Konkurs prozatorski Litera Scripta mini.
#1
Nastała wiosna, wraz z budzącą się przyrodą, nasze forum również otrząsa się z letargu. Najwyższy czas ogłosić wielkie zmagania literackie.
Korzystając z okazji, że przypada właśnie sto pięćdziesiąta rocznica wydania "Alicji w krainie czarów", uwolnijmy wyobraźnię. Sprawdźmy, co znajduje po przeciwnej stronie lustrzanej tafli...
Forum literackie Via Appia zaprasza do udziału w nowym konkursie prozatorskim.

Temat pracy: "Po tamtej stronie lustra"

Forma: dowolny utwór prozatorski.
Objętość: do 30 000 znaków.

Regulamin konkursu:

1. Forma utworu: dowolny utwór prozatorski. (Utwory poetyckie nie będą oceniane).
2. Maksymalna objętość utworu nie może przekraczać 30 000 znaków.
3. Prace można zgłaszać do 15.06.2015. Termin jest nieprzekraczalny.
4. Prace należy przesyłać drogą mailową na adres: kontakt@via-appia.pl z dopiskiem w temacie: "Konkurs mini LS."
5. Praca powinna zawierać dane kontaktowe autora, czyli imię i nazwisko, oraz kontaktowy adres mailowy. W sprawie adresu zamieszkania (w celu wysłania nagród) organizatorzy skontaktują się z laureatami po wyłonieniu zwycięskich prac.
6. Ocena prac zostanie dokonana przez jury składające się z Krytyków Via Appi dwuetapowo: W pierwszym etapie wyłonionych zostanie dziesięć najlepszych prac (lista zostanie opublikowana na łamach forum do 30.06.2015). Następnie, poprzez głosowanie jurorów wybrane będą trzy zwycięskie teksty. Ostateczne wyniki konkursu zostaną ogłoszone do 07.07.2015.
7. Autorzy trzech zwycięskich prac otrzymają atrakcyjne nagrody książkowe i pamiątkowe dyplomy .
8. Dziesięć nominowanych prac (ze zwycięskimi włącznie) znajdzie się w specjalnie przygotowanej antologii konkursowej. (publikacja elektroniczna).

Życzę wiele weny twórczej.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
#2
Niestety nasz konkurs "Litera Scripta mini" cieszył się bardzo małym zainteresowaniem. Nie wiem co mogło być tego przyczyną: czy może termin nieodpowiedni (bliski wszak końca roku szkolnego/ akademickiego, czy też umiejętność pisania zanika w narodzie... Oby nie.

Na konkurs dotarły tylko dwie prace. Pominęliśmy więc, z oczywistych względów, wstępne typowanie dziesiątki finałowej. Jurorzy mieli więc więcej czasu na dogłębne zastanowienie się i dokonanie wyboru.

Pora więc najwyższa ogłosić wyniki:

Zwycięzcą tej edycji konkursu "Litera Scripta mini" zostaje:
Judyta Formanowska

Siłą rzeczy druga nagroda wędruje do Michaliny Sosnowskiej
Obydwu uczestniczkom serdecznie gratulujemy.

Nagrody i stosowne dyplomy prześlemy pocztą w najbliższym czasie.

Poniżej możecie zapoznać się ze zwycięskimi pracami. Wkrótce będą dostępne również w formie PDF.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
#3
Tekst zwycięski.

PO TAMTEJ STRONIE LUSTRA - Judyta Formanowska

Wiosną roku 184... Londyn obiegła szokująca wiadomość o śmierci sir Algernona Talbotta. Zmarły baronet prowadził życie bez dwóch zdań skandalizujące: chętnie brał udział w seansach spirytystycznych, kolekcjonował wszystko, co magiczne i mroczne; podobno parał się też czarną magią. Większość ostatnich lat życia spędził na poszukiwaniu czegoś, co zwał „czwartym wymiarem”, ale nigdy nie wyjawił, czym jest ów wymiar i gdzie się dokładnie znajduje. Okoliczności śmierci mężczyzny były równie niejasne i prowokujące plotki jak jego egzystencja. Zmarłego znaleziono w jego londyńskim domu w Belgravii, w gabinecie, siedzącego w ulubionym fotelu naprzeciw lustra. Na nieruchomej twarzy zastygł wyraz tak bezbrzeżnego przerażenia, jakby na chwilę przed śmiercią ujrzał w zwierciadle odbicie samego piekła. Wezwany lekarz wskazał jako przyczynę zgonu chorobę serca. Nie dało się jednak zaprzeczyć – co zresztą chętnie rozpowiadała służba – że nieboszczyk wyglądał, jakby zmarł ze strachu.
W chwili śmierci miał na sobie domowe pantofle i szlafrok; bujna, zaniedbana broda oraz potargane włosy świadczyły, że w ogóle przestał dbać o higienę. Dziwne, bo w towarzystwie uchodził za człowieka eleganckiego i wykwintnego, niemalże dandysa.
Zaiste śmierć całkowicie niegodna gentlemana.

*

– W przyszły wtorek odbędzie się wyprzedaż pamiątek po Talbotcie – powiedział John Lennox do swojego przyjaciela, pana Thomasa Bella, kiedy, jak w każdy czwartek, siedzieli w swoim klubie w Pall Mall.
Na dowód rozłożył na stoliku najnowszy numer Times’a i wskazał ogłoszenie.
Bell wypuścił z ust kłąb dymu i zaczął bawić się fajką. Zamierzał powiedzieć coś, co zawsze mówił, kiedy przyjaciel wpadał na kolejny – zdaniem Bella – szalony pomysł. W końcu jednak zrezygnował. Ledwo skrywane zniecierpliwienie na twarzy Lennoxa zdradzało, że już podjął decyzję.
– I zamierzasz na nie pójść – powiedział Bell, odkładając fajkę.
Nie pytał. Nie musiał – znał to spojrzenie.
John Lennox odgarnął z czoła kosmyk blond włosów. Kiedy czuł się zakłopotany zawsze reagował w ten nieporadny, chłopięcy sposób, chociaż dobiegał trzydziestki.
– Dlaczego nie? – zapytał tonem, jakby w ogóle nie zauważał obiekcji kompana. – Tylko się rozejrzymy. Na pewno będzie interesująco.
I bardzo kosztownie, chciał dodać Bell, ale się powstrzymał. Nie zareagował na to, że przyjaciel włączył go w skład wyprawy, której cel nie interesował go w najmniejszym stopniu. I tak zamierzał iść – żeby przypilnować Lennoxa. W końcu był nie tylko jego przyjacielem, ale także prawnikiem dbającym o interesy.

*

Sir Algernon Talbott nie pozostawił męskiego potomka. Cały jego majtek odziedziczył syn dalekiego kuzyna i natychmiast po zatwierdzeniu swoich praw postanowił wyprzedać całą słynną kolekcję należącą do krewnego. Trudno się dziwić, że nie chciał mieć do czynienia z dziwacznymi posążkami, manuskryptami napisanymi w martwych językach, amuletami czy eliksirami o dziwnym zapachu.
John Lennox zjawił się oczywiście na aukcji i obejrzał dokładnie każdy wystawiony przedmiot, ale nie tylko. Ku rozpaczy Thomasa Bella, który nadludzkim wysiłkiem próbował hamować zapędy przyjaciela, nabył jeden z wystawionych eksponatów. Całe szczęście, że tylko jeden. Gdyby nie Bell i jego logiczna argumentacja, najpewniej wyszedłby z aukcji całkiem zrujnowany. Już na ten jeden eksponat wydał małą fortunę.
Ku jeszcze większej rozpaczy Bella tym eksponatem nie okazała się ani figurka, ani księga czarnej magii, lecz lustro – to samo, przed którym znaleziono martwego i przerażonego Talbotta.
Lustro dostarczono i ustawiono w bibliotece nowego właściciela, który niezwłocznie zaprosił najlepszego przyjaciela, by podziwiał nowy nabytek.
Biblioteka Lennoxa mieściła szereg regałów pełnych książek o różnorakiej tematyce: od powiastek po poważne dzieła naukowe, a nawet księgi zawierające szarlatańską wiedzę. W różnych etapach życia John interesował się różnymi dziedzinami wiedzy, ale jakoś niczym przez dłuższy czas. Poza dużym, masywnym biurkiem oraz kominkiem, który umilał długie jesienne i zimowe wieczory, biblioteka sprawowała funkcję mini muzeum, mieszczącego skarby zebrane przez Lennoxa z wielkim zapałem i za niemałe pieniądze. John uważał się za posiadacza kawałka meteorytu, który wyglądał raczej jak zwykły kamień, jaki można znaleźć na polu. W szufladzie, w szkatułce zamykanej na klucz, trzymał monetę zabraną rzekomo z garnka na końcu tęczy. Moneta prawie na pewno nie była z prawdziwego złota, za to Bell mógłby przysiąc, że widział taką na wiejskim jarmarku w hrabstwie York pięć lat temu.
Poza tym Lennox posiadał kilka mniej lub bardziej kuriozalnych drobiazgów. Jednak za ukoronowanie kolekcji uważał lustro.
Thomas Bell nie widział w lustrze nieboszczyka nic nadzwyczajnego. Było duże, owszem – wielkości rosłego mężczyzny, ujęte w ramę o fantazyjnym kształcie, jakby imitującym styl rokoko. Rama była jednak drewniana i tylko muśnięta farbą w odcieniu złota. Gdyby nie fakt, że przedmiot należał do sir Talbotta lustro nie osiągnęłoby nawet jednej dziesiątej ceny, za jaką nabył ją młody Lennox.
Gość sformułował swoje poglądy już po pobieżnych oględzinach, bo nie zwykł mamić półprawdami ani słodkimi pochlebstwami nikogo, zwłaszcza przyjaciół. John w odpowiedzi wzruszył ramionami i usadził Bella na honorowym miejscu, co w jego mniemaniu oznaczało fotel stojący dokładnie naprzeciw lustra. Sam zajął się przygotowywaniem drinków.
Thomas przypomniał sobie o okolicznościach znalezienia nieżywego baroneta i w duchu wzdrygał się przeciw takiej atencji. Chętnie zjadłby podwieczorek w przytulnym saloniku, który lubił i który miał tę zaletę, że nie stało tam żadne lustro, ale Lennox wyraźnie zaplanował wieczór i głównym punktem programu uczynił wpatrywanie się w zwierciadło; trzeba przyznać, że po bliższych oględzinach wydawało się dość szpetne.
Kiedy gospodarz stał do niego tyłem, Bell, chcąc nie chcąc, spoglądał w taflę. Widział w nim własną twarz, którą z trudnością dało nazwać się przystojną. Podobno budziła jednak zaufanie, a to było najważniejsze w jego zawodzie. Nikt nie powierzyłby swoich interesów Johnowi Lennoxowi, który zapewne do śmierci będzie wyglądał jak przerośnięty chłopiec, z tymi swoimi błękitnymi szczerymi oczyma, delikatnym podbródkiem i jakimś urokliwym roztargnieniem. Thomas Bell był szatynem o rzymskim nosie i dość klasycznych rysach. Wydawał się dużo starszy od przyjaciela, mimo że dzieliły ich tylko dwa lata. Znali się od dzieciństwa, ale już wtedy Thomas – bardziej rozsądny i dojrzalszy – przyjął na siebie rolę „starszego brata”, którą bez skargi grał do dziś.
W pewnym momencie Lennox odwrócił się i Bell sądził, że zaraz poda mu szklaneczkę brandy. Dłoń Johna była jednak pusta. Spoglądał na siedzącego, ale z tak zmienianym wyrazem twarzy, że zaskoczony Bell z trudem rozpoznał w tym szpetnym, wynaturzonym obliczu starego, poczciwego przyjaciela. Oczy – teraz lodowato zimne – płonęły jakimś mrocznym ogniem, usta zaciśnięte w wąską kreskę wydawały się okrutne. Upiorne oględziny trwały dłuższą chwilę, chociaż gospodarz musiał przecież widzieć, że prawnik widzi w lustrze każdy najmniejszy ruch. Wyciągnął w kierunku Bella rękę. Lustrzane odbicie zniekształciło nieco kształt jego dłoni, czyniąc palce szczuplejszymi, dłuższymi, podobnymi do szponów...
Thomas nie miał wątpliwości – przyjaciel chciał go udusić!
Odwrócił się przez ramię, spinając ciało i szykując się do ucieczki. Ale John Lennox stał do niego tyłem, w spokoju nalewając do szklaneczek brandy. Po żądzy mordu nie było ani śladu.
Prawnik uważał się za człowieka twardo stapiającego po ziemi. Kierował się w życiu logiką. Uznał zachowanie gospodarza za żart, w dodatku kiepski i nie miał zamiaru komentować go ani jednym słowem.
Reszta wieczoru upłynęła spokojnie, chociaż Bell odczuwał dziwny niepokój na myśl o stojącym w bibliotece lustrze. Niechętnie spoglądał na odbicie swoje i przyjaciela, chociaż oba zachowywały się normalnie, a kiedy drzwi biblioteki zamknęły się zanim, odetchnął z ulgą, jakby jakaś upiorna koścista ręka faktycznie zaciskała się na jego szyi i teraz puściła.

*

Kilka dni późnej obowiązki zawodowe zmusiły Thomasa Bella do wyjazdu na północ – do Manchesteru. Zostawiał przyjaciela i jego nowy nabytek z pewnym zaniepokojeniem, ale cieszył się także, że przynajmniej przez pewien czas nie będzie musiał oglądać lustra ani scen podobnych do tej, która nie pozwoliła mu zmrużyć oka przez całą noc po odwiedzinach.
Nie oczekiwał regularnej korespondencji. Jeśli o to chodzi, John Lennox wykazywał daleko posunięte roztargnienie. Potrafił tygodniami nie napisać ani słowa, a potem przysłać pękatą epistołę, której lektura zajmowała cały wieczór. Gdyby pielęgnowanie przyjaźni pozostawić tylko na jego barkach, zwiędłaby jak pozostawiony na parapecie kwiat.
Mimo wszystko Bell byłby spokojniejszy, gdyby tym razem Lennox okazał się nieco bardziej sumienny. Tamten wieczór i lustro (samo wspomnienie szponiastej dłoni Johna zmierzającej w kierunku jego szyi, wciąż przejmowało go dreszczem) nie dawały mu spokoju, chociaż od feralnego wieczoru minął miesiąc.

*

Pewnego dnia, dokładnie trzy tygodnie po prezentacji nabytku Lennoxa, Bell otrzymał upragnioną korespondencję. Jej grubość zdziwiła go ponad miarę. Najwyraźniej tym razem John przysłał nie tylko list, ale także swój dziennik.
Radość z faktu, że John Lennox dał w końcu jakiś znak życia, bladła z każdym kolejnym przeczytanym słowem, rosło natomiast jego zaniepokojenie stanem zdrowia przyjaciela.

Przyjacielu – pisał Lennox i widać, że był poruszony, bo zazwyczaj nienaganne litery były nierówne i koślawe – wybacz moje długie milczenie. Ufam, że gdy poznasz jego przyczynę, uznasz mnie za rozgrzeszonego. Przesyłam ci ten list wraz z moim dziennikiem, który – mam szczerą nadzieję – wszystko ci wyjaśni. Znam tajemnicę sir Talbotta. Faktycznie coś odkrył – krainę po drugiej stronie lustra, gdzie każdy człowiek ma swoje odbicie, które stanowi jego przeciwieństwo. Dobro jest tam wynaturzone, uczciwość zakłamana, piękno okrutne. Jeśli to jest ten „czwarty wymiar”, jakiego poszukiwał baronet, to lepiej, żeby na zawsze pozostał niedostępny dla śmiertelników.
Wiem, co sobie teraz o mnie myślisz. Nie zwariowałem, lecz uwierz mi – chciałbym, żeby tak było.
Strzeż mojego dziennika, to jedyny dowód!
Modlę się tylko, żeby ON nie dowiedział się, że napisałem do ciebie. Wygląda tak jak ja, chociaż nie jest mną. Nie wiem, czy zna moje myśli. Czasem wydaje mi się, że potrafię odgadnąć jego i dostaję od nich mdłości.
Uważaj na siebie i – na Boga – nie próbuj mi pomagać.

Twój przyjaciel
J. L.

List dowodził bezsprzecznie, że biedny John postradał całkowicie rozum. Zawsze był wrażliwy, ale przecież wielu uczuciowych młodzieńców cieszy się doskonałym zdrowiem psychicznym bez śladu choroby. Bell był zaskoczony, w jak krótkim czasie szaleństwo zebrało swoje żniwo. Oczywiście, miał pretensje głównie do siebie. Gdyby tylko tam był...
I ten dziennik. Dotychczas nie podejrzewał Lennoxa o prowadzenie dziennika. Uważał go za zbyt roztargnionego na codzienne wpisy. Okazało się jednak – ku rosnącemu przerażeniu prawnika – że od czasu kupna zwierciadła, Lennox bardzo dokładnie i skrupulatnie notował swoje spostrzeżenia związane z – tu nadszedł największy szok – wielogodzinnym wpatrywaniem się w lustro nieboszczyka.
Bellowi pozostało tylko jedno – decyzja z gatunku tych, co do których nie ma najmniejszych wątpliwości. List przyniesiono w porze śniadania (całkiem stracił przez to apetyt); do czasu lunchu prawnik zamknął pilne sprawy i już po południu siedział dyliżansie pocztowym zmierzającym do Londynu.
Tam zaczął czytać dziennik.

21 kwietnia
Lustro sir Talbotta jest naprawdę dziwne. Kiedy w nie spoglądam, coraz częściej z trudem rozpoznaję siebie. Ja po tamtej stronie lustra ma te same rysy, ale jest w nich coś obcego i wynaturzonego. Kiedy próbuję się uśmiechnąć odbicie mojego uśmiechu wydaje się złe i – nie potrafię tego inaczej określić – lubieżne. Oczy spoglądają na mnie okrutnie. Czasem wydaje mi się, że moje odbicie ma swoje własne myśli – i są to myśli, których nie chciałbym poznawać.
Boże, czy ja naprawdę tak wyglądam, czy to tylko wina lustra?


26 kwietnia
Dziś stało się coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Podszedłem do lustra w bibliotece, bo wydawało mi się, że mam coś na twarzy. I faktycznie – na policzku znalazłem kroplę krwi, której pochodzenia nie potrafię wytłumaczyć. Nie pamiętam, bym zaciął się przy goleniu, ale jestem ostatnio taki rozkojarzony...
Wracając do rzeczy, próbowałem zetrzeć plamkę, ale nie mogłem. Wręcz przeciwnie – tylko roztarłem ją brzydko na twarzy, a krwi było coraz więcej. Nie wiedząc, co robić, sięgnąłem po czystą, białą chusteczkę i zacząłem wycierać policzek. Robiłem to coraz szybciej i z większym zapamiętaniem, ale jedyny efekt był taki, że chusteczka tylko bardziej nasiąkała krwią, zaś moje oblicze – coraz bardziej nią umazane – nabrało jakiegoś groteskowego wyrazu.
Przerwałem karkołomną czynność, żeby podejść do miednicy i umyć twarz wodą. Zanim zanurzyłem w niej dłonie, spostrzegłem, że są czyste. Podobnie jak chustka. Przejrzałem się sobie w małym lusterku, którego używam podczas golenia, moja twarz była czyta i normalna, chociaż przerażona.
Czy jeśli byłbym szalony, czy moje szaleństwo nie rozciągałoby się na wszystkie lustra?
To z lustrem Talbotta jest coś nie w porządku i muszę dowiedzieć się co.

Wpisy z kolejnych dni były mniej więcej takie same – wypełnione mniejszymi lub większymi złudzeniami, ale jakiś tydzień później Bell natrafił na coś zaskakującego – ostatni wpis.

4 maja
Mój lustrzany bliźniak staje się coraz bardziej zuchwały. Dziś rano, kiedy pani Patterson przyniosła mi śniadanie, które ostatnio spożywam w bibliotece, siedziałem w fotelu, a ona krzątała się za mną.
„Ja” z lustra posłał mi ironiczny uśmiech. Wstał – chociaż ja siedziałem nieruchomo jak posąg – i skierował się wolno w stronę pani Patterson. Nie miałem wątpliwości, że chce udusić biedną kobietę – wyciągnął ku niej chuderlawe dłonie z palcami podobnymi do szponów i w tej chwili wydał mi się podobny do wielkiego, obrzydliwego pajęczaka (chyba powinienem przestać nosić się na czarno, bo to wywołuje jeszcze gorszy efekt w lustrze). Ja zaś przypatrywałem się temu, niemy i skamieniały – niezdolny ostrzec biednej staruszki.
Wtem pani Patterson krzyknęła na całe gardło.
Odwróciłem się, spodziewając się ujrzeć tam mnie samego zaciskającego rękę na jej szyi.
„Przepraszam, proszę pana, ale tak bardzo boję się pająków, a ten był naprawdę wielki. Na szczęście już uciekł”, powiedziała, wciąż oddychając ciężko. „Tak mi przykro, że pana wystraszyłam.”.
Jeszcze przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Nawet teraz drżę na samo wspomnienie tej sceny.
Zakazałem pani Patterson wchodzić do biblioteki. Biedaczka nie rozumie, że ten zakaz służy jej dobru.
Bell miał rację, nie powinienem był kupować tego lustra. Ale teraz nie mam wyjścia. Wydaje mi się, że ten drugi ja chce się wydostać do naszego świata. Nie mogę mu na to pozwolić.
Muszę zniszczyć lustro.

Thomas Bell zaczął rozumieć, kim jest tajemniczy O N. Lennox w swym szaleństwie zaczął demonizować własne odbicie w lustrze. Przeklęte lustro!
Wstrząśnięty prawnik zaraz po przyjeździe udał się do mieszkania Lennoxa w Mayfair.
Długo stał pod drzwiami. Zdziwił się, że otworzył mu sam gospodarz, ale też odetchnął z ulgą. Podświadomie bał się, że zastanie Lennoxa w pantoflach i brudnym szlafroku, siedzącego tępo przed lustrem. John był tymczasem nienagannie ubrany (chociaż Bell wolałby zobaczyć go w czymś innym niż czerń od stóp do głów), ogolony i uczesany.
– Thomas? – To było bardziej pytanie niż stwierdzenie. – Ty tutaj?
Zmienił się przez ostatnie tygodnie: schudł, zmizerniał... Bell z trudem rozpoznawał w tym bladym mężczyźnie o dziwnym skupieniu w oczach swojego przyjaciela.
Prawdziwy szok przeżył, kiedy Lennox wyciągnął na powitanie dłoń – dłoń o szczupłych długich palcach i paznokciach przypominających szpony. Prawnik o mało nie odskoczył z obrzydzeniem, kiedy zimna ręka zacisnęła się na jego własnej.
– Kiedy przyjechałeś?
– Cóż, przed chwilą.
Lennox nieco się ożywił.
– W takim razie musisz być głodny i zmęczony. Nocuj dziś u mnie. Nie przyjmuję odmowy!
Uśmiechnął się, ale nie był to już ten poczciwy uśmiech, który Bell pamiętał. Raczej jego nieudana imitacja.
Weszli do salonu. Thomas cieszył się, że nie musi oglądać przeklętego lustra. Zdziwił się, że John nie wspomniał o swoim pamiętniku, który spoczywał bezpiecznie z kieszeni surduta prawnika, ani o liście. Sam też postanowił o nim nie mówić i obserwować.
Obserwacja salonu nie zmniejszyła jego obaw. Wnętrze – zawsze tak schludne dzięki nieocenionej pani Patterson – wyglądało jak pobojowisko. Szuflady kredensu były otwarte i wybebeszone, wszędzie leżały porozrzucane jakieś drobiazgi, obrazy zdjęto ze ścian, zwinięto nawet dywan.
– Wybacz ten bałagan. – Lennox zatrzymał się na środku tego groteskowego królestwa – Zapodziałem pewien papier, który jest mi potrzebny.
Zapodziewanie różnych rzeczy było w stylu dawnego Lennoxa, ale jeszcze nigdy nie urządził z tego powodu Armagedonu we własnym salonie.
– Pani Patterson ci na to pozwoliła? – próbował zażartować Bell.
Znał stosunek gospodyni po porządku.
John machnął niedbale ręką.
– Och, wymówiłem jej. Stała się nieznośna – powiedział kategorycznie, ale nie wyjaśnił na czym ta „nieznośność” polegała.
Bell wytrzeszczył zdumione oczy. Pani Patterson służyła rodzinie Lennoxów od... cóż od kiedy pamiętał i za nic nie mógł uwierzyć, że John ot tak zwolnił kobietę, która była mu wierna przez tyle lat.
Lennox sam zajął się walizką gościa. W tym czasie Bell podjął decyzję.
– Wiesz – starał się mówić jak najbardziej naturalnie – powinienem załatwić kilka spraw. Przyjechałem prosto z dyliżansu...
John podniósł na niego zadowolone oblicze. W jego uśmiechu było coś, co napawało przyjaciela grozą.
– Naturalnie. Zajmę się twoim bagażem.
Wziął walizkę i ruszył z nią w kierunku pokoju gościnnego.

*

Sprawy, o których mówił Bell (a trzeba przyznać, że mówił to swoim najlepszym zawodowym tonem), polegały głównie na pojechaniu dorożką do swojego biura w City i zamknięciu dziennika w sejfie, do którego szyfr znał tylko on jeden. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to zrobił. Nie kierowało nim żadne logiczne wytłumaczenie, za to całe mnóstwo lęków i przeczuć. Po dokonaniu tej czynności poczuł się jednak pewniej.
Następnie pojechał do Pall Mall, rozpytać trochę o Lennoxa. W ciągu niespełna dwóch godzin dowiedział się, że podczas jego nieobecności przyjaciel – zazwyczaj dusza towarzystwa – stał się niemal pustelnikiem. Nie bywał, nie zapraszał, zaszył się w swoim mieszkaniu i większość znajomych nie miała o nim żadnych wiadomości: dobrych ani złych.
Usłyszawszy to wszystko, Bell zastanawiał się czy nie napisać do rodzinny Lennoxa. Był do tego zobowiązany jako przyjaciel oraz prawnik. Nie nawykł jednak do podążania za impulsami, zwłaszcza że nie miał pojęcia, co miałby napisać. Postanowił poczekać do rana.
Z tym postanowieniem wrócił do mieszkania Lennoxa.
Lennoxa tam jednak nie było. Bell musiał użyć własnych kluczy, które przyjaciel podarował m dawno temu. Lokum wydawało się całkowicie opuszczone. Wciąż nieuprzątnięty bałagan sprawiał w zapadającym mroku coraz bardziej niepokojące wrażenie. W kominku straszył stary popiół. Nikt nie zatroszczył się o świece. Bell musiał obsłużyć się sam. Nie wiedział, dokąd udał się Lennox, zdziwił się, że John po tylu dniach odosobnienia wyszedł, w dodatku nie zostawił wiadomości.
Znalazł w końcu świecę i poszedł do pokoju gościnnego, przebrać się.
Po otwarciu walizki od razu rozpoznał, że ktoś – Lennox! – przetrząsał jego rzeczy. Bell nie miał wątpliwości – chodziło o dziennik. Ale jeśli Lennox faktycznie tak bardzo chciał go odzyskać, to dlaczego nie poprosił o zwrot?
Usiadł na łóżku z ciężkim westchnieniem.
Instynktownie czuł, że wszystkie odpowiedzi kryją się w bibliotece, w lustrze, ale bał się tam iść. Po prostu się bał. Wciąż pamiętał tamten wieczór.
Odbicie Johna.
Jego koścista dłoń.
Zwyciężyła jednak logika i opanowanie. Bell wstał i ze świecą w ręku podążył w kierunku biblioteki. Szedł wolno, jakby po omacku; dłoń, w której trzymał źródło światła, drżała lekko i jeszcze pod drzwiami rozważał ucieczkę.
Biblioteka okazała się mniej zdemolowana niż reszta domu. Thomas wszedł, stanął tyłem do lustra. Przemógł się, przyszedł tu, ale wciąż potrzebował chwili, by zebrać się w sobie i spojrzeć w taflę.
Jego nozdrza wychwyciły dziwny, lecz kojarzący się jednoznacznie zapach – odór śmierci i rozkładu. Przełykając głośno ślinę, podążył w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, rozchodził się nieprzyjemny zapach. Do najciemniejszego kąta.
Było tam coś, co w pierwszej chwili wziął za przewrócone krzesło, ale gdy przybliżył się, blask nie pozostawił wątpliwości. Leżały tam zwłoki. Nie jedno ciało, a dwa.
Thomas pochylił się, walcząc z mdłościami. Wtedy bez trudu rozpoznał w tych opuchniętych, siniejących kształtach, które był kiedyś ludźmi, panią Patterson i swojego przyjaciela Johna Lennoxa. Oboje nie żyli od co najmniej kilku dni. Zostali uduszeni, na ile umiał to stwierdzić.
Kiedy tylko do Bella dotarło, co właśnie odkrył zerwał się z cichym krzykiem. Jeśli John Lennox nie żył, kim był mężczyzna, który przyjął go dziś rano?
Jego wzrok padł na lustro – było stłuczone. Tak jak planował John. To nie ustrzegło go jednak przed śmiercią.
Bell odłożył świecę, podszedł do zwierciadła i zaczął uważnie przyglądać się stłuczeniu. Wyglądało całkiem normalnie; chociaż czyniło jego twarz zniekształconą, Thomas cieszył się, bo dzięki temu nie widział dokładnie własnego „złego” odbicia.
– Widzę, że rozgościłeś się.
Bell aż podskoczył ze strachu. Dopiero po chwili odwrócił się z sercem łomoczącym w piersi. Zobaczył stojącego za nim Lennoxa, a raczej to, co starało się za niego uchodzić. Nie zauważył jego wejścia, bo nie-Lennox nie odbijał się w stłuczonym lustrze.
Prawnik zmusił się do opanowania. Było mu trudno, bo się bał. Bał się tej istoty, która wyglądała jak jego przyjaciel. Uciekłby, gdyby miał szansę.
– Podobnie jak ty w przypadku mojego bagażu – odparł twardo.
Fałszywy John przybliżył się. W migotliwym blasku świecy jego oblicze budziło jeszcze większą grozę. Był ubrany na czarno, więc poza bladą i upiorną twarzą dokładnie wtapiał się w ciemność ogarniającą bibliotekę. Bell bał się, że za chwilę zobaczy kościstą szponiastą rękę zmierzającą w kierunku jego szyi, ale przeciwnik trzymał dłonie w kieszeniach. Całą postawą wyrażał, że ma Bella za nic i ani trochę się go nie obawia.
– Szukałem dziennika – odparł z trudem; drżał.
– Mogłeś o niego poprosić.
Nie-Lennox zacisnął usta, przyprawiając przeciwnika o gęsią skórkę.
– Kim jesteś? – zapytał Thomas.
– Nazywam się John Lennox – odparł tamten spokojnie.
Jego głos zmroził krew w żyłach Bella
– Kłamiesz! – krzyknął doprowadzony do ostateczności.
Było to bardziej krzyk rozpaczy niż groźba. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami. Najwyraźniej opinia prawnika mało go obchodziła.
– Gdzie schował pan dziennik? – zapytał z tym samym spokojem zamiast udzielić wyjaśnienia.
Ta wiedza była ostatnią deską ratunku prawnika. Nie docenił jednak przeciwnika.
Ani lustra.
Fałszywy John roześmiał się szyderczo.
– Proszę sobie nie wyobrażać, że przez ten dziennik podejmę z panem negocjacje. Brednie, które napisał tam mój sobowtór, można łatwo obalić, zwłaszcza jeśli zrobimy to razem. Pan ma dla nas większą wartość niż zapisane w majakach kartki. Prawdę mówiąc, czekaliśmy na pana.
Spojrzał nad prawym ramieniem Bella. Thomas odwrócił się z rosnącym przerażeniem.
Zamarł.
Za nim stał drugi Bell. Podobny do oryginału w każdym najmniejszym szczególe, ale jednocześnie diametralnie różny. Rysy sobowtóra były – podobnie jak drugiego Lennoxa – wynaturzone i złe.
Prawnik popełnił błąd odwracając się tyłem do tego, który podawał się za Johna, bo właśnie w tej chwili mężczyzna chwycił go od tyłu z mocą imadła. Thomas nagle poczuł się niezdolny do żadnego ruchu.
W tym samym momencie drugi Bell wyciągnął w stronę swojego odpowiednika bladą rękę o palcach podobnych do szponów w stronę jego szyi.
Thomas Bell krzyknął po raz ostatni.
Nikt nie usłyszał jego wołania o pomoc.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
#4
PO TAMTEJ STRONIE LUSTRA - Michalina Sosnowska

Obudziłam się w ciemnym pokoju. Spojrzałam na zegarek. Była północ. Pomału podniosłam się z łóżka i udałam się do kuchni. Po drodze jednak coś mnie zatrzymało. W ogromnym lustrze wiszącym w korytarzu dostrzegłam dziwną postać. Przetarłam oczy z niedowierzania i z nadzieją że to tylko moja bujna wyobraźnia. Niestety, kiedy spojrzałam ponownie odbicie było wyraźniejsze. Przerażające oczy dziewczyny umazanej krwią i z psychopatycznym uśmiechem. Nim zdarzyłam o kol wiek zrobić chwyciła mnie za rękę i wciągnęła w głąb lustra. Przerażona zaczęłam krzyczeć. Moje serce waliło jak oszalałe, nie mogłam oddychać i do tego nic nie widziałam. Nagle poczułam jak upadam na mokrą od deszczu trawę. Była noc, a ja stałam gdzieś w lesie na polanie. Dostrzegłam światło między drzewami i bez zastanowienia ruszyłam w jego kierunku. Po chwili znalazłam się na tyłach ogromnej średniowiecznej posiadłości. Nagle usłyszałam krzyk, a z nieba zaczął padać deszcz. Poszłam za głosem, który prowadził do wnętrza domu. Stałaś chwile i myślałaś nad każdym za i przeciw, aż doszłaś do wniosku, że powinnaś wejść. Delikatnie z niepewnością zapukałam w dębowe drzwi. otworzyła wysoka kobieta, miała wydłubane oczy i długie czarne włosy. Ubrana była w XIX wieczną suknię. Za nią stało dziecko zakrwawione z zszytymi ustami i misiem, a w oddali szedł wysoki chłopak. Czarne spodnie i koszula nadawały mu buntowniczego uroku.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mogła bym przeczekać burzę w pani posiadłości. – spytałam drżąc z zimna i ze strachu.
Zaskoczona kobieta nic nie mówiąc uśmiechnęła się i zaprosiła mnie do środka. Weszłam za nią do salonu. Wskazała mi miejsce na fotelu. Usiadłam i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Na ścianach wisiały obrazy, które na jak dla mnie liczyły kilkadziesiąt lat. Meble wyglądały na młodsze. Kominek znajdujący się po mojej prawej stronie pamiętał za pewne czasy wojny secesyjnej. Po obu stronach każdego okna zwisały ciężki purpurowe kotary, a na podłodze leżał ogromny dywan przykrywający znaczną część salonu.
Obejrzałam się za siebie. Stał tam chłopak oparty ścianę z rękami złożonymi na piersi i przyglądający się mi z uwagą.
- Jak ci na imię moja droga? – zapytała kobieta. Jej głos brzmiał delikatnie i słodko, jak płynny miód.
- Liv. – odpowiedziałam zahipnotyzowana jej głosem i zielonymi oczami, których wcześniej nie było, wpatrującymi się we mnie.
-Miło mi cię poznać. Ja nazywam się madam Bonegret.
Widać że chciała powiedzieć coś więcej ale nagle posmutniała, po czym wstała i wyszła z pokoju. Zostałam sama z chłopakiem. Wydawało mi się że dziecko z zszytymi ustami i misiem siedziało na podłodze. Jednak gdy spojrzałam w jego kierunku jego nie było.
Chłopak obszedł mnie i usiadł na drugim fotelu naprzeciw mnie.
- Czego tu szukasz? – odezwał się po chwili. Gdybym stała zmiękły by mi kolana od jego głębokiego głosu.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
W świetle księżyca które wpadało przez jedno z ogromnych okien włosy chłopaka lśniły jak złoto a momentami wydawały się wręcz białe.
- Niczego. – opowiedziałam zmieniając pozycje.
Chłopak przechylił głowę w prawą stronę i podparł ją ręką.
Po chwili do salonu wróciła madam Bonegret i oznajmiła że zjem z nimi kolację. Najwyraźniej nie miałam nic do powiedzenia na ten temat bo blondyn podszedł do mnie, złapał za rękę i pociągną w kierunku ogromnej sali.
Po środku stał długi stół, a przy nim z dwadzieścia krzeseł. Na jednym z jego końców przygotowano cztery talerze i wykwitnę dania na srebrnych tacach. Podczas jedzenia kolacji cały czas czułam na sobie wzrok kobiety i chłopaka. Po skończeniu posiłku wszyscy siedzieliśmy w ciszy.
Za oknami szalała burza, a ja zastawiałam się co tutaj robię i jak się tu w ogóle znalazłam.
Nagle za jednym z okien pojawił się jakiś dziwny cień. Wzrok madam Bonegret powędrował w stronę w którą patrzyłam. Zauważyłam jak uśmiecha się pod nosem, a jej oczy… znikają?! W miejsce pięknych zielonych i hipnotyzujących oczu pojawiają się czarne jak noc, krwawiące oczodoły.
Moje serce przyspieszyło.
Włosy Aarona zaczęły zmieniać kolor z blond na biały, a oczy przybrały rubinowy kolor. Żyły wokół nich stały się bardziej widoczne i ciemniejsze.
Chłopiec z zaszytymi ustami wskoczył na stół, chwycił nóż i zaczął iść w moja stronę. Zanim się zorientowałam co się dzieje ostrze było przy mojej szyi. Chłopczyk uśmiechnął się do mnie zrywając szwy ze swoich ust. Krew kapała na stół.
Nie wiedziałam co zrobić.
Coś odsunęło mnie od stołu i znalazłam się pod ścianą. Nie czekałam na reakcję chłopca, zerwał się z krzesła i co sił w nogach zaczęłam biec wzdłuż korytarza.
Przez jakiś czas błądziłam, aż w końcu dotarłam do głównych drzwi, były jednak zamknięte. Dostrzegałam schody w dół prowadzące zapewne do piwnicy. Bez zastanowienia zbiegłam po nich z nadzieją że może będą tam drzwi prowadzące na zewnątrz.
Na dole znajdował się korytarz, a po obu jego stronach drzwi. Próbowałam otworzyć które kol wiek z nich. Wszystkie były zamknięte z wyjątkiem jednych.
Przekręciłam gałkę i weszłam do środka zamykając za sobą drzwi.
Pomieszczenie nie było zbyt duże. Ściany i podłogę pokrywały białe kafelki. A na jego środku stało coś w rodzaju namiotu albo komory z której dobiegało jasne światło. Całość była okryta czarną folią.
Wiedziałam że powinnam zostać przy drzwiach albo obmyślać plan na wypadek gdyby te świry mnie dorwały, jednak moja ciekawość była silniejsza.
Podeszłam do czarnego namiotu i weszłam do środka.
Prawie zwymiotowałam gdy zobaczyłam co tam jest. Na stole operacyjnym leżała kobieta, może nawet w moim wieku. Była podłączona do aparatury szpitalnej monitorującej pracę serca. Została przywiązana do stołu sznurami i rozcięta. Wygadało to tak jakby ktoś przeprowadzał sekcję zwłok. Wszystko było by nawet w porządku gdyby nie to, że ona nadal żyła. Wszędzie było pełno krwi. Na rękach i nogach nie miała skóry. Spojrzałam w prawo i dostrzegłam że wisi ona na czymś w rodzaju suszarki. Natomiast jej wnętrzności wisiały na hakach przytwierdzonych do sufitu. W wiadrach stojących przy łóżku znajdowała się krew i kawałki mięsa. Najprawdopodobniej ludzkiego.
Spojrzał na nią. Jej wzrok powędrował ku mnie. Całą się trzęsłam. Było mi nie dobrze.
- Pomóż mi. – powiedział dziewczyna. Przestraszona krzyknęłam.
Nagle usłyszałam jak drzwi się otwierają. Do środka wszedł białowłosy chłopak, a zanim mały chłopczyk z nożem i pałką bejsbolową.
- Nie powinnaś tutaj wchodzić – przerwał na chwilę – teraz skończysz pewnie jak ta ruda. – miał na myśli dziewczynę przywiązaną do stołu.
Po jego słowach poczułam silny ból głowy i ostatnie co zobaczyłam nim zemdlałam to uśmiech chłopaka.
Otworzyłam oczy, powoli przyzwyczajając się do ciemności, która mnie otaczała. Nie było aż tak ciemno, póki przez okno wlatywało światło z dworu. Był wczesny ranek. Rozejrzałam się po pokoju, po czym moją uwagę przykuła siedząca w rogu po drugiej stronie pokoju postać, a następnie powiedziała cicho.
- W końcu się obudziłaś, ślicznotko.
Był to chłopak z wczoraj.
- Przepraszam ale nie zdążyłem ci się wczoraj przedstawić. Mój młodszy brat miał trochę inne plany co do ciebie niż ja – przerwał na chwilę tak jakby się zastanawiał co ze mną zrobić i czy przypadkiem nie zacznę uciekać z krzykiem – Jestem Aaron.
Usiadłam na brzegu łóżka.
Ciągle byłam w tych samych uraniach co wczoraj. Przynajmniej byłam pewna, że mnie nie zgwałcił.
Aaron wstał z fotela stojącego w rogu pokoju, po czym do mnie podszedł
- Powinnaś się umyć. – oznajmił pochylając się w moją stronę.
Załapał mnie za rękę i zaciągnął do łazienki.
Co on sobie wyobraża?! Kazał mi usiąść na krześle i podszedł do wanny aby odkręcić wodę.
Łazienka była nie wielka. Brązowe płytki pokrywały cała podłogę, a beżowe zakrywały trzy czwarte każdej ściany. Szafka z umywalką znajdowała się naprzeciwko wejścia, natomiast krzesło na którym siedziałam obok wanny. Wyjrzałam przez drzwi na pokój któremu się wcześniej nie przyjrzała.
Ogromne łóżko z baldachimem w kolorze granatu stało pod ścianą na środku pokoju. Po obu jego stronach znajdowały się małe szafki, na których stały świeczniki z krwisto czerwonymi świecami, a na jednej z nich zegarek i jakiś zeszyt. Naprzeciwko stała komoda, nad nią wisiało ogromne lustro. Ściany pokrywała czarna farba, a podłogę ciemno szare panele.
Zauważyłam że w pokoju jest tylko jedno okno, które jest również oknem balkonowym. Po bokach od sufitu aż do podłogi, wisiały granatowe zasłony. W rogu stał fotel i kanapa.
Cały pokuj wypełniały ciemne kolory.
- Rozbieraj się. – nakazał chłopak.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem i przerażeniem.
Usiadł na brzegu wanny wpatrując się we mnie.
- Masz się rozebrać nie słyszał?! – powtórzył – A może mam ci pomóc? – uśmiechnął się do mnie łobuzersko. W jego oczach widziałam na to ogromną ochotę i podniecenie.
Wstałam i powoli zdjęłam koszulę. Czułam się jak pod wpływem jakiegoś uroku. Aaron wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami. Miałam wrażenie że są czarne. Po chwili jednak wstał i wychodząc dotknął zimną dłonią mojego nadgarstka. To uczucie było przyjemne i jednocześnie dziwne. Przeszedł mnie dreszcz i coś w mojej głowie krzyczało uciekaj.
Zignorowałam to.
Zdjęłam pozostałe ubrania i weszłam do wanny. Gdy gorąca woda zetknęła się z moją skórą poczułam się jak w niebie.
Po jakimś czasie poczułam ból z tyłu głowy, dokładnie w tym samym miejscu gdzie wczoraj uderzył mnie ten mały chłopiec z zaszytymi ustami.
I nagle sobie przypomniałam co się stało ubiegłego wieczoru. Tą dziewczynę przywiązaną do stołu, na której przeprowadzano sekcję podczas gdy ona żyła. Czy mnie też to czeka? A może to był tylko sen? Jednak skoro oni myślą ze niczego nie pamiętam to powinnam być bezpieczna, a przynajmniej przez pewien czas, pomyślałam.
Kiedy wyszłam z łazienki owinięta ręcznikiem dostrzegłam czarne ubranie leżące na łóżku. Były to bojówki i luźna bluzka z długim rękawem, które podwinęłam do łokci. Koszulka zsuwała mi się z jednego ramienia i nic na to nie mogłam poradzić. Kiedy podeszłam do lustra zauważyłam, że jest trochę za szeroka, wiec przód włożyłam w spodnie. Tak wyglądałam o wiele lepiej.
Już miałam wychodzić z pokoju gdy poczułam jak chłodny wiatr dolatujący z balkonu styka się z moją nagą skórą.
Nie byłam pewna czy okno było wcześniej otwarte. Mimo to wyszłam na zewnątrz.
Oparłam się o zimną kamienną balustradę i zaczęłam się rozglądać. Gdzieś w oddali dostrzegłam budowle miasta, jednak zbyt daleko abym mogła do nich dobiec. I było zdecydowanie za wysoko żeby skakać.
Odwróciłam się tyłem i usiadłam opierając się plecami o kamień. Schowałam głowę miedzy kolana.
Po chwili ktoś wszedł do pokoju. Był to wysoki mężczyzna ubrany w czarny garnitur. Na rękach niósł srebrną tace z czymś połyskującym umieszczonym na purpurowej poduszce. Po jakimś czasie zza niego wyłonił się Aaron, uśmiechnięty od ucha do ucha. Zabrał błyskotkę z tacy i do mnie podszedł. Gdy tylko wyszedł na balkon wiatr rozwiał jego jasne włosy, a słodki zapach jego potu uderzył w moje nozdrza. Boże jak on bosko pachniał.
- To jest jeden z kamieni które moja rodzina uważa za święte, mimo iż nie mają one żadnych właściwości to jednak w pewien sposób chronią nas przed złymi duchami – powiedział zakładając mi na szyje biały kamień z tęczową poświatą na czarnym rzemyku – Masz go nigdy nie zdejmować, rozumiesz! – dodał podniesionym głosem.
Kiwnęłam tylko głową na znak że rozumiem, bo z jakiegoś powodu nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego słowa.
Staliśmy na balkonie patrząc na siebie jeszcze jakieś kilkanaście minut, po czym Aaron oznajmił że musi gdzieś jechać i że zabiera mnie ze sobą.
Zeszliśmy na dół, a następnie udaliśmy się do garażu po samochód. Gdy tylko weszliśmy do środka zaniemówiłam. Stało tam siedem sportowych aut, które w ogóle nie pasowały do całokształtu rodzinny Aarona. Jeśli chłopiec z zaszytymi ustami i kobieta bez oczy to jego rodzina. Wsiedliśmy do niebieskiego Ferrari i pojechaliśmy do miasta.
W drodze mijaliśmy stare kamienice i kościoły, które z pewnością od setek lat nie były używane. W pewnym Momocie chciałam zapytać o to blondyna ale stwierdziłam, że nic to nie da.
Miasto było opustoszałe. Gdzie nie gdzie tylko jakieś nastolatki w trzyosobowych grupkach szybkim krokiem uciekały z pola widzenia. Jakby wiedziały, że przyjechaliśmy.
- Gdzie są wszyscy? – spytałam chłopaka, który w wielkim skupieniu prowadził swój samochód.
- Nie wiem. – burknął pod nosem nawet na mnie nie patrząc.
Nagle zatrzymaliśmy się pod jednym z opuszczonych kościołów. Był ogromny. Wielkie okna z kolorowymi witrażami i zdobieniami. Wejście do niego było strzeżone przez mosiężne dwuskrzydłowe drzwi. Gotyki styl budowli, zachmurzone niebo i unosząca się mgła przyprawiały mnie o dreszcze.
Aaron wysiadł z samochodu i podszedł z mojej stromy aby otworzyć mi drzwi.
- Co tu robimy? – byłam bardzo ciekawa po co mnie tu przywiózł.
- Nie martw się, długo tu nie zabawimy.
Weszliśmy do środka. To co tam zobaczyło nie dało się opisać prostymi słowami. Podniosłam głowę i zobaczyłam dwa gargulce siedzące na wystających półkach. Z sufitu zwisały ogromne żyrandole. Ławki i ołtarz wykonane były z marmuru. Na ścianach wisiały obrazy z wizerunkami aniołów i demonów. W ciemnościach dostrzegłam parę osób, które stały pod ścianami i bacznie się nam przygadały. Nagle na ołtarzu pojawił się jakiś mężczyzna. Był ubrany w białą koszulę, czarną marynarkę i ciemne jeansy. Włosy były czarne jak noc a jego skóra chorobliwie biała. Jakby wytarzał się w mące.
- Myślałem że już nie przyjdziesz. – odezwał się mężczyzna schodząc z ołtarza i zmierzając w naszym kierunku.
- Przecież obiecałem, że będę. – odpowiedział blondyn.
Przez chwilę milczeli, gdy nagle poczułam na ramieniu czyjś oddech.
- Kim jest twoja towarzyszka? - odezwał się głos za mną. Nieznajomy nagle znalazł się z tyłu, nawet nie wiedziałam kiedy.
- Ma..mam na imię Olivia. – opowiedział jąkając się.
- Ładnie. Ja jestem Azazel, choć mam kilka imion to jest prawdziwe.
Zaczął bawić się moimi włosami przyglądając mi się uważnie. Aaron stał obok i był gotowy rzucić się na niego, gdy ten zrobił jakiś fałszywy ruch. Tak jakbym była tylko jego.
Z trudem przełknęłam ślinę, przypominając sobie rudą dziewczynę z piwnicy. I dopadała mnie myśl że mnie też to czeka.
- Jesteś strasznie blada jak na człowieka. – powiedział Azazel.
Nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć.
- Ale ty takie lubisz. Prawda Aaronie. – przerwał na chwilę. – A co się stało z moją dziewczyną. O ile dobrze pamiętam ty jako ostatni ją widziałeś.
- Obecnie przebywa u mnie w domu. – opowiedział blondyn.
Zaczęłam się zastanawiać o kim on mówił. O ile dobrze pamiętam to w dworze nie było żadnej dziewczyny. A może była! Nagle dopadły mnie mdłości, zaczęło mi się kręcić w głowie, a serce waliło jak szalone. W głowie ponownie miałam obraz dziewczyny przywiązanej do stołu i podpiętej do szpitalnej aparatury, która znajdowała się w piwnicy. Musiałam wyjść jak najszybciej z kościoła i uciekać. Jeśli byłam następną dziewczyną dla Azazela to z pewnością czekał mnie taki sam los jak tą rudą.
Wybiegłam przed kościół.
Na zewnątrz nadal panował klimat jak z horroru. Usłyszałam zamykające się drzwi kościoła. Aaron stanął za mną i odgarnął mi mokre od potu włosy z twarzy. Spiął je w koński ogon i pocałował mnie w szyję. Jego usta były lodowane i gdy tylko zetknęły się z moją rozgrzaną skórą poczułam jakby ktoś wbijał mi lodową szpile. Pocałunek był dziwny ale jednocześnie mroczny i fascynujący. Nie rozumiałam go.
- Wiem o tym, że pamiętasz to co zobaczyłaś zeszłej nocy. Jednak nie rozumiem dlaczego nie uciekłaś. – szepnął mi do ucha.
- Ja…ja – nie wiedziałam jak mam na to odpowiedzieć. Pewnie dlatego, że sama nie do końca wiedziałam po co zostałam.
- Hmm… jesteś bardzo interesującą osobą. Czuję w kościach, że będzie niezła zabawa. – powiedział wsiadając do samochodu.
Nie mogłam go rozgryźć. Z jednej strony był tajemniczy i ponury, a z drugiej arogancki i śmiały. Wszystko mi mówiło, że to co on uważa za zabawę dla mnie będzie koszmarem.
Wróciliśmy do posiadłości i pierwsze co zrobiłam to udałam się do biblioteki w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji dotyczących Azazela.
Miałam wrażenie że to bez sensu, siedziałam tam wieczność i nic nie mogłam znaleźć. Jednak gdy już miałam się poddać dostrzegłam starą księgę oprawioną w skórę i mosiężne zdobienia. Od razu zaczęłam ją czytać. To co tam znalazłam było gorsze od tego co wiedziałam. Była tam mała wzmianka o Azazelu i co dziwnego o Aaronie.

W wierzeniach hebrajskich jest uznawany za kozła ofiarnego. Natomiast w Księdze Kapłańskiej (16, 8-10) jest demonem pustyni, któremu Aaron poświęcił jednego z kozłów ofiarnych. Od tamtej pory podczas Jom Kippur strącano ze skały na Pustyni Judzkiej kozła, który był ofiarowywany Azazelowi. W Zoharze dosiada węża i jest wodzem chóru anielskiego bene elim lub iszim, do którego należą niżsi aniołowie (duchy ludzi). Także w tej księdze jest opisane uwiedzenie Azazela wraz z Szemchazajem przez trzy żeńskie demony. W Apokalipsie Abrahama jest uznawany za władcę piekła, który zwodzi ludzkość i jest przedstawiany w prawdziwej postaci jako demon z siedmioma wężowymi głowami, z czternastoma obliczami i dwunastoma skrzydłami. Według jednej z legend żydowskich anioł Azazel nie chciał pokłonić się pierwszemu człowiekowi – Adamowi przez co został ogłoszony "przeklętym Szatanem" (w Koranie aniołem tym był Eblis albo Iblis). Według innych legendnauczył on mężczyzn wykuwać miecze i tarcze, a kobiety malowania powiek i noszenia ozdób. W etiopskiej Księdze Henocha uważany jest za władcę 200 upadłych aniołów. Występuje również w Księdze Barucha. Według legendy Bóg posłał przeciwko Azazelowi Rafaela, który pokonując demona uwięził go pod kamieniami w Jaskini Dudaela.
Czyli Azazel był kozłem ofiarnym albo bogiem, a Aaron składał mu ofiary. Dziewczyny, które przyprowadzał mu blondyn były zapewne ofiarami, a dziewczyna leżąca w piwnicy była jedną z nich. Zastanawiało mnie tylko dlaczego jest w posiadłości, a nie z Azazelem i czemu Aaron składa mu te ofiary. Co takiego zrobił, że musi skład mu pewnego rodzaju hołd.
Przez kolejne parę dni wałęsałam sie po dworze szukając jakiś wskazówek. Aaron gdzieś wyjechał razem z madam Bonegret, a mały chłopiec po prostu zniknął. Przez pierwsze noce bałam sie że mnie zaatakuje i zawlecze do piwnicy, jednak tak sie nie stało.
Leżałam na łóżku blondyna, gdy drzwi do pokoju sie otworzyły, a do środka wszedł wściekły chłopak. Zaczął kręcić sie po pokoju nie zdając sobie sprawy z tego, że ja też tak byłam. Kiedy mnie zauważył od razu sie uspokoił. Podszedł do mnie i usiadł na brzegu łóżka.
- Przepraszam że zawiozłem cie do Azazela ale nie miałem wyjścia. - powiedział błagalnym głosem.
- Powiedziałeś, że wiesz iż pamiętam tamtą noc. I za pewne wiesz co znalazłam w bibliotece na temat Azazela. - zaczęłam nie pewnie - Skąd?
Aaron spuścił głowę, wstał z łóżka i podszedł do komody. Otworzył szufladę i wyjął z niej coś metalowego, poczym do mnie wrócił.
- Co robisz? - zapytałam zdziwiona widokiem kajdanek.
Uśmiechnął sie tajemniczo i wskoczył na łóżko, unieruchamiając mi ręce nad głową. Zaczęłam sie szarpać ale na nic mi sie to zdało. Głos odmówił mi posłuszeństwa, a serce przyspieszyło.
- Chcesz wiedzieć skąd to wiem. Powiem ci wszystko ale dowiesz się o tym na moich warunkach. - spiął mi ręce kajdankami do ramy łóżka. - Wiem że nie uciekniesz jednak tak jest zabawniej i bezpieczniej.
Blondyn zszedł ze mnie i wyjął z pod łóżka srebrny nóż z jakimiś znakami. Otworzyłam szeroko oczy na widok ostrza. Po raz kolejny zaczęłam się szamotać w nadziei że ucieknę.
- Spokojnie ślicznotko, nic ci nie zrobię. – oznajmił, po czym obszedł łóżko dookoła aby usiąść obok mnie.
Zaczął opowiadać o tym kim był i jak doszło do spotkania z madam Bonegret i jej synem. Opowiedział mi o wojnie secesyjnej, w której zginą oraz o tym jak poznał Azazela. Nie wspomniał tylko ani słowem, dlaczego ma składać mu ofiary.
- Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. – powiedział smutnym tonem – Teraz wiesz kim jestem… wampirem. A madam Bonegret nekromantą. Jej syn tak naprawdę nie żyję – mówił o małym chłopcu z zaszytymi ustami – to tylko dzień tego kim kiedyś był. – tłumaczył.
Trudno mi było w to uwierzyć. Nadal nie rozumiałam z jakiego powodu nadal trzymał mnie przy życiu, skoro tą rudą doprowadził to takiego stanu już po dwóch dniach. Ja byłam tu już miesiąc.
Zerwał się gwałtownie z łóżka i usiadł koło mnie.
- Chce ci coś pokazać. Wtedy uwierzysz.
Wziął nóż, którym jak dotąd tylko się bawił obracając go w palcach, do prawej dłoni i podciął sobie żyły. Krew zaczęła kapać na podłogę, byłam przerażona, a on spokojny jak podczas mszy świętej. Po chwili starł ręką krew z nadgarstka i pokazał mi go. Rana zniknęła. Nie została nawet blizna.
- Wierzę ci. – oznajmiłam – Jednak nadal nie rozumiem dlaczego mnie związałeś i nie zabiłeś. Z jakiego powodu musisz składać ofiary Azazelowi?
Wziął głęboki oddech.
- Nie zabiłem ci bo uważam, że zostawiając cię przy życiu będzie więcej zabawy niż jak bym od razu się ciebie pozbył. Natomiast co do Azazela. Jestem mu coś winien. Można powiedzieć, że jakiś czas temu podpisałem pewnego rodzaju cyrograf, którego nie można anulować. I odpowiem już na twoje kolejne pytanie. Tak, miałaś być ofiarą. – odpowiedział Aaron.
Dosyć długo milczeliśmy, gdy nagle blondyn odpiło kajdanki i pozwolił mi wstać z łóżka. Nie wiedziałam co powinnam teraz zrobić.
Chłopak odwrócił się w kierunku drzwi.
- Po co mi to wszystko powiedziałeś? – zapytałam otwierającego drzwi blondyna.
Aaron nic nie powiedział, zamknął powrotem drzwi i obrócił się do mnie. Na twarzy gościł szarmancki i tajemniczy uśmiech. Zaczął powoli się do mnie zbliżać.
- Ty nadal nic nie rozumiesz. – powiedział podniesionym głosem z nutą goryczy i rozczarowania.
Był niebezpiecznie blisko mnie. Uniosłam ręce przed siebie aby go powstrzymać. On jednak złapał mnie za nadgarstki i oboje polecieliśmy na łóżko. Przygniatał mnie ciężarem swojego ciała. Jego lodowaty oddech łaskotał mnie w policzki. Uniósł mi ręce nad głowę i przytrzymał je jedną ręką. Natomiast druga powędrowała na moje biodro. Bez skutecznie starałam mu się wyrwać. Zaczął bawić się rąbkiem mojej bluzki.
- Co by tu z tobą zrobić. – zaśmiał się.
Cała drżałam ze strachu, a może z podniecenia. Jego zapach był przytłaczający. Przymknęłam oczy. Byłam bezsilna. Niech się dzieje co chce, nie mam już siły walczyć. Dziewczyna z piwnicy pewnie też próbowała się stąd wydostać i jak skończyła?
Aarona najwyraźniej zdziwiła moja reakcja. Przestał się bawić moją koszulką.
- Wolę jak dziewczyna krzyczy. Nawet ze strachu. Jej krzyk zawsze mnie podnieca. – oznajmił i wbił swoje ostre i lodowate kły w moją szyję.
Krzyknęłam z bólu. Miałam ważeniek że trwa to wieczność. W końcu Aaron przestał pić. Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Z jego ust kapała szkarłatna ciecz. Moja krew, której kropelki spadały na moje usta i dekolt.
- Jednak potrafisz krzyczeć, ślicznotko. – powiedział.
Moje serce waliło jakbym przebiegła maraton.
Oblizał swoje usta i jego wzrok powędrował najpierw na moje piersi, a następnie na usta. Zaczęłam się szamotać. Aaron jeszcze mocniej przygniótł mnie do materaca. Pocałował mnie. Jego usta były przyjemnie zimne i delikatne, aż błagały o reakcję. Moje kończyny rozluźniły się, moje ciało pragnęło jego, ale podeszłam do ognia już wystarczająco blisko. Powinnam była uciec kiedy miałam ku temu okazję – w kościele. Tego było za dużo. Ugryzłam go w wargę smakując tym samym jego krwi, po czym zacisnęłam usta i odwróciłam głowę.
- Zadziorna. Lubię takie. – szepnął arogancko – Nie ruszaj się.
Jego ręka wędrowała po moim udzie i biodrze, coraz wyżej i wyżej. Palcami uniósł lekko moją głowę do góry. Nagle jego język wślizgnął się między moje wargi i zaczął pieścić mój. Po plecach przebiegł mi przyjemny dreszcz. W uszach mi szumiało, a serce galopowało. Nie mogłam sobie pomóc. Poddałam się temu. To było silniejsze ode mnie. Pozwoliłam mu się całować. Jego usta powędrowały na moje piersi. Zlizywał już prawię zaschniętą krew, doprowadzając mnie do szaleństwa. Przeniósł się na moją szyję. Wygięłam się kiedy koniuszkiem języka polizał mnie za uchem. W pewnym momencie chwycił nóż z nocnej szafki i przyłożył mi go do gardła.
- Jesteś tak słodka i naiwna, ślicznotko. – szepnął mi do ucha, przyprawiając mnie o kolejny dreszcz. Tym razem nie mogłam zdecydować czy był on przyjemny, czy może wręcz przeciwnie. Uniósł nóż do mojego nadgarstka i wykonał szybki i zdecydowany ruch. Poczułam pieczenia, a następnie jak moja krew wypływa z moich żył. Aaron uśmiechał się arogancko, kiedy po raz kolejny smakował mojej krwi. Zebrałam w sobie ostanie siły i kiedy poczułam że jego mięśnie i uścisk się rozluźniają, zrzuciłam go z siebie i ruszyłam do wyjścia. Gdy biegłam korytarzem słyszałam śmiech Aarona i jego ostatnie słowa.
- To jeszcze nie koniec ślicznotko.
Nagle jak z pod ziemi wyrósł mały chłopiec z zaszytymi ustami i madam Bonegret. Skręciłam w prawo w stronę schodów. Nie zastanawiając się długo zaczęłam biec w kierunku drzwi.
Na zewnątrz panowała burza a mgła była tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
Wsiadałam do samochodu i odjechałam.
Byłam już po za miastem, mgła zrobiła się rzadsza, gdy na drodze zauważyłam samochód z włączonymi światłami i otwartymi drzwiami od strony kierowcy. Zatrzymałam się na poboczu, kilkanaście metrów od pojazdu.
Ktoś krzyczał.
Po chwili zrobiło się przerażająco cicho. Zacisnęłam mocniej ręce na kierownicy. Serce waliło jak szalone. Strasznie się bałam. Zauważyłam postać leżącą na ziemi koło samochodu. Dookoła nadal panowała cisza. Nie było nawet słychać ptaków. Wysiadałam z samochodu i bez zastanowienia podeszłam bliżej. Wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Wszędzie była krew, a postać zniknęła. Nie mogłam nic zrobić, byłam jak sparaliżowana. Coś zaczęło sie ruszać w zaroślach. Było coraz bliżej. Chciałam krzyczeć jednak glos odmówił mi posłuszeństwa. Boże niech to będzie sen. Tak bardzo sie teraz bałam. Po policzkach spłynęły słone i gorące łzy. Wszystko sie rozmazało. I nim zemdlałam usłyszałam czyjś głos.
-Teraz będziesz krzyczeć dla mnie.
Powoli otworzyłam oczy. Wszystko było zamazane. Do moich uszy dobiegł odgłos szpitalnej aparatury kontrolującej prace serca. Próbowałam poruszać rękoma ale na nic się to zdało, ponieważ byłam przyzwana do łóżka. Zaczęłam się szamotać i krzyczeć. Do pokoju wpadło kilka pielęgniarek, lekarz i moja siostra. Kiedy zobaczyłam jej zmartwioną i przerażoną twarz zaczęłam się uspokajać. Dzięki Bogu nie byłam w piwnicy dworu.
Siostra i lekarz wyjaśnili mi, że parę dni temu zostałam znaleziona przez współlokatorkę, nieprzytomna w korytarzu. Przywieziono mnie do szpitala Św. Heleny i zapadłam w śpiączkę. Lekarze nie wiedzieli co mi dolega. Co jakiś czas wpadałam w szał, krzyczałam i próbowałam uciec będąc cały czas nieprzytomna. Dlatego przywiązano mnie pasami do łóżka.
Minęło już kilka tygodni od mojego wyjścia ze szpitala. Siostra zamieszkał u mnie martwiąc się, że może się to stać kolejny raz.
Jechałyśmy właśnie do galerii na zakupy. Głowę miałam opartą o zimną szybę samochodu. Obserwowałam to co działo się na zewnątrz. Ludzie zmierzali nie wiadomo dokąd. Byli jak marionetki sterowane przez lalkarza na przedstawieniu dla dzieci. Pogoda robiła się coraz bardziej ponura. Zbliżał się jesień. Bardzo lubiłam tą porę roku. Kolorowe liście spadające z drzew, mgliste poranki i gorącą czekoladę w kawiarni za rogiem. Już prawie zapomniałam o tym co się zdarzyło, albo nie zdarzyło. O Aaronie, Azazelu, madam Bonegret i małym chłopcu. Tak bardzo byłam szczęśliwa, że był to tylko sen.
Potarłam lewy nadgarstek. Poczułam coś dziwnego. Podniosłam rękaw kurtki i zobaczyłam bliznę, która idealnie pasowała do tej z mojego snu. Właśnie na tej ręce Aaron podciął mi żyły nożem.
- Co to jest?! – spytałam przerażona siostrę, która prowadziła samochód.
Kat spojrzała na moją rękę.
- Kiedy byłaś w śpiączce próbowałaś się zabić. Podobno krzyczałaś, że nie masz już siły walczyć. Lekarze uważali to za bardzo dziwne zjawisko. Nigdy nie spotami się z czymś takim. Ludzie w śpiączce nie powinni krzyczeć i robić sobie krzywdy. Zachowywałaś się jak opętana. – wyjaśniła.
Nagle zaczęła mnie boleć głowa. Zatrzymałyśmy się na światłach. Spojrzałam w prawą stronę. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Skoro to był tylko sen, o ile w ogóle tak było, to skąd ta blizna i co do cholery się ze mną działo? Kat mówiła, że zachowywałam się jak opętana.
Nagle w tłumie ujrzałam jasnowłosego chłopaka o rubinowych oczach. Od stup do głów był ubrany na czarno. Ręce miał krzyżowane na piersi, a na jego twarzy gościł arogancji uśmiech.
Mówiłem ci że to jeszcze nie koniec.
Nagle w mojej głowie zabrzmiał jego głos.
Jedyne co później słyszałam to mój krzyk.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości