03-01-2012, 17:29
flagowy tekst.
Wieczór siniał za tylną szybą, kiedy mijaliśmy ostatnie zabudowania miasta.
Droga stała się węższa, wzrosły prędkości, tak jakby te dwie sprawy miały ze
sobą jakikolwiek związek.
Nie miały, a mimo to wszyscy obok nas pędzili gdzieś i dokądś. Korzystałam z
chwil lenistwa na fotelu pasażera, wyglądałam przez okno i za każdym razem,
gdy mijał nas inny samochód, coś wwiewało mnie do środka.
Nadchodziła noc, jedyna w swoim rodzaju; nadchodziła, a może nadjeżdżała?
Kto je tam wie, te noce. Pewnie i im zdarza się doprowadzać prędkościomierze
do białej gorączki. Z powodu długich, powłóczystych sukni nie mogą korzystać
z jednośladów, więc zapewne - jak ja -gustują w poczciwych czterech kółkach.
Pewnie i im zdarza się okazja pasażerowania, a ktoś inny siedzi obok i
trzyma kierownicę. Ktoś uśmiecha się i gestem zaprasza kolejne noce, by
raczyły zająć wolne miejsca z tyłu. Ma oczy jak gwiazdy nad Saharą i kiedy
jedzie, to go nie ma. Jeśli w ogóle jest, w co wątpię.
- Patrz - powiedział.
Wieczór umarł - chwila, moment, mgnienie oka. Wciąż było jednak dość jasno i
wystarczyło tylko spojrzenie we wskazanym kierunku.
Wyglądało to tak, jakby ktoś posadził wzdłuż drogi niewielkie, foremne
krzaczki. Wytężyłam wzrok z myślą, że nie powinnam tyle ślęczeć przed
monitorem.
Koty. Szare, widmowe koty, siedzące obok siebie, równo jak od linijki. Koty
z oczami na wylot w kolorze nieba, kiedy świta. Za jednym szeregiem
następował kolejny, miałam wrażenie, że okoliczni chłopi właśnie
zrezygnowali z sadzenia buraków cukrowych.
Zjechaliśmy nieco na bok, a ruch uliczny popędził dalej. Kilka sylwetek
oderwało się od szarzejącego stada. Następne samochody i znów parę kotów
mniej. Za piętnaście minut sytuacja przypominała ser szwajcarski. Za
godzinę - packę na muchy lb szachownicę. Jeden sympatyczny mruczek
wskoczył nam przez okno. Pociemniał, z szarego stał się czarny.
W marcu koty się marcują, moi państwo, to koci miesiąc, całkowicie koci, do
kociej potęgi i nawet po spierwiastkowaniu gdzieś spod warstw bezładu
wystają uszy, ogonki i inne podobne. Wszystkie koty, nawet te, którym
skończyły się kredyty na nowe życia. W marcu mają zwyczaj przesiadywać i
czekać, czasem nawet można je zobaczyć.
Gonią się i gonią samochody - najczęściej w tej kolejności.
W wyniku pierwszej opcji mamy więcej kotów; w wyniku drugiej - mniej ludzi.
Wieczór siniał za tylną szybą, kiedy mijaliśmy ostatnie zabudowania miasta.
Droga stała się węższa, wzrosły prędkości, tak jakby te dwie sprawy miały ze
sobą jakikolwiek związek.
Nie miały, a mimo to wszyscy obok nas pędzili gdzieś i dokądś. Korzystałam z
chwil lenistwa na fotelu pasażera, wyglądałam przez okno i za każdym razem,
gdy mijał nas inny samochód, coś wwiewało mnie do środka.
Nadchodziła noc, jedyna w swoim rodzaju; nadchodziła, a może nadjeżdżała?
Kto je tam wie, te noce. Pewnie i im zdarza się doprowadzać prędkościomierze
do białej gorączki. Z powodu długich, powłóczystych sukni nie mogą korzystać
z jednośladów, więc zapewne - jak ja -gustują w poczciwych czterech kółkach.
Pewnie i im zdarza się okazja pasażerowania, a ktoś inny siedzi obok i
trzyma kierownicę. Ktoś uśmiecha się i gestem zaprasza kolejne noce, by
raczyły zająć wolne miejsca z tyłu. Ma oczy jak gwiazdy nad Saharą i kiedy
jedzie, to go nie ma. Jeśli w ogóle jest, w co wątpię.
- Patrz - powiedział.
Wieczór umarł - chwila, moment, mgnienie oka. Wciąż było jednak dość jasno i
wystarczyło tylko spojrzenie we wskazanym kierunku.
Wyglądało to tak, jakby ktoś posadził wzdłuż drogi niewielkie, foremne
krzaczki. Wytężyłam wzrok z myślą, że nie powinnam tyle ślęczeć przed
monitorem.
Koty. Szare, widmowe koty, siedzące obok siebie, równo jak od linijki. Koty
z oczami na wylot w kolorze nieba, kiedy świta. Za jednym szeregiem
następował kolejny, miałam wrażenie, że okoliczni chłopi właśnie
zrezygnowali z sadzenia buraków cukrowych.
Zjechaliśmy nieco na bok, a ruch uliczny popędził dalej. Kilka sylwetek
oderwało się od szarzejącego stada. Następne samochody i znów parę kotów
mniej. Za piętnaście minut sytuacja przypominała ser szwajcarski. Za
godzinę - packę na muchy lb szachownicę. Jeden sympatyczny mruczek
wskoczył nam przez okno. Pociemniał, z szarego stał się czarny.
W marcu koty się marcują, moi państwo, to koci miesiąc, całkowicie koci, do
kociej potęgi i nawet po spierwiastkowaniu gdzieś spod warstw bezładu
wystają uszy, ogonki i inne podobne. Wszystkie koty, nawet te, którym
skończyły się kredyty na nowe życia. W marcu mają zwyczaj przesiadywać i
czekać, czasem nawet można je zobaczyć.
Gonią się i gonią samochody - najczęściej w tej kolejności.
W wyniku pierwszej opcji mamy więcej kotów; w wyniku drugiej - mniej ludzi.