03-05-2014, 23:48
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04-05-2014, 18:12 przez przemekplp.)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mężczyzna walnął z wściekłością w kierownicę luksusowego bmw. Zaczynał się już cieszyć perspektywą weekendu, ale przypomniał sobie, że zapomniał wziąć z firmy dokumentów, nad którymi miał pracować.
Przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów i zawrócił, gdy tylko nadarzyła się okazja. Nad miastem zachodziło już słońce i na ulicach nie było zbyt wielu samochodów – a w każdym razie nie było ich tak dużo, by mógł powstać jakiś większy korek. Po kilku minutach dotarł pod odrestaurowaną trzypiętrową kamieniczkę. Biura posiadającej prawdopodobnie najgłupszą nazwę na świecie firmy TUF (Twoje Ubezpieczenia i Finanse, obecnie przedsiębiorstwo starało się ze wszystkich sił udawać, że ten skrót ma rozwinięcie) zajmowały całe pierwsze piętro budynku i kilka pomieszczeń na drugim.
Mężczyzna zaparkował na chodniku, wysiadł z samochodu i wszedł do kamieniczki. W środku nie było windy, ale przy ledwie dwóch piętrach, jakie trzeba było pokonać, nie sprawiało to żadnego problemu. A może nie sprawiałoby, gdyby schody były lepiej oświetlone. Tymczasem mężczyzna reagował absurdalnie za każdym razem, gdy robiło się ciemno. Miał tak od kiedy pamiętał i pomimo wielu prób, nie mógł na to nic poradzić.
Nagle usłyszał jakiś szmer. Przyspieszyło mi bicie serce.
- Ogarnij się – powiedział do siebie. A może tylko pomyślał? Sam nie wiedział.
Nerwowo oglądając się w górę schodów, wspiął się kilkanaście stopni w górę. W końcu dotarł na piętro i zapalił światło. Zaczerpnął powietrza i poszedł w kierunku swojego gabinetu. Wyjął klucze z kieszeni płaszcza i przekręcił zamek. Zabrał z biurka grubą teczkę i wyszedł.
Kiedy przechodził obok pokoju szefa zobaczył, że paliło się w nim światło. Wszedł, by się pożegnać. Gdy tylko przestąpił próg, teczka natychmiast wypadła mu z rąk.
Jego przełożony leżał na plecach z plamą krwi na klatce piersiowej.
Paweł Piotrowski został obudzony przez sygnał dzwonka do drzwi. Kiedy tylko się podniósł, poczuł okropny ból głowy.
Boże, nie mogłeś się wczoraj pohamować?
Wymacał telefon na szafce nocnej i wcisnął przycisk. Spojrzał na zegarek. 13:42.
A potem wstał i stwierdził, że jest kompletnie nagi. Obrócił się i zobaczył na łóżku karteczkę.
Musiałam wyjść do pracy, nie chciałam cię budzić. K.
K. Katarzyna. W ciągu ostatnich kilku tygodni, odkąd kancelaria w której był zatrudniony splajtowała, tak wyglądało wiele jego pobudek – no, poza tym dzwonkiem.
Założył bokserki, wciągnął dżinsy i narzucił T-shirt.
Krzyknął, że zaraz otworzy. Poszedł do łazienki i wyciągnął z szafki nad umywalką opakowanie przeciwbólowych tabletek musujących. Rozpuścił trzy. Przejechał szczoteczką po zębach i podszedł do drzwi, w nadziei, że nie będzie się dało po nim poznać, co robił ostatniej nocy. Spojrzał przez judasza i zobaczył swoją bratową, Annę. Dopiero po chwili zauważył, że wyglądała tragicznie. Miała zaczerwienione oczy, zamazany makijaż, była ubrana w jakieś łachmany. Paweł otworzył.
- Co… co ci się stało? – zapytał, próbują nie dać po sobie poznać, jak bardzo pulsowała mu głowa.
- Aresztowali Marka – wykrztusiła drżącym głosem.
Marek był bratem Pawła. Kilka lat temu, po śmierci ojca, pokłócili się i od tego czasu nie rozmawiali ze sobą. Anna pośredniczyła między nimi, jednak w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w ogóle nie było to potrzebne. Zachowywali się, jakby byli jedynakami.
- Oglądałeś telewizję?
- Miałem… miałem męczący wieczór.
Wymierzyła mu policzek. Zawył. Miał wrażenie, że większego bólu jeszcze nigdy nie czuł. Zaczął masować miejsce, gdzie uderzyła, a ona kontynuowała.
- Twój brat jest podejrzany o morderstwo, kretynie!
Tego Paweł nie przewidział.
- I chcesz mojej pomocy? Nagle sobie o mnie przypomniałaś? – zapytał bezczelnie.
Kolejny policzek. Kolejny wybuch w głowie.
- Chyba, kurwa, nie zapomniałeś, że to twój najbliższy krewny?!
Tym razem go nie uderzyła. Nagle, bez zapowiedzi wybuchła płaczem i padła przed nim na kolana.
- Błagam cię…
Paweł objął ją. Zaproponował jej, by usiadła w salonie. Zaparzył dwie filiżanki herbaty z cytryną i podstawił jedną z nich przed Anną, zupełnie jakby to miało jej pomóc.
- Jak to się stało? – zapytał i wypił łyk. Omal nie oparzył się w język.
- Aresztowali go za zabójstwo Janusza Wojciechowskiego – odparła Anna.
Paweł słyszał o nim. Był szefem firmy oferującej pożyczki i ubezpieczenia. Kilka, może kilkanaście miesięcy wcześniej czytał w gazecie artykuł o jego zatargach z klientami. Prawdopodobnie nie wygrałby plebiscytu na najbardziej uczciwego przedsiębiorcę, ale jego kontrahentom nie udało się zbyt wiele ugrać przed sądem.
Potem Anna opowiedziała wszystko po kolei, tylko kilka razy przerywając wybuchem płaczu. Ostatnio ona i Marek mieli kłopoty finansowe. Postanowili wziąć pożyczkę, ale ich zdolność kredytowa była żadna i nie liczyli, że dostaną ją od jakiegokolwiek banku. Znaleźli ogłoszenie firmy TUF i zadzwonili. Tam zagwarantowano im pięćdziesiąt tysięcy złotych bez potrzeby dostarczania jakichkolwiek gwarancji finansowych. Kazano im tylko uiścić opłatę wstępną – sześć tysięcy. Po dwóch miesiącach otrzymali odpowiedź, że nie dostaną pożyczki. Marek oszalał. Tego wieczoru, kiedy Wojciechowski został zamordowany, poszedł nabuzowany do jego biura, by zażądać zwrotu pieniędzy i wykrzyczeć mu, co o nim myśli. Był widziany w okolicy miejsca zbrodni, zarejestrowała go też kamera. Do tego w koszu na śmieci piętro niżej policja znalazła zakrwawiony nóż, pasujący do ran kłutych zadanych ofierze. Znaleziono na nim odciski palców Marka. Sprawa wydawała się ewidentna, tego ranka policja zawitała do ich domu.
- Marek mówi, ze jest niewinny. – Anna miała ponurą minę. – Chcę mu wierzyć.
- Mam go bronić? – spytał Paweł. – Wiesz, że zajmuje nie zajmuje się takimi sprawami.
Anna pokręciła głową.
- Chcę, żebyś pomógł mi dowiedzieć się, co naprawdę się stało.
Paweł miał wrażenie, że zaproponowano mu właśnie nadzór nad badaniami dotyczącymi wiązek wysokoenergetycznych neutrin. Miał do tego mniej więcej takie same kompetencje, jak do sprawdzania przez kogo został zamordowany kontrowersyjny biznesmen.
Anna chyba jednak zdawała sobie z tego sprawę.
- Tak, wiem. Nie nadajesz się do tego. – Uprzedziła go. – Ale jesteś jedyną osobą, której teraz ufam i… - Rozejrzała się. – I z tego co wiem nie masz teraz zbyt wielu zajęć.
Paweł był bardzo niezadowolony z tej propozycji. Nie potrafił jednak prosto z mostu odmówić członkowi rodziny w takiej sytuacji.
- Niedługo będę musiał szukać pracy.
Anna odsunęła w połowie pełną filiżankę.
- Jeśli nie zamierzasz mi pomóc, po prostu to powiedz. – Niemal wykrzyczała te słowa. – Wyjdę stąd i więcej się nie zobaczymy.
Paweł głośno przełknął ślinę.
- Niech będzie.
Przez następną godzinę Anna bardziej szczegółowo opowiadała mu, co się stało. Marek twierdził, że poszedł do Wojciechowskiego i trochę go postraszył. Zarzekał się, że nawet go nie tknął. Biznesmen został zadźgany przez kogoś naprawdę wściekłego – miał ponad pięćdziesiąt ran kłutych na klatce piersiowej i brzuchu. Prawdopodobnie próbował się bronić, ale chociaż był wysoki i szeroki, to raczej dzięki pączkom niż siłowni i nie miał szans z napastnikiem.
- Jak to możliwe, że na nożu znalazły się odciski palców Marka? – spytał Paweł. Wydawało mu się nie do pojęcia, że jego brat rzeczywiście był niewinny.
- To nasz nóż kuchenny – odparła Anna. – Marek twierdzi, że zawieruszył się kilka dni temu. Ja nie zwracałam uwagi.
Oczywistym było, że jeśli Marek był niewinny – a według Pawła ciągle wydawało się to bardzo mało prawdopodobne – to ktoś musiał chcieć go wrobić.
- Muszę porozmawiać z Markiem.
Paweł zadzwonił do znajomego prokuratora, dzięki czemu udało mu się umówić widzenie już na popołudnie kolejnego dnia. Dotąd był tak zafrapowany sprawą Marka, że ani razu nie pomyślał o tym, że pierwszy raz od niezliczonych miesięcy będzie musiał porozmawiać ze swoim bratem. Kiedy to sobie uświadomił stanął zszokowany w pół kroku na środku ulicy.
Nie miał pojęcia, jak do tego podejść. Może powinien traktować Marka jak zwykłego klienta, z którym nie łączyła go żadna więź? Albo udawać, że nie było wielkiej awantury po pogrzebie taty i ostatnich pięciu lat? Wyjaśnić wreszcie wszystkie nieporozumienia, przeprosić go i wybaczyć mu?
BIIIIIIIIIIIIIIIIIIP!
Nadjeżdżający samochód ledwo zdążył zahamować. Paweł dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że zatrzymał się na przejściu dla pieszych. Kierowca wykrzykiwał coś do niego, ale szyby samochodu uniemożliwiały zrozumienie słów. Nie było to zresztą potrzebne – mógł sam domyślić się, że była to w istocie wiązka wulgaryzmów.
Znalazłszy się po drugiej stronie ulicy, przeszedł kilkanaście metrów i stanął pod siedzibą redakcji Kuriera Podkarpackiego. Znajdowała się ona w obskurnym, czteropiętrowym budynku, negatywnie wyróżniającym się w otoczeniu kamienic i nowoczesnych budynków mieszkalnych. Paweł nie wiedział, kiedy został wybudowany, ale sądził, że stanowił on jedną z licznych w Rzeszowie pamiątek po kilkudziesięciu latach komunizmu.
Na parterze znajdował się sklep spożywczy, salon fryzjerski i gabinet radcy prawnego. Pawłowi nigdy nie udało się go poznać, mimo że wiele razy przychodził do tego budynku. Redakcja zajmowała całe pierwsze piętro. Było to jedno duże pomieszczenie z kilkunastoma komputerami i kilka mniejszych gabinetów, należących do redaktora naczelnego, jego dwóch zastępców i sekretarza. Miejsca i sprzętu było tu więcej niż potrzebowali pracujący w gazecie dziennikarze, co stanowiło pamiątkę po lepszych czasach, gdy do drzwi nie pukał kryzys gospodarczy, a prasa codzienna nie musiała ustępować miejsca portalom internetowym.
To tu pracowała Kasia – przyjaciółka i ostatnio nie-taka-okazjonalna kochanka Pawła. Ciężko było opisać ich relacje. Sądził, że nie zniósłby jej śmierci, ale nie wytrzymałby też ślubu z nią.
W tej chwili w redakcji przebywało tylko kilka osób, w tym ona. Gdy tylko go zobaczyła zaczęła do niego machać, sugerując, by podszedł.
- Wiesz, co się stało? – zapytał, nie przywitawszy się.
- Tak. Dzwoniłam do ciebie z piętnaście razy.
Paweł dopiero teraz zorientował się, że od wizyty bratowej ani razu nie spojrzał na komórkę. Zostawił ją przy łóżku.
- Odwiedziła mnie Anka. – Zawiesił głos. – Chce, żebym pomógł jej dowiedzieć się, co się stało.
Kasia spojrzała na niego dziwnie.
- Paweł, wiem, że on jest twoim bratem, ale ta sprawa wydaje się być oczywista.
Rozłożył ręce.
- Nie miałem sumienia odmówić. – Popatrzył na jej biurko. Po lewej stronie laptopa stała idealnie uporządkowana sterta gazet i notesów, a po prawej kubek z kawą. Zajmowała się głównie absurdalnymi problemami zwykłych ludzi i z całą pewnością nie kazano jej zająć się morderstwem Wojciechowskiego, ale musiała coś wiedzieć. Właśnie po to tu przyszedł. – Co ustaliliście?
- Robi się bardzo ciekawie. – Uśmiechnęła się. Była w swoim żywiole. – Kilka osób wykiwanych przez TUF stworzyło petycję, w której domagają się od sądu łagodnego potraktowania twojego brata. Tomek pojechał porozmawiać z ich liderem. Teraz podpisało się pod nią już… - Zamilkła na chwilę i postukała kilka razy w touchpad laptopa. – Trzydzieści sześć osób. Łał. – Następnie weszła na stronę Kuriera. Naczelne miejsce zajmował obrazek eskortowanego przez policję Marka P., z podpisem Morderca kontrowersyjnego biznesmena aresztowany. Kasia kliknęła w link i przewinęła w dół, gdzie znajdowały się komentarze. Zaczęła czytać na głos. – Morderstwa nie popieram, ale skurwiel dostał za swoje. – Wzięła głęboki oddech. – Tak powinno się ich karać. Tymczasem w III RP oszuści mają najlepiej. – Przeczytała jeszcze kilka komentarzy. Tylko w dwóch pojawiło się jednoznaczne potępienie mordercy. Potem zamknęła przeglądarkę. – Wygląda na to, że twój brat ma poparcie społeczeństwa.
Paweł przypomniał, że jego planem na najbliższe tygodnie miało być udowodnienie, iż to nie Marek zasłużył sobie na to wstawiennictwo. Poprosił, by informowała go na bieżąco i wysłała mu wywiad z autorem petycji, gdy tylko będzie to możliwe.
W drodze powrotnej planował odwiedzić Annę, pocieszyć ją i poinformować, że jutro będzie rozmawiał z jej mężem. Stwierdził jednak, że po powrocie do domu wyśle jej SMS-a, a zamiast tego odwiedził pierwszą napotkaną knajpę i zamówił wódkę.
Wiedział, że nazajutrz musi być w stanie trzeźwo myśleć, dlatego po kilku kieliszkach poprosił o rachunek. Nie zauważył, by specjalnie pomogło, ale też nie zaszkodziło – nie licząc tego, że dołożył prawdopodobnie kolejny klocek do postępującej degradacji wątroby.
Zamówił taksówkę i wysiadł pod domem. Spojrzał do portfela. Miał jeszcze ponad trzysta złotych, a na koncie trzymał znacznie więcej. To były oszczędności zgromadzone przez kilkanaście lat pracy zawodowej. Paweł zamierzał je przeznaczyć na emeryturę i kolejny raz postanowił sobie, że zabierze się za pracę. Gdy tylko skończy całą tę aferę z Markiem.
Kiedy wrócił do mieszkania, położył się na łóżku. W zasadzie nie czuł się pijany, chociaż pewnie gdyby miał zrobić coś wymagającego precyzji, miałby problem. Złapał do ręki telefon, wszedł do kontaktów, wybrał Annę i stuknął w ikonę koperty. Nie trafił. Zamiast tego zaczęło się połączenie. Szybko się rozłączył i spróbował jeszcze raz. Tym razem się udało. Wycelowanie w niewielkie ikonki symbolizujące poszczególne problemy było dla niego sporym problemem, ale po kilku minutach wysłał wyglądającą na dość normalną wiadomość.
Juteo mam widzenie z Markiem. Kaska mowi, ze kleinci JW szykuja jakas petycje w jego obronie. Trzymj sie.
Tego wieczoru Kaśka nie mogła go odwiedzić. Siadł przy stole w kuchni, nalał sobie szklankę soku i włączył telewizję. Rozpoczął się serwis informacyjny w TVP Rzeszów. Tematem numer jeden było oczywiście aresztowanie mordercy Wojciechowskiego. Wspomniano też o podejrzanych praktykach jego firmy i oszukanych klientach, występujących w obronie Marka. Dziennikarze stacji wyraźnie zapomnieli o zasadzie domniemania niewinności, bo wypowiadali się tak, jakby podejrzany już został uznany za winnego i teraz tylko czekał na wyrok.
Telefon zawibrował. Wiadomość od Anny sugerowała, że ona, w odróżnieniu od Pawła, nie ograniczała się w ciągu ostatnich godzin.
Dxieki. Dcoeniam to c robizxs.
Paweł wziął prysznic i położył się spać.
Mężczyzna walnął z wściekłością w kierownicę luksusowego bmw. Zaczynał się już cieszyć perspektywą weekendu, ale przypomniał sobie, że zapomniał wziąć z firmy dokumentów, nad którymi miał pracować.
Przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów i zawrócił, gdy tylko nadarzyła się okazja. Nad miastem zachodziło już słońce i na ulicach nie było zbyt wielu samochodów – a w każdym razie nie było ich tak dużo, by mógł powstać jakiś większy korek. Po kilku minutach dotarł pod odrestaurowaną trzypiętrową kamieniczkę. Biura posiadającej prawdopodobnie najgłupszą nazwę na świecie firmy TUF (Twoje Ubezpieczenia i Finanse, obecnie przedsiębiorstwo starało się ze wszystkich sił udawać, że ten skrót ma rozwinięcie) zajmowały całe pierwsze piętro budynku i kilka pomieszczeń na drugim.
Mężczyzna zaparkował na chodniku, wysiadł z samochodu i wszedł do kamieniczki. W środku nie było windy, ale przy ledwie dwóch piętrach, jakie trzeba było pokonać, nie sprawiało to żadnego problemu. A może nie sprawiałoby, gdyby schody były lepiej oświetlone. Tymczasem mężczyzna reagował absurdalnie za każdym razem, gdy robiło się ciemno. Miał tak od kiedy pamiętał i pomimo wielu prób, nie mógł na to nic poradzić.
Nagle usłyszał jakiś szmer. Przyspieszyło mi bicie serce.
- Ogarnij się – powiedział do siebie. A może tylko pomyślał? Sam nie wiedział.
Nerwowo oglądając się w górę schodów, wspiął się kilkanaście stopni w górę. W końcu dotarł na piętro i zapalił światło. Zaczerpnął powietrza i poszedł w kierunku swojego gabinetu. Wyjął klucze z kieszeni płaszcza i przekręcił zamek. Zabrał z biurka grubą teczkę i wyszedł.
Kiedy przechodził obok pokoju szefa zobaczył, że paliło się w nim światło. Wszedł, by się pożegnać. Gdy tylko przestąpił próg, teczka natychmiast wypadła mu z rąk.
Jego przełożony leżał na plecach z plamą krwi na klatce piersiowej.
Paweł Piotrowski został obudzony przez sygnał dzwonka do drzwi. Kiedy tylko się podniósł, poczuł okropny ból głowy.
Boże, nie mogłeś się wczoraj pohamować?
Wymacał telefon na szafce nocnej i wcisnął przycisk. Spojrzał na zegarek. 13:42.
A potem wstał i stwierdził, że jest kompletnie nagi. Obrócił się i zobaczył na łóżku karteczkę.
Musiałam wyjść do pracy, nie chciałam cię budzić. K.
K. Katarzyna. W ciągu ostatnich kilku tygodni, odkąd kancelaria w której był zatrudniony splajtowała, tak wyglądało wiele jego pobudek – no, poza tym dzwonkiem.
Założył bokserki, wciągnął dżinsy i narzucił T-shirt.
Krzyknął, że zaraz otworzy. Poszedł do łazienki i wyciągnął z szafki nad umywalką opakowanie przeciwbólowych tabletek musujących. Rozpuścił trzy. Przejechał szczoteczką po zębach i podszedł do drzwi, w nadziei, że nie będzie się dało po nim poznać, co robił ostatniej nocy. Spojrzał przez judasza i zobaczył swoją bratową, Annę. Dopiero po chwili zauważył, że wyglądała tragicznie. Miała zaczerwienione oczy, zamazany makijaż, była ubrana w jakieś łachmany. Paweł otworzył.
- Co… co ci się stało? – zapytał, próbują nie dać po sobie poznać, jak bardzo pulsowała mu głowa.
- Aresztowali Marka – wykrztusiła drżącym głosem.
Marek był bratem Pawła. Kilka lat temu, po śmierci ojca, pokłócili się i od tego czasu nie rozmawiali ze sobą. Anna pośredniczyła między nimi, jednak w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w ogóle nie było to potrzebne. Zachowywali się, jakby byli jedynakami.
- Oglądałeś telewizję?
- Miałem… miałem męczący wieczór.
Wymierzyła mu policzek. Zawył. Miał wrażenie, że większego bólu jeszcze nigdy nie czuł. Zaczął masować miejsce, gdzie uderzyła, a ona kontynuowała.
- Twój brat jest podejrzany o morderstwo, kretynie!
Tego Paweł nie przewidział.
- I chcesz mojej pomocy? Nagle sobie o mnie przypomniałaś? – zapytał bezczelnie.
Kolejny policzek. Kolejny wybuch w głowie.
- Chyba, kurwa, nie zapomniałeś, że to twój najbliższy krewny?!
Tym razem go nie uderzyła. Nagle, bez zapowiedzi wybuchła płaczem i padła przed nim na kolana.
- Błagam cię…
Paweł objął ją. Zaproponował jej, by usiadła w salonie. Zaparzył dwie filiżanki herbaty z cytryną i podstawił jedną z nich przed Anną, zupełnie jakby to miało jej pomóc.
- Jak to się stało? – zapytał i wypił łyk. Omal nie oparzył się w język.
- Aresztowali go za zabójstwo Janusza Wojciechowskiego – odparła Anna.
Paweł słyszał o nim. Był szefem firmy oferującej pożyczki i ubezpieczenia. Kilka, może kilkanaście miesięcy wcześniej czytał w gazecie artykuł o jego zatargach z klientami. Prawdopodobnie nie wygrałby plebiscytu na najbardziej uczciwego przedsiębiorcę, ale jego kontrahentom nie udało się zbyt wiele ugrać przed sądem.
Potem Anna opowiedziała wszystko po kolei, tylko kilka razy przerywając wybuchem płaczu. Ostatnio ona i Marek mieli kłopoty finansowe. Postanowili wziąć pożyczkę, ale ich zdolność kredytowa była żadna i nie liczyli, że dostaną ją od jakiegokolwiek banku. Znaleźli ogłoszenie firmy TUF i zadzwonili. Tam zagwarantowano im pięćdziesiąt tysięcy złotych bez potrzeby dostarczania jakichkolwiek gwarancji finansowych. Kazano im tylko uiścić opłatę wstępną – sześć tysięcy. Po dwóch miesiącach otrzymali odpowiedź, że nie dostaną pożyczki. Marek oszalał. Tego wieczoru, kiedy Wojciechowski został zamordowany, poszedł nabuzowany do jego biura, by zażądać zwrotu pieniędzy i wykrzyczeć mu, co o nim myśli. Był widziany w okolicy miejsca zbrodni, zarejestrowała go też kamera. Do tego w koszu na śmieci piętro niżej policja znalazła zakrwawiony nóż, pasujący do ran kłutych zadanych ofierze. Znaleziono na nim odciski palców Marka. Sprawa wydawała się ewidentna, tego ranka policja zawitała do ich domu.
- Marek mówi, ze jest niewinny. – Anna miała ponurą minę. – Chcę mu wierzyć.
- Mam go bronić? – spytał Paweł. – Wiesz, że zajmuje nie zajmuje się takimi sprawami.
Anna pokręciła głową.
- Chcę, żebyś pomógł mi dowiedzieć się, co naprawdę się stało.
Paweł miał wrażenie, że zaproponowano mu właśnie nadzór nad badaniami dotyczącymi wiązek wysokoenergetycznych neutrin. Miał do tego mniej więcej takie same kompetencje, jak do sprawdzania przez kogo został zamordowany kontrowersyjny biznesmen.
Anna chyba jednak zdawała sobie z tego sprawę.
- Tak, wiem. Nie nadajesz się do tego. – Uprzedziła go. – Ale jesteś jedyną osobą, której teraz ufam i… - Rozejrzała się. – I z tego co wiem nie masz teraz zbyt wielu zajęć.
Paweł był bardzo niezadowolony z tej propozycji. Nie potrafił jednak prosto z mostu odmówić członkowi rodziny w takiej sytuacji.
- Niedługo będę musiał szukać pracy.
Anna odsunęła w połowie pełną filiżankę.
- Jeśli nie zamierzasz mi pomóc, po prostu to powiedz. – Niemal wykrzyczała te słowa. – Wyjdę stąd i więcej się nie zobaczymy.
Paweł głośno przełknął ślinę.
- Niech będzie.
Przez następną godzinę Anna bardziej szczegółowo opowiadała mu, co się stało. Marek twierdził, że poszedł do Wojciechowskiego i trochę go postraszył. Zarzekał się, że nawet go nie tknął. Biznesmen został zadźgany przez kogoś naprawdę wściekłego – miał ponad pięćdziesiąt ran kłutych na klatce piersiowej i brzuchu. Prawdopodobnie próbował się bronić, ale chociaż był wysoki i szeroki, to raczej dzięki pączkom niż siłowni i nie miał szans z napastnikiem.
- Jak to możliwe, że na nożu znalazły się odciski palców Marka? – spytał Paweł. Wydawało mu się nie do pojęcia, że jego brat rzeczywiście był niewinny.
- To nasz nóż kuchenny – odparła Anna. – Marek twierdzi, że zawieruszył się kilka dni temu. Ja nie zwracałam uwagi.
Oczywistym było, że jeśli Marek był niewinny – a według Pawła ciągle wydawało się to bardzo mało prawdopodobne – to ktoś musiał chcieć go wrobić.
- Muszę porozmawiać z Markiem.
Paweł zadzwonił do znajomego prokuratora, dzięki czemu udało mu się umówić widzenie już na popołudnie kolejnego dnia. Dotąd był tak zafrapowany sprawą Marka, że ani razu nie pomyślał o tym, że pierwszy raz od niezliczonych miesięcy będzie musiał porozmawiać ze swoim bratem. Kiedy to sobie uświadomił stanął zszokowany w pół kroku na środku ulicy.
Nie miał pojęcia, jak do tego podejść. Może powinien traktować Marka jak zwykłego klienta, z którym nie łączyła go żadna więź? Albo udawać, że nie było wielkiej awantury po pogrzebie taty i ostatnich pięciu lat? Wyjaśnić wreszcie wszystkie nieporozumienia, przeprosić go i wybaczyć mu?
BIIIIIIIIIIIIIIIIIIP!
Nadjeżdżający samochód ledwo zdążył zahamować. Paweł dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że zatrzymał się na przejściu dla pieszych. Kierowca wykrzykiwał coś do niego, ale szyby samochodu uniemożliwiały zrozumienie słów. Nie było to zresztą potrzebne – mógł sam domyślić się, że była to w istocie wiązka wulgaryzmów.
Znalazłszy się po drugiej stronie ulicy, przeszedł kilkanaście metrów i stanął pod siedzibą redakcji Kuriera Podkarpackiego. Znajdowała się ona w obskurnym, czteropiętrowym budynku, negatywnie wyróżniającym się w otoczeniu kamienic i nowoczesnych budynków mieszkalnych. Paweł nie wiedział, kiedy został wybudowany, ale sądził, że stanowił on jedną z licznych w Rzeszowie pamiątek po kilkudziesięciu latach komunizmu.
Na parterze znajdował się sklep spożywczy, salon fryzjerski i gabinet radcy prawnego. Pawłowi nigdy nie udało się go poznać, mimo że wiele razy przychodził do tego budynku. Redakcja zajmowała całe pierwsze piętro. Było to jedno duże pomieszczenie z kilkunastoma komputerami i kilka mniejszych gabinetów, należących do redaktora naczelnego, jego dwóch zastępców i sekretarza. Miejsca i sprzętu było tu więcej niż potrzebowali pracujący w gazecie dziennikarze, co stanowiło pamiątkę po lepszych czasach, gdy do drzwi nie pukał kryzys gospodarczy, a prasa codzienna nie musiała ustępować miejsca portalom internetowym.
To tu pracowała Kasia – przyjaciółka i ostatnio nie-taka-okazjonalna kochanka Pawła. Ciężko było opisać ich relacje. Sądził, że nie zniósłby jej śmierci, ale nie wytrzymałby też ślubu z nią.
W tej chwili w redakcji przebywało tylko kilka osób, w tym ona. Gdy tylko go zobaczyła zaczęła do niego machać, sugerując, by podszedł.
- Wiesz, co się stało? – zapytał, nie przywitawszy się.
- Tak. Dzwoniłam do ciebie z piętnaście razy.
Paweł dopiero teraz zorientował się, że od wizyty bratowej ani razu nie spojrzał na komórkę. Zostawił ją przy łóżku.
- Odwiedziła mnie Anka. – Zawiesił głos. – Chce, żebym pomógł jej dowiedzieć się, co się stało.
Kasia spojrzała na niego dziwnie.
- Paweł, wiem, że on jest twoim bratem, ale ta sprawa wydaje się być oczywista.
Rozłożył ręce.
- Nie miałem sumienia odmówić. – Popatrzył na jej biurko. Po lewej stronie laptopa stała idealnie uporządkowana sterta gazet i notesów, a po prawej kubek z kawą. Zajmowała się głównie absurdalnymi problemami zwykłych ludzi i z całą pewnością nie kazano jej zająć się morderstwem Wojciechowskiego, ale musiała coś wiedzieć. Właśnie po to tu przyszedł. – Co ustaliliście?
- Robi się bardzo ciekawie. – Uśmiechnęła się. Była w swoim żywiole. – Kilka osób wykiwanych przez TUF stworzyło petycję, w której domagają się od sądu łagodnego potraktowania twojego brata. Tomek pojechał porozmawiać z ich liderem. Teraz podpisało się pod nią już… - Zamilkła na chwilę i postukała kilka razy w touchpad laptopa. – Trzydzieści sześć osób. Łał. – Następnie weszła na stronę Kuriera. Naczelne miejsce zajmował obrazek eskortowanego przez policję Marka P., z podpisem Morderca kontrowersyjnego biznesmena aresztowany. Kasia kliknęła w link i przewinęła w dół, gdzie znajdowały się komentarze. Zaczęła czytać na głos. – Morderstwa nie popieram, ale skurwiel dostał za swoje. – Wzięła głęboki oddech. – Tak powinno się ich karać. Tymczasem w III RP oszuści mają najlepiej. – Przeczytała jeszcze kilka komentarzy. Tylko w dwóch pojawiło się jednoznaczne potępienie mordercy. Potem zamknęła przeglądarkę. – Wygląda na to, że twój brat ma poparcie społeczeństwa.
Paweł przypomniał, że jego planem na najbliższe tygodnie miało być udowodnienie, iż to nie Marek zasłużył sobie na to wstawiennictwo. Poprosił, by informowała go na bieżąco i wysłała mu wywiad z autorem petycji, gdy tylko będzie to możliwe.
W drodze powrotnej planował odwiedzić Annę, pocieszyć ją i poinformować, że jutro będzie rozmawiał z jej mężem. Stwierdził jednak, że po powrocie do domu wyśle jej SMS-a, a zamiast tego odwiedził pierwszą napotkaną knajpę i zamówił wódkę.
Wiedział, że nazajutrz musi być w stanie trzeźwo myśleć, dlatego po kilku kieliszkach poprosił o rachunek. Nie zauważył, by specjalnie pomogło, ale też nie zaszkodziło – nie licząc tego, że dołożył prawdopodobnie kolejny klocek do postępującej degradacji wątroby.
Zamówił taksówkę i wysiadł pod domem. Spojrzał do portfela. Miał jeszcze ponad trzysta złotych, a na koncie trzymał znacznie więcej. To były oszczędności zgromadzone przez kilkanaście lat pracy zawodowej. Paweł zamierzał je przeznaczyć na emeryturę i kolejny raz postanowił sobie, że zabierze się za pracę. Gdy tylko skończy całą tę aferę z Markiem.
Kiedy wrócił do mieszkania, położył się na łóżku. W zasadzie nie czuł się pijany, chociaż pewnie gdyby miał zrobić coś wymagającego precyzji, miałby problem. Złapał do ręki telefon, wszedł do kontaktów, wybrał Annę i stuknął w ikonę koperty. Nie trafił. Zamiast tego zaczęło się połączenie. Szybko się rozłączył i spróbował jeszcze raz. Tym razem się udało. Wycelowanie w niewielkie ikonki symbolizujące poszczególne problemy było dla niego sporym problemem, ale po kilku minutach wysłał wyglądającą na dość normalną wiadomość.
Juteo mam widzenie z Markiem. Kaska mowi, ze kleinci JW szykuja jakas petycje w jego obronie. Trzymj sie.
Tego wieczoru Kaśka nie mogła go odwiedzić. Siadł przy stole w kuchni, nalał sobie szklankę soku i włączył telewizję. Rozpoczął się serwis informacyjny w TVP Rzeszów. Tematem numer jeden było oczywiście aresztowanie mordercy Wojciechowskiego. Wspomniano też o podejrzanych praktykach jego firmy i oszukanych klientach, występujących w obronie Marka. Dziennikarze stacji wyraźnie zapomnieli o zasadzie domniemania niewinności, bo wypowiadali się tak, jakby podejrzany już został uznany za winnego i teraz tylko czekał na wyrok.
Telefon zawibrował. Wiadomość od Anny sugerowała, że ona, w odróżnieniu od Pawła, nie ograniczała się w ciągu ostatnich godzin.
Dxieki. Dcoeniam to c robizxs.
Paweł wziął prysznic i położył się spać.