Via Appia - Forum

Pełna wersja: Ta okropna kultura masowa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Ot, prosty tekścik spłodzony przeze mnie w międzyczasie.

Ta okropna kultura masowa...

Arbitralnie i po macoszemu traktują kulturę masową dzisiejsi tak zwani intelektualiści. Że płytka jest i treści głębszych nie porusza, że masy ludzkie ogłupia, że skupia się nie na przekazie wartości istotnych, a na zysku czerpanym z samego przekazu właśnie. Zbigniew Mikołejko prawi, że nudna jest i na doznania zmysłowe nade wszystko nastawiona. Mnie zaś zastanawia to, ile w tym prawdy, a ile truizmu elit, czy wręcz partykularnej zazdrości, ukazującej się w ostentacyjnej krytyce. Nie mogę pogodzić się ani z argumentami padającymi ze strony co bardziej wykształconych środowisk, ani z promowaną przez nich wizją kultury wysokiej, będącej jakoby jedynym słusznym ratunkiem dla zbłądzonej, konsumpcyjnej populacji XX wieku.

Kultura masowa, będąca epifenomenem zmian społeczno-gospodarczych końca XIX wieku, jest zjawiskiem niezwykłym, i z socjologiczno-historycznego punktu widzenia, i ze strony filozoficznej analizy kultury. Sam fakt uformowania się masowego odbiorcy, o charakterze nie wyłącznie biernego słuchacza, obserwatora, czytelnika - ale odbiorcy determinującego samą treść kultury, dotychczas tworzonej przez wyższe warstwy społeczeństwa, świadczy o bezprecedensowej specyfice zaistniałego fenomenu. Pluralizm cechujący dzisiejszą kulturę, bogaty koloryt światopoglądów, powszechnie każdemu dostępnych, to kolejna z osobliwości kultury popularnej, mająca swoją genezę w rozwoju nowych środków przekazu informacji. Naturalnie efektem wtórnym procesu umasowienia kultury jest jej spłycenie, a nawet strywializowanie. Nie podlega to wątpliwościom, aczkolwiek czy zgodzić się można na negatywną wizję ewolucji kulturowej, promowaną już przez Platona w starożytności?

Interesującym zjawiskiem występującym w obrębie kultury masowej, jest jej natężenie wprost proporcjonalne do zmian społeczno-politycznych występujących w świecie. Im bardziej zdemokratyzowane społeczeństwo, im bardziej spluralizowana scena polityczna, tym kultura popularna przybiera rolę dominującą. Wydaje się często, że elity społeczne, nierzadko reprezentujące tradycyjny konserwatyzm, kierują ostrze krytyki nie przeciwko kulturze masowej, a przeciwko samym transformacjom społeczno-politycznym - ponadto zaś przeciwko myśli egalitarnej, której sprzyja rozwój kultury powszechnie dostępnej każdemu. Ciekawym tego przykładem jest tęsknota Zbigniewa Mikołejki za zhierarchizowanym społeczeństwem XIX wieku. Doskonale, każdy tęskni za czymś z przeszłości, niemniej jednak nie mamy wieku dziewiętnastego a dwudziesty pierwszy, zaś kontekstu kulturowego, ani zmian dokonanych przez ten czas - zmienić nie sposób.

Główne nieporozumienia wokół kultury masowej wynikają z niezrozumienia tudzież z przeoczenia jej istoty - o czym przekonuje nas Robert Krasowski w swoim artykule "Pochwała kultury masowej". Warto zauważyć, że kultura popularna nie jest, i nigdy nie była, przeciwieństwem kultury wysokiej. Nie jest również jej wynaturzeniem. Wynika to nade wszystko z zupełnie odmiennych charakterów obydwu kultur. Popkultura na ogół przybiera formę rozrywkową, tymczasem kulturę poważną cechuje oblicze… poważne. Któż bowiem obecnie, dla czystej rozrywki, sięga po Mickiewicza, Moliera, Bacha, Arystofanesa, Dantego czy Horacego? – zapewniam, mały odsetek społeczeństwa. Chętniej siadamy przed telewizorem, komputerem, idziemy do kina (bynajmniej nie kameralnego) – tam natomiast zachwycamy się nową grą, filmem, bądź kolejnym odcinkiem ulubionego serialu. Czy świadczy to o „duchowym” upadku społeczeństwa? Skądże. Co najwyżej powiedzieć możemy, że kultura wysoka straciła swój monopol na rozrywkę, stając się jedynie nośnikiem wartości czy to moralno - etycznych czy patriotycznych.

Oczywistością jest, że trywialna kultura masowa, zdominowana przez rozrywkę, w dłuższej perspektywie czasowej może przynieść zbanalizowanie i uzmysłowienie (sensu stricte) doświadczenia ludzkiego. Czy widnieje w tym słabość? Oczywiście. Czy wkrada się tym samym swego rodzaju banał? Jasne, że tak. Człowiek jednakże nie jest doskonały – i nikt nie powiedział, że do doskonałości dążyć musi.

Wszelako nie zapominajmy o pozytywnych cechach kultury masowej – których jest, nolens volens, równie wiele jak pejoratywnych. Kultura masowa bowiem odegrała znaczącą rolę cywilizacyjną, gdzie największą jej zasługą było ucywilizowanie mas szarej biedoty, a także wzięcie udziału w tworzeniu powszechnej świadomości życia w demokratycznych społeczeństwach. Nie sądzę, iż bez jej kluczowego wpływu, Europa wyglądałaby tak jak dzisiaj. Nie zapominajmy również, że to kultura masowa pozwoliła w szerszej mierze na emancypację kobiet oraz innych grup, do dzisiaj uchodzących za mniejszościowe (homoseksualiści, ateiści itd.)

Chętnie pokusiłbym się na zadanie, za Krasowskim, pytania; przy czym zatem ludzie mają się bawić – przy wierszach Miłosza, przy mszach Pendereckiego, przy filmach Wajdy? Nie ujmując wartości, którą reprezentują wymienione przykłady, nie da się ukryć faktu, iż nie spełniają one normatywnych kryteriów sztuki rozrywkowej. Ciekawa zresztą wydaje się być wizja kultury umasowionej i zunifikowanej, opartej na wzorcach elitarnych… zamiast ulubionego programu telewizyjnego, pokroju Mam talent czy Milionerzy, oglądalibyśmy awangardowe sztuki Witkacego, zamiast Wiedźmina Sapkowskiego czy książek Paulo Coelho (bądź Stevena Kinga, dla nielubiących brazylijskiego pisarza), na naszej półce stałyby powiastki filozoficzne Woltera lub wszystkie dramaty Szekspira. Zapewne znalazło by się grono entuzjastów takiego pomysłu, jakkolwiek byłoby to grono niezbyt liczne.

Rozumiem zażenowanie elit, które z bólem patrzą na zmniejszające się terytorium zajmowane przez kulturę wysoką. Tego procesu jednakże ani się zatrzymać nie da, ani opóźnić. Kultura to wyraz ogólny myśli politycznej, filozoficznej, artystycznej – tym bardziej zrozumiały powinien być charakter kultury masowej, będącej wyrazem wyzwolonych mas ludzkich, a nie konkretnych grup społecznych. Wszelka krytyka zaistniałego stanu rzeczy, wydaje się być partykularnym egoizmem, zazdrością elit wobec prężnie rozwijanych i poniekąd chętnie odbieranych produktów kultury masowej.

Poczynione dotychczas konstatacje, wymagają ode mnie dodatkowego uzupełnienia. Mianowicie pod koniec wieku XX, wraz z rozwojem ruchu awangardowego oraz filozofii i sztuki postmodernistycznej, zmieniły się same kryteria oceny wytworów kulturowych. Otóż rzadko dzisiaj klasyfikacja dzieł sztuki czy tekstów kultury przebiega na podstawie ich indywidualnych walorów, albowiem istotniejsze stają się relacje pomiędzy odbiorcą a samym dziełem i przekaz z nich odczytywany – przez co i sama kultura masowa w nowym kontekście przybiera inny wyraz.

Nie lękajmy się drastycznych zmian dokonujących się na polu kultury. Nie obawiajmy się tysięcy książek w księgarniach, setek filmów w kinach, czy setek tysięcy odcinków serialowych w telewizji. W znacznej mierze zdajemy sobie sprawę z ich prostolinijności, aczkolwiek nie pokazujemy tego po sobie. Procesy zapoczątkowane pod koniec XIX wieku są nieodwracalne, ale zarazem zupełnie nonsensowna wydaje się myśl o ich odwracaniu. Całe szczęście posiadamy luksus samookreślenia się, mamy świadomość kultury w której żyjemy, przez co ona sama ma na nas wpływ mniej szkodliwy. Może z tego źródła płynie krytyka kultury masowej? Zapewne. Tymczasem ja, z pełną świadomością tej krytyki - w najbliższy weekend pójdę do kina obejrzeć interesujący mnie film - bo dzięki niemu i lżej mi na duszy, i zapewnię sobie zajęcie na sobotę – czego chcieć więcej od kultury masowej?
Drogi przyjacielu, chciałbym powiedzieć, że masz rację i jednocześnie jej nie masz. Jeśli chodzi np o takiego Gorzkiego, prawdą jest że siedziałem z miną kmiotka na Avatarze, bo mimo prostoty, wręcz naiwności jego scenariusza film zwyczajnie mi się podobał. Czytuję też głównie fantastykę więc najwyższych lotów kultura to nie jest. Tak czy inaczej pozostaje pytanie: Czy 2737 odcinek mody na sukces to jeszcze jest jakakolwiek kultura? albo co gorsza hiphopowa piosenka gdzie co drugie słowo jest bluzgiem? Czy czasem książka według której powstała "Wojna polsko - ruska" nie jest czasem wręcz niebezpieczna dla czytelników? Myślę że te pytania też warto sobie zadać.
Abstrahując od poziomu, który reprezentują sobą 2737 odcinek mody na sukces czy utwór hiphopowy z masą przekleństw, nie można twierdzić, że nie są już te dwa przykłady kulturą. W zasadzie każdy wytwór człowieka jest kulturą. Uważam, że niezwykle trudno byłoby stworzyć kategorię określająca to, czy coś jest czy nie jest już kulturą. Jak pisał swego czasu Roman Ingarden, kultura jest bytem swoiście ludzkim, sztucznym, nałożonym na świat przyrody, przekraczającym go. Stwierdza ponadto, że każdy wytwór człowieka, jak już powiedziałem, zalicza się do tego bytu ponad-przyrodniczego. Mówi dalej, że kultura ginie dopiero wówczas, kiedy ginie świadomość ją tworząca. Nie widzę jednak opadającej siły twórczej i świadomości przy tworzeniu kolejnych odcinków mody na sukces czy utworów hiphopowych – ani słabnącej rzeszy ludzi chętnie odbierających owe produkty.

Nie oceniam wytworów kultury. Chciałem jedynie nakreślić mój pogląd na kulturę masową, i – niesłuszną w moim mniemaniu – jej ocenę. Czy kultura może być niebezpieczna? - oczywiście, że tak – zależy to jednak, moim zdaniem, od samych jej skutków i relatywnej oceny człowieka, a nie od nadrzędnego kryterium.

Ja również czytuję fantastykę, na Avatarze byłem w kinie. Rzeczy te są proste, nie da się ukryć, aczkolwiek człowiek świetnie się przy nich bawi, o co, jak zaznaczyłem w artykule, chodzi w kulturze masowej, mającej charakter przede wszystkim rozrywkowy.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na przedostatni akapit artykułu - i w jego duchu stwierdzić czy kolejny odcinek mody na sukces (tudzież utwór hiphopowy) nadal są jakąkolwiek kulturą.

Pozdrawiam,
Diogenes.
Masz znów rację, gdyby nie pewien drobny psychologiczny szczegół: Jeden z psychologicznych aksjomatów, strywializowany do dziecięcego powiedzenia mówi: z czym przestajesz, takim się stajesz. O ile winna jedynie swej tasiemcowatości i mdłej fabuły telenowela nie zagraża raczej nikomu, o tyle już przejawy kultury masowej w postaci niektórych choćby gier, czy utworów (podobno jeszcze) muzycznych, potrafią zagrażać wprost zdrowiu i życiu. Żeby nie szukać po utworach współczesnych, zakazana na wszystkich antenach radiowych "ostatnia niedziela" powodowała że ludziaska targali się na życie. Jedyny rodzaj cenzury w kulturze pod jakim podpisuje się obu rękami, to taki który odsiewa takie właśnie niebezpieczne dla środowiska utwory.
pozdrawiam
Nie uściślałbym twierdzenia, że kultura jest niebezpieczna, li tylko do kultury masowej. O ile zgodzę się z Tobą z tym, że niektóre niebezpieczne dla społeczeństwa (czy dla samej jednostki)produkty kultury należy ocenzurować, to nie zgodzę się z uściślaniem problemu jedynie do kultury masowej. Wystarczy rzucić okiem na pewne wytwory, które w kulturę masową (swoim charakterem) się nie wpisują, natomiast stanowią zagrożenie nie mniejsze niż piosenka przez Ciebie wymieniona – Mein Kempf, Manifest komunistyczny. Wspomnę jeszcze o książkach Markiza de Sade – które w myśl przytoczonego przez Ciebie psychologicznego aksjomatu, mogą być niezwykle niebezpieczne dla ludzi młodych, jak i dla tych z zaburzeniami psychicznymi.

Z drugiej strony, jestem liberałem – i w teorii, i w praktyce. Skłonny jestem przystać na zasadę, iż „wszystko dla ludzi, byleby wciąż byli ludźmi”. I nie tylko na tę – bowiem podpisuję się również pod sztampową zasadą liberalizmu – „każdy jest wolny o tyle, o ile nie ogranicza wolności drugiego człowieka” (parafrazuję).

Dlatego też, w myśl zasad dyktowanych przez teoretyczny liberalizm, zgodzę się z Tobą, iż produkty niebezpieczne, winny być cenzurowane, a nawet zakazywane. Tymczasem powtórzę jeszcze raz – nie możemy sprowadzać ich jedynie do kultury masowej.
(03-10-2010, 21:36)Diogenes napisał(a): [ -> ]Nie uściślałbym twierdzenia, że kultura jest niebezpieczna, li tylko do kultury masowej. O ile zgodzę się z Tobą z tym, że niektóre niebezpieczne dla społeczeństwa (czy dla samej jednostki)produkty kultury należy ocenzurować, to nie zgodzę się z uściślaniem problemu jedynie do kultury masowej.

W tym miejscu zgadzam się z Tobą i podpisuję obydwoma rękami Smile

(03-10-2010, 21:36)Diogenes napisał(a): [ -> ]Z drugiej strony, jestem liberałem – i w teorii, i w praktyce. Skłonny jestem przystać na zasadę, iż „wszystko dla ludzi, byleby wciąż byli ludźmi”. I nie tylko na tę – bowiem podpisuję się również pod sztampową zasadą liberalizmu – „każdy jest wolny o tyle, o ile nie ogranicza wolności drugiego człowieka” (parafrazuję).

Z tym zgadzam się również jak najbardziej.


(03-10-2010, 21:36)Diogenes napisał(a): [ -> ]Dlatego też, w myśl zasad dyktowanych przez teoretyczny liberalizm, zgodzę się z Tobą, iż produkty niebezpieczne, winny być cenzurowane, a nawet zakazywane. Tymczasem powtórzę jeszcze raz – nie możemy sprowadzać ich jedynie do kultury masowej.

Sam bym nie dał rady lepiej tego ująć.

Jedno jeszcze w tej "masowej" kulturze mnie z przeproszeniem wkurza. Jestem człekiem zasadniczo tolerancyjnym, nie zamierzam negować nikogo za to co czyta, słucha czy wreszcie ogląda, a jednak..... Czasem Gorzki miałby ochotę obejrzeć kawałek ambitniejszego filmu w telewizorni, a tu niestety w porze popołudniowo - wieczornej lecą same sitcomy i telenowele dla rozgarniętych inaczej. Telewizji publicznej na szczęście dość często przytrafia się seans jakiegoś dobrego i inteligentnego filmu. Niestety ktoś tam w zarządzie zakłada że jak już ktoś lubi trochę ambitniejsze kino, to musi również cierpieć na bezsenność. Dla mnie oglądanie filmu do trzeciej czy czwartej w noc to już masochizm, niechby i kulturalny. Tak czasem sobie myślę że gusta gustami, ale może by tak jednak na zmianę? Poniedziałki środy i piątki telenowele i reszta badziewa, a w dni pozostałe trochę wyższa półeczka w paśmie gdzieś od 17 do 20. Wilk syty i owca cała Smile
Teraz bowiem amatora "dobrego" kina poznaje się głównie po tym że chodzi niewyspany Smile. Nie sama kultura masowa budzi bowiem we mnie bunt. Dla mnie jak pisałem może istnieć we wszystkich przejawach, ja i tak wybiorę sobie ten kawałek który mnie ujmie. Bunt budzi natomiast nachalność jej prezentacji. Czyli jak zwykle chodzi o równouprawnienie.
Pozdrawiam serdecznie.
Gorzki
Cieszę się, że się ze sobą zgadzamy. Uwierz, ja również jestem odbiorcą kultury, nieco bardziej krytycznym i w swoich gustach wyszukanym. Zażartowałem sobie w tekście z Woltera, tymczasem sam przeczytałem niemal wszystkie jego powiastki filozoficzne, niektóre sztuki, no i oczywiście Traktat o tolerancji. Wziąłem w obronę tę nieszczęsną kulturę masową z tego powodu, iż nie identyfikuję się z zarzutami jej stawianymi.

Jeśli zaś chodzi o jej nachalność - masz pełną słuszność twierdząc tak, a nie inaczej. I ja Tobie przyznaję rację, bowiem mnie również denerwuje to, że nie szanuje się mniejszości, chcącej zaznać nieco ambitniejsze rozrywki - w tym przypadku intelektualnej. Z kulturą jest moim zdaniem jak z demokracją - rządzi w niej większość, aczkolwiek mniejszość powinna być szanowana. Tymczasem jest zupełnie inaczej.
Z tego co Koledzy piszecie, wynika, że traktujecie kulturę masową jako swego rodzaju uzupełnienie do kultury, niech będzie, wyższej. Tego nieszczęsnego "Awatara" chwalicie jako swego rodzaju dodatek do innych zainteresowań. No i bardzo dobrze, to rozsądne podejście, świadczące o braku uprzedzeń i poszerzonym horyzoncie. Nikt mnie nie przekona, że człowiek słuchający tylko i wyłącznie Szopena (są tacy) ma o muzyce więcej do powiedzenia, niż taki co to słucha "wszystkiego po trochu".
Problem zaczyna się jednak w momencie, kiedy dany osobnik X, jakich miliony, zamyka swą percepcję tylko i wyłącznie do wchłaniania pseudo-kulturowego fast-foodu, pozbawiając się tym samym choćby najmniejszego wyobrażenia o dokonaniach ludzkiej myśli, czy o poszukiwaniu piękna.
Ileż jest takich, w gruncie rzeczy niewinnych, istotek, które na tekst bardziej wyrafinowany niż erotyki pana Tede czy dialog bardziej złożony niż w "Palp fikszyn" od razu chowają głowę (wraz z mózgiem of kors) w piasek, bądź też, niczym pies Pawłowa na odpowiedni bodziec, natychmiast okazują własną ignorancję i obskurantyzm, jeszcze z tego zadowoleni. A często są to istotki o potencjale wcale nie mizerniejszym od przeciętnego inteligenta, które jednak przez zatracenie w masowym stylu życia nie dały same sobie szansy poszukania czegoś więcej.
Zwężenie horyzontu i zwulgaryzowanie potrzeb - kiedy po ośmiu godzinach bezmyślnej pracy (w gruncie rzeczy wszystko jedno czy przewracał worki z cementem czy papiery) osobnik X przychodzi do domu zaspokajając najpilniejsze dlań potrzeby biologiczne (zjada co miał do zjedzenia, wypija piwo z puszki, lub 2 piwa) wydaje mu się, że została mu jeszcze jedna jedyna potrzeba - potrzeba tzw. "odmóżdżenia". Ilekroć słyszę to przeklęte słowo, zaraz chce mi się wołać "z czego, do cholery, chcecie się odmóżdżać?!".
Ale do meritum wracając - też nie mam zapędów cenzorskich i nie zamierzam wyznaczać nieprzekraczalnych granic między wysokim a niskim. W końcu zawsze może przyjść do mnie jakieś widmo Witkacego, przypominając, że wszystko co działo się w muzyce po Szymanowskim to zdziczenie i zbydlęcenie, a kino powstało by ogłupiać - a ja się tym wszystkim ogłupiam od dawna. Jest jednak faktem, że za mnożącymi się w zastraszającym tempie ogłupieniem społecznym stoi w znacznej mierze dyskutowane przez nas zjawisko, choć oczywiście nie tylko ono. Bezmiar tego ogłupienia, niestety, przesłania w całościowym obrazie te dobre strony, wymienione w (dobrym) artykule powyżej. Na obronę wszelkich Dod i Nektaryn mogę tylko zakończyć tragiczną konstatacją, że i w czasach kiedy ich jeszcze nie było większość ludzi nie "grzeszyła" nadmiarami rozumu i wrażliwości.