Z góry przepraszam za post zły par excellence, bezecny i o bezeceństwie traktujący, podły, nikczemny, przebiegły i na dodatek - wyprany z sumienia, demoralizujący, można rzec, a na domiar złego - niezupełnie też pasujący do tematu, toteż tym bardziej bezczelny i zimnokrwisty. Generalnie ja nie podrywam niuń, one podrywają mnie, a że chuć we mnie bucha, jak z lokomotywy żar, bierę jak leci oraz póki pigułka działa, nie przebieram, nie wybrzydzam, ważne, żeby miała nogi do rozwiedzeń. Raz jednak, klnę się na wszystkie bogi, przytrafiła mi się sytuacja, w której byłem naprawdę bliski zaliczenia i autentycznie zasiliłbym lożę prawdziwych mężczyzn, na wieki opuszczając elitarną formację prawiczków bliskich trzydziestki - pewnym tego bardziej, niźli tego, że mój sąsiad, prawiczek właśnie, a ży... człek hebrajskiej proweniencji, z kóz z nosa kulki lepi, jak nikt nie patrzy (a zasobnik onych kóz ma taki, że rzadko kiedy ktoś nie patrzy - z pogardą, a jakże) i ciska je potem, gdzie popadnie, modą młodych i dziarskich, co tako samo z niedopałkami cięgiem czynią; a tak w ogóle, to sika na siedząco, wiem, bo czasem słyszę, jak do sedesu coś dużego przystawia, tak, że echo idzie (niechybnie zadnica palestyńska) bo się cała muszla zatyka, a potem tylko ciurkiem płyn się leje, nic cięższego nie spada, poznaję, bo chlupot nie ten.
No więc mieszkam z niczego sobie panną, zaklepaną niestety, pochodzenia jednak azjatyckiego, a ja trochę fiksuję na punkcie azjatek, trzeba wam wiedzieć, grunt jednak, że wyposażona w nogi, sztuk dwa. Przyprowadza, wcale nierzadko, jakich chmyzów jakich, rasy białej, i zamyka się z nimi w pokoju, że niby to na rozmowy. Jednego rozpoznałem, jako jej gacha i pewien tego jestem bardziej, niż proweniencji pomienionego sąsiada. Gdy pewnego dnia, powrotem z pracy, nakryłem ją in flagranti na wymianie mebli z pokoju, bez mrugnięcia okiem zaoferowałem swoją pomoc. W zamian, gdy kurz po pracy opadł, wyłożyłem jej z klemencją, że nijak dziękować ni przepraszać za kłopot nie należy, buzi w policzek jeno się zda. Przykazałem jednak, aby nie rwała się tak do tego i czekała na dzień dobry i porę, i znak, jaki jej dam, aby wywiązać się z długu szczęśliwie i z entuzjazmem mogła, tudzież musiała. Zapewniło nam to wiele śmiechu, mówię wam, dzień w dzień spojrzeniem i rumieńcem zapytywała, czy to już, czy to dziś, czy teraz, ja jednak zbywałem ją i upraszałem o cierpliwość, bo nie znała dnia ni godziny i prawda to była, amen, klnę się na hebrajskość nosa sąsiada, co mi nad głową mieszka i powietrze psuje.
I wtedy zjawił się absztyfikant u współlokatorki. Przemknąć dwoje nie zdołali z korytarza do pokoju, gdy zaczepiłem szczęściarę i nadstawiłem jej policzek. A że nigdy takich okazji nie przegapiam, żeby w ostatniej chwili nie przekręcić głowy i żeby usta wrobionej w obowiązek buziowania nie trafiły z rozpędu w moje usta - to i katastrofa gotowa. A niunia usidlona, jasna sprawa.
Reszta jest mało interesująca, w każdym razie para się rozeszła, a ja dalej prawiczek