Wstawiam tu, nie do pierwszego posta, byście wiedzieli, odkąd czytać
Kacper zamykał drzwi komórki, w której trzymali sprzęt ogrodniczy, gdy usłyszał chrzęst żwiru dobiegający z podjazdu. Szybko zatrzasnął kłódkę i pobiegł na powitanie wujka. Zastanawiał się, gdzie ten mógł się podziewać przez cały dzień.
Okrążył dom i szybko wpadł do garażu, lecz srodze się rozczarował. Wuj ledwo wrócił, już zdążył zejść do piwnicy. Kacper kopnął śrubkę leżącą na podłodze, powodując tym samym odprysk na lakierze volkswagena. Nie przejął się tym, samochód i tak był rzęchem. Po prawdzie, to dziwił się, jakim cudem jeszcze jeździ.
Stwierdził, że skoro wuj ma go gdzieś, to on też nie będzie się nim przejmował. Poszedł wziąć prysznic. Po całym dniu w ogrodzie solidnie się spocił. Na szczęście nie czuł zmęczenia, ale pewnie każdy by się przyzwyczaił do pracy po takim czasie.
Pod wodą spędził prawie trzy kwadranse, rozmyślając nad swoją sytuacją. Wuj chciał gdzieś jechać, nie powiedział nawet gdzie, przynajmniej jak na razie. On miał tu zostać, sam, nie wiadomo na ile. A jak wujkowi się coś stanie? Co on wtedy zrobi? Wprawdzie wiedział o spadku, z którego się utrzymywali, ale nie miał pojęcia, ile tego jeszcze zostało. Przekonywać się o tym też nie chciał – był pewien, że jest wymieniony w testamencie, bo ich jedyna rodzina mieszka kilkaset kilometrów stąd – wolał żywego wujka. A skoro ta wyprawa ma być niebezpieczna! Jak można być takim pacanem i kazać mu tu zostać?! Niedoczekanie!
Z jeszcze kapiącą z włosów wodą i ledwo co naciągniętymi slipkami poszedł pod drzwi piwniczne i załomotał w nie silnie. Potem drugi i trzeci, aż w końcu wuj otworzył.
- Co ty wyprawiasz, gówniarzu?
- Nie pojedziesz sam! Nie pozwolę, sam mówisz, że to niebezpieczne. Będziesz potrzebował pomocy! Co by było, jakbyś coś sobie zrobił? Co ja bym sam zrobił?! Wczoraj zostawiłeś mnie śpiącego na cmentarzu, a teraz nagle się martwisz?! Noż szlag by cię – pierwszy raz zaklął w obecności Zbigniewa – tam była bomba! Wtedy miałeś mnie gdzieś...
- Uspokój się. – Przerwał ten słowotok. – Miałem ci dziś powiedzieć, że jednak jedziesz. Masz rację, nie dam rady sam.
- I... i... Co? Ja... No! – Chłopak usilnie próbował zamaskować uśmiech, wykwitający na twarzy. Odwrócił się czym prędzej i pomaszerował z powrotem do łazienki, udając oburzonego.
Zbigniew tylko pokręcił głową i, obróciwszy się na pięcie, zniknął w ciemnym korytarzu piwnicznym. Zza zamkniętych drzwi przez moment dochodziły dziwne odgłosy, ale nikt nie był w stanie ich usłyszeć, nawet zamknięty w łazience chłopak. Na jego szczęście.
Następny dzień zaczął się dla Kacpra jeszcze przed świtem. To wtedy do jego pokoju wpadł wuj, brutalnie wyrywając go ze snu. Zbigniew sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie odczuwał wczesnej pory, wręcz przeciwnie, był pełen energii i tylko dreptał w tę i z powrotem, czekając aż bratanek wstanie.
- No, młody, ruchy, ruchy, zaraz wyruszamy.
- Już – ziewnął potężnie – wstaję.
- No, to ubieraj się i migusiem przed dom. Auto już czeka. – I wybiegł.
Chłopak usiadł na łóżku, nie wierząc własnym uszom. Nie mógł zrozumieć, dlaczego wuj nie powiedział wczoraj o terminie wyprawy. Podniósł się, ale zaspane ciało z oporem wykonywało jego polecenia i ubieranie się zajęło mu dłużej, niż mógł się spodziewać. Z zewnątrz doszedł go dźwięk klaksonu.
- No już idę, idę.
Chłopak wstąpił jeszcze do kuchni, nim wyszedł na zewnątrz, bo nie sądził, by wuj pomyślał o jedzeniu na drogę. Dziesięć minut później dziękował sobie w duchu za tę przezorność.
Całą drogę do granicy lał deszcz, a spadające krople wystukiwały monotonną melodię, jakby chcąc uśpić podróżujących. Kacper w zamyśleniu wyglądał przez okno, nie zwracając uwagi na szarobury krajobraz. Nie zmienił wyrazu twarzy nawet przy kontroli granicznej, na co zresztą strażnicy nie zwrócili większej uwagi.
Zastanawiał się, gdzie i po co jadą, bo oczywiście wtajemniczenie jego osoby było dla wuja zbędnym szczegółem. Jak zawsze zresztą. Wszystkiego dowiadywał się na miejscu. Tyle że zazwyczaj kończyło się to rozkopywaniem grobów, do czego zdążył przywyknąć. A teraz jechał w nieznane i... niebezpieczne. Może naprawdę lepiej było zostać w domu? Może pospieszył się z tym wyjściem przed szereg i zrobieniem wujkowi burdy?
Otrząsnął się z zamyślenia, gdy jakiś motocyklista minął ich z prędkością daleką od przepisowej. I to w taką pogodę!
Trudno, jakoś damy radę, pomyślał i sięgnął do papierowej torby z kanapkami.
- Wujku, chcesz też? - zapytał, wyciągając dłoń z zawiniątkiem.
- Co? O, wziąłeś kanapki. Dawaj, dawaj, w sumie to poważnie zgłodniałem.
Wuj rzeczywiście musiał być okropnie głody, bo wciągnął kanapkę, nim Kacper zdążył odwinąć papier z własnej. Chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem, a ten tylko uśmiechnął się i z wyszczerzonymi zębami chwycił posiłek chłopaka, nie zważając na jego krzyki.
Po piętnastej dojechali na miejsce. W tych rejonach ulewa już minęła, a zza gęstych chmur powoli wyglądało słońce. Świergot ptaków przyjemnie pieścił uszy.
Nagły dźwięk klaksonu wyrwał chłopaka ze snu. To wuj wyrafinowanym żartem obudził bratanka. Kacper tylko przewrócił wymownie oczyma i wygramolił się z samochodu, rozprostowując kości.
- Gdzie tak właściwie jesteśmy? - zapytał, podziwiając las, przed którym się zatrzymali.
- W lesie, głąbie.
- Aha...
Podszedł do wujka, który wyciągał rzeczy załadowane z tyłu auta. Dwa wielkie plecaki ze stelażem już stały na ziemi oparte o samochód. Chłopak chwycił dwie łopaty, a wuj jeszcze zabrał siekierę i byli gotowi do drogi. Szczęknął zamek volkswagena.
- No, ruszamy. Bierz swój plecak – wuj wskazał ten większy – i jedną łopatę. Z drugą i siekierą sobie poradzę.
- Okej...
- A, stój. Masz, popsikaj się tym sprayem przeciw kleszczom. Nie będzie czasu się ich pozbywać, gdy już się wgryzą w tyłek.
Chłopak obficie wypryskał całe ciało, a właściwie to grube dżinsowe spodnie i ciepły polar, licząc na to, że to też zapewni jako taką ochronę. Podał specyfik wujkowi.
- Wujku, możesz mi już powiedzieć, po co tu przyjechaliśmy?
- Jak to po co? Po to, co zwykle! Będziemy podbijać świat – zaśmiał się.
- Wujku.
- No dobra, dobra, gamoniu. Będziemy polować na niedźwiedzie!
Kacper popatrzył na wuja i zrobił zirytowaną minę. Przyspieszył kroku, oddalając się na kilka metrów. Wystarczająco daleko, by nie słuchać tych głupich żartów, ale też na tyle blisko, by wuj nie stracił go z oczu - nie chciał się zgubić w tym lesie.
Kopnął ze złością leżącą gałązkę, która okazała się być sporych rozmiarów badylem. Sprężynując, zaplątał się w nogi chłopaka, który wyrżnął w ziemię, głową do przodu. Zdążył osłonić twarz przed spotkaniem ze ściółką, ale okupił to bolesnym stłuczeniem łokcia.
- Łamaga. Dziesięć minut nie minęło, odkąd tu dotarliśmy, a ty już na ziemi.
Wuj przeszedł obok leżącego chłopaka, nie przejmując się grymasem bólu na jego twarzy. Oddalał się powoli, ostrożnie stawiając stopy, by nie podzielić losu bratanka.
Kacper wstał, gdy wuj oddalił się już na znaczną odległość, i zobaczył, że ten wcale nie zamierza na niego czekać.
- No powiedz, no – domagał się, dogoniwszy wuja.
- Będziemy szukać piorunowych strzałek.
-Czego?
- No właśnie. Po co miałem ci to mówić, skoro to niczego nie zmieni? Idziesz ze mną, by pomóc. Zadania będę przydzielał ci na bieżąco, nie martw się.
- Nie wątpię. To powiesz, co to?
- Piorun zamknięty w kamieniu.
- Co? Jasne.
- Według legendy.
- Mhm.
CDN..