trudno nie odczuć lekkiej, ironicznej nuty, gdy stosujesz urocze z wielu względów (a choćby z powodów używanych przez Wiecha gwarowych warszawskich przekształceń języka) słówko: miętko. Już mi się jakoś lżej nastraja cały mechanizm odbiorczy.
Bez wątpienia temat - odwieczny i odwietrzny, może nie tak ujęty jak problem trzciny u Pascala (tam też, aczkolwiek inaczej i w innej ciut konkluzji, jest o korzeniach, w odniesieniu do człowieka), bo się skupiasz -także w aspekcie korzenia i donicy- w od zawsze poruszanym dylemacie, niekoniecznie tylko w literaturze, ale w ogóle- w życiu, w prywatnych rozmowach(mam nadzieję, że nie podsłuchiwanych przez służby specjalne z gangu kelnerów): uciec stąd, czy zostać? emigrować, czy jednak zakorzenić? oto hamletowski dylemat.
Utwór jest może daleki od rewolucji spojrzenia, jest jak lekka opowiastka, albo historyjka z morałem, który nadal pozostawia w zawieszeniu, niczego nie rozstrzyga, ale jest po nim lżej, bo uśmiech się pojawia, choćby dlatego, że zawsze bajki, albo chociaż historyjki, czy zabawy w uczłowieczanie czegokolwiek (jak tutaj, w wierszu, roślinek tytułowych) już zakłada rozpogodzenie odbiorcy na samym wstępie.
Silę się na napuszoną powagę recenzji, aby- w jakimś sensie przykrywając ręką uśmiechnięte z powodu lekkości- przygryzione usta zamaskować, więc fandzolę nieco. Powiedzmy, aby się też uczłowieczyć, nim trafi mi się wypadek i sam będę jak roślinka, albo nawóz pod następnie pokolenie okryto, albo nagonasiennych (tak się chyba jakoś nazywały? nie pamiętam, bo z biologii interesowały mnie jedynie aspekty dotyczące czysto ludzkiego i najwłaściwszego tematu do męskich zainteresowań, czyli jak te one, i te inne stworzenia się ten-tego-tają, a zwłaszcza czym i co do czego wchodzi
Swoją drogą, kiedyś kolega w podstawówce na biologii głośno zastanawiał się, "jak się rośliny masturbują", skutkiem czego został, jak wieszcze romantyczni zmuszony do emigracji... z klasowej ławki za drzwi klasy.
).
Ok, mówiąc już poważnie, póki znów mi upał nie rozwali mózgu, może niespecjalnie się wysilasz w tej antropomorfizacji, może i warto albo dopracować wersyfikację ciekawszymi przerzutniami, albo może zastosować do bólu dokładną interpunkcję (jakoś by mi tutaj pasowała, choć nie rozstrzygam), a może i warto nieco rozwinąć dylematy ludzkiego oblicza roślinek, ale i tak ta leciutka bajkowa forma wypowiedzi już teraz wchodzi lekko.
Ocenianie według prywatnego gustu jest w moim kryterium, w odróżnieniu od wielu innych na 9, a czasem dopiero dziesiątym miejscu w hierarchii kryteriów.
Przyznaję, że niespecjalnie jest tu jakoś zaspokojony mój gust. Może autor idzie nieco po łebkach (po listkach?)? a może ja bym chciał jakoś głębiej, ale nadal w lekkiej tonacji rozwinięcia rzeczy? a może się czepiam, bo muszę?
czy tak, czy owak- mankamentów, niedosytów, żali, ale i pozytywów w utworze tyle się da znaleźć tutaj, co pcheł na psiej sierści albo kleszczy latem.
Mogę tu z czystym sumieniem dać 4/5 bo choć mi gostu nie zaspokojono, to... jakoś miło się czytało.... a najważniejsze, że tak przynudziłem recenzję, że mam nadzieję wyjść stąd z ludzką twarzą
co chyba jest najważniejszym osiągnięciem tekstu i Autora zwłaszcza.