Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Gniazda. Naznaczeni przez Tyche
#1
1

Czternasty maja. Południowa dzielnica miasta, zapomniana, oszczędzana przez zgiełk i hałas metropolii, zasypiała w strugach ciepłego wiosennego deszczu. Stary park, brylant, założony dwieście lat temu, powoli pustoszał. Ostatni, najwytrwalsi spacerowicze i zwolennicy joggingu, pojedynczo lub parami opuszczali alejki.
Ulicą Zacisze biegła wysoka, szczupła dziewczyna. Kaptur sportowej bluzy naciągnęła na głowę. Uważnie obserwowała chodnik. Biegnąc, rozmyślała o porannej scysji. Nie czuła się winna, lecz sumienie nie dawało jej spokoju.
Już niedaleko, jeszcze kilkaset kroków i będę się mogła wysuszyć, wykąpać, by w końcu się położyć, sama. Jak długo będę wracała myślami do kłótni z Richardem? Czy to moja wina, że nie wiem, co ze sobą zrobić? Chciałby, abym podjęła decyzję, wybrała. „Jak możesz w wieku dwudziestu dwóch lat nie wiedzieć, co będziesz robiła w życiu?” – o to ma pretensje. A ja nie jestem pewna – rozmyślała.
Ulica tonęła w deszczu, gdzieniegdzie powstały kałuże rozmyte na nierównym chodniku. Lampy rzucały niemrawe światło, ciszę przerywał delikatnym odgłos butów rozbryzgujących wodę, to znowu uderzających o płyty chodnika.
Dziewczyna postanowiła przeskakiwać rozlewiska, widać, że sprawiało jej to przyjemność. Kolejny skok i kolejna przeszkoda ominięta. Następna. Biegła swobodnie, pewnie, z wielką lekkością. Kolejna przeszkoda. Wydłużyła krok i upadła.
Cholera, niech to szlag trafi. Skręciłam nogę… znowu… co za ból… to ta sama stopa. Cholera, cholera. A mówił mi, żebym nie biegała po nocy, ostrzegał… Richard, gdzie jesteś, skoro byłeś taki przewidujący, gdzie jesteś, do cholery? Jak boli… dwa, trzy miesiące kuśtykania… niech to szlag. Teraz będziesz szczęśliwy, mając mnie uziemioną. Zaraz cię obudzę… gdzie mój telefon?
Siedziała na krawężniku, usiłując wyjąć komórkę z kieszeni dresowych spodni. W końcu się udało i ponownie głośno zaklęła.
Musiała się potłuc, niech to szlag, jak pech, to na całej linii, a niech to, co ja teraz zrobię?
– Czy mogę pani pomóc?
Gwałtownie podniosła głowę, zrzucając kaptur bluzy. Rude, kręcone, wilgotne włosy prawie całkowicie zasłoniły jej oczy. Zdołała jednak dojrzeć przemokniętego, przyglądającego się jej mężczyznę o dużych niebieskich oczach.
– Skręciłam stopę, znowu będę co najmniej dwa miesiące chodziła o kulach. Za miesiąc mam urodziny, jak ja będę tańczyła na przyjęciu? – odpowiedziała dość chaotycznie.
Mężczyzna uważnie spojrzał na dziewczynę.
– Potrzebna jest pomoc. Ma pani telefon? Ja nie biegam z komórką, nie używam jej.
– Miałam, ale ekran się potłukł podczas upadku.
– Mieszkam tuż obok. – Wskazał ciemny budynek stojący w pobliżu. – Proszę wybaczyć, nie chciałem pani przestraszyć, musimy dotrzeć do telefonu, aby powiadomić pogotowie albo kogoś z pani rodziny.
– Nie mam rodziny… jeszcze - po chwili szybko dodała - mam znajomego, do którego chciałabym zadzwonić.
Wyciągnął rękę, z wahaniem podała mu dłoń. Gdy się spotkały, przez ułamek sekundy, mgnienie, poczuła delikatny dreszcz. Trwało to bardzo krótko, prawie nie zauważyła, lecz pozostał ślad w jej podświadomości. Spostrzegła nagły błysk w błękitnych oczach nieznajomego. Zauważył jej reakcję.
– Dziwne uczucie. – Uśmiechnął się. – Czuję, jakbyśmy się kiedyś spotkali – zażartował. – Ale to zapewne niemożliwe – uspokoił ją.
Podniosła się i natychmiast osunęła. Mężczyzna przytrzymał ją i uchronił przed upadkiem.
– Będę musiał panią ponieść. Wiem z własnego doświadczenia, co znaczy ból skręconej stopy. Skręcenie czasami bywa gorsze od złamania. Człowiek ze złamaną nogą nie próbuje postawić stopy na ziemi. Prawdę mówiąc, trochę znam się na tego rodzaju urazach. Widzi pani ten budynek? To naprawdę parę kroków. Z zewnątrz nie wygląda interesująco, ale jest tam ciepło i bezpiecznie.
Pomimo tych zapewnień nie wzbudził jej zaufania, rozejrzała się dookoła, szukała pomocy. Panował mrok, deszcz nie ustępował. Byli sami. Wahała się, to nieznajomy, ale z drugiej strony był jedyną osobą, która mogła jej w tej chwili pomóc. Przyglądała mu się, ukrywając swoje zainteresowanie. On natomiast skupił się na stopie.
– Wymaga założenia opatrunku – stwierdził.
– Jest pan lekarzem?
– W pewnym sensie.
– Co znaczy: w pewnym sensie?
– To znaczy, że nie mam dyplomu lekarskiego, ale… trochę studiowałem medycynę i potrafię udzielić pierwszej pomocy.
– Ja też trochę studiowałam medycynę, ale nie potrafię wykonać żadnych praktycznych, użytecznych czynności. Więc nie wiem, czy mogę polegać na pana umiejętnościach.
– Mam na imię Jack.
– Rose.
– Piękne imię, właściwie jedyne odpowiednie. – Uśmiechnął się.
– Boli jak cholera.
Jack nachylił się i lekko podniósł dziewczynę. Zarzuciła mu ręce na szyję, pozwoliła nieść się do domu. Nie czuła bólu, jakby zmalał.
Dziwne, gdy mnie trzyma, ból znika – pomyślała.
– Jaki to adres?
– Zacisze 124.
– Mieszkasz sam?
– Nie.
– Tylko „nie”?
– Mieszkamy we czworo.
– Czworo?
Uśmiechnął się.
– Jeden facet i trzy dziewczyny.
– To ma mnie uspokoić?
– A może powinno przerazić? – Uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Nie ma ich w tej chwili w mieszkaniu, gdzieś buszują, trudno mi za nimi nadążyć. Są niezależne, nieuchwytne i mocno postrzelone.
Zbliżyli się do budynku. Rose z zainteresowaniem obserwowała otoczenie. Sprawdziła adres, zgadzał się z tym, jaki jej podał. Posesja ogrodzona z frontu żelaznym kutym płotem osadzonym między kamiennymi słupkami. Szeroka brama wjazdowa, za którą ujrzała duży plac. W oddali majaczyły drzewa, przynajmniej takie odniosła wrażenie w panującym półmroku. Przy drzwiach wejściowych mały kinkiet. Żadnego dzwonka, tylko kołatka wykuta w kształcie podkowy.
Jack nacisnął klamkę i pchnął ciężkie drzwi, jednocześnie trzymając dziewczynę.
Obym tego nie pożałowała – pomyślała.
Przedsionek zalewało ciepłe światło, żadnych mebli, jedynie stylowe lustro. Kolejne pomieszczenie było już sporych rozmiarów. Na środku okrągły stół, a wokół pięć wygodnych na pierwszy rzut oka kanap z poduszkami, przy każdej mały stolik. Kształt pokoju trudny do określenia, ni to okrąg, ni to elipsa z licznymi drzwiami.
Dużo, stanowczo za dużo, jak na mój gust – stwierdziła w myślach. – To zapewne salon.
Kominek wpasowany w środkową ścianę, wygaszony. W powietrzu unosił się zapach świeżo ściętego drewna, które zapełniło kosz. Na podłodze majestatycznie rozpostarty gruby dywan.
Jack posadził Rose na pierwszej z brzegu kanapie. Skrzywiła usta, ból ponownie dał znać o sobie.
– Zaraz wracam, przyniosę bandaż.
Zniknął, wymykając się z salonu. Zdążyła jedynie zauważyć, że wszedł do pokoju, w którym stało solidne biurko zastawione fajkami. Nie zdążyła zapytać o telefon, była zajęta poznawaniem otoczenia. Teraz intensywnie go szukała. Stał na kominku – stylowy, starodawny, czarny, ebonitowy z tarczą numerową.
Ciekawe, czy działa?
Próbowała wstać, ból ponownie zaatakował.
Poczekam.
Wrócił Jack, trzymając małą podręczną apteczkę.
– Czy możesz mi podać telefon? Chcę zadzwonić do Richarda.
– To ten znajomy, o którym wspomniałaś?
– Tak.
Jack podszedł do kominka i podniósł telefon. Okazało się, że ma bardzo długi sznur, nie był to telefon bezprzewodowy. Podał dziewczynie. Podziękowała i zaczęła wykręcać numer.
– Na obudowie masz napisany numer – poinformował i wycofał się z pokoju, zostawił ją samą.
– Richard, obudź się, miałam mały wypadek. Czy mógłbyś teraz po mnie przyjechać?
– Gdzie jesteś, dlaczego dzwonisz o tak późnej porze? Co się stało? Czy nic ci nie jest? – zadał kilka pytań, jakby w ogóle jej nie zrozumiał.
– Biegałam w parku i skręciłam nogę. Tę samą.
– Mówiłem ci, żebyś zrezygnowała z joggingu, szczególnie po nocach. Gdzie jesteś? Skąd dzwonisz? Nie wyświetliła mi się twoja komórka.
– Zacisze 124. Zapisz adres. Powtarzam: Zacisze 124. Przyjedź po mnie. Telefon… zaraz podam ci numer… pięć, pięć, zapisujesz?
Rose dwukrotnie podała dziewięć cyfr.
– Ostatnie cyfry to sześć i pięć. Zapisałeś? Pytam: czy masz mój numer?
– Tak, mam. Będę za pół godziny.
– Do zobaczenia i… wybacz. Jack, jesteś?
Do pokoju wszedł Jack. Dopiero teraz dokładnie mu się przyjrzała. Wysoki, nienagannie wysportowana sylwetka. Szatyn o dużych, przenikliwych, niebieskich oczach. Przystojny, lecz nie typ modela z okładek czasopism. Twarz pociągła, sympatyczna. Włosy mokre, potargane.
Zapewne często się uśmiecha – pomyślała.
– Przyjedzie? – zapytał.
– Tak, za jakieś pół godziny.
– To świetnie, a teraz pokaż stopę.
– Na pewno wiesz, co trzeba zrobić? Mój lekarz mówił, żebym ją oszczędzała, ale to było ponad rok temu i ja już nie odczuwałam żadnych dolegliwości. A dzisiaj ten wypadek, musiałam na coś skoczyć.
– Na kulę bilardową, nie mam pojęcia, jakim cudem się tam znalazła. Zobaczyłem ją wciśniętą pomiędzy płyty chodnikowe. Pokaż nogę. Naprawdę wiem, jak obandażować i przyłożyć kompres.
Ujął stopę w dłonie, ból ustąpił. Zaczął delikatnie obwiązywać, jednocześnie polewając tkaninę jakąś miksturą.
– Co to za bandaż? Miałam już do czynienia z bandażami, ale takiego jeszcze nie widziałam.
– To jest taki… jak by to powiedzieć, specjalny, który można nasączyć i nie będzie przemakał, a jednocześnie stworzy odpowiedni ucisk. Bandaż będzie się kurczył wraz ze zmniejszaniem się opuchlizny. Nie będziesz czuła bólu. Kostka mocno spuchła, ale ten bandaż poradzi sobie z tym problemem.
Minęło kilka minut i miała precyzyjnie zabandażowaną stopę. Rzeczywiście nie czuła bólu. Bała się jednak postawić nogę. Pamiętała, jak to było rok temu.
– Wszystko gotowe. Teraz czekamy na znajomego, radzę skorzystać z łazienki. Nie ma żadnych przeciwwskazań, możesz się wykąpać, woda nie zaszkodzi opatrunkowi.
Po tych słowach spojrzała na siebie. Wyglądała koszmarnie. Cała ubłocona, rozczochrana. Zawstydziła się, gdy zobaczyła mokre plamy na kanapie. Spostrzegł jej reakcję i się uśmiechnął.
– Nie przejmuj się, weź prysznic, a ja ogarnę pokój, bo jak wrócą dziewczyny, to będę się musiał ewakuować. Przyniosę ci kule. Zaraz wracam. Łazienka jest za tą sypialnią. – Pokazał dłonią sąsiednie drzwi pokoju, w którym znikał.
Gdy powrócił, odebrała od niego kule i ostrożnie wstała. Ból ustąpił, lecz nadal nie odważyła się postawić stopy. Pokuśtykała i weszła do wskazanego pokoju. Był duży. Na pewno przeznaczony dla kobiety. Cały wystrój o tym świadczył: pastelowe kolory ścian, damska toaletka, ozdobne lustro. Nie zauważyła jednak śladów mieszkanki. Nie było żadnych fotografii, obrazków. Rozejrzała się, poszukując kolejnych drzwi.
Tam zapewne jest łazienka.
Weszła i znowu niespodzianka. Duża, z wanną i prysznicem. Gotowa na przyjęcie gościa, kosmetyki, przybory do mycia, jednym słowem – wszystko na miejscu. Postanowiła się wykąpać, zostało niewiele czasu do przyjścia Richarda. Napełniła do jednej czwartej wannę, dodała płynów – powstała gęsta, pachnąca piana. Rozebrała się i ostrożnie zanurzyła, ciągle oczekiwała na jakiś symptom bólu, nic. Po trzydziestu minutach, wykąpana, odświeżona, stała o kulach przed lustrem.
Jak tu się ubrać w te brudne ciuchy? Szkoda, że nie powiedziałam Richardowi, by przywiózł mi coś do ubrania, może sam na to wpadnie. No tak, ale co wtedy sobie pomyśli?
Rozejrzała się i chwyciła szlafrok. Nie namyślając się, włożyła go. Po chwili była w salonie. Kanapa, na której poprzednio siedziała, nie nosiła już żadnych śladów. Jack stał w pobliżu kominka.
– Widzę, że kąpiel dobrze ci zrobiła, zaraz pożyczę coś od dziewczyn, byś mogła się ubrać. Strój sportowy, czy może kreacja wieczorowa? – zażartował.
– Wolę sportowy. Skąd wiesz, czy rozmiar będzie pasował?
Tylko się uśmiechnął i zniknął za następnymi drzwiami. To już były trzecie, które otwierał w jej obecności. Powrócił, niosąc komplet bielizny i dres.
– Chyba oberwiesz od właścicielki – stwierdziła z lekkim uśmiechem.
– Nie będzie tak źle.
Podziękowała i wróciła do „swojego” pokoju. Bielizna idealnie pasowała. Na pewno nie była używana, miała metki, oderwała je.
Skąd on ją wytrzasnął? – pomyślała. – Minęło pół godziny. Dlaczego nie ma Richarda?
Wróciła do salonu, nadal nie stawiała stopy na podłodze.
– Czy mogę znowu zadzwonić? Richard powinien już tu być. Nic z tego nie rozumiem.
– Oczywiście, nie krępuj się.
Rose wykręciła numer, ale tym razem nikt nie odpowiadał. W słuchawce powtarzał się sygnał dzwonienia.
– Nie odbiera.
– Może po twoim telefonie tak szybko się zbierał, że zapomniał go zabrać.
– Ma drugi telefon w samochodzie. Zadzwonię.
Kilkakrotnie wybierała numer, coraz bardziej zdenerwowana.
– Tego też nie odbiera. Dziwne. To do niego niepodobne.
Zauważyła oznaki niepokoju na twarzy gospodarza.
– Nie wiem, jak ci to powiedzieć… Richard powinien już tu być co najmniej od pół godziny. Nie tego oczekiwałem. Płyn, którym nasączyłem opatrunek, po godzinie zadziała jak środek usypiający. Miałem nadzieję, że będziesz już w tym czasie w domu. Wybacz. Najlepiej zrobisz, jeśli udasz się teraz do sypialni. Nie bój się. Drzwi mają zamek od wewnątrz, jeżeli ma cię to uspokoić. Rano na pewno pojawi się Richard i będzie po kłopocie, a noga powinna być w porządku… to znaczy w stanie umożliwiającym spacerowanie.
Wyraz twarzy Rose dawał wyraźnie do zrozumienia, co myśli o Jacku i całym tym zdarzeniu, lecz poczuła pierwsze symptomy ogarniającej ją senności. Nie czekała, aż uśnie w tym miejscu. Bez słowa wstała i zamknęła się w „swoim” pokoju. Po chwili leżała na łóżku. Dla poczucia bezpieczeństwa pozostała w ubraniu. Trzy minuty później spała.
Rano obudziła się w pełni wypoczęta. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest, po sekundzie cały wczorajszy wieczór, jak na filmie, przemknął jej przed oczami. Spojrzała na stopę – nadal była obandażowana, lecz opuchlizna wyraźnie zmalała. Wszystko sprawiało wrażenie normalności. Poruszyła palcami. OK. Delikatnie postawiła nogę na dywanie – nic. Podniosła się – nadal nic. Dłużej nie eksperymentowała. Ujęła kule i powędrowała do łazienki. Odświeżona, odważyła się opuścić sypialnię, mocno trzymając kule, gotowa w każdej chwili do ich użycia.
W salonie nie zastała Jacka.
– Zapraszam na śniadanie. Mała przekąska i będziesz mogła w pełni sił powrócić do życia.
Odwróciła się na głos Jacka. Stał w czwartych już drzwiach – tam musiała być kuchnia. Miał na sobie koszulę i spodnie dżinsowe. Wykonał zapraszający gest. Przekroczyła próg. Kuchnia zrobiła na niej wrażenie. Nie było w niej typowej nowoczesnej zabudowy. Sprawiała wrażenie średniowiecznej, wszędzie porozwieszane przyprawy, patelnie, na półkach słoje. Jednakże sprzęt jak najbardziej nowoczesny. Ściany bez tynku, stare, wiekowe, nierówne cegły nadawały kuchni specyficzny klimat. Na środku stół, tym razem prostokątny, pięć krzeseł. Blat z grubych desek, dębowy, na nim ustawiona stara klepsydra. W kilku miejscach ślady po nożu, krawędzie lekko wytarte. Krzesła drewniane, na siedzeniu poduszki, oparcia także wyłożone miękkim materiałem. Podłoga ułożona ze starych, szerokich, mocno podniszczonych desek.
Mieszkają podobno we czworo, ale wszystko przygotowane dla pięciu osób. Intrygujące – pomyślała.
Skromne śniadanie. Jajko po wiedeńsku, kilka kromek pieczywa, ser, parę plasterków wędliny, masło i kawa. Jedli w milczeniu.
– Ciągle nie możesz mi darować tego snu – uśmiechnął się.
– Mogłeś mnie wcześniej uprzedzić, powinieneś zapytać o moją zgodę, a nie samemu podejmować decyzję.
– Mogłem, ale nie zrobiłem tego, zależało mi na wyleczeniu twojej stopy. Gdybym zapytał o zgodę, mogłaś po prostu uciec Powinnaś się była wyspać i nie nadwyrężać stopy. Teraz z twoją nogą jest już wszystko w porządku. Uwierz mi.
– Jak na… niedouczonego lekarza jesteś bardzo pewny efektów swojego „leczenia”.
Skwitował jej uwagę tylko uśmiechem. Często się uśmiechał, za często w jej odczuciu. Zapadła chwila milczenia, którą przerwało kołatanie do drzwi.
– To zapewne Richard – stwierdził, opuszczając kuchnię.
Rose podreptała za nim. Nim dotarła do pokoju, usłyszała ostre słowa Richarda.
– Czy jest tu moja znajoma?
– Tak, zapraszam do środka.
Zobaczyła, jak Richard przepycha Jacka i szybkim krokiem wchodzi do salonu.
– Dlaczego spędziłaś tutaj noc? Dlaczego podałaś mi zły adres? Czy na tym ci zależało?
– Przecież jesteś, więc jak mogłam podać zły adres? A ty, dlaczego nie odbierałeś kolejnych telefonów?
– Chodź, wracamy do domu.
– Zachowuj się jak człowiek, a nie jak pajac. Podziękuj Jackowi za to, że mi pomógł, gdy ciebie zabrakło.
– Nie kpij sobie. Dzięki Jack. Żegnam, a właściwie żegnamy.
Obydwoje opuścili mieszkanie. Rose zostawiła swój dres i bieliznę. Zabrała ze sobą kule. Gdy wyszli, Jack jak zwykle się uśmiechnął i był to uśmiech człowieka niesamowicie szczęśliwego, człowieka, któremu spadł kamień z serca.
No to dotarliśmy do celu, teraz wszystko zależy od moich dziewczyn – pomyślał, domykając drzwi.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 02-11-2016, 20:19
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 07-11-2016, 10:52
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 08-11-2016, 09:37
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 09-11-2016, 09:00
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 10-11-2016, 10:09
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 12-11-2016, 21:33
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez BEL6 - 14-11-2016, 23:46
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 15-11-2016, 09:28
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez BEL6 - 15-11-2016, 12:53
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 15-11-2016, 20:00
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez BEL6 - 15-11-2016, 22:22
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 16-11-2016, 21:28
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez BEL6 - 17-11-2016, 11:14
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 17-11-2016, 12:17
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez BEL6 - 17-11-2016, 17:21
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 19-11-2016, 10:16
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 19-11-2016, 21:20
RE: Gniazda. Naznaczeni przez Tyche - przez burak - 20-02-2017, 23:35

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości