Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Równowaga [obyczajowe]
#1
Zegar co sekundę przypomina, że twój czas nie jest nieskończony. Momenty oświecenia, w których zdajesz sobie sprawę, że przeminiesz. Tak samo, jak ta umierająca na stoliku do kawy dracena, którą podlewasz, kiedy ci się przypomni. Cóż więc pozostaje? Sąsiedzi wydają się wiedzieć: uparcie katują twoje uszy muzyką popularną. Jakaś panienka wyje, że znowu ją zdradziłeś, ale możesz wrócić, jeśli tylko zechcesz. Kocha, nie kocha? Nie masz pojęcia. Wzdychasz i logujesz się do Sieci. Wiadomości: Irak, Afganistan, Afryka, Stany, Polska. Powódź, huragan, głód, wojna. Zabici, ranni. W następnym odcinku szok: Brooke schodzi się z Richem. Mistrzostwa świata w piłce nożnej.
Wyłączasz komputer. Do kieszeni wciskasz ipoda, w uszy słuchawki. Refused. Teraz sąsiedzi to ci mogą… Szuflada, nóż, kurtka, buty, winda. Wychodzisz w deszcz, wiatr i zimno. Jest koniec maja. Takie czasy. Kaptur, kieszeń, papieros, zapalniczka. Skończył ci się tytoń. Zaciągasz się głęboko. Obok zatrzymuje się taksówka. Dwie studentki wyciągają z bagażnika zakupy. Obserwujesz to spod przymkniętych powiek. Delektujesz się dymem, zapachem deszczu i przytulnością kaptura. Dwanaście reklamówek. Szpilki. Cycki na wierzchu. Ledwo sobie z tym radzą. Jedna przytrzymuje drzwi, druga wnosi cały ten bałagan do korytarza. Całkiem niezłe te cycki. I tak połowa wyląduje w koszu. Pół na pół – równowaga musi być. Uśmiechasz się pod nosem, spluwasz na pożegnanie i ruszasz w miasto.
Zanim dochodzisz do centrum przestaje padać. Zdejmujesz kaptur. O, nawet słońce wyszło na chwilę. Przystajesz na środku chodnika i odwracasz twarz ku ciepłu. Trzeba łapać, póki jest. Ktoś wpada na ciebie. Nazywa twoją matkę kurwą, a ciebie jej synem i idzie dalej. Nie rusza cię to. I tak mu się za to dostanie, prędzej czy później. Każdego w końcu dopada sprawiedliwość.
Wierzysz głęboko i dlatego walczysz ze złem. Nie dla nagrody. Po prostu, wierzysz w dobro. Życie brutalnie skopało cię już kilka razy po ryju, ale wciąż wierzysz. Dlaczego? Nie potrafiłbyś odpowiedzieć. Mijasz: McDonald's, Starbucks, Subway. TK Maxx, Matalan, Primark. Sieci, sieci, sieci. A ludzie jak ryby, szamocą się, nie mogąc nabrać powietrza. Chyba nie umiesz inaczej i dlatego wierzysz. Zapomniałeś, jak to jest nie wierzyć. Nie szamotać się. Nie być zagubionym. Masz jasno określony cel.
Ściana, bankomat, gotówka. Nie uciekniesz przed tym. Wzdragasz się, dotyk klawiatury, którą wprowadzasz PIN jest dziwnie martwy.
Mały, prywatny sklepik, tytoń. Po drugiej stronie ulicy wznosi się bank. Nieważne, jaki – wszystko jedno. Wychodzisz. Skręcasz papierosa. Lekarz mówi, że za dużo palisz. Nie ufasz mu – sam wygląda, jakby za dużo pił. Pewnie mówi, co mu ślina na język przyniesie w wiecznym pijackim melanżu. Zamazany świat, rozmyte kontury i niewyraźny bełkot z zewnątrz. Zatracona istota rzeczy. Pustka w spojrzeniu. W domu żona, dwójka dzieci i pies. Basen, pięć sypialni. Zbyt wiele pokoi, zbyt zimno jest w tym domu. Dlatego mu nie ufasz - wydaje się zimnym, zapijaczonym skurwielem.
Zaciągasz się i czujesz kłucie w sercu. To ból istnienia, wmawiasz sobie. Znowu zaczyna padać. Kaptur. Opierasz się o ścianę. Przed tobą przesuwają się samochody i rzeka ludzi – to główna ulica w centrum, zawsze zatłoczona. Zastanawiasz się, jakie jest przeciwieństwo słowa “pośpiech”. Nic ci nie przychodzi do głowy. To słowo dawno już zostało zapomniane. Szybkie fury, szybkie kobiety, szybka kasa, szybka śmierć. “Spiesz się powoli” to herezja.
Kończy ci się muzyka w uszach. Na moment dociera do ciebie hałas zewnętrza, a świat staje się szary. Nie możesz tego znieść, jak zawsze chce ci się rzygać. Obraz to jedno, ale obraz plus dźwięk to już przesada. Szybko: kieszeń, ipod, Atari Teenage Riot. Oooch, cóż za ulga. Wszystko znowu nabiera kolorów. Tylko ludzie tak samo zagubieni. W kolorze i czarno-biali – ten sam smutek wypisany na twarzach. Dobrze, że mają shopping, myślisz z przekąsem. Przynajmniej przestają się zastanawiać, skąd to się bierze. Przecież jest tyle nowych gadżetów, które można po prostu mieć. Nic nie trzeba z nimi robić, wystarczy je kupić i posiadać. Posiadanie przynosi chwilowa ulgę. Ty posiadasz niezmierzone pokłady wiary. Ciągle odczuwasz ulgę. Kamień z serca. Bo inaczej to serce z kamienia. Spluwasz na ten chory świat i przechodzisz na drugą stronę ulicy, nie czekając na zielone światło ani nie zwracając uwagi na samochody. Jakiś taksówkarz z Pakistanu znowu obraża twoją matkę. Czujesz, że lekko podniosło ci się ciśnienie. Znów czujesz ból w sercu. To życie tak boli, mówisz sobie i idziesz w stronę banku.
W środku jest zimno. Zsuwasz kaptur i uśmiechasz się do kamery nad drzwiami. A niech tam, nawet machasz ręką. Stajesz w kolejce. Kiedy przechodzi obok ciebie smutna i zagubiona pracownica, łapiesz ją za włosy i przyciągasz do siebie. Kieszeń, ręka, zimna rękojeść noża. Ostrze, szyja. Ludzie odbiegają na boki, wokół ciebie robi się pusto. To oni tworzą tę pustkę, nie ty. Nie wiesz czy ktoś krzyczy, muzyka zagłusza rzeczywistość. Ciągniesz babę do okienka i warczysz. Z tyłu, na ścianie, zegar przypomina o nieuniknionym. Gotówka, torba, drugą ręką wciąż trzymasz za włosy tamtą kobietę. Chyba wyje alarm. Ciągniesz ją do wyjścia. Na odchodne klepiesz jeszcze po tyłku i puszczasz się biegiem.
Uliczka, zakręt, uliczka, mur. Podwórko, brama. Strych. Strach. Przejście, korytarz, uliczka, oddech. Siadasz w kucki przy ścianie. Do twoich nozdrzy dochodzi ciężki zapach niemytego ciała i starego moczu. Rozglądasz się. Jakiś bezdomny śpi nieopodal, zagrzebany w kartony. Obok walają się strzykawki i puste butelki. Podchodzisz i wciskasz mu pod ramię torbę. Nawet się nie budzi, przytula ją tylko do siebie, jakby to była jego pierwsza kobieta. Ciągle pada, strugi deszczu leją się z nieba i obmywają świat.
To za mało, myślisz. Za mało tej wody, za dużo brudu.
Dobro to pojęcie cholernie względne. W pobliskim sklepie kupujesz podpałkę do grilla. Wracasz w zaułek, po czym polewasz bezdomnego, siebie i pieniądze. Kieszeń, tytoń, papieros. Zapalniczka. Ogień. Ciągle pada. Ogień i woda.

Równowaga musi być.


Leeds, 02.06.2010
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Równowaga [obyczajowe] - przez RootsRat - 02-06-2010, 13:24
RE: Równowaga - przez Met - 02-06-2010, 15:04
RE: Równowaga - przez oxymoria - 02-06-2010, 17:34
RE: Równowaga - przez RootsRat - 04-06-2010, 08:25
RE: Równowaga - przez Mestari - 04-06-2010, 13:43
RE: Równowaga - przez RootsRat - 11-06-2010, 12:56
RE: Równowaga - przez Pasiasty - 12-06-2010, 09:02
RE: Równowaga - przez RootsRat - 18-06-2010, 12:13
RE: Równowaga - przez Pasiasty - 19-06-2010, 08:38
RE: Równowaga - przez RootsRat - 23-06-2010, 11:55
RE: Równowaga - przez Willow - 23-06-2010, 17:47
RE: Równowaga - przez RootsRat - 02-07-2010, 08:22
RE: Równowaga - przez Konto usunięte - 07-07-2010, 19:25
RE: Równowaga - przez RootsRat - 20-07-2010, 20:14
RE: Równowaga - przez awangarda - 29-07-2010, 13:56
RE: Równowaga - przez RootsRat - 02-08-2010, 14:15
RE: Równowaga - przez Malbert - 27-12-2010, 18:04
RE: Równowaga - przez RootsRat - 07-01-2011, 23:09
RE: Równowaga - przez RootsRat - 09-02-2011, 20:06
RE: Równowaga - przez Camilla - 06-04-2011, 11:46
RE: Równowaga - przez Kłapouchy - 09-04-2011, 17:02
RE: Równowaga - przez RootsRat - 10-04-2011, 23:02
RE: Równowaga [obyczajowe] - przez blackpepper - 20-11-2012, 22:09
RE: Równowaga [obyczajowe] - przez RootsRat - 23-11-2012, 00:13
RE: Równowaga [obyczajowe] - przez Kruk - 11-07-2013, 13:04
RE: Równowaga [obyczajowe] - przez Hanzo - 11-07-2013, 18:15

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości