Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Delilah 2000
#1
- Jestem pisarzem - bąknął pod nosem Bernard, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć.
Znudzony sprzedawca z sex-shopu oderwał wzrok znad działu ekonomicznego jednej z lokalnych gazet.
- Pan tu pierwszy raz? - spytał retorycznie.
- Jestem pisarzem - powtórzył Bernard, błądząc wzrokiem po rzędach różnorodnych dildo stojących na półkach i prężących się dumnie, niczym drużyna piłkarska tuż po otrzymaniu pamiątkowych medali.
- Rozumiem. Nikomu ani słowa - przyrzekł sprzedawca. - Czasami przychodzą tu pisarze...
- Naprawdę? - Bernard wyraźnie się ożywił. Spoglądał na mężczyznę zza lady z nadzieją, że ten powie coś więcej. Jakby istniał jakiś podręcznik zawierający wzory zachowania w sex-shopie dla pisarzy. Sprzedawca jednak milczał.
Bernard także się nie odzywał, ale w głowie pracował mu z mały motorek.
"Duży nochal, pewnie Żyd" - pomyślał, lustrując sprzedawcę wnikliwym spojrzeniem, godnym prawdziwego pisarza. "Zmęczone, stare oczy, znieczulone przez codzienne wpatrywanie się w najbardziej wyuzdane akcesoria erotyczne" - notował w zakamarkach umysłu. Być może kiedyś to wykorzysta, kto wie...
- Czy jest szansa, że czytałem coś pana autorstwa? - zainteresował się sprzedawca.
- Nie pisuję do świerszczyków - prychnął Bernard.
- Och, zakłada pan, że skoro jestem sprzedawcą w sex-shopie, to automatycznie powodują mną najniższe instynkty i brukowe gusta. Powszechny błąd - uśmiechnął się po raz pierwszy. - Zapewne sądzi pan, że moje ulubione zajęcie to żłopanie piwa, zajadanie się pizzą, oglądanie filmów pełnych seksu, krwi i przemocy. - Bernard nic nie odpowiedział, więc sprzedawca kontynuował, wymachując przy tym palcem wskazującym jak prezydent Kennedy. - Że mam na imię Bob, że lubię wąchać własne pierdy, nie mam
dziewczyny i potrafię wybekać "Odę do radości", a moją jedyną lekturą jest program telewizyjny.
"Dokładnie" - pomyślał Bernard.
- Ależ skąd - powiedział.
- To, że mam rudą brodę nie czyni ze mnie zboczeńca i nie znaczy też, że mam w nią powtykane resztki chipsów. Chce pan sprawdzić?
"Nie" - pomyślał Bernard.
- Nie - powiedział. Ucieszył się, że wreszcie może być szczery.
- Uwielbiam filmy Bergmanna, mój ulubiony muzyk to Miles Davis, piję dobre francuskie i kalifornijskie wina, uwielbiam prozę rosyjską i programy kulinarne. I, cholera, nazywam się Bob. - Mówiąc to, wyciągnął dłoń w stronę Bernarda.
- Bernard - przedstawił się. Od razu poczuł się lepiej, ale tylko przez chwilę, bo zaraz przepełniło go uczucie, że wchodzenie w jakiekolwiek relacje ze sprzedawcą z sex-shopu to bardzo zły pomysł. Ale było już za późno na tego typu refleksje.
- Czego więc szukasz, Bernardzie? - spytał Bob.
Bernard odczuwał wdzięczność, że sprzedawca nie ponawiał pytania o dorobek literacki. Jak na razie stanowiła go tylko jedna książka, "Powiew chwały", wydana w podrzędnym wydawnictwie, dosyć niskim nakładem i tylko w miękkiej okładce. Ostatnio znalazł ją przypadkiem w jednym z tych koszów w supermarkecie, gdzie walały się inne tego typu pozycje w promocyjnej cenie - 4,99$.
- Ja...
- Raczej nie chodzi o dildo – Bob uniósł do góry jedną brew.
- Nie...
- Ani o żadne lubrykanty.
Bernard poczuł jak kołnierzyk w koszuli zaczyna go uciskać.
- Nie... Ja...
- A może interesuje cię damska bielizna? - Bob wskazał ręką na gablotę przy ladzie, gdzie można było podziwiać czerwone i czarne majteczki, biustonosze i podwiązki. - Może chcesz, na potrzeby swojej najnowszej książki, rzecz jasna, poprzymierzać to i owo, żeby realniej opisać swojego bohatera, który jest transwestytą?
- Niezupełnie...
- Sado-maso? - Bob obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni w lewo, by pokazać, gdzie znajdują się przedmioty z dużą zawartością skóry i ćwieków. Bernard podążył za nim wzrokiem, po drodze natykając się na sztuczne waginy.
- Sztuczne waginy... - wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem, bardziej ze zdumienia niż z pożądania. Bob również zauważył tę subtelną różnicę.
- Są doskonałe - przyznał, po czym wpatrywali się w ten gumowy wynalazek, lekko kiwając głowami, jakby w kontestacji nad niedościgłym dziełem sztuki, autorstwa nadzwyczaj uzdolnionego artysty. - Ale nie po to tutaj przyszedłeś, Bernardzie?
- Rzeczywiście - Bernard z zakłopotaniem spuścił wzrok i zaczął kreślić palcem na ladzie ósemki. - Nie wiem, czy są może tutaj… Jakby to powiedzieć…
Bob uniósł otwartą dłoń, żeby uciszyć swojego klienta.
- Doskonale wiem o co ci chodzi - rzekł. - Poczekaj chwilę.
Wyszedł na zaplecze.
Bernard obserwował sylwetkę sprzedawcy niknącą za drzwiami - a raczej plastikowymi paskami w kolorze tęczy, za którymi znajdowało się coś w rodzaju magazynu. Nie wiedział po co poszedł Bob, ale po raz kolejny poczuł jak ogarnia go zwątpienie. Gdzie jest siła, męskość, spokój, opanowanie? Przyszedł tu w końcu ubrany tak, jak ubierają się pisarze - założył nawet okulary zerówki i koszulę w kratkę, nie golił się od trzech dni, a włosy ułożyły się bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka. Zamiast porażać powagą i pewnością siebie, Bernard obawiał się, że wychodzi na idiotę i prawiczka. Choć prawiczkiem nie był, a idiotą się nie czuł.
A może dać sobie spokój? Pójść gdzie indziej… Ten sklep jest już spalony. Przedstawienie się sprzedawcy było błędem. Gdzieś głęboko pod skórą czuł, że mężczyźni tak tego nie załatwiają. Wizyta w sex-shopie powinna być krótka i konkretna. Bez zbędnych słów, z minimalnym kontaktem wzrokowym, a wszystko obarczone obustronnym wstydem, ale i niewypowiedzianą, ale wyraźnie odczuwalną obietnicą zachowania milczenia. Co właściwie oznaczała obecność w takim przybytku jak ten? Że jest się kiepskim w łóżku, że żona jest niezadowolona, że czas spróbować czegoś nowego, bo stare metody zawodzą? Czy sprzedawca po wielu latach pracy jest w stanie wyczytać coś z twarzy klienta? Określić cel jego wizyty? Czy wystarcza chwila, by określił kupującego jednym słowem?
Impotent. Sadysta. Masochista. Gej.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował to taka etykieta. A kim był on sam?
Bernard powziął decyzję o natychmiastowej ewakuacji.
Gdy tylko się obrócił w stronę drzwi, z zaplecza wynurzył się Bob, dzierżąc oburącz kolorowe pudło z przezroczystą folią na górze.
- Jestem pisarzem - bąknął Bernard zupełnie bez sensu.
Bob nie dał po sobie poznać, że cokolwiek słyszał, bowiem kroczył z dumą do lady, na której położył pudełko.
- Delilah - powiedział, promieniejąc z dumy - przyszła dziś rano, jeszcze nie rozpakowałem. Można by rzec, że jeszcze ciepła - dodał, po czym zaśmiał się odrobinę za głośno.
