28-07-2010, 01:48
W myśl piosenkowego stwierdzenia o tym, że śpiewać każdy może, namnożyło się sporo gulgoczących trąb. Za grosz słuchu, podgardlany chryp przypominający astmatyczną wronę, ale cóż za pretensje, ambicje, apetyty! Duszę by zaprzedał, byle móc wystąpić, zaistnieć, wyrwać się z niebytu i dać upojny głos.
Dlaczego gdy zaśpiewa bezzębnym falsetem u cioci na urodzinach, lub wydrze się w łazience, to od razu myśli, że jest Andrea Bocelli? Czemu roi sobie o castingach na gwiazdę, recitalach, Józefowiczach ustawionych do niego w kolejce po autograf i występach w La Scali? Z jakiego powodu męczy go wizja nieustannych wywiadów, las wyciągniętych ku niemu rąk z mikrofonami, a w snach prześladuje telewizyjna kanapa jakiegoś Miszcza Tokszoła, któremu za cenę śmieszności i zrobienia z siebie błazna, pozwala tarmosić sobą?
Kiedy zachodzę w głowę, jaka jest tego przyczyna, zaczynam rozmyślać nad naszym brakiem samokrytycyzmu. Skali porównawczej. I zastanawiam się, jaka jest tego przyczyna, że nie potrafimy oceniać, kim jesteśmy w porównaniu z innymi, czy dodatnio wypadamy na ich tle i jeszcze stać nas na rzeczową konfrontację, na zauważenie proporcji poszczególnych czynów, zjawisk i wydarzeń? Pytam się więc: gdzie nam to wszystko wsiąkło?
Dlaczego gdy zaśpiewa bezzębnym falsetem u cioci na urodzinach, lub wydrze się w łazience, to od razu myśli, że jest Andrea Bocelli? Czemu roi sobie o castingach na gwiazdę, recitalach, Józefowiczach ustawionych do niego w kolejce po autograf i występach w La Scali? Z jakiego powodu męczy go wizja nieustannych wywiadów, las wyciągniętych ku niemu rąk z mikrofonami, a w snach prześladuje telewizyjna kanapa jakiegoś Miszcza Tokszoła, któremu za cenę śmieszności i zrobienia z siebie błazna, pozwala tarmosić sobą?
Kiedy zachodzę w głowę, jaka jest tego przyczyna, zaczynam rozmyślać nad naszym brakiem samokrytycyzmu. Skali porównawczej. I zastanawiam się, jaka jest tego przyczyna, że nie potrafimy oceniać, kim jesteśmy w porównaniu z innymi, czy dodatnio wypadamy na ich tle i jeszcze stać nas na rzeczową konfrontację, na zauważenie proporcji poszczególnych czynów, zjawisk i wydarzeń? Pytam się więc: gdzie nam to wszystko wsiąkło?