Cz. Pierwsza/Prolog: Plan
Avaren zszedł po krętych schodach prowadzących do podziemnych tuneli twierdzy Dairidith. Mimo iż znał je dobrze, zawsze przed przyciśnięciem pierścienia do mechanizmu otwierającego drzwi, powtarzał sobie trasę w pamięci.
Szedł powoli, zatrzymując się przed każdym skrzyżowaniem by obrać właściwą drogę. Odrzucił bieżące sprawy, tak według niektórych naglące i wymagające jego uwagi, skupiając się na tym co naprawdę było ważne, dla niego. Zatapiając się w myślach, przestały mu przeszkadzać- niewygoda wąskich korytarzy, panujący półmrok, zapach stęchlizny, pleśni i bogowie wiedzą czego jeszcze. Instynktownie zdążał do celu. W końcu już nie raz tu przychodził. Przystanął na moment pod starymi, obitymi drzwiami po czym pchnął je mocno. Natychmiast uderzył w niego zapach wszystkich znanych mu mikstur, wymieszanych tak że z początku musiał przymknąć oczy, woń była tak ostra że wyciągała z oczu wszystkie łzy.
Pewnym krokiem przestąpił przez próg jasnej, niewielkiej komnaty. Po środku, jak zawsze stała długa ława z próbówkami, palnikami, stojakami na butle, pełne kolorowych substancji. Słowem, wszystko czego potrzebowała pracownia alchemiczna.
- Panie... - przywitał go ukłonem wychudzony mężczyzna z wielkimi goglami na oczach. Były tak zmodernizowane by można było w nich dostrzec najmniejsze szczegóły badanych substancji.
Choć Avaren uważał że są wręcz komiczne, dobrze zdawał sobie sprawę z ich przydatności.
- Witaj, Kazl’u. – odpowiedział. – Jakieś postępy?
Mężczyzna odchrząknął i wyprostował się nad stołem by spojrzeć na Namiestnika.
Avaren był wysokim mężczyzną w średnim wieku. Jego zbroja, ciasno okalająca ciało była teraz pod przykryciem ciemno zielonego płaszcza, zabranego zapewne na podróż tunelami.
- Z pewnością sprawa się nie cofa…
- Do rzeczy alchemiku. – ponaglił go.
- Najlepiej sam zobacz, panie. – Kazl uśmiechnął się ukazując braki w uzębieniu zastąpione złotymi wstawkami i gestem wskazał na starą kurtynę przesłaniającą dalszą część laboratorium.
Za nią, samotnie, stała mała biblioteczka. Uczony podszedł do niej i wcisnął jedną z książek, chcąc otworzyć tym kolejne przejście.
Przytłumiony trzask doszedł do uszu Avarena. Po krótkiej chwili, biblioteczka zaczęła się leniwie cofać w głąb ściany. Mniej więcej półtora metra dalej, hurkot umieszczonych na szynach kółek biblioteczki ustał. Po prawej stronie utworzonej wnęki ziała teraz czarna dziura, zejście do dalszych komnat laboratorium.
- Gdyby nie zacofanie tego świata to kazałbym powiesić wszystkich tych genialnych architektów…
Na krótką chwilę twarz Avarena wykrzywił grymas niesmaku.
-… Idziemy? – nie czekając na odpowiedź wszedł w dziurę w ścianie.
Dolne Laboratorium w niczym nie przypominało tego na górze. Wiedziało o nim tylko kilka osób korzystających z niego i dziesiątki osób które się tędy przewijały raz na jakiś czas. To odciskało ogromne piętno na Namiestniku lecz wiedział on by uzyskać swój cel trzeba być wytrwałym i być może trzeba będzie poświęcić wiele istnień. Był na to gotów.
- W końcu by przywrócić magię…
- To cel wyższy, panie. – uspokajał go Kazl. – By ocalić tysiące trzeba czasem poświęcić kilka jednostek… - westchnął.
- Kazl’u, my już zabiliśmy blisko setkę..!
Spojrzał na suchą twarz przyjaciela z ni to rozterką ni żalem.
- Wiem Avarenie, wiem. Trzeba będzie podnieść skalę…
Zmieszany, uśmiechnął się przez co wydał się Avarenowi jeszcze starszy.
Mówił do namiestnika po imieniu tylko w zaciszu Laboratorium by uniknąć kłopotów z nieprzestrzeganiem dwornych zwyczajów.
W końcu weszli do ogromnej sali wypełnionej najróżniejszym sprzętem, którego nie jeden uczony nawet nie umiałby nazwać.
Zaczynając od lamp które nie wykorzystywały ognia by oświetlić pomieszczenie a kończąc na najnowszym osiągnięciu pracowni Kazl’a wytwarzającym nie groźne dotąd, błyskawice .
- Dzięki moim wynalazkom takim jak Oko jesteśmy w stanie teraz obejrzeć całe zajście.
Przełknął ślinę.
- Jednak nim to zobaczysz zdam Ci cos na kształt raportu, panie…
- Kazl’u ? – zmrużył oczy Avaren.
- Udało mi się przekształcić część energii tak by można było nią nasycić ostrza. Do zasadzki, zwerbowałem z miejskiej karczmy kilku łachów. Łatwo poszło, pozwoliłem im zatrzymać nasze kolczugi, dałem po srebrze i tą broń, którą, jak im powiedziałem, będzie magicznie ulepszona… Zapomniałem im tylko dodać że aura oręża tylko... jakby to... - mlasnął, szukając słowa. - …wygląda. Nic więcej. Ale byli tak podekscytowani możliwością zabicia Ducha że ruszyli nim się spostrzegłem… - Uśmiechnął się.
- Już nie te lata Avarenie, nie te…
Na twarzy Avarena pojawił się cień uśmiechu.
- Oczywiście gdyby zdołali wrócić…
- Gdyby...? – zapytał Avaren. – Oczywiście Kazl’u, oczywiście. – uśmiechnął się szerzej.
Uczony pokazał Namiestnikowi co zarejestrowało Oko umieszczone w pobliżu miejsca zasadzki.
- Czyli nasze cele wreszcie się spotkały… - Avaren szacował teraz wszystko w głowie. Po chwili spojrzał na przyjaciela.
-Avarenie… - zaczął niepewnie alchemik. – Zapytam po raz ostatni…
Avaren machnięciem ręki uspokoił przyjaciela.
- Spokojnie Kazl’u… - błysk w jego oczach świadczył o wielkiej ambicji i radości. – Nie musisz pytać, znasz odpowiedź.
Kazl kiwnął tylko lekko głową. Avaren uznając sprawę za zamkniętą, podążył kilka kroków w głąb sali zatrzymując się przy makiecie okrętu postawionej na ciężkim stole z litego drewna.
- Czy doszedłeś już do tego na jakiej zasadzie działa północna flota króla Tomr’a ? – spojrzał z ciekawością na nieco oszołomionego uczonego.
- Niestety, to wciąż tajemnica dla nas, dla mnie... – wzruszył bezradnie ramionami.- Słyszałem od moich szpiegów że wykorzystują takąż energię jaką właśnie opracowałem. – skinieniem wskazał mały miotacz błyskawic. – Ale nie widzę związku jaki według tych wieści błyskawice miałyby nawiązać z częściami mechanicznymi statków… zwłaszcza że przecież te ich Drakkary latają jak nasze balony a są zrobione z metalu. – pociągnął cicho nosem – A zdawało by się… Wszystko jest w sferze badań... – spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
- Spokojnie Kazl, nie spieszy nam się aż tak. Niedługo będziemy mieli najlepsze z rozwiązań a tym czasem sądzę że nie potrzeba Tobie aż tak dużo czasu by dojść do tego. – odsłonił zęby w szczerym uśmiechu.
Kazl tylko ukłonił się lekko.
- W takim razie… - przekręcił jeden z masztów makiety, tak jakby płynęła z bocznym wiatrem. – Do zobaczenia, muszę wracać żeby żaden z przedstawicieli Domów nie dostał ataku apopleksji przez to że nie może mi zdać wykazów handlowych na czas…
Drogę do wyjścia przebyli w ciszy. Tuż pod drzwiami wejściowymi Kazl zagadnął Avarena.
- Przecież możesz zlecić to osobom które powinny się tym zająć…
Zauważył Alchemik składając ręce za plecami.
- Wiesz dobrze Kazl’u jak to jest… - spojrzał na przyjaciela żegnając go lekkim skinieniem i wyszedł zakładając kaptur na głowę.
Kazl westchnął ciężko i zamknął drzwi za swoim władcą.
Cz. Druga: Rodzeństwo
- Co o tym sądzisz, Fargo? - Rufus stał oparty o sosnę. Spojrzał na wilczycę.
Odwzajemniła jego spojrzenie.
- Tak, wiem... to wciąż Duch.
Pokręcił głową jakby z dezaprobatą i uśmiechnął się nieznacznie, ukazując długi kieł.
- To co...?! - żachnął się -...ale jakoś musimy się dowiedzieć jak zdjąć to dziadostwo! Wilczyca przysiadła dając do zrozumienia że nie jest zachwycona pomysłem brata. Rufus popatrzył na siostrę i z bezradnością na twarzy wzruszył ramionami.
- Sama popatrz, zupełnie sobie nie radzi… - skinieniem głowy wskazał ukrytą za drzewami odległą polanę gdzie okrążony przez grupę ludzi stał Duch.
- Chodź! – Rzucił przez ramię do siostry, już biegnąc w stronę grupy ludzi.
Wiatr rozwiewał jego sięgające łokci płowe włosy, nadając mu w tym nocnym, leśnym krajobrazie przerażający wygląd, niczym rozwścieczona bestia. Jego oczy jednak pozostały niewzruszone. Skupiony na najbliższym przeciwniku, którego wybrał na swój cel a który właśnie przymierzał się do następnego ciosu w najczarniejszą plamę tej nocy, runął na niego ze zwierzęcą dzikością, podrywając za szyję w powietrze i zatrzymując się z nim na najbliższym drzewie. Chwilę trzymał go tak w powietrzu, sprawdzając czy winien poświęcić mu więcej uwagi lecz jak właśnie zauważył, nie było już po co. Odwrócił się i zobaczył czerń przelewającą się powoli w luźniejsze miejsce, gdzie przybrała na masie i przygotowała się do obrony. Z cichym chichotem skierował wzrok na przegrupowujących się przeciwników, którzy widocznie pogubili się w sytuacji.
Nim jednak którykolwiek doszedł do tego co powinien zrobić, Rufus już trzymał zęby na szyi kolejnego. Zostało czterech, teraz juz nacierających na nowego wroga z dwu stron. Pierwszego z lewej, pochłonęła ciemność nim zdążył wydać choćby najkrótszy dźwięk, więc Rufus z gardłowym warknięciem ruszył unikiem w stronę pojedynczego napastnika zmylając go tym na tyle by z łatwością uniknąć wysuniętej do przodu klingi ciężkiego scimitara i uderzył kantem dłoni w kark. Po cichym chrupnięciu, trafiony osunął się bezwładnie na ziemię. Chciał podziękować Duchowi za pomoc skinieniem lecz tam gdzie spojrzał nie było już nic...
W tym momencie dopadli do niego szerzej rozstawieni dwaj pozostali. W koszulkach kolczych dalekich od ideału i z zakazanymi facjatami… Mógł to widzieć dzięki wyostrzonym zmysłom, za co nie raz już dziękował opatrzności, którą częściej za to przeklinał. Rozproszył się na chwilę, wystarczyło to by ostrze źle zadanym ciosem z góry o mały włos nie pozbawiło go ramienia. Otworzył szerzej oczy dostrzegając białą kamienną twarz, na chwilę przed tym jak Czerń pochłonęła całe ciało nieszczęśnika.
- Skąd Ty się tu...odmieńcze…?! - Warknął ostatni z żywych i zaczął się cofać.
- Jak śmiałeś przeszkadzać...pożałujesz! - Dodał pewnym głosem i odwrócił się do ucieczki. Chwilę później, Rufus usłyszał głośny, urwany jęk.
- To zapewne Fargo - z uśmiechem zwrócił się w stronę gdzie przed chwilą esencja nocy pochłonęła jednego z napastników.
- Ej, nie no…
Przeczesał palcami włosy.
- Nie żebym oczekiwał jakiejś wdzięczności ale... - rozejrzał się dookoła lecz nie spostrzegł nic nadzwyczajnego. Kilkadziesiąt metrów dalej, gdzie uciekł jeden z oprychów, usłyszał tylko ciche stąpanie po leśnej ściółce. Zmrużył oczy i zawołał w myślach siostrę.
Rufus usiadł na pobliskim korzeniu opierając łokcie na kolanach. Za chwilę pojawiła się Fargo, z zakrwawionym pyskiem.
- Śmierdząca krew, tak...
Kiwnął głową przytakując nadchodzącej wilczycy.
- Nie wiem, rozpłynął się tak jak zwykł pewnie to robić. Wątpię by w ogóle potrzebował...
Z rezygnacją znów kiwnął głową, pozwalając kosmykom włosów zakryć twarz.
-...Miałaś rację.
Przyznał, teatralnie przewracając oczami.
- I co z tego? Mam Ci rzucić kość..? - reakcja wilczycy była oczywista...
- No już, już..- uśmiechnął się do niej. - Przecież wiesz...- Puściła jego rękaw.
Wtem pomiędzy drzewami zmaterializowała się czerń, formując się w postać przypominającą człowieka, lecz o wiele wyższego od pospolitych mieszkańców okolicy. Szczegóły jak zakrywająca całe ciało kloaka z kapturem stała się realna, rzeczywista. Na końcu pojawiła się twarz, skryta głęboko w kapturze. Wyglądała bardziej jak maska, jednego z harlequinów, lub aktorów z trupy podróżującej po tych ziemiach. Przedstawiała kamienną twarz, bez wyrazu, żadnych oznak życia. Cała w barwie pierwszego śniegu prócz czarnych ust i policzka z wymalowaną łzą pod lewym okiem.
- Nazywam się Nazaa...
* * * Nazaa szedł przodem. Prowadził przez gęsty las, z daleka od głównych traktów. Wampir, Duch i wilk poruszali się w gęstwinie bezszelestnie, jak prawdziwi nocni łowcy. Rufus spojrzał w górę, przez korony wysokich drzew widać było ciemne, bezchmurne niebo.
- Co jeszcze o nas wiesz? – Zapytał przypatrując się gwiazdom. O mały włos nie wpadł na opadającą gałąź.. Uchylił się jednak w por. Gdy już się wyprostował, ułożył na powrót swe długie włosy tak by nie zachodziły mu na oczy. Spojrzał na idącego przed nim Ducha.
Ten przystanął na chwilę i powoli obrócił zakrytą kapturem głowę by spojrzeć na wampira.
- Wiele… - Odparł cicho i ruszył dalej.
- Wiesz że Cię obserwowaliśmy…- nie odpuszczał Rufus. -…Bo jak twierdzisz to Ty szukałeś nas. Twierdzisz że incydent do którego doszło niedawno był zaplanowany przez Avarena… zapewne wiesz też czemu. – Rufus zatrzymał się na moment i spojrzał na Fargo idącą kilka metrów przed nim.
~ Nie patrz tak na mnie bracie…
Wyczuł jej uśmiech gdy odwróciła łeb w jego stronę.
~ Też jestem nietutejsza.
Rufus parsknął.
- Nie pomagasz Fargo…- pokręcił głową.
Nazaa znalazł się za Rufusem. Zaniepokojony, bardziej tym że nie zarejestrował momentu w którym Nazaa wykonał jakikolwiek ruch niż faktem że teraz ogromna postać stała za jego plecami, powiedział:
- Dziwne, choć wiem że tu jesteś, nie wyczuwam Cię…- Odwrócił się. Nie unosząc wzroku, patrzył mniej więcej na splot słoneczny Nazyy. - Czy tak właśnie działacie, wy – Duchy? Spojrzał w oczy białej maski.
- Nie potrafisz podróżować w ciszy. – Odpowiedział spoglądając na niego. – Wiem o was wszystko lecz pomóc odczynić ten urok, nie jestem w stanie.
Coś uniosło się pod okrywającą Ducha ciemną peleryną, wskazując dalszy kierunek. Rufusowi jednak bardziej odzienie Nazyy przypominało ogromną kurtynę. Nawet zaczął odczuwać lekkie podniecenie, podobne do tego gdy siedzi się na widowni i czeka na wyjście aktorów, swoistą świadomość nadciągających wrażeń…
Nic się jednak nie stało. Aktorzy najpewniej posnęli, otuleni wiecznym mrokiem za kurtyną. Lub też byli przetrzymywani w swych garderobach przez reżysera wariata.
- Idźmy dalej…- Nazaa wyminął Rufusa i poszedł dalej równając się z wilczycą.
~ Wynika z tego, że Namiestnik potrzebuje nas wszystkich by użyć magii…- Zaczęła Fargo.
~ Do czego…- Podjął Nazaa. ~...muszę się dowiedzieć. Założę się że przygotował się na to…
~ No dobra...- Przerwał im nagle Rufus.
- Z lekcji historii wiemy że ludziom została zabrana możliwość korzystania z magii, i to przez nich samych, w porządku. Nareszcie dostało im się to na co zasłużyli. – Wampir zrównał się z towarzyszami, omijając ułamany, bezwładnie zwisający konar.
- Wy zostaliście natomiast przeklęci…- Nazaa powoli cedził słowa co rozdrażniło jeszcze bardziej wampira. – Co się tyczy waszej dwójki - zostaliście wygnani.
- Nie zmieniajmy tematu…- Rufus patrzył jak Duch przenika przez wielki pień, jak przez mgłę.
- Jesteście jedynymi, przebywającymi wśród ludzi. – kontynuował Nazaa.
- Wiesz…- Rufus zerknął spode łba na Nazeę. -…Zrozumiałem już na początku- wiesz wiele.
Usłyszał w myślach cichy śmiech siostry.
~ Sądzisz Duchu że Lord Avaren posiada odpowiedzi? – Fargo łypnęła w stronę Nazyy.
- Jesteśmy wciąż obserwowani. Poczekajmy na kolejny jego ruch. – Nazaa stanął jakby chciał wziąć głęboki wdech lecz nie poruszył się.
- On nie wie o mnie wszystkiego…- Przeniósł wzrok zwilczycy na wampira. Chwilę mu się przyglądał.
- Nie wie z czym zadziera chcąc mnie zwabić w pułapkę. Mam nadzieje że rozwiążemy to dyplomatycznie. Mimo że spotkaliśmy się tak jak tego oczekiwał, jak również udamy się do niego, na co liczy, myślę że można zdjąć z czół hasła- Zwodzeni. I będąc świadomym nadchodzącego niebezpieczeństwa i tak go odwiedzimy.
Rufus pogrążył się w myślach. Dociekał, czym ten człowiek jest w stanie mu zagrozić. W nocy, choćby postawił przed sobą całą pałacową armię nie uszedłby cało.
- Pomogę wam…- zaczął znów. – Mam pewien pomysł. Natomiast wy pomożecie mi z Namiestnikiem.
- Fakt, nabrał trochę z czary fanatyzmu, nie myśli jasno. – Rufus westchnął i poprawił mankiet gustownej koszuli.
Mimo że Fargo nie podobał się od początku pomysł bratania z jakimkolwiek z Duchów, wszak byli oni dość niebezpieczni nawet dla wampirów czy lykanów a sam Nazaa nie wyglądał ani też nie brzmiał zachęcająco, była zadowolona że szanse powrotu do normalności wzrosną. Ciekawiło ją tylko skąd wiedział o nich tyle... jak doszło do jej zezwierzęcenia – że chcąc się po raz kolejny przemienić w Bestię, stała się wilczycą. I na Patronów, skąd wiedział że są z Rufusem bliźniętami?
- Znałem waszych rodziców…- Wstrzelił cicho swe słowa pomiędzy jej mysli, przystając obok niej i patrząc czarnymi plamami w jej oczy.
- Znałeś, że coo?! – Rufus spojrzał na ogromną postać z niedowierzaniem i przerażeniem.
- Nie pamiętam ich, lecz wiem kim byli i…
~ Wiesz kim byli?! – Ta jedna krótka myśl Fargo była tak głośna że Rufus aż zmrużył oczy.
- Wiem że obiecałem im coś… coś na co przyjdzie pora niebawem.
Jego niski nieco metaliczny, lecz wciąż melodyjny głos odbijał się teraz echem w głowach Rufusa i Fargo. Wampir rzucał pytanie za pytaniem starając się dowiedzieć czegokolwiek więcej ale Nazaa nie powiedział już nic.
Po blisko godzinie zwątpił w to że uzyska cokolwiek od Ducha i zaczął wysyłać myśli do siostry, pytając czemu zachowuje taki spokój mimo tego co właśnie usłyszeli, czemu milczy… W odpowiedzi dostał tylko szybką ripostę co do jego gadulstwa. Nagle w jej myślach napotkał ślad niepokoju.
~ Co jest, siostra? – Zapytał po większym wdechu.
~ Rufusie, mówiłam Ci że to nie jest dobry pomysł… Zaraz wyjdziemy z lasu a…
~ No i w tej kwestii przynajmniej się zgadzamy. – Uśmiechnął się w duchu do siostry.
~ To Cie tak martwi?- Zdziwił się.
Nazaa wyszedł pierwszy z linii drzew. Przed nim rozciągała się mała polana biegnąca nieco w dół, wprost do wód jeziora Muden, największego zbiornika w promieniu kilkuset mil. Rozejrzał się po okolicy. Tafla wody zdawała się sięgać daleko, niknąc w bladym świetle poranka. Las za jego plecami rozciągał się z północy, nierówną linią, na południe, gdzie zakreślał łuk na niknącym w oddali horyzoncie. Spojrzał daleko przed siebie. Po krótkiej chwili odwrócił się do wychodzących, Rufusa i Fargo.
- Możemy mieć problem…- rzekł spokojnie.
Fargo podbiegła kilka ostatnich metrów.
~ Zbliża się świt!
Nieoficjalnie jest to Pierwsza napisana część połączona z trzecią
Cz. Trzecia: Forven
Forven, Miasto Nadziei. Pośpiesznie nazwane tak na cześć wzgórza o tej samej nazwie, na którym powstało, w skutek zakończenia wojen domowych. Całe Maerden, Krainy Środka, zostały zjednoczone czy też, jak uważają niektórzy- podbite, przez Teorg’a. Jeszcze tego samego dnia gdy wszedł na szczyt Forven, kazał obwieścić iż niebawem, zostanie Królem. Nikt nie śmiał wtedy się mu sprzeciwić a on sam kazał natychmiast zacząć prace nad tronem i koroną. W niedługim czasie po jego zwycięstwie nad rządnymi władzy książętami i rozszalałym motłochem, nieco zmienił swoje plany co do sprawowania władzy. Powołał ośmiu Namiestników. Każdy z nich miał objąć urząd w jednym z miast Maerden. Forven powstało specjalnie z myślą o Avarenie, młodym dowódcy Teorg’a. Król chciał by objął on stanowisko Namiestnika i osobiście nadzorował prace na Wzgórzu Forven. Chciał mieć go blisko jako że był ambitnym i charyzmatycznym młodzieńcem, jednocześnie trzymając go z dala od niekorzystnych dla monarchy opcji, jakie ktoś pokroju Avarena mógł stworzyć będąc blisko Króla.
Avaren stał się dziewiątym Namiestnikiem, wszedł w skład Rady i miał zająć się rozbudową nowego miasta. Teorg mógł zawsze liczyć na jego poparcie. Niestety, Avaren stanął wkrótce przed ciężkim wyborem. Podjął decyzję, która okazała się najgorszą w jego dotychczasowym życiu a przez następne lata miała mu ciążyć niczym kirys topielcowi.
Dziś, w południowym słońcu, Forven wyglądało na mocno przeludnione. Na głównych ulicach ustawiały się kramy wszystkich nie mogących opuścić bram miasta, kupców. Avaren kazał zamknąć szlaki handlowe jak również zabronił opuszczać miasto, w obawie przed możliwymi przeciekami. Ci którzy zdobyli jakimś cudem przepustkę i tak byli tropieni i zabijani. Administracja miasta już szykowała odpowiednie pisma dla sąsiadujących z Maerden, Larią- z zachodu i Mirią- z południowego zachodu, skąd głównie przybywali do Krain Środka handlarze. Daleko na południe i wschód, rozciągały się ziemie innych nacji- długowiecznych Lykan i nieumartych wampirów. Granice powstały w skutek dawnego paktu o nieagresji choć wszyscy w Maerden wiedzieli że stare rasy od wieków toczą zajadły bój o to kto zajmie tereny śmiertelników.
Bogatą w zieleń Aleję Centralną oblegały teraz zwierzęta hodowlane w prowizorycznych zagrodach. Oczywista, nieprzyjemna woń odchodów i przepoconych ludzkich ciał unosiła się teraz wysoko, aż za Pierwszy Mur, docierając do Pałacowych okien które do tej pory zwykle bywały otwarte. Gdyby kogoś z dzielnicy kupieckiej interesowało czy ktoś z siedziby Namiestnika ich obserwuje, dziś, odnalazł by tylko jeden powód by tak pomyśleć. I choć zza Drugiego Muru było dość daleko do pałacowych bram nie mówiąc już o prawie nie widocznych stąd okiennicach, jedna wąska szczelina, wysokie okno pokoi sąsiadujących z komnatami władcy, mocno kontrastowała z jednolitym, jasnym brązem pałacowych ścian i specjalnie do nich dobranych okiennic.
Pierwszy Mur został zamknięty z powodów bezpieczeństwa. Najbliższą okolicę w koło Pałacu zajmowały bowiem domy najbogatszych oraz szlachty. Bogaci i dobrze urodzeni sami zażądali by zamknięto bramy. Jednakże nie wiedzieli co dzieje się wyżej i teraz pozostali w zamknięciu na dłużej niż mogli przypuszczać.
Costas stał spokojnie w oknie swojej komnaty przypatrując się kłębiącym tłumom. Splótł dłonie w szerokich rękawach swej nowomodnej, długiej, amarantowej szaty i powiódł wzrokiem wzdłuż granic miasta. Prace nad Trzecim Murem jeszcze trwały, w prawdzie zostały same roboty wykończeniowe ale Costas wiedział że nie potrzeba pośpiechu w oficjalnych sprawach proceduralnych.
Avaren polecił mu by w trakcie jego wizyty w Dairidith zajął się rozbudową nowej linii obronnej po obu stronach Muden, tam gdzie polecił mu wcześniej ustawić posterunki, jednak Costas wolał z tym zaczekać.
- Przynajmniej do czasu ukończenia Trzeciego Muru. - Uspokajał Namiestnika.
Wziął głęboki wdech. Jego nozdrza wypełnił ciężki zapach przepełnionych ulic i zbyt dużej liczby zwierząt. Zamknął oczy i trwał tak kilka uderzeń serca. Wypuścił powietrze po czym powoli podniósł powieki. Jego wzrok spoczął na niknącej za tętniącą życiem Średnią częścią miasta- dzielnicy ubogich.
- Jeszcze tylko kilka, obiecuję… - szepnął do siebie, ponuro się uśmiechając.
Uniósł brwi słysząc narastający odgłos szybkich kroków na korytarzu. Dźwięk ucichł na moment pod jego drzwiami jakby zapowiadając mające się zaraz odbyć głośne pukanie.
- Wejść! – Powiedział stanowczo.
Drzwi uchyliły się powoli po czym pewniejszym ruchem otworzył je młody gwardzista. Pod pachą trzymał hełm a w ręku tubę na dokumenty.
- Lordzie Culebra, raporty o które prosiłeś.- Gwardzista się ukłonił i podszedł do Costasa wręczyć mu przesyłkę.
- Dziękuję, Jereku. – Jego policzki zapadły się w nieodgadnionym uśmiechu.
Jerek, członek elitarnej gwardii pałacowej dostał się na swoje stanowisko właśnie dzięki Costasowi Culebrze. Przez przypadek był on świadkiem walki Jereka z jednym z gwardzistów. Zwykle czuli się oni lepsi od reszty straży więc Costas postanowił że jeżeli pokona gwardzistę w tej niesprawiedliwej walce, zajmie jego miejsce. Walka nie była równa gdyż ogólnie wiadomo o panującym zakazie wyjmowania broni w towarzystwie gwardii pałacowej. Młody Jerek wykazał się niesamowitym refleksem i sprytem pokonując zbyt pewnego siebie członka gwardii i objął jego stanowisko. Ten incydent okazał się wspaniałą lekcją dla pozostałych elitarnych straży a że odbył się w ustronnym miejscu nie było obaw że nadgorliwcy którzy chcieli by się szybko wspiąć po szczeblach kariery, nie będą prowokować następnych takich zajść. Jerek wyprostował się w pozycji do salutu po czym wykonał lekki ukłon i zaczął się cofać do wyjścia. Stając przy drzwiach złapał po omacku klamkę i wycofał się za próg ciągnąc za sobą rzeźbione drzwi.
- Jereku? – Zawołał go.
- Tak, panie? – Jerek szybko znów otworzył drzwi o mało nie wypuszczając hełmu spod pachy.
- Będziesz dziś w mieście?
Jerek wyprostował się namyślając chwilę nad odpowiedzią, dość zaskoczony swobodnym tonem Doradcy Namiestnika.
- …Mam coś załatwić dla ciebie, panie? - Po czym szybko zrozumiał swój błąd i dodał:
- Tak jest, Lordzie Culebra!
Costas zaśmiał się krótko podchodząc do niego.
- Spokojnie, gdy nikogo nie ma możesz się zwracać do mnie po imieniu…
Łagodność w jego głosie sprawiła że młody gwardzista poczuł się niepewnie.
- Mów mi Costas.
Jerek z trudem zdołał skinąć głową.
- Jak wyjdziesz za Pierwszy Mur…
* * *
Miasto za Pierwszym Murem diametralnie różniło się od zamkniętej nim Bogatej dzielnicy. Nawet Aleja Centralna była ułożona z gorszego jakościowo kamienia, nie do końca wyrównana lecz wciąż lepsza od ubitej ziemi w najniżej położonej części miasta. Budynki były rozmieszczone według zupełnie innego planu i oczywiście nie tak wyniosłe, nadal jednak na tyle praktycznie by średnia klasa miała dość miejsca dla siebie i przybywających zewsząd handlarzy. Forven stało się głównym miastem kupieckim dzięki rządom Avarena. W krótkim czasie po otwarciu bram coraz to większa liczba szlaków zmieniła swój bieg by kupcy mogli choć przez chwilę zaprezentować swoje zgromadzone dobra na jednych z największych placów targowych w Maerden. Po kilku miesiącach powstały całkiem nowe drogi dla żądnych pieniądza ludzi z poza granic Krain Środka.
Teraz zostały one zamknięte a wszyscy który znaleźli się w Forven, zostali pozbawieni możliwości powrotu. Co przezorniejsi zajęli wolne lokale w miejscowych gospodach i przestali się przejmować tymczasowym utrudnieniem. Ci, dla których nie starczyło miejsca musieli zadowolić się ulicznym brukiem.
Jerek usłyszał za sobą trzask zamków zamykających jedne z bocznych drzwi Pierwszego Muru. W tym samym czasie stał się częścią wielkiego monstrum, poruszającego się wzdłuż wszystkich ulic miasta- tłumu. Jedna wielka, zbita z setek a może i tysięcy jednostek, masa. Dał się jej ponieść choć tak naprawdę nie miał za dużego wyboru. Gdyby Lord Costas nie poprosił go o cichą przysługę, zapewnie nie musiał by martwić się ciasnotą. Świecąca w słońcu zbroja gwardii pałacowej skutecznie zapobiegała tego typu utrudnieniom. Jednak Lord prosił go by nie zwracał na siebie uwagi ani nie pozwolił nikomu się domyśleć skąd przyszedł.
Założył więc swoje zwyczajne ubranie, które po krótkim namyśle postanowił jednak przykryć zdobytą w pałacowej pralni, typową miejską szatą, przykrywającą całe ciało i w jednolitej, nieco wyblakłej barwie piasku.
Ktoś uderzył go, chyba łokciem, prosto miedzy łopatki. Nie mógł jednak się obrócić a i tak już został popchnięty przez tłum, kilka kroków dalej. Kątem oka dostrzegł tylko jak, chyba, ów osobnik z rękoma wysoko w górze, stara się przedrzeć do jednej z ulic skręcających w centrum miasta.- To musi być jakiś sygnał.- pomyślał. Z trudem wyrwał ręce do góry zahaczając tym wszystkich najbliższych sąsiadów i spróbował zmienić kierunek marszu.
Z rękoma w górze, czuł się niesamowicie głupio. Po chwili jednak zauważył że poruszanie się prostopadle do reszty sprawia o wiele mniej trudności od równego tempa rzeszy mieszczan i przejezdnych. Tłum, można by powiedzieć- nawet mu pomagał się wydostać. Jak kawał mięsa, który utkwił miedzy zębami, został wypluty przez wielką bestię prosto do wąskiej uliczki. Ku jego uciesze, pustej. Nabrał w płuca stęchłego powietrza i ruszył uliczką. Po chwili wyczuł coś dziwnego i zerknął pod nogi.
- Szlag! – Uderzył się pięściami w uda gdy zauważył że jeden z jego butów kompletnie pokryty był śmierdzącymi odchodami.
Obejrzał się za siebie i zauważył własne ślady lewej nogi a trochę dalej, wielką ciemną plamę zajmującą prawie całe wejście do uliczki.
- Pięknie…- Westchnął, pokręcił głową z niesmakiem i zrezygnowany ruszył dalej.
Później pomyślał że jak się wtapiać to całkowicie. Nawet przyszło mu do głowy że podołałby szpiegowskim technikom kamuflażu i ogólnej infiltracji. Szybko jednak odrzucił te myśli skupiając się na ponownym wkroczeniu w paszcze bestii, po drugiej stronie uliczki.
Przypomniał sobie szybko gdzie miał się dostać, co i komu powiedzieć i biorąc głęboki wdech, z rękoma jak do skoku w wodę wkroczył w bezlitosną masę. Szybko wrócił myślą do topografii dzielnicy po czym niedawno poznanym manewrem wybrał odpowiedni kierunek. Gdy udało mu się dostać w nieco luźniejsze miejsce, rozejrzał się uważnie.
Stał na centralnym placu. Jakieś dwadzieścia metrów na prawo, w kierunku północnym, znajdowała się granitowa fontanna, dokładnie na środku placu. Stanowiła swoisty punkt orientacyjny dla niepewnie poruszających się tutaj, przejezdnych.
Była dość charakterystyczna. Powstała dzięki grupie pięciu artystów, którzy dzięki niej zyskali rozgłos i szybko stworzyli pierwszą w mieście Gildię rzemieślniczą. Znajdowało się na niej wszystko to co można było znaleźć w dawnych baśniach, teraz już trzymanych z dala ludzkich rąk i światła, spisanych jeszcze na pergaminowych zwojach. Były tam i małe dzieci ze skrzydełkami i małymi dzbanuszkami jak i potężni herosi z walczący z morskimi wężami. Były też i smoki, głównie w płaskorzeźbie. Groźne ziejące ogniem bestie, z jednej strony zwalczały hordy dzikich bestii pod upadającymi zamkami, z drugiej zaś atakowały w pojedynkę inne ludzkie budowle. Woda krążyła w niej bez przerwy. Praktycznie każde naczynie i każde usta czy tez paszcze, służyły ogólnemu obiegowi. W całości, prezentowała się jak prawdziwe arcydzieło, w pełni symetryczne i nieregularne zarazem.
Jerek już wiedział dokładnie gdzie ma się udać. Postanowił nie wpychać się w ślepy tłum tylko poczekać na jakąś lukę. Nad przemierzającym, zdawało mu się, w z góry określonym ładzie motłochu, zauważył zachodnią ścianę budynków wyznaczającą granicę ogromnej, w całości zajętej powierzchni głównego rynku. Między oknami rozciągnięto sznury z praniem. W samych oknach panował taki sam harmider jak tu, na dole.
Zauważył mały przesmyk w ogromnym monstrum. Postanowił więc ruszyć jak najszybciej.
Pod kolumną podtrzymującą wyższe pietra mieszkalne znalazł się całe dwadzieścia minut później. Mając już dosyć oparł się o nią zaczerpując powietrza. Spocony stał tam krótką chwilę po czym zmotywował się do ruszenia dalej.- Już niedaleko…- Pomyślał wycierając pot z czoła długim rękawem.
Jeszcze kilkakrotnie wybierał węższe uliczki, mniej zaludnione acz bardziej kręte. W końcu dotarł do celu. Stał ciężko dysząc, blisko minutę po czym ruszył przed siebie. Minął stojak, reklamę tawerny do której go wysłano- Pod końską grzywą.
-Szkoda że nie pod ogonem…- mruknął pod nosem, starając się pozbyć grymasu zmęczenia.
Walnął w drzwi głośniej niż zamierzał, chcąc je otworzyć i wszedł do środka.
Od razu uderzył w niego zapach piwa i pieczonego na wielkich rożnach mięsa. Miła odmiana, po zaduchu ulic. Choć zauważył że zdążył już nasiąknąć duchotą tego świeżego powietrza. Nikt nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. Natomiast Jerek dokładnie przyjrzał się każdemu. Po środku stały trzy wielkie rożna z równie imponującymi dzikami. Wokół nich przy blatach siedzieli odpowiedzialni za odpowiednią jakość mięsiwa kucharze. Przy każdym jeden. Niczym się nie różnili od zwykłych gości w gospodzie. Reszta obecnych, dla nietutejszych mogła wydać się co najmniej osobliwa. Ogólnie wiadomo że wszelkiego typu karczmy służyły głównie najemnikom różnego pochodzenia oraz ich pracodawcom. Tych drugich łatwo było można rozpoznać po pustym miejscu na ławach i po tym że szybko wchodzili i jeszcze szybciej się wynosili. Jerek przywykł do niespotykanych u zwykłych ludzi gabarytów ciała, jakimi dysponowali zwykle najemnicy jak również przeróżnego typu odzienia i pancerzy. Czasami zdawało mu się że wśród tej zasłużonej we wszystkich kręgach kasty obowiązuje jakiś trend na prześciganie się w co rusz to wymyślniejszych oprawach.
- Istna rewia mody, cyrk jakiś…- uśmiechał się zawsze gdy napotkał kogoś w takim stroju.
Najemnicy byli tak powszechni że jednak szybko zlewali się z otoczeniem.
Tylko Jerek znajdywał w tym wszystkim nutę obłędu. A może to on był inny, skoro tylko jemu to przeszkadzało…
Podszedł do długiej, na całą salę lady i podciągnął się na stołek, opierając łokcie o blat. Zamówił piwo i czekał. Osobnik o którym wspomniał mu Culebra jeszcze się nie zjawił, bądź...
- Nie ujawnił. Pomyślał pociągając długi łyk całkiem znośnego napitku.
Po niecałym kwadransie podążył wzrokiem na drzwi wejściowe za sobą. Ku jego zdziwieniu otworzyły się bezgłośnie. Przez próg przeszedł odpowiadający rysopisowi mężczyzna i stał tam chwilę dopóki drzwi się nie zamknęły. Mężczyzna powoli się rozejrzał i podszedł kilka kroków w stronę Jereka. Zmierzył gwardzistę zimnym wzrokiem.
-Liobb? – Jerek zapytał cicho znając już odpowiedź.
W odpowiedzi, zapraszającym gestem, najemnik wskazał wolne miejsca przy ławie.
- Ja od…
- Cii…
Liobb przytknął palec do ust.
- Przejdźmy do rzeczy…
Cz. Czwarta: Alice
Rufus czuł się zdradzony, słaby i bezradny jak dziecko które puściło rękę matki w wielkim tłumie zebranym na jednym z corocznych festiwali. Jednocześnie czuł jak dzika wściekłość wypełnia jego żyły usuwając z nich strach przed zgubą.
Utkwił gniewny wzrok w alabastrowej, kamiennej twarzy czarnej postaci. W zebranej wściekłości, gotowy do starcia, zaczął, jak zawsze, dostrzegać ukryte zwykle szczegóły. Uświadamiał sobie fakty, błyskawicznie analizował wszystko, tak, by atak był bezbłędny.
Zauważył że wielka peleryna właściwie przykrywa Nazeę całkowicie, nie pozostawiając żadnej luki. Wcześniej wydawał mu się nieco mniejszy, teraz widział że nawet jak na postać tych rozmiarów ma dość szerokie ramiona. Okrycie zdawało się spoczywać na wielkich naramiennikach, dając skrytemu właścicielowi tyle miejsca by mógł spokojnie unieść łokcie. Sprawiało to wrażenie, jakby pod wielką czarną płachtą nie znajdowało się nic… Przypomniał sobie wszystko o Duchach. Między innymi o tym że właściwie były tylko czymś w rodzaju opowieści, mających na celu wystraszyć nieposłuszne dzieci, mitem.
Przypomniał sobie też jak idąc do tego miejsca nie zarejestrował nawet cichego szelestu jaki mógłby wydać kroczący wielkolud. – Czy starczy mi sił, czasu…? – Pomyślał.
Odrzucił wątpliwości. Skupił się teraz na tym by, przynajmniej, wszystkie złe decyzje nie zostały przypieczętowane jego bezradnością. Nie słyszał w głowie nawoływań siostry, która w wielkim strachu błagała by się cofnął, zniknął w cieniach jeszcze śpiącego lasu Aldervill.
- Nazaa…! – Wrzasnął i ruszył na niego pełnym pędem. Rozwarł palce szeroko i zagiął je w szpony. Szybki jak wiatr, dotarł do celu w jednym uderzeniu serca. Zadał cios, lecz ku jego zdziwieniu chybił. W miejscu gdzie przed chwilą stał ponad dwu metrowy olbrzym zastał tylko powietrze.
- Dobrze. – Nazaa z uznaniem kiwnął głową odsuwając się na bok, czym przyczynił się do ujawnienia wampira, pierwszym promieniom słońca…
~ Nie!! – Fargo krzyknęła w myślach. Na głos wydała tylko groźne warknięcie.
Rufus zatrzymał się. Półobrotem odzyskał równowagę, lecz tylko na chwile. Opadł w tył zasłaniając twarz rękoma przed wstającym słońcem.
Fargo nie wiedziała co zrobić czy dopaść do brata i starać się go osłonić przed pewną śmiercią czy rzucić się na zdrajcę.
~ Spokojnie Fargo…
Usłyszała w głowie głos Nazyy.
~ Spokojnie?! Ty bestio… Zabiłeś mi brata! – Odpowiedziała gniewnie szczerząc kły.
~ To część mojej, dla was, tajemnicy. – W jego myślach Fargo znalazła niepojęty spokój i pewność. Nieco rozproszona spojrzała na wijącego się w trawie brata po czym zajrzała otępiałym spojrzeniem, głęboko w czarne dziury oczu białej maski.
Nazaa stał spokojnie tuż obok leżącego wampira i ze swym kamiennym obliczem wytrzymał jej spojrzenie do końca.
- Rufus nie jest podatny na słoneczne światło. – Zaczął nim zdążyła pomyśleć pytania.
Spojrzał na czołgającego się z powrotem w cień wampira.
- Rufusie, czy cokolwiek czujesz?
Musiał zapytać ponownie by zwrócić jego uwagę. Ten, zamarł na chwilę w bezruchu po czym powoli obrócił się by spojrzeć na niezmiennego Nazeę i swoją siostrę, której niezrozumienie świetnie obrazowało jej spojrzenie.
- Nie... – Odpowiedział niepewnie.
Wilczyca spojrzała na niego sprawdzając… Rzeczywiście, nie było żadnych śladów po, zdawało by się śmiertelnych promieniach.
- Dokładnie… - Nazaa lekko kiwnął głową. – Dzięki waszym korzeniom nie musisz obawiać się światła. A ty, Fargo, jesteś teraz…
- Jest wilkiem. – dokończył Rufus podnosząc się na łokcie.
- Tak, jest to forma uroku… Dość specyficzna. – Nazaa powoli wymawiał każde słowo.
- Lecz nie mamy czasu teraz na rodzinne opowieści… - Zwrócił się ku pozłacanej porannym blaskiem słońca, wodzie.
Rufus wyjrzał zza olbrzyma gdy tylko się podniósł. Osłaniał wciąż oczy gdyż nadal był to jego dziewiczy kontakt ze śmiertelnym wrogiem w postaci ognistej tarczy.
- Pięknie… - Westchnął. W chwilę później dostrzegł to o co naprawdę chodziło Nazie. Problem.
Fargo podeszła do brzegu. Spokojna woda Muden otoczyła jej łapy zapraszając przyjemnym orzeźwieniem dalej. Spojrzała na wstające leniwie słońce. W jego blasku majaczyły sylwetki kilku łodzi…
* * *
Rufusa trzeba było zaciągnąć w ukrycie siłą. Stał i tępo wpatrywał się w zjawisko, które do tego czasu wzbudzało dreszcz przerażenia. Oczarowany pomalowanym na złoto i pomarańcz, błękitnym niebem za nic miał możliwe zagrożenie, nadciągające od wschodu. W końcu Nazaa, na prośbę Fargo, złapał wampira za kołnierz i zaciągnął go w bezpieczne miejsce, kilkanaście metrów dalej, za wzniesieniem, tuż za pierwszymi drzewami Aldervill.
Rufus wyrwał się gdy dotarli na miejsce i z grymasem niezadowolenia poprawił kołnierz i luźne mankiety swojej koszuli.
- Mógłbyś uważać… - szepnął, widocznie urażony. - To najdroższy jedwab, z samego Meshistadu. - Dodał po chwili, kładąc się w trawie by przyjrzeć się nadpływającym łodziom
~ Co widzisz, Rufusie? – Fargo przybliżyła się do brata.
Nazaa wychylił się zza drzewa, niczym młodzik starający się podejrzeć kąpiące się w jeziorze dziewczyny.
Wampir łypnął na niego z uśmiechem po czym znów spojrzał w stronę wody.
- Cztery, pięć… Pięć pojedynczych masztów. Łodzie kupców. Małe, praktycznie całe to ładownia. – Oparł się wygodniej, gdy tylko usunął spod ramienia kawałek gałęzi. – Pierwsza z nich to Alice…
- Handlarze z Larii…- Przerwał mu Nazaa. – Odkąd Namiestnik zamknął szlaki, muszą podróżować przez Muden. Teraz to jedyna droga.
Avaren zorganizował posterunki na głównych szlakach handlowych z wschodu na zachód, na obydwu biegunach Śpiącego Jeziora.- Niedługo wystawi też straże wzdłuż brzegu całego Muden! – pomyślał Rufus. – Skubaniec, nie chce by ktokolwiek z zewnątrz wyniósł choćby plotkę o tym co zamierza.- Zdenerwowany wampir odsłonił zęby pogrążając się w czarnych myślach.
Fargo wyczuła zdenerwowanie brata.
~Rufus? – Wysłała krótką myśl.
- Nie zdziwiłbym się gdyby wysłał za nimi patrol. – Odpowiedział.
- Avaren udał się do Dairidith. – Wtrącił Nazaa. – Ale Costas… on na pewno zadba o to by tajemnice jego pana były bezpieczne…
Costas, Doradca Królów.- Posadził więcej zepsutych książąt na tronach niż rolnik rzodkiewek! – Rufus znów się zasępił. Tym razem na wspomnienie jadowitego wyrazu twarzy, prawej ręki Namiestnika. Wszyscy którzy znali kiedyś Costasa, albo już nie żyją albo ukrywają się, gdzieś na Krańcach. On sam już dawno temu powinien był zginąć. Nikt nie wie ile lat sobie liczy ani jaki jest sekret tej długowieczności. Rufus sądził że doszło do spotkania Costasa i aktualnego Pierwszego, samozwańca i równie wielkiego despotę co Avaren. To by pasowało do nadzwyczaj długiego życia przebiegłego doradcy. – Szkoda że nie mam wstępu do Podziemia… - Pomyślał, i cicho westchnął.
- Przeczekamy aż przejdą. - Zaczął wampir. – Zasadźmy się na ogon… - Spojrzał na trwającego w bezruchu Nazeę.
~ Nie mam ochoty na rozlewy krwi, braciszku. – Fargo chciała uniknąć wszelkiego możliwego niebezpieczeństwa.
~ Nie możemy ich też zostawić?
~Chcesz narazić niewinnych kupców na śmierć? – Zapytał beznamiętnie Nazaa.
~ Racja. – Stwierdziła równocześnie z Rufusem.
Wampir uśmiechnął się do siostry.
Po blisko godzinie siedzenia w ukryciu wreszcie zobaczyli jak łodzie wsuwają się na brzeg.
Czekali cierpliwie aż wszyscy wyjdą i przeładują swój towar. Jednak przez, jak to stwierdził Nazaa, zbyt długi czas- nic się nie działo. Postanowił więc wyjść z ukrycia. Ostrożnie podszedł do łodzi. Jedna z nich nosiła imię Alice – Rzeczywiście..- szepnął z zaskoczeniem.
Rufus odwrócił na chwilę wzrok by zobaczyć co robi Fargo. Gdy powrócił do obserwowania Ducha, tego już nie było. Po chwili zauważył rosnącą ciemną masę na jednej z łodzi.
Nazaa wyskoczył przez burtę i spokojnym krokiem podszedł do rodzeństwa.
- Kupcy nie żyją, przewoźnicy również.
Rufus podniósł się, otrzepał z trawy bez pośpiechu i stwierdził z uśmiechem :
- A więc możemy skorzystać z ich łodzi. – Wzruszył ramionami po braku reakcji towarzyszy i wyszedł pospiesznie z zarośli. Podszedł do Alice i przyglądał jej się przez chwilę. Odwrócił się do obserwujących go Nazyy i Fargo.
- Ta mi się podoba!- z radosnym uśmiechem zrobił gest chcąc przedstawić nowy nabytek.
~ Masz hopla, braciszku...- Wysłała radosną myśl do Rufusa.
- …Więc sam ją rozładuj. – Dodał szybko Nazaa.
Gdy słońce stało już wysoko, Alice była gotowa do drogi…
"W życiu istnieją tylko cztery pytania o podstawowe wartości:
- Co jest święte?
- Z czego stworzona jest dusza?
- Po co warto żyć?
- Za co warto umrzeć?
Odpowiedź na wszystkie z nich jest taka sama - miłość."
- Co jest święte?
- Z czego stworzona jest dusza?
- Po co warto żyć?
- Za co warto umrzeć?
Odpowiedź na wszystkie z nich jest taka sama - miłość."