13-11-2013, 23:29
AKT I, chuj wie czy nie ostatni
Sammuel zorientował się, że nie tędy droga, kiedy zobaczył jak znika za nim czarna limuzyna. Chciał zadzwonić do odjeżdżającego szofera i mógłby to zrobić, gdyby na tylnej kanapie nie zostawił telefonu.
- Pewnie wypadł mi z kieszeni… jak chwycił mnie za udo - rzucił pod nosem, oklepując wszystkie kieszenie.
- Sami! - zawołał z szóstego piętra Jerry. - Wpisz czterdzieści trzy.
- Ile? - odkrzyknął Sammuel. - Czyli to jednak tutaj - dodał cicho.
- Czterdzieści trzy! - Jerry wydarł się jeszcze raz.
Domofon był zniszczony. Sami naprawił domofon i zadzwonił pod przekazany nu numer.
- Trzy kurki w śmietanie - powiedział głos z urządzenia.
- Świderek al dente - odpowiedział Sami.
- Excellente - zachrypiał głośniczek i brzęknął zamek.
Sammuel wszedł do środka. Klatka wysadzana była medalami pułkownika Byczka, a ich główny sznur przechodził przez ścianę równolegle do schodów. Wisiały na drewnianych kołeczkach wkręconych w beton przed wyschnięciem. Ostatni z nich dotykał gablotki, w którym roiło się od pucharów z turniejów pokerowych. Sammuel zamknął oczy, otworzył i stanął przed drzwiami z numerem czterdzieści trzy.
- To tutaj - zapisał w notesie. - To ten dom - powiedział na głos i wszedł do środka.
Na kanapie siedział Randolfini i męczył cygaro. Sami kazał mu wyjść, a Randolfini wyszedł.
- Jerry, mam problem - zaczął Sammuel, krzątając się dookoła stołu. Przetarł go dłonią, ponieważ leżały na nim drobinki chleba. - Maks nie chce wziąć ze mną kościelnego, a mówił że zrobi dla mnie wszystko. Rozumiesz? Jestem taki niepocieszony. Myślałem, że wszystko ustaliliśmy, a on mi nagle mówi, że w ogóle o tym nie wcześniej rozmawialiśmy. - Sammuel podszedł do zegara naściennego, otworzył go i przestawił o dwie minuty w przód. Przy okazji go nakręcił. - Mi nie wydaje się, że ja coś narzucam, ale że to jest dla nas odpowiednia droga, że takie zinstutycjonowanie naszego związku byłoby kropką nad naszym wspólnym i, a on zupełnie, zupełnie, nagle teraz, wyobraź sobie, mnie nie wspiera!
- Ta - rzucił Jerry. - Słuchaj, weź piwo z lodówki, a ja ci coś przeczytam. - Jerry wziął gazetę ze stolika i usiadł na fotelu. - Tu dzisiaj czytałem o tym co mówisz. Pisze pedał, taki co by łeb prawicy ukręcił, ale z sensem.
- Ty sam jesteś pedał, tylko jeszcze o tym nie wiesz - zażartował Sami. - W jakiej gazecie?
- W Bravo.
- Ty świntuchu! Pewnie przeglądasz rubrykę z odpowiedziami katechetek.
- Mhm. Przepisy od nich biorę. Słuchaj. To jest jakiś tygodnik Natemete i facet pisze tak. - Jerry strzepnął gazetę, która rozerwała się w połowie. Wstał z kanapy i podszedł do szafy. Wyjął buty wyjściowe i wypchał je od środka papierem. Na zimę. - Powiem ci w skrócie! - Powiedział Jerry i klasnął w dłonie. - Facet mówi tak… a z resztą, nieważne!
Jerry usiadł na kanapę i patrzył się w punkt.
- Co ci jest? - zapytał Sami.
- Po co ci ten kościelny?
- Chcę być z nim blisko.
- A nie jesteś?
- To by nas ustatkowało.
- W sensie innych partnerów, czy żeby nie się rozjechać po świecie?
- Bardziej to pierwsze, wiesz. Ja czuję, że chciałbym założyć z nim rodzinę. Coś stabilnego.
- Kupcie sobie statyw.
- Naprawiłeś kran, mądralo?
- Mów dalej.
- Ech… no nie wiem… coś czuję, że jak byśmy tak razem, w kościele, przed Bogiem. Rozumiesz?
- Czekaj… czy to przypadkiem nie ty dwa lata temu po urodzinach Betty szczałeś pijany na mur katedry, krzycząc: “jebać księży i papieży, kto nie jebie ten nie wierzy”?
- Oj tam, oj tam.
- Czy to w tym duchu ma się odbyć uroczystość?
- Jerry, ja mówię poważnie.
- Mhm.
- Ja chcę się z nim zaślubić. Żebyśmy razem doświadczyli błogosławieństwa miłości przed ołtarzem. Czegoś co da nam siły, abyśmy przetrzymali najcięższe rzeczy.
- Maks kupił nowy fortepian? Macie mieszkanie na siódmym piętrze?
- Jerry… ty wiesz jak on gra? Nie wiesz. W każdym razie, ja tego chcę.
- A on?
- No a on nie. On cały czas uważa, że kościół to jakaś średniowieczne zadupie i drut kolczasty w sercu, a ja już na to patrzę jakoś inaczej. I wielu z nas tego chce. Nas gejów. Stworzyć rodzinę jakby z akceptacją społeczną. No my tu żyjemy w końcu! Zresztą kościół się zmienił!
- Ten na ulicy obok? Niech zgadnę! Zamalowałeś go sprayem?
- Jerry. Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Och, przepraszam. To po prostu dla mnie ważne. Kościół się zmienił. Tam jest pięknie, piękne śpiewy, piękna muzyka, organy! Malowidła!
- Maks chce adoptować dziecko, prawda?
- Tak. Tak chcemy.
- Tak?
- Ja nie wiem, w tej kwestii nie wiem, coś mi się w tym nie widzi. Poza tym tak bez ślubu? Nie, no nie wiem.
Nagle w domu gaśnie światło. Za oknem mrok. Widać błysk i słychać grzmot. W oknie staje Maks.
Jerry: Usiądź, Maks.
Sami: Kochanie, jesteś.
Maks: Kochani.
J: Maks, rozmawiamy właśnie o…
M: Wiem o czym rozmawiacie. Ja wszystko wiem.
S: Och, Maks. Ja nie wiem.
M: Rozmawiałem z masażystą, on też nie lubi kościoła, uważa, że kościół jest zły. To samo mówi ten chłopiec w czapce ze śmigiełkiem i moja córka.
S: Przecież ty nie masz córki.
M: Ale moja córka tak kiedyś powie.
S: Maks, ale to może być takie piękne. Śpiewy, tańce, organy!
M: Ja lepiej zagram, to co oni tam puszczają. Poza tym to są koszta, Sami!
S: Nie mieszaj tego z pieniędzmi! To nie ma nic do rzeczy!
M: No tak, oczywiście! Zwłaszcza gdy nie czyta się prasy i nie zna historii!
S: Ja mówię o wartościach, Maks! To że oni są bogatsi od Ikei to mnie nie obchodzi! Oni mówią o miłości, ja to czuję. O modlitwie, o ważnych sprawach, o wskazówkach na życie! Maks! To takie przenikające! Aż dostaję gęsiej skórki, gęsiej! Gęsiej! Rozumiesz? Gęsiej skórki!
M: Czego dostajesz?
S: Gęsiej skórki!
J: Sorry, że się wtrącę, ale czy oni nie mówili w tych swoich pismach, że faceci z facetami to raczej nie?
S: To są manipulacje! Wszystko! Patriarchat! Kasa! Manipulacje!
J: Aha, myślałem że to te wskazówki, o których mówiłeś…
S: Nie ewangelizuj mnie! Oni mówią o miłości! Moralność to wymysły, żeby tłamsić ludzką naturę i seks!
J: Aha.
M: Ale o jakich wartościach ty mówisz, Sami? Przecież ja nie zabijam, nie kłamię. Czego ty potrzebujesz? Chcesz, żeby było dużo gości, organy, szampan i sylwester w sali z wieżą? To ja ci ją zbuduję. Ale co ty chcesz cementować ze mną w tej otchłani mafiozów i zboczeńców? Naszło cię z tym po prostu i męczysz konia.
S: A ty męczysz konia w temacie dzieci! Po co ci to? Co? Naturalista, witarianin, a umiesz rodzić?! Bo ja nie.
M: Związki partnerskie mogą się lepiej opiekować dzieckiem niż niejeden mężczyzna z kobietą!
J: Ciekawa myśl. Czy mógłbyś podać źródła, statystyki?
M: Jerry, tu chodzi o człowieka, nie o płeć!
J: Zgadzam się! Tu chodzi już o człowieka. O małego człowieka.
S: Chłopcy słuchajcie… Betty właśnie przysłała sms’a. “Bączek, bączek, rąbię drewno”. Są z Mikim na wakacjach na południu.
M: Odpisz, że ich pozdrawiamy. Słuchaj, Jerry. My powinniśmy mieć prawo do adopcji. Możemy zapewnić komuś godne życie, na dobrym poziomie finansowym. Dać komuś edukację, szansę. Dać miłość, rodzinę.
S: Tylko po ślubie, Maks.
M: Och, Sami. Jaki ty jesteś uparty!
Sammuel zorientował się, że nie tędy droga, kiedy zobaczył jak znika za nim czarna limuzyna. Chciał zadzwonić do odjeżdżającego szofera i mógłby to zrobić, gdyby na tylnej kanapie nie zostawił telefonu.
- Pewnie wypadł mi z kieszeni… jak chwycił mnie za udo - rzucił pod nosem, oklepując wszystkie kieszenie.
- Sami! - zawołał z szóstego piętra Jerry. - Wpisz czterdzieści trzy.
- Ile? - odkrzyknął Sammuel. - Czyli to jednak tutaj - dodał cicho.
- Czterdzieści trzy! - Jerry wydarł się jeszcze raz.
Domofon był zniszczony. Sami naprawił domofon i zadzwonił pod przekazany nu numer.
- Trzy kurki w śmietanie - powiedział głos z urządzenia.
- Świderek al dente - odpowiedział Sami.
- Excellente - zachrypiał głośniczek i brzęknął zamek.
Sammuel wszedł do środka. Klatka wysadzana była medalami pułkownika Byczka, a ich główny sznur przechodził przez ścianę równolegle do schodów. Wisiały na drewnianych kołeczkach wkręconych w beton przed wyschnięciem. Ostatni z nich dotykał gablotki, w którym roiło się od pucharów z turniejów pokerowych. Sammuel zamknął oczy, otworzył i stanął przed drzwiami z numerem czterdzieści trzy.
- To tutaj - zapisał w notesie. - To ten dom - powiedział na głos i wszedł do środka.
Na kanapie siedział Randolfini i męczył cygaro. Sami kazał mu wyjść, a Randolfini wyszedł.
- Jerry, mam problem - zaczął Sammuel, krzątając się dookoła stołu. Przetarł go dłonią, ponieważ leżały na nim drobinki chleba. - Maks nie chce wziąć ze mną kościelnego, a mówił że zrobi dla mnie wszystko. Rozumiesz? Jestem taki niepocieszony. Myślałem, że wszystko ustaliliśmy, a on mi nagle mówi, że w ogóle o tym nie wcześniej rozmawialiśmy. - Sammuel podszedł do zegara naściennego, otworzył go i przestawił o dwie minuty w przód. Przy okazji go nakręcił. - Mi nie wydaje się, że ja coś narzucam, ale że to jest dla nas odpowiednia droga, że takie zinstutycjonowanie naszego związku byłoby kropką nad naszym wspólnym i, a on zupełnie, zupełnie, nagle teraz, wyobraź sobie, mnie nie wspiera!
- Ta - rzucił Jerry. - Słuchaj, weź piwo z lodówki, a ja ci coś przeczytam. - Jerry wziął gazetę ze stolika i usiadł na fotelu. - Tu dzisiaj czytałem o tym co mówisz. Pisze pedał, taki co by łeb prawicy ukręcił, ale z sensem.
- Ty sam jesteś pedał, tylko jeszcze o tym nie wiesz - zażartował Sami. - W jakiej gazecie?
- W Bravo.
- Ty świntuchu! Pewnie przeglądasz rubrykę z odpowiedziami katechetek.
- Mhm. Przepisy od nich biorę. Słuchaj. To jest jakiś tygodnik Natemete i facet pisze tak. - Jerry strzepnął gazetę, która rozerwała się w połowie. Wstał z kanapy i podszedł do szafy. Wyjął buty wyjściowe i wypchał je od środka papierem. Na zimę. - Powiem ci w skrócie! - Powiedział Jerry i klasnął w dłonie. - Facet mówi tak… a z resztą, nieważne!
Jerry usiadł na kanapę i patrzył się w punkt.
- Co ci jest? - zapytał Sami.
- Po co ci ten kościelny?
- Chcę być z nim blisko.
- A nie jesteś?
- To by nas ustatkowało.
- W sensie innych partnerów, czy żeby nie się rozjechać po świecie?
- Bardziej to pierwsze, wiesz. Ja czuję, że chciałbym założyć z nim rodzinę. Coś stabilnego.
- Kupcie sobie statyw.
- Naprawiłeś kran, mądralo?
- Mów dalej.
- Ech… no nie wiem… coś czuję, że jak byśmy tak razem, w kościele, przed Bogiem. Rozumiesz?
- Czekaj… czy to przypadkiem nie ty dwa lata temu po urodzinach Betty szczałeś pijany na mur katedry, krzycząc: “jebać księży i papieży, kto nie jebie ten nie wierzy”?
- Oj tam, oj tam.
- Czy to w tym duchu ma się odbyć uroczystość?
- Jerry, ja mówię poważnie.
- Mhm.
- Ja chcę się z nim zaślubić. Żebyśmy razem doświadczyli błogosławieństwa miłości przed ołtarzem. Czegoś co da nam siły, abyśmy przetrzymali najcięższe rzeczy.
- Maks kupił nowy fortepian? Macie mieszkanie na siódmym piętrze?
- Jerry… ty wiesz jak on gra? Nie wiesz. W każdym razie, ja tego chcę.
- A on?
- No a on nie. On cały czas uważa, że kościół to jakaś średniowieczne zadupie i drut kolczasty w sercu, a ja już na to patrzę jakoś inaczej. I wielu z nas tego chce. Nas gejów. Stworzyć rodzinę jakby z akceptacją społeczną. No my tu żyjemy w końcu! Zresztą kościół się zmienił!
- Ten na ulicy obok? Niech zgadnę! Zamalowałeś go sprayem?
- Jerry. Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Och, przepraszam. To po prostu dla mnie ważne. Kościół się zmienił. Tam jest pięknie, piękne śpiewy, piękna muzyka, organy! Malowidła!
- Maks chce adoptować dziecko, prawda?
- Tak. Tak chcemy.
- Tak?
- Ja nie wiem, w tej kwestii nie wiem, coś mi się w tym nie widzi. Poza tym tak bez ślubu? Nie, no nie wiem.
Nagle w domu gaśnie światło. Za oknem mrok. Widać błysk i słychać grzmot. W oknie staje Maks.
Jerry: Usiądź, Maks.
Sami: Kochanie, jesteś.
Maks: Kochani.
J: Maks, rozmawiamy właśnie o…
M: Wiem o czym rozmawiacie. Ja wszystko wiem.
S: Och, Maks. Ja nie wiem.
M: Rozmawiałem z masażystą, on też nie lubi kościoła, uważa, że kościół jest zły. To samo mówi ten chłopiec w czapce ze śmigiełkiem i moja córka.
S: Przecież ty nie masz córki.
M: Ale moja córka tak kiedyś powie.
S: Maks, ale to może być takie piękne. Śpiewy, tańce, organy!
M: Ja lepiej zagram, to co oni tam puszczają. Poza tym to są koszta, Sami!
S: Nie mieszaj tego z pieniędzmi! To nie ma nic do rzeczy!
M: No tak, oczywiście! Zwłaszcza gdy nie czyta się prasy i nie zna historii!
S: Ja mówię o wartościach, Maks! To że oni są bogatsi od Ikei to mnie nie obchodzi! Oni mówią o miłości, ja to czuję. O modlitwie, o ważnych sprawach, o wskazówkach na życie! Maks! To takie przenikające! Aż dostaję gęsiej skórki, gęsiej! Gęsiej! Rozumiesz? Gęsiej skórki!
M: Czego dostajesz?
S: Gęsiej skórki!
J: Sorry, że się wtrącę, ale czy oni nie mówili w tych swoich pismach, że faceci z facetami to raczej nie?
S: To są manipulacje! Wszystko! Patriarchat! Kasa! Manipulacje!
J: Aha, myślałem że to te wskazówki, o których mówiłeś…
S: Nie ewangelizuj mnie! Oni mówią o miłości! Moralność to wymysły, żeby tłamsić ludzką naturę i seks!
J: Aha.
M: Ale o jakich wartościach ty mówisz, Sami? Przecież ja nie zabijam, nie kłamię. Czego ty potrzebujesz? Chcesz, żeby było dużo gości, organy, szampan i sylwester w sali z wieżą? To ja ci ją zbuduję. Ale co ty chcesz cementować ze mną w tej otchłani mafiozów i zboczeńców? Naszło cię z tym po prostu i męczysz konia.
S: A ty męczysz konia w temacie dzieci! Po co ci to? Co? Naturalista, witarianin, a umiesz rodzić?! Bo ja nie.
M: Związki partnerskie mogą się lepiej opiekować dzieckiem niż niejeden mężczyzna z kobietą!
J: Ciekawa myśl. Czy mógłbyś podać źródła, statystyki?
M: Jerry, tu chodzi o człowieka, nie o płeć!
J: Zgadzam się! Tu chodzi już o człowieka. O małego człowieka.
S: Chłopcy słuchajcie… Betty właśnie przysłała sms’a. “Bączek, bączek, rąbię drewno”. Są z Mikim na wakacjach na południu.
M: Odpisz, że ich pozdrawiamy. Słuchaj, Jerry. My powinniśmy mieć prawo do adopcji. Możemy zapewnić komuś godne życie, na dobrym poziomie finansowym. Dać komuś edukację, szansę. Dać miłość, rodzinę.
S: Tylko po ślubie, Maks.
M: Och, Sami. Jaki ty jesteś uparty!