Witam, postanowiłem zamieścić swoją własną opowieść na forum Liczę na szczerą i dobijającą krytykę Zapraszam do czytania. Dokładniejszy opis, dlaczego ta twórczość jest w postnuclear - w następnej części
__________________________
Andrejew siedział na drzewie niedaleko wieżowca, oglądając budynek raz lornetką, raz gołym okiem, by upewnić się co do lokalizacji swojego celu. Jego pozycja dawała mu idealną ochronę - był na tyle wysoko, by móc widzieć to, czego potrzebuje, ale na tyle nisko, by móc w razie czego szybko zeskoczyć i uciec. Gałęzie ustawiały się doskonale tak, że mógł oprzeć swój karabin snajperski o jedne, a siedzieć na innych. Długo przygotowywał się do akcji.
Chwycił mocniej swoją broń, gdy ujrzał mężczyznę - dokładnie takiego, jakiego twarz widniała na jego kontrakcie. Podniecenie przesłoniło mu myśli, od adrenaliny zaczęło piszczeć w uszach... Lecz zbliżał się świt, trzeba było działać. Pochylił się nieco, by kolba karabinu oparła się wygodnie o jego ramię, przeżegnał się w myślach, przymknął powieki i głęboko westchnął. Otworzył oczy, wstrzymał oddech, wycelował. Gdy upewnił się jeszcze, że to "ten" człowiek, uniósł dłoń prawej ręki, chwycił porządnie broń, oparł palec o zimny i wilgotny od porannej rosy spust i zatrzymał się, rozmyślając. Czy robi dobrze? Nie, oczywiście, że nie. Jednak trzeba wykorzystać swoje umiejętności, by móc zapewnić pieniądze swej rodzinie...
Tak, trzeba to zrobić. Odetchnął głęboko i mocno pociągnął za spust. Nagle pożałował, że wybrał ten kaliber... Broń jest niezwykle celna na dalsze dystanse, jednakże ma zły typ lufy i zbyt duży odrzut, by założyć tłumik. Huk rozniósł się po parku, w którym się ukrywał. Odszedł, znikając w betonowych budynkach na skraju osiedla...
Trzeba uciekać, pomyślał gorączkowo. Chwycił swój ekwipunek, zeskoczył z drzewa i pobiegł najszybciej, jak potrafił, w stronę najbliższej studzienki kanalizacyjnej. Tam, gdzie założył obóz. Po drodze czuł już oddechy swoich przeciwników na plecach, słyszał strzały celowane w jego stronę... Spanikował. Jego wyimaginowane problemy dodały mu sił. Wyjął ze swojego plecaka łom i uniósł kratę kanałów, po czym wskoczył do środka.
Odczuł zdecydowaną ulgę. Tutaj nikt nie mógł go usłyszeć i nikt nie spodziewał się, że będzie tam miał swą kryjówkę. Idąc na północ, w pewnym momencie ujrzał światło. Nie było ono zwykłe, od żarówki, jednostajne. Ono tańczyło wśród rozmigotanych iskierek ogniska. Było ciepłe, takie... domowe. Idąc dalej, zobaczył wreszcie cień swego przyjaciela, Dmitrego i odetchnął z ulgą.
Jego towarzysz siedział po turecku, patrząc w roztańczone ogniki i przecierając swój karabin. Był to M4A1 z oprzyrządowaniem laserowym. Broń była rozłożona na części, ale Dmitry nie wyglądał na zaniepokojonego. Gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk chodzenia po wodzie, wyjął swój skrócony blaster i, wpatrując się w ciemność, wyszeptał:
- Sprzedaję amerykańskie gobeliny. Chcesz jakiś kupić?
- Tak, masz może niebieskie? - odpowiedział Andrejew.
- Andruchna, czy to ty?
- Tak. Schowaj blaster; wiesz, jakie ma słabe ogniwo.
Takie było ich hasło.
Dmitry mruknął przekleństwo w odpowiedzi. Był wyraźnie zły.
- Słyszeli cię wszyscy w promieniu kilku kilometrów. Wiesz, co narobiłeś?!
- Tak, przepraszam, mój błąd. Nie pomyślałem - Dmitrego łatwo było udobruchać.
- Ech - westchnął Dmitry - będziemy mieli kłopoty. Cóż, nie z takich tarapatów się wyrywaliśmy. Poradzimy sobie.
Uśmiechnęli się do siebie, zebrali cały swój ekwipunek, zgasili ognisko i ruszyli kanałami dalej, na północ, do bazy głównej.
__________________________
Andrejew siedział na drzewie niedaleko wieżowca, oglądając budynek raz lornetką, raz gołym okiem, by upewnić się co do lokalizacji swojego celu. Jego pozycja dawała mu idealną ochronę - był na tyle wysoko, by móc widzieć to, czego potrzebuje, ale na tyle nisko, by móc w razie czego szybko zeskoczyć i uciec. Gałęzie ustawiały się doskonale tak, że mógł oprzeć swój karabin snajperski o jedne, a siedzieć na innych. Długo przygotowywał się do akcji.
Chwycił mocniej swoją broń, gdy ujrzał mężczyznę - dokładnie takiego, jakiego twarz widniała na jego kontrakcie. Podniecenie przesłoniło mu myśli, od adrenaliny zaczęło piszczeć w uszach... Lecz zbliżał się świt, trzeba było działać. Pochylił się nieco, by kolba karabinu oparła się wygodnie o jego ramię, przeżegnał się w myślach, przymknął powieki i głęboko westchnął. Otworzył oczy, wstrzymał oddech, wycelował. Gdy upewnił się jeszcze, że to "ten" człowiek, uniósł dłoń prawej ręki, chwycił porządnie broń, oparł palec o zimny i wilgotny od porannej rosy spust i zatrzymał się, rozmyślając. Czy robi dobrze? Nie, oczywiście, że nie. Jednak trzeba wykorzystać swoje umiejętności, by móc zapewnić pieniądze swej rodzinie...
Tak, trzeba to zrobić. Odetchnął głęboko i mocno pociągnął za spust. Nagle pożałował, że wybrał ten kaliber... Broń jest niezwykle celna na dalsze dystanse, jednakże ma zły typ lufy i zbyt duży odrzut, by założyć tłumik. Huk rozniósł się po parku, w którym się ukrywał. Odszedł, znikając w betonowych budynkach na skraju osiedla...
Trzeba uciekać, pomyślał gorączkowo. Chwycił swój ekwipunek, zeskoczył z drzewa i pobiegł najszybciej, jak potrafił, w stronę najbliższej studzienki kanalizacyjnej. Tam, gdzie założył obóz. Po drodze czuł już oddechy swoich przeciwników na plecach, słyszał strzały celowane w jego stronę... Spanikował. Jego wyimaginowane problemy dodały mu sił. Wyjął ze swojego plecaka łom i uniósł kratę kanałów, po czym wskoczył do środka.
Odczuł zdecydowaną ulgę. Tutaj nikt nie mógł go usłyszeć i nikt nie spodziewał się, że będzie tam miał swą kryjówkę. Idąc na północ, w pewnym momencie ujrzał światło. Nie było ono zwykłe, od żarówki, jednostajne. Ono tańczyło wśród rozmigotanych iskierek ogniska. Było ciepłe, takie... domowe. Idąc dalej, zobaczył wreszcie cień swego przyjaciela, Dmitrego i odetchnął z ulgą.
Jego towarzysz siedział po turecku, patrząc w roztańczone ogniki i przecierając swój karabin. Był to M4A1 z oprzyrządowaniem laserowym. Broń była rozłożona na części, ale Dmitry nie wyglądał na zaniepokojonego. Gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk chodzenia po wodzie, wyjął swój skrócony blaster i, wpatrując się w ciemność, wyszeptał:
- Sprzedaję amerykańskie gobeliny. Chcesz jakiś kupić?
- Tak, masz może niebieskie? - odpowiedział Andrejew.
- Andruchna, czy to ty?
- Tak. Schowaj blaster; wiesz, jakie ma słabe ogniwo.
Takie było ich hasło.
Dmitry mruknął przekleństwo w odpowiedzi. Był wyraźnie zły.
- Słyszeli cię wszyscy w promieniu kilku kilometrów. Wiesz, co narobiłeś?!
- Tak, przepraszam, mój błąd. Nie pomyślałem - Dmitrego łatwo było udobruchać.
- Ech - westchnął Dmitry - będziemy mieli kłopoty. Cóż, nie z takich tarapatów się wyrywaliśmy. Poradzimy sobie.
Uśmiechnęli się do siebie, zebrali cały swój ekwipunek, zgasili ognisko i ruszyli kanałami dalej, na północ, do bazy głównej.
Jestem pesymistycznym nerdem...
"There is nothing to be afraid of... Virtual reality will rehabilate your mind or eventually your body... You will be alright, I promise... Just concentrate... And trust the music."
"There is nothing to be afraid of... Virtual reality will rehabilate your mind or eventually your body... You will be alright, I promise... Just concentrate... And trust the music."