Nie znoszę pisać przedmów do tekstów. Helen i Liz to postaci stworzone przeze mnie i moją przyjaciółkę. Wolałabym nie opisywać ich, niech teksty mówią głośniej niż prologi. 8D
***
- Długo zamierzasz się tak pindrzyć? Idziemy tylko na basen, a nie na pokaz mody kobiecej wiosna/lato 2011. - Ponaglała Helen. Stała pod drzwiami łazienki, gotowa do wyjścia od dobrego kwadransa, tłukąc w drzwi i tracąc cierpliwość.
- Wierz lub nie, ale wtedy trwałoby to o wiele dłużej. - Odparła Liz, wychodząc z łazienki. - I jak ci się podoba? - Zapytała zalotnie, prężąc się jak lekko zaokrąglona modelka z lat 50., prezentując jednoczęściowy kostium z mnóstwem falbanek i zaszewek. Kiedyś szczytem seksapilu było 10 kg nadwagi, jednak pojawiła się Twiggy ze swoją anoreksją i wyprała odkryzysowione umysły, trąc nimi o wystające żebra jak o tarę. Helen przewróciła oczami, zarzuciła torbę na ramię i sarknęła.
- Super bardzo, i tak nie ma już czasu na poprawki.
- Chwila, a gdzie ty masz swój kostium?
- Na sobie. Nie podoba ci się? - Zaćwierkała kpiąco Helen, naśladując pozę Liz sprzed niespełna minuty. Jej szare, męskie bermudy w czerwone kwiaty, czerwony stanik od bikini i czarny podkoszulek musiały urazić wszelkie zmysły estetyczne Liz, bo w ułamku sekundy zrobiła się blada i opadła na stojący w hallu taboret.
- Chryste, wyglądasz jak facet! Jak to możliwe, że nie masz ręcznika z gołą laską?! - Dziewczyna zachłysnęła się i zaczęła charczeć.
- Nie udawaj, bo nic ci to nie da. Zbieraj się, bo ucieknie nam autobus. - Helen stanęła w drzwiach i spojrzała na Liz wyczekująco. Ta, nadal chrząkając, wciągnęła wcześniej przygotowaną sukienkę na kostium, założyła buty i podniosła torebkę.
- Okej, jestem gotowa.
- Wreszcie. Serio, przez ciebie czuję się jak facet. - Mruknęła Helen, zamykając drzwi.
- A ja jak kobieta. - Roześmiała się Liz i zahaczyła swój mały, krótki paluszek o pajęczy palec Helen. - W razie czego możemy wziąć ślub, jeśli nikt nie będzie nas chciał.
- To była propozycja? - Helen uniosła brew i zerknęła na policzki Liz, jedyną część jej twarzy widoczną zza idealnie ułożonego warkocza. Były zarumienione jak na modelowym portrecie pin up.
- A co?
- Nie koliduje to z twoimi planami założenia szczęśliwej, wielodzietnej rodziny w wieku lat dwudziestu ośmiu? - Zadrwiła Helen. Mimowolnie zacisnęła swój palec wokół paluszka Liz.
- Nie używaj słów, których nie rozumiem.
- Nie zamierzałaś założyć idealnej rodziny, zaraz po rozsławieniu swojego nazwiska w świecie mody? - Zapytała Helen, zakładając okulary przeciwsłoneczne. Bez ironii. To zdziwiło nawet ją samą.
Stanęły właśnie na przystanku, a wszelkie strefy cienia były pod stałym oblężeniem sapiących staruszek. Słońce piekło tak niemiłosiernie, że każda kostka brukowanego chodnika zdawała się jęczeć i błagać o deszcz. Idealny dzień na basen, jeśli oczywiście chce się taplać w chlorowanej lurze z setką kudłatych wujków, niemniej owłosionych ciotek i rozwrzeszczanych bratanków, siostrzenic i całą resztą krewnych i znajomych.
- Niby tak, ale ostatnio, przeglądając katalogi Armaniego, doszłam do bolesnego wniosku. - Westchnęła Liz, spuszczając wzrok. - Nikt nie zechce takiego... czegoś jak ja.
- Ale pieprzysz. - Burknęła Helen, nieznacznie odwracając twarz. Naprawdę nie chciała, by Liz zauważyła jej rumieńce. - Jeżeli facet będzie cię oceniał na podstawie figury, to i tak nie będzie ciebie wart.
- Mówisz to za każdym razem, gdy dochodzę do podobnych wniosków. - Odparła Liz, pociągając delikatnie nosem. Katar sienny, ale zabrzmiało nostalgicznie i smętnie.
- Bo to wciąż prawda. Myślałaś o kimś konkretnym, czy jak zwykle, wzdychanie do nieistniejącego obiektu? - Helen spojrzała w górę, za przelatującą awionetką.
- Jak zwykle. - Westchnęła ciężko Liz, ściskając palec Helen.
***
- Długo zamierzasz się tak pindrzyć? Idziemy tylko na basen, a nie na pokaz mody kobiecej wiosna/lato 2011. - Ponaglała Helen. Stała pod drzwiami łazienki, gotowa do wyjścia od dobrego kwadransa, tłukąc w drzwi i tracąc cierpliwość.
- Wierz lub nie, ale wtedy trwałoby to o wiele dłużej. - Odparła Liz, wychodząc z łazienki. - I jak ci się podoba? - Zapytała zalotnie, prężąc się jak lekko zaokrąglona modelka z lat 50., prezentując jednoczęściowy kostium z mnóstwem falbanek i zaszewek. Kiedyś szczytem seksapilu było 10 kg nadwagi, jednak pojawiła się Twiggy ze swoją anoreksją i wyprała odkryzysowione umysły, trąc nimi o wystające żebra jak o tarę. Helen przewróciła oczami, zarzuciła torbę na ramię i sarknęła.
- Super bardzo, i tak nie ma już czasu na poprawki.
- Chwila, a gdzie ty masz swój kostium?
- Na sobie. Nie podoba ci się? - Zaćwierkała kpiąco Helen, naśladując pozę Liz sprzed niespełna minuty. Jej szare, męskie bermudy w czerwone kwiaty, czerwony stanik od bikini i czarny podkoszulek musiały urazić wszelkie zmysły estetyczne Liz, bo w ułamku sekundy zrobiła się blada i opadła na stojący w hallu taboret.
- Chryste, wyglądasz jak facet! Jak to możliwe, że nie masz ręcznika z gołą laską?! - Dziewczyna zachłysnęła się i zaczęła charczeć.
- Nie udawaj, bo nic ci to nie da. Zbieraj się, bo ucieknie nam autobus. - Helen stanęła w drzwiach i spojrzała na Liz wyczekująco. Ta, nadal chrząkając, wciągnęła wcześniej przygotowaną sukienkę na kostium, założyła buty i podniosła torebkę.
- Okej, jestem gotowa.
- Wreszcie. Serio, przez ciebie czuję się jak facet. - Mruknęła Helen, zamykając drzwi.
- A ja jak kobieta. - Roześmiała się Liz i zahaczyła swój mały, krótki paluszek o pajęczy palec Helen. - W razie czego możemy wziąć ślub, jeśli nikt nie będzie nas chciał.
- To była propozycja? - Helen uniosła brew i zerknęła na policzki Liz, jedyną część jej twarzy widoczną zza idealnie ułożonego warkocza. Były zarumienione jak na modelowym portrecie pin up.
- A co?
- Nie koliduje to z twoimi planami założenia szczęśliwej, wielodzietnej rodziny w wieku lat dwudziestu ośmiu? - Zadrwiła Helen. Mimowolnie zacisnęła swój palec wokół paluszka Liz.
- Nie używaj słów, których nie rozumiem.
- Nie zamierzałaś założyć idealnej rodziny, zaraz po rozsławieniu swojego nazwiska w świecie mody? - Zapytała Helen, zakładając okulary przeciwsłoneczne. Bez ironii. To zdziwiło nawet ją samą.
Stanęły właśnie na przystanku, a wszelkie strefy cienia były pod stałym oblężeniem sapiących staruszek. Słońce piekło tak niemiłosiernie, że każda kostka brukowanego chodnika zdawała się jęczeć i błagać o deszcz. Idealny dzień na basen, jeśli oczywiście chce się taplać w chlorowanej lurze z setką kudłatych wujków, niemniej owłosionych ciotek i rozwrzeszczanych bratanków, siostrzenic i całą resztą krewnych i znajomych.
- Niby tak, ale ostatnio, przeglądając katalogi Armaniego, doszłam do bolesnego wniosku. - Westchnęła Liz, spuszczając wzrok. - Nikt nie zechce takiego... czegoś jak ja.
- Ale pieprzysz. - Burknęła Helen, nieznacznie odwracając twarz. Naprawdę nie chciała, by Liz zauważyła jej rumieńce. - Jeżeli facet będzie cię oceniał na podstawie figury, to i tak nie będzie ciebie wart.
- Mówisz to za każdym razem, gdy dochodzę do podobnych wniosków. - Odparła Liz, pociągając delikatnie nosem. Katar sienny, ale zabrzmiało nostalgicznie i smętnie.
- Bo to wciąż prawda. Myślałaś o kimś konkretnym, czy jak zwykle, wzdychanie do nieistniejącego obiektu? - Helen spojrzała w górę, za przelatującą awionetką.
- Jak zwykle. - Westchnęła ciężko Liz, ściskając palec Helen.