Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dr Sagittarius
#1
Dr Sagittarius

Rozdział I
„Witajcie w moim świecie”


Witajcie. Dzisiaj był szczególnie przeciętny dzień. Przede wszystkim, dlatego, że uświadomiłem sobie, w jakim miejscu się teraz znajduję. Bardzo pomocna okazała się przy tym „mapa życia”. Taką mapę każdy może sobie narysować i opisać. Jej struktura jest podobna do drzewa genealogicznego, które rysowałem w czwartej klasie. Główną linię stanowi to, co do tej pory zrobiliśmy, a odnogami są nasze pragnienia i niewykorzystane życiowe szanse. Według mojej mapy, znajdowałem się teraz w ślepym zaułku.
Wczoraj byłem po raz ostatni w prosektorium. Powodem odejścia nie była niechęć do pracy, bo szczerze powiedziawszy nawet mi się podobała. Po prostu chłopaki ze zmiany zaczęli mieć dziwne pomysły. Z początku było w porządku, wymyślaliśmy sobie różne zabawy i w ogóle. Na przykład gra o nazwie „Zamknij się i dotknij tą włochatą małpę!”. Jak ktoś przegrał w pokera, musiał wysunąć szufladę z podanym przez wygranych numerem, następnie wygrani krzyczeli: „Zamknij się i dotknij tą włochatą małpę!”. Niestety, szef pewnego razu nas nakrył i zwolnił Richarda, który akurat wykonywał zadanie. Później chłopaki zaczęli wymyślać coraz dziwniejsze zabawy, które wcale mi się nie podobały i musiałem odejść.
Dzisiaj zadzwoniłem do Margrudy Pickstock i zaprosiłem ją, bo nikt do mnie nie przychodzi. Kupiłem wspaniałą i bardzo drogą herbatę earl grey – moją ulubioną. Chciałem jakoś się pocieszyć po utracie pracy. Mój przyjaciel, Talamasy powiedział, że mógłby o mnie szepnąć znajomemu, który prowadzi krematorium. Kiedy jednak udałem się na miejsce, okazało się, że chodziło o solarium. Talamasy przeprosił mnie za nieporozumienie, niestety, zażenowanie i irytacja pozostały.
Bardzo cieszyłem się na wieść o przyjściu Margrudy. Wyjąłem nawet tą bardzo drogą porcelanę, która leży w szafie i czeka na specjalne okazje. Mademoiselle Pickstock powinna przyjść lada chwila. Och! Ktoś puka do drzwi!
- Witaj droga Margrudo!
- …
- Proszę, wejdź. Pozwól, że zdejmę twój płaszcz i powieszę go na wieszaku.
- …
- Dobrze, a teraz usiądź przy stole. Zaraz podam przepyszną earl grey z maślanymi ciasteczkami, i…
- …
- Jesteś uczulona na bergamotkę?
- …
- W takim razie będę musiał cię wyprosić Margrudo Pickstock. To bardzo niemiłe z twojej strony.
Podałem Margrudzie płaszcz i wypchnąłem ją za drzwi. Była bardzo nieuprzejma, postawiła mnie w niezręcznej sytuacji. Nie miałem nic poza earl grey, i czułem się źle wiedząc, że nie mogę jej podać nic innego. Bardzo nieładnie z jej strony wpędzać mnie w zakłopotanie. Zamiast poczuć się lepiej, poczułem się gorzej i pomyślałem, że czas już skończyć z tym niemiłym urlopem. Najlepiej będzie, jak zadzwonię do pensjonatu i opuszczę to ohydne miasto.

Sprawa przycichła i mogłem wrócić do swojego domku i dawnej pracy. Ludzie już zapomnieli o tych wszystkich bzdurach wypisywanych w gazetach i mogę na nowo otworzyć pensjonat. W ogóle, to jestem poważanym doktorem i wielkim autorytetem we wszelakich dziedzinach, a poza tym, lubię się przechadzać po miejscowości nieopodal, której mieszkam, i mówić ludziom „dzień dobry”. Oczywiście jestem wtedy ubrany bardzo elegancko i cieszę oczy ogółu swoją osobą. Mój dom znajduje się daleko, na pustkowiu. Jak tam dojeżdżam, to widać tylko mój dom, stare drzewo i suchy, popękany grunt. Nie ma żadnych dróg, wzniesień, krzewów, drzew, dzięki czemu wszystko widzę. Cała reszta, łącznie z moją wspaniałą miejscowością, zaczyna się dopiero za linią horyzontu, jednak szkopuł w tym, że trochę to trwa zanim tam się dojdzie. Bliżej wieczora niespodziewanie odwiedził mnie Talamasy. Przywiózł dla mnie wspaniały prezent – bardzo ciepły koc.
- Och, witaj mój drogi przyjacielu!
- …
- Proszę, wejdź! Zaraz zaparzę herbatki!
- Ja poproszę kawę – odezwał się niespodziewanie Talamasy.
- Och, drogi Talamasy, kawa jest niezdrowa! Poza tym ja nie mam kawy.
- Ale ja przywiozłem parę ziarenek ze sobą.
- No dobrze. Mam tutaj jedną szklankę i jeden kubek. Wiem, że nie lubisz herbaty w szklance, tak jak ja, ale z uwagi na wspaniały prezent, który mi wręczyłeś, poświęcę się.
- Nie mój drogi przyjacielu, ja nie lubię kawy w kubku, dla mnie musi być ona w szklance.
- Zatem wszystko jest w porządku!
Wizyta przyjaciela bardzo podniosła mnie na duchu, wypiliśmy herbatę i ucięliśmy sobie miłą pogawędkę. Niestety, musiałem go pożegnać dość wcześniej, bo byłem bardzo zmęczony całym tym powrotem z miasta. Na szczęście wszystko jest już załatwione, pracę zaczynam od jutra i w końcu zacznie się układać… niech to dunder ściśnie! Zgubiłem mapę!

Miałem pójść do pracy, ale zapomniałem o tym. Poza tym, nie podobałoby mi się tam. Dziwne rzeczy zauważyłem, mianowicie w lodówce miałem świeżą rybę, do kominka było narąbane drewna, a na stole leżały sztućce po posiłku. Tylko, że ja przyjechałem wczoraj. Chyba. Albo przedwczoraj… w sumie, to nie przypominam sobie, żebym w ogóle gdzieś wyjeżdżał.

Zauważyłem dzisiaj kogoś, kto przechodził obok mojego domu. Zaprosiłem więc tą osobę do siebie. Wyglądała dość dziwnie. Miała nos, oczy, uszy, nogi, ręce, ale nie miała za grosz dobrych manier. Chciała szybko wyjść, więc ją związałem, ale za chwilę zaczęła krzyczeć, więc musiałem zakleić jej usta. Dość niezręczna sytuacja zaistniała, na szczęście zjawił się wtedy Talamasy – mój drogi przyjaciel. Wprowadziłem go do środa i opowiedziałem mu o kłopotliwym gościu. Widząc, że ów związany jegomość nie ukłonił się mojemu przyjacielowi, stwierdziłem, że obce jest mu pojęcie savoir vivre’u.
Usiedliśmy do stołu i zaparzyłem wspaniałej earl grey dla siebie i Talamasy’ego. Mojemu kłopotliwemu gościowi nie zaparzyłem, bo przecież z zaklejonymi ustami i związanymi rękoma nie byłby w stanie się napić. Opowiedziałem mu jednak historię mojego przyjaciela – Talamasy’ego, który był kiedyś znanym żeglarzem. W 1872r. wypłynął w swój ostatni rejs piękną Mary, z Nowego Jorku do Włoch. Teraz jest na emeryturze i w wolnych chwilach mnie odwiedza. Nagle, mój niespodziewany gość zerwał się na równe nogi. Nie zdziwiło mnie to, bowiem rozwiązywanie supłów, a tym bardziej zawiązywanie węzłów, nigdy mi nie wychodziło.
- Mój drogi – zwróciłem się więc do niego. – Usiądź spokojnie, to zaparzę ci herbatki. – Ten jednak mnie nie posłuchał, i coraz bardziej zbliżał się do jednej ze ścian pokoju. Musiałem go ostrzec.
- Proszę, uspokój się i odejdź od ściany, mam w nich strasznie wielkie szczury i… - nie zdążyłem. Mój podenerwowany gość został wciągnięty w jeden z wielu otworów. Przez chwilę krzyczał, potem krzyk przerodził się w histeryczne jęczenie. Z dziur zaczęła wypływać krew.
- Nie mogę – powiedział nagle Talamasy, po czym wstał i wyszedł.

Rozdział II
„Racząc się rtęcią”

Witajcie. Dzisiaj ma do mnie przyjechać moja ciotka – Lemetecia Caugh – Swinton. Na jej przyjazd wszystko musi być doskonale przygotowane, że tak się wyrażę, dopięte na ostatni guzik. Moim priorytetowym zadaniem jest naprawienie drewnianego schodka przed drzwiami wejściowymi. Jeszcze ktoś, nie daj Boże, zrobi sobie krzywdę. Och! Co to było? Czyżbym słyszał świergotanie dobiegające z piwnicy?
Do piwnicy prowadzą drzwi zapadowe umieszczone w podłodze w kuchni. Podniosłem je z najwyższym trudem. Z ciemności uderzył zapach stęchlizny i starości. Światło bijące ze świecy, którą zabrałem ze sobą, padało na strome schody niknące w mroku. Na dole było klepisko i suche ściany z granitu. Uniosłem świece wysoko nad głowę, uzyskując niewielki krąg światła, dzięki któremu mogłem w miarę swobodnie się rozglądać. Klepisko stopniowo opadało, bowiem znajdowało się pod głównym salonem i jadalnią.
Na samym końcu granitowe ściany ustąpiły, a w ich miejsce pojawiło się gładkie, matowe, smoliste drewno. Tu właśnie komora piwniczna przechodziła w rodzaj niszy. Pośrodku niej stało samotne krzesło, na którym niewzruszenie czekał mój podopieczny.
Hydrocelaf, bo tak go nazwałem, był pisklęciem kurczaka. Posiadał nieproporcjonalnie dużą głową. Został odrzucony przez społeczeństwo z powodu swojej ułomności, nie mógł za nikim nadążyć, bo zawsze musiał ciągnąć za sobą olbrzymi łeb. Z tego powodu trochę go sobie obdrapał. Do tego dochodził wytrzeszcz zezowatych oczu, którego nie zdążyłem jeszcze zdiagnozować. Hydrocelaf wlepiał we mnie swoje duże ślepia i zaczął miarowo stukać dziobem o krzesełko. Zawsze tak robił, kiedy chciał się napić. Wziąłem nieboraka na ręce i wyniosłem na górę. W kuchni ma specjalny, podnoszony stołek, w którym go zawsze sadzam. Znowu zaczął mi się przyglądać, a jego źrenice wędrowały po oczach w hipnotycznym transie.
Wyjąłem z szafki kuchennej litrowy słoik wypełniony srebrzystobiałą cieczą. Znalazłem dwie podstawki pod jajka, które doskonale sprawdzały się w roli kieliszków. Powoli zacząłem nalewać rtęć do podstawek. Hydrocelaf na sam jej widok zaczął podskakiwać na krzesełku i w szaleńczym tempie oblizywać dziób swoim maleńkim językiem. Zmontowałem jeszcze mojemu podopiecznemu drewnianą podpórkę pod głowę, bo w jego przypadku zacznie mu ciążyć dość szybko, po czym zaczęliśmy rozpracowywać wspaniały trunek.
Gdy raczyłem się rtęcią, zacząłem mieć wiele przemyśleń, bowiem ciecz dość szybko uderza do głowy i czyni w niej niemałe spustoszenie. Bardzo ciężko jest się wtedy wysłowić, zamiast poprawnej mowy, wychodzi niezrozumiały bełkot przypominający dalekowschodnią modlitwę. Hydrocelaf miał głowę do rtęci, ale widziałem po jego wyrazie twarzy, że zbliża się do swojego limitu. Z wielkim trudem wstawił sobie podpórkę w dziób, prawdopodobnie, żeby nie zapomnieć o oddychaniu, i zasnął. Po chwili ja także zasnąłem.
Obudziło mnie hałas przed domem. Zwlekłem się ze stołu i opierając się o kuchenny kredens zacząłem zmierzać w stronę drzwi wyjściowych. Po ich otwarciu ujrzałem ciotkę Lemetecię leżącą przed schodami z przekrzywioną głową i wzrokiem wlepionym w ziemię.
- Och! Ciociu! Zapomniałem o tym nieszczęsnym schodku! – Krzyczałem sam do siebie, nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób mogłem ominąć tak ważną rzecz! Jednak zaraz potem spojrzałem na zegarek. – Zaraz, zaraz… ciocia przyszła o dwie godziny za wcześnie! No niestety, jak się nie przestrzega godziny odwiedzin, to zazwyczaj kończy się to tragicznie. Ciocia sama jest sobie winna! – Ciotka jednak nie mogła już przeprosić, lub zaprzeczyć. W jej martwych oczach widać było, że na niebie zbierają się chmury. – Nie będzie przecież ciocia leżała na deszczu…
Chwyciłem ją za nogi i wciągnąłem do środka. Była tęgą kobietą, a wciąż podwijająca się krynolina nie ułatwiała mi zadania, toteż spociłem się przy tej czynności co niemiara. Z wielkim trudem ułożyłem ją na kuchennym stole. Hydrocelaf nadal smacznie drzemał, ciotka nadal była martwa, a ja… ja zaczynałem się nudzić.
Z powodu braku jakichkolwiek zajęć zacząłem przypominać sobie, jak to było kiedyś. Za młodu byłem wielkim autorytetem dla studentów na Collegium Anatomicum. Lekcje anatomii, które przeprowadzałem, cieszyły się niesłychanym uznaniem a sala zawsze była wypełniona po brzegi. Nawet świst kul i jęki dzielnych, bezimiennych bohaterów, co konali za ojczyznę, nie mogły wyrwać mnie z ulubionego zajęcia. Człowiek jest taki ciekawy w środku… nurtuje mnie pytanie, czy od tamtego czasu nie zaszły jakieś zmiany w budowie ludzkiego ciała… ciotka nie powinna się obrazić.
W mojej ukrytej szafce czekały skalpele, nożyczki, miedziane pojemniki na wnętrzności i zaciski. Zdjąłem z ciotki wspaniałą kreację oraz bieliznę i zabrałem się do roboty. Darowałem sobie mycie, bowiem ciotka Lemetecia była bardzo schludną osobą, zawsze dbającą o higienę i wygląd, toteż uznałem, że przed przyjściem do mnie musiała wziąć prysznic. Poza tym nie miałem warunków i ochoty na obmywanie zwłok. Doskonale ostry skalpel, który był odlewany w całości, wszedł w ciało jak w masło. Szkarłatny płyn powoli zaczął wyciekać z klatki piersiowej, a ja pewnym ruchem zacząłem ciągnąć nóż dalej, w dół ciała. Gotowe. Ręce całe były zbrukane krwią… polizać? Nie! Nie wolno mi! Mam straszną słabość do czerwonej wody, muszę się pilnować. Rozchyliłem płaty skóry, które złapałem zatrzaskami za krawędzie stołu. No proszę, wygląda na to, że niewiele się tu zmieniło. Wspaniale! Aż chce się śpiewać!
Czułem się wspaniale, cieszyłem się, że ciotka przyszła wcześniej i cieszyłem się, że nie naprawiłem tego schodka. W międzyczasie Hydrocelaf się obudził i zaczął świergotać w rytm wymyślonej przed chwilą piosnki. Nagle, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem do środka wszedł Talamasy.
- Co tu się wyprawia? – ryknął.
- Bo widzisz mój drogi przyjacielu, dzisiaj miała przyjść moja ciotka i…
- Dlaczego jesteś cały ubabrany we krwi? Co robią te zwłoki na stole? Znowu to zrobiłeś!
- Ależ drogi Talamasy, to był wypadek, zapomniałem naprawić schodka przed wejściem i… to był wypadek! – Talamasy przestał krzyczeć. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami i przemówił tym swoim innym głosem. Tym, którego się boję. - Dlatego właśnie tu jesteś. Zrobiłeś to znowu.
- Ale… ale proszę cię drogi przyjacielu, nie mów tak do mnie… może… może skusisz się na la rostbeff? Spójrz! Jakie zacne udo ma ciotka! – Podniosłem w górę udo ciotki Lemetecii, które doskonale nadawało się na wspaniałą pieczeń.
- Sprzątniesz to. Natychmiast – odpowiedział niewzruszony Talamasy.
- N… Nie! Nie sprzątnę! Nie chcę, nie będę i nie mogę!
- Teraz! Teraz! Teraz! – Talamasy powtarzał to cały czas, coraz głośniej.
- Nieee! Proszę! – Łzy same zaczęły napływać mi do oczu, grdyka trzęsła mi się niemiłosiernie. Widząc moją rozpacz Hydrocelaf zaczął złowrogo skrzeczeć na Talamasy’ego, ten widząc zdenerwowane pisklę, złapał je za głowę, posadził na zakrwawiony stole i wziął skalpel, którym pociąłem ciotkę.
- Zapłacisz za swoje grzechy. – Powiedział do mnie, po czym z całej siły wbił skalpel w łepetynę Hydrocelafa. Krzyk, który wydobył się z jego dzioba całkowicie mnie przeraził. Mój podopieczny wyrwał się z uścisku Talamasy’ego i zaczął biegać po kuchni zachlapując cały kredens krwią. Po chwili upadł, a jego małym, wątłym ciałem zaczęły trząść drgawki. Hydrocelaf umierał na moich rękach.
- Masz tu posprzątać – rzucił Talamasy, po czym wyszedł.
Załzawione oczy Hydrocelafa wpatrywały się we mnie. Już, już… cichutko. Jestem przy tobie przyjacielu.


cdn. (?)
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Dr Sagittarius - przez PeteDoherty - 16-02-2011, 19:28
RE: Dr Sagittarius - przez Chrisiok - 24-02-2011, 09:38
RE: Dr Sagittarius - przez Pan Kracy - 24-02-2011, 13:21
RE: Dr Sagittarius - przez PeteDoherty - 06-03-2011, 17:52
RE: Dr Sagittarius - przez Pan Kracy - 07-03-2011, 13:27
RE: Dr Sagittarius - przez Chrisiok - 09-03-2011, 13:41
RE: Dr Sagittarius - przez Pan Kracy - 09-03-2011, 18:36

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości