Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ze strachu przed śmiercią
#1
Ludzie z Gór rzadko pojawiali się w Cesarstwie. A gdy już to robili, to nie pozostawał nikt, kto mógłby opowiedzieć o spotkaniu z nimi. Oczywiście słyszało się w zatłoczonej karczmie o kimś, kto zarzekał się, że widział Ludzi z Gór. Albo że zna kogoś, kto nawet z nimi walczył. Człek taki najczęściej miał oczy rozgorączkowane szaleństwem, a swoją opowieść snuł wychylając jeden kubek wina za drugim. Trudno wtedy było się rozeznać, czy to tylko jego chory umysł zsyłał nań opowiadane historie, czy rzeczywiście przybysz czerpał ze swojego doświadczenia. Faktem jest, że wierzono w Ludzi z Gór. Spotykano czasem spalone do gołej ziemi wioski, puste, ciche, martwe. Ale niewielu miało na tyle odwagi, by je przetrząsać.

Cathelyn nie musiała wierzyć w Ludzi z Gór. Ona, jej młodszy brat, Robb i Will, syn młynarza wiedzieli już, że Ludzie z Gór nie są tylko legendą. Mieszkali na Pograniczu od urodzenia, tak jak ich rodzice, dziadkowie i bogowie wiedzą jak daleko sięgający w czasy Pierwszych Ludzi przodkowie, nie raz więc słyszeli pełne pasji i obłąkania opowieści przyjezdnych w zakurzonych płaszczach, o twarzach ściągniętych zmarszczkami malowanymi wiatrem i troskami. Ale w gwarnej karczmie historie te, jakkolwiek przerażające, brzmiały, jakby nie dotyczyły Cesarstwa a dalekich Krain za Morzem. Nikt nie brał ich zbyt poważnie. A jednak w Góry nikt również się nie zapuszczał.

-Dłużej nie dam rady – sapnął Robb z trudem łapiąc oddech. Kłęby pary buchały z jego ust, gdy ciężko dysząc pochylił się opierając zmarznięte dłonie na poranionych kolanach.
-Cath, dłużej nie mogę już biec – po brudnym policzku popłynęła słona łza bezsilności. Cathelyn zatrzymała się i rozejrzała nerwowo dokoła. Cichy las skrzypiał pokrytymi lodem konarami starych, powykręcanych czasem drzew. Drewniany baldachim niemal całkowicie zasłaniał brudne od nabrzmiałych śniegiem chmur niebo. Dziewczyna zrobiła parę kroków w kierunku Robba. Skuta mrozem ściółka leśna zatrzeszczała pod jej zbyt lekkimi jak na tę porę roku butami.
Robb, jeszcze trochę, musisz, och, musisz! Oni są zbyt blisko – powiedziała przez ściśnięte gardło cały czas z sarnią czujnością wypatrując ścigających ich wrogów. Zbudzony zamglonym blaskiem przedświtu kruk wzbił się na czarnych skrzydłach w kierunku przepychanych coraz szybciej przez lodowaty wiatr chmur. Rozkrakał się przy tym upiornie wywołując dreszcz strachu na karkach rodzeństwa. Spojrzeli w jego stronę zadzierając głowy do góry, jak bezbronne pisklęta. Ptaszysko zniknęło w klekoczących gałęziach, lecz jego krakanie jakby przykleiło się lodem do omszałych pni.Brzmiało i brzmiało, siejąc lęk w samej duszy. Odgłos trzaskających gałęzi wyrwał ich z odrętwienia. W oczach Cath i Robba zagościło przerażenie, które jednocześnie uskrzydliło ich stopy. Biegli przed siebie łykając zimne powietrze, bojąc odwrócić się za siebie. Jeszcze trochę i dobiegną do wioski, która sąsiadowała z ich rodzinną osadą. Głęboko wierzyli, że tam będą bezpieczni, że tam Ludzie z Gór ścigać ich już nie będą. Była to wiara dzieci, pełna ufności, pewności, i co najważniejsze, naiwna.

Will patrzył tępo oczyma mokrymi od łez na płonące domy. Węgle z dogasających budynków żarzyły się krwistą czerwienią oblewając zbroczony purpurą pierwszy śnieg. Było cicho, tak cicho, jak bywa tylko na cmentarzu. Martwe sylwetki ludzi odcinały się czarnymi cieniami od skrzącej się mrozem i blaskiem umierających płomieni zmarzniętej ziemi. Nie pozostał nikt. Cathelyn i Robb wyłonili się z lasu pędząc co tchu, jednak zatrzymali się w momencie koło Willa widząc spustoszoną ziemię. Nadzieja w ich oczach zgasła jak języki ognia pełzające po właśnie zawalających się belkach domu kowala.
-Musimy uciekać dalej – wyszeptała Cath spękanymi, drżącymi ze strachu i zimna wargami. Will odwrócił na nią wzrok. W jego oczach zobaczyła tylko pustkę.
-Dokąd? - zapytał lakonicznie i to krótkie pytanie uświadomiło całej trójce, że ucieczka jest co najmniej niemożliwa. Że niebawem dołączą do tych wszystkich, których znali, a którzy spoczywają teraz na umierającej każdej zimy ziemi przytulając się do zamarzniętych bruzd coraz chłodniejszymi, trupimi policzkami. Robb usiadł na skrzypiącym od mrozu mchu, ukrył twarz w zimnych dłoniach i rozszlochał się jak dziecko, którym, choćby nie wiadomo jak chciał być dorosły, nadal był. Miał dwanaście lat, mnóstwo marzeń, niespełnionych obietnic danych samemu sobie i właśnie uświadomił sobie, że następnych dwunastu już nie będzie. Ba, nie będzie nawet kolejnego tygodnia!
-Gdziekolwiek, Will, gdziekolwiek. Byle dalej! Robb, wstawaj, idziemy – głos Cathelyn coraz bardziej się załamywał, każde słowo zbliżało ją do dna wypełnionego po brzegi pucharu rozpaczy. Pociągnęła brata za rękę. Robb otarł oczy postrzępionym rękawem i niemrawo podniósł się z ziemi. Will z rezygnacją pokręcił głową, jednak bez słowa ruszył za omijającą szerokim łukiem wioskę dziewczyną.

Słońce już dawno wzeszło, bezskutecznie próbując przebić się przez mglistą zasłonę chmur. Śnieg padał na dobre pokrywając las miękkim, białym płaszczem. Cisza, przerywana z rzadka przez leśne stworzenia, zatykała uszy. Zrobiło się nieco cieplej, jednak ani Cath, ani Robb, ani Will nie zwrócili na to uwagi. Byli głodni, zmęczeni, przemarznięci do szpiku kości, pozbawieni wszelkich złudzeń i nadziei co do swojego losu, jednak parli naprzód. Szli z determinacją podtrzymywaną przez instynktowną walkę o przetrwanie, bodziec, z którym nie było żadnych targów ani dyskusji.
-Myślicie, że jeszcze nas ścigają? - wyszeptał Robb dzwoniąc zębami.
-Miejmy nadzieję, że nie. Poza tym, pada śnieg, jest duża szansa, że nas nie znajdą. Głowa do góry, Robb – Will uśmiechnął się wymuszonym, zmęczonym uśmiechem poklepując chłopca po ramieniu. Zamarł w pół kroku nie wierząc własnym oczom. Gdzieś pomiędzy splecionymi w uścisku drzewami przycupnęła niewielka, drewniana chatynka o mocno pochylonym dachu przysypanym jesiennymi liśćmi, które powoli niknęły pod cienką warstewką coraz mocniej sypiącego śniegu. Chłopak ruszył w tamtą stronę żwawo, jakby wcale nie przebiegł zeszłej nocy niezliczonej ilości mil. Dom był opuszczony, spróchniałe drzwi trzymały się na jednym tylko, mocno pordzewiałym zawiasie. Okiennice, zabite na głucho, wiosną na pewno zazielenią się bujną roślinnością, której nie powstydziłby się niejeden przydomowy ogródek. Ale to wszystko było nieważne, chatka kusiła czterema ścianami chroniącymi przed dojmującym wiatrem sypiącym w twarz coraz gęstszym śniegiem. Mogliby się tu zatrzymać, rozgrzać zmarznięte dłonie, kto wie, może nawet zdrzemnąć.Will pełen optymizmu złapał za klamkę i pociągnął mocno do siebie odgarniając drzwiami zeschłe liście i ziemię. Cathelyn położyła zgrabiałe dłonie na ramionach brata i razem, w milczeniu przyglądali się poczynaniom Williama. Wnętrze domu ziało ciemnością. Willa owiał zapach stęchlizny i słodkawo – trupi smród śmierci. Jego uszy przeszył przeraźliwy, kobiecy krzyk, wlewający się wgłąb ciała i wypalający ducha, upiorny, pełen żalu, złości i zawiści. Krzyk wydobywający się nie z gardła, lecz z samego mroku, który zrodził Płaczkę, krzyk zwiastujący niechybną i wyjątkowo paskudną śmierć temu, kto go usłyszy. Wystrzępiona postać utkana z dymu i mgły, wykrzywiając pozbawioną oczu, ziejącą pustymi oczodołami, twarz leciała szybko z czeluści opuszczonego domostwa wyciągając w stronę sparaliżowanego strachem chłopaka szponiaste, powykręcane dłonie. Włosy, żyjące własnym życiem, oplotły twarz młodzieńca, Płaczka wzięła go w swoje objęcia składając na jego wargach lodowaty pocałunek zwiastujący jego rychły i nieuchronny koniec i rozpłynęła się jak rozwiana wiatrem mgła. Will nie mógł się poruszyć, w jednej chwili jego czarne dotąd włosy przybrały barwę otaczającego go śniegu, twarz ściągnęła się jak pergamin. Oddychał szybko i płytko, dopiero po chwili mrugnął, jakby wracając do otaczającej go rzeczywistości. Spojrzał na Cathelyn i Robba; oboje byli przerażeni i wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczyma. Will poruszył drżącymi, zsiniałymi wargami, próbując wypowiedzieć jakieś zdanie, lecz żaden dźwięk nie wydobył się ze ściśniętego lękiem gardła. Siadł ciężko na zimnej ziemi i zapatrzył się w czerń otwartych na oścież drzwi. Słyszał opowieści o Płaczkach, nazywanych też Wdowami, Dusicielkami czy Banshee. Podobno Dusicielką po śmierci zostawała zła kobieta, pełna zazdrości, gniewu, taka która za życia w Dawnych Dniach zostałaby uznana za Wiedźmę i spalona. Niektórzy twierdzili, że taki los spotyka wszystkie dzieciobójczynie. Will, aż do teraz uważał te opowieści za zwykłe bajdurzenia pijanych wędrowców, którzy opowiadanymi przez siebie historyjkami miast złotem chcą opłacić ciepłą strawę, kubek wina i pokój w karczmie, do której zawitali. Jego serce ściśnięte było tak głębokim przerażeniem, iż wydawało mu się, że zaraz pęknie. Jeśli te wszystkie bajania były prawdziwe, a miał teraz całkiem solidne podstawy, by tak sądzić, to nie zostało mu wiele czasu. Pewnie zamarznie tutaj, w ciemnym, starym lesie. Albo umrze z głodu, wcześniej jednak zdzierając skórę z dłoni w poszukiwaniu najpodlejszych choćby korzonków nadających sie do spożycia. Ewentualnie rozszarpią go wilki. Albo jakimś cudem odnajdą Ludzie z Gór. Z fatalistycznych rozmyślań wyrwał go Robb, mocno potrząsając za ramię. Will widział, że chłopiec coś mówi, bo jego wargi się poruszają, ale nie słyszał słów, słyszał bełkotliwy dźwięk wydobywający się z ust brata Cath, ale nie rozumiał znaczenia. Dopiero po chwili sens wypowiedzi zaczął do niego docierać.
-Will! Will! Chodźmy stąd! Nie zostawajmy tu! Will!
-Po co, Robb? W którą stronę chcesz iść? - głos Willa był suchy jak listopadowy liść.
-No jak to gdzie?! Cathelyn mówiła mi, że niedaleko jest jeszcze jedna osada, a dalej, dalej jest niewielkie miasteczko. Tam na pewno nic by nam już nie groziło, Will! Ludzie z Gór nie zapuszczają się tak daleko, prawda?
-Więc pokaż mi drogę – Robb ucieszył się, że udało mu się namówić towarzysza do jakiegokolwiek działania, lecz w ciągu chwili uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy tylko uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Był w lesie, to oczywiste, ale nie był to las, który znał. Tutaj każdy klaszczący wiatrem konar był obcy, groźny, nie znał żadnej z zasypanych białym puchem ścieżek. Jednym słowem zgubił się. Spojrzał zlękniony na siostrę. Stała odwrócona do nich bokiem nerwowo skubiąc zębami paznokieć na kciuku. Drżała z chłodu i patrzyła w gęstwinę. Płakała. Płakała z bezsilności, strachu. Płakała, bo wiedziała, że Willa nic nie uratuje od losu napisanego krzykiem Wdowy. Byli w tym samym wieku, razem się wychowywali, razem łowili ryby, zbierali chrust i obdzierali kolana bawiąc się w berka na gościńcu przebiegającym przez wioskę, w której mieszkali.
Cath? - dziewczyna odwróciła złotowłosą głowę w stronę brata – to gdzie jest to miasteczko, o którym mówiłaś? - Cathelyn rozejrzała się zdezorientowana. Szczerze mówiąc nie miała najmniejszego pojęcia, ale nie mogła się zawahać.
-Tam – wskazała ręką kierunek w miarę zbliżony do tego, w którym podążali dotychczas. Will doskonale widział kłamstwo w jej oczach, słyszał je w słowie, które wypowiedziała z niemal niezachwianą pewnością. Niemal. Wstał z ziemi. Wiedział, że zabłądzili i wiedział, że istnieją marne szanse na to, że kiedykolwiek znajdą właściwą drogę. Po prostu ruszył przed siebie, zostawiając za sobą martwą chatę.

Zmierzch rozłożył się cieniem drzew na ziemi, niczym puszysty kot na pańskich kolanach.
-Daleko jeszcze? Mówiłaś, że dojdziemy dzisiaj.
-Robb, mówiłam też, że to zależy od pogody, a ta nam nie sprzyja.
-Nie chcę nocować w tym lesie, rozumiesz?! Nie chcę! Mam już dość tych gapiących się na mnie krzaków, zimna, śniegu! Mam dość! Jestem głodny, zmarznięty i wykończony! - chłopiec usiadł opierając się o drzewo
-Nigdzie się stąd nie ruszę!
-Jeśli tu uśniesz, to już nigdy się nie obudzisz – powiedział Will patrząc smutno na Robba.
-Nie obchodzi mnie to! Nie zrobię już ani jednego kroku więcej! - mróz zaczął się wzmagać wraz z nie ubłagalnie nadchodzącą nocą. Gdzieś w oddali przeciągle zawył wilk. Po chwili kilka innych, ochrypłych głosów przyłączyło się do śpiewnego zewu. Robb skoczył na równe nogi, jakby ktoś smagnął go batem po piętach. Zrównał się z siostrą.
-Musimy znaleźć jakieś miejsce na nocleg – Cath rozglądała się bacznie. Ona również nie miała sił na cokolwiek, jednak rozgrzewająca serce nadzieja wciąż się w niej tliła, dodając otuchy.
-Tam – wskazała dłonią na stare, martwe, groteskowo powyginane drzewo o szerokim, pustym w środku pniu błyszczącym od lodu królujące na środku niewielkiej polany. Weszła do drzewa rozcierając zmarznięte ramiona.
-Tu jest tak samo zimno jak na zewnątrz – marudził Robb
-Ale przynajmniej nie wieje – mruknął Will. Pogrzebał w kieszeni wyciągając z niej małe, ostre kamyczki. Chyba tylko dzięki wyjątkowo sprzyjającej woli bogów udało mu się skrzesać niewielki płomyk.
-Siądźcie blisko siebie i przykryjcie się jednym płaszczem, będzie wam cieplej – zakomenderował – Ja wezmę pierwszą wartę. - rodzeństwo bez słowa wykonało jego polecenie. Zanim Will wyszedł na zewnątrz Robb już spał wtulając twarz w złociste włosy siostry.

Wiatr przepędził chmury, gwiazdy obsypały niebo srebrnym, mieniącym się pyłem. Mróz coraz bardziej dawał się Willowi we znaki. Młodzieniec wpatrywał się w ciemność szczękając zębami z zimna. Cały czas w jego uszach, gdzieś na granicy słyszalności, brzmiał upiorny krzyk Banshee. Will nie mógł przestać myśleć o zbliżającym się końcu. Bał się, bardzo się bał tego, co szykował dla niego podły los. Nie chciał, aby jego przekleństwo stało się również wyrokiem dla Cathelyn i Robba. Ta świadomość była gorsza niż strach przed własną śmiercią. Nie chciał, aby podzielili jego mroczne od czasu spotkania w samotnej chacie przeznaczenie. Zapatrzył się w księżyc, oświetlający okrągłą tarczą uśpiony las.

Ogień zgasł. Robb obudził się jeszcze bardziej zmęczony, niż zasypiał. Głód ssał jego żołądek, ból mięśni zdawał się rozrywać ciało. Usiadł rozglądając się wokoło. Cathelyn spała jeszcze niespokojnym snem.
-Cath? - trącił ramię siostry
-Hmmm?
-Gdzie jest Will? - to jedno pytanie obudziło dziewczynę szybciej i skuteczniej niż wojskowa trąbka grająca na alarm. Zerwała się na równe nogi i wyszła na skrzypiący mróz.

Wiatr klekotał konarami starych drzew wygrywając na nich tylko sobie znaną melodię. Słońce znowu skryło się za chmurami, przebijając się niemrawo przez mleczną firanę. Gałęzie skrzypiały przy każdym poruszeniu. Zmarznięta ściółka chrzęściła pod krokami Cathelyn i Robba. Kruk, ucztujący na pokrytym szronem wisielcu zakrakał ostrzegawczo zauważając zbliżających się intruzów. Nie miał najmniejszego zamiaru porzucać swojej zdobyczy. Pasek zawiązany na grubym konarze trzeszczał pod ciężarem kołysanego mroźnym wiatrem trupa. Cathelyn krzyknęła widząc Willa. Zaszklone oko patrzyło w pustkę, twarz zsiniała, nabrzmiały język wypełniał usta wypełzając poza wargi. Kruk poprawił się na zbielałej czuprynie chłopaka i dalej skubał spokojnie pusty oczodół.
-Cath, och, Cath, czemu on to zrobił? - Robb z przerażeniem ukrył się w ramionach siostry
-Nie wiem, Robb. Nie wiem... To na pewno przez Dusicielkę... - wyszeptała
-Ale przecież my też ją słyszeliśmy, Cath! - spojrzał jej w oczy ze strachem – Czemu Will nas zostawił?! - Cath zapatrzyła się gdzieś wgłąb lasu.
-Myślę Robb, że ze strachu. Ze strachu przed śmiercią.
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#2
"Cathelyn nie musiała wierzyć w Ludzi z Gór. Ona, jej młodszy brat, Robb, i Will, syn młynarza, wiedzieli już "- trochę przecinków trzeba tu powstawiać chyba, wg mnie w tych miejscach

" Ludzie z Gór nie są tylko legendą. Mieszkali na Pograniczu od urodzenia, tak  " - jak dla mnie, wychodzi tu, że to LzG mieszkali na Pograniczu Tongue

" Mieszkali na Pograniczu od urodzenia, tak jak ich rodzice, dziadkowie i bogowie wiedzą jak daleko sięgający w czasy Pierwszych Ludzi przodkowie, nie raz więc słyszeli pełne pasji i obłąkania opowieści przyjezdnych w zakurzonych płaszczach, o twarzach ściągniętych zmarszczkami malowanymi wiatrem i troskami. " - przeredagować to trzeba chyba, bo ja się trochę tu gubię i nie chwytam tego zdania,

„brzmiały, jakby nie dotyczyły Cesarstwa ,a dalekich Krain za Morzem "

"gdy ciężko dysząc pochylił się, opierając zmarznięte dłonie na poranionych kolanach. "

"-Cath, dłużej nie mogę już biec.Po brudnym policzku popłynęła słona łza bezsilności.  " - to myślniku teskt nie odnosi się bezpośrednio to mówienia, tak więc kropka i wielka litera, w kąciku literata jest o pisaniu dialogów Wink

"Robb, jeszcze trochę, musisz, och, musisz! Oni są zbyt blisko – powiedziała przez ściśnięte gardło, cały czas z sarnią czujnością wypatrując ścigających ich wrogów. " - zjadłaś myślnik, a na końcu raczej enter powinien być,

"Cathelyn i Robb wyłonili się z lasu pędząc co tchu, jednak zatrzymali się w momencie koło Willab],[/b] widząc spustoszoną ziemię. " - chyba w moment,

Jakoś nie miałem głowy do wyłapywania błędów, ale chyba się trochę trafiło i mam nadzieję, że te, które wypisałem, też nimi są. Tekst jest fajny, podoba mi się, mimo tych kilku zgrzytów, a na końcu nawet ciarki mnie przeszły Big Grin

Pozdrawiam.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#3
Dziękuję za komentarz, cieszę się, że się podoba. Dzięki za wyłapanie pomyłek, ja ich nie zauważyłam Smile
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#4
Cytat:Ludzie z Gór rzadko pojawiali się w Cesarstwie. A gdy już to robili, to nie pozostawał nikt, kto mógłby opowiedzieć o spotkaniu z nimi. Oczywiście słyszało się w zatłoczonej karczmie o kimś, kto zarzekał się, że widział Ludzi z Gór. Albo że zna kogoś, kto nawet z nimi walczył. Człek taki najczęściej miał oczy rozgorączkowane szaleństwem, a swoją opowieść snuł[,] wychylając jeden kubek wina za drugim. Trudno wtedy było się rozeznać, czy to tylko jego chory umysł zsyłał nań opowiadane historie[Ten zwrot wydaje mi się niefortunny. IMO chory umysł może coś sobie uroić/wytworzyć itp.], czy rzeczywiście przybysz czerpał ze swojego doświadczenia. Faktem jest, że wierzono w Ludzi z Gór. Spotykano czasem spalone do gołej ziemi wioski, puste, ciche, martwe. Ale niewielu miało na tyle odwagi, by je przetrząsać.

Cathelyn nie musiała wierzyć [To w kontekście dalszej części też mi się wydaje niefortunne. Ja bym raczej napisała, że nikt nie musiał jej przekonywać o istnieniu Ludzi z Gór.] w Ludzi z Gór.] Ona, jej młodszy brat, Robb i Will, syn młynarza wiedzieli już, że Ludzie z Gór nie są tylko legendą. Mieszkali na Pograniczu od urodzenia, tak jak ich rodzice, dziadkowie i bogowie wiedzą jak daleko sięgający w czasy Pierwszych Ludzi przodkowie, nie raz więc słyszeli pełne pasji i obłąkania opowieści przyjezdnych w zakurzonych płaszczach, o twarzach ściągniętych zmarszczkami malowanymi wiatrem i troskami.[To wyszło z lekka zbyt kwieciście] Ale w gwarnej karczmie historie te, jakkolwiek przerażające, brzmiały, jakby nie dotyczyły Cesarstwa[,] a dalekich Krain za Morzem. Nikt nie brał ich zbyt poważnie. A jednak w Góry nikt również się nie zapuszczał.

-Dłużej[Zabrakło spacji] nie dam rady – sapnął Robb[,] z trudem łapiąc oddech. Kłęby pary buchały z jego ust, gdy ciężko dysząc[,] pochylił się[,] opierając zmarznięte dłonie na poranionych kolanach.
-Cath [znów, wskazuję po raz ostatni. Resztę zlokalizuj i popraw sama], dłużej nie mogę już biec[.]po [Po] brudnym policzku popłynęła słona łza bezsilności. Cathelyn zatrzymała się i rozejrzała nerwowo dokoła. Cichy las skrzypiał pokrytymi lodem konarami starych, powykręcanych czasem drzew. Drewniany baldachim niemal całkowicie zasłaniał brudne od nabrzmiałych śniegiem chmur niebo. Dziewczyna zrobiła parę kroków w kierunku Robba. Skuta mrozem ściółka leśna zatrzeszczała pod jej zbyt lekkimi jak na tę porę roku butami.
[-] Robb, jeszcze trochę, musisz, och, musisz! Oni są zbyt blisko – powiedziała przez ściśnięte gardło[,] cały czas z sarnią czujnością[Tu mi jakoś składnia zgrzyta] wypatrując ścigających ich wrogów. Zbudzony zamglonym blaskiem przedświtu kruk wzbił się na czarnych skrzydłach w kierunku przepychanych coraz szybciej przez lodowaty wiatr chmur. Rozkrakał się przy tym upiornie[,] wywołując dreszcz strachu na karkach rodzeństwa. Spojrzeli w jego stronę[,] zadzierając głowy do góry,[głowy nie dam, ale ten przecinek IMO zbędny] jak bezbronne pisklęta. Ptaszysko zniknęło w klekoczących gałęziach [W tym momencie chciałabym się dowiedzieć, w jaki sposób gałąź klekocze?], lecz jego krakanie jakby przykleiło się lodem do omszałych pni.Brzmiało i brzmiało, siejąc lęk w samej duszy. Odgłos trzaskających gałęzi wyrwał ich z odrętwienia. W oczach Cath i Robba zagościło przerażenie, które jednocześnie uskrzydliło ich stopy. Biegli przed siebie[,] łykając zimne powietrze, bojąc odwrócić się za siebie. Jeszcze trochę i dobiegną do wioski, która sąsiadowała z ich rodzinną osadą. Głęboko wierzyli, że tam będą bezpieczni, że tam Ludzie z Gór ścigać ich już nie będą[yodowa składnia]. Była to wiara dzieci, pełna ufności, pewności, i co najważniejsze, naiwna.

Will patrzył tępo oczyma mokrymi od łez na płonące domy [znów składnia mi leży]. Węgle z dogasających budynków żarzyły się krwistą czerwienią[,] oblewając zbroczony purpurą pierwszy śnieg. Było cicho, tak cicho, jak bywa tylko na cmentarzu. Martwe sylwetki ludzi odcinały się czarnymi cieniami od skrzącej się mrozem i blaskiem umierających płomieni zmarzniętej ziemi. Nie pozostał nikt. Cathelyn i Robb wyłonili się z lasu[,] pędząc co tchu, jednak zatrzymali się w momencie[eeee tu już jakieś dziwadełko wyszło] koło Willa[,] widząc spustoszoną ziemię. Nadzieja w ich oczach zgasła[,] jak języki ognia pełzające po właśnie zawalających się belkach domu kowala.
-Musimy uciekać dalej – wyszeptała Cath spękanymi, drżącymi ze strachu i zimna wargami. Will odwrócił na nią wzrok. W jego oczach zobaczyła tylko pustkę.
-Dokąd? - zapytał lakonicznie[,] i to krótkie pytanie uświadomiło całej trójce, że ucieczka jest co najmniej niemożliwa. Że niebawem dołączą do tych wszystkich, których znali, a którzy spoczywają teraz na umierającej każdej zimy ziemi[,] przytulając się do zamarzniętych bruzd coraz chłodniejszymi, trupimi policzkami. Robb usiadł na skrzypiącym od mrozu mchu, ukrył twarz w zimnych dłoniach i rozszlochał się jak dziecko, którym, choćby nie wiadomo jak chciał być dorosły, nadal był. Miał dwanaście lat, mnóstwo marzeń, niespełnionych obietnic danych samemu sobie i właśnie uświadomił sobie, że następnych dwunastu już nie będzie. Ba, nie będzie nawet kolejnego tygodnia!
-Gdziekolwiek, Will, gdziekolwiek. Byle dalej! Robb, wstawaj, idziemy[.]głos[Głos] Cathelyn coraz bardziej się załamywał, każde słowo zbliżało ją do dna wypełnionego po brzegi pucharu rozpaczy. Pociągnęła brata za rękę. Robb otarł oczy postrzępionym rękawem i niemrawo podniósł się z ziemi. Will z rezygnacją pokręcił głową, jednak bez słowa ruszył za omijającą szerokim łukiem wioskę dziewczyną.

Słońce już dawno wzeszło, bezskutecznie próbując przebić się przez mglistą zasłonę chmur. Śnieg padał na dobre[,] pokrywając las miękkim, białym płaszczem. Cisza, przerywana z rzadka przez leśne stworzenia, zatykała uszy. Zrobiło się nieco cieplej, jednak ani Cath, ani Robb, ani Will nie zwrócili na to uwagi. Byli głodni, zmęczeni, przemarznięci do szpiku kości, pozbawieni wszelkich złudzeń i nadziei co do swojego losu, jednak parli naprzód. Szli z determinacją podtrzymywaną przez instynktowną walkę o przetrwanie, bodziec, z którym nie było żadnych targów ani dyskusji.
-Myślicie, że jeszcze nas ścigają? - wyszeptał Robb[,] dzwoniąc zębami.
-Miejmy nadzieję, że nie. Poza tym, pada śnieg, jest duża szansa, że nas nie znajdą. Głowa do góry, Robb – Will uśmiechnął się wymuszonym, zmęczonym uśmiechem[,] poklepując chłopca po ramieniu. Zamarł w pół kroku[,] nie wierząc własnym oczom. Gdzieś pomiędzy splecionymi w uścisku drzewami przycupnęła[eeeee chatka przycupnęła? O.o] niewielka, drewniana chatynka o mocno pochylonym dachu przysypanym jesiennymi liśćmi, które powoli niknęły pod cienką warstewką coraz mocniej sypiącego śniegu. Chłopak ruszył w tamtą stronę żwawo, jakby wcale nie przebiegł zeszłej nocy niezliczonej ilości mil. Dom był opuszczony, spróchniałe drzwi trzymały się na jednym tylko, mocno pordzewiałym zawiasie. Okiennice, zabite na głucho,[Zabite na głucho okiennice][,] wiosną na pewno zazielenią się bujną roślinnością, której nie powstydziłby się niejeden przydomowy ogródek. Ale to wszystko było nieważne, chatka kusiła czterema ścianami[,] chroniącymi przed dojmującym wiatrem sypiącym w twarz coraz gęstszym śniegiem. Mogliby się tu zatrzymać, rozgrzać zmarznięte dłonie, kto wie, może nawet zdrzemnąć.Will[brak spacji] pełen optymizmu złapał za klamkę i pociągnął mocno do siebie[,] odgarniając drzwiami zeschłe liście i ziemię. Cathelyn położyła zgrabiałe dłonie na ramionach brata i razem, w milczeniu przyglądali się poczynaniom Williama. Wnętrze domu ziało ciemnością. Willa owiał zapach stęchlizny i słodkawo – trupi smród śmierci. Jego uszy przeszył przeraźliwy, kobiecy krzyk, wlewający się wgłąb ciała i wypalający ducha, upiorny, pełen żalu, złości i zawiści. Krzyk wydobywający się nie z gardła, lecz z samego mroku, który zrodził Płaczkę[dobra... nie kumam], krzyk zwiastujący niechybną i wyjątkowo paskudną śmierć temu, kto go usłyszy. Wystrzępiona postać utkana z dymu i mgły, wykrzywiając pozbawioną oczu, ziejącą pustymi oczodołami,[?] twarz[,] leciała szybko z czeluści opuszczonego domostwa[,] wyciągając w stronę sparaliżowanego strachem chłopaka szponiaste, powykręcane dłonie. Włosy, żyjące własnym życiem, oplotły twarz młodzieńca, Płaczka wzięła go w swoje objęcia[,] składając na jego wargach lodowaty pocałunek zwiastujący jego[powtórzenie] rychły i nieuchronny koniec i[i znów] rozpłynęła się jak rozwiana wiatrem mgła. Will nie mógł się poruszyć, w jednej chwili jego czarne dotąd włosy przybrały barwę otaczającego go śniegu, twarz ściągnęła się jak pergamin. Oddychał szybko i płytko, dopiero po chwili mrugnął, jakby wracając do otaczającej go rzeczywistości. Spojrzał na Cathelyn i Robba; oboje byli przerażeni i wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczyma. Will poruszył drżącymi, zsiniałymi wargami, próbując wypowiedzieć jakieś zdanie, lecz żaden dźwięk nie wydobył się ze ściśniętego lękiem gardła. Siadł ciężko na zimnej ziemi i zapatrzył się w czerń otwartych na oścież drzwi. Słyszał opowieści o Płaczkach, nazywanych też Wdowami, Dusicielkami czy Banshee. Podobno Dusicielką po śmierci zostawała zła kobieta, pełna zazdrości, gniewu, taka która za życia w Dawnych Dniach zostałaby uznana za Wiedźmę i spalona. Niektórzy twierdzili, że taki los spotyka wszystkie dzieciobójczynie. Will, aż do teraz uważał te opowieści za zwykłe bajdurzenia pijanych wędrowców, którzy opowiadanymi przez siebie historyjkami miast złotem chcą opłacić ciepłą strawę, kubek wina i pokój w karczmie, do której zawitali. Jego serce ściśnięte było tak głębokim przerażeniem, iż wydawało mu się, że zaraz pęknie. Jeśli te wszystkie bajania były prawdziwe, a miał teraz całkiem solidne podstawy, by tak sądzić, to nie zostało mu wiele czasu. Pewnie zamarznie tutaj, w ciemnym, starym lesie. Albo umrze z głodu, wcześniej jednak zdzierając skórę z dłoni w poszukiwaniu najpodlejszych choćby korzonków nadających sie[się] do spożycia. Ewentualnie rozszarpią go wilki. Albo jakimś cudem odnajdą Ludzie z Gór. Z fatalistycznych rozmyślań wyrwał go Robb, mocno potrząsając za ramię. Will widział, że chłopiec coś mówi, bo jego wargi się poruszają, ale nie słyszał słów, słyszał[powtórzenie] bełkotliwy dźwięk wydobywający się z ust brata Cath, ale nie rozumiał znaczenia. Dopiero po chwili sens wypowiedzi zaczął do niego docierać.
-Will! Will! Chodźmy stąd! Nie zostawajmy tu! Will!
-Po co, Robb? W którą stronę chcesz iść? - głos[Głos] Willa był suchy jak listopadowy liść.
-No jak to gdzie?! Cathelyn mówiła mi, że niedaleko jest jeszcze jedna osada, a dalej, dalej jest niewielkie miasteczko. Tam na pewno nic by nam już nie groziło, Will! Ludzie z Gór nie zapuszczają się tak daleko, prawda?
-Więc pokaż mi drogę[.] – Robb ucieszył się, że udało mu się namówić towarzysza do jakiegokolwiek działania, lecz w ciągu chwili uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy tylko uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Był w lesie, to oczywiste, ale nie był to las, który znał. Tutaj każdy klaszczący wiatrem konar był obcy, groźny, nie znał żadnej z zasypanych białym puchem ścieżek. Jednym słowem zgubił się. Spojrzał zlękniony na siostrę. Stała odwrócona do nich bokiem[,] nerwowo skubiąc zębami paznokieć na kciuku. Drżała z chłodu i patrzyła w gęstwinę. Płakała. Płakała z bezsilności, strachu. Płakała, bo wiedziała, że Willa nic nie uratuje od losu napisanego krzykiem Wdowy. Byli w tym samym wieku, razem się wychowywali, razem łowili ryby, zbierali chrust i obdzierali kolana[,] bawiąc się w berka na gościńcu przebiegającym przez wioskę, w której mieszkali.
[-] Cath? - dziewczyna[Dziewczyna] odwróciła złotowłosą głowę w stronę brata[.]to[To] gdzie jest to miasteczko, o którym mówiłaś? - Cathelyn rozejrzała się zdezorientowana. Szczerze mówiąc[,] nie miała najmniejszego pojęcia, ale nie mogła się zawahać.
-Tam[.]wskazała[Wskazała] ręką kierunek w miarę zbliżony do tego, w którym podążali dotychczas. Will doskonale widział kłamstwo w jej oczach, słyszał je w słowie, które wypowiedziała z niemal niezachwianą pewnością. Niemal.[To bym wyrzuciła. Psuje ładny fragment] Wstał z ziemi. Wiedział, że zabłądzili i wiedział, że[powtórzenie] istnieją marne szanse na to, że kiedykolwiek znajdą właściwą drogę. Po prostu ruszył przed siebie, zostawiając za sobą martwą chatę.

Zmierzch rozłożył się cieniem drzew na ziemi, niczym puszysty kot na pańskich kolanach.
-Daleko jeszcze? Mówiłaś, że dojdziemy dzisiaj.
-Robb, mówiłam też, że to zależy od pogody, a ta nam nie sprzyja.
-Nie chcę nocować w tym lesie, rozumiesz?! Nie chcę! Mam już dość tych gapiących się na mnie krzaków, zimna, śniegu! Mam dość! Jestem głodny, zmarznięty i wykończony! - chłopiec[Chłopiec] usiadł[,] opierając się o drzewo
-Nigdzie się stąd nie ruszę!
-Jeśli tu uśniesz, to już nigdy się nie obudzisz – powiedział Will[,] patrząc smutno na Robba.
-Nie obchodzi mnie to! Nie zrobię już ani jednego kroku więcej! - mróz[Mróz, poza tym wzmagać się mi bardziej pasuje do wiatru] zaczął się wzmagać wraz z nie ubłagalnie nadchodzącą nocą. Gdzieś w oddali przeciągle zawył wilk. Po chwili kilka innych, ochrypłych głosów przyłączyło się do śpiewnego zewu. Robb skoczył na równe nogi, jakby ktoś smagnął go batem po piętach[Ciekawe, pierwszy raz się z czymś takim spotykam Tongue]. Zrównał się z siostrą.
-Musimy znaleźć jakieś miejsce na nocleg[.] – Cath rozglądała się bacznie. Ona również nie miała sił na cokolwiek, jednak rozgrzewająca serce nadzieja wciąż się w niej tliła, dodając otuchy.
-Tam[.]wskazała[Wskazała] dłonią na stare, martwe, groteskowo powyginane drzewo o szerokim, pustym w środku pniu błyszczącym od lodu królujące[królującego] na środku niewielkiej polany. Weszła do drzewa[,] rozcierając zmarznięte ramiona.
-Tu jest tak samo zimno jak na zewnątrz – marudził Robb
-Ale przynajmniej nie wieje – mruknął Will. Pogrzebał w kieszeni[,] wyciągając z niej małe, ostre kamyczki. Chyba tylko dzięki wyjątkowo sprzyjającej woli bogów udało mu się skrzesać niewielki płomyk.
-Siądźcie blisko siebie i przykryjcie się jednym płaszczem, będzie wam cieplej – zakomenderował[.] – Ja wezmę pierwszą wartę. - rodzeństwo[Rodzeństwo] bez słowa wykonało jego polecenie. Zanim Will wyszedł na zewnątrz Robb już spał[,] wtulając twarz w złociste włosy siostry.

Wiatr przepędził chmury, gwiazdy obsypały niebo srebrnym, mieniącym się pyłem. Mróz coraz bardziej dawał się Willowi we znaki. Młodzieniec wpatrywał się w ciemność[,] szczękając zębami z zimna. Cały czas w jego uszach, gdzieś na granicy słyszalności, brzmiał upiorny krzyk Banshee. Will nie mógł przestać myśleć o zbliżającym się końcu. Bał się, bardzo się bał[To IMO do przeredagowania] tego, co szykował dla niego podły los. Nie chciał, aby jego przekleństwo stało się również wyrokiem dla Cathelyn i Robba. Ta świadomość była gorsza niż strach przed własną śmiercią. Nie chciał, aby podzielili jego mroczne od czasu spotkania w samotnej chacie przeznaczenie. Zapatrzył się w księżyc, oświetlający okrągłą tarczą uśpiony las.

Ogień zgasł. Robb obudził się jeszcze bardziej zmęczony, niż zasypiał. Głód ssał jego żołądek, ból mięśni zdawał się rozrywać ciało. Usiadł[,] rozglądając się wokoło. Cathelyn spała jeszcze niespokojnym snem.
-Cath? - trącił[Trącił] ramię siostry
-Hmmm?
-Gdzie jest Will? - to[To] jedno pytanie obudziło dziewczynę szybciej i skuteczniej niż wojskowa trąbka grająca na alarm. Zerwała się na równe nogi i wyszła na skrzypiący mróz.

Wiatr klekotał konarami starych drzew[,] wygrywając na nich tylko sobie znaną melodię. Słońce znowu skryło się za chmurami, przebijając się niemrawo przez mleczną firanę. Gałęzie skrzypiały przy każdym poruszeniu[To bym zmieniła]. Zmarznięta ściółka chrzęściła pod krokami Cathelyn i Robba. Kruk, ucztujący na pokrytym szronem wisielcu[,] zakrakał ostrzegawczo[,] zauważając zbliżających się intruzów. Nie miał najmniejszego zamiaru porzucać swojej zdobyczy. Pasek zawiązany na grubym konarze trzeszczał pod ciężarem kołysanego mroźnym wiatrem trupa. Cathelyn krzyknęła widząc Willa. Zaszklone oko patrzyło w pustkę, twarz zsiniała, nabrzmiały język wypełniał usta wypełzając poza wargi. Kruk poprawił się na zbielałej czuprynie chłopaka i dalej skubał spokojnie pusty oczodół.[Jakoś nie potrafię sobie tego technicznie wyobrazić. Musiałby się za bardzo przechylić.]
-Cath, och, Cath, czemu on to zrobił? - Robb z przerażeniem ukrył się w ramionach siostry[.]
-Nie wiem, Robb. Nie wiem... To na pewno przez Dusicielkę... - wyszeptała[.]
-Ale przecież my też ją słyszeliśmy, Cath! - spojrzał[Spojrzał] jej w oczy ze strachem – Czemu Will nas zostawił?! - Cath zapatrzyła się gdzieś wgłąb lasu.
-Myślę Robb, że ze strachu. Ze strachu przed śmiercią.


  • Styl. Powiem szczerze, bywa z nim różnie. Z jednej stronie znalazłam w tym fragmencie chyba wszystkie możliwe błędy. Przede wszystkim zjadasz nagminnie spacje. Po drugie, masz problem z zapisem dialogów (tu radzę odwiedzić kącik porad.) i interpunkcją. Nad wyeliminowaniem tego powinnaś się skupić w pierwszej kolejności. Dalej... Niektóre zdania są dość proste, ale do innych się przyłożyłaś, widać, że próbowałaś pobawić się w psychologizację i to się chwali. Psychologizacji jest jednak na razie za mało (albo po prostu do mnie nie trafiła), a dodatkowo niektóre zdania i zwroty brzmią nieco kosmicznie, jakby zostały tam wstawione na siłę. Pod koniec pogubiłaś nawet kropki.
  • Fabuła. Moim pierwszym spostrzeżeniem, było podobieństwo do Pieśni Lodu i Ognia. Nie dość, że postacie (2 z 3) mają imiona zbieżne z bohaterami sagi Martina, to jeszcze władowałaś do fabuły kruka. Nie wiem, czy czytałaś rzeczoną serię, ale mnie się to kojarzy się jednoznacznie. Do tego Ludzie z Gór przypominają mi trochę Białych Wędrowców. Początek oryginalnością nie grzeszył, do tego gubiłam się trochę w przedstawionym przez Ciebie świecie. Zwykle nie lubię jak na początku opisuje się cały kontekst kulturowo-historyczny, w którym dzieją się wydarzenia, ale tym razem zabrakło mi tu i tam 2-3 zdań wyjaśniających. Tak samo było z Płaczką, ale na szczęście to nadrobiłaś.
    Nie podoba mi się także, że głównymi bohaterami są dzieci. Nie lubię takich tekstów. Muszę jednak przyznać, że pod koniec mnie zainteresowała fabuła.
  • Postacie. Jedyne, co ratuje ich dziecięcość, to właśnie próba opisania uczuć. No i nie spodziewałam się, że chłopiec popełni samobójstwo.

Tekst ma nawet potencjał (choć wieje starkowatością), ale przyda mu się solidna korekta. Pamiętaj, że każdą fabułę można przedstawić dobrze, gdy ma się odpowiedni styl, dlatego dużo czytaj i komentuj innych, a nauczysz się wyłapywać proste błędy.
Na razie 5,5/10

To tyle ode mnie.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#5
Dziękuję Kassandro za komentarz.

Owszem, klasykę znam, ale szczerze powiedziawszy, poza imionami bohaterów, nie sugerowałam się, przynajmniej świadomie, Martinem. Jeśli chodzi o "władowanego do fabuły kruka" to również nie inspirowałam się "Pieśniami...", po prostu ten ptak ze względu na swoją wątpliwą reputację pasował mi najbardziej. O ile kruk może upiornie krakać, to nie wyobrażam sobie groźnie stukającego dzięcioła czy przerażająco pogwizdującego szpaka. To kruki zawsze były tymi złymi omenami krążącymi nad polami bitew, czy też towarzyszyły mhhrocznym czarnoksiężnikom, a nie kosy, wróble czy inne bociany. Ewentualnie mogłaby być sowa, ale kłóciło mi się to z porą doby. Przedświt=kruk wstaje, sowa idzie spać. No "the winter is comming" anymore.
Wracając do inspiracji, bardziej był nią Warhammer ze swoim niebezpiecznym Imperium w centrum, niźli Kraina Wygnanego Smoka (czy raczej Smoczycy).

wskazała[Wskazała] dłonią na stare, martwe, groteskowo powyginane drzewo o szerokim, pustym w środku pniu błyszczącym od lodu królujące[królującego] na środku niewielkiej polany. Weszła do drzewa[,] rozcierając zmarznięte ramiona. - uważam, że tu, poza wielką literą i interpunkcją jest poprawnie. Powyginane drzewo (bla bla bla) królujące na środku polany

Kruk poprawił się na zbielałej czuprynie chłopaka i dalej skubał spokojnie pusty oczodół.[Jakoś nie potrafię sobie tego technicznie wyobrazić. Musiałby się za bardzo przechylić.]- no jak to jak? Siedział mu na czubku głowy i schylał się trochę poniżej stóp.

Jeszcze raz dziękuję za zwrócenie uwagi na braki i za cierpliwość Smile

Pozdrawiam.


Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#6
Cytat:wskazała[Wskazała] dłonią na stare, martwe, groteskowo powyginane drzewo o szerokim, pustym w środku pniu błyszczącym od lodu[,] królujące na środku niewielkiej polany.

Widać mój błąd, bo z powodu braku przecinka wzięłam królujące za określenie lodu, co na upartego też można zrobić Wink W takim razie królujące potraktowałabym jako przydawkę dopowiadaną i oddzieliła przecinkiem. Jak już mówiłam, pracuj nad składnią, bo na przykładzie tego zdania widać, iż czytelnik może się pogubić Wink
Odpowiedz
#7
oczy rozgorączkowane szaleństwem
Rozgorączkowany bywa raczej wzrok.

"słona łza bezsilności", "przemarznięcie do szpiku kości", "ściśnięte lękiem gardło", "puchar rozpaczy"
To są pretensjonalnie brzmiące kalki językowe, zamiast których lepiej jest wymyślić coś własnego.

zadzierając głowy do góry
pleonazm

Ptaszysko zniknęło w klekoczących gałęziach, lecz jego krakanie jakby przykleiło się lodem do omszałych pni.
Napisałabym "wśród klekoczących gałęzi", ale ogólny obrazek bardzo ładny.

Biegli przed siebie łykając zimne powietrze, bojąc odwrócić się za siebie.
Za dużo tych "siebie".

że ucieczka jest co najmniej niemożliwa.
Wydaje mi się, że niemożliwości nie da się stopniować - albo coś jest niemożliwe, albo nie jest.

Szli z determinacją podtrzymywaną przez instynktowną walkę o przetrwanie
Jakoś się to nie klei, determinacja podtrzymywana przez walkę...

Okiennice, zabite na głucho, wiosną na pewno zazielenią się bujną roślinnością
Domyślam się, że chodzi o roślinność rosnącą pod oknem, ale zdanie brzmi, jakby miała pojawić się na okiennicach.

twarz ściągnęła się jak pergamin
Jak wygląda ściągnięty pergamin?

wykrzywiając pozbawioną oczu, ziejącą pustymi oczodołami, twarz
Dwa razy opisujesz to samo - jeśli w twarzy brak oczu, wiadomo, że oczodoły ma puste.

Podobno Dusicielką po śmierci zostawała zła kobieta, pełna zazdrości, gniewu, taka która za życia w Dawnych Dniach zostałaby uznana za Wiedźmę i spalona.
Zostałaby uznana za wiedźmę tylko dlatego, że jest zazdrosna, zła i gniewna? Kurcze, to jeszcze gorzej niż w naszym średniowieczu ;)

chcą opłacić ciepłą strawę, kubek wina i pokój w karczmie, do której zawitali.
"Do której zawitali" jest zbędne.

Tutaj każdy klaszczący wiatrem konar był obcy, groźny, nie znał żadnej z zasypanych białym puchem ścieżek.
Konar nie znał?

Zmierzch rozłożył się cieniem drzew na ziemi, niczym puszysty kot na pańskich kolanach.
Biorąc pod uwagę paskudną, śmiertelnie niebezpieczną sytuację, w jakiej znaleźli się bohaterowie, takie ciepłe, przytulne porównanie wydaje mi się mocno nie na miejscu.

Zdanie wypowiadane na końcu przez Cathelyn jest, jak rozumiem, pointą i podsumowaniem, ale w świetle tego: Nie chciał, aby jego przekleństwo stało się również wyrokiem dla Cathelyn i Robba. Ta świadomość była gorsza niż strach przed własną śmiercią. dziewczyna mija się z prawdą o kilometr. Czy jej błędny osąd jest zamierzony? A skoro tak, po co było budować jej postać, jako tej z głową na karku?

I jeszcze drążąc ten fragment - Will bardziej niż swojej śmierci boi się tego, że przyjaciele podzielą jego los, więc zabija się, żeby ich to nie spotkało? Dlaczego rodzeństwo w ogóle miałoby być w niebezpieczeństwie, skoro tylko Will dostał całusa? I na jakiej podstawie doszedł do wniosku, że zabicie się i pozostawienie ich samych - zagubionych zimą w lesie z Ludźmi z Gór na karku - zwiększy ich szansę na przeżycie? Jako zamrożona na kość racja żywieniowa też im się zbytnio nie przyda.


Mimo, że niektórych zachowań postaci nie kupuję, myślę, że udało Ci się stworzyć kawałek naprawdę klimatycznego, przygnębiającego obrazka - czuje się to zimno lasu i beznadzieję uciekinierów. Co nie zmienia faktu, że tekst jest okropnie przegadany. Przymiotnik na przymiotniku, ciężkie od patosu zdania plączą się w porównaniach i niepotrzebnie co chwila powtarzanych opisach nieba, drzew, śniegu, itp. Fragment, w którym opisujesz atak Płaczki jest tak rozwleczony, że Will zdążyłby zamknąć drzwi chaty z powrotem i, gdyby miał, spokojnie wszamać kanapkę. Tak więc, mocno zdyscyplinować pióro, opisywać tylko to, co ma znaczenie, ogólnie trzymać się zasady: lepsze wrogiem dobrego, i będzie git :)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#8
Zanim podziękowanie za uwagę, krótka polemika i obrona niektórych fragmentów Smile


Okiennice, zabite na głucho, wiosną na pewno zazielenią się bujną roślinnością
Domyślam się, że chodzi o roślinność rosnącą pod oknem, ale zdanie brzmi, jakby miała pojawić się na okiennicach.

bo dokładnie o to mi chodziło Smile Stare, omszałe, spróchniałe, na których powoli zaczyna wyrastać trawa.


Tutaj każdy klaszczący wiatrem konar był obcy, groźny, nie znał żadnej z zasypanych białym puchem ścieżek.
Konar nie znał?

Robb nie znał. Dzięki za uświadomienie, że dla większej przejrzystości po groźny bardziej pasowałaby kropka.


Zdanie wypowiadane na końcu przez Cathelyn jest, jak rozumiem, pointą i podsumowaniem, ale w świetle tego: Nie chciał, aby jego przekleństwo stało się również wyrokiem dla Cathelyn i Robba. Ta świadomość była gorsza niż strach przed własną śmiercią. dziewczyna mija się z prawdą o kilometr. Czy jej błędny osąd jest zamierzony? A skoro tak, po co było budować jej postać, jako tej z głową na karku?

Nikt tak do końca nie zna motywów kierujących samobójcami. A strach przed śmiercią nie musi się tyczyć własnego końca...


Jako zamrożona na kość racja żywieniowa też im się zbytnio nie przyda. - zabiłaś mnie tym tekstem. Prawie umarłam ze śmiechu, naprawdę dobre.


I jeszcze drążąc ten fragment - Will bardziej niż swojej śmierci boi się tego, że przyjaciele podzielą jego los, więc zabija się, żeby ich to nie spotkało? Dlaczego rodzeństwo w ogóle miałoby być w niebezpieczeństwie, skoro tylko Will dostał całusa? I na jakiej podstawie doszedł do wniosku, że zabicie się i pozostawienie ich samych - zagubionych zimą w lesie z Ludźmi z Gór na karku - zwiększy ich szansę na przeżycie? Jako zamrożona na kość racja żywieniowa też im się zbytnio nie przyda.

Will stracił motywację i chęć do życia dokumentnie. Nie wierzył, że uda im się kiedykolwiek wydostać. Po prostu wszystkie nieszczęścia przerosły go. O groźbie wiszącej nad Cath i Robbrm mówi sam Robb :
-Cath, och, Cath, czemu on to zrobił? - Robb z przerażeniem ukrył się w ramionach siostry
-Nie wiem, Robb. Nie wiem... To na pewno przez Dusicielkę... - wyszeptała
-Ale przecież my też ją słyszeliśmy, Cath! - spojrzał jej w oczy ze strachem – Czemu Will nas zostawił?!


Dziękuję Luno za komentarz, za wszystkie cenne uwagi, które od Ciebie otrzymałam, biorę je do serca Smile
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#9
Stare, omszałe, spróchniałe, na których powoli zaczyna wyrastać trawa.
Okay, mój błąd.

Nikt tak do końca nie zna motywów kierujących samobójcami.
Ale motyw samobójstwa jest jasny - Will stara się chronić Robba i Cathelyn, chce tego bardziej, niż pragnie żyć. Pytałam, w jaki sposób to działa, jak jego śmierć ma im pomóc? I nie wszystko da się zbyć łatwym: kto ich tam wie, tych samobójców, Ty jesteś Autorką i powinnaś wiedzieć, intryga opka nie wymaga, by zatajać rzecz przed czytelnikiem, nic więc nie stoi na przeszkodzie, by pozwolić mu ją zrozumieć.

A strach przed śmiercią nie musi się tyczyć własnego końca...
No to czyjego, skoro Will myśli: ta świadomość była gorsza niż strach przed własną śmiercią?
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#10
Nikt tak do końca nie zna motywów kierujących samobójcami.
Ale motyw samobójstwa jest jasny - Will stara się chronić Robba i Cathelyn, chce tego bardziej, niż pragnie żyć. Pytałam, w jaki sposób to działa, jak jego śmierć ma im pomóc? I nie wszystko da się zbyć łatwym: kto ich tam wie, tych samobójców, Ty jesteś Autorką i powinnaś wiedzieć, intryga opka nie wymaga, by zatajać rzecz przed czytelnikiem, nic więc nie stoi na przeszkodzie, by pozwolić mu ją zrozumieć.


Will wierzy, że w związku ze spotkaniem z Dusicielką czeka go śmierć. Jest to zły omen, który przepowiada zgubę. William jest przekonany, że nieszczęście spotka również tych, którzy mu towarzyszą. Jest to po prostu jego przekonanie, on tak myśli, a swoją wiedzę dotyczącą spotkanego upiora czerpie jedynie z opowieści podróżnych, a te, jak można się domyślić, często są przekoloryzowane. Will sam wyobraża sobie już w jaki sposób zginie. Będąc przekonanym, że ciążące nad nim fatum może również otoczyć rodzeństwo postanawia przyspieszyć to, co i tak, wg niego, jest nieuchronne. To jest tak, jakby w muzeum skalpeli towarzyszył Ci człowiek - magnes. Niby skalpele będą ciągnęły do niego, ale istnieje duża szansa, że i Ty oberwiesz.

A propos stwierdzenia: kto ich tam wie, tych samobójców

"dziewczyna mija się z prawdą o kilometr. Czy jej błędny osąd jest zamierzony? A skoro tak, po co było budować jej postać, jako tej z głową na karku?


Nikt tak do końca nie zna motywów kierujących samobójcami. A strach przed śmiercią nie musi się tyczyć własnego końca..."
Miałam na myśli Cath - Will nie zwierzał się jej przecież ze swoich obaw, nawet niespecjalnie chciał dać po sobie poznać, co się dzieje w jego wnętrzu (i nie mówię tu o układzie pokarmowym tudzież jakimkolwiek innym), w związku z czym dziewczyna wysnuwa jedynie własne przypuszczenia. No bo skąd ma wiedzieć, jaka była prawdziwa przyczyna?

śmierci można bać się nie tylko własnej - zwłaszcza, że ta własna w zasadzie ma niemalże ustalony termin odwiedzin.
"A strach przed śmiercią nie musi się tyczyć własnego końca...
No to czyjego, skoro Will myśli: ta świadomość była gorsza niż strach przed własną śmiercią? "

"Bał się, bardzo się bał tego, co szykował dla niego podły los. Nie chciał, aby jego przekleństwo stało się również wyrokiem dla Cathelyn i Robba" - to jest właśnie "ta świadomość", która była gorsza, niż strach przed śmiercią.

Pozdrawiam Smile
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#11
Interesujące opowiadanie. Moi poprzednicy wyłapali pewne niuanse, a ja tylko sobie poczytałam, jako osoba, która nigdy takich rzeczy nie czytaWinkPodoba mi się zakończenie utworu, jest takie jakby uspakajające. Być może dlatego, że takie ludzkie.
Ogólnie akcja opowiadania jest bardzo płynna i pcha czytelnika do przodu, co sprawia że przyjemnie się czyta i nie ziewa lub nie klnie podczas. Ładnie i zgrabnie. Polecam, bo warto poświecić na to chwilę czasu.4/5
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#12
Od razu rzuca się w oczy to, jakie postępy poczyniłaś od tamtego czasu, jeśli chodzi o język i prowadzenie narracji. Tutaj jest trochę zaimkozy, dość często powtarzają się podobne porównania, wspominasz o niektórych rzeczach parokrotnie. W nowszych opowiadaniach tych błędów nie robisz, zrobiłaś kawał dobrej roboty przez dwa lata. Smile

Co do bohaterów to spodobała mi się postać dzielnej, nieustępliwej Cahelyn. Że się wyrażę, tylko ona miała jaja, by walczyć, tamci dwaj wypadli na jej tle, jakoś tak nie bardzo. Powiem Ci nawet, że Robb i Will mylili mi się trochę podczas czytania.

Motyw Banshee jest fajny, choć nie skumałem, czym właściwe grozi jej pocałunek, tym że nie można zasnąć? Czy to proroctwo śmierci przez uduszenie? W każdym razie, to że Banshee się pojawiła jest sporym plusem.

Rozwinąłbym motyw pościgu, dodałoby to sporo dramaturgii, gdyby oni wiedzieli, jak daleko za plecami mają pościg i że jest on coraz bliżej.

Zabrakło mi w tym opowiadaniu szczegółów. Nie wiem, coś o pożywieniu, o pokonywaniu bólu w stylu - znaleźli jakieś roślinki i zjedli albo obwiązali sobie odmazrające, sczerniałe stopy. A tak to wiesz, biegli i biegli, wzruszam ramionami, biegną dalej. Szczegółowiej.

Najmocniejszy punkt to niewątpliwie końcówka. Zabić się ze strachu przed śmiercią - dobre. Taka analogia - dzieciak wie, że musi zjeść niedobrą zupę, której nie lubi, więc zjada ją byle szybciej. Tak mogłoby być, wydaje mi się to realnym zachowaniem. Lecz heroizmu w tym nie dostrzegam.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#13
Cytat:Trudno wtedy było się rozeznać
Myślę, że bez tego "się" jest lepiej.

Podoba mi się przede wszystkim Twój sposób pisania, raczej unikasz oklepanych zwrotów i masz bogate słownictwo.
Nie jestem przekonana, co do wątku głównego, choć kończy się on zaskakująco. Jednak jakoś ginie mi on w całej opowieści, ale to może dlatego, że opowiadanie nie jest zbyt długie. Za to bardzo podobał mi się wstęp - jasne i nieco gawędziarskie wprowadzenie, lubię takie.
Trochę mało się działo, ale nie jest źle.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#14
Oesu, skąd Wy wygrzebaliście ten stary teks?! Dzięki za przeczytenie i wszelkie uwagi, do wielu rozwiązań już doszłam, tak czy inaczej, miło, że zajrzeliście Wink
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości