Więzy Krwi: Początek
Prolog
Symonia, Zima. Miasto kultury i sztuki. Rok 2010.
-To miasto jest zabytkowe! A pan chce za wynajem mojego mieszkania zapłacić 200 srebrniaków? – kłócił się sprzedawca
-Więcej ci nie dam, starcze. Albo wynajmiesz mi to mieszkanie za 200 srebrniaków, albo idę do tego naprzeciwko.
-Ech, no dobrze. – Starzec wolał się nie kłócić. Spojrzał na nabywcę. Był to silny, wysoki i przystojny młodzieniec, miał czarne włosy i czarne oczy. Miał może ze 20 lat.
-Przyjdę jutro z pieniędzmi. Żegnaj starcze!
Rozdział I
-Ech, nowa szkoła, nowe życie i nowe panny. – zachwycał się uczeń
-Nie podniecaj się, to dopiero pierwsza liceum. Jeszcze zdążysz się nacieszyć. – uciszała koleżanka
-Hej, spójrzcie na tamtych, cały czas, odkąd ich pierwszy raz zobaczyłam, trzymają się razem. – wskazała na grupkę stojącą w cieniu.
-To ci, jak oni mają. Zapomniałam. Wiem, że to rodzina. To siostry i bracia.
Rzeczywiście, w tej grupce były dwie dziewczyny i trzech chłopców.
-Może podejdziemy, zaprosimy ich na pizze czy coś? Bądźmy mili…
-W sumie… tamten co siedzi cicho nieźle wygląda…
Wszyscy spojrzeli na stojącego z grupą chłopaka. W rzeczy samej – nic nie mówił. Patrzył się na obgadującą go grupę.
-Patrzy się na nas? Marta, czy przypadkiem nie za bardzo… no nie wiem, nie za bardzo wskazałaś palcem na niego?
-Przecież widziałaś! Dyskretnie wskazałam głową. – oponowała Monika
-Dobra, chodźmy, jeszcze coś o nas pomyślą. Zaraz zaczyna się pierwsza lekcja.
Dziewczyny przeszły obok samotnej grupy… spojrzały się na cichego licealistę… Marta podeszła do nich:
-Eee, cześć! Ja i moje koleżanki chciałybyśmy was zaprosić na pizze czy coś…
-Przykro mi, nie mamy czasu – wtrąciła dziewczyna z grupy, gadała tak, że cud, iż w ogóle to usłyszała.
-Aha… no to cześć.
-Zaczekaj – powiedział chłopak dotąd nie odzywający się – nawet się nie przedstawiłaś.
-Ach, przepraszam. Jestem Marta. Chodzę do tej szkoły pierwszy rok, tak jak wy.
-Jestem Maciek – odpowiedział – to jest Ewa, Emilia, Marcin i Mariusz.
-Fajne zgranie imion. Dziewczyny imiona na „E”, chłopcy na „M”. – zaśmiała się Monika. Zobaczyła, że u nikogo nie wywołało to uśmiechu – eee, przepraszam. Nie chciałam…
-Nic się nie stało. To do zobaczenia wieczorem. Jednak pójdziemy na tę pizze. – wtrącił chłopiec o imieniu „Maciek”.
Marta pożegnała się i poszła do dziewczyn.
Dzień minął spokojnie, zwykłe lekcje, na koniec dwie godziny W-F. Dopiero tam miało się coś wydarzyć.
-DZISIAJ BIEGI Z PRZESZKODAMI! Trasę już macie wytyczoną, która grupa pierwsza? – spytał trener
-My – odezwał się Maciek, za którym stała Ewa, Emilia, Mariusz i Marcin.
-Dobrze. Przygotujcie się.
Gdy rodzina już była na miejscu.
-Gotowi? Do biegu! Start!
Ruszyli. Byli niesamowicie szybcy i zręczni. Z łatwością i bardzo szybko pokonali bieg, wspinanie się po ścianie, skoki i czołganie się.
-Widzisz to? - zapytała Monika, jedna z koleżanek Marty. – Są niesamowicie szybcy! Będą mieli z nie całe 15 sekund!
Gdy zdążyła to powiedzieć, akurat skończyli. Co dziwne, skończyli równocześnie, co do setnej sekundy.
-Niewiarygodne. Musieli z was być nieźli sportmani w poprzedniej szkole! Wracać na miejsce! – zachwycał się Trener. – Następni!
I tak po około 40 minutach były wyniki. Tajemnicza rodzina była pierwsza, 12 i 3 setne sekundy. Dalej już nikt nie słuchał. Wszyscy patrzyli na nich.
-Na szczęście to ostatnia godzina. Jesteśmy zmęczeni – powiedziała Emilia.
-Jasne – pomyślała Marta – Nawet głęboko nie oddychacie. Rozgryzę was!
Rozdział II
Po W-F’ie, wykąpaniu się pod prysznicami i przebraniu się, wszyscy rozeszli się do domu. Gdy Marta i koleżanki wychodziły ze szkoły, zaczepili je jakieś zbiry.
-Hej mała, może się spotkamy kiedyś? – powiedział do Marty
-E, nie, raczej nie. Puść mnie!
-Haha, jesteś moja!
Nagle, zbir odleciał dwa metry – to był Maciek.
-Braciszku, nie wtrącaj się! – krzyczała Ewa.
-Chyba powiedziała ci, że nic od ciebie nie chce. – powiedział do zbira.
-O żesz ty, chłopaki, dawać go.
Wydawało by się – koniec chłopaka, który uratował dziewczyny. Czwórka wielkich zbirów rzuciła się na niego. Jednak, jak się okazało, to nie takie łatwe. Maciek unikał każdego ich ciosu. W końcu zaatakował. Skończyło się na tym, że dwóch zbirów leżało za ogrodzeniem ogródka szkolnego, reszta uciekła. Wszystko stało się w oka mgnieniu.
-Nic wam nie jest? – Maciek zwrócił się do koleżanek.
-Nie, dzięki tobie. Dziękujemy – zapewniała Monika.
Do Maćka podlecieli bracia.
-Po jaką cholerę żeś się wtrącał? Mogłeś ich zabić! – krzyknął Marcin
-Właśnie, zabić! – powtórzył Mariusz.
-Lepiej oni, niż te dziewczyny. – spokojnie odpowiedział Maciek. – Chodźmy już.
-Zaczekaj – powiedziała Marta – Dziękuję!
-Nie ma sprawy. – Maciek powiedział i wraz z braćmi i siostrami szybko odszedł.
Następny dzień. Grupa koleżanek Moniki i Marty paplała tylko o tym, co wydarzyło się wczoraj.
-Ale widzieliście, jaki on był szybki? Te zbiry rzeczywiście nie miały szans.
-Przestańcie o tym gadać. Fakt, był niezły, ale w końcu nas uratował i to się liczy! – oponowała Monika.
-Aaa fakt, zapomniałam. Marcin, brat Maćka i Mariusza jest w samorządzie szkolnym. Powiedział mi, że dziś nie mamy ostatnich dwóch lekcji! – poinformowała dziewczyna o imieniu Weronika.
-Czyli wychodzimy po tej lekcji? – zapytała Marta.
Wszystkie pokiwały głową.
-Może pójdziemy się przejść nad zamarznięte jezioro? Podobno jest wielka dziura z wodą koło wielkiej wydmy… - zaproponowała Monika
-Tak, zamarzniętej wydmy – poprawiła Emilia. Nie wiadomo skąd się koło nich wzięła.
-O, hej Emilia. Co słychać? – zapytała Marta, ale tak naprawdę chciała wiedzieć tylko o jednym z nich…
-Świetnie. Maciek też – odpowiedziała Emilia, jakby czytając jej w myślach.
-Ale ja… - zmieszana Marta nie wiedziała co powiedzieć.
-Też idziemy nad wydmę. O 17.00, może dołączycie? – zapytała Emilia, choć nie było słychać w jej głosie entuzjazmu.
-Jasne, będziemy. Na razie! – powiedziała Marta i cała klasa weszła do pomieszczenia, gdzie mieli się ,,uczyć”.
Lekcja ta minęła spokojnie, Marta dostała piątkę z plusem, Monika trójkę z minusem, a reszta z dziewczyn po czwórce.
Rozdział III
Wydmy. Dziewczyny jednak przyszły wcześniej niż o 17, były o 16.45.
-Ach, mówiłam, za wcześnie! – stwierdziła Weronika.
-No chyba – zgodziła się reszta.
-Patrzcie, a tamci co wyprawiają… zaraz, to Maciek, Mariusz i inni! – krzyknęła Monika. Miała powód do krzyku. Cała rodzina skakała z najwyższej półki wydmy (a wydma była wysoka, 30 m wysokości) prosto do lodowatej wody, a do tego byli bez koszulek…
-Czy oni powariowali? Przecież zamarzną. Biegnijmy szybko.
Ale nie zdążyli. Wszyscy już zeskoczyli do wody. Dziewczyny tylko patrzyły z daleka. O dziwo, po chwili wyszła z wody cała rodzina. I nawet nie było widać objawów, że jest im zimno. Wręcz przeciwnie, byli czerwoni z ciepła.
-Hej! Co wy tam robicie? – krzyknęła Marta
Tajemnicza rodzinka to usłyszała. Nagle, Marta i reszta zobaczyła, że rodzinki nie ma na dole. Są już na górze.
-O cholera, jacy oni są szybcy! Kim oni są? – podnieciła się Weronika
Po chwili dziewczyny zostały otoczone przez tajemniczą rodzinę.
-Lepiej nikomu nie mówcie o tym. Dla waszego dobra – powiedział mrocznym tonem Marcin.
-Właśnie, dla waszego dobra! – jak zwykle powtórzył po bracie Mariusz.
-Dobra, spadamy stąd. – powiedziała Emilia. Jednak nie wszyscy posłuchali. Maciek został i patrzył się na Martę. – Maciek, no, idziesz?
-Ta…
Następnego dnia w szkole. W-F. Wszyscy grali w zbijaka.
-Jak zwykle, szybcy są niepokonani – mianem ,,szybcy” zaczęto nazywać tajemniczą rodzinę.
Gdy W-F się skończył…
-Sory, nie mogę. Idę na te wydmy i zobaczę co tam się tak naprawdę stało. – powiedziała Marta do Moniki.
-Zwariowałaś? Ci szybcy są dziwni. A co jak znów tam będą?
-To nic!
I poszła. 20 minut później, na wydmie:
-Cóż, ta skarpa nie wydaję się dziwna. Normalna i nie ma śladu, że ktoś tu wczoraj był… dziwne.
Marta szukała dalej. Gdy była na krawędzi, skała pękła a Marta leciała szybko w dół. Nie ogarnęła co się dzieje.
-A więc to koniec? Wpadnę do lodowatej wody i… i zamarznę?
Naglę poczuła, jakby coś lekko, a zarazem stanowczo i mocno złapało ją w brzuchu. Spojrzała. To był wielki WILK. Zemdlała.
Pół godziny później:
-Marta, nic ci nie jest? – usłyszała głos Maćka.
-Zaraz, co się stało? Auu, moja głowa…
-Nie ruszaj się, wpadłaś do lodowatej wody. Co ty tam w ogóle robiłaś? Chciałaś się zabić? – denerwował się Maciek.
-Chciałam coś sprawdzić…
-Czy naprawdę skakaliśmy z tej skarpy? Tak, skakaliśmy, wystarczy ci to? – niedostrzeżona dotąd Emilia wtrąciła się do rozmowy, jakby znała myśli Marty.
-Powiadomiłem twoje koleżanki. – zapewnił Maciek
-Ale chwilę, nic nie pamiętam…
-Nie widziałem wszystkiego… ale prawdopodobnie chodziłaś po skarpie i wpadłaś do wody. Wyciągnąłem cię, bo byś zginęła. – ostrzegł Maciek
-Naprawdę? Drugi raz mnie ratujesz. Dziękuję bardzo… nie wiem jak ci się odwdzięczę…
-Nie ma sprawy, po to tu jestem. – powiedział Maciek. Po chwili dodał, jakby coś sobie uświadomił – Ajjj, to znaczy… zostań chwilę sama, zaraz przyjdziemy.
Maciek i Emilia wyszli. Marta rozejrzała się po pomieszczeniu. Była to jakaś jaskinia, a na końcu widać było kości…
Po chwili przypomniała sobie wielkiego wilka… chciała sprawdzić, czy to wydarzyło się naprawdę, wiec spojrzała na kurtkę… były ślady kłów, lekkie lecz wykrywalne.
Po chwili weszli Maciek, bracia i siostry. Marta się przeraziła, wstała i przykleiła się do ściany.
-Wiem kim jesteście, wilki.
-Cholera, mówiłem, trzeba było ją zabić. Teraz ja to zrobię – krzyknął Marcin i rzucił się na Martę z niewiarygodną szybkością. Jednak jeszcze szybciej wyleciał z groty. Znów dzięki Maćkowi.
Nagle wszyscy usłyszeli dziwne odgłosy. Dla „szybkich” nie było to nic nowego… i po tym do groty wpadł wielki wilk, troche mniejszy od tego co uratował Martę…
-Weźcie stąd ją! Szybko, zajmę się nim. – po tych słowach, Maciek zaczął biec, skoczył i zamienił się w jeszcze większego wilka.
-Zaraz, ale to jest… - Marta nie miała wątpliwości, że rodzina szybkich to wilkołaki, a uratował ją przed niechybną śmiercią Maciek.
Od jej rozmyślań odciągnęły ją odgłosy walki. To dwa wielkie wilki walczą. O nią. Zrozumiała to. Jeden chce ją zabić, drugi uratować…
-Ewa, weź ją stąd, Mariusz, chodź ze mną, Maciek go zabije!
I zaraz po tych słowach Ewa i Mariusz w ten sam sposób co Maciek przemienili się w Wilkołaki.
Nie używaj opcji center publikując prace. Zmienione. // Malbert
Prolog
Symonia, Zima. Miasto kultury i sztuki. Rok 2010.
-To miasto jest zabytkowe! A pan chce za wynajem mojego mieszkania zapłacić 200 srebrniaków? – kłócił się sprzedawca
-Więcej ci nie dam, starcze. Albo wynajmiesz mi to mieszkanie za 200 srebrniaków, albo idę do tego naprzeciwko.
-Ech, no dobrze. – Starzec wolał się nie kłócić. Spojrzał na nabywcę. Był to silny, wysoki i przystojny młodzieniec, miał czarne włosy i czarne oczy. Miał może ze 20 lat.
-Przyjdę jutro z pieniędzmi. Żegnaj starcze!
Rozdział I
-Ech, nowa szkoła, nowe życie i nowe panny. – zachwycał się uczeń
-Nie podniecaj się, to dopiero pierwsza liceum. Jeszcze zdążysz się nacieszyć. – uciszała koleżanka
-Hej, spójrzcie na tamtych, cały czas, odkąd ich pierwszy raz zobaczyłam, trzymają się razem. – wskazała na grupkę stojącą w cieniu.
-To ci, jak oni mają. Zapomniałam. Wiem, że to rodzina. To siostry i bracia.
Rzeczywiście, w tej grupce były dwie dziewczyny i trzech chłopców.
-Może podejdziemy, zaprosimy ich na pizze czy coś? Bądźmy mili…
-W sumie… tamten co siedzi cicho nieźle wygląda…
Wszyscy spojrzeli na stojącego z grupą chłopaka. W rzeczy samej – nic nie mówił. Patrzył się na obgadującą go grupę.
-Patrzy się na nas? Marta, czy przypadkiem nie za bardzo… no nie wiem, nie za bardzo wskazałaś palcem na niego?
-Przecież widziałaś! Dyskretnie wskazałam głową. – oponowała Monika
-Dobra, chodźmy, jeszcze coś o nas pomyślą. Zaraz zaczyna się pierwsza lekcja.
Dziewczyny przeszły obok samotnej grupy… spojrzały się na cichego licealistę… Marta podeszła do nich:
-Eee, cześć! Ja i moje koleżanki chciałybyśmy was zaprosić na pizze czy coś…
-Przykro mi, nie mamy czasu – wtrąciła dziewczyna z grupy, gadała tak, że cud, iż w ogóle to usłyszała.
-Aha… no to cześć.
-Zaczekaj – powiedział chłopak dotąd nie odzywający się – nawet się nie przedstawiłaś.
-Ach, przepraszam. Jestem Marta. Chodzę do tej szkoły pierwszy rok, tak jak wy.
-Jestem Maciek – odpowiedział – to jest Ewa, Emilia, Marcin i Mariusz.
-Fajne zgranie imion. Dziewczyny imiona na „E”, chłopcy na „M”. – zaśmiała się Monika. Zobaczyła, że u nikogo nie wywołało to uśmiechu – eee, przepraszam. Nie chciałam…
-Nic się nie stało. To do zobaczenia wieczorem. Jednak pójdziemy na tę pizze. – wtrącił chłopiec o imieniu „Maciek”.
Marta pożegnała się i poszła do dziewczyn.
Dzień minął spokojnie, zwykłe lekcje, na koniec dwie godziny W-F. Dopiero tam miało się coś wydarzyć.
-DZISIAJ BIEGI Z PRZESZKODAMI! Trasę już macie wytyczoną, która grupa pierwsza? – spytał trener
-My – odezwał się Maciek, za którym stała Ewa, Emilia, Mariusz i Marcin.
-Dobrze. Przygotujcie się.
Gdy rodzina już była na miejscu.
-Gotowi? Do biegu! Start!
Ruszyli. Byli niesamowicie szybcy i zręczni. Z łatwością i bardzo szybko pokonali bieg, wspinanie się po ścianie, skoki i czołganie się.
-Widzisz to? - zapytała Monika, jedna z koleżanek Marty. – Są niesamowicie szybcy! Będą mieli z nie całe 15 sekund!
Gdy zdążyła to powiedzieć, akurat skończyli. Co dziwne, skończyli równocześnie, co do setnej sekundy.
-Niewiarygodne. Musieli z was być nieźli sportmani w poprzedniej szkole! Wracać na miejsce! – zachwycał się Trener. – Następni!
I tak po około 40 minutach były wyniki. Tajemnicza rodzina była pierwsza, 12 i 3 setne sekundy. Dalej już nikt nie słuchał. Wszyscy patrzyli na nich.
-Na szczęście to ostatnia godzina. Jesteśmy zmęczeni – powiedziała Emilia.
-Jasne – pomyślała Marta – Nawet głęboko nie oddychacie. Rozgryzę was!
Rozdział II
Po W-F’ie, wykąpaniu się pod prysznicami i przebraniu się, wszyscy rozeszli się do domu. Gdy Marta i koleżanki wychodziły ze szkoły, zaczepili je jakieś zbiry.
-Hej mała, może się spotkamy kiedyś? – powiedział do Marty
-E, nie, raczej nie. Puść mnie!
-Haha, jesteś moja!
Nagle, zbir odleciał dwa metry – to był Maciek.
-Braciszku, nie wtrącaj się! – krzyczała Ewa.
-Chyba powiedziała ci, że nic od ciebie nie chce. – powiedział do zbira.
-O żesz ty, chłopaki, dawać go.
Wydawało by się – koniec chłopaka, który uratował dziewczyny. Czwórka wielkich zbirów rzuciła się na niego. Jednak, jak się okazało, to nie takie łatwe. Maciek unikał każdego ich ciosu. W końcu zaatakował. Skończyło się na tym, że dwóch zbirów leżało za ogrodzeniem ogródka szkolnego, reszta uciekła. Wszystko stało się w oka mgnieniu.
-Nic wam nie jest? – Maciek zwrócił się do koleżanek.
-Nie, dzięki tobie. Dziękujemy – zapewniała Monika.
Do Maćka podlecieli bracia.
-Po jaką cholerę żeś się wtrącał? Mogłeś ich zabić! – krzyknął Marcin
-Właśnie, zabić! – powtórzył Mariusz.
-Lepiej oni, niż te dziewczyny. – spokojnie odpowiedział Maciek. – Chodźmy już.
-Zaczekaj – powiedziała Marta – Dziękuję!
-Nie ma sprawy. – Maciek powiedział i wraz z braćmi i siostrami szybko odszedł.
Następny dzień. Grupa koleżanek Moniki i Marty paplała tylko o tym, co wydarzyło się wczoraj.
-Ale widzieliście, jaki on był szybki? Te zbiry rzeczywiście nie miały szans.
-Przestańcie o tym gadać. Fakt, był niezły, ale w końcu nas uratował i to się liczy! – oponowała Monika.
-Aaa fakt, zapomniałam. Marcin, brat Maćka i Mariusza jest w samorządzie szkolnym. Powiedział mi, że dziś nie mamy ostatnich dwóch lekcji! – poinformowała dziewczyna o imieniu Weronika.
-Czyli wychodzimy po tej lekcji? – zapytała Marta.
Wszystkie pokiwały głową.
-Może pójdziemy się przejść nad zamarznięte jezioro? Podobno jest wielka dziura z wodą koło wielkiej wydmy… - zaproponowała Monika
-Tak, zamarzniętej wydmy – poprawiła Emilia. Nie wiadomo skąd się koło nich wzięła.
-O, hej Emilia. Co słychać? – zapytała Marta, ale tak naprawdę chciała wiedzieć tylko o jednym z nich…
-Świetnie. Maciek też – odpowiedziała Emilia, jakby czytając jej w myślach.
-Ale ja… - zmieszana Marta nie wiedziała co powiedzieć.
-Też idziemy nad wydmę. O 17.00, może dołączycie? – zapytała Emilia, choć nie było słychać w jej głosie entuzjazmu.
-Jasne, będziemy. Na razie! – powiedziała Marta i cała klasa weszła do pomieszczenia, gdzie mieli się ,,uczyć”.
Lekcja ta minęła spokojnie, Marta dostała piątkę z plusem, Monika trójkę z minusem, a reszta z dziewczyn po czwórce.
Rozdział III
Wydmy. Dziewczyny jednak przyszły wcześniej niż o 17, były o 16.45.
-Ach, mówiłam, za wcześnie! – stwierdziła Weronika.
-No chyba – zgodziła się reszta.
-Patrzcie, a tamci co wyprawiają… zaraz, to Maciek, Mariusz i inni! – krzyknęła Monika. Miała powód do krzyku. Cała rodzina skakała z najwyższej półki wydmy (a wydma była wysoka, 30 m wysokości) prosto do lodowatej wody, a do tego byli bez koszulek…
-Czy oni powariowali? Przecież zamarzną. Biegnijmy szybko.
Ale nie zdążyli. Wszyscy już zeskoczyli do wody. Dziewczyny tylko patrzyły z daleka. O dziwo, po chwili wyszła z wody cała rodzina. I nawet nie było widać objawów, że jest im zimno. Wręcz przeciwnie, byli czerwoni z ciepła.
-Hej! Co wy tam robicie? – krzyknęła Marta
Tajemnicza rodzinka to usłyszała. Nagle, Marta i reszta zobaczyła, że rodzinki nie ma na dole. Są już na górze.
-O cholera, jacy oni są szybcy! Kim oni są? – podnieciła się Weronika
Po chwili dziewczyny zostały otoczone przez tajemniczą rodzinę.
-Lepiej nikomu nie mówcie o tym. Dla waszego dobra – powiedział mrocznym tonem Marcin.
-Właśnie, dla waszego dobra! – jak zwykle powtórzył po bracie Mariusz.
-Dobra, spadamy stąd. – powiedziała Emilia. Jednak nie wszyscy posłuchali. Maciek został i patrzył się na Martę. – Maciek, no, idziesz?
-Ta…
Następnego dnia w szkole. W-F. Wszyscy grali w zbijaka.
-Jak zwykle, szybcy są niepokonani – mianem ,,szybcy” zaczęto nazywać tajemniczą rodzinę.
Gdy W-F się skończył…
-Sory, nie mogę. Idę na te wydmy i zobaczę co tam się tak naprawdę stało. – powiedziała Marta do Moniki.
-Zwariowałaś? Ci szybcy są dziwni. A co jak znów tam będą?
-To nic!
I poszła. 20 minut później, na wydmie:
-Cóż, ta skarpa nie wydaję się dziwna. Normalna i nie ma śladu, że ktoś tu wczoraj był… dziwne.
Marta szukała dalej. Gdy była na krawędzi, skała pękła a Marta leciała szybko w dół. Nie ogarnęła co się dzieje.
-A więc to koniec? Wpadnę do lodowatej wody i… i zamarznę?
Naglę poczuła, jakby coś lekko, a zarazem stanowczo i mocno złapało ją w brzuchu. Spojrzała. To był wielki WILK. Zemdlała.
Pół godziny później:
-Marta, nic ci nie jest? – usłyszała głos Maćka.
-Zaraz, co się stało? Auu, moja głowa…
-Nie ruszaj się, wpadłaś do lodowatej wody. Co ty tam w ogóle robiłaś? Chciałaś się zabić? – denerwował się Maciek.
-Chciałam coś sprawdzić…
-Czy naprawdę skakaliśmy z tej skarpy? Tak, skakaliśmy, wystarczy ci to? – niedostrzeżona dotąd Emilia wtrąciła się do rozmowy, jakby znała myśli Marty.
-Powiadomiłem twoje koleżanki. – zapewnił Maciek
-Ale chwilę, nic nie pamiętam…
-Nie widziałem wszystkiego… ale prawdopodobnie chodziłaś po skarpie i wpadłaś do wody. Wyciągnąłem cię, bo byś zginęła. – ostrzegł Maciek
-Naprawdę? Drugi raz mnie ratujesz. Dziękuję bardzo… nie wiem jak ci się odwdzięczę…
-Nie ma sprawy, po to tu jestem. – powiedział Maciek. Po chwili dodał, jakby coś sobie uświadomił – Ajjj, to znaczy… zostań chwilę sama, zaraz przyjdziemy.
Maciek i Emilia wyszli. Marta rozejrzała się po pomieszczeniu. Była to jakaś jaskinia, a na końcu widać było kości…
Po chwili przypomniała sobie wielkiego wilka… chciała sprawdzić, czy to wydarzyło się naprawdę, wiec spojrzała na kurtkę… były ślady kłów, lekkie lecz wykrywalne.
Po chwili weszli Maciek, bracia i siostry. Marta się przeraziła, wstała i przykleiła się do ściany.
-Wiem kim jesteście, wilki.
-Cholera, mówiłem, trzeba było ją zabić. Teraz ja to zrobię – krzyknął Marcin i rzucił się na Martę z niewiarygodną szybkością. Jednak jeszcze szybciej wyleciał z groty. Znów dzięki Maćkowi.
Nagle wszyscy usłyszeli dziwne odgłosy. Dla „szybkich” nie było to nic nowego… i po tym do groty wpadł wielki wilk, troche mniejszy od tego co uratował Martę…
-Weźcie stąd ją! Szybko, zajmę się nim. – po tych słowach, Maciek zaczął biec, skoczył i zamienił się w jeszcze większego wilka.
-Zaraz, ale to jest… - Marta nie miała wątpliwości, że rodzina szybkich to wilkołaki, a uratował ją przed niechybną śmiercią Maciek.
Od jej rozmyślań odciągnęły ją odgłosy walki. To dwa wielkie wilki walczą. O nią. Zrozumiała to. Jeden chce ją zabić, drugi uratować…
-Ewa, weź ją stąd, Mariusz, chodź ze mną, Maciek go zabije!
I zaraz po tych słowach Ewa i Mariusz w ten sam sposób co Maciek przemienili się w Wilkołaki.
Nie używaj opcji center publikując prace. Zmienione. // Malbert