Konkurs prozatorski Litera Scripta mini.
#3
Tekst zwycięski.

PO TAMTEJ STRONIE LUSTRA - Judyta Formanowska

Wiosną roku 184... Londyn obiegła szokująca wiadomość o śmierci sir Algernona Talbotta. Zmarły baronet prowadził życie bez dwóch zdań skandalizujące: chętnie brał udział w seansach spirytystycznych, kolekcjonował wszystko, co magiczne i mroczne; podobno parał się też czarną magią. Większość ostatnich lat życia spędził na poszukiwaniu czegoś, co zwał „czwartym wymiarem”, ale nigdy nie wyjawił, czym jest ów wymiar i gdzie się dokładnie znajduje. Okoliczności śmierci mężczyzny były równie niejasne i prowokujące plotki jak jego egzystencja. Zmarłego znaleziono w jego londyńskim domu w Belgravii, w gabinecie, siedzącego w ulubionym fotelu naprzeciw lustra. Na nieruchomej twarzy zastygł wyraz tak bezbrzeżnego przerażenia, jakby na chwilę przed śmiercią ujrzał w zwierciadle odbicie samego piekła. Wezwany lekarz wskazał jako przyczynę zgonu chorobę serca. Nie dało się jednak zaprzeczyć – co zresztą chętnie rozpowiadała służba – że nieboszczyk wyglądał, jakby zmarł ze strachu.
W chwili śmierci miał na sobie domowe pantofle i szlafrok; bujna, zaniedbana broda oraz potargane włosy świadczyły, że w ogóle przestał dbać o higienę. Dziwne, bo w towarzystwie uchodził za człowieka eleganckiego i wykwintnego, niemalże dandysa.
Zaiste śmierć całkowicie niegodna gentlemana.

*

– W przyszły wtorek odbędzie się wyprzedaż pamiątek po Talbotcie – powiedział John Lennox do swojego przyjaciela, pana Thomasa Bella, kiedy, jak w każdy czwartek, siedzieli w swoim klubie w Pall Mall.
Na dowód rozłożył na stoliku najnowszy numer Times’a i wskazał ogłoszenie.
Bell wypuścił z ust kłąb dymu i zaczął bawić się fajką. Zamierzał powiedzieć coś, co zawsze mówił, kiedy przyjaciel wpadał na kolejny – zdaniem Bella – szalony pomysł. W końcu jednak zrezygnował. Ledwo skrywane zniecierpliwienie na twarzy Lennoxa zdradzało, że już podjął decyzję.
– I zamierzasz na nie pójść – powiedział Bell, odkładając fajkę.
Nie pytał. Nie musiał – znał to spojrzenie.
John Lennox odgarnął z czoła kosmyk blond włosów. Kiedy czuł się zakłopotany zawsze reagował w ten nieporadny, chłopięcy sposób, chociaż dobiegał trzydziestki.
– Dlaczego nie? – zapytał tonem, jakby w ogóle nie zauważał obiekcji kompana. – Tylko się rozejrzymy. Na pewno będzie interesująco.
I bardzo kosztownie, chciał dodać Bell, ale się powstrzymał. Nie zareagował na to, że przyjaciel włączył go w skład wyprawy, której cel nie interesował go w najmniejszym stopniu. I tak zamierzał iść – żeby przypilnować Lennoxa. W końcu był nie tylko jego przyjacielem, ale także prawnikiem dbającym o interesy.

*

Sir Algernon Talbott nie pozostawił męskiego potomka. Cały jego majtek odziedziczył syn dalekiego kuzyna i natychmiast po zatwierdzeniu swoich praw postanowił wyprzedać całą słynną kolekcję należącą do krewnego. Trudno się dziwić, że nie chciał mieć do czynienia z dziwacznymi posążkami, manuskryptami napisanymi w martwych językach, amuletami czy eliksirami o dziwnym zapachu.
John Lennox zjawił się oczywiście na aukcji i obejrzał dokładnie każdy wystawiony przedmiot, ale nie tylko. Ku rozpaczy Thomasa Bella, który nadludzkim wysiłkiem próbował hamować zapędy przyjaciela, nabył jeden z wystawionych eksponatów. Całe szczęście, że tylko jeden. Gdyby nie Bell i jego logiczna argumentacja, najpewniej wyszedłby z aukcji całkiem zrujnowany. Już na ten jeden eksponat wydał małą fortunę.
Ku jeszcze większej rozpaczy Bella tym eksponatem nie okazała się ani figurka, ani księga czarnej magii, lecz lustro – to samo, przed którym znaleziono martwego i przerażonego Talbotta.
Lustro dostarczono i ustawiono w bibliotece nowego właściciela, który niezwłocznie zaprosił najlepszego przyjaciela, by podziwiał nowy nabytek.
Biblioteka Lennoxa mieściła szereg regałów pełnych książek o różnorakiej tematyce: od powiastek po poważne dzieła naukowe, a nawet księgi zawierające szarlatańską wiedzę. W różnych etapach życia John interesował się różnymi dziedzinami wiedzy, ale jakoś niczym przez dłuższy czas. Poza dużym, masywnym biurkiem oraz kominkiem, który umilał długie jesienne i zimowe wieczory, biblioteka sprawowała funkcję mini muzeum, mieszczącego skarby zebrane przez Lennoxa z wielkim zapałem i za niemałe pieniądze. John uważał się za posiadacza kawałka meteorytu, który wyglądał raczej jak zwykły kamień, jaki można znaleźć na polu. W szufladzie, w szkatułce zamykanej na klucz, trzymał monetę zabraną rzekomo z garnka na końcu tęczy. Moneta prawie na pewno nie była z prawdziwego złota, za to Bell mógłby przysiąc, że widział taką na wiejskim jarmarku w hrabstwie York pięć lat temu.
Poza tym Lennox posiadał kilka mniej lub bardziej kuriozalnych drobiazgów. Jednak za ukoronowanie kolekcji uważał lustro.
Thomas Bell nie widział w lustrze nieboszczyka nic nadzwyczajnego. Było duże, owszem – wielkości rosłego mężczyzny, ujęte w ramę o fantazyjnym kształcie, jakby imitującym styl rokoko. Rama była jednak drewniana i tylko muśnięta farbą w odcieniu złota. Gdyby nie fakt, że przedmiot należał do sir Talbotta lustro nie osiągnęłoby nawet jednej dziesiątej ceny, za jaką nabył ją młody Lennox.
Gość sformułował swoje poglądy już po pobieżnych oględzinach, bo nie zwykł mamić półprawdami ani słodkimi pochlebstwami nikogo, zwłaszcza przyjaciół. John w odpowiedzi wzruszył ramionami i usadził Bella na honorowym miejscu, co w jego mniemaniu oznaczało fotel stojący dokładnie naprzeciw lustra. Sam zajął się przygotowywaniem drinków.
Thomas przypomniał sobie o okolicznościach znalezienia nieżywego baroneta i w duchu wzdrygał się przeciw takiej atencji. Chętnie zjadłby podwieczorek w przytulnym saloniku, który lubił i który miał tę zaletę, że nie stało tam żadne lustro, ale Lennox wyraźnie zaplanował wieczór i głównym punktem programu uczynił wpatrywanie się w zwierciadło; trzeba przyznać, że po bliższych oględzinach wydawało się dość szpetne.
Kiedy gospodarz stał do niego tyłem, Bell, chcąc nie chcąc, spoglądał w taflę. Widział w nim własną twarz, którą z trudnością dało nazwać się przystojną. Podobno budziła jednak zaufanie, a to było najważniejsze w jego zawodzie. Nikt nie powierzyłby swoich interesów Johnowi Lennoxowi, który zapewne do śmierci będzie wyglądał jak przerośnięty chłopiec, z tymi swoimi błękitnymi szczerymi oczyma, delikatnym podbródkiem i jakimś urokliwym roztargnieniem. Thomas Bell był szatynem o rzymskim nosie i dość klasycznych rysach. Wydawał się dużo starszy od przyjaciela, mimo że dzieliły ich tylko dwa lata. Znali się od dzieciństwa, ale już wtedy Thomas – bardziej rozsądny i dojrzalszy – przyjął na siebie rolę „starszego brata”, którą bez skargi grał do dziś.
W pewnym momencie Lennox odwrócił się i Bell sądził, że zaraz poda mu szklaneczkę brandy. Dłoń Johna była jednak pusta. Spoglądał na siedzącego, ale z tak zmienianym wyrazem twarzy, że zaskoczony Bell z trudem rozpoznał w tym szpetnym, wynaturzonym obliczu starego, poczciwego przyjaciela. Oczy – teraz lodowato zimne – płonęły jakimś mrocznym ogniem, usta zaciśnięte w wąską kreskę wydawały się okrutne. Upiorne oględziny trwały dłuższą chwilę, chociaż gospodarz musiał przecież widzieć, że prawnik widzi w lustrze każdy najmniejszy ruch. Wyciągnął w kierunku Bella rękę. Lustrzane odbicie zniekształciło nieco kształt jego dłoni, czyniąc palce szczuplejszymi, dłuższymi, podobnymi do szponów...
Thomas nie miał wątpliwości – przyjaciel chciał go udusić!
Odwrócił się przez ramię, spinając ciało i szykując się do ucieczki. Ale John Lennox stał do niego tyłem, w spokoju nalewając do szklaneczek brandy. Po żądzy mordu nie było ani śladu.
Prawnik uważał się za człowieka twardo stapiającego po ziemi. Kierował się w życiu logiką. Uznał zachowanie gospodarza za żart, w dodatku kiepski i nie miał zamiaru komentować go ani jednym słowem.
Reszta wieczoru upłynęła spokojnie, chociaż Bell odczuwał dziwny niepokój na myśl o stojącym w bibliotece lustrze. Niechętnie spoglądał na odbicie swoje i przyjaciela, chociaż oba zachowywały się normalnie, a kiedy drzwi biblioteki zamknęły się zanim, odetchnął z ulgą, jakby jakaś upiorna koścista ręka faktycznie zaciskała się na jego szyi i teraz puściła.

*

Kilka dni późnej obowiązki zawodowe zmusiły Thomasa Bella do wyjazdu na północ – do Manchesteru. Zostawiał przyjaciela i jego nowy nabytek z pewnym zaniepokojeniem, ale cieszył się także, że przynajmniej przez pewien czas nie będzie musiał oglądać lustra ani scen podobnych do tej, która nie pozwoliła mu zmrużyć oka przez całą noc po odwiedzinach.
Nie oczekiwał regularnej korespondencji. Jeśli o to chodzi, John Lennox wykazywał daleko posunięte roztargnienie. Potrafił tygodniami nie napisać ani słowa, a potem przysłać pękatą epistołę, której lektura zajmowała cały wieczór. Gdyby pielęgnowanie przyjaźni pozostawić tylko na jego barkach, zwiędłaby jak pozostawiony na parapecie kwiat.
Mimo wszystko Bell byłby spokojniejszy, gdyby tym razem Lennox okazał się nieco bardziej sumienny. Tamten wieczór i lustro (samo wspomnienie szponiastej dłoni Johna zmierzającej w kierunku jego szyi, wciąż przejmowało go dreszczem) nie dawały mu spokoju, chociaż od feralnego wieczoru minął miesiąc.

*

Pewnego dnia, dokładnie trzy tygodnie po prezentacji nabytku Lennoxa, Bell otrzymał upragnioną korespondencję. Jej grubość zdziwiła go ponad miarę. Najwyraźniej tym razem John przysłał nie tylko list, ale także swój dziennik.
Radość z faktu, że John Lennox dał w końcu jakiś znak życia, bladła z każdym kolejnym przeczytanym słowem, rosło natomiast jego zaniepokojenie stanem zdrowia przyjaciela.

Przyjacielu – pisał Lennox i widać, że był poruszony, bo zazwyczaj nienaganne litery były nierówne i koślawe – wybacz moje długie milczenie. Ufam, że gdy poznasz jego przyczynę, uznasz mnie za rozgrzeszonego. Przesyłam ci ten list wraz z moim dziennikiem, który – mam szczerą nadzieję – wszystko ci wyjaśni. Znam tajemnicę sir Talbotta. Faktycznie coś odkrył – krainę po drugiej stronie lustra, gdzie każdy człowiek ma swoje odbicie, które stanowi jego przeciwieństwo. Dobro jest tam wynaturzone, uczciwość zakłamana, piękno okrutne. Jeśli to jest ten „czwarty wymiar”, jakiego poszukiwał baronet, to lepiej, żeby na zawsze pozostał niedostępny dla śmiertelników.
Wiem, co sobie teraz o mnie myślisz. Nie zwariowałem, lecz uwierz mi – chciałbym, żeby tak było.
Strzeż mojego dziennika, to jedyny dowód!
Modlę się tylko, żeby ON nie dowiedział się, że napisałem do ciebie. Wygląda tak jak ja, chociaż nie jest mną. Nie wiem, czy zna moje myśli. Czasem wydaje mi się, że potrafię odgadnąć jego i dostaję od nich mdłości.
Uważaj na siebie i – na Boga – nie próbuj mi pomagać.

Twój przyjaciel
J. L.

List dowodził bezsprzecznie, że biedny John postradał całkowicie rozum. Zawsze był wrażliwy, ale przecież wielu uczuciowych młodzieńców cieszy się doskonałym zdrowiem psychicznym bez śladu choroby. Bell był zaskoczony, w jak krótkim czasie szaleństwo zebrało swoje żniwo. Oczywiście, miał pretensje głównie do siebie. Gdyby tylko tam był...
I ten dziennik. Dotychczas nie podejrzewał Lennoxa o prowadzenie dziennika. Uważał go za zbyt roztargnionego na codzienne wpisy. Okazało się jednak – ku rosnącemu przerażeniu prawnika – że od czasu kupna zwierciadła, Lennox bardzo dokładnie i skrupulatnie notował swoje spostrzeżenia związane z – tu nadszedł największy szok – wielogodzinnym wpatrywaniem się w lustro nieboszczyka.
Bellowi pozostało tylko jedno – decyzja z gatunku tych, co do których nie ma najmniejszych wątpliwości. List przyniesiono w porze śniadania (całkiem stracił przez to apetyt); do czasu lunchu prawnik zamknął pilne sprawy i już po południu siedział dyliżansie pocztowym zmierzającym do Londynu.
Tam zaczął czytać dziennik.

21 kwietnia
Lustro sir Talbotta jest naprawdę dziwne. Kiedy w nie spoglądam, coraz częściej z trudem rozpoznaję siebie. Ja po tamtej stronie lustra ma te same rysy, ale jest w nich coś obcego i wynaturzonego. Kiedy próbuję się uśmiechnąć odbicie mojego uśmiechu wydaje się złe i – nie potrafię tego inaczej określić – lubieżne. Oczy spoglądają na mnie okrutnie. Czasem wydaje mi się, że moje odbicie ma swoje własne myśli – i są to myśli, których nie chciałbym poznawać.
Boże, czy ja naprawdę tak wyglądam, czy to tylko wina lustra?


26 kwietnia
Dziś stało się coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Podszedłem do lustra w bibliotece, bo wydawało mi się, że mam coś na twarzy. I faktycznie – na policzku znalazłem kroplę krwi, której pochodzenia nie potrafię wytłumaczyć. Nie pamiętam, bym zaciął się przy goleniu, ale jestem ostatnio taki rozkojarzony...
Wracając do rzeczy, próbowałem zetrzeć plamkę, ale nie mogłem. Wręcz przeciwnie – tylko roztarłem ją brzydko na twarzy, a krwi było coraz więcej. Nie wiedząc, co robić, sięgnąłem po czystą, białą chusteczkę i zacząłem wycierać policzek. Robiłem to coraz szybciej i z większym zapamiętaniem, ale jedyny efekt był taki, że chusteczka tylko bardziej nasiąkała krwią, zaś moje oblicze – coraz bardziej nią umazane – nabrało jakiegoś groteskowego wyrazu.
Przerwałem karkołomną czynność, żeby podejść do miednicy i umyć twarz wodą. Zanim zanurzyłem w niej dłonie, spostrzegłem, że są czyste. Podobnie jak chustka. Przejrzałem się sobie w małym lusterku, którego używam podczas golenia, moja twarz była czyta i normalna, chociaż przerażona.
Czy jeśli byłbym szalony, czy moje szaleństwo nie rozciągałoby się na wszystkie lustra?
To z lustrem Talbotta jest coś nie w porządku i muszę dowiedzieć się co.

Wpisy z kolejnych dni były mniej więcej takie same – wypełnione mniejszymi lub większymi złudzeniami, ale jakiś tydzień później Bell natrafił na coś zaskakującego – ostatni wpis.

4 maja
Mój lustrzany bliźniak staje się coraz bardziej zuchwały. Dziś rano, kiedy pani Patterson przyniosła mi śniadanie, które ostatnio spożywam w bibliotece, siedziałem w fotelu, a ona krzątała się za mną.
„Ja” z lustra posłał mi ironiczny uśmiech. Wstał – chociaż ja siedziałem nieruchomo jak posąg – i skierował się wolno w stronę pani Patterson. Nie miałem wątpliwości, że chce udusić biedną kobietę – wyciągnął ku niej chuderlawe dłonie z palcami podobnymi do szponów i w tej chwili wydał mi się podobny do wielkiego, obrzydliwego pajęczaka (chyba powinienem przestać nosić się na czarno, bo to wywołuje jeszcze gorszy efekt w lustrze). Ja zaś przypatrywałem się temu, niemy i skamieniały – niezdolny ostrzec biednej staruszki.
Wtem pani Patterson krzyknęła na całe gardło.
Odwróciłem się, spodziewając się ujrzeć tam mnie samego zaciskającego rękę na jej szyi.
„Przepraszam, proszę pana, ale tak bardzo boję się pająków, a ten był naprawdę wielki. Na szczęście już uciekł”, powiedziała, wciąż oddychając ciężko. „Tak mi przykro, że pana wystraszyłam.”.
Jeszcze przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Nawet teraz drżę na samo wspomnienie tej sceny.
Zakazałem pani Patterson wchodzić do biblioteki. Biedaczka nie rozumie, że ten zakaz służy jej dobru.
Bell miał rację, nie powinienem był kupować tego lustra. Ale teraz nie mam wyjścia. Wydaje mi się, że ten drugi ja chce się wydostać do naszego świata. Nie mogę mu na to pozwolić.
Muszę zniszczyć lustro.

Thomas Bell zaczął rozumieć, kim jest tajemniczy O N. Lennox w swym szaleństwie zaczął demonizować własne odbicie w lustrze. Przeklęte lustro!
Wstrząśnięty prawnik zaraz po przyjeździe udał się do mieszkania Lennoxa w Mayfair.
Długo stał pod drzwiami. Zdziwił się, że otworzył mu sam gospodarz, ale też odetchnął z ulgą. Podświadomie bał się, że zastanie Lennoxa w pantoflach i brudnym szlafroku, siedzącego tępo przed lustrem. John był tymczasem nienagannie ubrany (chociaż Bell wolałby zobaczyć go w czymś innym niż czerń od stóp do głów), ogolony i uczesany.
– Thomas? – To było bardziej pytanie niż stwierdzenie. – Ty tutaj?
Zmienił się przez ostatnie tygodnie: schudł, zmizerniał... Bell z trudem rozpoznawał w tym bladym mężczyźnie o dziwnym skupieniu w oczach swojego przyjaciela.
Prawdziwy szok przeżył, kiedy Lennox wyciągnął na powitanie dłoń – dłoń o szczupłych długich palcach i paznokciach przypominających szpony. Prawnik o mało nie odskoczył z obrzydzeniem, kiedy zimna ręka zacisnęła się na jego własnej.
– Kiedy przyjechałeś?
– Cóż, przed chwilą.
Lennox nieco się ożywił.
– W takim razie musisz być głodny i zmęczony. Nocuj dziś u mnie. Nie przyjmuję odmowy!
Uśmiechnął się, ale nie był to już ten poczciwy uśmiech, który Bell pamiętał. Raczej jego nieudana imitacja.
Weszli do salonu. Thomas cieszył się, że nie musi oglądać przeklętego lustra. Zdziwił się, że John nie wspomniał o swoim pamiętniku, który spoczywał bezpiecznie z kieszeni surduta prawnika, ani o liście. Sam też postanowił o nim nie mówić i obserwować.
Obserwacja salonu nie zmniejszyła jego obaw. Wnętrze – zawsze tak schludne dzięki nieocenionej pani Patterson – wyglądało jak pobojowisko. Szuflady kredensu były otwarte i wybebeszone, wszędzie leżały porozrzucane jakieś drobiazgi, obrazy zdjęto ze ścian, zwinięto nawet dywan.
– Wybacz ten bałagan. – Lennox zatrzymał się na środku tego groteskowego królestwa – Zapodziałem pewien papier, który jest mi potrzebny.
Zapodziewanie różnych rzeczy było w stylu dawnego Lennoxa, ale jeszcze nigdy nie urządził z tego powodu Armagedonu we własnym salonie.
– Pani Patterson ci na to pozwoliła? – próbował zażartować Bell.
Znał stosunek gospodyni po porządku.
John machnął niedbale ręką.
– Och, wymówiłem jej. Stała się nieznośna – powiedział kategorycznie, ale nie wyjaśnił na czym ta „nieznośność” polegała.
Bell wytrzeszczył zdumione oczy. Pani Patterson służyła rodzinie Lennoxów od... cóż od kiedy pamiętał i za nic nie mógł uwierzyć, że John ot tak zwolnił kobietę, która była mu wierna przez tyle lat.
Lennox sam zajął się walizką gościa. W tym czasie Bell podjął decyzję.
– Wiesz – starał się mówić jak najbardziej naturalnie – powinienem załatwić kilka spraw. Przyjechałem prosto z dyliżansu...
John podniósł na niego zadowolone oblicze. W jego uśmiechu było coś, co napawało przyjaciela grozą.
– Naturalnie. Zajmę się twoim bagażem.
Wziął walizkę i ruszył z nią w kierunku pokoju gościnnego.

*

Sprawy, o których mówił Bell (a trzeba przyznać, że mówił to swoim najlepszym zawodowym tonem), polegały głównie na pojechaniu dorożką do swojego biura w City i zamknięciu dziennika w sejfie, do którego szyfr znał tylko on jeden. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to zrobił. Nie kierowało nim żadne logiczne wytłumaczenie, za to całe mnóstwo lęków i przeczuć. Po dokonaniu tej czynności poczuł się jednak pewniej.
Następnie pojechał do Pall Mall, rozpytać trochę o Lennoxa. W ciągu niespełna dwóch godzin dowiedział się, że podczas jego nieobecności przyjaciel – zazwyczaj dusza towarzystwa – stał się niemal pustelnikiem. Nie bywał, nie zapraszał, zaszył się w swoim mieszkaniu i większość znajomych nie miała o nim żadnych wiadomości: dobrych ani złych.
Usłyszawszy to wszystko, Bell zastanawiał się czy nie napisać do rodzinny Lennoxa. Był do tego zobowiązany jako przyjaciel oraz prawnik. Nie nawykł jednak do podążania za impulsami, zwłaszcza że nie miał pojęcia, co miałby napisać. Postanowił poczekać do rana.
Z tym postanowieniem wrócił do mieszkania Lennoxa.
Lennoxa tam jednak nie było. Bell musiał użyć własnych kluczy, które przyjaciel podarował m dawno temu. Lokum wydawało się całkowicie opuszczone. Wciąż nieuprzątnięty bałagan sprawiał w zapadającym mroku coraz bardziej niepokojące wrażenie. W kominku straszył stary popiół. Nikt nie zatroszczył się o świece. Bell musiał obsłużyć się sam. Nie wiedział, dokąd udał się Lennox, zdziwił się, że John po tylu dniach odosobnienia wyszedł, w dodatku nie zostawił wiadomości.
Znalazł w końcu świecę i poszedł do pokoju gościnnego, przebrać się.
Po otwarciu walizki od razu rozpoznał, że ktoś – Lennox! – przetrząsał jego rzeczy. Bell nie miał wątpliwości – chodziło o dziennik. Ale jeśli Lennox faktycznie tak bardzo chciał go odzyskać, to dlaczego nie poprosił o zwrot?
Usiadł na łóżku z ciężkim westchnieniem.
Instynktownie czuł, że wszystkie odpowiedzi kryją się w bibliotece, w lustrze, ale bał się tam iść. Po prostu się bał. Wciąż pamiętał tamten wieczór.
Odbicie Johna.
Jego koścista dłoń.
Zwyciężyła jednak logika i opanowanie. Bell wstał i ze świecą w ręku podążył w kierunku biblioteki. Szedł wolno, jakby po omacku; dłoń, w której trzymał źródło światła, drżała lekko i jeszcze pod drzwiami rozważał ucieczkę.
Biblioteka okazała się mniej zdemolowana niż reszta domu. Thomas wszedł, stanął tyłem do lustra. Przemógł się, przyszedł tu, ale wciąż potrzebował chwili, by zebrać się w sobie i spojrzeć w taflę.
Jego nozdrza wychwyciły dziwny, lecz kojarzący się jednoznacznie zapach – odór śmierci i rozkładu. Przełykając głośno ślinę, podążył w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, rozchodził się nieprzyjemny zapach. Do najciemniejszego kąta.
Było tam coś, co w pierwszej chwili wziął za przewrócone krzesło, ale gdy przybliżył się, blask nie pozostawił wątpliwości. Leżały tam zwłoki. Nie jedno ciało, a dwa.
Thomas pochylił się, walcząc z mdłościami. Wtedy bez trudu rozpoznał w tych opuchniętych, siniejących kształtach, które był kiedyś ludźmi, panią Patterson i swojego przyjaciela Johna Lennoxa. Oboje nie żyli od co najmniej kilku dni. Zostali uduszeni, na ile umiał to stwierdzić.
Kiedy tylko do Bella dotarło, co właśnie odkrył zerwał się z cichym krzykiem. Jeśli John Lennox nie żył, kim był mężczyzna, który przyjął go dziś rano?
Jego wzrok padł na lustro – było stłuczone. Tak jak planował John. To nie ustrzegło go jednak przed śmiercią.
Bell odłożył świecę, podszedł do zwierciadła i zaczął uważnie przyglądać się stłuczeniu. Wyglądało całkiem normalnie; chociaż czyniło jego twarz zniekształconą, Thomas cieszył się, bo dzięki temu nie widział dokładnie własnego „złego” odbicia.
– Widzę, że rozgościłeś się.
Bell aż podskoczył ze strachu. Dopiero po chwili odwrócił się z sercem łomoczącym w piersi. Zobaczył stojącego za nim Lennoxa, a raczej to, co starało się za niego uchodzić. Nie zauważył jego wejścia, bo nie-Lennox nie odbijał się w stłuczonym lustrze.
Prawnik zmusił się do opanowania. Było mu trudno, bo się bał. Bał się tej istoty, która wyglądała jak jego przyjaciel. Uciekłby, gdyby miał szansę.
– Podobnie jak ty w przypadku mojego bagażu – odparł twardo.
Fałszywy John przybliżył się. W migotliwym blasku świecy jego oblicze budziło jeszcze większą grozę. Był ubrany na czarno, więc poza bladą i upiorną twarzą dokładnie wtapiał się w ciemność ogarniającą bibliotekę. Bell bał się, że za chwilę zobaczy kościstą szponiastą rękę zmierzającą w kierunku jego szyi, ale przeciwnik trzymał dłonie w kieszeniach. Całą postawą wyrażał, że ma Bella za nic i ani trochę się go nie obawia.
– Szukałem dziennika – odparł z trudem; drżał.
– Mogłeś o niego poprosić.
Nie-Lennox zacisnął usta, przyprawiając przeciwnika o gęsią skórkę.
– Kim jesteś? – zapytał Thomas.
– Nazywam się John Lennox – odparł tamten spokojnie.
Jego głos zmroził krew w żyłach Bella
– Kłamiesz! – krzyknął doprowadzony do ostateczności.
Było to bardziej krzyk rozpaczy niż groźba. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami. Najwyraźniej opinia prawnika mało go obchodziła.
– Gdzie schował pan dziennik? – zapytał z tym samym spokojem zamiast udzielić wyjaśnienia.
Ta wiedza była ostatnią deską ratunku prawnika. Nie docenił jednak przeciwnika.
Ani lustra.
Fałszywy John roześmiał się szyderczo.
– Proszę sobie nie wyobrażać, że przez ten dziennik podejmę z panem negocjacje. Brednie, które napisał tam mój sobowtór, można łatwo obalić, zwłaszcza jeśli zrobimy to razem. Pan ma dla nas większą wartość niż zapisane w majakach kartki. Prawdę mówiąc, czekaliśmy na pana.
Spojrzał nad prawym ramieniem Bella. Thomas odwrócił się z rosnącym przerażeniem.
Zamarł.
Za nim stał drugi Bell. Podobny do oryginału w każdym najmniejszym szczególe, ale jednocześnie diametralnie różny. Rysy sobowtóra były – podobnie jak drugiego Lennoxa – wynaturzone i złe.
Prawnik popełnił błąd odwracając się tyłem do tego, który podawał się za Johna, bo właśnie w tej chwili mężczyzna chwycił go od tyłu z mocą imadła. Thomas nagle poczuł się niezdolny do żadnego ruchu.
W tym samym momencie drugi Bell wyciągnął w stronę swojego odpowiednika bladą rękę o palcach podobnych do szponów w stronę jego szyi.
Thomas Bell krzyknął po raz ostatni.
Nikt nie usłyszał jego wołania o pomoc.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]


Wiadomości w tym wątku
RE: Konkurs prozatorski Litera Scripta mini. - przez gorzkiblotnica - 08-07-2015, 00:15

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości