09-02-2018, 08:46
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09-02-2018, 09:05 przez Miranda Calle.)
Minuta pożera minutę. Okruchy czasu spadają stopień po stopniu. Słowo w słowo. Dzień w dzień.
A potem... Dłoń w dłoń. Poranek tylko po to, aby wystukać parę słów albo raczej patrzeć jak moje palce same je wystukują. Tak. Znów. Jak tysiąc razy przedtem i później. Pragnienia spełzły na słowach. Wczołgały się pod fasadę wygłodniałych przymiotników. Rytuał.
A potem... Usta w usta. Chcieć nie znaczy móc. Nie muszę wcale Cię całować codziennym szlakiem: wargi - kark - ramiona - obojczyk - brzuch, aby rozdrobnić się na słabostki. Aby rozpłynąć i wlać się w kontury. Lekko. Miękko. Doszczętnie. Jak kostka czekolady na języku. Nie muszę. Wystarczy, że odnajdę Twój szatynowy włos w pościeli i będę od nowa wiązać go w kokardki. Jak prezent...
I wciąż... Na dobranoc i na dzień dobry...
A potem... Dłoń w dłoń. Poranek tylko po to, aby wystukać parę słów albo raczej patrzeć jak moje palce same je wystukują. Tak. Znów. Jak tysiąc razy przedtem i później. Pragnienia spełzły na słowach. Wczołgały się pod fasadę wygłodniałych przymiotników. Rytuał.
A potem... Usta w usta. Chcieć nie znaczy móc. Nie muszę wcale Cię całować codziennym szlakiem: wargi - kark - ramiona - obojczyk - brzuch, aby rozdrobnić się na słabostki. Aby rozpłynąć i wlać się w kontury. Lekko. Miękko. Doszczętnie. Jak kostka czekolady na języku. Nie muszę. Wystarczy, że odnajdę Twój szatynowy włos w pościeli i będę od nowa wiązać go w kokardki. Jak prezent...
I wciąż... Na dobranoc i na dzień dobry...