Obaj, powodowani niemal równorzędną ciekawością, pochylili się nad pudełkiem, z którego spoglądała na nich kobieca twarz o niezwykle zdziwionej minie.
- Jak się ją nadmucha, to wygląda dużo lepiej – zapewnił Bob. – Tak to już z nimi jest. Faceci doceniają jędrne kształty.
- Ach tak – skomentował Bernard. Choć komentarz ten był nad wyraz skąpy, to nie oddawał faktycznego stanu duchowego pisarza. Uzbrojony w dość wygimnastykowaną wyobraźnię, potrafił sobie wizualizować jak będzie wyglądała twarz Delilah po nadmuchaniu. Poczuł nagły przypływ nieokiełznanej radości. Życie wydało mu się tak proste i piękne, miliony dolarów, które kiedyś zarobi stały się czymś niemal oczywistym, a miłość? Miał wrażenie, jakby znał to uczucie od zawsze. Od podszewki. Kiedy tylko zrozumiał, że właśnie zakochał się w gumowej lalce, odsunął się nieznacznie od pudełka i spojrzał w oczy Boba.
Boże… A co, jeśli mnie przejrzał? Jeśli on wie?
- Ale będzie miała cyce! – powiedział Bernard przesadnie głośno. – Ho, ho! – dodał, pokazując rękami za pomocą uniwersalnych gestów, jak sobie wyobraża biust Delilah.
Bob staksował swojego przyszłego klienta wzrokiem, po czym westchnął głęboko.
- Życzy pan sobie odpakować?
„Ciekawe gdzie ma wentyl”, pomyślał Bernard.
- Pytam, czy odpakować?
- Co?
- Czy odpakować?
- Tak, proszę – poprosił Bernard.
Bob zerwał foliowe opakowanie, a następnie zdjął górną część pokrywy. Z daleka wyglądało to, jakby dwóch mężczyzn odpakowywało jakąś drogą suknię z ekskluzywnego sklepu.
Z wprawą wykwalifikowanego rzemieślnika rozprostował gumową i płaską sylwetkę lalki, a chwilę później sięgnął pod ladę po przewód do pompki. Następnie bez trudu odnalazł wentyl, który znajdował się w dolnej części pleców i przytwierdził końcówkę przewodu.
- Sprężone powietrze – wyjaśnił, gdy po naciśnięciu tajemniczego przycisku Delilah zaczęła powoli nabierać bardziej ludzkich kształtów.
- Ale ma szerokie usta – pozwolił sobie na komentarz Bernard.
- To nie przypadek – odparł Bob. – W produkcji gumowych lalek nie ma przypadków. – Dodał z filozoficznym zacięciem.
Bernard zanotował sobie te słowa w pamięci. W końcu był pisarzem.
Kilka sekund później Delilah objawiła im się w całej okazałości.
- Jest taka… - bąknął Bernard, nie umiejąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Prawda? – zgodził się Bob.
Bernard podszedł bliżej i wysunął dłoń w kierunku twarzy Delilah, ale zatrzymał ją dosłownie centymetr od twarzy lalki.
- Czy mogę dotknąć? – upewnił się.
- To nie muzeum. A poza tym nie wyobrażam sobie innej rzeczy, którą można dotknąć intymniej niż lalkę z sex-shopu.
Opuszki palców pisarza dotknęły wreszcie materiału pokrywającego twarz lalki. Wodził delikatnie po jej ciele ze sztucznego tworzywa jakby zarabiał na życie graniem na harfie. Studiował z uwagą godną historyka sztuki każde zagłębienie, każdy detal i każdą wypukłość. Nie zrażał się brakiem ciepła wydzielanego przez ciało prawdziwej osoby, nie przejmował się brakiem gęsiej skórki u Delilah. Od stóp do głów traktował ją jak prawdziwą osobę. W jakiś dziwny sposób czuł, jakby sam ją stworzył i ożywił, chociaż patrzyła swoimi sztucznymi oczami gdzieś w kierunku drzwi, a zamiast wnętrzności miała jedynie powietrze pod ciśnieniem.
Może to i lepiej, pomyślał Bernard pomny swych wszelkich niepowodzeń z istotami płci odmiennej, które posiadały mózgi, wątroby, płuca, jajniki i takie tam.
- Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak dotykał kobietę – zachwycił się Bob. – Nawet żywą. Gdyby nie to, że jest z tworzywa sztucznego, to już bym pewnie musiał wyciągać wiadro z mopem.
- Wezmę ją – powiedział Bernard z niesłychanym zdecydowaniem i błyskiem w oku.
- Nie wątpię – sprzedawca pokiwał głową. – Nie wątpię.

* * *

Bernard nie był upośledzony psychicznie. Nie miał też żadnego rodzaju schizofrenii. Delilah, którą przed chwilą nadmuchał i posadził na krześle w jadalni, była tylko lalką. I on to wiedział.
Obszedł niewielki stół dookoła i usiadł naprzeciwko niej. Wpatrywał się w wiecznie otwarte powieki, które zdawały się patrzeć kilkanaście centymetrów nad głową Bernarda, przez co poczucie, że jest lekko ignorowany, uznał za irracjonalne.
„To tylko guma i plastik”, pomyślał, a mimo to odnosił wrażenie, że to żywa osoba. Podobne uczucie towarzyszyło mu w sklepach odzieżowych, gdy widział manekiny. Zawsze wysokie, nienagannie ubrane i wzorcowo zbudowane.
Delilah wyglądała jak ideał kobiety.
Bernard wstał i nakrył ją kocem, a potem znów zajął miejsce po drugiej stronie stołu.
- Masz na coś ochotę? – zapytał w końcu, ale nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Mimo to pytanie to musiało paść. Delilah z tymi szeroko otwartymi ustami sprawiała wrażenie, jakby miała nieustannie na coś ochotę. Jedyną emocją na jej twarzy-masce była rozkosz połączona ze zdziwieniem.
Nie odpowiedziała na pytanie.
- Jestem pisarzem – wyjaśnił Bernard, a potem nastąpiła dwuminutowa cisza, którą wykorzystał na pojedynek z Delilah. Kto pierwszy mrugnie ten przegrywa.
Bernard przegrał.
- Napijesz się? – spytał, po czym, nie czekając na odpowiedź, sięgnął po butelkę whiskey, stojącą nieopodal. Odkręcił korek i upił z niej trzy łyki.
Ośmielony, odsunął krzesło i podszedł do lalki. Dotknął jej sztucznych włosów, a potem przycisnął swoje usta do jej rozwartej paszczy i próbował językiem odnaleźć język, ale nie natknął się na nic takiego.
- Beznadziejnie całujesz – powiedział w końcu i momentalnie zawstydził się swojego czynu.
Spojrzał Delilah w oczy i zrozumiał, że coś się zmieniło. Oczy lalki zaczęły się ruszać.
- Uchlałem się po trzech łykach – jęknął Bernard, przygnieciony ciężarem wstydu i absurdu. Zawsze wydawało mu się, że ma twardą głowę. Jak większość wspaniałych pisarzy, do grona których zresztą aspirował.
- Zjadłabym budyń. Czekoladowy – powiedziała Delilah.
- W porządku – odparł w pierwszej chwili Bernard, odwracając się w stronę kuchni. Ale nagle poczuł jak zdumienie dobiera mu się do skóry na plecach i ciągnie za porastające je włoski. Znów stał twarzą w twarz z Delilah, która wcześniej zdawała się być tylko dmuchaną lalką z nieżywą maską, a teraz patrzyła na niego rozumnymi oczami. I szczęka wreszcie jej się zamknęła.
- Nie mam czekoladowego – wyznał Bernard. – A może być whiskey?
- Ostatecznie… - mruknęła Delilah. Absolutnie nie wydawała się zadowolona. Bernard wolał tę lafiryndę w poprzedniej postaci.
- Zatańczymy? – zapytał Bernard, po czym włączył sprzęt grający, z którego popłynęły dźwięki starych przebojów Toma Jonesa.
- Skoro nie masz budyniu – westchnęła Delilah i wstała z krzesła, a okalający ją koc opadł na ziemię. – Jestem naga – stwierdziła.
- Toś, kurde, bystrzak – mruknął Bernard, po czym niezgrabnie, jak każdy pijak, zdjął koszulę, spodnie i bokserki. A nawet skarpetki. – Jesteśmy kwita.
- Ja jestem Delilah – odparła, dając jednocześnie do zrozumienia, że zamiast mózgu ma powietrze pod ciśnieniem.
- Ja jestem pisarzem.
I jęli tańczyć.
- Muszę ci coś wyznać – zaczął Bernard. – Nigdy wcześniej, no wiesz… Nie byłem z kobietą.
- Nie przejmuj się – Delilah oderwała na chwilę głowę od jego piersi. – Wszystkim się zajmę.
I tańczyli dalej. Najpierw wertykalnie, jak przystało na przykładnych obywateli, a później już bezczelnie, horyzontalnie.
I on jej zaufał.
A ona… A ona wyssała mu duszę.
I tańczyli tak do białego świtu.

***

- Co wiemy o ofierze? – spytał Maurice, inspektor tamtejszej policji.
- Był pisarzem – odparł posterunkowy, zapinając suwak w czarnym worku po sam koniec. – W mieszkaniu oprócz niego nie znaleźliśmy nikogo. Tylko to – wskazał dłonią na pustą, przewróconą butelkę whiskey.
- Wszyscy pisarze to alkoholicy – machnął ręką inspektor Maurice i zamknął sprawę.

***

Bob, sprzedawca z sex-shopu, starannie spakował duszę Bernarda do pustej butelki, w jakiej kiedyś, w starych dobrych czasach sprzedawano farmaceutyki. Dusza, jak każda inna, przypominała coś jakby kosmatą, flanelową piłeczkę wielkości fasolki. Bernarda była żółta. Postawił ją pod ladą, koło sześciu pozostałych, również żółtych – bo tylko takie zbierał – a następnie sięgnął po książkę, którą czytał kilka chwil wcześniej. „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta.
Jedenaście stron później dzwoneczek nad drzwiami oznajmił przybycie klienta.
Przed Bobem wyrósł młody mężczyzna w okrągłych okularach i ze staroświeckimi bokobrodami.
„Wygląda jak księgowy”, pomyślał Bob.
- Dzień dobry – bąknął pod nosem na przywitanie Edward. Rozejrzał się nerwowo po zaopatrzeniu sklepu i spłonął rumieńcem niczym dziewica. – Jestem architektem – powiedział, jakby to miało jakieś znaczenie.
- Tak myślałem. Wygląda pan jak urodzony architekt – uśmiechnął się Bob, ściskając dłoń klientowi. – W czym mogę pomóc? – zapytał tak, jak każdy dobry sprzedawca powinien zapytać.
- Właściwie… - Edward się zawahał.
- Och! – Bob uśmiechnął się dobrotliwie, a w jego oczach pojawił się na ułamek sekundy dziwny, złowrogi blask. – Chyba doskonale wiem, czego pan szuka. Doskonały towar! – rzekł, wyjmując spod lady tekturowe pudło z przezroczystą folią, przez który wyglądała na świat nienapompowana twarz lalki. – Delilah – powiedział, promieniejąc z dumy. – Będzie pan zadowolony. Przyszła dosłownie dziś rano. Można by rzec, że jeszcze ciepła.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Delilah 2000 - przez Laj - 08-02-2014, 14:31
RE: Delilah 2000 - przez Hanzo - 08-02-2014, 16:05
RE: Delilah 2000 - przez Kruk - 09-02-2014, 12:53
RE: Delilah 2000 - przez Piramida88 - 12-02-2014, 19:51
RE: Delilah 2000 - przez Laj - 02-03-2014, 21:19

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości