Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wirus
#1
Poniższy tekst nie stanowi całości, to tylko dwie pierwsze części i mam nadzieję, że będzie ich jak najwięcej, dużo więcej.

1

Powoli odzyskiwał świadomość. Początkowo, pomimo zmęczenia, starał się zachować czujność. Teraz jednak kiedy ból ustąpił, nie bał się i wszystko poza tym zupełnie straciło znaczenie. Przez powieki nie dochodziło żadne światło, ale nie miał pewności czy ciemność okryła wszystko wokół, czy tylko jego wzrok się w niej zatopił.
Przeleżał w tym stanie niespełna godzinę, ale nie miał poczucia upływającego czasu. Tylko pustka, brak bodźców z otoczenia i wrażenie, że jego ciało unosi się i wiruje. Chwile ciszy mieszały się z bezkształtnym szumem, potem z innymi dźwiękami, aż wreszcie usłyszał krzyki, dochodzące jakby z daleka, z bardzo daleka, z przeszłości. Zacisnął pięści i przycisnął je do ziemi; poczuł na skórze chropowate podłoże, na którym leżał. Krzyki nagle zniknęły. Otworzył oczy, zaczął wyostrzać zmysły. W nodze znowu pojawił się promienisty ból, ale nie tak dotkliwy, jak wtedy na krótko przed utratą świadomości. Wszystko znowu stawało się realne.
Usłyszał coś, ale nie był w stanie określić kierunku, z jakiego dochodził dźwięk. Początkowo wydawał się tak realny, jak okrzyki z przeszłości, lecz po chwili stał się równie namacalny, jak drobne kamyczki wpijające się w skórę nadgarstków.
Odwrócił się na plecy i spojrzał w górę. Była pełnia. Chmury wędrujące z wiatrem chwilami przysłaniały srebrzystą tarczę. Gdy na nią spoglądał, miał wrażenie, że nieustannie zbliża się i oddala. Zamknął na chwilę oczy i ponownie spojrzał na niebo. Pulsowanie nie było już tak intensywne, ale nie ustało całkowicie.
Znowu usłyszał pewien odgłos. Odwrócił się na bok i spojrzał w kierunku, z którego doszedł go dźwięk. Zauważył małe światełko, zbliżało się i zdawało lekko drgać. Z trudem udało mu się stanąć na czworakach, a ręce podtrzymujące ciężar ciała, zaczęły drgać z chłodu i wyczerpania. Im bardziej wytężał wzrok, tym bardziej niewyraźnie widział.
„Co to jest?” - poczuł jak wzbiera w nim lęk. Po chwili jasny punkcik zmienił się w świetlistą kulę i mógł obaczyć wirujący z wiatrem pył i wysuszone liście. Chciał wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i po chwili leżał z twarzą przyciśniętą do ziemi, pył dostał się do nozdrzy, ślina napływała do ust, a oczy zaczęły łzawić. Jego ciało znieruchomiało, gdy uderzył z głuchym odgłosem o podłoże. Z ust sączyła się ślina i ziarenka piasku przylgnęły do ust.
Czekał.
Zarysy postaci zbliżały się i teraz widział je wyraźnie. Przed oczyma stanęła mu obca twarz, dziwna wyglądająca prawie nieludzko w oślepiającym świetle. „Jak płaskorzeźba” - pomyślał, gdy jej widok zawisł nad nim. Stracił przytomność.
Żołnierz położył lampę na ziemi i przykucnął, przyglądając się leżącemu. Podniósł go, przerzucił przez potężne ranię i sięgnął po lampę. Kiedy próbował poprawić ułożenie rannego na swoich barkach, upuścił lampę; uderzyła w ziemię i usłyszał odgłos tłuczonego szkła. Ruszył przed siebie, podążając z ciemność. Zniknął.

2

Światło, dochodzące z trzech spośród wielu wiszących żyrandoli, sączyło się leniwie, jakby nie mogło przedostać się przez gęste powietrze, wilgotne i ciepłe od oddechów ludzi; odbijało się niejednorodnie od niewielkich, wilgotnych witraży, osadzonych wysoko na rozległych ścianach tak, że Oliver Scherling dostrzegał tylko kolorową, niczego nie przedstawiającą mozaikę. Leżał na wznak na przetartym i zadeptanym dywanie, przez który czuł zimno marmurowej posadzki. Kiedy otworzył oczy, zdawało mu się przez chwilę, że widzi akwarelowy obraz, który ktoś właśnie zanurzył w wodzie. Zamknął oczy, by po chwili otworzyć je ponownie. Był na wpół przytomny i rozglądał się nerwowo, niecierpliwie szukając odpowiedzi, gdzie się znajduje.
Kościół był przestronny, ściany wysokie, a mimo to brakowało tlenu, by swobodnie oddychać. Oliver leżał w bocznej nawie i nie widział ołtarza, tylko chór, zawieszony wysoko ponad nim i olbrzymie, majestatyczne ograny. Kiedy opuścił wzrok, widok nie był już tak zapierający. Ludzie przenosili ławki i łączyli je ze sobą tak, aby zastąpiły łóżka. Przypominali mrówki budujące swoje gniazdo. Wokół Olivera leżało jeszcze wiele innych osób z świeżo opatrzonymi ranami. Leżeli nieprzytomni lub bezwładnie ze zmęczenia, błądząc wzrokiem i oddychając ciężko i nerwowo lub wydawali z siebie odgłosy bólu i kaszleli. Leżeli na podłodze lub na ławkach przylegających od siebie w bólu i samotności na wielkim morzu świątynnej podłogi.
Jednak z pielęgniarek w szarym fartuchu zaplamionym krwią nieustannie chodziła pośpiesznym krokiem między ławkami. Była krępa, niska, miała długi brązowe włosy i zwiędłą skórę twarzy, wilgotną od potu i błyszczącą w świetle żyrandoli. Wyglądała na przeszło trzydzieści lat. Fartuch był wiązany z tyłu i nie zasłaniał pleców, a pod nim znajdowały się płócienne spodnie, przylegające do spoconych ud. Kidy się pochyliła, Oliver dostrzegł zarys kształtu jej pośladków. Poczuł dziwne podniecenie. Kobieta nie była atrakcyjna, ale nie to teraz działało na jego zmysły. Poczucie własnej śmiertelności sprawiło, że zaczął ulegać dziwnym perswazją. Mógł dać komuś życie, a jednak nie mógł być pewien zachowania swojego. Jego myśli ciągle kręciły się wokół seksu, życia i śmierci.
Oliver spojrzał na swoją nogę; była opatrzona. Opatrunek w dużej mierze służył do uwalniania rannych od widoku swoich obrażeń. Nie czół bólu, zamiast tego zmęczenie i pulsowanie w skroniach. Zamknął oczy, lecz przez powieki przebijało się światło, które po chwili zgasło. Sanitariusz zgasił wszystkie trzy żyrandole w bocznej nawie i zapanował półmrok, który przekształcił się w oczach Olivera w ciemność, która wywołała u niego dziwne uczucie niepewności, które nie różniło się bardzo od tego z dzieciństwa, kiedy bał się ciemności.
Próbował zasnąć. W jego umyśle tłoczyły się myśli. Zdawały się być przypadkowe. Nie były niepokojące czy nawet przykre, ale nie pozwalały zasnąć, męczyły i nie dało się ich porzucić, choć ciągle się zmieniały. Kiedy otwierał oczy, ustępowały, a jemu zdawało się, że jego ciało ciągle się obraca zawieszone w pustej przestrzeni. Czuł mdłości, a pulsowanie w skroniach wywoływało coraz większe zmęczenie.
Kiedy obrócił się na bok, poczuł nieprzyjemny, kwaśny zapach, a jego dłoń oparła się o coś ciepłego i wilgotnego. Wytarł dłoń o spodnie i obrócił się na drugi bok. Ta noc miała być naprawdę długa.

Odpowiedz
#2
Widzę, że to pierwszy tekst. Powiem tak, potrafisz zbudować napięcie i zaciekawić czytelnika. Tematyka też zapowiada się dość interesująco. Widzę spory potencjał w tym opowiadaniu, ale trzeba by popracować nad warsztatem. Przede wszystkim chodzi mi tutaj o sformułowania i zapis. Bo nie wszędzie jest poprawnie.

Cytat:„Co to jest?” - poczuł jak wzbiera w nim lęk. Po chwili jasny punkcik zmienił się w świetlistą kulę i mógł zobaczyć wirujący z wiatrem pył i wysuszone liście.

Cytat:Zarysy postaci zbliżały się i teraz widział je wyraźnie. Przed oczyma stanęła mu obca twarz, dziwna wyglądająca prawie nieludzko w oślepiającym świetle. „Jak płaskorzeźba” - pomyślał, gdy jej widok zawisł nad nim. Stracił przytomność.

Tutaj zmieniłabym wspomniany już zapis i pozbyła cudzysłowu, bo nie wygląda najlepiej.

Cytat:Oliver spojrzał na swoją nogę; była opatrzona. Opatrunek w dużej mierze służył do uwalniania rannych od widoku swoich obrażeń

Unikałabym też powtórzeń.

Cytat:Mógł dać komuś życie, a jednak nie mógł być pewien zachowania swojego. Jego myśli ciągle kręciły się wokół seksu, życia i śmierci.
To jeden przykład ze sformułowań, które dobrze było by zmienić. Takie jak to, budzi nieco inne skojarzenia.

Cytat:Była krępa, niska, miała długie brązowe włosy i zwiędłą skórę twarzy, wilgotną od potu i błyszczącą w świetle żyrandoli.

Moim zdaniem, lepiej brzmiałoby miała zwiotczałą

Jest nieźle, ale musisz co nie co poprawić, zanim wstawisz następną część. Następnym razem przyjrzyj się dokładnie tekstowi, by uniknąć zbędnych literówek i korekt. Jeśli termin edycji już minął, to zgłoś się z poprawionym tekstem do któregoś z członków ekipy.Smile
Ocena 3/5









[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#3
Początkowy opis odzyskiwania przytomności nie do końca mnie przekonuje, chociaż pulsujący Księżyc jest pomysłowy.

Jego ciało znieruchomiało, gdy uderzył z głuchym odgłosem o podłoże.
Wcześniej piszesz o bohaterze, że już leży, więc trudno mi wyobrazić sobie ten upadek.

Przechodzimy do części drugiej i jest ona mniej dopracowana niż pierwsza. Co nie znaczy, że nie ma świetnych fragmentów. Bardzo podoba mi się zdanie:
Kiedy otworzył oczy, zdawało mu się przez chwilę, że widzi akwarelowy obraz, który ktoś właśnie zanurzył w wodzie.

Potem trafiamy na drobny błąd:
majestatyczne ograny
Organy

z świeżo opatrzonymi ranami
ze świeżo...

wydawali z siebie odgłosy bólu i kaszleli
Nie brzmi to zdanie dobrze, ale to może tylko moja opinia.

na ławkach przylegających od siebie

do siebie

zaczął ulegać dziwnym perswazją
???

zapanował półmrok, który przekształcił się w oczach Olivera w ciemność, która wywołała u niego dziwne uczucie niepewności, które nie różniło się bardzo od tego z dzieciństwa
który, która, które – powtórzenia

Ogólnie nie jest źle, oceniam 3/5. Jest co nieco do poprawienia, ale trzyma klimat.

Odpowiedz
#4
(02-10-2012, 09:13)Hillwalker napisał(a): Jego ciało znieruchomiało, gdy uderzył z głuchym odgłosem o podłoże.
Wcześniej piszesz o bohaterze, że już leży, więc trudno mi wyobrazić sobie ten upadek.

Z trudem udało mu się stanąć na czworakach... - to też chyba upadek, choć z niewielkiej wysokości. Smile
Odpowiedz
#5
3

Profesor Schneider był już zmęczony. Zapisał ostatnia stronę notatek i zakręcił masywne srebrne pióro, prezent od samego Führera, który otrzymał w uznaniu za swój wkład w budowaniu Rzeszy. Było to wiele lat temu i od tego czasu na piórze pojawił się osad w miejscu, gdzie zwykle przylegały palce. Dzięki prawdziwej wierze w nazistowskie poglądy szybko awansował i zyskał uznanie przełożonych, był jednym z tych lekarzy, którzy wierzyli w zasadność E-Aktion i jej pozytywny wpływ na „udoskonalenie rasy”. Wyznawał zasadę, że pewnych chorób i ułomności nie należało leczyć, lecz eliminować.
Oczy miał wilgotne ze zmęczenia i niemal całkowicie stracił ostrość widzenia. Pomieszczenie znajdowało się w schronie kilka metrów pod ziemią, co wymuszało pracę przy świetle elektrycznym. Profesor codziennie zaczynał pracę przed świtem i kończył w nocy. Nie pamiętał kiedy ostatnio widział słońce, ale musiało to być wiele dni temu, a może dawniej, może latem, kiedy słońce dłużej utrzymuje się na niebie. Nie było jednak powodu, aby śpieszyć się do domu. Nie mógł się teraz poddać kiedy był już tak blisko rozwiązania, którego potrzebował naród, nawet jeśli miało to oznaczać śmierć wielu spośród jego rodaków.
Czasem wkradał się w jego myśli cień wątpliwości w ostateczny sukces przedsięwzięcia. Oznaczałoby to, że skazał na bezcelową śmierć setki Niemców. Ale stawka była wysoka i był gotów podjąć to ryzyko, chodziło o jego wpływ na bieg historii i nieśmiertelność jego nazwiska. Ostatecznie tylko to mogło się liczyć dla samotnego, starego naukowca, który liczył się z tym, że jeżeli nie zgnie w trakcie bombardowań, czy oblężenia miasta, lub w jeszcze inny sposób, jaki może przynieść wojna, to i tak przyjdzie po niego stara poczciwa śmierć. Nawet jeśli Himmler będzie chciał tanio sprzedać jego dzieło Amerykanom, jest szansa, że prace będą kontynuowane - próbował przekonać sam siebie jeszcze jakiś czas temu. - Nie, nie było o tym mowy, po wojnie nie będą tego potrzebowali. Historia nie zapamięta jego nazwiska. Chyba, że... - coraz częściej myślał o tej opcji. - Chyba, że będą musieli to powstrzymywać.
Oparł łokcie o biurko, które oprócz kilku regałów wypełnionych książkami i zeszytami zawierającymi jego notatki stanowił jedyny mebel znajdujący się w pomieszczeniu. Betonowe ściany nie były niczym pokryte. Tylko na jednej z nich, znajdującej się naprzeciw biurka znajdował się plakat informujący o występie orkiestry monachijskiej, który jako student ukradł z gabloty filharmonii. Zanurzył twarz w otwartych dłoniach, podtrzymując głowę i ciężar swych myśli. Czasem zdarzało mu się nawet zasypiać płytkim snem w tej pozycji. Trwał w tym stanie przez dobre trzydzieści sekund, po czym wstał, ubrał szary płaszcz i owinął szyje wełnianym, brązowym szalikiem. Przetarł oczy końcami palców, a potem nakrył twarz dłońmi. Między palcami prześlizgiwało się światło ze zwisającej z sufitu niczym nieosłoniętej żarówki. Ostatnie myśli wywołały u niego dziwną suchość w ustach. Sięgnął po filiżankę i spojrzał do środka, była pusta, ale z cieniem nadziei przystawił ją do ust i przechylił. Spłynęło z niej kilka kropel zimnej kawy.
Przed wyjściem postanowił zostawić wiadomość na biurku swojego asystenta. "Potrzebujemy jeszcze 2 Aryjczyków" napisał na kartce notesu po czym zmienił dwójkę na trojkę i wydarł kartkę z notatnika. Wyszedł z biura i znalazł się w graniczącym z nim niewielkim laboratorium. Położył notatkę na biurku, po czym udał się do wyjścia prowadzącego na korytarz.

4

Otworzył oczy. Przywykł już do częstej zmiany miejsca, w którym się budził. Po obu stronach łóżka otaczały go szare parawany, o lekko żółtawym odcieniu, nadanym przez światło wiszących na kablach, niczym nie okrytych żarówek. Okien nie było. Na przeciw znajdowała się biała pusta ściana, również o żółtawym odcieniu. Dopiero, gdy próbował się poruszyć, zauważył że jest przykuty do łóżka. Teraz nie miał wątpliwości, jego pobyt w tym miejscu nie ma nic wspólnego z poprawą stanu zdrowia.
W jego głowie wciąż kłębiły się pytania. Dlaczego przyprowadzili go tutaj SS-mani i dlaczego do transportu kilku pacjentów zaangażowano tylu ludzi. Właściwie nie pamiętał momentu, kiedy się tutaj znalazł, ale pamiętał ciężarówkę, którą jechał i palących w nim czterech SS-manów. Przypomniał mu się nawet opowiadany przez jednego z nich dowcip: czemu Mojżesz przeprowadził Żydów przez morze Czerwone? Bo wstyd mu było przez miasto. Dowcip w żaden sposób nie wydał mu się zabawny, ale znał wiele innych, które usłyszał od innych w swojej kompani. Czasem bawił go i poprawiały nastrój, gdy dłużył się czas.
Rozejrzał się nerwowo. Pomieszczenie było pozbawione ludzi, nie było też słychać żadnych głosów, zdradzających czyjąkolwiek obecność. Zawładnęła nim nagła potrzeba zobaczenia innego człowieka, która przez chwilę przypominała panikę, ale paląca gorączka szybko ją stłumiła.
Jego ciało było rozpalone, a piżama, w którą został ubrany, przemoczona od potu przylegała do ciała. Wilgoć sprawiała, że czuł zimno, a chwilę potem przechodziła przez niego fala gorąca. Na całej powierzchni skóry pojawiają się odparzenia powodujące swędzenie. Jego genitalia były rozpalone. Pod piżamą, w którą go ubrano nadal miał bieliznę, tę samą, co przed dwoma dniami. Spływająca między pośladkami kropla potu powodowała nieprzyjemne łaskotanie. Spróbował ściągnąć bieliznę podnosząc biodra i ocierając je o śliskie prześcieradło, które przesuwało się po powierzchni materaca. Kosztowało go sporo wysiłku, sprawienie aby jego majtki zsunęły się z pośladków. Powietrze zaczęło krążyć wokół jego genitali, przynosząc ulgę.
Poczuł mdłości i nie mógł się obrócić na bok. Był pewien, że za chwilę będzie leżał z głową w wymiocinach.

5

Po skroni majora Wagnera spływała spora kropla potu. Był blady, jego włosy były tłuste i wyglądał jakby od tygodnia nie brał prysznica. Bruce Marsh widział go przed chwilą wychodzącego z toalety z mina męczennika.
- Witam poruczniku Marsh - powiedział Wagner, nie wstając z krzesła, na którym siedział. - Chce żeby pan wiedział, że wybrałem pana dlatego, że jest pan człowiekiem najlepiej nadającym się do wykonania tego zadania. - Ward złożył dłonie niczym do modlitwy i powąchał czubki swoich palców. Dolatywał z nich mdły zapach wilgotnego ręcznika i szarego mydła, który przypomniał mu pobyt w łazience. Na jego czoło wystąpiły kolejne krople potu i jedna z nich upadła na teczkę znajdującą się na jego biurku. - Pana zadaniem jest ochrona majora Edwardsa, który zdobędzie dla nas odpowiednie dokumenty i próbki z niemieckiego laboratorium w Dreźnie. Niemcy z racji położenia w głębi kraju oraz braku obiektów o dużym znaczeniu strategicznym stworzyli w tym mieście główne centrum badawcze nad bronią biologiczna. Położenie takiego ośrodka w mieście o tak dużej liczbie ludności sprowadziło na nas pewne wątpliwości, co do prawdziwości tej informacji, niemniej jednak informacja ta została potwierdzona przez dwa niezależne źródła. - Ward mówił jednym tchem, jakby nauczył się wcześniej słów na pamięć. Prawdopodobnie chciał mieć to spotkanie jak najszybciej za sobą.
- Wyruszy pan i major Edwards w nocy 10 lutego z lotniska... Pan wybaczy, nazwa miejscowości wypadłą mi z głowy. Zostaniecie zrzucenie 10 km od obrzeży Drezna i od tego momentu będziecie zdani tylko na siebie i łączniczkę, która ułatwi wam dostęp do laboratorium – Ward otarł z potu czoło otwartą dłonią, kończąc ostatnie zdanie. Marsh ucieszył się z faktu, iż major nie ma zwyczaju, podawać nikomu ręki z własnej inicjatywy.
Rozległo się pukanie do drzwi i bez oczekiwania na odpowiedz do pokoju wszedł major Edwards. Był wysokim i bardzo szczupłym mężczyzna o zaokrąglonych plecach.
Nie wyglądał jak żołnierz. Twarz miał chuda, pociągłą, o ostrych rysach twarzy, oczy podkrążone, skórę śniadą, z czerwonymi wypiekami na twarzy. Wyglądał jakby miał przeziębienie. Na jego czole błyszczały krople potu. Nie czekając na propozycje, zajął miejsce obok Marsha.
- Poruczniku Marsh proszę poznać majora Edwardsa - powiedział Ward, spoglądając w blat swojego biurka. Edwards poświecił ułamek sekundy, aby spojrzeć na porucznika i najwyraźniej uznał to za przywitanie.
- Kiedy zdobędziecie dokumentacje i niezbędne próbki, udacie się w to samo miejsce, aby można było was ewakuować. Musicie znaleźć się na miejscu dokładnie o piątej rano czternastego lutego. O tej porze wasza łączniczka, zacznie nadawać treść dokumentacji przez radiostacje. Komunikat będzie zakodowany, jednakże istnieje spore prawdopodobieństwo, ze Niemcy znajda miejsce nadawania i powiążą ten fakt z misjom panów. To wprowadza dodatkowy element ryzyka w tej operacji.
Ward podniósł do ust butelkę z maślanka i pociągnął spory łyk, jakby chciał zrobić przerwę na ewentualne pytania obecnych, jednakże żadne takowe nie padło.
- Cóż jeśli nie maja panowie żadnych pytań, wszelkie dodatkowe informacje znajdują się w tych teczkach - Ward wręczył każdemu z nich szarą teczkę.
Braun od razu zauważył, że na teczkach znajdują się nazwiska osób dla których są przeznaczone. Oznaczało to, że każdy z nich będzie posiadał inną wiedzę na temat tej operacji, a zatem znowu jego przełożeni nie zdradzali wszystkich informacji. Zdążył już do tego przywyknąć, ale ciągle pozostawał pewien niesmak. Czuł się marionetka w rękach ludzi którzy niejednokrotnie bardziej dbali o swoje własne kariery, niż o powodzenie tej wojny. Poczuł jak wzbiera w nim gniew. Miał ochotę przy pierwszej okazji powiedzieć Wardowi o tym, co sadzi o jego pracy, ale po chwili się opanował i spostrzegł, ze Edwards zdążył już wstać i się pożegnać a Ward zdawał się uważać spotkanie za zakończone i nie zauważać jego obecności. Po prostu spoglądał w jakieś notatki i stukał palcami o blat biurka.

Nowe rozdziały wieloczęściowych opowiadań dodawaj w jednym temacie, jako nową odpowiedź; o aktualizacji możesz poinformować w temacie „Co nowego?”, podając link do opowiadania i precyzując, który rozdział został dodany. To samo tyczy się serii wierszy.

słowne ostrzeżenie// kapadocja

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości