Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Otwarte okno
#1
Z góry melduję, że opko jest skończone. Ba, leżało w "szufladzie" ponad rok, ale nie wiem czy stosuje się tu taką samą zasadę jak do wina, więc pokornie proszę o opinie.
Podzieliłem na trzy części. Postaram się publikować w odstępie 2-3 dniowym, w zależności od zainteresowania.
Enjoy...


CZĘŚĆ PIERWSZA


- I żyli długo szczęśliwie – zakończył Paul Layton. Prawdę mówiąc trochę oszukiwał, bo gdy zobaczył, że jego córka, ośmioletnia Alex, śpi od kilku dobrych minut, ominął ostatnie dwie strony i wymyślił własną wersję zakończenia. Najciszej jak mógł odłożył książkę na stolik nocny i rozochocony myślą o kieliszku whisky przed snem, wstał z taboretu.
- Ominąłeś ostatnie dwie strony – stwierdziła Alex, otwierając oczy.
Paul spojrzał na podświetlany zegarek z budzikiem. Za piętnaście jedenasta w nocy. Uśmiechnął się do córki, ale w głębi duszy jęknął przeciągle. Chociaż sam był sobie winny. Mógł doczytać te cholerne dwie strony. Nic by mu się nie stało. Jelonek Bambi też wyszedłby z tego bez szwanku.
- Myślałem, że zasnęłaś – wiedział, że w ten sposób tylko gra na czas, więc z powrotem usiadł przy łóżku i przeczesał dłonią swoje krótkie, rzednące włosy.
- Mam płytki sen – Alex wzruszyła ramionami, a zaraz potem na jej twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. – To po tobie, tato. Jak dorosnę, też będę policjantem.
- Zobaczymy – Paul pogładził córkę po policzku i obdarzył ją jednym z tych kłopotliwych min, które prezentuje się znajomym lub przełożonym z pracy, kiedy nagle kończą się tematy do rozmowy. Z głębokim westchnieniem sięgnął po odłożoną wcześniej książkę i zaczął wertować strony. – Na czym to…
Od strony kuchni dobiegł ich nagły hałas i krzyk.
- Becky! – Paul rzucił książkę na podłogę i pobiegł w stronę źródła hałasu. Teraz słyszał tylko słaby jęk żony.
Gdy wreszcie stanął w drzwiach kuchni, ujrzał Becky leżącą na podłodze i szlochającą bezradnie. Dookoła niej leżały żółte skorupy talerzy i rozbite szkło z salaterki.
- Co się stało? – podszedł i nachylił się nad małżonką, która wtuliła głowę w ramię Paula.
- Ja… ja… po… po prostu… nie… nie mogłam ich… utrzymać – wyznała przez łzy, po czym jej głową targnął spazm rozpaczy, a z oczu obficie popłynęły łzy.
- To nic, kochanie – Paul głaskał żonę po głowie, po pięknych rudych włosach, które odziedziczyła Alex. W identycznym odcieniu. Zganił się za tak trywialne myśli w tej chwili i zacisnął mocniej powieki. Zupełnie jakby tym prostym gestem mógł odgonić ból. W jakiś niewytłumaczalny sposób poczuł się silniejszy i głęboko wierzył w to, co mówił. – Wszystko będzie dobrze, Becky. Wszystko będzie dobrze.
Kilka metrów za nim, w drzwiach kuchni stała Alex w swojej niedorzecznie słodkiej piżamie w żyrafy i małpki.
Słyszała jak tata mówi zdecydowanym, silnym głosem, że wszystko będzie dobrze, lecz Alex czuła, że do nie do końca. I niedługo mogą nadejść niezbyt przyjemne zmiany.

