Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zabić Żyda
#3
arigato gozaimasu / poprawione


******
 
W końcu wygrzebał się z podziemnej jamy. Po gruzach. Brudny. Nieogolony. Głodny i spragniony. Nie miał ze sobą płaszcza. Miał natomiast płótno. Trzymał je pod pachą. Drugą ręką zasłaniał oczy. Bo mocno świeciło słońce.
Świeciło bardzo pięknie. Lecz on nie mógł przestać płakać.
Spodziewał się, że miasto będzie zniszczone. Że w ogniu i pod gruzami zginie wielu nieszczęśników. Ale nie miał pojęcia, że aż tak.
Wcześniej był przekonany, że nie ujdzie z życiem. Na rodzinę z drugiego końca piwnicy zawaliła się ziemia oraz gruz. Nie słyszał żadnych krzyków. Natychmiastowa śmierć. A on przeżył. Ostatni Żyd. O ironio. I płakał.
Oglądał zdobyte przez Sowietów miasto. Jego rozprute bebechy. Zmasakrowane szczątki. Znana mu ulica w zaspach gruzu i zwęglonych belkach. Cała pierzeja kamienic naprzeciw jak wycięta z kartonu. Bez dachów. Bez podłóg. Bez ścian. Same stojące elewacje. Osmolone. Najczęściej zgruchotane. Resztki tynku. Gołe cegły. Kikuty i rumowiska. Po jego stronie również.
Myślał, że to tylko ta część śródmieścia tak wygląda. Że wyłącznie jej się tak oberwało. Mylił się.
Przedzierał się przez rumowisko. Z trudem. Z płótnem pod pachą. Brudny i chudy jak trup. W kieszeni miał węgielki. Chciał naszkicować miasto. Ale miasta nie było. Zniknęło. A wraz z nim zniknęły wszystkie swastyki.
Wszędzie to samo. Popiół unosi się jeszcze w powietrzu. Gdzieniegdzie czarny dym. Dawne, piękne ulice w kompletnej ruinie. Mało które budynki jeszcze w jednym ciągu. Wszystko bez okien. Czarne. Zdruzgotane. Nie przypominające niczego.
Spostrzegł jeden ostały w całości, rzeźbiony szczyt kamienicy. Zapłakał. Bo to był piękny szczyt. A teraz tworzył uderzający kontrast.
Pamiętał tę kamienicę z przeszłości. Błękitna. Z białymi gzymsami i pilastrami. Miała we wnękach posążki. Kiedyś podziwiał je z poziomu ulicy. Ten szczyt cywilizacji. Marzenie pokoleń. Tak wtedy myślał. Setki lat historii. Piękno i bogactwo zawarte w jednej tylko elewacji. A teraz leżał posążek biały. Rozłupany. W gruzach. Tuż na wyciągnięcie ręki. Setki lat historii. Obrócone w niwecz. W kilka chwil.
A to jedna tylko elewacja. Resztę zupełnie szlag trafił.
Przedzierał się przez hałdy gruzu. Płakał. Śmiał się. A potem znów płakał. Pod pachą ściskał płótno. W kieszeni miał węgielki.
Zmierzał w kierunku brodu. Tam, gdzie sobie wymarzył.
Spojrzał w górę. Na ogromne cielsko Bazyliki Mariackiej. Ceglaną nawę główną olbrzyma. Jego potężną dzwonnicę. Nienaruszoną. Jako jedyna przetrwała w całości. Kolos na twardych fundamentach. Choć podziurawiony. Bez dachu. Bez witraży.
Niżej już tylko ruiny. Bliżej nieokreślone kikuty. Sypiące się. Kopcące. Pozbawione tożsamości.
Nie było miasta.
Dotarł do Bramy Zielonej. Jej poszarpanego truchła. Z wystającymi cegłami. Kompletnie zmiecionym górnym piętrem. A była taka stara. Taka stara i piękna.
Z trudem przedarł się na drugą stronę. Przez gruz. Wbrew słabości ciała.
Udało się. Okropny wysiłek. Spojrzał na motławski bród. Historyczną przystań miasta. Oczami wielkimi. Oszalałymi. Iskrzącymi rozpaczą.
Rzucił płótno na ziemię. Wyjął z kieszeni węgielek. Zaczął szkicować. Niedbale. Nawet nie patrząc na ręce. Bo widział wyłącznie bród. I z oczu ciekły mu łzy.
Nie było miasta.
Jakimś cudem wysoka wieża Domu Przyrodników przetrwała. Żałował, że nie przerwał żuraw. Pięćset lat historii.
Skończył malować. Węgielek cisnął do wody.
Spojrzał na płótno. Uniósł przed siebie.
Nie to samo. Choć podobne. Jest rzeka. I po obu jej stronach czarne zygzaki. Niedbałe. Asymetryczne. Poszarpane. Coś, co nie miało prawa istnieć.
Zapłakał. Zamachnął się ze złością. Wyrzucił płótno precz.
Poszybowało. Kręcąc się energicznie w powietrzu. W końcu spadło z pluskiem w wodę. Płasko. Nie tonąc. Bielejąc nikle na czarnej tafli Motławy.
Wsadził ręce w kieszenie spodni i pociągnął nosem. Był załamany. Nie wyobrażał sobie, że tutaj coś jeszcze może powstać. Z takiego gruzowiska.
Nie było miasta.
Ciekawe, co z Laurą?
Gdzieś na odległym horyzoncie rozbrzmiewały jeszcze działa.
Zaczął wracać. Tylko nie wiedział, dokąd. Wszędzie ten sam obraz zniszczenia. Kompletnej ruiny. A w promieniu nikogo żywego.
On również wolałby nie istnieć. Nie w takiej karykaturze świata. Jego ukochanego świata. Zamiast mew słyszał kruki.
Lecz oto przy bramie leżał on. Trup niemieckiego oficera. Ale nie trup był w tym wszystkim istotny.
Istotne, co dzierżył w dłoni. Pistolet samopowtarzalny. Luger P08. Ośmiostrzałowy. Kaliber dziewięć milimetrów. Długolufowy.
Podniósł. Był odbezpieczony.
Przystawił sobie do skroni.
I w tym momencie, choć był ateistą, przeraził się Boga. Możliwości Jego istnienia. I tego, co chciał sobie uczynić.
A może po prostu bał się śmierci.
Spojrzał jeszcze raz na szczątki ukochanego miasta. Na jego smutne pozostałości. Rozrzucone cegły i walające się po ziemi detale. Pomyślał, że to już koniec. Że miasto jest stracone. Na zawsze i bezpowrotnie.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Zabić Żyda - przez maciekbuk - 11-01-2021, 19:02
RE: Zabić Żyda - przez D.M. - 11-01-2021, 21:31
RE: Zabić Żyda - przez maciekbuk - 11-01-2021, 21:35

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości