To drugie było najważniejsze. Im trudniej było się wspiąć na jakiś budynek, tym większą czuło się przyjemność z udanej akcji. Tak mówił Wywrotowiec. Brzmiało to całkiem logicznie.
Wywrotowiec powiedział mi też, że na początku wspinał się raz w miesiącu. Czasami rzadziej. Potem jednak go wciągnęło i robił to coraz częściej. Powiedział mi, że stało się to jego nałogiem. Doskonale rozumiałem o czym mówił. Czułem, że wspinaczka też mnie tak zaabsorbuje, może nawet mocniej. Stanie się moim kolejnym nałogiem. Siódmym po telewizji, książkach, fajkach, Blance, Internetowi i pornografii. Nie miałem pojęcia skąd wezmę czas na te wszystkie rzeczy.

22
Życiowy cel

Wkrótce dowiedziałem się od Wywrotowca, że jego marzeniem jest wspiąć się na wieżę radiową stojącą za miastem. Pomysł ten był szalony z dwóch powodów.
Po pierwsze: był szalony.
Po drugie: wieża była bardzo wysoka i dobrze strzeżona.
Drugi powód pewnie jeszcze bardziej wyzwalał w Wywrotowcu chęć wspinaczki na to cholerstwo.
Zlew był niewielkim miasteczkiem, ale wieża tkwiąca jak widelec tuż za jego obrzeżami była jedną z większych wież w kraju. Widziałem ją nawet ze swojego podwórka, chociaż mój dom znajdował się po drugiej stronie miasta. Jasne, kiedyś wyobrażałem sobie jak by to było wspiąć się na jej szczyt, potem jednak dochodziłem do wniosku, że byłoby to jak samobójstwo.
Kilka razy przechodziłem obok niej podczas moich długich i nudnych spacerów. Była otoczona wysoką na dwa metry siatką zakończoną poskręcanym drutem kolczastym. Cały teren patrolowało bezustannie kilku strażników wyposażonych w gumowe pałki, latarki, krótkofalówki i niemieckie owczarki. Nie miałem pojęcia kto mógłby przedrzeć się niezauważenie przez ogrodzenie i równie niezauważenie wspiąć się na szczyt wieży. Profesjonalny złodziej? Zadziwiający akrobata? Zadziwiający profesjonalny złodziej akrobata? Po dwóch miesiącach znajomości z Wywrotowcem wiedziałem, że mógłby tego dokonać tylko Wywrotowiec we własnej osobie.
Był zdeterminowany. Domyślałem się, że mógłby spróbować zaatakować wieżę w każdej chwili. Wystarczyłby mały impuls – coś podobnego do zapalonej zapałki tkwiącej w stosie suchych liści. Był gotowy. Pytał mnie czy pójdę z nim. To było szaleństwo na które nie mogłem się zgodzić. Musiałbym być wariatem żeby dobrowolnie się w to wplątać. Wiedziałem jednak, że i tak to zrobię.
W pobliżu Wywrotowca każdy z czasem tracił zdolność trzeźwego myślenia.

23
Poczta

– Najpierw musimy jednak trochę poćwiczyć. To znaczy – ty musisz. Ja jestem już gotowy – mówił Wywrotowiec.
Mówił, że w weekend zaatakujemy budynek poczty. Budynek znajdował się w centrum Zlewu, był niższy niż opuszczony blok, na który wspinaliśmy się wcześniej, ale był też strzeżony. Ogólnie kręciło się w jego pobliżu więcej ludzi. Znaczyło to z grubsza tyle, że sama wspinaczka była najmniejszą przeszkodą w dotarciu na jego dach. Normalnie próba wdrapania się na budynek poczty byłaby dla mnie czyś przerażającym, jednak, gdy przypominałem sobie, że później Wywrotowiec planował zrobić coś milion razy straszniejszego, atak na pocztę zaczynał przypominać odpoczynek przed poważnym zadaniem.
W sobotni wieczór pojawiłem się przy wysokim ogrodzeniu z tyłu poczty. Za moimi plecami ciągnęły się tory kolejowe, więc raczej nikt mnie nie widział. Po kilku minutach pojawił się Wywrotowiec.
– Masz – powiedział podając mi skórzane rękawiczki i kominiarkę.
Poczułem się jak bandyta.
– Jaki jest plan? – wyszeptałem, chociaż wcale nie musiałem mówić cicho.
– Przechodzimy przez ogrodzenie, kryjemy się za garażem, czekamy aż nikogo nie będzie w pobliżu, wdrapujemy się na tą przybudówkę. – Wskazał na mały sześcian dołączony do budynku poczty – Później schodami ewakuacyjnymi na ostatnie piętro i tam z balkonu, po piorunochronie wdrapiemy się na dach. Kumasz?
– Nie.
– W takim razie ruszamy.
Przeskoczyliśmy przez ogrodzenie, zaczailiśmy się za garażem, poczekaliśmy aż nikogo nie będzie na placu, podbiegliśmy do przybudówki, wdrapaliśmy się na nią, potem weszliśmy schodami ewakuacyjnymi na mały balkon wystający z najwyższego piętra i po piorunochronie wspięliśmy się na dach. Miałem wrażenie, że Wywrotowiec robił to już wiele razy.
Siedzieliśmy na blaszanych dachówkach i patrzyliśmy jak słońce zanika pod linią drzew ciągnących się wzdłuż horyzontu.
– Dlaczego poczta? – zapytałem.
– Bo to najlepsze miejsce na naukę.
– Dlaczego?
– Bo gdyby nas złapali to nie byłoby przypału.
– Nie?
– Nie. Już mnie tu znają.
– Aha – odparłem jak kretyn. Zastanawiałem się ile razy Wywrotowiec już tutaj był i ile razy go złapali. Pewnie wiele.

24
Wieża

Spotkaliśmy się na górce w lesie. Spomiędzy drzew widać było teren wokół wieży i samą wieżę – jej jednak nie dało się objąć wzrokiem w całości. Miała 150 metrów wysokości, a na jej czubku migało czerwone światło. Z czterech stron wystawały z niej długie, stalowe liny. Przypominało to wielką piramidę zbudowaną tylko z krawędzi.
Widzieliśmy strażników. Palili papierosy. Ja też miałem ochotę na szluga ale zapomniałem wziąć ze sobą paczki. Wywrotowiec poczęstował mnie swoim mentolem. Bolał mnie brzuch. Miałem ochotę zwymiotować. Wywrotowiec mówił, że to przez stres i że powinienem wyluzować. Wszystko będzie dobrze, najwyżej nas złapią, powiedział. Ja jednak bardziej bałem się tego, że nam się uda.
Teren wokół wieży był kwadratem o boku kilkuset metrów. W jednym rogu tkwił niewielki budynek przed którym stali strażnicy. Po chwili zaczęli patrolować teren. Na środku przeciwległego boku – tego bliżej górki z której obserwowaliśmy wieżę, tuż przy siatce stał drugi budynek. Dzięki żółtym, trójkątnym naklejkom z napisem „uwaga, wysokie napięcie” domyśliłem się, że wewnątrz znajdowały się urządzenia wytwarzające wysokie napięcie.
Kiedy strażnicy skończyli patrol, podbiegliśmy bliżej siatki. Wywrotowiec podał mi kominiarkę i rękawiczki, potem wyjął z plecaka kawałek koca.
– Po co to? – spytałem.
– Żeby przejść przez druty – odparł.
Wspiął się po siatce, zarzucił koc na kolczasty drut i przeszedł na drugą stronę. Ja zrobiłem to samo. Zasłaniał nas budynek z żółtymi naklejkami. Przywarliśmy obaj plecami do ściany i przez chwilę staliśmy w bezruchu.
– Co teraz? – zapytałem.
– Zaczekaj – odpowiedział Wywrotowiec, po czym wyjrzał zza ściany. – Weszli do środka, to nasza jedyna szansa – wymamrotał.
Ruszyliśmy. Serce biło mi w piersi niczym młot pneumatyczny. To był ten moment, ta chwila. Musiałem zmierzyć się ze strachem, przełamać opór, zgnieść swoje obawy i zjeść je ze smakiem jak zwykłe naleśniki. Czułem się gotowy. Chciałem to zrobić. Chciałem to zrobić razem z Wywrotowcem. Znaleźć się na dachu świata. Zdobyć najwyższy szczyt w Zlewie. Dokonać niemożliwego. Spełnić marzenia. Nasycić swój nowy nałóg. Zmienić się w kogoś innego. W kogoś takiego jak Wywrotowiec. Chciałem w końcu zrobić coś odważnego. Stać się mężczyzną. Byłem gotowy i zamierzałem dopiąć swego.
Powoli wyszliśmy zza ściany. Usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś lał wodę z kranu. Strażnik odlewający się pod ścianą spojrzał na nas i zmarszczył brwi. Stał dwa metry od nas i powoli chował swój interes.
– Ja pierdolę – syknął Wywrotowiec.
Myślę, że to idealnie odzwierciedlało sytuację w jakiej się znaleźliśmy.

25
Ciężki wieczór

Zabrali nas na komisariat i wsadzili do celi. Kraty były pordzewiale, ze ścian łuszczyła się stara farba, wszędzie widoczne były wyryte ksywy w stylu Łysy, Dzikus, Miotła, Wielgus, Małpa, a pod spodem zazwyczaj dopisana była data.
2004, 2003, 2001 i tak dalej. Najstarsza ksywa jaką znalazłem była podpisana datą 21.02.1996. Założyłem, że był to też rok ostatniego remontu tego pomieszczenia.
Śmierdziało moczem i stęchlizną. Chciało mi się rzygać, głównie ze strachu.
Wywrotowiec położył się na pryczy i ułożył głowę na skrzyżowanych dłoniach. Wyglądał na spokojnego. Miał zamknięte oczy.
Co teraz będzie? – myślałem. Zapytałem też Wywrotowca.
– Nic – odpowiedział. – Przesłuchają nas najpierw a później wypuszczą.
– Przesłuchają? – Byłem przestraszony jeszcze bardziej. – Co mam mówić? – zapytałem.
Wywrotowiec otworzył jedną powiekę i spojrzał na mnie.
– Prawdę – rzekł.
– Prawdę?
– Tak.
– Nie będziemy ustalać jakiejś wspólnej wersji wydarzeń? Nie będziemy kłamać? Mówić, że jesteśmy niewinni?
– A co im chcesz ściemnić? – zapytał Wywrotowiec. – Że zabłądziliśmy?
Wzruszyłem ramionami.
– Słuchaj, najlepiej dla nas będzie jeśli powiemy, że chcieliśmy się wspiąć na wieżę, a tak się składa, że właśnie po to przeskoczyliśmy siatkę – rzekł spokojnie. – Poza tym tamten gościu cały czas nas słucha – dodał spoglądając przez kraty.
Rzeczywiście, przy biurku obok drzwi siedział jakiś policjant i patrzył na nas jak na zwykłych kretynów. Zdruzgotany tym faktem i przytłoczony odorem celi usiadłem pod ścianą i schowałem głowę między kolanami. Czekał mnie ciężki wieczór.

Zabrali mnie do jakiegoś małego pokoiku. Stał tam stół i dwa krzesła. Posadzili mnie na jednym z nich. Policjant usiadł naprzeciw mnie i wyjął z teczki jakiś formularz. Zaczął coś bazgrać. Drugi policjant stał przy drzwiach i jadł jabłko. Wyglądał tak jakby chciał mnie zabić. Może naprawdę tego właśnie chciał. Po chwili wyszedł. Wrócił minutę później i szepnął coś do ucha swojemu bazgrzącemu kumplowi. Policjant się uśmiechnął.
– Twój koleżka wszystko wyśpiewał – rzekł do mnie.
Odetchnąłem z ulgą.
– To dobrze – powiedziałem.
– Co?
– To dobrze.
– Jak to dobrze?!
– No, już nie musicie mnie przesłuchiwać. Było tak jak powiedział mój kolega.
Facetowi zrzedła mina. Spojrzał na swojego kumpla. Gość żrący jabłko wzruszył tylko ramionami.
– Po chuj tam wleźliście? – spytał mnie ten od formularza.
– Mój kolega już wam powiedział przecież.
– Po chuj tam wleźliście powiedz mi kurwa!
– Chcieliśmy wspiąć się na wieżę! – odparłem natychmiast.
Facet spojrzał na kumpla. Kumpel wzruszył ramionami.
– Nie chcieliście rozjebać transformatorów? Ukraść czegoś, zniszczyć, zepsuć, nie jesteście terrorystami, złodziejami, bandytami?
Zaprzeczałem machając głową.
– Kurwa mać! – syknął. – Roboty nam narobiliście. Nic wam nie zrobią ale pincet formularzy wypełniać będę ja. Kurwa gówniarze.
Ogólnie pan policjant dużo przeklinał i krzyczał. Cisnął nawet ze dwa razy swoim długopisem o stół. Krótko mówiąc, był zły. Wróciłem do celi w trochę lepszym humorze. Wywrotowiec też wyglądał na zadowolonego. Usiadłem obok niego na pryczy i przez chwilę podziwiałem rzeźbiarskie zdolności byłych więźniów.

Mały
01.01.2002

Torpeda
03.05.1999

Witek
chój wie kiedy

Piskor
666 kurwa!!

HWDP

Policja to kurwy, a kurwy trzeba napierdalać!

Wywrotowiec
prawie najlepszy dzień mojego życia

Uśmiechnąłem się sam do siebie.

26
Nieoczekiwany zwrot akcji

W końcu zabrali nas do czegoś w rodzaju poczekalni. Usiedliśmy na twardych siedzeniach, zrobionych prawdopodobnie z tworzywa będącego kiedyś butelkami po wodzie albo czymś gorszym. Czekaliśmy. Wreszcie po niecałej godzinie zobaczyłem, że na końcu korytarza, przy okienku znajdującym się przed kratami, stała moja matka. Nie spodziewałem się tego, że po mnie przyjdzie, a jeszcze bardziej nie spodziewałem się tego, że przyjdzie razem z Albertem.
Podszedł do nas policjant, ten który wcześniej siedział za okienkiem i otwierał innym kraty.
– Przyjechali po was rodzice – mruknął.
– Po mnie – odparłem wstając.
Policjant wzruszył ramionami i odprowadził nas do krat.
Moja matka spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.
– Co ty tutaj robisz do cholery!? – zapytała.
Ja też zmarszczyłem brwi.
– Przecież przyjechaliście po mnie – powiedziałem.
– Przyjechaliśmy po niego – rzekł równie zdziwiony Albert wskazując Wywrotowca.
Spojrzałem na niego. On spojrzał na mnie.
– To mój ojciec – wyjaśnił Wywrotowiec.
Mój też, pomyślałem.

27
Pani W.

Oczywiście, że tak! Byłem zdziwiony bardziej niż kiedykolwiek. To, że Albert był moim ojcem mogłem jakoś przełknąć, ale to, że był też ojcem Wywrotowca odbierało mi grunt pod nogami. Poczułem się tak, jakbym nagle znalazł się w stanie nieważkości. Jakbym na nic już nie miał wpływu, chociaż z drugiej strony, czy kiedykolwiek go miałem?
Moje życie zaczęło przypominać pokręconą telenowelę do której scenariusz pisał gość jadący na psychotropach. Od tamtego wieczoru spędzonego w celi mogłem się już spodziewać wszystkiego, nawet tego, że obudzę się pewnej soboty w łóżku, ubrany w to, co nosiłem dnia poprzedniego, brudny i z potężnym bólem głowy, a do moich drzwi zapuka pani W. – moja kuratorka.
Wpuściłem ją niechętnie do środka. Okno było otwarte, więc w środku nie śmierdziało aż tak mocno, by Pani W. zorientowała się, że całą noc chlałem z moim towarzyszem zbrodni. Obejrzała mój pokój, pokręciła się bezcelowo i usiadała na obrotowym fotelu spoczywającym w pobliżu komputera. Na tym fotelu straciłem dziewictwo ze swoją ręką. Zastanawiałem się czy Pani W. brała to pod uwagę.
– Witaj chłopcze – powiedziała, po czym się przedstawiła. Pamiętam tylko, że jej nazwisko zaczynało się na literę W. Reszta jakoś uleciała z mojej głowy. Zresztą teraz to i tak nie jest już istotne.
– Możesz usiąść – powiedziała.
Usiadłem na łóżku.
Pytała mnie o rożne rzeczy. Pytała czym się interesuję. Czy interesuję się kwiatami, bo pełno ich w moim domu. Odpowiedziałem, że nie. Nienawidziłem kwiatów i to jej powiedziałem.
– Dlaczego?
Wytłumaczyłem jej, że dzień w dzień wącham ich okropny zapach w pracy u starszego pana i mam już tego dość.
– To rzuć pracę – zaproponowała.
– To nie będę miał kasy na fajki – odpowiedziałem. – I na inne rzeczy też – dodałem szybko.
– Rozumiem – powiedziała tonem który wskazywał na to, że wcale nie rozumiała. Nabazgrała też coś w swoim notatniku.
– Pijesz alkohol? – zapytała.
– Od wczoraj tak.
Zapisała.
Przyznawałem się do wszystkiego z premedytacją. Chciałem żeby Pani W. pomyślała, że ma do czynienia z kimś dogłębnie zdegenerowanym, z małym bydlakiem, niewychowanym bękartem, pomiotem szatana. Chciałem żeby dała mi spokój. Żeby mnie znienawidziła. Zły byłem ogólnie na wszystko, a na Panią W. już w szczególności. Właśnie dlatego mówiłem jej te wszystkie pokręcone rzeczy. To, że masturbuje się codziennie oglądając pornografię, że jestem uzależniony od telewizora i Internetu. Że mam tylko jednego kumpla, który jest przy okazji moim bratem i że moja matka miała romans listonoszem. Że właściwie nie mam żadnych perspektyw na życie. Pani W. skrupulatnie to zapisywała. Zapytałem czemu była taka spokojna, czy to co mówię w ogóle ją obchodzi. Ona odpowiedziała, że obchodzi, i że cieszy się z tego, że ma do czynienia z normalnym chłopcem, bo ostatnio trafił się jej jakiś psychol z którym użerała się przez miesiąc.
Straciłem wiarę w logikę tego świata. Poza tym reszta tego dnia była nudna. Wieczór poprzedni był znacznie ciekawszy.

28
Skrzynka

Byłem zmęczony jak cholera. Nawet nie pamiętam czy byłem w szkole, ale byłem na pewno, bo po szesnastej zjawiłem się w kwiaciarni, a ja nigdy nie wychodziłem z domu po piętnastej, no chyba że zrobiłem to już wcześniej. Starszy pan siedział za ladą, a ja bez słowa zabrałem się do sadzenia, przesadzania i wysadzania. Nosiłem ziemię, rozsypywałem ziemię, pakowałem ziemię. Smród kwiatów już dawno przestał na mnie działać. Był dla mnie naturalny tak jak zapach potu albo zużytych skarpetek.
Po morderczym czterogodzinnym użeraniu się z podłą roślinnością byłem w końcu wolny. Wróciłem do domu. Ojciec czytał gazetę, zmywarka zmywała naczynia. Gdzieś gotowała się woda. Zrzuciłem buty w korytarzu i szybko wbiegłem po schodach na piętro. Wszedłem do pokoju, posłałem plecak w kąt i spytałem Wywrotowca co do cholery robi w moim domu.
– Musimy gdzieś iść – powiedział.
– Jak tu wlazłeś? – zapytałem.
– Przez okno.
Okno było otwarte. Wyjrzałem przez nie na zewnątrz. Od ziemi dzieliły mnie ponad 3 metry. Jak on to zrobił? – pomyślałem.
– Chodź – rzekł wychodząc z pokoju. Ruszyłem za nim.
Jakieś dwieście metrów później zrozumiałem, że zmierzamy prosto w stronę opuszczonych bloków. Nie wiedziałem tylko po co. Weszliśmy do jakiegoś mieszkania na pierwszym piętrze. W jednym z pokojów była rozwalona wersalka. Wywrotowiec wyjął spod niej małą skrzynkę. Ja usiadłem i obserwowałem z uwagą sypiące się ściany.
– Czym się trujesz? – zapytał, grzebiąc w butelkach.
– Nie rozumiem.
– Co pijesz?
– Nic.
– Nigdy nie piłeś alkoholu?
– Nie.
– To do ciebie podobne – rzekł, podając mi butelkę czegoś przypominającego z wyglądu herbatę. W smaku było jednak podobne do trucizny.
Zaczęliśmy pić.
– Po co mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałem.
– Bo to najprostszy sposób żebyś zapamiętał ten dzień.
– Inaczej bym go nie zapamiętał?
– Nie.
Znowu mój wzrok utkwił w popękanym tynku. Zastanawiałem się czy Wywrotowiec czegoś już nie pił, zanim mnie tu przyprowadził. Wyciągnąłem z paczki ostatniego papierosa.
– Pamiętasz co robiłeś tydzień temu? – spytał Wywrotowiec.
– Tydzień temu?
– W ostatni piątek – wyjaśnił. – Co robiłeś w ostatni piątek.
Zastanowiłem się.
– Nie pamiętam.
– Bo nie robiłeś niczego szczególnego. Pamiętasz co robiłeś dwa tygodnie temu?
– Nie.
– Miesiąc temu?
– Nie.
– No właśnie. A jaki ostatni dzień pamiętasz?
Zastanowiłem się znowu.
– Ten kiedy dowiedziałem się, że jesteś moim bratem. Ten w którym wylądowaliśmy na komendzie.
Wywrotowiec pstryknął palcami.
– I o to mi chodzi. Ile dni ze swojego życia tak naprawdę pamiętasz? Pięć? Dziesięć?
– Nie wiem.
– A co z resztą?
– Nie wiem.
– Reszta nie istnieje. To czego nie ma w twojej głowie, nigdy się nie wydarzyło. Możesz przeżyć sto lat i zapamiętać z tego miesiąc. To tak jakbyś żył tylko tyle.
To co mówił Wywrotowiec brzmiało bezsensownie, ale kiedy przez chwilę się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że to była najbardziej sensowna rzecz jaką usłyszałem w całym swoim życiu. Musiałem się napić. Alkohol smakował okropnie, ale z każdym łykiem miał coraz ciekawsze skutki.
– To dlatego chciałeś wspiąć się na wieżę? Żeby to zapamiętać? – spytałem.
– Tak – odparł Wywrotowiec.
– Teraz to wszystko nabiera sensu – stwierdziłem.
Wywrotowiec pił dalej. Ja też. Czułem, że chyba byłem już pijany. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu, więc nie byłem do końca pewny.
Nie pamiętam jak doszedłem do domu. Według teorii Wywrotowca w czasie tej drogi nie żyłem, ponieważ nie zapisała się ona w moim mózgu. Myślę, że to nawet dobrze.
Dotarłem w końcu pod swoje okno. Dopiero wtedy zauważyłem, że do ściany była przymocowana drewniana kratka, która niegdyś stanowiła rusztowanie dla winogron. Wspiąłem się po niej do swojego okna, wpadłem do pokoju i położyłem się na łóżku. Nie traciłem nawet czasu na to by się rozebrać. Wolałem od razu zasnąć.

Martwe dni



Teoria Wywrotowca wywarła na mnie ogromny wpływ. Czułem, że czas przecieka mi przez palce. Że moje życie płynie jak rzeka, a ja stoję na brzegu i się tylko przyglądam. Zacząłem więcej palić. Nie miałem innego pomysłu na redukcję stresu.
Codziennie wieczorem próbowałem sobie przypomnieć co robiłem dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Oczywiście wiedziałem, że byłem w szkole, że pracowałem w kwiaciarni i że wróciłem do domu, ale wiedziałem to tylko dlatego bo robiłem to codziennie. Pamiętałem to dzięki rutynie. Wywrotowiec powiedziałby pewnie, że tylko dzięki niej żyłem. Wydawało mi się to trochę dołujące.
Doszedłem do jednej paczki dziennie.
Dni mijały a ja czekałem na kolejny pomysł Wywrotowca. Blanka nadal mnie nie zauważała, w bibliotece nie było żadnych książek które mógłbym jeszcze przeczytać, programy w telewizji znałem na pamięć, a Internet przestał być tak interesujący jak kiedyś. Rutyna dzięki której żyłem, powoli mnie dobijała. Liczyłem na kolejny zwrot akcji, na dzień który mógłbym w końcu zapamiętać, na coś nowego i ekscytującego. W sumie można powiedzieć, że liczyłem na Wywrotowca. Nie zawiodłem się.

29
Pewne słoneczne popołudnie

Był piątek, kolejny gorący i nudny dzień, który mógłbym skreślić w kalendarzu i całkowicie wymazać z pamięci. Mógłbym, ale tylko w przypadku gdybym nie spotkał na swojej drodze Wywrotowca. Siedział na krawężniku za kwiaciarnią i wpatrywał się bezcelowo w rozgrzany asfalt. Zamknąłem sklep i podszedłem bliżej. Zapytałem co znowu wymyślił. Wywrotowiec obdarzył mnie zamglonym spojrzeniem.
– Zobaczysz – powiedział.
Nienawidziłem gdy tak mówił. Znaczyło to mniej więcej tyle, że znowu miał zamiar wciągnąć mnie w coś, na co nigdy bym się nie zgodził, znając wcześniej ogólne założenia jego pomysłu.
Wstał z krawężnika i ruszył przed siebie. Toczyłem się powoli obok niego. To był jedyny sposób by zapamiętać ten dzień.
Wywrotowiec zaprowadził mnie na obrzeża Zlewu, staliśmy przy ostatnim skrzyżowaniu i patrzyliśmy na mały sklepik monopolowy. Dokładnie to przyglądaliśmy się tylnym drzwiom.
– Za nimi jest zaplecze – powiedział Wywrotowiec. – Właściciel zamyka sklep codziennie o północy. Tylne drzwi mają tylko jeden zamek. Potrzebny jest więc tylko jeden klucz.
Nie miałem pojęcia o czym Wywrotowiec mówił. Zapytałem go co zamierza zrobić.
– To chyba oczywiste? – rzekł. – Włamiemy się do sklepu.
– Oszalałeś – stwierdziłem zupełnie spokojnie. Wiedziałem, że za chwilę zmienię zdanie. Nawet jeśli miałem rację.
– Musimy to zrobić – wyznał Wywrotowiec.
– Dlaczego?
– Dlaczego nie?
Spojrzałem znowu na przyszłe miejsce zbrodni.
– Nie wolno kraść – wyszeptałem.
– Nic nie ukradniemy.
– Jak to?
– Normalnie. Wejdziemy, wyjdziemy.
– Tak chcesz zastąpić wspinaczki na budynek poczty? – zapytałem. – To twój nowy sposób na urozmaicenie życia? Na upamiętnianie nudnego dnia? Chcesz włamywać się do monopolowych sklepów tylko po to żeby się do nich włamać?
Wywrotowiec pociągnął nosem.
– Mniej więcej – rzekł.
– Kiedy i jak chcesz to zrobić? – zapytałem z całkowitą rezygnacją.
Wszystko mi wyjaśnił.

30
Etap pierwszy

Plan był prosty. Aby włamać się do monopolowego potrzebowaliśmy klucza od drzwi prowadzących na zaplecze. Wywrotowiec miał już pomysł na jego zdobycie. Co kilka dni na tyły sklepu podjeżdżał dostawczak wypełniony puszkami z piwem i kartonami z wódką. Właściciel pomagał rozładowywać towar i wnosił wszystko na zaplecze, potem wchodził do środka i uzupełniał luki na półkach. Często zostawiał otwarte tylne drzwi w których tkwił nadal klucz. To była nasza jedyna szansa.
– Skąd to wszystko wiesz? – zapytałem.
– Z obserwacji – odpowiedział.
Pokiwałem głową. Byłem pod wrażeniem.
Oczywiście nie mogliśmy ukraść klucza, bo właściciel od razu zmieniłby zamki. To nie miało przyszłości. Musieliśmy zdobyć klucz w inny sposób i Wywrotowiec dobrze o tym wiedział.
– Pójdziesz do sklepu i zatrzymasz na chwilę właściciela – oznajmił.
– A ty co zrobisz? – spytałem.
– Zobaczysz.
Pokiwałem głową. Kilka dni później rozpoczęliśmy wdrażanie swojego planu w życie. Na początek ruszyłem do sklepu.
Właściciel był stary, ale nie aż tak stary, jak pan z kwiaciarni. Układał tanie alkohole na półkach gdy go zapytałem czy można kupić u niego coś bezalkoholowego. Odpowiedział, że nie. Zapytałem, czy sprzedaje bilety na autobus. Powiedział, że nie. Przez uchylone drzwi widziałem, jak Wywrotowiec coś majstrował na zapleczu. Zapytałem właściciela, czy będzie dzisiaj padał deszcz. Facet wyglądał na zdenerwowanego.
– Chłopcze, nic tutaj nie kupisz jeśli jesteś nieletni – powiedział. – Nieletnim nie sprzedaję – dodał.
Zobaczyłem, że Wywrotowiec zniknął. Zrobiłem to samo.
Wracaliśmy jakąś poboczną uliczką. Najpierw dość długo milczeliśmy. Potem zapytałem Wywrotowca czy mu się udało. Powiedział, że tak.
– Ukradłeś go?
– Lepiej – rzekł, po czym pokazał mi kawałek plasteliny zawierający odcisk klucza. Nie miałem pojęcia dlaczego miało to być lepsze. Oczywiście to, czego nie wiedziałem, nie miało znaczenia. Wywrotowiec miał plan i to było ważne. Przystąpiliśmy więc do etapu drugiego.
CZĘŚĆ I

Cytat:By to dokładnie zrozumieć – jeśli oczywiście jest to w ogóle możliwe – musicie się cofnąć kilkanaście lat wstecz, do czasów mojego okropnego dzieciństwa.
Cofnąć się wstecz to pleonazm. Nie da się przecież cofnąć nigdzie indziej. Nie mam jednak pewności, czy w konstrukcji „cofnąć się x lat wstecz” będzie to również błędem, czy już nie.

Cytat:Poczuła ból, wyciągnęła mnie z pomiędzy swych nóg, odłożyła gdzieś na bok i wróciła do szorowania patelni.
Spomiędzy.

Cytat:Nasz dom mieścił się gdzieś na obrzeżach obrzeży tego okropnego miasta, toteż prawie nikt do nas nigdy nie zaglądał.
Może lepiej byłoby pozbyć się „nigdy”? Zdanie brzmiałoby lepiej.

Cytat:Wcześniej byłem przekonany, że nie gadał on zbyt dobrze po polsku, dlatego przeważnie dukał te swoje yhym.
[quote]
Zamień „te swoje” na „to swoje”.

[quote]
Drogą dedukcji łatwo można było dojść do tego, że to Albert był moim prawdziwym ojcem.
Niekoniecznie, geny można odziedziczyć też po dziadkach ;P

CZĘŚĆ II

Cytat:Poranne wydanie wiadomości, polityka i politycy, gwałty, morderstwa, rozboje, napady, płatki śniadaniowe i ciche cześć wypowiedziane w progu dzielącym mnie od prawdziwego świata.
„Cześć” dobrze byłoby wziąć w cudzysłów, jako i ja uczyniłem Tongue

Cytat:Ojciec odmruknął yhym.
Tu podobnie z „yhym”.

Cytat:Wywrotowiec użył swojej osoby w celu zbliżenia się do mojego nałogu.
Nie podoba mi się to zdanie. „Użył swojej osoby” nie brzmi zbyt dobrze chyba.

Cytat:Możesz mieć to. co zechcesz.
To miał być przecinek chyba, co? Wink

Cytat:Dzięki żółtym, trójkątnym naklejkom z napisem „uwaga, wysokie napięcie” domyśliłem się, że wewnątrz znajdowały się urządzenia wytwarzające wysokie napięcie.
Ej no, nie rób z czytelnika idioty... Tongue

Cytat:Co kilka dni na tyły sklepu podjeżdżał dostawczak wypełniony puszkami z piwem i kartonami z wódką.
Literówka. I gdzieś Ty widział wódkę sprzedawaną w kartonach? Tongue Dobra, wiem, że nie o to chodzi, ale niestety brzmi dwuznacznie.

Podobało mi się! Widać, że jesteś świadomy zasad pisowni. To mnie bardzo cieszy, bo tak naprawdę to nie częsta umiejętność. Problem masz natomiast z interpunkcją – często brakowało przecinków.
Ciekawie opowiadasz, przystępnym i zabawnym językiem. Szczególnie jeśli o komizm chodzi, to było kilka wg mnie mocnym momentów Big Grin
Trochę spod kontroli wymknęły Ci się powtórzenia. Wiem, że w większości przypadków jest to celowy zabieg, jednak co za dużo, to niezdrowo. No i „Blanka” i „Wywrotowiec” mielą się w kółko...może nadać tym bohaterom jakieś zamienniki nazw, by nie używać w kółko jednego słowa? Blance nadać jaką ksywkę, a Wywrotowcowi imię, by te nazwy własne stosować zamiennie?
To tyle ode mnie. Bardzo dobry tekst, jestem pod wrażeniem Wink
31
Najbardziej szalony włam w historii Zlewu

Kolejny dzień szkoły i pracy był dla mnie jak zwykle okropnie męczący. Musiałem jeszcze po drodze zajść do Wywrotowca i byłem przez to rozdrażniony. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. To samo działo się z głową, ale skutki tego były mniej zauważalne. Nacisnąłem przycisk dzwonka. Zapukałem do drzwi. Otworzyła mi moja matka.
– Wejdź – poprosiła. – Nie musisz dzwonić do drzwi – dodała. – Jesteśmy prawie jak rodzina przecież – mówiła.
Wchodząc po schodach do góry stwierdziłem, że w normalnym życiu bylibyśmy rodziną bez żadnego „prawie”. Albert był moim ojcem, moja matka moją matką, a Wywrotowiec bratem – no, przynajmniej w połowie. Co z tego skoro w tym życiu moją rodziną był fałszywy ojciec i zmywarka?
Wszedłem do pokoju Wywrotowca i usiadłem na łóżku. Wywrotowiec piłował coś zawzięcie, siedząc przy biurku. Po chwili pokazał mi idealną kopię klucza od zaplecza sklepu monopolowego. Powiedział mi, że dostał u ślusarza nieobrobiony klucz i że spiłował w nim rowki według odcisku z plasteliny. Nie był pewny czy klucz będzie pasował, ale powiedział też, że włamanie do monopolowego nie musi nam się udać za pierwszym razem. Zapytałem go kiedy planuje skok. Odpowiedział, że nie wie.
– Jesteś pewny, że chcesz to zrobić?
Wzruszyłem ramionami.
– Chyba chcę. To znaczy, chcę na pewno.
Nie mógłbym odpowiedzieć inaczej, nie gdy chodziło o pomysł Wywrotowca.
– Wiesz, że jeśli nas złapią, konsekwencje będą większe niż za akcję z wieżą?
– Wiem – odpowiedziałem – ale i tak chcę to zrobić. Muszę to zrobić. Pomysł jest dobry. Nie złapią nas. Wszystko będzie w porządku.
Wywrotowiec pokiwał głową.
– W takim razie szykuj się.
Byłem przerażony.

32
Etap drugi

Pojawiliśmy się na skrzyżowaniu dokładnie dziesięć minut przed północą. Pamiętam to tak jakby to było wczoraj. Ukryliśmy się w krzakach na polu i z daleka obserwowaliśmy tyły sklepu. Czekaliśmy aż właściciel pójdzie do domu.
– Mam nadzieję, że wszystko się uda – wyszeptałem.
– Wszystko się uda – odparł równie cicho Wywrotowiec.
Chciałem być tak pewny jak on. Siedzieliśmy w krzakach. Twarz pod kominiarką cały czas mnie swędziała, więc musiałem się bezustannie drapać. Nie przyszło mi nawet do głowy by chociaż na chwile ją zdjąć. Jeszcze by mnie ktoś rozpoznał.
Wywrotowiec naprawdę wyglądał na spokojnego, tak jakby rzeczywiście wiedział co dokładnie się wydarzy. Może wtedy podczas ataku na wieżę też wiedział, że nas złapią? Myślałem o tym do czasu aż Wywrotowiec szturchnął mnie w ramię. Spojrzałem na tylne drzwi sklepu monopolowego. Właściciel zamykał je, rozglądając się dookoła tak jakby mógł coś dostrzec w ciemnościach.
Poczekaliśmy pięć minut po czym ruszyliśmy do akcji. Znowu poczułem się jak bandyta – całkiem przyzwoicie.
Kiedy dotarliśmy do drzwi, serce załomotało mi mocno w piersi. Wywrotowiec wsadził klucz w zamek, a ja marzyłem tylko o tym, by nie udało mu się ich otworzyć. Wtedy wrócilibyśmy do domu. Chciałem to mieć jak najszybciej za sobą. Klucz jednak pasował i po chwili wcisnęliśmy się w mrok zaplecza. Wewnątrz było ciemno, ale Wywrotowiec na szczęście złapał moja rękę zanim zapaliłem światło. Po omacku przeszliśmy do sklepu. Jego wnętrze było minimalnie oświetlone przez uliczne latarnie. Wyszeptałem, że możemy już wracać. Że dopięliśmy swego. Wywrotowiec jednak łapał już za butelki z wódką. Zapytałem go co do cholery robi.
– Uzupełniam swoje zapasy – odpowiedział.
Przypomniałem mu, że mieliśmy nie kraść. On odpowiedział mi, że zmienił zdanie. Byłem wkurzony. Włamanie mogłem jakoś znieść, ale kradzieży już nie bardzo. Spojrzałem na plakietki z cenami a po chwili (gdy Wywrotowiec zniknął z łupem na zapleczu) położyłem pieniądze w miejscu gdzie wcześniej stały butelki. Poczułem się trochę lepiej.
Wywrotowiec mnie wyśmiał, kiedy mu o tym opowiedziałem.

33
Wieczór który dobrze zapamiętałem

Do domu wróciłem roztrzęsiony i zdenerwowany. Włamanie do sklepu monopolowego nie było typowym punktem rozkładu mojego dnia. Możecie mi wierzyć na słowo. Nie chciałem być przestępcą, ale w towarzystwie Wywrotowca nie było innej opcji. Każdy kto się z nim zadawał, musiał robić to co on chciał. Taki miał wpływ na ludzi, w szczególności na mnie.
Wpełzłem po schodach na górę, wlazłem do pokoju i rzuciłem się na łóżko. Zamknąłem oczy.
Jakoś po drodze minął tydzień.
Nie pamiętam dokładnie co się działo w ciągu tych siedmiu dni. Wywrotowca spotkałem w szkole może ze dwa razy. Prawdopodobnie się przede mną ukrywał. Albo ja przed nim. Nie wiem jak to do końca było. W każdym razie w piątek – to pamiętam dobrze – znowu trafiliśmy do opuszczonego bloku.
Mieszkanie po prawej, piętro pierwsze.
Usiadłem na rozklekotanej wersalce a Wywrotowiec nalał mi do szklanki odrobinę naszego wojennego łupu. Co prawda był to łup przez ze mnie opłacony, ale za to zdobyty w nielegalny sposób. Wypiłem, rozsiadłem się i skupiłem swój wzrok na ścianie. Wiem, że czekacie aż wam opowiem o tym jak to alkohol stał się moim kolejnym nałogiem, ale nic takiego się nigdy nie wydarzyło. Zawiedzeni? Wasz problem. Lubiłem fajki i Blankę, spędzałem całe dnie przed telewizorem, komputerem i książkami, ale alkohol w ogóle nie przypadł mi do gustu. Byłem nałogowym nałogowcem lecz najpopularniejszy nałóg świata kompletnie do mnie nie trafiał. Alkohol źle na mnie działał. Czułem się tak jakbym był pijany, co było właściwie celem picia, ale mi się w ogóle nie podobało. Kiedy byłem pijany wszystko powoli zapominałem, a to znaczyło w skrócie tyle, że powoli umierałem. To była rzecz z którą nie mogłem się pogodzić. Właśnie dlatego brałem po małym łyczku i patrzyłem na ścianę, a Wywrotowiec wlewał w siebie ile wlezie i czekał na skutki. Alkohol jednak nie działał na niego tak, jak działał na mnie. Właściwie – w ogóle na niego nie działał. Może to było powodem jego bezustannej frustracji?
Ten dzień nie był szczególnie ważny. Często odwiedzaliśmy z Wywrotowcem opuszczony blok, więc stało się to naszą rutyną. Pamiętam jednak ten wieczór ponieważ wtedy po raz pierwszy pomyślałem o tym, że Wywrotowiec wie coś, czego ja nie wiem. Pamiętam ten wieczór też dlatego, że zanim się rozeszliśmy do naszych domów, Wywrotowiec oznajmił mi, że następnego dnia znowu włamiemy się do monopolowego.
Tym razem jednak postanowiłem mu się postawić. Nawet nie wyobrażałem sobie by robić to ponownie. To było ponad moje siły. Te fizyczne i te psychiczne.

34
Urozmaicone wspomnienie

Staliśmy znowu w krzakach na polu i patrzyliśmy jak stary właściciel sklepu monopolowego zamyka tylne drzwi od zaplecza. Nadal nie docierało do mnie, że dałem się ponownie namówić Wywrotowcowi na ten durny wyczyn. Poza tym cholernie uwierała mnie kominiarka i bałem się, że dostanę od niej jakiejś wysypki.
– Teraz! – syknął Wywrotowiec.
Ruszyliśmy do ataku.
Wywrotowiec otwierał drzwi, a ja patrzyłem w ciemność i udawałem, że sprawdzam czy ktoś nas nie obserwuje. Nic nie widziałem, ale byłem za to cholernie podekscytowany. Włamywanie zaczęło mi się podobać. To było trochę przerażające.
Weszliśmy w końcu do środka. Tym razem byliśmy już mniej więcej rozeznani i wiedzieliśmy gdzie w ciemności znajdziemy drzwi prowadzące do sklepu. Ja stanąłem za ladą i odliczałem pieniądze, a Wywrotowiec ściągał z półek butelki. Dołożył mi się nawet trochę do rachunku. Widocznie też nie miał sumienia okradać starego właściciela.
Chciałem wyjść, Wywrotowiec skutecznie mnie jednak zatrzymał. Właściwie to tylko usiadł na podłodze pod ladą i otworzył butelkę czegoś z sherry w nazwie. Zaczął pić.
– Mogę zadać ci pytanie? – syknąłem.
– Wal.
– Co ty kurwa odpierdalasz!?
Brzmiałem zapewne jak wąż.
– Piję. Uspokój się dobra? Siadaj – rzekł Wywrotowiec.
Oczywiście usiadłem.
– Powinieneś się mniej przejmować.
– A jak nas złapią?
– A jak nas złapią to co?
W tym momencie pomyślałem, że Wywrotowiec oszalał. Powiedziałem to nawet na głos.
– Nie kumasz tego? – zapytałem. – Kuratorka się już nigdy ode mnie nie odpierdoli. Dadzą nam grzywnę albo jakieś roboty publiczne, ale to tylko w najlepszym razie, bo w najgorszym mogą nas wsadzić do poprawczaka albo więzienia, albo gdzieś indziej i będzie przejebane. Czy ty w ogóle zastanawiasz się nad konsekwencjami swoich czynów?
– Nie tragizuj, to po pierwsze. Po drugie – nie, nie zastanawiam się nad konsekwencjami. Życie jest na to za krótkie. Trzeba dobrze wykorzystać te kilkaset dni, które przysługuje ci dzięki twojej wadliwej pamięci. Już raz się tu włamaliśmy, drugi raz byłby tylko drugim razem w przypadku gdybyśmy od razu się stąd ulotnili. To wspomnienie wymaga urozmaicenia.
– Jesteś jebnięty – stwierdziłem.
– Wiem – odparł Wywrotowiec.
Wysunąłem prośbę o podanie mi tej cholernej butelki.
Napiliśmy się.

35
Powrót oszustki

Wróciłem do domu, wpełzłem na górę i rzuciłem się na łóżko. Zasnąłem jak dziecko. W międzyczasie minął kolejny tydzień. Po drodze jednak wystąpiła jedna komplikacja w postaci Pani W.
Znowu wtargnęła do mojego pokoju i rozsiadała się na fotelu. Zatrzepotała posklejanymi rzęsami, wyjęła swój notes i zaczęła coś bazgrać.
Pytała jak się czuję, co robiłem dzisiaj, co robiłem wczoraj, czy dalej piję?
Czuje się okropnie, dzisiaj nie robiłem nic, wczoraj nie pamiętam, ostatnio obrobiłem sklep monopolowy.
Pani W. przestała bazgrać i przyjrzała mi się z uwagą. Zapytała mnie, czy to prawda. Czy poważnie obrobiłem sklep monopolowy?
Chciałem jej wytłumaczyć, że nie da się obrobić sklepu monopolowego w sposób nie poważny, ale w porę ugryzłem się w język. Być może jej nie doceniałem i nie chciałem się o tym przypadkiem dowiedzieć. Powiedziałem, że nie, że tylko próbowałem dla zabawy ale zrezygnowałem w ostatniej chwili. Pani W. pokiwała głową z wyraźną ulgą i wróciła do bazgrania. Powiedziała mi, że to się zdarza.
Ciekawe komu, pomyślałem.
Mówiła, że to oznaka buntu. Że chcę urozmaicić swoje życie, tylko jeszcze nie wiem jak robić to w odpowiedni sposób. Powiedziała mi, żebym się nie martwił. Że mam prawo popełniać błędy. Powiedziała mi, że kiedyś w końcu dorosnę.
Nie miałem pojęcia o czym ona do cholery mówiła, ale brzmiało to trochę jak gadka zaawansowanego sekciarza. Potem znowu zaczęła mnie pytać o jakieś głupoty, a ja dalej ściemniałem udając, że jestem totalnym czubem. Byłem już pewny tego, że Pani W. tak naprawdę ma mnie głęboko gdzieś. Mógłbym jej powiedzieć wszystko, a ona i tak by to olała. Ktoś jej płacił za udawanie troski o moją przyszłość. Ktoś zrobił z niej dobrze opłaconą oszustkę, wmawiającą młodym ludziom, że są w porządku i że życie im się cudownie ułoży. Pani W. miała kształtować takich jak ja. Wpajać im, że dobry obywatel to posłuszny obywatel, a obywatel posłuszny to obywatel szczęśliwy. Tak jakbym sam nie wiedział co jest dla mnie dobre. Jakbym nie wiedział co mam dalej robić. Przecież wiedziałem. A nawet jeśli nie, to Wywrotowiec wiedział. Wystarczyło postępować według jego rad.
W weekend znowu włamaliśmy się do monopolowego.

36
Prezent

Trawa pod krzakami była już nieźle wydeptana. Kominiarka się wyrobiła i przestała drapać. Byłem całkowicie opanowany. Włamywanie do sklepu wpisało się na stałe w rutynę mojego życia. Martwiłem się tylko o to, co wymyśli znowu Wywrotowiec kiedy będziemy już w środku. Miałem tylko nadzieję, że nie zrobi czegoś, co wpakuje mnie w otwarte ramiona mojej kuratorki.
Właściciel wyszedł tylnymi drzwiami, rozejrzał się dokładnie, przekręcił klucz w zamku i ruszył w swoją stronę. Zapewne do domu. Myślał, że jego sklep jest bezpieczny. Tak mi się przynajmniej wydawało. Później zrozumiałem, że się myliłem.
Wkroczyliśmy do akcji powoli i spokojnie. Szliśmy ulicą w kominiarkach tak jakby to było coś zupełnie normalnego. Jakbyśmy szli sobie po zakupy do supermarketu. Całkowity luzik. Oparłem się o ścianę. Wywrotowiec w tym czasie otwierał drzwi. Wpełzliśmy w końcu do środka i zabraliśmy się do roboty.
– Tu coś jest – powiedział Wywrotowiec.
– Co? – spytałem szeptem.
– Zobacz.
Na ladzie leżała kartka. Wywrotowiec przyświecił swoją podręczną latarką, a ja przeczytałem wiadomość od właściciela.

Jesteście moimi najlepszymi klientami.

Tylko tyle. Tyle i butelka najdroższej wódki z zawiązaną kokardką na szyjce. Pierwszy prezent jaki dostałem w życiu. Obracałem butelkę w dłoni, a Wywrotowiec w tym czasie ściągał z półek różnego rodzaju alkohole. Likiery, wina, whiskey, wódkę. Całą tęczę kolorowych napojów. Cuchnącą śmierć w płynie dla wybrednych. Zapakowaliśmy wszystko do plecaków, zapłaciłem rachunek i ruszyliśmy na zaplecze.
Wyjściowe drzwi były zamknięte.
Wywrotowiec nacisnął klamkę. Nic to nie dało.
– Co jest do cholery? – syknął. Zaczął szarpać, kopać, pchać i ciągnąć. Wszystko na nic.
– Zatrzasnęły się – powiedziałem. – Zostaniemy tu do rana. Złapią nas. Pójdziemy do więzienia.
Wywrotowiec opadł bezwładnie pod ścianą. Wyjął z plecaka bliżej nieokreśloną butelkę i szybko napił się czegoś, co prawdopodobnie skutecznie nadawało się też do dezynfekcji ran. Usiadłem obok niego.
– Co teraz? – spytałem.
Poczułem, że wzruszył ramionami. Nic nie widziałem, tak było ciemno w środku.
– Jesteśmy przecież najlepszymi klientami – powiedział. – Gość dał nam wódkę w prezencie. Nic nam nie zrobi.
– A jak nie? – zapytałem. – Jak się wkurwi i zadzwoni po gliny? Będziemy mieli sprawę w sądzie. Już raz nas złapali. Zobaczą, że się nie zmieniliśmy, że kurator nam nie pomógł. Że trzeba będzie podjąć bardziej stanowcze kroki, na przykład zamknąć nas na dziesięć lat w celi. Nie chcę iść do więzienia.
– Przestań tragizować! Nikt nie chce iść do więzienia.
Zamilkłem. Po prostu odebrało mi mowę. Wywrotowiec miał to wszystko kompletnie gdzieś.
Wstałem i zapaliłem światło. Wywrotowiec zapytał co robię. Odpowiedziałem mu, że to bez znaczenia. Żeby się nie przejmował. Żeby nie tragizował. W jasnym wreszcie zapleczu zobaczyłem trzecie drzwi. Otworzyłem je. To była łazienka. Taka z pożółkłą muszlą klozetową i umywalką. Z ręcznikami i kawałkami popękanego mydła.
Taka z małym, zakurzonym okienkiem.

Najpierw przecisnął się przez nie Wywrotowiec. Potem mój plecak, jego plecak i ja na końcu. Trafiając z powrotem na wolność powiedziałem sobie, że już nigdy się nigdzie nie włamię. Choćby nie wiem co. Choćby Wywrotowiec mnie prosił i błagał. Choćby od tego zależało nasze życie. Nigdy, przenigdy.
Cóż, wtedy jeszcze nie wiedziałem o kilku ważnych rzeczach.

37
Kolejna butelka

Zmierzając szybkim krokiem w stronę opuszczonego bloku byłem nieziemsko wkurwiony. Podejrzewałem, że na pierwszym piętrze, w mieszkaniu po prawej siedzi na wersalce Wywrotowiec i bezskutecznie próbuje się upić. Mniej więcej taki właśnie widok ukazał się moim oczom po przekroczeniu progu opuszczonego mieszkania po prawej. Wywrotowiec jednak stał pod byłym oknem. Wyglądał na przygnębionego.
Nawet się nie przywitałem. Udawałem obrażonego. Nalałem sobie do jednorazowego kubka odrobinę czegoś czerwonego i usiadłem na wersalce. Wywrotowiec pił Burbona z butelki i patrzył na świat przez pustą wnękę w ścianie. Kiedyś w niej tkwiło okno. Wybiłem je kiedyś po pijaku.
Po pierwszej butelce sięgnął po drugą. Nadal stał pionowo. Zastanawiałem się, czy nie próbuje przypadkiem urozmaicić swojego życia poprzez marskość wątroby. To by do niego pasowało. Zapaliłem papierosa. Tego dnia nie wydarzyło się już nic ciekawszego.

38
Depresja numer jeden

Powiedziałem Wywrotowcowi, że koniec z włamaniami. Powiedziałem mu też, że powinien skończyć z piciem, bo to nie miało przyszłości. Jesteś odporny na alkohol, wytłumaczyłem. Nigdy się nie upijesz. Nie ma tyle wódy na świecie.
Wywrotowiec pokiwał głową. Wyznał, że i tak miał zamiar z tym skończyć.
– Poszukam sobie czegoś ciekawszego – powiedział.
Zaczynałem się powoli martwić. Tak na zapas. Z Wywrotowcem nigdy nie było wiadomo. Mógł wymyśleć coś szalonego ot tak sobie, tylko po to żeby nie wymyśleć przypadkiem czegoś zwyczajnego. Czegoś normalnego. Rzeczy normalne nigdy do niego nie pasowały. Sam mi to mówił.
Dni mijały i mijały. Chodziłem do szkoły, pracowałem w kwiaciarni, ściemniałem coś kuratorce i szedłem spać. I tak w kółko na okrągło z przerwami na telewizję i internetową pornografię. Moje życie towarzyskie sprowadzało się do cyfrowej informacji. Większość dziewczyn jakie znałem były złożone z zer i jedynek przechowywanych na dysku twardym mojego komputera. Większość rozrywki czerpałem z nieróbstwa. Najlepiej bawiłem się pod kołdrą. Śpiąc oczywiście. Można powiedzieć, że moje życie nie było najciekawszą rzeczą jaka wydarzyła się na tym świecie. Można powiedzieć, że moje życie było całkowitą porażką.
Nawet bym się z tym za bardzo nie kłócił.
Wywrotowiec się zmienił. Chęć nieustannego urozmaicania sobie życia nagle od niego odpłynęła. Stał się nudny, przewidywalny i mało interesujący. Stał się całkowitą odwrotnością prawdziwego Wywrotowca. Stał się mną, a to musiało być dla niego okropne. Wiem, że byłoby na pewno okropne dla mnie.
Dni mijały i mijały zupełnie bezsensu.
Oczywiście przestaliśmy włamywać się do sklepu monopolowego. Stary właściciel został pewnie przez to pozbawiony połowy swoich weekendowych dochodów. Ale to nie było tak, jak to sobie wyobrażacie, że powiedziałem do Wywrotowca: Dość tego!
On sam chciał to zakończyć. Z własnej woli. Właściwie było mu to już obojętne czy się włamujemy czy nie, chociaż wydawało mi się wtedy, że nawet jakbym go na kolanach prosił, to i tak by ze mną nie poszedł w sobotę wieczorem pouzupełniać zapasy, bo go to już nie kręciło. W sumie chyba nic go już nie kręciło.
Psycholog powiedziałby: zamknął się w sobie.
Ja mówiłem, że po prostu zwątpił. Zwątpił albo dowiedział się czegoś, o czym nie chciał ze mną rozmawiać. Chuj go tam wie. Wtedy byłem przez to skołowany. Teraz już wszystko rozumiem.
To był dziwny okres w moim życiu. Żeby to zrozumieć, musicie nabrać trochę wody w złożone dłonie, a potem mocno rozciągnąć palce. Widzicie jak wam wszystko przecieka? Wyobraźcie sobie, że to jest czas, a każda kropla to jeden dzień. Zróbcie to albo po prostu pomyślcie o swoim życiu. Pomyślcie o tych wszystkich fantastycznych chwilach które już nie wrócą, o okazjach które zmarnowaliście, o tym jak szybko to wszystko minęło. Pomyślcie o tym, a potem pomnóżcie to przez dziesięć i będziecie już rozumieli jak się teraz z tym czuję.
Miałem kurwa szansę żeby coś zrobić, i wszystko zmarnowałem. To było całkowicie w moim stylu.
Było tak, że czas mijał, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Nie to jednak tak bardzo mnie frustrowało. Czasu nie da się zatrzymać i każdy kretyn o tym wie. Nie można się na to wściekać. Do szału doprowadzało mnie jednak to, że nie potrafiłem wykorzystać żadnej z tych zapomnianych później chwil. Nie potrafiłem niczego zmienić. Nie mogłem ot tak sobie nie pójść do szkoły. Olać edukacji i wybrać się nad jezioro. Zostawić podręczniki w domu i wychlać pół litra wódy w krzakach. Nie mogłem nie przyjść na czas do kwiaciarni. Co by pomyślał o mnie starszy pan? Co by pomyśleli o mnie w szkole?
Zaprzepaściłbym swoją szansę na odpowiednie wykształcenie, myślałem.
Straciłbym szacunek, myślałem.
Zawiódłbym samego siebie, myślałem.
Teraz wiem, że to były bzdury. Że to nie miało znaczenia. Teraz jestem mądry, ale już jest dawno po zawodach. Wtedy miałem jeszcze szansę.

39
Trzy okropne lata

Kończyłem gimnazjum. Dziwny czas który całkowicie odmienił moje życie. Poznałem przecież swojego brata, włamywałem się do rożnych miejsc, dostałem pracę, przydzielono mi kuratorkę, zarabiałem pieniądze i wydawałem je na kradziony alkohol. Byłem notowany za wtargnięcie na teren wieży radiowej. To prawie jak terroryzm. Prawie jak wybawienie.
Czekał mnie nowy etap w życiu, tak zwana szkoła średnia. Ostatni przystanek przed dorosłością. Byłem podekscytowany. Mówiłem sobie: teraz wszystko się zmieni, teraz wreszcie zacznę robić to na co mam ochotę, może zapoznam się lepiej z Blanką, może rzucę fajki i znajdę jakiś lepszy nałóg, może stanę się kimś innym, lepszym, bardziej interesującym, ładniejszym, przyjemniejszym, popularniejszym. Stanę się wartościowym człowiekiem, myślałem. Co gorsze – ja w to wierzyłem.
Przed tym wszystkim musiałem pokonać jeszcze jedną przeszkodę, bal kończący moją szkolną mękę. To jasne, że nie chciałem uczestniczyć w tym durnym przedsięwzięciu, ale po przemianie Wywrotowca nagle straciłem wzór do naśladowania. Znowu zostałem sam z całkowitym brakiem pomysłów na życie. W tym czasie nagle postanowiłem powrócić do korzeni. Wykopać z grobu stare przyzwyczajenia. Postanowiłem znowu chodzić za Blanką w nadziei, że coś dzięki temu zdziałam. Tak się składało, że Blanka akurat miała zamiar uczestniczyć w balu i ja już wiedziałem, że i mnie nie może tam zabraknąć.

40
Nieznajoma w czerni

Za skromną część pieniędzy ulokowanych w pudełku po butach kupiłem sobie garnitur. Kupiłem ładne, najprawdopodobniej niemodne buty i krawat wzbudzający tylko i wyłącznie litość. Wyglądałem jak debil. Jak taki młody kretyn, który już się szykuje do roli starego durnia. Byłem z siebie dumny, chociaż nie wiedziałem dlaczego. Eleganckie ubranie nie robiło ze mnie kogoś ciekawszego, nawet jeśli wydawało mi się inaczej.
Odłupany tynk ze ścian starej sali gimnastycznej nie wtapiał się zbytnio w balowy klimat, tak samo jak Wywrotowiec ćmiący z wolna szluga pod wielkimi wrotami prowadzącymi do wnętrza. Byłem zdziwiony jego widokiem. Byłem zdziwiony tym, że wcisnął się w garniaka i starał się wyglądać poważnie. Splunął między wypastowane pantofle i kiwnął głową w moją stronę. Zbliżyłem się ostrożnie, pamiętając o tym, że mój brat przeżywał ciężki okres.
– Nie spodziewałem się ciebie tutaj – powiedziałem.
– Ja ciebie też się tutaj nie spodziewałem – odparł.
– Mówiłem ci, że przyjdę.
– A ja pomimo tego nadal się ciebie nie spodziewałem.
No tak. Właściwie ja też nie spodziewałem się tego, że przyjdę.
Wywrotowiec poczęstował mnie papierosem.
– Wyglądasz jak idiota – dodał przy okazji.
– A ty wyglądasz całkiem w porządku – I to była prawda. Wyglądał w garniturze lepiej niż ja. Wyglądałby lepiej niż ja nawet w worku na śmieci.
– Czy to ma jakieś znaczenie? – zapytał. – Czy to jest istotne?
– Co?
– To jak wyglądam. To jak ty wyglądasz.
– Chyba ma? Nie wiem.
Wywrotowiec pokręcił smętnie głową. Wyglądał na zmartwionego.
– Jesteś jakiś przybity – powiedziałem. – Jakbyś był załamany.
Psycholog powiedziałby: nie może odnaleźć życiowej drogi.
– Stary, nic nie ma już takiego znaczenia jak kiedyś – powiedział.
Splunął między błyszczącymi pantoflami.
– Nic – powtórzył.
– Nie kumam dlaczego tak mówisz.
– Kiedyś zrozumiesz – powiedział. – Kiedyś zobaczysz i przekonasz się, że mam rację.
Zrozumiesz i zobaczysz – dwa najbardziej znienawidzone przeze mnie słowa.
Pokiwałem głową i rzuciłem peta na schody. Przydeptałem go moim nowym niemodnym butem.
– Lepiej wejdźmy do środka – zaproponowałem.
Wewnątrz starej sali gimnastycznej przepychała się cała masa różnych osób. Wszystkich łączyło to, że byli ubrani w odcieniach czerni i bieli z kolorowymi akcentami oraz to, że ich nie znałem. Pierwszą przeszkodą na jaką trafiliśmy była para starych, brodatych panów udających coś w rodzaju ochrony. Sprawdzali legitymacje sądząc, że uda im się dzięki temu odesłać do domu wrednych wywrotowców, którzy przybyli na bal w celu siania rewolucji, a nie udawania dobrej zabawy. Tak się składało, że jeden z nas naprawdę był wywrotowcem, nie tylko z nazwy. Na szczęście dla starszych panów był ostatnio trochę przygaszony, więc raczej nikomu nie zagrażał.
Taką przynajmniej miałem nadzieję.
Wtargnęliśmy na salę. W przeciwieństwie do większości kiwających się przed naszymi oczami gimnazjalistów byliśmy trzeźwi. Trzeźwi i odrobinę znudzeni. Wszędzie szalały kolorowe światła. Tu i ówdzie latały sobie pomarszczone balony oderwane od tandetnej dekoracji. Ktoś się darł na całe gardło, a ktoś obok śmiał się jak kretyn.
Ogólnie było całkiem w porządku.
Jakoś wcisnęliśmy się w środek towarzystwa i po połowie utworu dudniącego z wielkich głośników, dobrnęliśmy do ściany stojącej naprzeciw wejścia i wielkiego tłumu skaczącego pośrodku parkietu. Stanęliśmy pod drabinkami służącymi niegdyś do ćwiczeń fizycznych, a teraz będących tylko oparciem dla osób niećwiczących, czyli właściwie nas wszystkich. Wywrotowiec zapalił papierosa. Nie wydawało mi się to najlepszym pomysłem. Wszyscy zaczęli ukradkiem spoglądać w naszą stronę. Dokładnie to w stronę Wywrotowca. Pewnie byli jego fanami. Nie znałem ich.
To znaczy…
Niektórzy wydawali mi się znajomi. Miałem takie dziwne wrażenie, że niby gdzieś już ich widziałem. Zaśmiałem się. Przez trzy lata gimnazjum poznałem tylko Wywrotowca. Reszta stanowiła jedynie tło dla niego i dla Blanki oczywiście. Czy to było normalne?
Nie.
Czy mogłem poznać kogoś jeszcze?
Nie, i nie pytajcie dlaczego. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Wracając do Blanki. Zobaczyłem ją w tym samym momencie, w którym o niej pomyślałem. Szła do nas w tej swojej czerwonej sukience idealnie komponującej się z jej pofalowanymi, długimi włosami. Czy muszę wspominać, że wyglądała cudownie? Wyglądała lepiej niż każda dziewczyna podskakująca na parkiecie. Wyglądała lepiej niż wszystkie moje cyfrowe przyjaciółki czekające na mnie w domu. Ile bym dał żeby zaczęła mnie wtedy traktować jak kogoś normalnego? Pewnie oddałbym za to nawet życie.
I tak nie było nic warte.
– Siema – powiedziała do Wywrotowca tak jakby nie było mnie w ogóle w pobliżu.
Jakbym był dla niej duchem. Jakbym w ogóle nie istniał.
Wywrotowiec coś tam odburknął, dał jej pociągnąć kilka buchów i po chwili zniknęli w unoszącym się i opadającym tłumie moich znajomych, których nigdy nie miałem okazji bliżej poznać.
A ja stałem sam pod drabinkami i czekałem na nie wiadomo co. Może gdybym wcześniej zażył kilkaset mililitrów płynnego środka rozluźniającego to miałbym większe perspektywy na dobrą zabawę, a tak – trzeźwy i znudzony – zaczynałem żałować tych wszystkich oszczędności zużytych na kupno niemodnych butów i krawata.
Moja obecność na tym balu zaczynała przypominać koszmar jakiegoś szaleńca. Wiecie, taki koszmar z robakami obłażącymi człowieka. Taki w którym nie można nic na to poradzić. Właśnie tak się czułem. Jakby te całe podskakujące tło było chmarą owadów. Czułem, że gdybym próbował do nich dołączyć, zostałbym ściśnięty, zmiażdżony i w końcu starty na miazgę. Zostałbym opluty żrącym kwasem. Zostałbym unicestwiony. Pewnie zwariowałbym myśląc o tym dłużej ale na szczęście moją uwagę przykuła nagle pewna nieznajoma dziewczyna. Zwróciłem na nią uwagę bo cały czas bacznie mi się przyglądała. Robiła to w taki sposób jakby czuła się niewidzialna. Jakby myślała, że jej nie zauważę.
Wyglądała co najmniej dziwnie, głównie z powodu okoliczności w jakich się znalazła. Miała na sobie jakieś dżinsy czarne, czarne trampki, czarną bluzkę. Cała była właściwie ubrana na czarno, czarna szminka i oczy. Włosy prawie aż fioletowe od tej czerni.
Może była w żałobie, pomyślałem. Umarł jej ktoś bliski. Dziadek albo wujek. Tylko co robiła na tym balu? Zdziwienie było podwójne bo wyglądała na starszą niż reszta podskakujących nieznajomych. Wyróżniała się z tła. Wyglądało to tak jakby za jej plecami drżała wielka szara ściana gimnazjalistów. Ona za to błyszczała z przodu, chociaż raczej bardziej pasowałoby tutaj słowo: ściemniała, bo wokół niej roztaczał się mrok. Jak miniaturowa czarna materia zasysała wszystko dookoła, jakby świat należał do niej. No i patrzyła na mnie delikatnie się uśmiechając. Coś mi tutaj wybitnie nie pasowało.
Zadrżałem gdy podeszła bliżej.
Muzyka zmieniła się z głośnego dudnienia w dudnienie ciche i melodyjne. Tak zwany wolny kawałek. Cała sala zaczęła się kiwać do rytmu. Nieznajoma w czerni złapała mnie za rękę i wyciągnęła na środek.
– Nie umiesz nawet wolnego zatańczyć? – zapytała gdy nie potrafiłem sobie poradzić z odpowiednim ułożeniem rąk.
– Nigdy tego nie robiłem – powiedziałem. – Nie tańczyłem.
– Wiem – odparła.
Zmarszczyłem brwi.
Jej ciemne oczy świdrowały mnie na wylot. Miałem wrażenie, że ona kompletnie nie pasowała do tego miejsca.
Znowu poczułem się jak we śnie, tylko tym razem to nie był koszmar. Był to jeden z tych snów, w których dzieją się totalnie nieprawdopodobne rzeczy, ale tobie i tak wydaje się, że wszystko jest w porządku. Na przykład kiedy pociąg przejeżdża pod oknami twojego domu, albo jak samolot rozbija się o ziemię i wszyscy wychodzą z tego bez żadnego zadrapania. Tego typu rzeczy. Nieznajoma w czerni była właśnie jak taki pociąg pod moim oknem. Patrzyłem na nią spokojnie, bez emocji, ale na granicy mojego umysłu tliła się świadomość, że nie powinno jej tu być, a już na pewno nie powinna tańczyć ze mną pierwszego wolnego tańca tego wieczoru. Nie była może tak piękna i wspaniała jak Blanka, ale na pewno mogła spróbować złapać za rękę kogoś znacznie ciekawszego ode mnie. Kogoś z szarego tła, fajnego i lubianego. Nawet jeśli Wywrotowiec był już zajęty, to musiał być na tej sali ktoś, kto bardziej by się nadawał na obiekt zainteresowania. Ktoś kto potrafił sobie poradzić z rękami, ktoś kto miał już kontakt z innymi dziewczynami, tymi prawdziwymi. Ktoś normalny.
Nie wiem ile to trwało, nie liczyłem czasu. Podobno szczęśliwi tego nie robią. Tak, byłem przez chwilę szczęśliwy, chociaż nie wiedziałem dlaczego. Jakby ktoś mi kazał i ja się dostosowałem. Dziwne uczucie, naprawdę.
Zapytałem Nieznajomą w czerni czy ona mnie zna.
Nie.
Czy ja ją znam?
Nie.
Dlaczego chciała ze mną zatańczyć?
Dlaczego nie?
Czy chodzi do tej szkoły, czy też ją kończy teraz?
Nie i nie.
Skąd się tu wzięła.
A ty?
Będę z wami szczery: nie wiedziałem co się dzieję. Było w niej coś pociągającego, jednak nie w takim sensie jak to sobie myślicie. To nie było tak, że widzicie na ulicy ładną dziewczynę i myślicie: chętnie spędziłbym z nią wieczór w namiocie nad jeziorem. Nie, to było tak, jak z wezwaniem na komendę. Nie chcesz tam iść ale musisz bo inaczej będzie przypał. Jesteś zmuszony. Ja byłem zmuszony z nią tańczyć. Nie żeby mi się to nie podobało, ale też nie było w tym zbyt wiele mojej własnej woli.
Kawałek się skończył, ona się uśmiechnęła i po chwili wymknęła się z zasięgu mojego wzroku. Wtopiła się w szary, podskakujący tłum. Wróciłem pod drabinki. Sam.
Dołączył do mnie Wywrotowiec i zziajana Blanka. Miała rozmazaną na ustach szminkę. On też. Wyszliśmy szybko na zewnątrz bo było strasznie gorąco. Zapaliliśmy w ciszy. Byłem prawie pewien, że gdybym ich spytał o Nieznajomą w czerni, odpowiedzieliby chórem, że niczego takiego nie zaobserwowali, i to wcale nie dlatego, że się wtedy migdalili gdzieś w kącie. Miałem wrażenie, że dla nas był to już koniec imprezy. Miałem rację. Rozeszliśmy się.
Nieznajoma w czerni cały czas siedziała w mojej głowie. To już nie bardzo mi się podobało.

Co do literówek to wszystko przez to, że mój word nie zapisał mi kiedyś już wypieszczonej wersji i teraz średnio mi się chce to wszystko znowu poprawiać. Spróbuję jednak przelecieć wszystko autokorektą i następne części będą może trochę lepsze.
41
Nowy etap życia

Bal się skończył. Szkoła też. Potem przyszedł czas na wakacje, które nigdy się nie wydarzyły. To znaczy, cholera, nie pamiętałem ani jednego dnia. Jakby wszystko przeminęło obok mnie. Wywrotowiec powiedziałby: spędziłeś dwa miesiące w trumnie. Ja wolałem zwyczajnie przyjąć, że życie mnie chyba trochę wyprzedziło. Wakacje i tak nigdy nie były interesujące. W telewizji mówili mniej o zabójstwach i gwałtach, mniej o politykach i polityce, mniej o rzeczach złych. Więcej było za to radości, słońca, plaż i ciepłej wody, tylko kogo to kurwa obchodzi? Kto by chciał słuchać o tym wszystkim i widzieć to wszystko, ze świadomością, że sam tego nie doświadczy? Co mnie obchodzi zakochana para na ławce w parku? Powiedzcie coś o tym, kto ostatnio został ugodzony nożem. Kogo zabili za dziwne spojrzenie albo nieodpowiedni ubiór. To było ciekawe. To chciałem oglądać. Tak właśnie myślałem.
Wakacje były nudne.
Chyba zaczynam myśleć jak mój brat.

W Zlewie była tylko jedna szkoła średnia z prawdziwego zdarzenia. Takie małomiasteczkowe liceum z pięcioma klasami w każdym roku. Miejsce zrzeszające bandę małolatów uważających się za dorosłych. Domagających się przywilejów dorosłości, ale unikających jak ognia odpowiedzialności. Albo inaczej. Na odwrót. Może było tak, że traktowali nas jak dzieci a wymagali postawy człowieka poważnego. Wymagalibyśmy byli starsi niż byliśmy?
Kogo to obchodzi? Mnie na pewno nie.
Myślicie, że trafiłem do jednej klasy z Blanką i Wywrotowcem? Chciałbym żeby tak było, ale niestety udało się tylko z Wywrotowcem i tylko ze względu na to, że był moim bratem. Nie chcieli nas rozdzielać. Tak jakbyśmy kiedyś byli sobie bliscy. Byliśmy kumplami. Na braterstwo było już za późno.
To i tak w sumie nie miało znaczenia. Później zrozumiecie dlaczego. Tak, tak. Zrozumiecie i zobaczycie. Mam nadzieję, że teraz już czujecie to, co ja czułem przy każdej akcji z Wywrotowcem. Mała niewiadoma zawsze urozmaica każdą historię, prawda?
Wracając do liceum. To było coś całkiem innego niż gimnazjum. Zmieniłem się. Wy też pewnie mieliście kiedyś taki moment w życiu, że przestaliście poznawać się w lustrze. Że najpierw byliście dziećmi, a nagle staliście się o dziesięć centymetrów wyżsi, bardziej pomarszczeni i owłosieni. Że zaczęliście przypominać prawdziwych ludzi. Tak właśnie wyglądało moje wejście do liceum. Byłem nowym sobą. Wyższym i poważniejszym. Wspominałem coś o urojonej dorosłości? To chyba właśnie o to chodziło. Myślałem, że jestem już na tyle duży, by robić rzeczy nowsze i bardziej ekscytujące niż kiedykolwiek. Szkoda tylko, że te rzeczy chyba nie chciały mieć nic wspólnego ze mną.
– Spokojnie – mówił Wywrotowiec. – To i tak nie ma żadnego znaczenia. To, co robisz i reszta przyziemnych spraw. Zrozumiesz. Zobaczysz.
Nie wierzyłem mu. Wszystko przez to, że byłem głupi. Zawsze jest to jakieś usprawiedliwienie.
Chciałem więcej i szybciej. Pośpiech zawsze jednak mnie gubił. Przez pośpiech nic mi nie wychodziło.
Psycholog powiedziałby: tylko cierpliwość może ci teraz może pomóc. Daj sobie szansę.
Głupie pieprzenie.
Moja klasa była dziwna. Poza Wywrotowcem nie znałem oczywiście nikogo. Gorsze było to, że nikogo nawet nie rozpoznawałem. Martwiłem się, że jestem za bardzo zamknięty w sobie, tak bardzo, że już nawet nie zauważam innych ludzi. Że cały świat przestał dla mnie istnieć. Ważne było tylko to, co znajdowało się w rutynowym planie mojego dnia. Reszta była tylko tłem. Tak było wcześniej. W liceum wszystko się zmieniło.

42
Mamut

Pamiętam pierwszą lekcję wychowania fizycznego w nowej szkole. Zebraliśmy się wszyscy na asfaltowym boisku. Słońce świeciło tak mocno, że podłoże przyklejało się do naszych butów, kiedy próbowaliśmy stać prosto w linii.
– To jest wasz strój sportowy?! – wydarł się jakiś wąsaty grubas uważany za nauczyciela W-F. – W tym chcecie ćwiczyć? – pytał, a jego twarz powoli zalewała się nieprzyjemną czerwienią.
Facet o obwodzie planety pouczał nas jak uprawiać sport. Was też to śmieszy?
Co prawda, dziewięciu na dwunastu z nas w ogóle się nie przebrało, ale kogo to obchodzi?
Chyba naprawdę zaczynam gadać jak Wywrotowiec.
Grubas rzucił piłkę na boisko i krzyknął: zapierdalać teraz!
Z wszystkich lał się pot. Wszyscy biegali z prędkością spokojnego jeża. Wszyscy już nienawidzili wąsatego grubasa.
Sam nie biegałem za piłką, bo nie miało to dla mnie głębszego sensu. Biegać, pocić się i odczuwać ekstazę po posłaniu piłki między dwa słupki. Czy to naprawdę było takie zabawne? Czy opłacało się na to marnować czas? Doprowadzać się do odwodnienia?
Stałem więc jak posąg na środku boiska i starałem się za bardzo nie przeszkadzać. Potem Wywrotowiec wychylił się zza małej górki rozciągającej się obok boiska. Machnął do mnie ręką. Ruszyłem w jego stronę.
Grubas sapał jak parowiec, darł się i wygrażał, że mi wstawi ocenę niedostateczną i uwagę do dziennika. Wolałem jednak słuchać się Wywrotowca. Był dla mnie zdecydowanie większym autorytetem.
Za górką były krzaki a w nich ukrywał się Wywrotowiec z innym gościem, którego nie znałem.
– Chodź tutaj! – zasyczał Wywrotowiec.
Podszedłem bliżej, chociaż już wtedy wiedziałem, że to nie zaprowadzi mnie do niczego dobrego. Wiedziałem, że brnę powoli w jakąś małą, lokalną katastrofę.
Nowy kolega Wywrotowca był od nas wyższy i szerszy. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i wyraz twarzy kogoś, kto robi wszystko na przekór obowiązującym zasadom. Kogoś, kto robi na złość całemu światu. Taki wywrotowiec tyle że z debilnym wyrazem twarzy.
– Słuchaj – mówił do mnie brat – to jest Mamut. Dobry człowiek, jak się przymknie oko na to i owo. Porządny gość – dodał tonem tłumaczącego się dziecka.
– Cześć – powiedziałem podając mu rękę. – Jestem…
– Jebał pies formalności.
Zmarszczyłem brwi i schowałem rękę do kieszeni. Tak chyba było bezpieczniej.
– Jaramy czy nie? – zapytał Mamut.
Wyciągnąłem paczkę. Wywrotowiec i jego kolega posłali mi spojrzenie zarezerwowane dla przybysza z kosmosu. Mamut zaraz potem wyjął skręta. Wtedy nie wiedziałem jeszcze dokładnie, o co chodzi. Myślałem, że to takie ekstrawaganckie papierosy. Zagraniczne. Może francuskie.
Zapaliliśmy.
Wiem, że na Wywrotowca to działo. Na Mamuta też. Byli jacyś przygaszeni. Wyluzowani. Nieskrępowani. Na mnie nie działało to w ogóle. Tak jak alkohol na Wywrotowca. On nie mógł się upić, a ja zjarać. Teoretycznie było to sprawiedliwe. Praktycznie było to do dupy.
– Co wy tu robicie do cholery! – wydarł się wąsacz zachodząc nas od tyłu.
– Palimy szlugi – powiedział Mamut w zwolnionym tempie.
Powiedział to tak wolno, że oczekiwałem w połowie tego zdania długiej pauzy. Myślałem, że Mamut będzie musiał po drodze uzupełnić zapasy powietrza. Nie wiem dlaczego tak pomyślałem.
– Palicie!? – krzyknął na nas grubas tak jakby musiał ten fakt potwierdzić słowami. Jakby sam widok palącego Mamuta mu nie wystarczał.
– Nie rozumiecie, że to niezdrowe? – zapytał.
I kto to mówi, pomyślałem.
– Zdechniecie od tego marnie. Wasze płuca zamienią się w gąbkę.
Zastanawiałem się czy wąsaty brał pod uwagę to, że robimy coś bardzo nielegalnego.
– Zaleją się czarną, ohydną mazią – mówił. – Dostaniecie raka. Miażdżycy, nadciśnienia. Wasze serce będzie niedokrwione.
Ciekawiło mnie to, ile z tych chorób towarzyszyło grubasowi przez całe życie.
– Wracać mi już na boisko! – wydarł się.
– Ok – mruknął Mamut bez większego przekonania.
– Dobrze – powiedziałem opuszczając głowę w dół.
Chciałem, żeby już się odczepił.
– Spierdalaj tłusty kutafonie – rzekł Wywrotowiec.
Jego taktyka była dla mnie kompletnie niezrozumiała.

43
Agonii ciąg dalszy

Wszedłem do niewielkiego gabinetu i rozsiadłem się w skórzanym fotelu. Siedzący przede mną mężczyzna poprawił swoje okulary. Podrapał się po zarośniętej brodzie.
– Nie denerwuj się – powiedział. – Jestem tutaj po to by ci pomóc.
Tak, jasne, pomyślałem.
To było kilka tygodni po tym jak Wywrotowiec pierwszy raz wylądował u Dyrektora. W między czasie wydarzyło się kilka rzeczy, których nie pamiętam, i kilka, które pamiętam doskonale.
W średniej szkole wszystko się zmieniło. To było tak, jakbym rozpoczął nowe życie, jakbym wcześniej nie żył. Czułem się tak, jakby moja dotychczasowa egzystencja była ciągiem losowych wydarzeń, wymyślonych tylko po to, by wypełnić lukę w historii świata. Wiem, że tego nie rozumiecie. Nie winię was za to.
Uginając się pod ciężarem nowych doświadczeń rozpocząłem nowy szkolny rok od zażywania narkotyków. Od poznania Mamuta i bójki.
Wąsaty grubas nic więcej nie wspominał o tym, co zobaczył wtedy w krzakach. Może dlatego że Wywrotowiec tak bardzo go zjebał. Może miał coś do ukrycia?
Narkotyki na mnie nie działały.
Wywrotowiec powiedział Dyrektorowi, że nie obchodzi go to czy dalej będzie w klasie, w tej szkole. Czy go wywalą czy nie.
Opowiadał mi, że tak to właśnie wyglądało. Miałem wrażenie, że wszystko to sobie zmyślił.
Mamut przyjął podobną postawę, co Wywrotowiec. Z naszej trójki chyba tylko ja nie przejawiałem zachowań autodestrukcyjnych. Tylko ja starałem się jakoś to wszystko ogarnąć.
Dni mijały i mijały. Miałem wrażenie, że Wywrotowiec bez przerwy był jakiś nieobecny. Pojawiał się i znikał. Bałem się, że kiedyś nie wróci. Że zniknie i go już więcej nie zobaczę. Moje obawy były zupełnie uzasadnione, o czym dowiecie się później.
Mamut nie nadawał się na dobrego kumpla. Rzadko kiedy otwierał usta na dłużej niż pięć sekund. Był mistrzem jednozdaniowych wypowiedzi.
Ogólnie rzecz biorąc wszystko zaczęło się walić. Moje życie znowu wróciło na stary, wyrobiony tor. Znowu liczyła się tylko rutyna i nałogi. Pobudka, śniadanie, szkoła, obiad, kwiaciarnia, dom, komputer, pornografia, wiadomości z całego świata. Polityka i politycy. Gwałty, rozboje. To, co wszyscy bardzo lubimy.
Sam nie byłem zdolny do wprowadzenia jakichkolwiek zmian. Nie mogłem zrobić niczego, co wykraczałoby poza plan dnia. Przez to każdy dzień wyglądał tak samo. Przez to każdy dzień ulatywał natychmiast z mojej pamięci.
Wywrotowiec powiedziałby: znowu zaczynasz zdychać bracie.
Może i tak by się stało gdyby nie Blanka. Gdyby nie stała w grupce z kilkoma osobami z mojej klasy. Gdybym nie podszedł do nich i nie wsłuchał się w rozmowę. Gdyby nie ten pojebany gościu, co powiedział do Blanki, że jest dziwką.
Gdybym mu nie przypierdolił z całej siły.

44
Zachowanie tragiczne w skutkach

W taki właśnie sposób wylądowałem w śmierdzącym stęchlizną gabinecie. W taki właśnie sposób poznałem swojego psychologa. Biłem się z tym gościem z mojej klasy. Pokonałem go. Pokonałem go tak bardzo, że wylądował w szpitalu. Później było już z górki. Pani pedagog mówiła:
Jesteś z rozbitej rodziny.
Masz mętlik w głowie.
Dojrzewasz.
Byłeś notowany.
Pytała:
Co się z tobą dzieje?
Nie wiem – odpowiadałem.
Moja rodzina nie mogła być rozbita, bo nigdy nie istniała. Mętlik w głowie pojawił się już przy moich narodzinach. Dojrzewałem przez całe życie. Byłem notowany przez cholernego Wywrotowca. Przez mojego brata.
Starałem się to jakoś poukładać. Właśnie to się ze mną działo. Nie powiedziałem tego na głos.
Nie przejawiałem akceptowalnych przez społeczeństwo zachowań. Pobiłem gościa, który obrażał Blankę. Takie coś nie mogło być mi puszczone płazem. Nie w tym wieku. Nie w tej cywilizacji. Musiałem zostać naprawiony. Postawiony do pionu. Nakierowany na odpowiednią drogę. Musiałem być taki jak inni. Właśnie dlatego znalazłem się w tym gabinecie. Właśnie z tego powodu musiałem słuchać cholernego psychologa, który sam nie wiedział, co właściwie tutaj robił.
Widziałem tylko dwie możliwości. Albo ja byłem szalony, albo szalony był cały świat. Opcja numer dwa wydawała mi się bardziej prawdopodobna. Nie pytajcie dlaczego, to było tylko przeczucie.
– Dlaczego go pobiłeś? – zapytał Psycholog.
– A jak pan myśli?
– Myślę, że chciałeś na nim wyładować swoją frustrację. – To właśnie powiedział. – Nie wiesz sam, czego chcesz. Nie wiesz, do czego dążysz. Nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje.
Coś w tym było.
– Zgadzam się – powiedziałem. – Zgadzam się ze wszystkim, co pan mówi. Pańska diagnoza jest idealna.
Psycholog pokiwał głową.
– Jesteś uległy – stwierdził. – Zawsze się podporządkowujesz. To przez nadopiekuńczą matkę.
– Ależ oczywiście.
– Jesteś wściekły na swoje życie, ponieważ nic nie idzie po twojej myśli.
– Nie mógł pan powiedzieć nic bardziej prawdziwego.
– Nie możesz znaleźć swojej życiowej drogi.
– Niech pan to powie mojemu bratu.
– Na dzisiaj koniec – powiedział. – Robimy postępy – dodał tak jakby w to wierzył.
Jakby to miało mi pomóc.

45
Trzy lata później

Podnosiłem się powoli do góry opierając dłońmi o maskę mojego starego golfa. Wzrok miałem zamglony i niewyraźny, jakby moje gałki oczne były spowite warstwą rozrzedzonego mleka. W głowie przelewał się potok bzdurnych myśli. Cały drżałem. Łapczywie łapałem oddech. Nadal czułem w ustach okropny smak rozpuszczonych w alkoholu tabletek.
Wywrotowiec wyjrzał przez okno.
– I jak? – zapytał.
– Jeszcze nie wiem – wycharczałem.
I wtedy to się stało.
Pewnie dziwi was ten skok w czasie. To był skok prawie o trzy lata. Wykonałem go by wam przypomnieć, że zmierzamy powoli do celu. Celem jest ściana całkowitej nicości. Jebniemy w nią z ogromną prędkością. Lepiej zapnijcie pasy.

46
Trzy lata wcześniej

Dopisałem do swojego typowego planu dnia spotkania z Psychologiem. Nie oglądałem już telewizji. Nie czytałem książek. Doszedłem do trzydziestu szlugów dziennie. Musiałem przez to trochę więcej pracować, ale lubiłem pracę, bo dzięki niej nie musiałem za dużo myśleć o tym co działo się wokół mnie. Życie stało się rzeczą, w której nie bardzo miałem ochotę uczestniczyć.
Niech się już wszyscy ode mnie odpierdolą, myślałem. Niech się dzieje, co chce, ja wysiadam.
Dni mijały i mijały do pewnego wieczora, kiedy odwiedził mnie Wywrotowiec i Mamut.
– Idziemy – powiedział Wywrotowiec.
Stałem w progu ubrany tylko w spodenki i skarpetki.
– Idziemy, dokąd?
– Zobaczysz. Ubieraj się.
Słowo zobaczysz już od dawna zniechęcało mnie do towarzyszenia Wywrotowcowi.
– Nie idę – oznajmiłem mu, błagając w myślach by to wystarczyło. By, tak jak reszta świata, odpierdolił się ode mnie raz na zawsze. – Nie chce mi się – dodałem widząc jego skamieniałą minę.
– Chodź, nie pierdol – rzekł Mamut.
Ubrałem się i poszedłem razem z nimi. No, bo czy miałem inne wyjście? Ciekawe co wy byście zrobili na moim miejscu. Z nimi nie dało się dyskutować. Zresztą mniejsza z tym.
Trafiliśmy do miejsca gdzie muzyka zagłuszała wszystkie inne dźwięki występujące w tej galaktyce. Gdzie ludzie wilii się jak węże na chaotycznie oświetlonym parkiecie. Zastanawiałem się ile występowało tam ataków epilepsji dziennie. Moje rozważania bezustannie zakłócał niewyobrażalnie szybki stroboskop.
Usiedliśmy gdzieś w kącie na skórzanej sofie. Miałem dziwne wrażenie, że się do niej przylepiłem. Jakby była oblana klejem. Mamut gdzieś zniknął.
– Co teraz? – zapytałem.
– Co? – warknął Wywrotowiec.
– CO TERAZ?
– CO?
Pierdolę to, pomyślałem. Jakoś zdołałem się odlepić od sofy i dotrzeć do baru okrążając wypełniony po brzegi parkiet. Patrzyłem na tych ludzi co chwilę przecierając powieki. Wszyscy wyglądali tak samo. Wszyscy zachowywali się tak samo. Dziewczyny przyciskały się do chłopaków, a oni buszowali rękami pod ubraniami swoich dziewczyn i dziewczyn ich kolegów. Siedząc przy barze widziałem rzeczy, które dotąd mogłem zobaczyć tylko w Internecie.
– Co się z nim dzieje? – zapytała jakaś dziewczyna przyciskając mi usta do ucha.
– Co? – odparłem.
Tą dziewczyną była Blanka. Blanka ubrana na czerwono, z czerwonymi włosami i czerwonymi ustami. Blanka z oczami okrążonymi przez grubą, czarną obwódkę. Blanka wyglądająca jak bogini.
Wyciągnęła mnie za rękę do strefy gdzie słyszałem coś więcej niż tylko nieprzyjemny huk.
– Co się z nim dzieje? – powtórzyła.
– Z kim?
– Z Wywrotowcem.
– Nie wiem – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Chyba zwątpił. Stracił cel.
– Ale to jest kretyn – stwierdziła Blanka. Wyjęła z torebki papierosa. Ścisnęła go swoimi czerwonymi ustami. – Wiesz, on jest świetny, mógłby robić furorę, kumasz? Być popularny, najpopularniejszy ze wszystkich. Mieć wszystko. Ale nie chce. Kumasz? Dlaczego?
– Nie wiem – powiedziałem. – Nie chce chyba w tym wszystkim uczestniczyć.
– Dlaczego?
– A kto by chciał?
– Jak to, kto? – oburzyła się. – Ja chcę. Wszyscy chcą. Wszyscy przynajmniej powinni. Tak w ogóle, to niepotrzebnie biłeś wtedy tamtego gościa.
– Nazwał cię dziwką – przypomniałem.
– Nie był pierwszym ani ostatnim. Zdarza się. Nie ma czym się przejmować.
– Obraził cię.
– Kogo to obchodzi? Liczy się dobra zabawa, nie?
– Pewnie tak – odparłem bardzo cicho.
Blanka wydmuchała tytoniowy dym.
– Wracam na salę – powiedziała i zostawiła mnie samego.
Mogłem iść za nią, ale tego nie zrobiłem. Nie chciałem tamtego wieczoru mieć z nią nic wspólnego. Przez chwilę cieszyłem się tym, że przestała mnie nagle pociągać.
Do czasu aż zobaczyłem ją na parkiecie.
Wróciłem na sofę, która nagle wydała mi się bardziej bezpiecznym miejscem. Czekał tam na mnie Wywrotowiec z Mamutem. Obaj wyglądali nieswojo.
– Zarzuć coś, bo nie wytrzymasz – wydarł się Mamut. Pokazał mi jakąś tabletkę w małej folii. Pokazał mi jakiś proszek. Pomyślałem, że nie wytrzymam tak czy siak. Wiedziałem, że to na mnie nie podziała. Odmówiłem. Mamut wyglądał tak, jakby mu ulżyło. Cieszył się pewnie z tego, że więcej proszku i tabletek zostanie dla niego. Że będzie lepiej się bawił. Co jest zabawnego w tym, że nie wie się o co chodzi? Co jest zabawnego w tym, że nagle przestaje się rozumieć to, co dostaje się do mózgu przez oczy. Tak właśnie wyobrażałem sobie działanie narkotyków. Oderwanie od rzeczywistości. Chwila odpoczynku.
Ja odpoczywałem już za długo.
Byli ledwo przytomni, gdy opuszczałem to okropne miejsce. Wychodząc na świeże powietrze poczułem ogromną ulgę. Rutyna dnia codziennego nagle stała się dla mnie zjawiskiem pozytywnym. Jeśli miałem do wyboru żyć, zapominając każdy dzień, albo udawać, że świetnie się bawię przy muzyce wysadzającej bębenki, to wybór nagle stawał się prosty.
Wtedy, pierwszy raz w życiu pomyślałem, że może nie jest ze mną tak źle, jak cały czas uważałem. Miałem rację. To cała reszta była popierdolona.

47
Stały punkt typowego planu dnia

Psycholog mówił mi wiele rzeczy. Znałem całą gamę jego cudownych cytatów. Morałów odmieniających życie. Przesuwających wzrok w inną stronę.
Psycholog mówił, żebym w siebie uwierzył.
Żebym myślał samodzielnie, ale nie aż tak żeby się od razu buntować.
Żeby naśladować autorytety.
Żyć w porządku z samym sobą.
Nie przejmować się porażkami.
Psycholog powiedział mi, że sam jestem kowalem własnego losu.
Jakoś nie bardzo mu uwierzyłem. To była taka gadka, po której chcesz zmienić wszystko w swoim życiu, a pięć minut później siadasz znowu przed telewizorem albo idziesz się rozładować przy komputerze.
Psycholog mówił tak, jakby wiedział o mnie więcej niż ja sam. Jakby znał rozwiązania wszystkich problemów świata.
Wywrotowiec zapytałby: kogo to właściwie obchodzi?
Mamut powiedziałby: pies to wszystko jebał.
Na moich cotygodniowych spotkaniach z psychologiem opowiadałem o swoim życiu. Opowiadałem o tym, co mnie spotkało. Co chciałbym jeszcze zrobić w przyszłości. Mówiłem mu wszystko, bo to i tak nie miało znaczenia. On za to myślał, że mi pomaga. Że robię postępy. Miałem dzięki temu spokój z upierdliwą pedagog. Groźba powrotu mojej kuratorki oddalała się z dnia na dzień. Można powiedzieć, że było coraz lepiej. Wszystko jednak zepsuło się rano w sobotę, dzień po moich osiemnastych urodzinach.

48
Luka w życiorysie

Między pierwszą klasą a końcem drugiej, wydarzyło się wiele rzeczy. Większość z nich dotyczyła Wywrotowca i nadużywania przez niego narkotyków. W kilku sytuacjach pojawił się Mamut. Parę razy zdarzyło się coś związanego z Blanką. Wszystkie te rzeczy miały jedną wspólną cechę – omijały mnie szerokim łukiem. I całe szczęście.
Wywrotowiec nie był już prawdziwym Wywrotowcem, a Blanka nie była już tą Blanką, bez której kiedyś nie mogłem się obyć. Nic już nie było takie samo jak kiedyś. Czułem, że stoję w miejscu. Że wszyscy mnie omijają zmierzając do swojego celu. Wszyscy mieli coś, czego się mogli trzymać. Swój przystanek.
Tylko ja nic nie miałem. Nawet wspomnień. Prawie cała pierwsza i większość drugiej klasy były dla mnie pustką. Wielką luką w moim życiorysie. Nie miałem czego pamiętać, bo wszystko stawało się od razu rutyną. Nawet moje spotkania z psychologiem.
Uwierz w siebie.
Zacznij kierować swoim życiem.
Ile razy można słuchać tego samego? Moja błyskotliwa teoria głosi, że tylko dwa. Każdy kolejny raz jest jak ten drugi. Mówisz: już to słyszałem i odchodzisz w swoją stronę. Słowa tracą znaczenie.
Facet od motywacji poradzi wam, żebyście codziennie mówili do siebie przed lustrem, że jesteście najlepsi. Jesteście świetni. Jesteście piękni, nawet, jeśli sami tak nie uważacie. Jesteście przyszłością tego świata.
Ja powiem wam tylko tyle, że gadając to dzień w dzień w końcu przestaniecie rozumieć, jaki był początkowy cel tej całej błazenady. Słowa stracą znaczenie. Staną się tylko zlepkiem przypadkowych liter.
Teraz już wiecie jak przez większość czasu wyglądało moje życie. Wszystko robiłem po raz drugi, a drugi raz nie jest tak ekscytujący jak pierwszy. Nie ma w nim żadnej magii. Jest tylko rutyną. Rutyna zabija. To powiedziałby wam Wywrotowiec i miałby rację. Kiedyś jego słowa były czystą esencją logiki. Później stały się tylko bełkotem początkującego narkomana.
Opowiadałem wam o tym, jak trafił do szpitala?

48
Jak Wywrotowiec trafił do szpitala

Stałem nad umywalką i przyglądałem się swojemu odbiciu w pobitym lustrze. W lustrze widziałem też kabiny za moimi plecami. Przede mną na ścianie tkwiło stado penisów. Wielkie czarne kutasy namalowane wodoodpornym markerem. Duże i małe. Owłosione i całkowicie wydepilowane. Wszystkie w stanie erekcji. Niektóre wyglądały dość realistycznie. Tak właśnie wyładowywali swoje emocje licealni artyści. To był szczyt ich kreatywności.
– Co ty tam robisz? – zapytałem przemywając twarz zimną wodą.
W lustrze widziałem jak nogi niespokojnie poruszyły się w jedynej nierozwalonej kabinie.
– Spoko brachu, zrzucam balast – odpowiedział głos Wywrotowca.
To była przenośnia, tylko wtedy myślałem, że przenosiła zupełnie inny przekaz.
Patrzyłem w swoje odbicie i czekałem aż Wywrotowiec wreszcie wyjdzie i będziemy mogli ruszyć pod salę polskiego. Czekałem aż zadzwonił dzwonek. Wywrotowiec się nie odzywał.
– Idę – powiedziałem.
Odpowiedziała mi cisza.
– Wywrotowiec? Słyszysz mnie?
Zapukałem w drzwi kabiny. Usłyszałem głuchy stuk. Otworzyłem drzwi a bezwładne ciało Wywrotowca upadło na podłogę. Klękał z głową wbitą w moje trampki. Wyglądał tak jakby się modlił w jakimś meczecie. Wyglądał jak trup.
No tak, pomyślałem. To jest dzień który na pewno zapamiętam.
Tego widoku nie dało się zapomnieć.

49
Podróż

Po szkole od razu poszedłem do szpitala gdzie zamknęli Wywrotowca. W recepcji jakaś nieprzyjemna baba powiedziała mi, że wstęp tylko dla rodziny.
– Jestem z rodziny – powiedziałem. – Jestem bratem. To ja go znalazłem. Tak jakby.
Wredna baba zrobiła się odrobinę milsza i zaprowadziła mnie do sali Wywrotowca. Na korytarzu czekali już jego rodzice. Tak się składało, że to byli też moi rodzice. Pytali, co się stało, dlaczego stracił przytomność. Skłamałem, że nie wiem. Udałem złość, pytając dlaczego lekarze jeszcze ich nie powiadomili o stanie Wywrotowca. Potem zajrzałem do sali.
Sam.
Wywrotowiec leżał na łóżku. Miał podkrążone oczy, sine usta. Był spocony. Podszedłem bliżej i zapytałem czy śpi. Czy mnie słyszy?
On podniósł jedną powiekę delikatnie do góry.
– Nie ma ich? – zapytał.
– Nie.
Odetchnął z ulgą. Nawet ja to zauważyłem.
– Co się stało? – spytałem tak, jakbym nie wiedział.
– Przeholowałem bracie. Przeholowałem i to mocno. Ale nie żałuję.
– Nie?
– Nie. To było niesamowite.
Widziałem po nim, że był trochę podekscytowany. Może coś mu podali? Jakiś narkotyk, dzięki któremu zapomni, że tkwi w najgorszym miejscu na tej planecie. W najgorszym okresie swojego życia. Nie byłem tego jednak pewien. Może to, co przeżył naprawdę było zajebiste? Zapytałem go, o co mu chodzi.
– Odbyłem podróż bracie – oznajmił.
– Jaką podróż?
– Najlepszą podróż w moim życiu.
Mniej więcej tyle mi wystarczyłoby stwierdzić, że z Wywrotowcem było coś nie tak. Potem było już tylko gorzej.

50
Pechowy dzień

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że jest sobota rano, dzień po moich osiemnastych urodzinach. Wstaję z łóżka, patrzę przez okno i widzę, że pogoda jest fantastyczna. Świeci słońce, całkowity brak chmur. To jest taka pogoda, która zwiastuje dobry dzień i każdy normalny człowiek patrząc na niebo jest od razu inaczej nastawiony do życia. Opierając się rękami o parapet pomyślałem sobie, że tego dnia zrobię coś innego. Odpuszczę typowy plan dnia. Pójdę na żywioł. Może odwiedzę Wywrotowca i on coś wymyśli.
Jego pobyt w szpitalu był już wtedy prehistorią, od tego czasu wiele się zmieniło, ale o tym później.
Wyobraźcie sobie więc, że wkładam skarpetki i schodzę po schodach na dół. Wchodzę do kuchni, wlewam wodę do elektrycznego czajnika, szukam chleba w szafce, otwieram lodówkę. Spoglądam na stół i siedzącego przy nim ojca. Jego głowa opada dziwnie do tyłu.
– Tato? – mówię.
Nic.
Podchodzę bliżej. Jego twarz jest sina. Widzę, że nie oddycha. Dotykam jego szyi.
– Tato? – mówię znowu, ale mój ojciec nie odpowiada, bo nie żyje.
Wyobrażacie to sobie?
Tak właśnie skończył się okres, w którym było coraz lepiej. Potem zacząłem spadać w dół, nawet nie po równi pochyłej, lecz pionowo prosto na pysk. Prosto w stronę osiemnastu tabletek środka przeciwbólowego. W stronę niechybnej śmierci.

51
Przemiana

Między wizytą w szpitalu a śmiercią mojego ojca Wywrotowiec przeszedł długa drogę, której ostatnim przystankiem było całkowite zobojętnienie. Wywrotowiec powiedziałby, że nagle zrozumiał sens swojego istnienia. Powiedziałby, że wszystko stało się jasne. Wszystko stało się proste.
To nie była prawda. Wywrotowiec oczywiście w końcu naprawdę coś zrozumiał, ale zdarzyło się to trochę później i było bardziej dramatyczne. Po wizycie w szpitalu po prostu przeszedł do opozycji wobec życia.
Wszystko, co ludzkie było mu obce. Normalność stała się nudna. Zaczęły się liczyć tylko proste doznania. To brzmi jak jakaś filozofia, niestety, to był tylko Wywrotowiec, chociaż wtedy myślałem, że stało za tym coś bardziej interesującego.
Na każdej przerwie w szkole pytał mnie, po co dalej to ciągnąć. Po co się uczyć rzeczy, których nigdy w życiu nie użyjesz, a jeśli będziesz musiał, to równie dobrze możesz zajrzeć znowu do podręcznika, do encyklopedii albo połączyć się z Internetem. Po co nam wiedza w głowie, skoro możemy ją przechowywać w pamięci komputera? Po co zaśmiecać swój pomarszczony dysk twardy umieszczony między uszami?
– Nie lepiej się zjarać i olać to wszystko? – pytał.
Jego retoryka niezbyt do mnie przemawiała.
Zawsze kiedy wracaliśmy do swoich domów, pytał mnie po co idę do kwiaciarni. Po co zarabiać pieniądze? Pomóż piekarzowi za bochenek chleba. Posprzątaj w warzywniaku za kilogram pomidorów. Na chuj ci nowy komputer, mówił. Stary jest już zły?
Tą rozmowę przeprowadziliśmy tylko raz. Wszystko przez to, że zapytałem dlaczego miałbym go słuchać.
– Właśnie chodzi o to żebyś tego nie robił.
– Nie rozumiem.
– Nie rób tego, co każą ci inni. Nie podążaj za schematem brachu. To nie jest dobre wyjście z tej sytuacji.
– Jakiej sytuacji?
Wywrotowiec posłał mi szeroki uśmiech.
– Zobaczysz – powiedział.

52
Mój dom

Tego dnia, kiedy umarł mój ojciec, po raz pierwszy od wielu lat pojawiła się w naszym domu moja matka. Przyjechała z Albertem i Wywrotowcem. Nie wiem jak się dowiedziała o śmierci ojca, ale Zlew nie był dużym miastem, więc nie był to aż tak niesamowite.
Cała nasza czwórka przebywała w kuchni udając, że cisza, jaka nagle zapanowała, wcale nie była niezręczna. No może jedynie Wywrotowiec się tym nie przejmował. Usiadł na krzesełku mojego ojca, przez lata nieźle już wyrobionym, i położył nogi na blacie stołu. Ręce skrzyżował za głową, którą odchylał trochę do tyłu. Wyglądał jak mój ojciec po tym śmiertelnym zawale.
Jego ciało zostało przewiezione do kostnicy przez karetkę, po którą zadzwoniłem kilka godzin wcześniej. Sanitariusze wyglądali na znudzonych. Może to był już ich kolejny martwy zawałowiec? Może już od północy zbierali po mieście sobotnich zdechlaków? Zastanawiałem się nad tym, gdy wciągali ciało mojego ojca na nosze. Wyglądało to tak jakby wrzucali na wózek worek wypełniony zwiotczałymi mięśniami i kośćmi. Właściwie tym właśnie był mój ojciec przez całe życie. Workiem. Siedział za tą swoją gazetą i nic nie robił. Czytał i nic nie rozumiał. Nie byłem pewien czy w ogóle myślał.
– Wszystko załatwimy, nie martw się – powiedziała moja matka. – Chodzi o pogrzeb i tak dalej.
Albert potakiwał w milczeniu. To było jego zadanie. Udawać, że śmierć mojego ojca nie jest mu obojętna. Że jest mu przykro. To samo dotyczyło mojej matki. Tylko Wywrotowiec zachował resztki przyzwoitości i nie wciskał mi żadnego kitu. Nie mówił, że to, co się stało jest straszne. Że muszę być silny. Że wszystko się ułoży. Wiedziałem, że Wywrotowiec miał to wszystko gdzieś, i że nie przejmował się tym, że ja to wiem. Tego okropnego dnia, kiedy przeżywałem swoją pierwszą w życiu tragedię, to było jak wybawienie. Jakby ktoś złapał mnie za rękę i wyciągnął z grząskiego błota, mówiąc przy okazji, że to wszystko jest chuja warte. Że nie ma co się przejmować. Że później będzie znacznie gorzej.
– Nie martw się. Możesz zamieszkać z nami – mówiła dalej moja matka. – Wszystko będzie w porządku. Wszystko się ułoży.
– Nie – powiedziałem.
– Co?
– Nie. Nie zamieszkam z wami. Nie przeprowadzę się i nic się już nie ułoży.
– Tak nie można, nie możesz tu zostać sam. Jak to?
– Mam pracę. Mam pieniądze i to jest mój dom. Możecie się wypchać – powiedziałem. – Możecie przestać udawać.
Wywrotowiec uśmiechnął się szeroko. Tego dnia znowu poczułem, że stałem się samodzielny. Tak jak wtedy, kiedy nauczyłem się korzystać z toalety. Tak jak wtedy, kiedy poznałem prawdę.

53
Sześćdziesiąt kilometrów na godzinę zupełnie bez dachu

Autozlew – wypisane było ogromnymi, białymi literami na czerwonym tle. Najlepsze auta w Zlewie tylko u nas! Tak jak by to była prawda. Prosty nakaz myślenia natychmiast unicestwiłby tą tanią mistyfikację. Tylko u nas i tylko teraz, prawie nowe auto w cenie mocno używanego! Przyjazne raty tylko do końca tego miesiąca! Prawdziwe zero procent! Kup już teraz i przemierzaj świat tak jak o tym marzysz! Zmaterializowane kłamstwo. Sztuka manipulacji. Oszustwo. Tylko kretyn by się na to nabrał. Tylko kretyn by się w to wpakował. Niestety, tak się składało, że potrzebowałem auta. Właściwie, to musiałem po prostu zamienić pieniądze ulokowane w pudełku po butach na coś, czego Wywrotowiec nie mógłby sobie przywłaszczyć. Przez jakiś czas było to moją zmorą. Musiałem działać, no i brakowało mi już czasu na długie spacery.
Z pudełkiem ściśniętym pod pachą i Wywrotowcem krążącym w pobliżu wtargnąłem na wypełniony zardzewiałymi pojazdami piaszczysty plac. Wywrotowiec gdzieś zniknął, a na jego miejscu pojawił się chudy wąsacz w kraciastej koszuli. Podszedł do mnie i z fałszywym uśmiechem na ustach zapytał, w czym może pomóc. Patrzył na wszystko oprócz mnie. Pomocny przy tym okazał się jego rozbieżny zez.
– Potrzebuję samochodu – powiedziałem, przyciskając mocniej do siebie pudełko z pieniędzmi.
Gość wyglądał na złodzieja.
– Tylko jakieś niedrogie – dodałem po chwili namysłu.
Wąsacz zatarł ręce i oznajmił mi, że w Autozlewie wszystkie auta są niedrogie. Niedrogie i niezawodne.
– Masz na to moje słowo – powiedział i zaprowadził mnie przed oblicze jakiejś czarnej limuzyny. – Klima, skóra, lakier czarna perła. Prawie jak z salonu – mówił.
– Za duży – odpowiedziałem. – Za luksusowy i pewnie drogi.
– Dwadzieścia dziewięć tysięcy, ale jak dla ciebie to dwadzieścia osiem i jeszcze zaleję ci bak do pełna. Życiowa okazja.
Zajrzałem do pudełka.
– A ma pan coś za dwa tysiące?
Sprzedawca zmarszczył brwi. Jego oczy rozlazły się po całym placu. Nie wiedziałem czy patrzył na mnie czy na ogrodzenie. Każda z tych opcji była równie prawdopodobna.
– Za dwa tysiące – mówił – to mogę ci tylko zaproponować sprzedaż w ratach. Nisko oprocentowane tylko w tym miesiącu. Życiowa okazja – wyśpiewał pocierając kciukiem wąsy.
Podobno jak ktoś odwraca wzrok, kiedy coś mówi to znaczy, że kłamie. Zastanawiałem się czy tego gościa ktoś kiedykolwiek traktował poważnie. Czy ludzie myśleli, że jest tylko jakimś mitomanem? I jeszcze te wąsy, nikt z wąsami nie może być porządnym człowiekiem.
– Coś ci pokażę – powiedział i zaprowadził mnie do starego pickupa.
– Miał iść na złom – oznajmił. – Ale może ci się spodoba.
– Nie ma jednego koła – odpowiedziałem.
– Żaden problem.
– Drzwi pasażera się nie otwierają.
– Drobnostka.
Zajrzałem do środka.
– Nie ma wnętrza – oświadczyłem zupełnie spokojnie. – Ciężko będzie bez kierownicy.
– Słuchaj, to jest najlepsze, co mogę ci zaoferować, ok? Chyba, że w raty. Mogę ci coś sprzedać w ratach – mówił, prowadząc mnie do szmaragdowego vana.
– Dziesięć tysięcy. Siedem miejsc. Oszczędny diesel dla całej rodziny. Wyglądasz mi na gościa, który niedługo założy rodzinę. Poważnie – oświadczył patrząc jednocześnie w niebo i moje buty.
– Mój ojciec niedawno zmarł na zawał – powiedziałem. – Jestem samotny. Teoretycznie jestem już sierotą. Moja jedyna prawdziwa rodzina woli podróżować za pomocą narkotyków. Rozumie to pan? Sprzedaż ratalna nie wchodzi w grę.
Niech pan spojrzy tam – rzekłem wskazując na wielki napis. Wąsaty podążył wzrokiem za moją dłonią. Trafił tam po chwili prawym okiem. – Znajdziemy samochód dla każdego. Tak się reklamujecie, a pan mi proponuje samochód bez kierownicy. Nie da się jeździć bez kierownicy.
– Niech będzie moja strata. Dziewięć tysięcy i van jest twój.
Ręce mi opadły, przez co prawie upuściłem na ziemię pudełko po butach zawierające mój cały kapitał.
Spojrzałem w głąb placu szukając Wywrotowca. Stał gdzieś między samochodami i machał do mnie rękami. Potem palcem wskazał coś różowego i bezgłośnie poruszając ustami powiedział: ten.
– Nie ma dachu – powiedziałem podchodząc bliżej. – Jest różowy.
– Purpurowy.
– Nie ma dachu.
– Ma. Składany. Kup go.
– Cztery tysiące.
– Raty? – spróbował wąsacz materializując się za moimi plecami. Czułem na sobie jego rozbiegane spojrzenie.
– Ile ci brakuje? – zapytał Wywrotowiec.
– Dwa tysiące.
Wyjął z kieszeni plik pieniędzy.
– Skąd masz tyle kasy? – zapytałem.
– Dużo podróżuję.
Dwadzieścia minut później pędziliśmy z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę szeroką ulicą całkowicie bez dachu nad głową.

54
Ławka

Nie wiem, po co wam o tym opowiadam. Te wspomnienia po prostu pojawiają się nagle tuż przed moimi oczami. Tu i teraz, kiedy siedzę na ławce w parku koło zakładu psychiatrycznego. Albo szpitala innego typu. Nie wiem dokładnie gdzie jesteśmy. Po tym co zobaczyłem nic już nie wiem. Siedzę sam i myślę. Przypominam sobie różne rzeczy. Mówią, że przed śmiercią człowiek drugi raz przeżywa swoje życie. Widzi wszystko to, co zarejestrował jego mózg przez ileś tam lat świadomej egzystencji. U mnie pojawiają się tylko krótkie urywki, śmierć ojca, kupno samochodu. Najdziwniejsze rzeczy o jakich nawet wam się nie śniło. Zaczynam wszystko rozumieć i jestem coraz bardziej przerażony. To prawda. Całe moje życie dzieje się ponownie w tym momencie. Tak sobie myślę, że chyba zaraz umrę. Nie widzę innej możliwości. Spoglądam przed siebie i widzę jak w moją stronę idzie Wywrotowiec.
Może mi w końcu to wszystko wyjaśni.

55
Nowy lokator

Nie później jak dwa tygodnie po śmierci mojego ojca odwiedził mnie Wywrotowiec. Stał w progu przemoczony od deszczu i ściskał rączkę podróżnej torby.
– Starszy mnie wyjebali z domu – oświadczył wchodząc do środka. – Mogę się u ciebie przekimać? – zapytał.
– A mogę odmówić?
– Nie.
– To po co w ogóle pytasz?
– Z uprzejmości. Gdzie mogę spać?
– W pokoju mojego ojca. Dlaczego cię wyrzucili?
– Nie wiem. Nie obchodzi mnie to.
I ruszył na górę. Ja wróciłem do kuchni. Wrzuciłem do kubka torebkę herbaty i zasypałem ją cukrem. Włożyłem naczynia do zmywarki. Wsadziłem mrożoną kolację do mikrofalówki i usiadłem przy stole na miejscu mojego ojca. Czytałem gazetę, zastanawiając się przy okazji jak bardzo zestarzałem się w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Zmywarka umyła naczynia, mikrofalówka przygotowała mi kolację a czajnik ugotował wodę.
Zadzwonił telefon.
– Słucham – powiedziałem.
– Halo – odpowiedział mi żeński głos.
– Tak?
– Jest u ciebie? – zapytała.
Dzwoniła moja matka.
– Kto?
– Twój brat.
– Czemu pytasz?
– Bo nie ma go w domu. Powiedz mu żeby przestał się wygłupiać i wrócił natychmiast.
– Ale o co chodzi?
– Wiem, że jest u ciebie.
– Skąd wiesz?
– Bo tylko ty pozwoliłbyś mu zostać na noc. Daj go do telefonu.
– Przecież go wyrzuciliście z domu.
Po drugiej stronie zaległa chwilowa cisza.
Potem moja matka wytłumaczyła mi, że Wywrotowiec uciekł, to znaczy, wyszedł i już nie wrócił. Mówił, że się wyprowadza na stałe. Mówił, że to już nie ma sensu. Że i tak niedługo wszystko się skończy.
Uwierzyłem. To pasowało do Wywrotowca. Poszedłem na górę.
Wywrotowiec leżał na łóżku mojego ojca z twarzą wbitą w poduszkę.
Zapytałem go czy śpi.
Nie spał.
– Dlaczego uciekłeś z domu?
– Uciekłem, wyrzucili mnie, co za różnica?
– Całkiem spora.
– Nie w tym świecie. Nie dla mnie.
– Może zapytam inaczej, czemu wolisz być tutaj niż w swoim domu?
– Bo już nie mogę tego znieść – powiedział, siadając na skraju łóżka.
– Czego?
– Mojego ojca. Twojej matki. Kłamstw. Udawania. Czułem się tam jak w jakimś pierdolonym więzieniu. Czułem, że nie mam wpływu na swoje życie. Coś musiało się w końcu zmienić.
– Myślisz, że to jest dobre wyjście?
– To jest wyjście najlepsze z możliwych. Będzie dobrze. Zobaczysz.
Zobaczę?
– Wszystko się ułoży – powiedział. Miałem wrażenie, że znowu rozmawiam ze swoim psychologiem. Poza tym nie miałem pojęcia, co miał na myśli mówiąc: ułoży – mogło to oznaczać wszystko, dosłownie wszystko. Wielką katastrofę najbardziej.