„Najważniejsze spotkania odbywają się w duszy,
na długo przed tym, nim spotkają się ciała.”
Paulo Coelho
Rozdział I
We mgle
- Andy!!! Andy, wstawaj, herbata ci wystygnie – Usłyszałam potworny tupot na schodach, jakby ktoś właśnie wchodził. Rzadko to się zdarza. Mieszkam na poddaszu w małym domku, jeśli naszą „willę” domem w ogóle można nazwać. Mieszkanie już od dawna prosi się o gruntowny remont.
Gości w pokoju nie widziałam chyba od roku. Trudno się dziwić. Żyję tu swoim własnym życiem. Przydałoby się tu trochę posprzątać, chociaż nie, porządki nie są w moim stylu...
Ach, to pewnie mama. Ciekawe czego chce tym razem? Jest chyba jeszcze bardziej podekscytowana i zdenerwowana niż ja. Boże, nie pamiętam kiedy ostatnim razem do mnie zaglądała. Chyba jeszcze jak byłam mała, bardzo mała. Pamiętam jak opowiadała mi bajki na dobranoc. A szczególnie moją ulubioną, jaki był jej tytuł? Ach tak, „Królewna Śnieżka i jej siedmiu robo-służących”. Kiedyś było inaczej, lepiej, jeszcze przed Tym... A potem nasz świat się zawalił. Dobrze, że mama poznała Konrada, bo skończyłybyśmy pewnie na ulicy.
Swoją drogą, nie ufam mu za bardzo, ale Victoria wygląda na szczęśliwą w jego towarzystwie. Pomógł nam i chociaż za to jestem mu wdzięczna.
- Andy!!!
- Mamo nie krzycz tak, już wstaję!
- Spóźnisz się kochana, czekam na ciebie już od pół godziny, a twój prom już pewnie odleciał - weszła do pokoju. Popatrzyła na mnie z troską, kątem oka zobaczyła chyba stos ubrań na podłodze, bo jej usta wygięły się w nieznacznym grymasie. Znów spojrzała na mnie i zreflektowała się wiedząc chyba co mi chodzi po głowie. Nawet teraz, kiedy była wyraźnie zdenerwowana, wyglądała naprawdę bardzo ładnie i kobieco. Jej ciemne włosy okalały prawie elfią twarz – idealnie owalną i gładką o oliwkowej cerze. Brązowe oczy były tak niepodobne do moich... Nie była zbyt wysoka, powiedziałabym, że taka w sam raz. Z resztą to nie wzrost jest u kobiety najważniejszy. Zawsze zazdrościłam mojej mamie idealnej tali i smukłej sylwetki...
- Mamo, uspokój się, on i tak zawsze przyjeżdża za późno. Poza tym o dziewiątej leci następny.
- Ach tak..., ale kochanie zbieraj się już... - usiadła na moim łóżku, przypominając mi dawne czasy.
- Tylko nie płacz znowu...
- Wiem córeczko, wiem, nie mogę tylko pojąć jak szybko urosłaś, a ja nie byłam chyba najlepszą matką.
- Uwierz mi, o lepszej nie mogłabym nawet marzyć, a teraz przestań się rozklejać
i wyjdź już proszę. Muszę się eee... trochę ogarnąć.
- No dobrze, tylko pospiesz się – i wyszła. Usłyszałam tupot, trzaśnięcie drzwiami.
I znów cisza.
- Mimo wszystko mama ma jednak rację – popatrzyłam na budzik. Widniała na nim godzina 7:15. Cholerne ustrojstwo, miało mnie obudzić o szóstej! Już dawno leżałoby w koszu gdyby nie fakt, że dostałam je na siedemnaste urodziny od Angusa. Chyba będę go musiała jednak naprawić...
Zebrałam w końcu dostatecznie dużo sił by wstać. Podeszłam do okna. Odsunęłam zasłony żeby jak zwykle zobaczyć mgłę, ciężką i ospałą. Podobną do tej, którą widziałam raz w elektronicznym wizualizatorze. Naukowiec wlał chyba ciekły azot do wody i nagle pojawił się właśnie taki dym.
Poszłam do naszej łazienki wielkości dwa metry na dwa. Spojrzałam w lustro by ujrzeć w nim własne odbicie. Długie włosy od dawna sprawiały mi wielki problem, bardzo ciężko było mi je ułożyć. Co z tego, że były kasztanowego koloru, co z tego, że ładnie mieniły się na rudo, kiedy musiałam poświęcać tak dużo czasu na walkę z nimi szczotką. To nie był jednak mój jedyny problem. Codziennie rano musiałam ubierać nowe soczewki z powodu słabego wzroku. Były bezbarwne gdyż czułam się dobrze z naturalnym, zielonym kolorem tęczówek. Jedyne co było bez zarzutu to chyba mój nos. Był mały i zgrabny, taki jak nos powinien właśnie być. Szybko umyłam się i ubrałam w moje zwykłe, schodzone ciuchy.
- Pora chyba na śniadanie – zeszłam więc na dół. Mama krzątała się w kuchni. Chodziła z jednego kąta do drugiego, wyraźnie bez bliżej określonego celu.
-Alan śpi?
- Tak, wiesz jak chodzi się spać tak późno jak on...
- Ale kogo to jest wina. Powinnaś być wobec niego bardziej hm... stanowcza.
- Znasz przecież Alana, on i tak postawi na swoim.
Nie chciało mi się wygadywać z mamą. Przynajmniej nie dzisiaj. Spieszyłam się, więc zdążyłam dotrzeć na przystań jeszcze przed ósmą.
Po kilku minutach przyleciał prom. Średniej wielkości statek powietrzny wyglądający jak kupa połyskliwego żelastwa z kilkoma reflektorami po bokach zatrzymał się tuż przede mną. Wyciągnęłam Magnetyczny Identyfikator dla Nieletnich i podsunęłam pod laser. Zaświeciła się zielona lampka.
- To już ostatni raz – uśmiechnęłam się sama do siebie. To chyba nie jest normalne, że mówię do karty...
Na promie nie było dużo osób. Jedynie jakaś bardzo sędziwa kobieta, która, mam nadzieję, tylko spała. Dla pewności usiadłam w drugim końcu pojazdu, na wygodnym, tylnym siedzeniu. Automat wiszący nade mną natychmiast zapytał dokąd chciałabym się udać. Wiedząc, że maszyna słabo „słyszy” wydarłam się do mikrofonu:
- POZIOM DRUGI, PRZYSTAŃ NUMER TRZY! - mam nadzieję, że tym razem zostałam zrozumiana.
Kiedyś, trochę za cicho podałam adres i trafiłam na sam dół, to znaczy na poziom zero – ulubione miejsce wszelkich szmuglerów, którzy bezkarnie handlują tam „towarem”. Uciekłam stamtąd najszybciej jak to tylko było możliwe. Muszę przyznać, że to nie było najmilsze z moich doświadczeń.
Poziomy istnieją tu odkąd tylko sięgam pamięcią, na najwyższych mieszkają najbogatsi, tu gdzie ja, raczej biedniejsi ludzie. Każdy poziom to tak jakby platforma której krawędzie oddzielone są od przepaści dwu metrową barierką. Jedyną drogą komunikacji jest właśnie lot, a kogo nie stać na własny pojazd korzysta z niezastąpionych promów. Obiecałam sobie, że w przyszłości kupie sobie jeden z najnowocześniejszych pojazdów znanej, sportowej marki, lecz to tylko odległe marzenia. Wątpię czy znajdę dobrze płatną pracę w moim zawodzie.
Usłyszałam wyraźny głos robota oznajmiającego koniec trasy:
- Poziom drugi, przystań numer trzy, drzwi po lewej - Udałam się do wyjścia. Zauważyłam, że starsza pani poruszyła się. Ulżyło mi, wszystko było z nią jednak
w porządku.
Na tym poziomie mgła była nieco mniej gęsta, ale i tak bez lamp zamontowanych kilka lat temu przez władzę, podróż po drugim poziomie byłaby nieco utrudniona.
W końcu dotarłam do Biura Kontroli Obywateli. To był pierwszy punkt na mojej dzisiejszej liście. Budynek z zewnątrz prezentował się nie najlepiej. Odrapana farba, tablica z dużą częścią nieczytelną z powodu martwych pikseli. Na szczęście dowiedziałam się, do którego okienka mam się dostać.
Wewnątrz czekało mnie miłe zaskoczenie. Ujrzałam nową, lśniącą posadzkę, wielkie, otwarte przestrzenie i... czyżby to były żywe kwiaty? Podeszłam bliżej. Kwiaty okazały się tylko niezwykle realistycznym hologramem. Stwierdziłam, że muszę kiedyś w taki zainwestować. Były naprawdę piękne – takie naturalne.
- Dzień dobry, pani w jakiej sprawie? – odezwał się żeński głos z okienka. Android popatrzył na mnie.
- No tak – pomyślałam – Andy, chyba nie spodziewałaś się zobaczyć żywego człowieka? – znów złapałam się na mówieniu do siebie.
Od ostatniej ustawy pozwalającej istotą posiadającym prawie ludzką inteligencje zajmować stanowiska w dziale administracji, urzędy na pewno zyskały dużo pieniędzy. W końcu dużo ludzi wyleciało na bruk, a pensja androida jest znacząco mniejsza. W dzisiejszych czasach naprawdę trudno o pracę...
- Dzień dobry! – powtórzył robot.
- Witam, ja w sprawie nowego Magnetycznego Identyfikatora dla Pełnoletnich Obywateli.
- Proszę okazać stary egzemplarz. – zaczęłam gorączkowo przeszukiwać torebkę. Przecież musi tu gdzieś być! Używałam go już dzisiaj...
- O, jest! – podałam kartę do okienka.
- Dziękuję, proszę odebrać MIPO w kolejnym okienku, do widzenia.
Razem z moją nową Magnetyczną kartą udałam się promem do Vimontcity, większego miasta w okolicy. Gdy dotarłam w końcu na miejsce przeraził mnie ogrom aglomeracji. Wszędzie tylko te góry żelastwa. Mgła rozlewająca się aż po widnokrąg i ni to cienie ni duchy przemykające gdzieniegdzie napełniły mnie lekkim lękiem. Żółte światło rozlewające się na chodniki niczym mleko, przywodziło na myśl złote wysepki. Latające pojazdy przypominające żyjątka nieśmiało poruszające się w toni wodnej sprawiały, że całość nabierała wyraz smutki i samotności. Rzadko zdarza się mi być w dużym mieście – stanowczo za rzadko, ale bilety kosztują, a moja rodzina nie jest zbyt zamożna.
Na miejsce dotarłam w kilkanaście minut. Blok wydał mi się obskurny. Już w klatce schodowej czuć było nieprzyjemny zapach. Zapukałam do pierwszych drzwi. Otworzył mi starszy jegomość.
-Witam, ty musisz być Andy? – od razu rozpoznałam ten głęboki, tubalny głos. Kilka dni wcześniej znalazłam ogłoszenie w Internecie. Od razu zadzwoniłam, bo oferta mieszkania wydała się kusząca. Nie było może zbyt duże, ale spokojnie wystarczy w nim miejsca dla dwóch osób. Poza tym Angus był równie zachwycony ogłoszeniem co ja, więc nie zastanawialiśmy się dłużej.
- Dzień Dory panie Clark – mężczyzna skrzywił się na dźwięk swojego imienia – Mogłabym obejrzeć mieszkanie?
- Oczywiście – ton jego głosu był wyraźnie podniesiony, wskazywał na zaniepokojenie staruszka.
Zaprosił mnie do środka. Niepewnie przekroczyłam próg. W powietrzu dało się wyczuć napięcie. Zniknął na szczęście nieprzyjemny odór. Przedpokój był urządzony w stylu lat 50-tych XXXIV wieku. Na pierwszy rzut oka wydał się szykowny. Dwa pozostałe pokoje, kuchnia i łazienka również przypadły mi do gustu. Chyba po prostu lubię klimaty w stylu retro.
- Wiele wspomnień? – spróbowałam odkryć obawy staruszka.
- Nawet nie wiesz jak wiele moja droga. Tu się urodziłem, tu żyłem z moją żoną,
a teraz muszę mieszkanie wynająć. Trudno rozstać się z przeszłością dziecko. Przeszłości nigdy nie zmienisz, możesz o niej zapomnieć, ale ona do ciebie wróci, gdy zostaniesz już sama. Nie warto próbować się z nią zmierzyć – poczułam się dziwnie widząc pojedynczą łzę spadającą na podłogę. Nigdy nie zastanawiałam się nad moją przeszłością. Zachowanie mężczyzny wydało mi się po prostu ucieczką i zamiast mu współczuć szydziłam w głębi serca z jego lęków.
- Może ma pan rację – podsumowałam.
Nie pozostało nic innego jak tylko podpisać umowę wynajmu. Pożegnałam pana Clarka i wyszłam z mieszkania z mieszanymi uczuciami.
Przeszłam kawałek ulicą kiedy niespodziewanie wpadł na mnie przechodzeń.
- Przepraszam – wydusił upadając na ziemię. – Nic się pani nie... – zamilknął – Czy ty aby...? Nie to niemożliwe – wyglądał na zbitego z tropu, pozbierał się i zniknął we mgle szybciej niż się pojawił.
Dziwne, lecz tajemniczy mężczyzna nie zaprzątał mi długo głowy.
- Jestem dorosła a świat stoi przede mną otworem - z taką myślą wracałam dziś do domu. Czułam, że zaczął się dla mnie czas zmian, nie miałam tylko pojęcia jakich...
Powtórnie odsyłam do mojego bloga (strona domowa) i proszę o komentarze;D