Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Osobliwe drzewo
#1
To tak... Jest to moje pierwsze opowiadanie, przy powitaniu z tym forum pisałem, że chcę wykreować swój świat, tutaj znajduje się jego mała część, konkretnie bliżej niezidentyfikowana (na razie) wieś.
Miłej lekturyBig Grin.


Osobliwe drzewo
Słońce, roztaczając czerwoną poświatę, chyliło się ku zachodowi, gdy na skraju lasu po łagodnym stoku telepała się wypełniona po brzegi furmana. Na szczycie gratów siedział Tymon — chłop z pobliskiej wioski. Był wyczerpany i nic w końcu dziwnego — cały dzień pomagał magowi Ongusowi w przeprowadzce. Właśnie wiózł ostatni transport magicznych komponentów, mikstur i substancji o których działaniu i zastosowaniach wolał nawet nie myśleć.
Tymon toczył się przez drogę między lepiankami pokrytymi strzechą, aż dojechał do nowej wieży czarodzieja. Zawsze, gdy ją widział, zastanawiał się, jak można zbudować coś takiego od fundamentów w jeden dzień. Zatrzymał konia zbyt gwałtownie, a na furmanie złożonych było zbyt dużo rupieci, dlatego kilka z nich zostało przyciągniętych przez wciąż nieznaną wówczas chłopom siłę grawitacji. Tymon przeraził się — nie wiedział bowiem, jakie skutki mogłyby wywołać wstrząśnięte rzeczy maga. Jego trwogę skumulował przeraźliwy syk eliksirów w jednej z kolb. Jednak po kilku minutach wszystko ucichło, więc Tymon zabrał się do układania pakunków. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wiele różnorodnych wiózł towarów. Zaczął im się przyglądać.
Tu i ówdzie widział małe fiolki z wizerunkiem czaszki namalowanym na wierzchu. Szybko odkładał je na bok odgadując ich przeznaczenie. Asortyment maga był naprawdę imponujący: różnobarwne eliksiry, słoiki z oczami różnej wielkości i innymi kawałkami zwierząt, proszki i tuby ze zwojami. Nagle jego uwagę przyciągnęła mała, wypłowiała sakiewka z wyhaftowanym liściem. Z nieodpartą ciekawością zajrzał do środka i zobaczył małe nasiona wielkości gorczycy. Natychmiast pomyślał o lesie, który rósł nieopodal, a który został zniszczony w czasie ostatniej wojny. Wtedy to bowiem orkowie wycięli większość drzew do budowy katapult, taranów i innych machin oblężniczych. Bór nie zregenerował się do tej pory — wszędzie można było znaleźć ogromne polany wypełnione ściętymi pniami.
Gdy Tymon był mały, słyszał o magicznych nasionach, z których drzewa wyrastają prawie natychmiast, dlatego wziął kilka i schował do buta. Miał jednocześnie nadzieję, że wyrosną z nich rzeczywiście drzewa z dziecięcych legend i że Ongus nie policzył ich co do jednego. Swój postępek w duchu usprawiedliwiał pomocą chłopom, którzy czerpali wiele korzyści z bujnego niegdyś lasu.
Tymon chwycił jedno z pudeł i otworzył drzwi wieży. Z lekkim niepokojem zaczął wspinać się po spiralnych schodach.
Ongus był wewnątrz, powitał Tymona, gdy tylko ten wychylił głowę z klapy w podłodze.
— Ach, jesteś wreszcie! Czekałem na te składniki.
— Cóżeś tym razem wymodził? — zapytał Tymon, chcąc zająć maga rozmową.
— Wymyśliłem eliksir na zmniejszanie osób i rzeczy.
— A na co to komu?
— Tylko pomyśl… — odparł Ongus. — Moją wieżę musiałem budować od nowa… A gdybym miał ten eliksir, mógłbym zmniejszyć ją do wielkości kufla i przenieść w odpowiednie miejsce wraz ze wszystkimi rzeczami w środku!
— A ja miałbym dzień wolny! — dokończył chłop.
— Oczywiście. Jest tylko jeden szkopuł…
— Czyli że co? — spytał Tymon, nie do końca rozumiejąc znaczenie tego słowa.
— Czyli że musiałbym wymyślić jeszcze jedną miksturę. Na zwiększanie mianowicie. W każdym razie, teraz chcę uwarzyć trochę tej zmniejszającej… Ale niestety, nie widzę składników w tym pudle. Muszę poczekać — zakończył mag z naciskiem, spoglądając na chłopa znacząco.
— Aha, już idę! — Tymon zrozumiał i chwilę później zabrał się do dalszego rozpakowywania wozu.
Było już grubo po północy, gdy wracał do swej chałupy. Ledwo funkcjonował, więc myślał już tylko o swoim łóżku. Tymon padł znużony i zasnął prawie natychmiast. Śniło mu się, że Ongus zamienił go w psa, którym pomiatali wszyscy w wiosce. Gdy poszedł do maga, by odczynić czar, ten zrobił z niego wiewiórkę i nakazał skakać po drzewach, które wyrosły z magicznych nasion. Po nocy pełnej podobnych koszmarów zbudził się nieco osowiały. Dręczyły go wyrzuty sumienia, więc wciąż odwlekał decyzję o wprowadzeniu swego planu w życie. Próbował znaleźć sobie jakieś zajęcie, by móc opóźnić działanie i przemyśleć jeszcze raz całą sprawę. Ciągle męczyła go jednak natarczywa pokusa. W końcu wziął jedno z ziaren i poszedł zasiać je za swoją chałupą, pod oknem, by zobaczyć na razie tylko efekt. Tymon postanowił sobie, że gdyby miało wyrosnąć coś podejrzanego, raczej nie będzie problemu z jego wyrwaniem.
Znalazł w miarę odpowiednią ziemię, wykopał mały dołek i umieścił w nim nasionko. „Niech się dzieje, co ma się dziać…” — pomyślał. Postał jeszcze kilka chwil, jakby był to grób, po czym poszedł na pole. Jeszcze przez chwilę myślał o ziarenku, ale wkrótce na tyle wciągnął się w wir pracy, że interesowały go już tylko jego „zwyczajne” rośliny.
Po całym dniu pracy na roli Tymon czuł się zmęczony, tak więc chciał już iść do domu. Nagle w oddali zobaczył wieżę Ongusa wyrastającą spośród chałup, niczym wielkolud w tłumie dzieci. Jak grom powróciła do niego myśl o roślince. Wyrzucał sobie, że przez cały dzień nie doglądał jej, a przecież z magicznymi rzeczami trzeba obchodzić się ostrożnie, zwłaszcza jeśli się nic o nich nie wie. Jego niepokój minął, gdy, na szczęście, nie zobaczył niczego nadzwyczajnego, z jednym wyjątkiem. Roślinka sięgała mu już do pasa. „Pewniakiem to normalne drzewo, tylko rośnie ździebko szybciej.” — pomyślał chłop. Z lekkim sercem podlał je i udał się do domu.
Tym razem spał jak zabity. Był tak zmęczony, że nic chyba nie byłoby w stanie go zbudzić.

***
Tymon obudził się wczesnym świtem, co stwierdził spoglądając przez okno. Tarcza słońca dopiero co wystawała zza horyzontu. Zdziwił się, że ocknął się tak wcześnie. Jeszcze dziwniejsze było jego odkrycie — leżał na podłodze, która po dalszych obserwacjach okazała się ścianą. Nogi miał przygniecione wywróconym do góry nogami łóżkiem. Spróbował wysilić swoją łepetynę — coś mu nie pasowało. Postanowił wyjść z chałupy, ale trafił na kolejną przeszkodę — miał problem ze znalezieniem drzwi. Dojrzał je w końcu w podłodze, do połowy zakryte stołem, na którym Tymon zwykł jadać posiłki. Nie było innej opcji — musiał wyleźć przez okno, które było mniej więcej na swoim miejscu. „Co za czort rozwalił mi domek?” — myślał ze złością. Po kilkusekundowych oględzinach owego „czorta” w końcu ujrzał. Jego ukochane drzewko wyrwało i przewróciło chałupę korzeniami, które wystawały z ziemi i sięgały we wszystkie strony na jakieś piętnaście metrów. Dzieła dokończył szeroki jak sama chałupa pieniek, który niemiłosiernie rozpychał się na poletku Tymona. „Prawdziwym szczęściem, że przychodzi mi wstawać najwcześniej z calutkiej wioski…” — pomyślał. Nie potrafił jednak znaleźć żadnej sensownej przewagi, jaką dawałoby mu to szczęście. Przysiadł na jednym z wystających korzeni. „Co by tu wymodzić?” — rozmyślał.
W jego głowie zaiskrzyła myśl, choć był prawie pewien, że się nie uda — zrobił to raczej w akcie desperacji. Poszedł do szopki po siekierę, zamachnął się i uderzył ze wszystkich sił, jednak zamiast wbić się, ostrze odbiło się od drzewa, jak gdyby było z kauczuku, i wypadło mu z rąk.
— Toś ty taka menda… — powiedział Tymon rozcierając dłonie. — pobawim my się inaczej…
Udał się do lasu po chrust i ściółkę na rozpalenie ogniska. Po kilku minutach można było oglądać już stosik podłożony pod monumentalnym drzewem. Tymon strząsnął iskrę z krzesiwa i z suchych liści od razu wzniósł się płomień. Jednak zamiast zaszkodzić, chciał wymknąć się spod kontroli i zająć się strzechą z dachu przewróconej chałupki. Chłop jednak szybko zakończył jego żywot z pomocą wody ze studni.
Zaniepokoił się nie na żarty — nie mógł znaleźć żadnego rozwiązania z tej jakże kłopotliwej sytuacji. Drzewo bez wątpienia było magiczne. „Nawet ogień zaczarowało.” — zasmucił się Tymon. Ponownie osunął się na wystający z ziemi korzeń. Zrozpaczony myślał nad najczarniejszymi sceneriami, które mogłyby go spotkać ze strony chłopów lub Ongusa. Jego kontemplację przerwał nadchodzący z głębi lasu mężczyzna o czarnych, długich włosach. Ubrany był w szary, lniany płaszcz z kapturem, sięgający aż do ziemi. Przybysz popatrzył krytycznym wzrokiem na drzewo i uśmiechnął się, jakby nie dziwiły go rozmiary pnia, korzeni i korony. Podszedł do Tymona, który zdążył już podnieść się w razie jakiegoś nagłego wypadku, i padł przed nim na kolana.
—Khabei Di — powiedział nieznajomy uroczystym tonem. Miał niski głos. — bo inere waehe khel.
— Eee… Co? — zdumiał się chłop. Nie dość, że miał kłopoty, to jeszcze musiał mu zawracać głowę ten… ktoś? Właściwie kto to u licha był?
Nieznajomy zlustrował Tymona wzrokiem, po czym zaczął nad czymś się zastanawiać.
— To… twoi… d… dzewo? — wydukał.
Tymon jednocześnie z rozbawieniem i zakłopotaniem myślał nad odpowiedzią. Czy drzewo, o którym nic nie wiedział i którego nasionko ukradł, ale stało pod jego chałupą mógł uznać za swoje?
— Tak… Chyba tak… — odpowiedział w końcu.
Przybysz rozpromienił się.
— To… sz… szpaniale! Jak si na… zywhasz?
Tym razem jednak chłopu nie dane było odpowiedzieć — w ich stronę szedł czerwony ze złości Ongus. Tymon zauważył, że jego szata z lekka promieniała, jakby mag nie potrafił w furii zapanować nad własną mocą. Zatrzymał się przed obcym i ukłonił się mu.
— Womme wech dire fame — powiedział siląc się na spokojny ton, choć widać było, nie przychodzi mu to łatwo. — Khel boet waret.
— Na — odrzekł z uśmiechem przybysz i zaczął się oddalać. Tymon i Ongus patrzyli na niego, dopóki nie zniknął między drzewami. Chłop był pod wrażeniem wiedzy maga i chciał zapytać, skąd zna ten dziwny język, ale zrezygnował, gdy tylko spoglądnął na jego twarz. Spuścił tylko smętnie głowę.
— Kretynie! Idioto! Cymbale! — krzyczał Ongus. — Kto ci pozwolił?! Jak śmiałeś?! Czy wiesz chociaż cóżeś najlepszego zrobił?! Urżnąć trzeba te lepkie łapska! — zakończył swoją litanię, po czym usiadł na korzeniu, kryjąc twarz w dłoniach. Tymon obawiał się, że swoim wrzaskiem postawił na nogi wszystkich w wiosce.
— Co ja mam z tobą zrobić? — powiedział mag bardziej do siebie. Nie był już zły — raczej zrezygnowany, dlatego chłop chciał dowiedzieć się co nieco o sytuacji, w której się znajdowali.
— Eee… Kto to był? Znata się? — zaczął ostrożnie.
Mag popatrzył na niego i westchnął.
— Nie, nie znam go… To elf.
— Że co? Taki z trójkątnymi uszami? Ale ja myślałem, że one są tylko w opowiastkach mamusi! — krzyknął zdziwiony Tymon.
— Jak widać nie miałeś racji. Przyszedł do ciebie.
— Ale ja go nie znam! Musiał się pomylić, bo i po kiego do mnie?
— A po tego — odpowiedział Ongus spoglądając wymownie na drzewo.
— A co ja, od niego to nasionko gwiz… eee… pożyczyłem?
Ongus spuścił na chwilę głowę, by Tymon nie zauważył czającego się na twarzy maga uśmieszku. Nie chciał zniszczyć powagi sytuacji.
— Otóż mój drogi, niesforny chłopcze… Nasionko, które ode mnie… hmm… „pożyczyłeś”… jest tak zwanym Nasieniem Króla Elfów. Wyrasta z niego drzewo, z którego elfy czynią kwaterę. Wraz z jego wyrośnięciem wybierają kilkunastu spośród siebie i tworzą plemię ze swoim nowym królem na czele… Nadążasz? — przerwał mag widząc, że Tymon zbyt intensywnie drapie się po swojej chłopskiej głowie.
— Ch… chyba tak… To kto im powiedział, że ja to drzewo wyhodowałem?
— Nikt, po prostu to wyczuwają… — odrzekł trochę niepewnie Ongus. — Zresztą, ta tajemnica jest znana tylko im samym...
— Ooo… — zdumiał się chłop. — A ten dziwny, co tu przyszedł, to pewnie był król, tak?
Starzec na chwilę zawahał się.
— I właśnie tu jest problem… Jest nim ktoś inny…
— Kto?
— Ty…
— Ja?! — Tymon doznał uczucia graniczącego z szokiem. — Nawet mnie nikt nie pytał!
— Nie musiał. Posianie tego nasiona i wyhodowanie drzewa wystarczyło. W każdym razie nie możemy dopuścić, by elfy tu zamieszkały. Tym bardziej, że wszyscy chłopi z wioski, za wyjątkiem ciebie oczywiście, musieliby się wyprowadzić. Elfy zwykle nie lubią żyć w pobliżu ludzi.
— Czemu od razu nie dopuścić? A może ja chciałbym być królem? — zaprotestował chłop.
— Uwierz mi, nie chciałbyś…
— A to czemu?
— Po pierwsze, widząc, że nie jesteś elfem, daliby ci obrzydliwy eliksir, po którym stałbyś się nim przynajmniej z wyglądu… — zaczął mag wyliczając na palcach.
— To nawet lepiej — odparł z wahaniem chłop — będę miał trójkątne uszy…
— Co ty z tymi trójkątnymi uszami? One są po prostu trochę spiczaste. Po drugie, elfy nie jedzą mięsa.
— To nic, jakoś se poradzę... — powiedział coraz bardziej zaniepokojony.
— I w końcu po trzecie (jeżeli to też przetrawisz, to bądź sobie tym elfem), nie piją piwa.
— To niech spadają… na drzewo! Ale nie na to, bo je rozwalimy! — gwałtownie zaprotestował Tymon.
— Wiedziałem, że do tej straty nigdy nie dopuścisz — roześmiał się mag.
— Ta jest! I niech się schowają z tymi swoimi szpiczastymi uszami! — zamilkł na chwilę. — Ale… co my tak właściwie możem zrobić? Toż tego nawet żelastwo się nie ima, ogniem też próbowałem.
— Spokojnie, mam swoje sposoby… — rzekł mag z tajemniczym uśmieszkiem.
— Znaczy jakie?
— Najpierw podleję drzewko moim eliksirem na zmniejszanie… Tym, o którym ci wcześniej mówiłem, a potem je wyciągniemy.
— E… To łatwizna, uwiniem się raz-dwa! — uspokoił się Tymon.
— No właśnie… Nie do końca… — powiedział magik z wahaniem. Chłop nie lubił, gdy przerywało mu się jego radość w ten sposób.
— Zawsze coś wadzi… No to czemu nie?
— Otóż… — zaczął z namysłem Ongus. — nie wiem, jak drzewo zareaguje na eliksir. Są dwie możliwości: albo będzie się kurczyć stopniowo, aż w końcu stanie się tycie, albo po prostu od razu zmieni się na takie, pozostawiając w ziemi korytarze po korzeniach. W pierwszym przypadku pół wioski najprawdopodobniej diabli wezmą, choć może będziemy mieli szczęście i zniszczenia nie będą takie duże. Ale jeśli drzewo zmaleje natychmiast, wiosce i tak grozi zapadnięcie. Czemuż, u licha ciężkiego, nie chciało mi się tego sprawdzić, jak robiłem doświadczenia? — zapytał Ongus bijąc się dłonią w czoło.
— Tak źle i tak nie lepiej… Obaczym, co wyjdzie… — podsumował chłop, rozumiejąc choć trochę z wykładu maga. — To idź już lepiej po ten elyksir, bo się zaraz te dziwaki zlezą…
— Może byś nie poganiał, co? — obruszył się Ongus, choć zaczął iść już w stronę wieży. — Wszystko w swoim czasie.

***
Ongus odkorkował fiolkę i Tymona niemal natychmiast uderzył wydobywający się smród.
— Ale capi! Z czego to jest? — skrzywił się chłop.
— Trochę tego i trochę tamtego… Moja własna receptura! — powiedział z dumą Ongus.
— Ha! I z czego tu tak się cieszyć? Oczadzieć można!
— Nie przesadzaj, przecież, na swoje szczęście, nie musisz tego pić!
— Racja… — zgodził się Tymon. — No dobra, czyń swoją powinność…
Ongus podszedł o drzewa i hojnie podlał ziemię wokół niego.
— Teraz niech tylko wsiąknie — powiedział Ongus. Był spokojny albo takiego tylko udawał. Czekali kilka minut, w których nie działo się nic nadzwyczajnego. Nagle Tymon usłyszał niesamowicie silny i głośny dźwięk, przypominający trochę grzmot pioruna rozrywającego niebo. Towarzyszyło mu trzęsienie ziemi.
— Co u… — zdążył tylko powiedzieć Tymon, zanim drżenie zrzuciło go z nóg. Szybko stanął w rozkroku, by znowu nie upaść. Wywnioskował, że grzmoty słyszy się zwykle u góry, na niebie, więc zaczął się bać. Ongus również nie miał zbyt tęgiej miny.
Drzewo tymczasem, metr po metrze, kurczyło się w oczach. W końcu stało się tak małe, że z ledwością sięgało Tymonowi do pasa. Wydawało się, że wszystkie trzęsienia już ustały i tak rzeczywiście było. Jednak nagle powróciły z jeszcze większą siłą. Tymon poczuł, że nie ma gruntu pod nogami i zaczął spadać gdzieś w dół. Zamknął ze strachu oczy i postanowił czekać, co będzie. Uderzył w ziemię z głuchym hukiem. Otworzył oczy i wstał. Znajdował się pośrodku krateru głębokiego na kilka metrów i rozciągającego się w każdą stronę trochę dalej, niż wcześniej korzenie. Obok niego z ziemi wystawał kawałek zmniejszonego drzewka, na które splunął z odrazą i Ongusowa, a kogóż by innego, stopa. Szybko zabrał się do odkopywania swojego przyjaciela, który wierzgał próbując się wydostać samodzielnie. Tymon zaczął tam, gdzie powinna mniej więcej znajdować się głowa. Kilka chwil później wyczuł już jego brodę.
— Ostrożniej trochę! — powiedział krztusząc się Ongus. — Ja jeszcze żyję!
— Eee… Wybacz…
— Grabisz sobie, chłopie, oj grabisz…
— Ale to przecie… Hm… — przerwał Tymon napotykając przeszywający wzrok maga.
Po kilku chwilach Ongus wydostał się spod ziemi.
— Dobra, co my tu mamy? — powiedział, wypluwając piach z ust i otrzepując szatę.
— O żesz…
— Też się zdziwiłem — zgodził się Tymon. — Skąd to?
— Korzenie drzewa tak się rozrosły… Były widocznie strasznie grube… Utworzone przez nie korytarze nie wytrzymały wstrząsów i ot, cała filozofia! — zakończył Ongus.
— Ooo! — zachwycił się Tymon. Bardzo lubił takie pełne niezrozumiałych dla niego słów wywody maga. — Ale co zrobimy?
— Przypuszczam i mam nadzieję, że ten cały rumor postawił całą wieś na nogi… — odpowiedział Ongus. — Nawet chłopi nie są tak głupi, żeby nie zobaczyć takiego dołka… Mam nadzieję, jak już mówiłem…
Tymon zaczął rozmyślać nad reakcją chłopów i ich głupimi wyrazami twarzy, gdy zobaczą dziwne zjawisko. Uśmiechał się pod nosem, choć wiedział, że jego spokojne poza ostatnimi dniami życie jest lekko zagrożone.
— Swoją drogą — przerwał nagle ciszę Ongus z ironicznym uśmiechem — ciekaw jestem, gdzie podziewa się teraz twoja mała chałupinka.
Tymonowi serce podskoczyło do gardła. Przecież skoro drzewo zasiał pod oknem, to teraz domek jest gdzieś pod nimi. Był też bardziej, niż pewien, że nie mógł się zachować w całości.
— To cię może oduczy „pożyczania” bez pozwolenia, zwłaszcza moich rzeczy — triumfował Ongus.
— Zdaje się, że nowy domek zbudować trzeba by — rzekł Tymon ze smutkiem w głosie. — Może mógłbyś mi trochę pomóc?
— O nie, mój drogi — powiedział Ongus, grożąc palcem. — Z tego bagna musisz wykopać się sam.
Tymon chciał powiedzieć Ongusowi, co o nim myśli, a nie były to w każdym razie superlatywy, gdy nagle usłyszeli głos dobiegający z góry.
— O żesz w mordę! Patrzajta, com tu znalazł! — ktoś nareszcie się obudził i zauważył dziurę.
— Coż to jest? — usłyszeli inny głos. — Skąd to wogle się zrobiło?
Tymon i Ongus ujrzeli kilkanaście głów, których posiadacze zaglądali w tajemnicze „coś”.
— Panowie! — odezwał się pierwszy Ongus. — Pomóżcie nam, co? Będziemy wdzięczni, jeśli nas stąd na przykład wyciągniecie!
— Eee… Dobra, cosik się wymodzi… — dobiegła do niego odpowiedź.
— Tylko ruchy, bo się calutka wioska zawali! — ponaglił ich mag.
Rzeczywiście, groźba przyniosła spodziewany efekt i chłopi natychmiast ruszyli na poszukiwanie czegoś, co pomogłoby w ich chlubnej misji ratowania wsi. Ongus z trudem powstrzymywał śmiech, słysząc dochodzące zza krateru głosy.
W końcu wieśniacy przytargali sieć od miejscowego rybaka.
— Złapta się! Krzyknął któryś.
Obaj uwięzieni zrobili, co im kazano, a Tymon chwycił również zmniejszone drzewko. Wkrótce potem chłopi wciągnęli ich na górę. Patrzyli na Ongusa ze strachem na ich prostych twarzach.
— Co jest? — zdziwił się mag. — Ach, tak! Wioska uratowana!
Rozległ się okrzyk radości.
Nagle Tymon zaczął ciągnąć Ongusa za rękaw szaty.
— Eee… Tego… Patrz… — wyjąkał. Wszyscy spojrzeli w kierunku przez niego pokazywanym.
Zza wzgórza wychynęło kilka postaci niosących tobołki różnej wielkości i kształtów.
— No ładnie, jeszcze tych brakuje… — rzekł Ongus zrezygnowany.
— Znaczy… Kto to? — spytał jeden z wieśniaków.
— Elfy — odparł dumnie Tymon. — Przyjszły po drzewo.
Niesamowita wiedza Tymona zaimponowała chłopom. Rozległy się pomruki zdumienia i uznania.
Tymczasem elfy zatrzymały się nagle. Na ich czele stał ten, z którym wcześniej spotkał się Tymon. Teraz patrzył ze strachem w dziurę — miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin temu widział drzewo. Odwrócił się do swoich pobratymców i zaczęli rozmawiać zduszonymi głosami. Po kilku minutach elf — przywódca okrążył wielki dół i podszedł niepewnym krokiem do Tymona. Chłopi patrzyli na tę dziwną scenę jak zaczarowani.
— Cz… czo si… stao? — zaczął elf. Był kompletnie załamany. — panie, dzie nas… se dzewo?
— Niestety! — wtrącił się Ongus, zanim „pan” zdążył cokolwiek powiedzieć. Tymon był mu niezmiernie wdzięczny. — Gdy oddaliłeś się od nas, nawiedziły nas nikczemne krasnoludy, które w swojej nienawiści podłożyły pod drzewo piekielne ognie, nie chcąc dopuścić do elfickiego rozwoju! To wszystko, co zostało z naszego biednego domu… — mówiąc to wyrwał Tymonowi drzewko i podał je elfowi. — Wszyscy jesteśmy zrozpaczeni! — zakończył swoją przemowę teatralnym gestem mającym oznaczać żal.
— To straszne! — krzyknął ze łzami w oczach przybysz. — Czo my terasz bidny poćnimy?
— Musicie niestety wrócić do swojego starego plemienia i błagać o wybaczenie! — Ongus widocznie polubił swoją rolę.
Elf spuścił z niezmierzonym smutkiem głowę i ruszył w stronę swoich rodaków. Gdy do nich doszedł, wyszepnął tylko kilka słów tłumaczenia, a potem wszyscy odeszli. Zdumieni chłopi i Ongus z Tymonem odprowadzali przybyszów wzrokiem.
— Krasnoludy? — spytał nagle Tymon. — Coś ty im nagadał?
— Nie zaszkodzi im, i tak nie żyją z nimi w przyjaźni — odparł Ongus. — Niezły ubaw, swoją drogą. — roześmiał się.
— Nie wiem, co się tu wyczynia, ale idę na piwo… — rzekł jeden z chłopów. Wkrótce również inni usłuchali rozsądnego głosu kompana i ruszyli do karczmy. Nad dołem stali już tylko Tymon i Ongus.
— No i spokój — zaczął Ongus. — dół się zakopie, zbudujesz sobie domek…
— Przynajmniej pole będzie zaorane ładnie… — próbował pocieszyć się Tymon.
— Szkoda, że żniwa… — zauważył złośliwie Ongus.
— Ech, jakoś to będzie…
— Masz przynajmniej nauczkę. A kiedy następnym razem znów zaswędzą cię łapy — rzekł znów Ongus — daj znać, bo w końcu dojdzie do jakiejś katastrofy…
Nagle Tymon palnął się w czoło i zdjął buta, w którym, zdawałoby się, wieki temu schował nasiona drzewa. Wysypał je na rękę i podał Ongusowi.
— Mnie już się na nic chyba nie przydadzą, chociaż ciekawe, jak by to było być królem…
Ongus z obrzydzeniem odebrał swoją własność i schował do kieszeni szaty.
— Nie wiem, ale bez piwa byś chyba nie wytrzymał, co?
— Ano… — zgodził się Tymon.
— No to chodźmy korzystać z tego, z czego zrezygnować nie umiałeś.
Tymon uśmiechnął się i odeszli, by dołączyć do swoich towarzyszy — chłopów.
Odpowiedz
#2
hej kubutek.

Ogólnie OK jeśli chodzi o historię.

moim zdaniem powinnieneś popracować nad dialogami, bo wydaje mi się że miejscami siadają, takie mechaniczne. Z drugiej strony miejscami są git Tongue
Odpowiedz
#3
kubutek28 napisał(a):Na szczycie gratów siedział Tymon — chłop z pobliskiej wioski.
Chyba trochę bez sensu jest mówić tu o wiosce, że jest „pobliska”, skoro nie wiemy, gdzie się cała rzecz dzieje. Nie wiadomo względem czego ona jest pobliska, że tak powiem Tongue

kubutek28 napisał(a):Po całym dniu pracy na roli Tymon czuł się zmęczony, tak więc chciał już iść do domu.
Tego „tak więc” bym się pozbył. Zbyt kolokwialne powiedzenie imho.

kubutek28 napisał(a):Tymon obudził się wczesnym świtem, co stwierdził spoglądając przez okno.
Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że świtu nie dzieli się na „wczesny” i „późny” Tongue Nie wiem, może niech inni się jeszcze wypowiedzą... W każdym razie ja bym napisał po prostu, że zbudził się o świcie i już Tongue

kubutek28 napisał(a):„Co by tu wymodzić?” — rozmyślał.
„Wymodzić” - zbyt potoczne słowo na prozę wg mnie.

kubutek28 napisał(a):Nagle Tymon palnął się w czoło i zdjął buta, w którym, zdawałoby się, wieki temu schował nasiona drzewa.
Wydaje mi się, że powinno być „zdjął but” a nie „buta”.

No to mam już ogólny zarys Twojego stylu i umiejętności ^^ Opowiadanko całkiem przyzwoite, choć nie obyło się bez potknięć. Moje rady, jeśli chodzi o stronę techniczną:
- unikaj wyrazu „nagle”
- staraj się ograniczyć słowa typu „pomyślał, „rozmyślał”. Tego typu sformułowania, tak samo jak zaczynanie zdania od „nagle”, kojarzy się ze sztywniactwem szkolnych wypracowań
- tam, gdzie wplatasz w narrację myśli bohatera, nie musisz ujmować ich w cudzysłów.
- ostrożnie dozuj język potoczny – co za dużo, to niezdrowo

Teraz rzeczy, za które Cię pochwalę Big Grin :

Stylizacja wypowiedzi Tymona na typowo „chłopski” język – wyszło Ci to bardzo fajnie. Mimo że kolokwializmów jest odrobinę za dużo, nie mogę chyba powiedzieć, że są one jakąś straszną wadą – nierzadko wpasowują się w konwencję Wink

Podoba mi się też lekkość, z jaką opisujesz historię, budujesz wypowiedzi bohaterów. Nie ma u Ciebie tej charakterystycznej dla amatorów fantasy tendencji do mroku, przesadnej powagi i sieczenia łbów mieczem. Jest za to humor i lekkość – błahość wręcz, ale w pozytywnym znaczeniu Wink

Styl jeszcze wyraźnie amatorski, ale z upływem czasu z pewnością się wyrobi Wink

Czekam na kolejne teksty Wink

Pozdrów się!
Odpowiedz
#4
Dzięki za wszystkie uwagi, będę musiał trochę pozmieniać... Ci, co do tej pory czytali, nie rozpatrywali tego opowiadania tak dogłębnie, a przynajmniej nic mi o tym nie mówiliBig Grin.
Odpowiedz
#5
Przygotuj się więc na dogłębne i szczegółowe analizy niebieskich userów Wink i nie zrażaj się, jeśli wytkną Ci wiele błędów - większość forumowiczów przynajmniej raz dostała do swojego opowiadania komentarz-giganta z dziesiątkami poprawek Tongue
Odpowiedz
#6
Ok, na początek 2 poprawki:
1. Z tym butem miałeś rację, już zmieniłemSmile.
2.
Cytat:„Wymodzić” - zbyt potoczne słowo na prozę wg mnie.
Może być zamiast tego takie coś?
"Jak by tu je podejść? "
Odpowiedz
#7
„Słońce, roztaczając czerwoną poświatę, chyliło się ku zachodowi, gdy na skraju lasu po łagodnym stoku telepała się wypełniona po brzegi furmana.”

Po słońce bez przecinka. Do tego gubisz czasy. Roztaczając – czas teraźniejszy, chyliło – przeszły – a potem znów teraźniejszy. Zdecyduj się. Moim zdaniem powinno to brzmieć:
Słońce roztaczające czerwoną poświatę, chyliło się ku zachodowi …”.

„Na szczycie gratów siedział Tymon — chłop z pobliskiej wioski.”
Nie zgadzam się tutaj z Disasterem. To jest wstęp, więc samą tą uwagą autor wskazuje nam, gdzie mniej więcej rozgrywa się akcja.


Szczerze mówiąc nie dotarłam do końca – prawdopodobnie dlatego, że jestem wykończona. Jutro doczytam i dopełnię swoją wypowiedź. Na ten moment mogę jednak zwrócić uwagę na kilka spraw.
Początek ładny, choć przecinki (Ich brak i zbyt duża ilość w niektórych miejscach), były naprawdę denerwujące. Czasami niektóre słowa powinny być użyte w innej kolejności, co sprawiało, że tekst wydawał się dziwnym. Jakkolwiek. Masz duży zasób słownictwa co się chwali i dzięki czemu, jeśli będziesz szlifował język, posiądziesz możliwość szybkiego zaciekawienia czytelnika. Jak początek był jako taki, tak środek i końcówka zbyt zlana. Mam tutaj na myśli to, że zbyt mało opisów (Nie mówię tu o początku). Na tym dzisiaj kończę swój komentarz, bo jestem zbyt wykończona.
Za ewentualną obrazę, popełnienie błędów czy czegoś w tym stylu przepraszam, ale naprawdę padam z nóg.
Serdecznie pozdrawiam
Specy
Odpowiedz
#8
(22-11-2010, 22:52)specy napisał(a): „Słońce, roztaczając czerwoną poświatę, chyliło się ku zachodowi, gdy na skraju lasu po łagodnym stoku telepała się wypełniona po brzegi furmana.”
Po słońce bez przecinka.

Hm. Specy, na pewno bez przecinka? Zauważ, że "roztaczając czerwoną poświatę" jest zdaniem wtrąconym, czyli oddzielamy go dwoma przecinkami. W dodatku, gdybyśmy zupełnie opuścili zdanie oddzielone dwoma przecinkami, reszta zdania istnieje.
Cytat:Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy na skraju lasu po łagodnym stoku telepała się wypełniona po brzegi furmana.
Żeby nie być gołosłownym, zacytuję dwie strony.

1.

Cytat pochodzi ze strony http://www.prosteprzecinki.pl
Cytat:Zdanie składowe może zawierać wyrazy zakończone na -ąc, -łszy, -wszy (czyli imiesłowy przysłówkowe). Wówczas również wydzielamy takie zdanie przecinkiem (przecinkami).

2.

Druga strona jest wszystkim dobrze znana, Wikipedia.
Cytat:Oddzielamy przecinkiem wyrazy zakończone na -ąc, -wszy, -łszy (imiesłowy przysłówkowe) wraz z określeniami.
Spacerował z psem, pogwizdując.
Kobieta się zarumieniła, słysząc te słowa.
Wróciwszy z wycieczki, pobiegł szybko do kolegi.
Mama, przygotowując nam obiad, cicho tłumaczyła coś tacie.


Dlatego według mnie przecinek jest jak najbardziej na miejscu. Teraz przejdźmy do opowiadania^^.

(21-11-2010, 22:58)kubutek28 napisał(a): mikstur i substancji (,) o których działaniu i zastosowaniach wolał nawet nie myśleć.
Przecinek Tongue

(21-11-2010, 22:58)kubutek28 napisał(a): Tymon rozcierając dłonie. — pobawim my się inaczej…
Po 'dłonie' jest kropka, czyli dalej zaczynasz z wielkiej litery.

(21-11-2010, 22:58)kubutek28 napisał(a): Nasieniem Króla Elfów.
O_o

(21-11-2010, 22:58)kubutek28 napisał(a): Ongus podszedł o drzewa i hojnie podlał ziemię wokół niego.
Do. Literówka Big Grin

(21-11-2010, 22:58)kubutek28 napisał(a): — Złapta się! Krzyknął któryś.
Zabrakło drugiego myślnika.



Komentarz
Pozytywne opowiadanie, w dodatku jeszcze zgrabnie napisane. No cóż, podobało mi się, nie mam się do czego przyczepić. Dodam jeszcze, że to była przyjemna chwila czytania, ale żeby jakąś dziurę wywierciło mi w mózgu, to nie poczułem Big Grin

Pozdrawiam, InFlames! Tongue
Odpowiedz
#9
Cytat:„Słońce, roztaczając czerwoną poświatę, chyliło się ku zachodowi, gdy na skraju lasu po łagodnym stoku telepała się wypełniona po brzegi furmana.”
Po słońce bez przecinka.

Hm. Specy, na pewno bez przecinka? Zauważ, że "roztaczając czerwoną poświatę" jest zdaniem wtrąconym, czyli oddzielamy go dwoma przecinkami. W dodatku, gdybyśmy zupełnie opuścili zdanie oddzielone dwoma przecinkami, reszta zdania istnieje.
[quote]Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy na skraju lasu po łagodnym stoku telepała się wypełniona po brzegi furmana.

hm a ja bym dał po prostu:

„Słońce, roztaczając czerwoną poświatę, chyliło się ku zachodowi. Na skraju lasu po łagodnym stoku telepała się wypełniona po brzegi furmana." Tongue
Odpowiedz
#10
Ok, spróbuję się wytłumaczyć z tych literówek, braków myślników, itp... Pisałem to opowiadanie na "żywej" kartce, a później przepisywałem na komputer i tyle razy zmieniałem rozszerzenia, poprawiałem, że coś takiego w końcu mogło się zakraść... Za wszystkie takie gafy wybaczcie, poprawę obiecujęBig Grin.
Odpowiedz
#11
Wielce udane opowiadanko. Mocno nierozgarnięty chłopina, i taki fajny łagodny czarodziej. Humor w rodzaju który lubię.. Warsztat na w miarę dobrym poziomie. Oby więcej takich fajnych, klimatycznych pomysłów. Potknięcia (wymienione przez przedmówców) zdarzają się każdemu. Fajnie że potrafisz pisać zabawnie, nie wkładając w to jakiegoś patosu czy nadmiaru filozofii. Przeczytałem z przyjemnością, i tak jakoś weselej mi się zrobiło. Tak Trzymaj.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#12
(21-11-2010, 22:58)kubutek28 napisał(a): Szybko odkładał je na bok, odgadując ich przeznaczenie.
Cytat:Swój postępek w duchu usprawiedliwiał pomocą chłopom, którzy czerpali wiele korzyści z bujnego niegdyś lasu.
Może - "chęcią pomocy chłopom"?

Cytat:Ledwo funkcjonował, więc myślał już tylko o swoim łóżku.
To określenie wydaje mi się takie jakieś...za nowoczesne tutaj Wink 

Cytat:Chłop jednak szybko zakończył jego żywot z pomocą wody ze studni.
Może "przy pomocy"? Nie wiem, na ile to moja preferencja, a na ile zasada, ale mam wrażenie, że wyrażenia "z pomocą", dotyczą osób - z pomocą kogoś / z czyjąś pomocą. "Przy pomocy" bardziej kojarzy mi się z narzędziem lub rzeczą, wykorzystaną przez człowieka.

Cytat:Chłop był pod wrażeniem wiedzy maga i chciał zapytać, skąd zna ten dziwny język, ale zrezygnował, gdy tylko spoglądnął na jego twarz. Spuścił tylko smętnie głowę.
Zrezygnowałabym z drugiego "tylko", żeby uniknąć powtórzenia. 

Cytat:Wraz z jego wyrośnięciem wybierają kilkunastu spośród siebie i tworzą plemię ze swoim nowym królem na czele… Nadążasz?
To też wydaje mi się troszkę zbyt nowoczesne określenie.

Cytat:(...) zapytał Ongus, bijąc się dłonią w czoło.

Cytat:(...) przerwał Tymon, napotykając przeszywający wzrok maga.
Cytat:— Złapta się! - krzyknął któryś.
Cytat:Niezły ubaw, swoją drogą. — Roześmiał się.
Cytat:— Masz przynajmniej nauczkę. A kiedy następnym razem znów zaswędzą cię łapy — rzekł znów Ongus
Bliskie powtórzenie.


Generalnie opowiadanie bardzo przyjemne, uśmiałam się, czytając  Big Grin Bardzo podoba mi się relacja Ongusa i Tymona, pełna humoru, różnic, ale też respektu i cech charakterystycznych dla każdego z nich. Masz bardzo oryginalne pomysły i rozwiązania fabularne. Nie zdarzyło mi się jeszcze czytać czegoś podobnego, chociaż swego czasu dość mocno siedziałam w fantastyce.
Lubię ten klimat, systematycznie będę czytała dalej, posiłkując się wątkiem "Na chłopski rozum". Wink
Odpowiedz
#13
I znów - jest mi niezmiernie miło z tych Twoich odwiedzinSmile Dziękuję!

Cóż rzec, to opowiadanie, od którego wszystko się zaczęło... Gdzie zacząłem urzeczywistniać pomysł czarodzieja i chłopa, aby było to fantasy i jednocześnie - chciałem postawić bardziej na taki humor, niż epickość (cóż, czytało się przedtem Pratchetta, Sapkowskiego, Pilipiuka oraz innych). 

Dziś to opowiadanie uważam za taki relikt - z jednej strony wiele bym poprawił, jestem świadom mnóstwa niedociągnięć, ale, hej! - to moje pierwsze krokiBig Grin. Rozpoczęcie kształtowania tego, co gdzieś tam próbuje się tworzyć u mnie pod kopułą... Na szczęście, była to na tyle udana próba, że nawet tym opowiadaniem wygrałem młodzieżowy konkurs w moim mieście. Zastanawiam się, czy w ogóle zrodziłaby się motywacja do dalszego pisania, gdyby nie to wydarzenieSmile. Zatem też traktuję je jako rozklekotany most do nowopowstałej krainySmile

Jak wspomniałem, tego opowiadania w planowanym cyklu nie będzie. Pewnego razu postanowiłem przeredagować ten utwór, ale zamiast tego powstał zupełnie nowy tekst, tylko motyw właściwie pozostał. No i postacieSmile
Odpowiedz
#14
Moim zdaniem naprawdę jest to bardzo dobre, dobra robota i oby tak dalej Smile
___________________________________________
https://www.merchup.com/produkty/bluzy/
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości