Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ethan Snow 1.0: Historia życia nieżyjącego człowieka
#1
Ethan Snow 1.0: Historia życia nieżyjącego człowieka

Szybkość z jaką zorientował się, że nie żyje była doprawdy zadziwiająca. Zaledwie kilka minut temu jego ciało podziurawiła seria pocisków wypluwanych z karabinu maszynowego. Padł martwy, bo co innego miał począć w takiej sytuacji? Mógł co prawda dalej ciągnąć ten cyrk, udając akwizytora sprzedającego piece. Jednak cóż miałby powiedzieć, jak się zachować?
— Dzień dobry panu! Nazywam się Ethan Snow... Słucham? Tak, tak postrzelił mnie pan, jednak proszę się tym nie przejmować. Obiecuje, że jeśli tylko zdecyduje się pan za zakup jednego z oferowanych przeze mnie produktów, zapomnę o całym tym niewygodnym incydencie. Przecież dobrze wiemy, że to zwykła pomyłka. — Z pewnością taki monolog by podziałał, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jedyny haczyk to fakt, że chwilę później dostałby drugą serię z tego przeklętego karabinu. No ale dość już tych bredni, robota się sama nie wykona, a żyć za coś trzeba.
Zdawało mu się, że boli go każdy centymetr jego poszatkowanego ciała – nie było to jednak prawdą, bowiem ten stary dziadyga (pomimo że wygląda na około czterdziestkę) już dawno zapomniał co to ból, strach, czy samodzielne myślenie...
Nasz prawdziwie martwy, jednak wciąż niezwykle żywotny akwizytor podniósł się z trudem stając o własnych siłach. Otrzepał czarny, skrojony na zamówienie garnitur. Zapewne kierowany swą wrodzoną wyższością, nadmieniłby w tym miejscu, że to nie „zwykły czarny garnitur” jaki kupuje Kowalski w sklepie z warzywami, a prawdziwe arcydzieło z rąk francuskich projektantów mody!
Gdy już miał ruszać dalej, terkot starego AK-47 rozległ się na nowo. Tym razem jednak akwizytor miał więcej szczęścia niż poprzednio. Łuski radośnie wzbijały się ku niebu, by po chwili z brzdękiem opaść na chodnik. Marynarka cudem unikała kolejnych dziur, czego rzec nie można o psychice niedoszłego mordercy. Biedaczek zapewne po tym incydencie długo nie będzie mógł dojść do siebie... Dość jednak, bo jeszcze kto pomyśli, że mi go żal. Dość, zdecydowanie dość, poza tym gdzie moje maniery.
Gdybyśmy cofnęli się w czasie o kilka dni, zapewne zrozumielibyście dlaczego niedoszły morderca strzela do nieumierającego akwizytora, a ten z kolei sprzedaje piece, które nawet nie istnieją. Nim jednak powrócimy do tych odległych chwil, opowiem słów kilka o sobie.
— Młody, piękny, a nawet rzekłbym niezwykle przystojny złodziej kobiecych serc! Właściciel ciemnych, błyszczących w świetle księżyca loków, delikatnego niczym leśny mech zarostu... na muskularnej klatce piersiowej. Pięknych oczu, białych zębów, a także każdej pozytywnej cechy, której Bóg poskąpił zwyczajnym śmiertelnikom! — Choroba! Pomyślałem to...
— Jednym słowem nieistniejący byt obdarzony niezwykle bujną wyobraźnią, która połączona z niewyparzoną gębą oraz skłonnością do patologicznego kłamstwa, gnije w nicości. Pięknie ukazuje nam to twoją prawdziwą postać, Nix. — Szzz psia kość! Nie mów im jak się nazywam! Ja tutaj prawdziwą opowieść tworzę, zapis dziejów o bohaterach i... tobie oczywiście. Cholera nie pomyślałem tego...
— Diable! Dlaczego wyjawiłeś me imię? Bądź przeklęty piekielna poczwaro! Zgiń, przepadnij, umrzyj wreszcie! — A wy, tak wy! Słuchajcie uważnie, pozwolę wam zrozumieć, zdradzę dużo więcej niż swe imię!

*

Zapewne nigdy nie słyszeliście o straszliwym wypadku z czternastego lipca roku pańskiego tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego? Wszystkie gazety wtedy o tym pisały! Nagłówki ujadały wielkimi literami niczym jeden wściekły pies: „Tragiczna śmierć miliardera!”, „Król czarnego złota popełnia samobójstwo!”, „Ethan Snow w pijanym transie wjeżdża do rzeki!”. Ciała nigdy nie odnaleziono. Śledztwo podobno ciągnęło się całymi miesiącami.
Początkowo ludzie plotkowali, każdy mieszkaniec Nowego Jorku zdążył już wyrobić sobie własną spiskową teorię. Jedni utrzymywali, że zabili go jego hazardowi przeciwnicy, których to Ethan uwielbiał torturować ogrywając z wszystkiego co mieli, łącznie z ich małżonkami. Sam byłem świadkiem, jak pewnego wieczoru wygrał w bakarata piękną Eliz, żonę Johna Newmana właściciela sieci magazynów z żywnością rozciągniętych po całych południowych Stanach. Wygrana jednak mu nie wystarczyła. Zawsze był niezwykle zachłanny, upajał się cierpieniem innych. Po skończonej partii zażądał od Eliz by oddała mu się na stole przy którym jeszcze nie tak dawno przegrał ją jej ukochany. Wyraz twarzy Johna, gdy Ethan wbijał swojego nabrzmiałego członka w jej ciasne pośladki, zdarłszy z niej piękną sukienkę, pozwalając by zebrani ujrzeli jej krągłe piersi podskakujące przy każdym uderzeniu, był nie do opisania. Eliz pojękiwała cicho wbijając paznokcie w pośladki kochanka. Podobało jej się to, prosiła o więcej, w tamtym momencie kochała go bardziej niż swojego męża, a John to zauważył.
Krążyły także plotki o zazdrosnych kochankach Ethana, jego politycznych, czy gospodarczych przeciwnikach. Nikt jednak nie uwierzył w teorię o samobójstwie. Prostaczkom ciężko sobie wyobrazić Boga, prawdziwego Boga w ludzkiej skórze odbierającego sobie życie z jakichś „śmiertelnych” pobudek. Jednak ludzie biedni mają to do siebie, że nie potrafią dostrzec nic poza czubkiem własnego nosa. Tak też było z detektywami przydzielonymi do tej sprawy. Śledztwo zbyt szybko zamknięto, powołując się na brak dowodów. W końcu ciała nigdy nie odnaleziono. Nikt nigdy nie zeznawał, nikogo o nic nie pytano. Pieniądze potrafią uciszyć nawet najbardziej wyszczekane gęby, a Snow za życia miał ich obrzydliwie dużo. Niewyobrażalna ilość pieniędzy, których nikt już nigdy nie widział. Pewne jest jedno, komuś zależało na szybkim zakończeniu śledztwa, osobie która wiedziała co się stało z całym majątkiem.
Wracając jednak do wydarzeń poprzedzających feralny wypadek. Czternastego lipca miało się odbyć kolejne spotkanie w posiadłości Ethana. Wielki Zamek, otoczony z każdej strony połaciami gęstego ciemnego lasu sprawiał wrażenie niezwykle niedostępnego, złowrogiego miejsca.
Nowo przybyli goście wjeżdżając przez główną bramę rezydencji poruszali się po żwirowym trakcie prowadzącym wprost pod sam zamek. Podczas drogi towarzyszył im tuzin ślepych mnichów wyrzeźbionych w kamieniu. Pilnowali drogi, wzbudzając lęk w sercach gości. Ethan nigdy nie witał przybyłych osobiście, jak na dobrego gospodarza przystało. Pragnął aby przywitani przez służbę, samodzielnie stawili czoła potworowi jakim był Zamek. Kochałem to, uwielbiałem stać wysoko na szczycie wielkich schodów. Ukryty w mroku mogłem podziwiać ciemne, drobne sylwetki wielkich ludzi, którzy osiągnęli w życiu niemal wszystko. Napawałem się ich strachem, niepewnością którą z każdym kolejnym krokiem potęgował Zamek. Budynek bowiem zaprojektowano w wymyślny sposób. Jego nienaturalne proporcje wywoływały u człowieka uczucie mniejszości. Nieregularne kształty okien, wysokie sufity, zbyt duże drzwi i klamki. Nawet stopnie schodów były większe niż to przyjęto w budownictwie.
Sala bankietowa, serce Zamku, pomieszczenie do którego zmierzali wszyscy zaproszeni. Najpiękniejsze z miejsc jakie kiedykolwiek było dane ujrzeć człowiekowi. Widok, którego nie da się opisać słowami, jedno spojrzenie wystarczy by pochłonąć cię do reszty, zahipnotyzować. Ludzie odwiedzający Zamek po raz pierwszy nie potrafili wyjść z zachwytu. Ethan zawsze stał nieopodal, pozwalając im nacieszyć oczy nim sam podchodził z wyciągniętą ręką, powitalnym gestem.
Tamtego wieczoru nikt nie spodziewał się trzynastego gracza, niespodziewanego gościa, w oczach którego próżno było szukać strachu, czy uczucia mniejszości. Nikt nie widział kiedy podjechał, jak przybył. Po prostu zjawił się w drzwiach prowadzących do sali bankietowej wzbudzając zainteresowanie wszystkich zebranych. Nawet sam Ethan odwrócił wzrok od swych kart, ze złością spoglądając na przybysza. Pamiętam, jego nienaganny, niezwykle elegancki ubiór, jednak nie potrafię przypomnieć sobie szczegółów, moje wspomnienia są rozmazane. Jego wygląd, głos pulsuje w mojej pamięci, lecz ile kroć staram się go przywołać, przyjrzeć mu dokładnie, zanika, tonie w mętnym oceanie myśli.
Szatański pomiot władczym krokiem przekroczył próg zmierzając ku stołowi, w jego oczach widać było szalone pragnienie czegoś obcego, niezrozumiałego. Zasiadł obok Ethana na krześle wcześniej zajmowanym przez Alexa Portmana, który nagle po prostu wstał i się pożegnał. Mężczyzna rozejrzał się po twarzach zebranych graczy. Nie pamiętam jego słów, wiem tylko, że jedynie Ethan zgodził się z nim zagrać. Mieli rozegrać pięć partii, po każdej zwycięzca mógł zażądać jednej rzeczy należącej do przeciwnika. Snow był przekonany, że wygra, przecież on nigdy nie przegrywał. Używał magicznych sztuczek... Atmosfera zaczęła się zagęszczać, goście w strachu żegnali się opuszczając pospiesznie posiadłość gospodarza, która wkrótce miała już nie należeć do niego.
W sali bankietowej pozostały już tylko cztery osoby: tajemniczy przybysz, Ethan, jego piękna młoda kochanka, której imienia nawet on sam nie pamiętał oraz John Newman, który w tamtym momencie poświeciłby wszystko, byle tylko zobaczyć upadek Snowa. Po pierwszych dwóch partiach, Ethan został pozbawiony swojego imperium naftowego, swojego ukochanego Zamku oraz wszystkich pieniędzy jakie posiadał. Słone drobinki spływały mu po czole kiedy na stole pojawiały się karty rozpoczynające trzecie rozdanie. Dostał czwórkę z ósemką, dobierając jedną kartę na chwilę się uspokoił, wiedział, że tym razem ma szanse się odegrać. Niestety krupier w postaci diabelskiego przybysza wydał mu asa, tym samym odbierając ostatnią rzecz jakiej jeszcze Ethan nie stracił, duszę.
Newman z trudem przełknął resztki ciepłego whisky zalegające na dnie szklanki. W sali bankietowej panowała przeraźliwa cisza, nikt nie odważył się nawet odkaszlnąć. John myślał, że Snow zaprotestuje, zaśmieje się w twarz swojemu przeciwnikowi, zrobi cokolwiek byle przerwać ten cyrk. Jednak Ethan jedynie otarł pot z czoła poganiając przybysza. Wciąż czekała ich piąta partia.
Pamiętam straszliwy ból jaki towarzyszył moim ponownym narodzinom, krzyczałem, lecz nie byłem wstanie usłyszeć swych słów, miotałem się jednak na próżno, ciało którego niegdyś byłem częścią po prostu siedziało, czekając na swoje karty. Zadziwiające, że nikt z zebranych, nawet ja sam czy to jako jedność, czy już samodzielny byt nie zwracałem uwagi na mężczyznę w czerni. On po prostu tam trwał, jako coś oczywistego, coś zdecydowanie potężniejszego od nas.
Nazywali Ethana Bogiem, nazywali nas Bogiem, jednak to już dawno przesądzona sprawa. Cały czas szukamy, jednak nasz wysiłek zdaje się daremny. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile diabłów spotkaliście w swoim życiu. Ile demonów minęliście na ulicy? Cóż, przyznać muszę, że troszkę ich jest na tym świecie. Minęło przecież już tyle lat… przez ten czas sporo zaobserwowałem. Przez całe życie Snow był zbyt pewny siebie, zbyt próżny. Nikt nie powinien mianować się Bogiem, bo prędzej czy później zjawi się ktoś kto mu to odbierze.
Piąta partia okazała się zaskakująca. Nie potrafię tego zrozumieć, czy to szczęście opuściło przybysza, czy też dopisało Ethanowi. Zdawało się, że czas się zatrzymał gdy Snow do „zera” dobierał jedną kartę. Chyba każdy przysiągłby, że jest to niemożliwe by padła liczba wyższa od czterech. Może to prawdziwy Bóg zlitował się nad swoją naiwną, głupiutką owieczką? Zdaje się, że to jedna z tych zagadek na które odpowiedzi nigdy się nie poznaje. Przysiągłbym, że zauważyłem uśmiech na twarzy tego piekielnego pomiotu kiedy Ethan otrzymał dziewiątkę. Przysiągłbym i pewno sam bym przegrał.
Wszystko działo się tak szybko. Nagle pędziliśmy rozpędzonym Maserati po podjeździe posiadłości demona. Snow trzymał pewnie kierownicę w jednej ręce, drugą zajmowała mu prawie całkowicie opróżniona butelka whisky. Pomimo że wypił większość złocistego płynu prawie wcale się nie upił. Prowadzony Bożym palcem zachowywał trzeźwość umysłu, nawet w momencie gdy wjeżdżaliśmy na most prowadzący do Nowego Jorku. Był zaledwie o jeden szybki, zdecydowany ruch kierownicą od ziemnej, kojącej wody. Ruch na który zdecydował się bez wahania.
Ciekawi was zapewne czego zażądał Ethan po wygraniu ostatniej rundy?

*

Stary, brzydki funkcjonariusz podrapał się po czubku łysiejącej głowy.
— Nie bardzo synu, nie bardzo. — Jego głos był suchy i surowy. Nie zapowiadał niczego dobrego. Doświadczenie, podpowiadało mu, że już nigdy nie uda się rozwiązać tych wszystkich brutalnych morderstw, o które był oskarżony podejrzany. Spojrzał pytająco na swojego młodszego kolegę, który siedząc naprzeciwko Ethana skrupulatnie notował każde słowo wypowiedziane w sali przesłuchań. Młody zajęty pisaniem, nawet nie zwrócił uwagi na przełożonego.
— Urzekająca historyjka, a może tak opowiesz nam wreszcie dlaczego zabiłeś tych wszystkich ludzi? Chyba nie będziesz dalej szedł w zaparte, że szukasz jakiś tam demonów by połączyli cię z twoim urojonym koleżką? Żaden psychiatra nie uwierzy w te bujdy, pójdziesz prosto na krzesło... obiecuje ci to! — Ethan nie słuchał, wpatrywał się przenikliwie w funkcjonariusza z ołówkiem, który pisał coraz szybciej i szybciej. — Skończ już wreszcie! — Nerwy nie wytrzymały, ciekawość wzięła górę. Stary pochylił się nad kolegą, chcąc mu wyrwać notatnik, przeczytać cóż takiego on tam skwapliwie zapisuje. Jednak gdy się tylko pochylił poczuł dziwne ukłucie. Młody funkcjonariusz z nadludzką prędkością wbił zaostrzony ołówek prosto w tętnice swojego przełożonego. Dźgał raz za razem, pozwalając krwi tryskać na wszystkie strony. Notatnik upadł na ziemię, Ethan wychyliwszy się nieco dostrzegł chaotyczne pismo. „Zabij go, zabij go, zabij go...” słowa powtarzały się bez końca, na twarzy Snowa pojawił się komiczny grymas – skrajnego rozbawienia.

— Widzisz Ethan, następnym razem nie daj do siebie strzelać na środku ulicy. Wszystko później się komplikuje! — Cóż to ja mam za życie z nim. Dobrze, że choć ciało tego funkcjonariusza jest całkiem wygodne.
— Gdybyś się nie odzywał, wszystko poszłoby jak po maśle! Skąd ja u licha miałem wiedzieć, że ten demon będzie miał pod ręką karabin maszynowy, co ja wyrocznia jakaś? Bierz się do roboty i wyciągnij nas stąd, mamy zadanie do wykonania! — Bla, bla, bla tylko by narzekał niewdzięcznik, a to ja muszę kraść ciała i odwalać całą brudną robotę, a on tylko umiera! Phi, też bym potrafił robić za nieżywą tarczę!

Ethan Snow 1.5: Dalsza część notatki



Cytat:Publikuje jedynie część całości, ponieważ mniejsze ilości łatwiej się czyta. W tekście występuje nawiązanie do literatury. W każdej kolejnej także. Jeśli tekst spotka się z aprobatą doczekają się one publikacji, jeśli nie to trudno.

Dziękuję za lekturę.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Ethan Snow 1.0: Historia życia nieżyjącego człowieka - przez Magiczny - 07-01-2015, 21:16

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości