Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Gdy nadejdzie Koniec [+18] - Prolog(i) i rozdziały: 2
#1
Nie domaga mi "alt" w klawiaturze dlatego może się zdarzyć iż gdzieniegdzie zabraknie "ogonka". Sprawdzałam to kilka razy i starałam się wszystkie braki wyeliminować, jednak mogło mi coś umknąć, za co przepraszam.
Jest to druga, nowsza wersja tej książki, poprawiona po wielu radach czytelników (przede wszystkim starałam się pisać bardziej opisowo, z czym wcześniej miałam problem, lecz chyba jeszcze wiele tej nauki przede mną).
Książka pisana jest dwutorowo, dlatego i prolog jest podwójny (i nie, mimo takiego prologu nie są to tory teraźniejszość - przeszłość).
Zapraszam zatem do czytania, komentowania i wytykania ewentualnych błędów.

Gdy nadejdzie Koniec

PROLOG
Londyn. Rok 2008.[/p]
Zimna, listopadowa noc była idealnie cicha. Cicha i smutna jak ich dwoje, stojących na mokrej ziemi cmentarza. Tylko z pobliskiego gaju co jakiś czas dało się słyszeć plask łapy dzikiego zwierzęcia stąpającego po błotnistym gruncie. Niewysoka dziewczyna o delikatnych rysach twarzy i ciemnych włosach związanych w niedbały kok, opierała się o nagrobek. W pewnym momencie zwróciła się do stojącego obok chłopaka:[/p]
– Idź już, proszę cię. Idź i zostaw mnie w spokoju.[/p]
– Odprowadzę cię do domu – powiedział Robert, odsuwając kosmyk grzywki z jej czoła.[/p]
– Nie – zaprotestowała. – Skończ z tym przymilaniem się. Już za dużo namieszałeś w moim życiu.[/p]
Odwróciła się na pięcie i spuściła głowę. Mężczyzna położył powoli dłoń ma jej ramieniu, lecz zrobiła krok do przodu, chcąc uwolnić się od jakiegokolwiek uczucia z jego strony.[/p]
– Nie boisz się wracać sama o tej godzinie? – Chłopak był nieustępliwy. – Bo jeśli coś ci się stanie, będę miał cię na sumieniu...[/p]
– Słuchaj, Rob – przerwała mu. – Powiedziałam, co miałam do powiedzenia. Dziękuję za troskę, ale jest ona zbędna.[/p]
Zerwała się z miejsca, skręcając w wąską uliczkę prowadzącą do małej, otoczonej przez gęste drzewa kapliczki.[/p]
– Wiem, jestem podły – powiedział, ruszając za nią – ale niestety tak już wyszło, przepraszam...[/p]
– Skończ. Mam dosyć tego ciągłego przepraszania. Rozumiem, nie kochasz mnie.[/p]
Przeskoczyła nad ostatnim w rzędzie nagrobkiem i przyspieszyła kroku, kierując się do katakumb.[/p]
– Czemu na miejsce spotkania wybrałaś akurat cmentarz? – zapytał poirytowany chłopak, wpadając w lepką kałużę.[/p]
– Ty nadal nic o mnie nie wiesz – parsknęła. – Śmierć to nie miłość. Od niej nie da się uciec, przez nią nie będziesz porzucony. Śmierć była, jest i będzie, coraz silniejsza.[/p]
Dziewczyna, wytężając wzrok omijała wszystkie kałuże, śmiejąc się pod nosem z towarzysza, który co chwila klął, mocząc stopy w brudnej wodzie. Po chwili zatrzymała się przed wejściem do małego, kamiennego budynku, który służył pobliskiemu kościołowi jako kaplica, będąc jednocześnie podziemnym grobowcem.[/p]
– Dziwna jesteś... – Chłopak ocierał buty o mokrą trawę, sapiąc cicho ze zmęczenia. – I stanowczo za szybko chodzisz.[/p]
– Taka już moja natura. A teraz idź i zostaw mnie samą.[/p]
Robert stał przy dziewczynie jeszcze chwilę, po czym, kiwając ze zrezygnowania głową, w pośpiechu opuścił to przerażające miejsce.[/p]
Amy patrzyła za oddalającą się sylwetką, początkowo uśmiechając się ironicznie, później jednak nagle posmutniała. Była roztargniona. Czuła, że tracąc ukochanego traci jakąś część swojego życia. Chciała się komuś wypłakać, pożalić, ponarzekać na swój los i na głupotę Roberta, lecz stwierdziła, że o tej porze wszyscy zapewne już śpią. Przysiadła zatem na pierwszym schodku i zaczęła żalić się sama sobie, wypowiadając na głos co poniektóre wyrazy oszczerstw i co jakiś czas pocieszając samą siebie.
W pewnej chwili usłyszała za plecami ciche szepty. Odwróciła się gwałtownie i wpatrywała w miejsce skąd dochodziły, lecz nikogo nie widziała. Nagle głosy ucichły, więc Amy uznała, że to tylko wyobraźnia płata jej figle. Sen coraz bardziej sklejał oczy dziewczyny, która czym prędzej postanowiła wrócić do domu.[/p]
Mieszkanie Amelii znajdowało się prawie pięć kilometrów od cmentarza, lecz nie zamówiła taksówki. Szła przez zimne, szare ulice obrzeża wielkiego miasta, rozmyślając o tym, jak zacząć nowy dzień. Jeszcze kilka razy miała wrażenie, że słyszy tę samą co wcześniej rozmowę dwóch osób, lecz nawet nie przyspieszyła kroku, sama dziwiąc się swojej odwadze. [/p]Kiedy po prawie dwóch godzinach spaceru dotarła do mieszkania, które dzieliła z przyjaciółką, zdjęła buty jeszcze przed drzwiami, aby hałasem nie zbudzić Sophie. Poszła na górę do swojego pokoju i nie przebierając się, weszła do łóżka. Jutro będzie nowy, lepszy dzień – pomyślała i zasnęła, a z gałęzi wielkiego dębu rosnącego pod oknem sypialni czujnie przyglądała jej się para czerwonych oczu.[/p]


Francja. Rok 1343.[/p]
Na małej polanie z dwóch stron otoczonej przez gęsty las ciepłych i pogodnych, nawet o tej porze roku, nizin Francji, młody sługa rozkładał właśnie namiot. Prowizoryczne schronienie zbudowane z kilku znalezionych gałęzi i narzuconych na nie koców miało uchronić jego przełożonego przed ewentualnym zagrożeniem, jakie mogła przynieść zbliżająca się noc.[/p]
Słońce leniwie chowało się za drzewami. W czasie, kiedy jeden chłopiec zmagał się ze skrawkami materiału, drugi zbierał chrust na ognisko. Poprawił pochwę ciężkiego miecza zsuwającą się mu z bioder.[/p]
– Trzymaj go w pogotowiu, Rekminie – odezwał się stojący kilka metrów dalej starzec przyodziany w ciemnobrązową sutannę. – Wiesz przecież jak niebezpieczne są takie niezasiedlone przez ludność okolice.[/p]
Chłopak tylko uśmiechnął się pod nosem i wrócił do szukania drobnych gałęzi. Nagle do jego uszu dotarł szmer poruszających się szybko pomiędzy gęstymi krzakami sylwetek. Odruchowo wyciągnął miecz i stanął przed opatem, zasłaniając go swoim ciałem. Rozglądał się wokoło, wytężając wzrok w poszukiwaniu źródła dźwięku, lecz nikogo nie było w pobliżu.[/p]
– Kryminie! – krzyknął do swego brata. – Chodź tu prędko.[/p]
– Czy to zbóje? – zapytał nad wyraz spokojnie starszy duchowny.[/p]
Rekmin coraz czujniej rozglądał się po lesie. Zaczął cofać się na polanę, nakazując opatowi zrobić to samo. Krymin narzucił ostatni pled na budowlę i podbiegł do pozostałych.[/p]
– Wejdźmy do środka – rzucił. – Może rozbójnicy pomyślą, że jesteśmy bezdomnymi wieśniakami szukającymi kawałka swojego miejsca na ziemi.[/p]
– Jesteś zbyt naiwny, bracie – zaśmiał się drugi młodzieniec.[/p]
Wszyscy trzej stanęli do siebie plecami, nasłuchując niepokojących dźwięków, które pojawiały się coraz częściej.[/p]
– Tam! – krzyczał staruszek, wskazując w stronę pobliskiej gęstwiny drzew.[/p]
– Tam! – Krymin wymachiwał ręką w przeciwnym kierunku.[/p]
– Otoczyli nas... – wyszeptał Rekmin.[/p]
Opat zamyślił się na moment. Spuścił wzrok na szaro–zieloną trawę i nerwowo potarł siwą brodę. Przez kilka chwil mamrotał coś pod nosem, aż w końcu podniósł dumnie głowę i powiedział:[/p]
– Nie otoczyli nas. – Chłopcy spojrzeli na niego przerażeni. – To po prostu oni – dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.[/p]
Nad ich głowami nagle rozpętała się burza. Głośne grzmoty i jasne błyskawice zwiastowały rychłe przyjście deszczu, który już po kilku sekundach doszczętnie zmoczył ubrania wędrowców, spadając na nich ciężkimi, wielkimi kroplami. Zza drzew wyjrzała para ciemnych, błyszczących w blasku piorunów ślepi.[/p]
– Ojcze... – wydusił z siebie Rekmin. – Czy już mamy się modlić?[/p]
– Oni wiedzą, że my modlimy się przez cały czas, w naszych sercach.[/p]
Wysoki człowiek o ciemnych włosach wyszedł na polanę i powoli zbliżał się ku grupce bezbronnych zakonników. Stanął naprzeciw najstarszego z nich i uśmiechnął się szeroko, obnażając długie, ostre kły. Przyłożył palec do jego torsu i uderzał nim coraz mocniej przy każdym wypowiedzianym słowie.[/p]
– Gdzie jest Relikwiarz? – zapytał miłym, melodyjnym głosem, lecz staruszek tylko podniósł wyżej brodę. – Korzystaj z mojego dobrego humoru, staruchu. Więc pytam raz jeszcze: Gdzie jest ten przeklęty skarb?[/p]
Opat wciąż milczał. Rozglądał się tylko po okrążających ich raz po raz postaciach, uśmiechając się delikatnie.[/p]
– Nic mi nie zrobisz, Czarny Aniele – odparł po chwili. – Nasz Pan naznaczył nas swą świętością i nikt, i nic nie jest w stanie nas zranić.[/p]
– Łżesz – parsknął wampir. – Kłamiesz jak ścierwo![/p]
– Więc spróbuj... Spróbujcie nas zaatakować, pomioty szatana – wykrzyczał, pewien swojej wyższości.[/p]
Stwór ryknął wściekle na cały głos, odchylając głowę do tyłu i odrzucając ramiona, po czym powrócił do poprzedniej pozycji i zatopił wzrok w błękitnych oczach duchownego. Zacisnął pięści, zagryzł zęby, lecz nie potrafił wykrzesać z siebie ni krzty mocy. Rozjuszony machnął ręką, chcąc uderzyć człowieka, lecz i tego zrobić nie był w stanie; jego dłoń wygięła się nienaturalnie w momencie, kiedy miała spotkać się z twarzą zakonnika. Zwinął się z dziwnego, niespotykanego dotąd bólu jaki nawiedził jego ciało i syknął przeciągle jak wąż ostrzegający intruza. Po chwili zebrał się z ziemi i wydał z siebie swoisty dźwięk przypominający szczeknięcie wilka.[/p]
– Do zobaczenia w piekle – wysapał opatowi do ucha.[/p]
– Piekła nie będzie, mój synu.[/p]
Wampir zaśmiał się głośno i przeciągle.[/p]
– Poczekaj, aż wypełni się liczba mego Pana, a zobaczysz piekło w całej jego okazałości...[/p]
Il-wieħed li jixtieq li jkun oriġinali u gost
Hypocrisy...
1/2011[/p]2/2011

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Gdy nadejdzie Koniec [+18] - Prolog(i) i rozdziały: 2 - przez Hayley - 28-11-2010, 01:04
RE: Gdy nadejdzie Koniec [+18] - Prolog(i) - przez Konto usunięte - 28-11-2010, 15:58

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości