Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Fanfiction] Warhammer: Kaprys Bogów
#8
ok, wrzucam dalszą, krótszą część. Będą następne Wink

- Refować żagle! – wrzasnął bosman, przekrzykując ryczące fale. – Nie forsować szmat, bo nam je pourywa w cholerę! – darł się na załogę. Wyszłam na pokład, zalewany bryzgami morskiej piany. Niebo wisiało tuż nad naszymi głowami, grzmiąc wściekle i ciskając piorunami we wzburzone morze.
- Ster na bakbort! STER NA BAKBORT, do czorta! – Okręt powoli obrócił się dziobem do fal, jęcząc boleśnie pod naporem wody. Podskakiwał na bałwanach i opadał w doliny pomiędzy nimi, mimo swojej masy wydawał się być tylko łupinką wobec rozszalałego oceanu. Złapałam się takielunku, by nie stracić równowagi. Nie mogłam oderwać oczu od niszczycielskiej, nieokiełznanej siły, z którą dzielnie zmagali się moi marynarze, przekrzykując burzę zaśpiewem dziesiątek gardeł. Najmniejszy błąd mógł nas kosztować życie. Statek Falendira jaśniał gdzieś w oddali ognikami latarń; miałam nadzieję, że dadzą sobie radę. Wszak ich fregata była zdecydowanie mniejsza i delikatniejsza od mojego galeonu. Kolejny błysk przeciął skłębione chmury, zaraz potem wszystkie dźwięki zagłuszył burzowy trzask. „Kaprys Bogów” z trudem pruł fale, lecz dzielnie parł naprzód, próbując wydostać się spod władania sztormu.
- Brasować reje! – Koril miotał się po pokładzie, szarpiąc wraz z załogą mokre liny. W końcu złapali wiatr w żagle, statek podskoczył, zwiększając prędkość i ruszył ku majaczącemu w oddali słońcu. Cały czas ścigały nas gniewne pomruki, lecz słabły z każdą chwilą, aż zostawiliśmy je za sobą, wpływając na spokojne wody, skąpane w porannych promieniach. Morze skrzyło się błękitem, w ogóle nie przypominając skłębionej kipieli, z którą zmagaliśmy się jeszcze godzinę temu. Marynarze, przemoczeni i wykończeni, rozcierali otarte do krwi dłonie, ale w ich oczach widać było radość, że po raz kolejny przechytrzyli złośliwych bogów, władających dnem oceanu. Jeszce nie pora, by spocząć wśród wraków. Stanęliśmy w dryf, czekając na Falendira. W końcu na tle czarnej płachty oddalającego się sztormu ujrzeliśmy dumne, białe żagle.
- Panie bosman! – wezwałam do siebie Korila.
- Na rozkaz, pani kapitan! – ryknął mi do ucha swoim żeglarskim zwyczajem.
- Oceńcie straty. Możliwie szybko oczekuję raportu.
- Taaa jest! – Odszedł do swoich obowiązków, ja natomiast zostałam na rufie i wpatrywałam się w niknące na horyzoncie pioruny. Dawno temu, w tym samym miejscu, przeżyłam swój pierwszy sztorm.

Płynęłam na Ulthuan z kruczymi wieściami. Tak samo jak dzisiaj, wtedy też nie mogłam powstrzymać fascynacji ogromem i dzikością morza. Ale wtedy było inne. Niebo również. Wówczas, gdy spojrzałam w chmury, kłęby uformowały się w ohydną twarz, twarz będącą dla mnie symbolem strachu, bólu i upokorzenia. Twarz demona. Parszywy śmiech zlał się z grzmotami, potęgując ich grozę. Podmuchem silnego wiatru wyszeptał moje imię, do tej pory nie wiem, czy wzywając mnie, czy szydząc.
- Iluuudiiil... Iluuudiiil... – Wiatr wiał coraz silniej, a ja z każdą chwilą byłam bardziej przerażona. Aż w końcu strach przerodził się w złość.
- Iluuudiiil... – Już nie słyszałam tych słów w szkwałach, dudniły bezpośrednio w mojej głowie.

- Iludil! Na litość boską! Długo zamierzasz tak stać w mokrym mundurze? – Głos Theodena wyrwał mnie z ponurych rozmyślań. Mrugnęłam kilkukrotnie i powróciłam do tu i teraz. Burza całkowicie zniknęła za widnokręgiem, w oddali tylko majaczyły niewyraźne pomruki.
- Jesteś cała przemarznięta, jesteś blada jak trup! – Okrył mnie swoim płaszczem, a ja w zdumieniu nawet nie zaprotestowałam. Spojrzał mi z troską prosto w oczy i uśmiechnął się.
- Falendir dał znak, że wszystko u nich w porządku, nie musisz się już martwić. Nasza załoga też jest w komplecie, nikomu nic poważniejszego się nie stało. Wyszliśmy ze sztormu nieomal bez szwanku.
- Cieszę się, Theodenie. Jak zawsze przynosisz dobre wieści. – Odwzajemniłam uśmiech, jednak byłam pewna, że nie wyglądał zbyt przekonywająco.
- W przyrodzie musi istnieć równowaga. Ty z kolei przynosisz same złe. W zasadzie nie rozumiem, czemu nie nosisz jeszcze przydomku Zła Nowina – parsknął, jakby opowiedział świetny dowcip. Mnie jednak w ogóle nie rozbawił tym twierdzeniem; przeciwnie: mocno zasmucił. Tym bardziej, że miał całkowitą rację.
- Rozchmurzże się. Gdybyś to ty była pierwszym oficerem, a ja kapitanem, wówczas powiedziałbym, że to jest rozkaz. Ale nie jestem. Więc mogę cię tylko o to poprosić.
- Równowaga wcale nie jest tak dobra, jak ci się wydaje, Caledorze. To dobro powinno triumfować.
- Masz zadziwiający tryb prowadzenia rozmowy. Wyłapujesz pozornie nieistotne rzeczy i przekształcasz je w osobne wątki w wielce osobliwy sposób.
- Przywykniesz. – Puściłam mu oczko, uśmiechając się tym razem całkowicie szczerze.
- Chyba nigdy. Czy uczynisz mi przyjemność i ściągniesz wreszcie te mokre szmaty?
- Słucham? – Chyba dopiero po chwili dotarła do niego dwuznaczność wypowiedzianych słów. Przeuroczo spąsowiał aż po czubki uszu, zdawało się, że chciał jakoś naprawić swój błąd, lecz zorientował się, że cokolwiek nie powie, pogorszy sytuację. Przygryzłam wargi, by nie wybuchnąć śmiechem, choć wiedziałam, że i tak moje oczy zdradzają rozbawienie jego zakłopotaniem.
- Pójdę już. Muszę... eee... pomóc Korilowi w sporządzeniu raportu – wybąkał i ruszył pospiesznie ku bosmanowi.

Przez następnych kilka dni Theoden unikał mnie jak ognia. Widziałam, że jest mu głupio i nie bardzo wie, jak w ogóle zacząć ze mną rozmowę. Ograniczał się do niezbędnego minimum. Trochę mnie to bawiło.
- Jeżeli nie przestaniecie tak na siebie popatrywać, to plotki, już nabierające na sile, będą słyszalne całkiem oficjalnie. – Valar oparł się o burtę i podał mi cotygodniowy, kwatermistrzowski raport.
- Nie ma większych plotkar na świecie nad żołnierzy i marynarzy – roześmiałam się.- Zastanawiam się, co z niego wyrośnie.
- Pragnę ci przypomnieć, że jest całkowicie dorosłym elfem.
- Jest bardzo młodym elfem, jak dla mnie, Valarze. – Przyjrzałam się kłamliwemu obliczu czarodzieja. – Widzę, że nie wziąłeś sobie do serca mojej rady.
- Której?
- Dałam ci tylko jedną, magu śmierci i fałszu.
- Nie lubię, gdy zwracasz się do mnie w ten sposób.
- A ja nie lubię patrzeć na nieprawdziwe oblicza.
- Iludil, to jest maska. Mówiłem ci już; im bardziej mnie nie doceniają, tym większe potem jest zaskoczenie.
- Jesteś próżny. – Wbiłam ostre spojrzenie w szare, chłopięce oczy młodziutkiego elfa, jakim jawił się Valar. Wiedziałam, że wygląda zupełnie inaczej. Przejrzałam go za pierwszym razem. I od razu, gdy odkryłam fortel pożałowałam, że wcześniej, zanim poznałam Valara Pelgranę, zgodziłam się na zabranie go ze sobą do Starego Świata.

***

- Iludil, chciałbym, abyś wyświadczyła mi pewną przysługę. – Arbidiel był mocno spięty, widać bardzo zależało mu na przekonaniu mnie do swojego zamierzenia.
- Zamieniam się w słuch.
- Wiem, że twoje postanowienie odpłynięcia z wyspy jest niezmienne, chociaż zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie chcesz pozostać.
- Jeżeli próbujesz przekonać mnie do zmiany planów, to równie dobrze mógłbyś prosić rzekę, by zaczęła płynąć w przeciwną stronę. Nie marnuj na to języka.
- W zasadzie chciałem z tobą pomówić o czymś zupełnie innym, to tylko moja prywatna ciekawość. – Zapatrzył się na wróble, pląsające wśród wysokiego żywopłotu, okalającego ogrody Kolegium Magii.
- Iludil, nie zamierzam wpływać na twoją decyzję...
- Więc nie rób tego.
- Nie będę. Pozwól , że przedstawię ci pewien obraz. Zasiadasz, dzięki swojej wiedzy, umiejętnościom i doświadczeniu, w Radzie Ulthuanu. Masz realną możliwość kierowania polityką. Wszyscy najważniejsi liczą się z twoją opinią. A ty po prostu rzucasz to wszystko w diabły i odpływasz nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co.
- Doskonale wiem po co i dokąd zmierzam. Mam jasno wytyczoną ścieżkę, Arbidielu.
- Rozumiem, nie będę naciskał - westchnął zrezygnowany. - Chciałbym cię o coś poprosić. Wiem, że i tak mam u ciebie olbrzymi dług, niemniej jest to dla mnie bardzo istotne.
- Arbidielu, zrobiłam tylko to, co powinnam, nic ponadto. Nie jesteś mi nic winien. – Spojrzałam mu głęboko w oczy i uśmiechnęłam się. - Słucham, jak mogę ci pomóc?
- Dla kilku moich uczniów nadszedł czas wędrówki. Nie wiem, jak dobrze orientujesz się w kolegialnych sprawach, więc pozwolę sobie pokrótce wytłumaczyć w czym rzecz. Otóż, gdy adept zakończy naukę w murach Kolegium, powinien ruszyć w świat, by dowieść, że jego mądrość i umiejętności są dostateczne, aby dostąpił zaszczytu zostania magistrem.
- Chcesz, żebym zabrała jednego z magów ze sobą?
- Dokładnie tak.
- Mogę to dla ciebie zrobić. Oczekuję tylko, byś miał świadomość, że może nie wrócić. Stary Świat jest niebezpiecznym miejscem. Nie do końca wiem, co może nas tam spotkać, zwłaszcza teraz, gdy wszystko się zmieniło. Nie będę go niańczyć, Arbidielu.
- W żadnym razie nie żądam tego. Po prostu pozwól mu płynąć z tobą i udowodnić mi, że jest godzien, by nosić miano magistra.
- Twoja wola. Kto to ma być?
- Jeżeli nie masz nic przeciwko, przedstawię ci go.
- Byłoby miło.
- Zatem postanowione. Valar Pelgrana popłynie z tobą. I z tobą powróci.
- Arbidielu, kto ci powiedział, że ja zamierzam wracać?
- Nikt. To tylko moje pobożne życzenie. – Jeszcze raz skupił uwagę na wróblach. – Przyślę do ciebie Valara, abyś mogła sobie z nim porozmawiać.
- Więc poczekam na niego tutaj. – Arbidiel wstał, skłonił mi się lekko w odpowiedzi i oddalił ku murom Kolegium. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w bzyczenie pszczół, szum drzew i szczebiot ptaków. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki, tłumione przez miękką trawę. Otwarłam powieki jednak dopiero, gdy przybysz wszedł do altany.
- Łatwo cię zaskoczyć jak na kogoś, kto ma reputację niezłego zabijaki.
- Naprawdę uważasz mnie za zabijakę?
- Słyszałem to i owo o twoich wyczynach w Valiorze i tutaj, na wyspie, w czasie wojny z krasnoludami chaosu, pani. – Ukłonił się niezdarnie i spojrzał na mnie hardo.
- Spocznij, Valarze. – Usiadł naprzeciw i przyglądał mi się z półdrwiącym uśmiechem.
- Mistrz Arbidiel mówił mi, że mam płynąć z tobą, pani, do Starego Świata.
- Owszem, prawda.
- We wszystkich opowieściach niewieście wojowniczki opisywane są jako przepiękne istoty, od których nie można oderwać wzroku. Przyznam szczerze, że myślałem, iż będziesz ładniejsza.
- A ja myślałam, że będziesz starszy i bardziej zaznajomiony z tajnikami etykiety. – Roześmiał się. Nie wiedziałam co, lecz coś nie pasowało mi w obliczu młodzieńca. Zmrużyłam powieki i popatrzyłam na niego nie używając źrenic, lecz wiedźmiego wzroku. Wokół całej postaci kłębił się siwy dym, znak, że cały czas używa magii cienia. Dyskretnie wsunęłam na palec pierścień, który onegdaj otrzymałam od Vivienne, magini poznanej w starym, cesarskim jeszcze Imperium. Świat zajarzył się mnóstwem barw, bijących od wszystkiego, co żyje. Valar, odarty ze swojego czarodziejskiego płaszcza, wyglądał zupełnie inaczej. Wcale nie był niziutkim, niezdarnym chłopcem o krzywo przyciętych, jasnych włosach, lecz postawnym mężczyzną z kruczą czupryną. Twardą, nie znoszącą sprzeciwu twarz, przecinała na policzku wąska blizna, bez wątpienia pamiątka po jakimś ostrzu. Zsunęłam pierścień, nie dając po sobie poznać, iż rozszyfrowałam oszusta.
- Cieszę się, że masz tak dobry humor - powiedziałam po chwili.
- Jak myślisz, co spotkamy po drugiej stronie morza?
- Obawiam się, że wszystko. Umiesz używać broni?
- Kiedyś brałem kilka lekcji... – zaczął nieśmiało.
- Więc zanim wyruszymy dobrze by było, byś przypomniał sobie, którą stroną trzyma się miecz, a którą zadaje śmierć.
- Śmierć akurat mam opanowaną wyjątkowo dobrze. – Uniosłam brwi w niezadanym pytaniu.
- Jestem adeptem magii śmierci i cienia – wyjaśnił. Zacisnęłam szczęki. Magowie śmierci byli tym, co nauczyłam się nienawidzić dawno temu, gdy jeszcze stałam po nieumarłej stronie. Nie miałam ochoty na jego dłuższe towarzystwo
- Dlaczego od samego początku mnie okłamujesz, Valarze?
- Nie kłamię, pani. Naprawdę jako domeny wybrałem sobie cień i ametyst.
- Nie o tym mówię.
- Zatem nie rozumiem zarzutu, pani. – Wstałam, mając już dosyć całej tej farsy. Zerwał się z ławki. Podeszłam do niego i pogłaskałam po policzku, przejeżdżając palcem po bliźnie. Czar rozwiał się, gdy tak otwarcie zamanifestowałam swoją wiedzę. Spojrzał na mnie z góry i skinął z uznaniem głową.
- No proszę, jednak nie jest cię łatwo podejść.
- Oczywiście, że nie. Ktoś, kto pozostawił ci to znamię wiedział, jak używa się klingi. Biorąc pod uwagę, że jednak dane było nam się spotkać wnioskuję, że on nie zobaczy już nikogo. Więc to nie było tylko kilka lekcji. A teraz byłabym wdzięczna, gdybyś odpowiedział na moje pytanie prawdziwie, magu kłamstwa. – Zmrużył ze złością oczy i zacisnął pięści, aż pobielały mu kłykcie.
- To jest maska. Im bardziej mnie nie doceniają, tym większe potem jest zaskoczenie.
- W Starym Świecie im bardziej cię nie doceniają, tym częściej cię atakują. Któryś cios w końcu dosięgnie celu. Dla własnego dobra, zostaw przebranie gamoniowatego chłoptasia w domu. Przyjmij szczerą radę, Valarze. A teraz, dobrego popołudnia ci życzę.

Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości