Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wszedłszy między wrony, kraczże jak i ony
#1
Miałem się wstrzymać i nie wrzucać, ale, myślę sobie: wrzucęSmile.

Pamiętacie Osobliwe drzewo? Oto jego poprawiona wersja, ze zmianami w fabule i ulepszoną (moim zdaniem) stroną techniczną. Właściwie, to inne opowiadanie, a tylko motyw przewodni zostałBig Grin. Opowiadanie, które otwiera mój cykl, który to cykl planuję wydać, choć zobaczymy jak to wyjdzieWink

Miłej lekturyWink

Dwie kobyłki ospale ciągnęły furmankę, na której pod szarą plandeką naukładane było gratów. Siedzący na miejscu woźnicy czarodziej Ongus nie poganiał ich nawet — nie spieszyło mu się, poza tym był już prawie na miejscu, co poznał po wiejskich zabudowaniach oraz wystającej ponad nimi okrągłej wieży — jego nowym domu. Kadencja poprzedniego maga w tej wiosce zakończyła się, a on miał przyjść tutaj zamiast niego. Gildia magów celowo nie pozwalała swoim członkom pozostawać w jednym miejscu dłużej, niż dekadę — zwykli ludzie mogliby poczuć się zaniepokojeni długowiecznością czarodziejów.
Wyjechawszy z lasu Ongus znalazł się nieopodal pierwszej z chatek o wapniowanych, drewnianych ścianach i krytej strzechą — w takim stylu architektonicznym została wykonana zresztą większość budynków w siole. Na ławce pod płotkiem siedział dziadek w lnianym, chłopskim odzieniu i drewniakach. Podpierał się laską, zupełnie jakby zaraz miał polecieć do przodu. Uśmiechał się lekko, spoglądając na maga i mrużąc oczy przed zachodzącym nad lasem słońcem.
— Dzień dobry! — rzekł uprzejmie Ongus.
— Dobry — odparł przeciągle dziadek. Jego wyraz twarzy zmienił się lekko, niedostrzegalnie wręcz. Ale nie dla doświadczonego w obserwowaniu ludzi maga, który poznał zdziwienie i zainteresowanie.
— Dobrzem trafił? Wolszebniki to aby?
— Ano — odparł chłop.
— Wnieść tu się miałem — wyjaśnił mag. — W miejsce tego czarodzieja, co wcześniej u was mieszkał.
— A, to temu zacny nasz Roman, podobny zresztą szanownemu panu, parę dni temu, swoją kibitkę spakowawszy, był nas opuścił — Ongus uśmiechnął się, domyśliwszy się, że dziadek na myśli miał maga Roewana, wcześniej rezydującego we wsi Wolszebniki. Chłopi nie silili się na poprawną wymowę imion brzmiących dla nich obco. — Witam tedy nowego sąsiada — dodał staruszek. — Trzeba wam pewnie pomóc w rozpakunku, a?
— Oj, dam sam radę — machnął ręką Ongus, lekko zaniepokojony perspektywą wsparcia ze strony dziadka, który sam do poruszania się potrzebuje laski.
— No, gdzież się będziesz pan już na samym początku frasował. Wnusiu! — wrzasnął dziadek, odchylając lekko głowę ku swej chałupce. — Chodź no, pomożesz naszemu nowemu panu czarownikowi się wprowadzić.
Z chaty wychynął dwudziestoparoletni mężczyzna w lnianej koszuli o zakasanych rękawach, prostych spodniach i zamszowych ciżmach. Wystające spod dość bujnej czupryny bystre oczy lustrowały otoczenie.
— Dobry — dostrzegł maga, który w odpowiedzi skinął mu głową.
— Tymonku, pomóżże panu czarownikowi, niech nie męczy się zanadto na samym początku — staruszek poklepał wnuka po ramieniu, gdy ten stanął obok.
Ongus podsunął się, robiąc miejsce młodzieńcowi. Bez słowa poczekał aż wsiądzie, po czym cmoknął na kobyłki i ruszyli ku wieży.
Drogi, przy których stały siedliska mieszkańców Wolszebnik, układały się w kształt litery T. Mag przybył do wsi z zachodu, głównym szlakiem, biegnącym przez całe sioło i dalej, na wschód. Od gościńca odchodziła węższa nieco odnoga, przy której to końcu stała, poza wsią już niemal, wieża z jasnoszarego kamienia. Dalej droga przekształcała się w dukt, kryjący się w lesie.
— Zwą mnie Ongus — przedstawił się mag chłopu, oddaliwszy się trochę od staruszka. — Zgaduję, że tobie na imię Tymon, jak zdążył już objawić twój dziadek?
— Ano — zgodził się jego rozmówca. Poruszył się niespokojnie na swoim miejscu. — Za przeproszeniem, stało się co panu naszemu magowi, że musicie go zastępować?
— Nie — wzruszył ramionami Ongus. — Tylko taka polityka.
Tymon skulił się lekko. Wiedziony instynktem i doświadczeniem, od polityki trzymał się z daleka.
— Dobrze się wam z nim żyło? — zagaił znów Ongus. — Duże z nim były kłopoty? — Właściwie powinien zapytać, czy Roewan nie miał kłopotów z chłopami, ale tak było grzeczniej. Poza tym, inaczej sami wieśniacy najpewniej nie przyznaliby się.
— E, przyzwoicie — machnął ręką Tymon. — Czasem tylko pomóc nie chciał, albo oczu naszych widokiem czarów ciekawych nacieszyć. Mówił, że zajęty.
Znaczy jakieś kłopoty były. Ongus spuścił lekko głowę, zadumał się. Ot, kolejna wioska, w której życie toczy się jak w każdej. Czasem pewnie tylko chłopi zaczynali za bardzo pokładać wiarę w usłyszane podania.
Nieważne, co inni magowie mówili o chłopach, Ongus lubił z nimi przebywać, dlatego spośród różnych dostępnych zadań wybrał opiekę nad wioską. Podobała się mu ta ich gościnność i uprzejmość, której często próżno było szukać u przedstawicieli innych stanów. Mimo, że próbowali, jak wszyscy, kombinować, by żyło się lepiej i dostatniej, rzadko miewali opory przed pomocą komuś w biedzie. Ich poziom intelektualny, będący również powodem irytacji i drwin innych magów, fascynował Ongusa. Sprawy, których nie rozumieli, tłumaczyli siłami wyższymi lub działaniem fantastycznych stworzeń, niejednokrotnie okazujących się, ku zdziwieniu osób mądrzejszych, stworzeniami realnymi. Wszystkiemu nadawali aurę tajemniczości, aż czasem człowiek gotów był im uwierzyć.
Fura podjechała pod parkan, po drugiej stronie którego stała wieża. Ongus zsunął się na ziemię, rozprostował kości.
— Zdaje się, że trochę to potrwa — westchnął, spoglądając niechętnie na wielki stos. — Bierzmy się do roboty.
— Gdzież — wyprostował się Tymon, zeskoczywszy z kozła. — Co pan będziesz dźwigał zanadto, odpocznij se pan po podróży, daj, niech młodszy pomoże!
— Wielkie dzięki — odparł mag, który wcale znowu nie czuł się tak staro. Ale nie miał nic przeciwko chwili odpoczynku. Ruszył ku otwartym drzwiom wieży, by rozejrzeć się po swojej nowej siedzibie. Ujrzał schody wiodące na górę i na dół, pewnie do komórki. Ongus domyślał się też, że na górze znajdował się dość duży, okrągły pokój, do którego wchodziło się przez otwór w podłodze. Jeśli wieża była zbudowana tak, jak jego poprzednia, a zapewne była, to obok klapy na górze była druga, na samym środku podłogi, skrywająca węższą klatkę schodową, prowadzącą do piwnicy. W swojej wcześniejszej wieży na dole Ongus urządził składzik — było tam o wiele chłodniej — i murowaną celę ze zbrojonymi stalą drzwiami, tak na wszelki wypadek.
Spojrzał z lekkim niepokojem na uśmiechniętego chłopa. Może nie skusi się na wypicie żadnego eliksiru, próbował sam się uspokajać. Ruszył w końcu powoli schodami na górę, by rozejrzeć się po swoim nowym domu.

Gdy tylko mag zniknął na klatce schodowej, Tymonowi mina nieco zrzedła. Owszem, zaofiarował się pomóc nowemu sąsiadowi, dość sędziwemu do tego, ale, szczerze mówiąc, prosto mu się nie chciało. Kręcił się trochę wokół wozu, oglądając konie i odwlekając jak najdłużej robotę. Zajrzał pod parawan z plandeki umocowanej na deskach. Zamiast jednak zabrać się za wynoszenie zbitych z cienkich, drewnianych belek skrzyni, zaczął przyglądać się ekwipunkowi maga. Poczuł nagły brak chęci do pracy, gdy jego oczy przyciągały takie rozmaite różności. Wcale jednak nie spodobał mu się ogromny kufer z żelaznymi okuciami, który, jak prognozował, w niedalekiej przeszłości również miał zabrać, choć nie wyobrażał sobie, jak. Trza będzie pewnie kogo zawołać, dumał nad problemem.
Ta skrzynia całkiem zepsuła mu nastrój i oględziny. Niechętnie chwycił pierwszy z brzegu pakunek, w którym ustawione były butelczyny z różnokolorowymi eliksirami.
Zziajał się lekko, wchodząc na górę. Gdy tylko wychynął przez dziurę w podłodze, spostrzegł, że Ongus gdzieś sobie poszedł. Musi zwiedza nowy dom, pomyślał chłop. Wiedział, że schody prowadzą również do piwnicy, więc, jak przypuszczał, mag schował się właśnie tam. Bezzwłocznie pozostawił skrzynkę z eliksirami przy ścianie i wrócił na dół, do fury.
Tymon z zaciekawieniem znów przyglądał się rzeczom ułożonym na wozie, jakby miało znaczenie to, w jakiej kolejności wniesie je na górę. Spodobało mu się następne znalezisko — w skrzynce leżały poukładane lniane woreczki z namalowanymi czarną farbą różnymi symbolami. Na jednym widniał obrazek dziwnej rośliny z zębami. Odłożył go szybko, zwłaszcza, że gdy zajrzał do środka, spostrzegł wielkości fasoli nasionka z małymi ząbkami. W innym znalazł, ku swojemu zdziwieniu, małe, metalowe kulki. Na wierzchu trzosik miał namalowane dwa znaczki. Literki, jak domyślił się Tymon. Pierwsza miała kształt lekko wygiętej kreski, z boku której odstawały w prawo dwa krótsze. Druga wyglądała jak jedna spirala na ślimaku.
Nie zaglądał do wszystkich sakiewek. Przy trzeciej z nich wpadł na pomysł, by spróbować wcisnąć gdzieś w ziemię któreś z nasion. Spojrzał jeszcze raz na obrazek widniejący na woreczku trzymanym przezeń w dłoni — małe ziarnko, obok strzałka wskazująca drzewo, nad koroną którego namalowano inną koronę, taką królewską. Tymon wyciągnął nasionko ze środka, sprawdzając, czy przypadkiem Ongus nie kręci się gdzieś w pobliżu.
Kilka wiosen temu, jak burza przez las obok ich wioski, przeszły zbrojne zastępy orków, idących na wojnę z ludźmi. Sioło nie uległo zniszczeniu, jakby wrogowie zupełnie go nie widzieli. Tymon podejrzewał, że ocalenie zawdzięczali ówcześnie urzędującemu czarownikowi, ale nie próbował dociekać, co dokładnie tamten zrobił. Faktem stało się jednak to, że orkowie zdewastowali las rosnący wokół. Dużo drzew spalili, inne wykarczowali do budowy machin oblężniczych, wskutek czego bór świecił niemałymi pustkami.
Usprawiedliwiając się chęcią odnowy lasu, chłop wcisnął nasiono do buta — dziadek opowiadał mu o magicznych drzewach, które rosną na wysokość kilkunastu sążni w parę dni. Od razu udał się do lasu, w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca.
Odszedłszy duktem, prawie od razu spostrzegł spory prześwit, gdzie między oddalonymi od siebie drzewami widniała polana wypełniona karpami. Podszedł i wcisnął nasiono pod ściółkę, gdzie padało trochę światła. Postał trochę, jakby był to kurhan i zaczął wracać, obiecawszy sobie, że będzie doglądał roślinki.

***
Ongus wspiął się po schodach wewnętrznej klatki do okrągłego pokoju. Zakończył właśnie inspekcję swoich sekretnych podziemi. W chłodnych piwnicach znalazł wiszące na kiju kiełbasy, które Roewan raczył mu zostawić, parę konopnych worków z warzywami i półkę z kilkoma rodzajami trunków. Wyglądało więc na to, że razem z porcjami żywnościowymi, które Ongus zabrał ze sobą z poprzedniej wsi, miał spory zapas jedzenia. Ponadto znalazł tam trochę najpotrzebniejszych narzędzi i, co ucieszyło go bardziej, celę podobną do tej z wcześniejszej wieży. Czasem zdarzało się schwytać jakiegoś zbója, a nie chciał bawić się w murowanie. Na bardziej opornych i złośliwych gagatków Roewan zostawił mu nawet dyby. Przebywanie pod zamknięciem w dość niewygodnej pozycji, pół-stojąc, pół-kucając, w końcu zmiękczało nawet najtwardszych. Jeśli nie psychicznie, to fizycznie.
Ongus spojrzał na jak dotąd jedyną skrzynkę przyniesioną przez Tymona. Uśmiechnął się pod nosem. Trzeba będzie go ciut zachęcić, pomyślał, sięgając po jedną z flaszek o przezroczystej zawartości.

Wyjrzał na zewnątrz. Chłopa nigdzie nie było, nawet na wozie pod plandeką. Rozejrzał się z niepokojem i ujrzał go nadchodzącego od strony lasu.
— Gdzieżeś był? — spytał podejrzliwie Ongus.
— Za potrzebą... — powiedział bez zająknięcia, wzruszywszy ramionami, Tymon. Albo umiał kłamać, albo naprawdę go przyszpiliło. Mag postanowił, że nie ma co obciążać od razu nowych sąsiadów podejrzeniami i uwierzył w wersję chłopa.
Wyciągnął zza pazuchy flaszkę i dwa brązowe kieliszki z kieszeni kamizelki. Tymon momentalnie rozciągnął twarz w uśmiechu.
— Na wzmocnienie sił — rzekł Ongus, odkorkowując butelkę. Polał, podał jeden kieliszek chłopu, wypili jednym haustem.
Spojrzał na Tymona.
— A — machnął pustym naczynkiem, chwila zawahania minęła. — Do pary...
Polał im jeszcze raz i znów wypili.
Ongus odstawił kieliszek i flaszkę na ziemię. Mlasnął kilkakrotnie i podszedł bez słowa do tyłu wozu. Chwycił za piastę koła, zaparł się, stęknął i uniósł furę, najpierw na wysokość jednego, może dwóch palców, później trochę wyżej. Słychać było przy tym, jak rzeczy maga przesuwały się i obstukiwały o siebie. Czarodziej spostrzegł, że wraz z podnoszącym się wozem opadała gęba Tymona, który nie dowierzał temu, co widzi.
Po chwili Ongus odstawił wóz, otrzepał ręce i uśmiechnął się do chłopa.
— Ty też tak teraz umiesz — rzekł obserwując, jak ten przygląda się ze zdumieniem swoim dłoniom.
Nie czekając na wynik procesów myślowych swojego pomocnika Ongus zajrzał pod plandekę wozu, chwycił pierwszą z brzegu skrzynkę i ruszył do wieży. Obróciwszy głowę zobaczył, że Tymon również brał się już do pracy.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Wszedłszy między wrony, kraczże jak i ony - przez kubutek28 - 17-07-2016, 19:55

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości