06-10-2010, 12:48
Z tego co Koledzy piszecie, wynika, że traktujecie kulturę masową jako swego rodzaju uzupełnienie do kultury, niech będzie, wyższej. Tego nieszczęsnego "Awatara" chwalicie jako swego rodzaju dodatek do innych zainteresowań. No i bardzo dobrze, to rozsądne podejście, świadczące o braku uprzedzeń i poszerzonym horyzoncie. Nikt mnie nie przekona, że człowiek słuchający tylko i wyłącznie Szopena (są tacy) ma o muzyce więcej do powiedzenia, niż taki co to słucha "wszystkiego po trochu".
Problem zaczyna się jednak w momencie, kiedy dany osobnik X, jakich miliony, zamyka swą percepcję tylko i wyłącznie do wchłaniania pseudo-kulturowego fast-foodu, pozbawiając się tym samym choćby najmniejszego wyobrażenia o dokonaniach ludzkiej myśli, czy o poszukiwaniu piękna.
Ileż jest takich, w gruncie rzeczy niewinnych, istotek, które na tekst bardziej wyrafinowany niż erotyki pana Tede czy dialog bardziej złożony niż w "Palp fikszyn" od razu chowają głowę (wraz z mózgiem of kors) w piasek, bądź też, niczym pies Pawłowa na odpowiedni bodziec, natychmiast okazują własną ignorancję i obskurantyzm, jeszcze z tego zadowoleni. A często są to istotki o potencjale wcale nie mizerniejszym od przeciętnego inteligenta, które jednak przez zatracenie w masowym stylu życia nie dały same sobie szansy poszukania czegoś więcej.
Zwężenie horyzontu i zwulgaryzowanie potrzeb - kiedy po ośmiu godzinach bezmyślnej pracy (w gruncie rzeczy wszystko jedno czy przewracał worki z cementem czy papiery) osobnik X przychodzi do domu zaspokajając najpilniejsze dlań potrzeby biologiczne (zjada co miał do zjedzenia, wypija piwo z puszki, lub 2 piwa) wydaje mu się, że została mu jeszcze jedna jedyna potrzeba - potrzeba tzw. "odmóżdżenia". Ilekroć słyszę to przeklęte słowo, zaraz chce mi się wołać "z czego, do cholery, chcecie się odmóżdżać?!".
Ale do meritum wracając - też nie mam zapędów cenzorskich i nie zamierzam wyznaczać nieprzekraczalnych granic między wysokim a niskim. W końcu zawsze może przyjść do mnie jakieś widmo Witkacego, przypominając, że wszystko co działo się w muzyce po Szymanowskim to zdziczenie i zbydlęcenie, a kino powstało by ogłupiać - a ja się tym wszystkim ogłupiam od dawna. Jest jednak faktem, że za mnożącymi się w zastraszającym tempie ogłupieniem społecznym stoi w znacznej mierze dyskutowane przez nas zjawisko, choć oczywiście nie tylko ono. Bezmiar tego ogłupienia, niestety, przesłania w całościowym obrazie te dobre strony, wymienione w (dobrym) artykule powyżej. Na obronę wszelkich Dod i Nektaryn mogę tylko zakończyć tragiczną konstatacją, że i w czasach kiedy ich jeszcze nie było większość ludzi nie "grzeszyła" nadmiarami rozumu i wrażliwości.
Problem zaczyna się jednak w momencie, kiedy dany osobnik X, jakich miliony, zamyka swą percepcję tylko i wyłącznie do wchłaniania pseudo-kulturowego fast-foodu, pozbawiając się tym samym choćby najmniejszego wyobrażenia o dokonaniach ludzkiej myśli, czy o poszukiwaniu piękna.
Ileż jest takich, w gruncie rzeczy niewinnych, istotek, które na tekst bardziej wyrafinowany niż erotyki pana Tede czy dialog bardziej złożony niż w "Palp fikszyn" od razu chowają głowę (wraz z mózgiem of kors) w piasek, bądź też, niczym pies Pawłowa na odpowiedni bodziec, natychmiast okazują własną ignorancję i obskurantyzm, jeszcze z tego zadowoleni. A często są to istotki o potencjale wcale nie mizerniejszym od przeciętnego inteligenta, które jednak przez zatracenie w masowym stylu życia nie dały same sobie szansy poszukania czegoś więcej.
Zwężenie horyzontu i zwulgaryzowanie potrzeb - kiedy po ośmiu godzinach bezmyślnej pracy (w gruncie rzeczy wszystko jedno czy przewracał worki z cementem czy papiery) osobnik X przychodzi do domu zaspokajając najpilniejsze dlań potrzeby biologiczne (zjada co miał do zjedzenia, wypija piwo z puszki, lub 2 piwa) wydaje mu się, że została mu jeszcze jedna jedyna potrzeba - potrzeba tzw. "odmóżdżenia". Ilekroć słyszę to przeklęte słowo, zaraz chce mi się wołać "z czego, do cholery, chcecie się odmóżdżać?!".
Ale do meritum wracając - też nie mam zapędów cenzorskich i nie zamierzam wyznaczać nieprzekraczalnych granic między wysokim a niskim. W końcu zawsze może przyjść do mnie jakieś widmo Witkacego, przypominając, że wszystko co działo się w muzyce po Szymanowskim to zdziczenie i zbydlęcenie, a kino powstało by ogłupiać - a ja się tym wszystkim ogłupiam od dawna. Jest jednak faktem, że za mnożącymi się w zastraszającym tempie ogłupieniem społecznym stoi w znacznej mierze dyskutowane przez nas zjawisko, choć oczywiście nie tylko ono. Bezmiar tego ogłupienia, niestety, przesłania w całościowym obrazie te dobre strony, wymienione w (dobrym) artykule powyżej. Na obronę wszelkich Dod i Nektaryn mogę tylko zakończyć tragiczną konstatacją, że i w czasach kiedy ich jeszcze nie było większość ludzi nie "grzeszyła" nadmiarami rozumu i wrażliwości.
"Jeśli moja poezja ma jakiś cel, to jest nim ocalenie ludzi od postrzegania i czucia w ograniczony sposób."
— Jim Morrison
— Jim Morrison