***

- Będę z państwem szczery – zapewnił lekarz, zamykając akta choroby Becky.
Paul głośno przełknął ślinę i objął mocno małżonkę, jakby chciał złagodzić upadek z dużej wysokości. W swojej niemal dwudziestoletniej praktyce policyjnej doskonale potrafił wyczuć czy rozmówca chce przekazać dobre czy złe wiadomości. Chociaż akurat do tego wystarczyło obejrzeć kilka odcinków jakiegoś medycznego serialu.
- Pana żona – zwrócił się do Paula, co ten odczytał jako wyraz lęku przed spojrzeniem chorej osobie prosto w oczy – cierpi na miotoniczną odmianę dystrofii mięśniowej.
- Zanik mięśni? – słabym głosem zapytała Becky. W jej oczach malowało się czyste przerażenie.
- Zgadza się – lekarz westchnął głęboko i wbił wzrok w biurko. – Przykro mi przekazywać takie informacje, zwłaszcza tak młodej osobie jak pani – zdobył się na słaby uśmiech, ale ten komplement nie trafił na podatny grunt. I to nie tylko dlatego, że Rebecca dwa miesiące wcześniej skończyła czterdzieści jeden lat.
- Czy to jest… - Paul postanowił przejąć ciężar rozmowy na siebie, ale głos uwiązł mu w gardle w momencie, gdy wyobraźnia podsunęła mu najczarniejszy scenariusz.
- Uleczalne? – lekarz dokończył pytanie Paula i podrapał się po głowie. Paul dopiero teraz zauważył plakietkę z nazwiskiem, uczepioną niedbale do kieszeni białego kitla. „Doktor Richard Maxwell”.
„Maxwell. Jak ta kawa” – pomyślał Paul, po czym przeklął się w myślach za niepoważne rozważania w takim momencie.
Zanim doktor Maxwell zaczął tłumaczyć wszelkie medyczne aspekty choroby Becky, przed oczami Paula przemknęły sceny z ich małżeńskiego pożycia. Wszystkie szczęśliwe, od ślubu, poprzez narodzenie Alex i te wspaniałe wakacje w Paryżu, które miały być sztampowe i przereklamowane, a okazały się najwspanialsze w życiu. Wystarczyło tylko nie wykupywać sobie przewodnika i chodzić własnymi ścieżkami.
Na myśl, że osoba, którą zna jak nikt inny na świecie mogłaby na zawsze zniknąć z jego świata, Paul poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku i z trudem powstrzymał napływające do oczu łzy. Może doktor Maxwell ich nie zauważy. Może dostrzeże tylko zaczerwienione spojówki. Ale nie będzie przecież zadawała pytań… Przecież… przecież zrozumie. Owszem, w ich związku ostatnio nie było najlepiej. Zdarzało mu się flirtować z młodszymi koleżankami z pracy. Nie był też najlepszym ojcem. Często wolał poświęcać czas wieczornemu oglądaniu filmów niż spędzaniu go z córką.
- Niestety dystrofia mięśniowa jest nieuleczalna – Doktor Maxwell wytarł spocone ręce o spodnie. – Ale z tą chorobą można żyć bardzo długo. Niezwykle ważna jest odpowiednia dieta i rehabilitacja – spojrzał z trudem na Becky. – Z pewnością komfort pani życia ulegnie pogorszeniu. Mięśnie będą się stawały coraz słabsze i za jakiś czas będzie pani mogła się tylko poruszać na wózku inwalidzkim…
Paul ścisnął dłoń żony. Odwzajemniła uścisk. Ale… chyba był trochę… jakby słabszy niż zazwyczaj. A może to tylko autosugestia? Paul poprawił kołnierzyk koszuli, chociaż mógłby przysiąc, że jak ją zakładał o poranku, było tam jeszcze całkiem sporo luzu.
- Pani Layton będzie niebawem wymagała opieki – kontynuował lekarz. – Może nie przez całą dobę, ale chociaż kilka godzin dziennie.
- Czy nie da się tego jakoś zahamować? – spytała zadziwiająco silnym głosem Becky, chociaż Paul wyczuł delikatne drżenie. Pokazała swoje ręce doktorowi Maxwellowi. – Jestem nauczycielką muzyki. Gram na pianinie. To… to dla mnie wszystko… Może są jakieś ćwiczenia? Chociaż na same dłonie…
Paul Layton spojrzał na lekarza, który przez kilka sekund nie mówił nic. W końcu delikatnie ujął dłonie Becky i spojrzał jej po raz pierwszy od dłuższej chwili prosto w oczy.
- Przykro mi, pani Layton. Naprawdę bardzo mi przykro.

***

OSIEM MIESIĘCY PÓŹNIEJ

- W ten sposób nigdy nie złapiesz żadnego przestępcy – takimi słowami przywitał się Zack, najlepszy przyjaciel Paula, a jednocześnie najgorszy przyjaciel policji, jak każdy dziennikarz. Nieprzyzwoicie przystojny i umięśniony mężczyzna. Paul nie mógł zrozumieć tego fenomenu, zważywszy, że spędzali na siłowni porównywalną ilość czasu. I byli w podobnym wieku.
Irytujące. Ale przyjaźń to przyjaźń.
Paul nie przerwał ćwiczenia na bieżni, ale zwolnił trochę i zlustrował Zacka wzrokiem. W sportowej koszulce wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj. Z góry spojrzał jeszcze na własny wystający brzuch.
Szlag.
Przez chwilę słychać było tylko szczęk metalowych przyrządów do ćwiczeń i sapanie pozostałych osób na siłowni. Oprócz nich znajdowało się tam jeszcze siedem osób, wszystkie poza zasięgiem ich głosu.
- Bierzesz jakieś sterydy, przyznaj się – Paul minimalnie zwiększył obroty na bieżni i obserwował jak jego przyjaciel przekłada ręcznik przez ramię i siada na rowerku stacjonarnym.
- Po prostu nie jestem gliną i nie obżeram się pączkami w każdej wolnej chwili – Zack, zadowolony ze swojej riposty, zaczął pedałować, a im szybciej pracowały jego nogi, tym szerzej się uśmiechał. Paul miał ogromną ochotę skomentować ten fakt, ale odpuścił.
- Naoglądałeś się za dużo kiepskich filmów sensacyjnych – powiedział tylko, czując jednocześnie jak mokry trójkąt na zapoconej koszulce zwiększa powoli pole powierzchni. Bolesna i bezlitosna geometria.
- Zdarzyło się ostatnio coś ciekawego? – zagadał Zack, tym razem dużo cichszym głosem niż zazwyczaj. Patrzył przed siebie, w okno, za którym znajdował się biurowiec pełen okien i boksów z mężczyznami w garniturach.
- Zack, stary… Naprawdę nie powinienem… - Paul zszedł z bieżni pod pretekstem otarcia twarzy i napicia się wody. Oparł się o kierownicę rowerka stacjonarnego Zacka. – To nie w porządku. Góra już zaczyna coś podejrzewać…
- Ależ panie władzo – Zack wreszcie odwrócił się w stronę Paula i przestał pedałować. – Czyżbym przekroczył dozwoloną prędkość?
- Chyba zmienię zawód, żebyś nie miał się z czego nabijać.
- Jestem dziennikarzem. Zawsze coś wymyślę – Zack mrugnął okiem i upił łyk napoju izotonicznego. Miał widoczną ochotę na jeszcze jeden komentarz, ale z twarzy Paula odczytał, że ten nie miał ochoty na żarty. Dziennikarz westchnął głęboko i położył rękę na ramieniu przyjaciela. – Rozmawialiśmy już o tym. Jesteś chroniony i podawany jako anonimowe źródło. Nigdy się nie domyślą, że to ty. Zresztą bez przesady. Żyjemy w Meriden, to naprawdę niewielkie miasto na sensacje policyjne. Podrzucasz mi newsy średnio raz na miesiąc, więc to żadna grubsza afera. Mogę się założyć, że to nikomu nie wadzi. I przestań drżeć jak osika na wietrze. Jesteś dużym facetem, którego nie zwolnią.
- Dlaczego mnie nie zwolnią? – Paul podniósł głowę i spojrzał wyzywająco na Zacka, aż ten zdjął rękę z ramienia policjanta. – Bo jestem najlepszym gliną w okolicy?
- Paul, proszę…
- Dobrze wiesz, że nie jestem. Są lepsi. Młodsi, sprawniejsi i bardziej cwani. – Oczy Paula zwęziły się nieznacznie, a głos stawał się coraz mniej przyjazny. – Powiedz mi, Zack, dlaczego mnie nie zwolnią.
Zack przełknął ślinę i znów spojrzał przez okno, ale tym razem nie skupiając się na tym, co widzi. Po prostu chciał uciec wzrokiem jak najdalej.
- Paul, ja nie…
- Powiem ci dlaczego, chociaż dobrze to wiesz – nieświadomie zaciskał i rozluźniał uchwyt na kierownicy rowerka. – Z powodu współczucia. Z powodu Becky, której mięśnie nikną jak u staruszki.
Głos Paula przeszedł w szloch. Ożywcze łzy zaczęły mu spływać po policzku, a on nie potrafił ich powstrzymać. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dotąd z nikim o tym nie rozmawiał. Nie w ten sposób.
- Przepraszam – wychrypiał. – Nie powinienem.
- W porządku – odparł Zack. Znów wypił łyk napoju, chociaż ani trochę nie chciało mu się pić. – Wiem przez co przechodzisz. A właściwie mogę się tylko domyślać – poprawił się szybko. – Jeśli chcesz, mogę ci polecić dobrego fizjoterapeutę. Przychodził do mojej babci na wizyty domowe. Bardzo go lubiła zanim, wiesz… zmarła.
- Dzięki – Paul otarł policzki opaską na przegubie, unikając przy tym wzroku Zacka. – Znaleźli ciało.
- Co?
- Pytałeś się co nowego, więc ci powiem. – Obejrzał się za siebie, czy nikt ich nie podsłuchuje, ale większość ćwiczących miała na uszach słuchawki. – Pamiętasz te cykliczne zniknięcia chłopaków w wieku od siedmiu do jedenastu lat? Szóstka chłopaków w odstępie czterech lat zniknęła jak kamień w wodę.
- „Kidnaper z Meriden” – Zack mechanicznie uniósł w górę prawą brew. – Pamiętam. Sam układałem tytuł. Ostatnio było o nim cicho. Pewnie to jakiś obleśny pedofil-psychopata, albo coś w tym stylu.
- Możliwe – zgodził się Paul. – Ale nic o gościu nie wiemy. Oprócz tego, że chyba jest stąd. Albo był. Nawet nie wiemy czy to faktycznie pedofil.
- Kto inny porwałbym chłopców?
- Nawet nie wiemy czy to porwanie – zasępił się Paul.
- Daj spokój – Zack machnął ręką. – Nie jesteśmy w sądzie. Nie potrzebujemy twardych dowodów. Zniknięcia w ramach jednego okręgu, chłopaków łączyło w zasadzie tylko to, że chodzili do jednej szkoły w Meriden.
- Moja żona tam uczy. A właściwie uczyła – poprawił się Paul. – Znała z widzenia jednego czy dwóch. Jeszcze innego miała w klasie. To dla niej bolesny temat.
- Rozumiem…
- Ale wiesz o co najbardziej się boję?
- O Alex – powiedział od razu Zack. – Ale chyba nie masz powodu. Facet porywa tylko chłopców. Poza tym twoja córka chodzi do innej szkoły.
- Pewnie wiesz dlaczego chodzi do innej szkoły – Paul pomasował skronie. – Do Roger Sheridan Elementary mieliśmy najbliżej.
- Pewnie ten psychopata się wyprowadził – odparł Zack. – Albo w ogóle tu nie mieszkał. Zrobił sobie tylko punkt obserwacyjny czy coś w tym stylu.
- Jeśli to porywacz, a jestem tego prawie pewien, to mamy do czynienia z psychopatą. A wtedy o żadnym przypadku nie może być mowy – uciął kategorycznie Paul. Po chwili namysłu wrócił na bieżnię i ustawił średnią prędkość. Poczuł lekkie ukłucie w kolanie, ale nie zmienił tempa.
- Gdzie znaleźli to ciało? – Zack wrócił do tematu.
- Dwadzieścia mil na zachód stąd. Na skraju lasu pod Naugatuck – Paul starał się nie okazywać emocji, co udawało mu się całkiem nieźle, ale czuł, że trudno będzie mu utrzymać taki ton głosu. Zwłaszcza przed tym, co zamierzał powiedzieć. – Jakiś facet poszedł na spacer z psem, który zaczął kopać dół. I trafił na ludzkie kości ze szczątkami ubrania i rozkładającymi się resztkami ciała chłopca. Fragmenty ubrania i wstępne oględziny pasują do jednej z ofiar tego psychopaty. Drugiej w kolejności. Będą robić sekcję, ale myślę, że potwierdzą tożsamość. Pozostaje kwestia przyczyny zgonu…
Odetchnął głęboko i przełknął ślinę. Uwielbiał filmy sensacyjne, ludzkie zwłoki nie robiły na nim wrażenia. Ale jeśli chodzi o dzieci… Było zupełnie inaczej. Nigdy dotąd nie musiał się z tym bezpośrednio stykać.
Zack wydawał się równie poruszony i wstrząśnięty. I za to Paul go cenił. Inny dziennikarz oczyma wyobraźni już widziałby materiał na artykuł z pierwszej strony gazet i chwilowy sukces, rosnącą sprzedaż numeru i gratulacje od redaktora naczelnego. Zack natomiast wciąż przejawiał przede wszystkim ludzkie odruchy, chociaż oczywiście kwestią czasu było to, kiedy tam pojedzie, żeby o tym napisać. Czy byłby taki sam, gdyby pracował dla jakiegoś brukowca? Albo w którymś z ogólnokrajowych dzienników? Raczej nie. Gdyby było inaczej, już dawno właśnie tam zabijałby się dzień w dzień o najbardziej chwytliwy tekst lub sensację.
- Najlepiej zacznij od tego gościa, który znalazł ciało – Paul przerwał ten moment cichej refleksji. – Wtedy nikt nie będzie miał podejrzeń co do przecieku. Dam ci do niego namiary.
- Dzięki – Zack wolno pokiwał głową. – Zajmę się tym. Wiesz, że to dla mnie trudna sprawa. Sam mam syna w tym wieku.
- To stara sprawa. Od czterech lat nic się nie wydarzyło.
- Zawsze trzeba być czujnym, Paul.
- Wiem.
- Odezwę się wieczorem – Zack przestał pedałować i zszedł z rowerka. – Dam ci numer do tego fizjoterapeuty. A teraz muszę lecieć… Sam rozumiesz – uśmiechnął się przepraszająco i poszedł w kierunku szatni.
Jak tylko Zack opuścił salę ćwiczeń, Paul wyłączył bieżnię i poczuł przemożną ochotę na pączka. I whisky.

***

Alex siedziała na łóżku mamy z podbródkiem opartym na kolanie i wpatrywała się ołówek trzymany przez Becky, który nieporadnie kreślił kolejne linie. Matka nie zrażała się tym, że rysowanie kosztuje ją o wiele więcej wysiłku niż kiedyś. Ołówek zdawał się ważyć co najmniej kilogram. Umiała się z tym pogodzić, ale każde ćwiczenie było ważne – szczególnie wskazywał to lekko wysunięty język w kąciku ust, świadczący o maksymalnym zaangażowaniu jego właścicielki.
Alex nie potrafiła tak zgrabnie udawać, że wszystko jest w porządku. Nie miała nawet dziesięciu lat. W jej pokoju wisiały rysunki postaci z bajek Disneya, które Becky rysowała jeszcze rok, dwa lata temu. Teraz męczyła się niemiłosiernie z Simbą z „Króla Lwa”, chociaż przedtem dzieło powstawało szybciej i lepiej. To, co wychodziło właśnie spod ołówka mamy bardziej przypominało bazgroły siedmiolatka.
- Bardzo ładnie, mamo – powiedziała, przełykając ślinę. W tym samym momencie poczuła nienawiść do samej siebie. Za bycie okropną kłamczuchą.
Ale gdzieś w podświadomości czuła, że tak trzeba. Należy pomagać, wspierać i chwalić, chociaż z tyłu głowy kołatał i chrobotał złośliwy chochlik, który z wrednym uśmiechem szeptał, że z każdym dniem będzie coraz gorzej.
Mama będzie więdła. I usychała. Jak niepodlewana paprotka. Jej listki opadną i staną się brzydkie i wiórowate. Wołające o pomoc, ale pomoc nie nadejdzie. Chociaż dookoła niej zejdzie się cała grupa ludzi, obserwująca ze smutkiem powolne obumieranie. Ze świadomością, że nie ma ratunku.
Poczuła jak łzy napływają jej do oczu.
- Co się stało, kochanie? – spytała Becky takim tonem, jakby naprawdę nie miała pojęcia o co chodzi. Jakby była normalną, sprawną matką w sile wieku. Jakby spod jej rąk wychodził jak zwykle piękny rysunek, jakby ołówek był dla niej lekki jak piórko.
- Kocham cię! – krzyknęła szybko Alex, bojąc się, że mogłaby nie zdążyć z tym wyznaniem przed cała kawalkadą łez, która nadeszła błyskawicznie. Wtuliła się w matkę, łkając spazmatycznie.
- Ja ciebie też kocham, okruszku. – Oblicze Becky zasnuł cień smutku, jakby właśnie przypomniała sobie o swojej chorobie. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Chciała przytulić córkę jak najmocniej się dało, ale osłabione ręce z trudnością objęły Alex, czego efektem był tylko delikatny ucisk. – Wszystko będzie dobrze.

***

Trevor McNamara wzbudzał postrach wśród wszystkich bez wyjątku policjantów w Meriden w stanie Connecticut. Nie było to spowodowane ponadprzeciętnym wzrostem i niemałym brzuchem, który jednak proporcjonalnie zamieniał tego człowieka w ucieleśnienia słowa „autorytet”. Wiedział kiedy krzyknąć, a kiedy porozmawiać. Wśród podwładnych uchodził za osobę absolutnie nieprzekupną, ale też posługującą się często dosadnym językiem. Nie potrzebował żadnego materialnego potwierdzenia swoich kompetencji, więc na ścianach gabinetu, który zajmował, nie wisiał ani jeden dyplom, chociaż miał ich kilka.
Wytarty, skórzany fotel, który znajdował się przed jego biurkiem nazywany był w komendzie Mokrym Krzesłem – zawdzięczał swoją nazwę wszystkim tym, którzy pocili się ze zdenerwowania podczas rozmowy z komendantem McNamarą.
Tym razem o prawdziwości legendy przekonywał się Paul Layton. Sam był mężczyzną słusznej postury, ale siedząc na tym mitycznym meblu czuł się malutki. Z napięciem obserwował plecy McNamary, odwróconego bez słowa w kierunku okna z widokiem na parking znajdujący się po drugiej stronie Hanover Street. Splecione z tyłu dłonie komendanta pozostawały irytująco nieruchome. Wreszcie, po upływie dwóch minut milczenia McNamara odwrócił się gwałtownie i przeszył surowym spojrzeniem Paula.
- Wiesz, dlaczego cię do siebie wezwałem. – Bardziej stwierdził niż zapytał.
Paul poprawił się w fotelu, co wywołało skrzypienie wysłużonej brązowej skóry.
- Właściwie…
- Paul, chcę żebyś wiedział, że bardzo ci współczuję z powodu twojej żony…
- Becky – podpowiedział cicho Paul.
- Tak, Becky – twarz komendanta nie zdradzała żadnych emocji. – Rozumiem, że przechodzisz ciężkie chwile i trudno ci się skupić na wykonywaniu obowiązków. Pozwoliłem ci ostatnio się trochę zluzować, nie przyciskać, dać możliwość powrotu na właściwe tory. Nie interesuje mnie co robisz po pracy, czy chodzisz na dziwki, palisz zioło albo pijesz do trzeciej w nocy i rzygasz do upadłego. Chociaż może powinno mnie to interesować. Jestem tolerancyjny, ale do czasu. Ale jeśli jeszcze raz poczuję od ciebie w pracy alkohol, to wypieprzę cię stąd zanim zdążysz powiedzieć „gin z tonikiem”.
Dłonie Paula zacisnęły się bezwolnie na udach. Czuł się jak kretyn, powtarzając w myślach, by za wszelką cenę nie pocić się w Mokry Fotel. Nie dotykać spoconymi dłońmi jego obręczy i nie przylegać plecami do oparcia. Na mokrą od potu dupę nie był w stanie nic poradzić oprócz zmieniania pozycji co kilka minut.
- To się więcej nie powtórzy – zdołał tylko wybąknąć.
- Paul, chcę żebyś wiedział, że od swoich pracowników wymagam czegoś więcej niż tylko przychodzenia do pracy na trzeźwo. Potrzebujesz jakiejś zmiany. Wóz albo przewóz, Layton. Od tej pory przejmiesz sprawę morderstwa dzieciaka Mastersów. Nie oczekuję, że nagle będziesz zbawicielem i dzięki tobie wszystko ruszy do przodu, ale będziesz mi na bieżąco raportował swoją pracę. Samo odnalezienie zwłok po kilku latach to już spory przełom. Może uda ci się coś wyhaczyć. W każdym razie to powinno pomóc ci zapomnieć o tym syfie, który masz w domu.
- Tak jest.
- Mam dla ciebie dobrą radę – McNamara nachylił się nad Paulem, jakby chciał podzielić się jakimś sekretem. Zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Zanurz się w tej sprawie po same uszy, Layton. Bo inaczej dopadnie cię inne gówno i, uwierz mi, już cię nie wypuści. A potem skończysz wlepiając mandaty za przekroczenie prędkości.
Paul znów wytarł ręce w spodnie i przełknął głośno ślinę. Ostrożnie skinął głową. Ze wszelkich sił marzył, żeby jak najszybciej stąd wyjść, wrócić do domu, napić się whisky i zapomnieć o całym świecie.
- Znałem już takich jak ty, Layton – komendant z powrotem przybrał wyprostowaną, formalną pozycję. – Wszyscy skończyli bardzo źle. Nie chcę, żeby to samo spotkało ciebie. – Podrapał się po siwiejącej czuprynie i na chwilę przymknął oczy. – Możesz już iść.
- Dziękuję.
Paul skierował się w stronę drzwi, czując spływające na niego obficie uczucie ulgi. Gdy otworzył klamkę i poczuł powiew świeżego powietrza z korytarza, które nigdy nie pachniało tak słodką wolnością, zatrzymał go głos szefa, który tym razem zwrócił się do niego po imieniu.
Paul odwrócił się i poczuł jak serce zabiło mu mocniej.
- Pozdrów ode mnie Becky.
- Oczywiście – odparł smutno, po czym wyszedł zostawiając Trevora McNamarę sam na sam z jeszcze bardziej mokrym fotelem.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

C.D.N.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Otwarte okno - przez Laj - 05-05-2015, 22:10
RE: Otwarte okno - przez Antonia - 07-05-2015, 12:42
RE: Otwarte okno - przez Laj - 07-05-2015, 13:53
RE: Otwarte okno - przez Antonia - 07-05-2015, 16:43
RE: Otwarte okno - przez miriad - 07-05-2015, 16:43
RE: Otwarte okno - przez gorzkiblotnica - 07-05-2015, 21:32
RE: Otwarte okno - przez miriad - 07-05-2015, 21:50
RE: Otwarte okno - przez gorzkiblotnica - 08-05-2015, 08:46
RE: Otwarte okno - przez Laj - 08-05-2015, 08:48
RE: Otwarte okno - przez Antonia - 08-05-2015, 09:55
RE: Otwarte okno - przez Laj - 08-05-2015, 10:34
RE: Otwarte okno - przez BEL6 - 08-05-2015, 23:37
RE: Otwarte okno - przez Laj - 09-05-2015, 09:48
RE: Otwarte okno - przez BEL6 - 09-05-2015, 10:38
RE: Otwarte okno - przez Laj - 10-05-2015, 21:56
RE: Otwarte okno - przez Laj - 12-05-2015, 05:58
RE: Otwarte okno - przez miriad - 12-05-2015, 10:15
RE: Otwarte okno - przez Laj - 12-05-2015, 13:27
RE: Otwarte okno - przez Antonia - 12-05-2015, 14:09
RE: Otwarte okno - przez Laj - 13-05-2015, 10:45
RE: Otwarte okno - przez gorzkiblotnica - 16-05-2015, 22:25

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości