Wieczór autorski - Wersja do druku +- Via Appia - Forum (https://www.via-appia.pl/forum) +-- Dział: EPIKA (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-EPIKA) +--- Dział: Miniatury Epickie (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-Miniatury-Epickie) +---- Dział: Miniatury satyryczne (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-Miniatury-satyryczne) +---- Wątek: Wieczór autorski (/Thread-Wiecz%C3%B3r-autorski) |
Wieczór autorski - OWSIANKO - 07-01-2017
Pozwólcie moi mili, że kolejne sprawozdanie z tragedii zacznę od słów niecenzuralnych. Ale też pozwólcie, że wypowiem je po cichu. Zrezygnuję z głośnego przeklinania, bo jako człek ze wszech miar taktowny i w zasadzie obryty w dobrym wychowaniu, potrafię zamknąć dziób we właściwym momencie.
Po niniejszym wyjaśnieniu przystępuję do właściwej relacji. Otóż ponieważ dostałem propozycję odbycia wieczoru autorskiego w mieście Londyn, opanowało mnie dawno nie doświadczane wzruszenie. W telefonicznej rozmowie poinformowano mnie, że tego a tego dnia zorganizowano na moją cześć imprezę i wszyscy moi fani będą się czuć zaszczyceni, zachwyceni, ucieszeni etc. mogąc mnie gościć u siebie. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu: chciano mnie widzieć i słuchać nie byle gdzie, tylko ZA GRANICĄ! Natomiast w rodzimym kraju, gdzie biło mi literackie serce, dla którego byłem gotów na wszelkie poświęcenia, nikt nie doceniał moich wysiłków, przeciwnie, gdy tylko cokolwiek napisałem, zaraz pojawiała się horda fałszywych apologetów i dawaj mi wykazywać, żem kiep, grafoman, pomyłka, sztuczna konstrukcja! Poniżano mnie, obrażano, sekowano gdzie się da, nie zrażałem się tym jednak i nadal robiłem swoje, a jak wyrzucano mnie oknem, to właziłem przez komin. I tak sobie istniałem, znany i nieznany jednocześnie. Zdegustowany kursującymi o mnie famami, założyłem bloga i wklepywałem mu w bebech różne quodlibety, a dla uniknięcia wrednych komentarzy, wyłączyłem je. To mi dawało swobodę w nieskrępowanym wyrażaniu myśli, daleko idący komfort pisania bez ograniczeń i polodowcowych norm. Aż nastał czas, kiedy wchodziło mi na teksty dosyć sporo wizytatorów i po liczniku zorientowałem się, że mnie masowo czytają. Zachęcony niespodziewanym uznaniem postanowiłem zebrać je w jakąś nieabsurdalną całość i tak zgromadzone przesłałem do wydawnictwa chlubiącego się poważną renomą. W liście do wzmiankowanej oficyny poprosiłem o ocenę mojego produktu, ale choć z pokorą debiutanta czekałem ładnych parę miesięcy, żaden kutas nie odpowiedział. Dopiero gdy zacząłem korespondować z angielskimi polonusami, zaczął się ruch w interesie, poczęto moje teksty publikować, a to po emigracyjnych gazetkach, a to po forach polecano, promowano, dopieszczano mnie komplementami. I z tych właśnie powodów, kiedy zadzwonili do mnie stamtąd, mile cmoknięty w ego powiedziałem, że owszem, pojadę, wygłoszę i uświetnię. Wszak kultura, to moja żywioła i nic, co jej dotyczy, bynajmniej mi nie zwisa, dodałem dla podkreślenia, żem luzak i na bon motach się znam. Tu zwierzę się (w histerycznym zaufaniu), że ostatnimi czasy bywam nieprzyzwoicie rzadko poza domem i trzeba mnie końmi z niego wyciągać; nawykłem do wygody i nic na to nie poradzę. No ale sytuacja wyjątkowa, więc nie ma to tamto: czego nie robi się dla idei! Toteż ubrawszy się w najnowszej generacji tużurek, natarłem włosy maselnicą i wziąwszy pod pachę kilka egzemplarzy swojej książki, poczłapałem na lotnisko przeznaczone do ekonomicznego transportu zgredów. Z okropnym furkotem nadłamanych skrzydeł, nieomal z prędkością zgaszonego światła pomknąłem do biletowych kas i zakupiwszy go wsiadłem do podniebnej bryczki, czyli do luku bagażowego i jako wypełniacz kufra pewnego dzianego biznesmena dojechałem do Londynu. A tam to już droga prosta jak w pysk strzelił; zgodnie z procedurą wsiadłem na kark barczystego taksówkarza i kazałem się zanieść pod wskazany adres. W trakcie kolebania się na jego grzbiecie latały mi po głowie różne złote myśli, cytaty i zgrabne aforyzmy, własne i cudze, którymi postanowiłem uraczyć entuzjastów mojej twórczości na gorące przywitanie. Jużem się widział, jak po jednej z moich wypowiedzi zrywa się burza oklasków, a ja stoję pośród aplauzów, wiwatów i nawoływań o bis, jak nieznany, a zaskakująco liczny tłum moich wielbicieli wyciąga ręce po moje książki i koneserzy sztuki proszą mnie o autograf, a po chwili, gdy emocje opadną, jak dyskutujemy, wymieniamy się poglądami, szczerymi analizami, syntetyzujemy, dywagujemy i atmosfera robi się swojska, bo nagle zrozumieliśmy, że łączy nas jakaś metafizyka, magia, konsensus lub symbioza dusz… Lecz wszystkie te moje antycypacje urwały się nagle i przeistoczyły w prozaiczny sen wariata, bo gdy nareszcie dotarłem na miejsce i uprzejmy taksówkarz postawił mnie na ziemi, nikt nie przywitał mnie z otwartymi ramiony. Chleba i soli też nie dostrzegłem, a po sali, w której miałem zabłysnąć, hulała cisza i ze wszystkich jej kątów ziało nieopisaną pustką. RE: Wieczór autorski - BEL6 - 07-01-2017 Ojej... Relacja zabawna, błyskotliwa, w tempie, nie nudziłam się podczas lektury. Jak zawsze jesteś w formie. Historia niemal tragiczna. Ba, dla literata na pewno tragiczna! Mam nadzieję, że zmyślona. Jeśli nie - przykro, ale pobliskie londyńskie puby... Znaczy się - muzea, na pewno wynagrodziły podróż. RE: Wieczór autorski - Alchemik - 08-01-2017 I choć zaczęło się całkiem normalnie i niemal realistycznie, o ile normą można nazwać perypetie niedocenianego, acz ambitnego twórcy, to ciąg dalszy spłynął na mnie onirycznym koszmarem. I tak odbieram ten tekst. Nie napisałeś tylko o wybudzeniu. Może bohater nie wybudził się i pozostał w koszmarze. A może stanęlo mu serce i zmarło mu się spokojnie we śnie. Czego i innym zapoznanym twórcom życzę. Niezłe to. Opis podróży do Londynu i podróży po tymże, jest niemal Lemowski, jak w Kongresie futurologicznym. Z przyjemnością Jerzy RE: Wieczór autorski - gorzkiblotnica - 09-01-2017 Hmm. No faktycznie koszmar literata.. Mam nadzieję, że wyśniony tylko w jakimś koszmarze z przejedzenia nad ranem. Swoją drogą całkiem zgrabnie to wszystko opisałeś. Skojarzenie z "Kongresem futurologicznym" jak najbardziej trafne. Pozdrawiam. RE: Wieczór autorski - Miranda Calle - 04-01-2018 Faktycznie, koszmar. A konkluzja z tego taka: wszyscy piszą, nikt nie czyta. Co do warsztatu, nie można mieć zastrzeżeń. Jest poprawnie, potoczyście, momentami nawet barokowo, co podkreśla groteskowość tej historii. RE: Wieczór autorski - Karen - 04-01-2018 Zgrabnie opisany koszmar literata, jak to już określili poprzednicy. Z odpowiednią dozą czarnego humoru, wręcz zgryźliwie. Aczkolwiek końcowe zdania - te o podróży w bagażu i taksówkarzu, który przenosi na barana - chociaż rozumiem ten wręcz parodiujący życie klimat, to jakoś mnie nie przekonały i wybiły z realistycznego, jak dotąd, wydźwięku tekstu. |