Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ulrich Pogromca Smoków
#16
Trochę na zbyt długo opuściłem pisanie tego opowiadania.
Dziś wieczorem wezmę się do roboty. Dzięki za komentarze Smile
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#17
Tadam. W końcu zamieszczam część drugą. Dorzucam też część pierwszą poprawioną zgodnie z zaleceniami komentujących. Sporo mi to zajęło, ale co się odwlecze to nie uciecze.
Przepraszam za wszystkie błędy. Może ich być sporo. Niemniej - miłego czytania.
Ps. Ostrzegam, że druga część zawiera elementy nieodpowiednie dla ludzi młodych i wrażliwych Big Grin
Pps. Byłbym wdzięczny, gdyby ktoś wrzucił to do pierwszego postu w temacie. Dziękuję.

>>>|Część I

Chatka stała na obrzeżu wioski. Wyglądała zupełnie tak, jak inne - drewniane ściany, dach pokryty strzechą. Z budynku wydobywał się kuszący zapach bigosu. Wilfryda w swojej nienaturalnie wielkiej dłoni ściskała drewnianą chochlę, którą mieszała zawartośc garnka. Była to kobieta niezwykła nie tylko z racji gęstego zarostu i muskulatury. Cechował ją bowiem skrajnie nieznośny charakter, co odczuwali wszyscy, którzy stawali na jej drodze. Wbrew obiegowej opinii nie była jednak osobą bez serca. Wieczorami, przed snem wybiegała myślami w przeszłość, wspominając dzień, w którym poznała Mikhaiła. Uroczy, przystojny, dobrze wychowany. Noc była chłodna, siano w stodole miękkie. Ślub był tylko kwestią czasu. Szczęście nie trwało jednak długo. Pewnego wieczora małżonek wracał z pola później niż zwykle. Nie wiedział, że jego wybranka miała akurat wyjątkowo parszywy humor. Wiele lat wcześniej, podczas polowania na zające, stracił jedno oko. Nie mógł więc też zauważyć zbliżających się grabi. Zakopała go koło wychodka. Wyrosły na nim buraki. Pozostawił po sobie buty, dwie pary skarpet, osła i Ulricha - ich jedyne dziecko.
- Wstawaj leniu! - Obudził go męski głos. - Obiad gotowy! - Jedną z niewielu zalet Wilfrydy były jej umiejętności kucharskie. Gotowała z dbałością i finezją malarza królewskich portretów.
- Już, już... - wymamrotał, wciągając na tyłek podarte gacie.
- Masz! Żryj! - Gliniana, misternie zdobiona w kwadraty, miska uderzyła o blat drewnianego stolika. - To jedyne, co potrafisz robić! - Stwierdzenie nie było odległe od prawdy. Ulrich uchodził za niezdarę. Naśmiewali się z niego niemal wszyscy. Nie wiedzieć czemu jadł szybko i łapczywie.
- Żreć też nie umiesz! - warknęła, widząc jak kolejne fragmenty kapusty spadają mu z łyżki na stół. - Nie ma z ciebie żadnego pożytku! Dwa dni cię rodziłam, darmozjadzie, i co mi z tego przyszło?! Gdy ja byłam w twoim wieku, dusiłam smoki gołymi rękoma!
- Ja też mogę! - oburzył się Ulrich.
- Ty? - Zaśmiała się gromko. - Ty byś kury nie potrafił zabić!
- A właśnie, że tak! - Pięści z rozpędem uderzyły o stół. Miska i sztućce podskoczyły. - Jeszcze zobaczysz! Zabiję smoka! - Miał dość ciągłych upokorzeń. Musiał w końcu udowodnić, że jest coś wart. Postanowił wyruszyć już następnego ranka.




>>>|Część II

Wyruszył dwa tygodnie później.
Kilka pierwszych godzin drogi przebył na ośle. Gdy ten padł z wycieńczenia, kontynuował pieszo. Podróż utrudniały mu rozpadające się powoli buty. Kamienista droga prowadziła w stronę najbliższego miasta. Dzień był ciepły, drzewa szumiały pod wpływem wiatru. W powietrzu radośnie tańczyły motyle, a chmury leniwie płynęły przez nieboskłon. Na polach, które otaczały trakt z obu stron, złociła się pszenica i żyto. Zza horyzontu powoli zaczynała wyłaniać się sylwetka miasta.
"Rybowo" zawdzięczało nazwę swojemu pochodzeniu, które było ściśle związane z rzeką, nad którą owa mieścina leżała. Nazywano tu ją po prostu "Rzeką", gdyż tylko nieliczni z mieszkańców byli w stanie wymówić jej prawdziwą, pochodzącą z języka Elfickiego, nazwę. Głównym towarem eksportowym, elementem jadłospisu, oraz regionalnego folkloru były ryby. Przyrządzano je smażone, suszone, wędzone, pieczone w ognisku, gotowane. Nie mniejszą popularnością cieszyły się rybne kotlety oraz zupy.
Ulricha przywitał smród oraz gwar ruchliwych, brukowanych uliczek. Znalazł się na niewielkim rynku, gdzie swoje towary rozstawiali okoliczni wieśniacy i przejezdni kupcy. Dookoła rozpływała się apetyczna woń wędzonych kurczaków i prosiąt z rożna. Wszędzie słychać było głośne nawoływania ludzi reklamujących swoje towary. Niestety jasnowłosy chłopak nie miał dziś ani czasu, ani pieniędzy na zakupy. Wszedł więc w wąską alejkę, przecinającą starą kamienicę. Minął zakład jubilerski, należący do znanych przede wszystkim z karczemnych burd, Krasnoludzkich bliźniąt. Niezauważenie przemknął przed drzwiami piekarni. Nie na rękę było mu spotkanie z jej właścicielem. Kilka miedziaków, które pobrzękiwały w płóciennej sakiewce, nie wystarczyłoby na spłatę długu. Chwilę później znalazł się w karczmie "Pod Rybą". "Jeśli w okolicy jest ktoś, kto wie gdzie szukać smoków, to na pewno jest on właśnie tu" - pomyślał i otworzył drzwi.

Powietrze w pomieszczeniu gęste było od halucynogennego dymu. "Rzeka" była ważnym traktem handlowym, więc Rybowo zawsze było dobrze zaopatrzone w ziela wszelkiego rodzaju. Od majeranku po haszysz. Piwo podawano tu jednak tylko jedno - miejscowe. Bywalcy gospody często porównywali je do moczu, ale wątpliwe walory smakowe trunku nie przeszkadzały im w codziennym piciu do upadłego. Izba, jak na ówczesne standardy była dość obszerna. W tej chwili znajdowało się w niej około piętnastu ludzi i najmniej tyle krasnoludów. Drewniana podłoga skrzypiała pod stopami. Zamknięte okiennice sprawiały, że było tu chłodniej niż na zewnątrz. Kilka świec roztaczało jasną, pulsującą poświatę. Smród, bród, hałas, chaos.

- P-prz-przepraszam... - zająknął się - Przepraszam, czy nie wiecie gdzie szukać smoków?
Zauważywszy brak odpowiedzi ze strony pytanych, postanowił zawołać głośniej.
- Wie ktoś gdzie są smoki?! - Tym razem reakcja była bardziej zadowalająca. Większość przesiadających na brzydkich, drewnianych krzesłach osobników zamilkła i odwróciła głowy w kierunku nowo przybyłego. Nie zrobił tego jeden z krasnoludów. Nie miał być to jednak manifest ignorancji - on po prostu spał.
Ulrich usiadł przy stoliku zaproszony przez pewnego starego, niekompletnie uzębionego, jegomościa.
- Sso ty chciałeś? - wybełkotał szczerbaty. Nietrudno było zauważyć, że mężczyzna był w stanie silnego upojenia alkoholowego.
- Szukam smoków - odparł nieśmiało.
- Aaaa, smoków. - Popadł w zamyślenie.
- To wie pan może, gdzie ich szukać? - Powoli tracił nadzieję, ale mimo wszystko nie zamierzał się poddawać. Ktoś na drugim końcu pomieszczenia z hukiem spadł z krzesła i rozpoczął głośne chrapanie.
- Nie. - Odpowiedź brzmiała jak wyrok - Ale wiem, kto może wiedzieć! - Na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech.
- Kto, kto, kto?! - Nie mógł doczekać się odpowiedzi.
- Ten staruch... Jak go tam... - Chwila namysłu. - Druid! Tak, druid! - Ulrich dobrze wiedział o kogo chodzi. Dziwił się tylko sam sobie, że wcześniej nie wpadł na to by go odwiedzić.
- Dziękuję! - zawołał entuzjastycznie i wybiegł na zewnątrz.


Szedł wzdłuż rzeki. Było ciepło, wiał delikatny wiatr. Na horyzoncie widać było już chatę druida i znajdujący się tuż za nią bór. Ulrich nigdy nie spotkał starego mędrca osobiście. Wielokrotnie go przed nim ostrzegano. "Dziwak", "ekscentryk", "dewiant" - były to powszechnie stosowane wobec niego określenia.
Po kilku minutach znalazł się przed drzwiami. Dwukrotnie uderzył masywną kołatką. Otworzył długobrody, długowłosy, osiwiały mężczyzna. Jego ubiór przywodził na myśl lniany worek na buraki.
- Witaj młodzieńcze! - odezwał się z szerokim uśmiechem. - Proszę, wejdź do środka! - Ulrich nie protestował i przekroczywszy próg znalazł się w niewielkiej izbie. Brudny, kaflowy piec poobwieszany był sznurami suszonych grzybów, jabłek i ziół. Obok stały wiklinowe kosze wypełnione jakimiś roślinami. Podłogę przykrywał ubłocony, powydzierany dywan. Było ciemno i chłodno. Przestrzeń wypełniał intensywny zapach stęchlizny, unoszący się w powietrzu kurz drażnił nozdrza.
- Proszę, usiądź. - Staruszek sprawiał wrażenie bardzo miłej i sympatycznej osoby. Młodzieniec posłusznie podszedł do stojącego w rogu stolika i posadził się na jednym ze stojących obok krzeseł.
- Bądź tak dobry i poczekaj chwilkę, dziadek zrobi herbaty. - Z półki, znajdującej się obok pieca, podniósł drewniane pudełeczko i wsypał do glinianego naczynia szczyptę ze znajdującego się w nim suszu. Dolał wrzątku i gotowy napar ustawił na stoliku, tuż przed nosem Ulricha.
- Smacznego. - Uśmiechnął się w dziwny, wykrzywiony sposób.
- Dziękuję. - Zamilkli obaj. Długobrody przez kilka minut dziwnie nerwowo spoglądał to na chłopaka, to na naczynie.
- Więc... - Druid postanowił przerwać niezręczną ciszę. - Co cię tu sprowadza?
- Szukam smoków. - Odparł bez zastanowienia. - Powiedziano mi, że pan wie gdzie ich szukać.
- Wiem, wiem. - Uśmiechał się w coraz bardziej niepokojący sposób. - I niedługo ci powiem.
- Świetnie.
- A gdzie ty mieszkasz dziecko?
- W małej wiosce. To kilka godzin drogi od Rybowa.
- Powtórz proszę jak się nazywasz, ja stary, niedosłyszę.
- Nazywam się Ulrich.
- Ładne imię. - Kolejny raz spojrzał na parującą substancję. - Wujek stryjka mojej ciotki od strony babki miał tak na imię.
- Dziękuję.
- Zaczekaj chwileczkę. - Pogładził dłonią swoją długą brodę, poszedł do innego pokoju i długo z niego nie wychodził.
"Miły człowiek" - pomyślał Ulrich - "Nie mam pojęcia, czemu wszyscy tak mnie przed nim przestrzegali".
Jeszcze nie wiedział, że kolejne kilka minut na długo zapisze się w jego pamięci.

Druid wbiegł z powrotem do izby, szokując tym samym Ulricha. Nie byłoby w tym działaniu nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uprzednio pozbył się całkowicie odzienia.
- Miałeś wypić herbatkę! - Wrzasnął groźnie. Ulrich uznał, że znalazł się w nieciekawym położeniu, i próbując uciec rzucił się w kierunku drzwi. Niestety starzec zagrodził mu drogę.
- Nigdzie nie idziesz! - Uśmiechał się szeroko, pokazując swoje wielkie, żółte zęby. Przyrodzenie dyndało mu między nogami zgodnie z prawami fizyki. Pogromca smoków wycofywał się tak długo, aż plecami dotknął stolika. "To koniec" - pomyślał. Wtedy właśnie nagi mężczyzna skoczył na niego, powalając tym samym na ziemię.
- Ha! Teraz jesteś mój! - Szybkim ruchem pozbawił Ulricha koszuli. Suchymi, pomarszczonymi dłońmi kierował się coraz niżej, do spodni. Perspektywa bycia zgwałconym przez obleśnego starucha wprawiła chłopaka w obrzydzenie i wywoływała paniczny strach. Zaczął się wyrywać, wierzgać. Ręce miał skrępowane. Machał więc nogami. O dziwo okazało się to być wyśmienitym rozwiązaniem. Przypadkowo uderzył w stół tak mocno, że znajdujące się na nim gliniane naczynie zachwiało się i spadło, zalewając napastnika gorącą cieczą. Druid wrzasnął jak dziki i zaczął turlać się po podłodze. Ulrichowi udało się wykorzystać sytuację i wyzwolić z uścisku. Wstał, chwycił pierwszą rzecz, która znajdowała się w zasięgu rąk. Było to krzesło. Bez chwili wahania zamachnął się i uderzył oburącz, od góry. Siła trafienia była wystarczająca by wyłamać jedną z nóg mebla. Dla pewności postanowił uderzyć ponownie, tym razem od boku. Kolejna noga nie wytrzymała spotkania z czaszką. Wybiegł tak szybko, jak tylko potrafił, trzaskając za sobą drzwiami. Uciekł do lasu.
Biegł ile tchu. Między drzewami. Przebijał się przez gąszcz. W końcu padł z wycieńczenia. Postanowił odpocząć pod wielkim, prawdopodobnie kilkusetletnim dębem. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest.
Zgubił się.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#18
Po przeczytaniu początku stwierdziłam, że ten krótki prolog, który czytałam w zeszłym tygodniu bardziej przypadł mi do gustu. Jednak po przeczytaniu końcówki zmieniłam zdanie Smile
Opowiadanie pozostało w klimacie parodii i to mi się podoba. Oby się to nie zmieniło. Teraz liczę na to, że akcja zacznie przyspieszać.

Czytanie nadal jest łatwe i przyjemne. Jakoś nie wychwyciłam błędów i w zasadzie tylko jdno zdanie mi się nie podobało

Cytat:Kilka pierwszych godzin drogi przebył na ośle. Gdy ten padł z wycieńczenia, kontynuował pieszo.

Ja bym je jakoś przeredagowała.
Odpowiedz
#19
W pierwszym poście wstawiłam poprawioną wersję opowiadania, na prośbę autora. Zapraszam do komentowania.

________________________________________________________

Cytat: więc Rybowo zawsze było dobrze zaopatrzone w ziela wszelkiego rodzaju. Od majeranku po haszysz.
moim zdaniem można to połączyć.
Cytat:Izba, jak na ówczesne standardy[,] była dość obszerna.
Cytat:Biegł ile tchu. Między drzewami. Przebijał się przez gąszcz. W końcu padł z wycieńczenia.
sądzę, że w tym przypadku lepiej się sprawdzi zdanie złożone.

Czytało się lekko, bez większych zgrzytów. Czekam na kolejną część.
Odpowiedz
#20
Część II

Wyruszył dwa tygodnie później. 
Kilka pierwszych godzin drogi przebył na ośle. Gdy ten padł z wycieńczenia, kontynuował pieszo. Podróż utrudniały mu rozpadające się powoli buty. Kamienista droga prowadziła w stronę najbliższego miasta. Dzień był ciepły, drzewa szumiały pod wpływem wiatru. W powietrzu radośnie tańczyły motyle, a chmury leniwie płynęły przez nieboskłon. Na polach, które otaczały trakt z obu stron, złociła się pszenica i żyto. Zza horyzontu powoli zaczynała wyłaniać się sylwetka miasta.
"Rybowo" zawdzięczało nazwę swojemu pochodzeniu, które było ściśle związane z rzeką, nad którą owa mieścina leżała. Nazywano tu ją po prostu "Rzeką", gdyż tylko nieliczni z mieszkańców byli w stanie wymówić jej prawdziwą, pochodzącą z języka Elfickiego, nazwę. Głównym towarem eksportowym, elementem jadłospisu, oraz regionalnego folkloru były ryby. Przyrządzano je smażone, suszone, wędzone, pieczone w ognisku, gotowane. Nie mniejszą popularnością cieszyły się rybne kotlety oraz zupy. 
Ulricha przywitał smród oraz gwar ruchliwych, brukowanych uliczek. Znalazł się na niewielkim rynku, gdzie swoje towary rozstawiali okoliczni wieśniacy i przejezdni kupcy. Dookoła rozpływała się apetyczna woń wędzonych kurczaków i prosiąt z rożna. Wszędzie słychać było głośne nawoływania ludzi reklamujących swoje towary. Niestety jasnowłosy chłopak nie miał dziś ani czasu, ani pieniędzy na zakupy. Wszedł więc w wąską alejkę, przecinającą starą kamienicę. Minął zakład jubilerski, należący do znanych przede wszystkim z karczemnych burd, Krasnoludzkich bliźniąt. Niezauważenie przemknął przed drzwiami piekarni. Nie na rękę było mu spotkanie z jej właścicielem. Kilka miedziaków, które pobrzękiwały w płóciennej sakiewce, nie wystarczyłoby na spłatę długu. Chwilę później znalazł się w karczmie "Pod Rybą". "Jeśli w okolicy jest ktoś, kto wie gdzie szukać smoków, to na pewno jest on właśnie tu" - pomyślał i otworzył drzwi.

Powietrze w pomieszczeniu gęste było od halucynogennego dymu. "Rzeka" była ważnym traktem handlowym, więc Rybowo zawsze było dobrze zaopatrzone w ziela wszelkiego rodzaju - od majeranku po haszysz. Piwo podawano tu jednak tylko jedno - miejscowe. Bywalcy gospody często porównywali je do moczu, ale wątpliwe walory smakowe trunku nie przeszkadzały im w codziennym piciu do upadłego. Izba, jak na ówczesne standardy, była dość obszerna. W tej chwili znajdowało się w niej około piętnastu ludzi i najmniej tyle krasnoludów. Drewniana podłoga skrzypiała pod stopami. Zamknięte okiennice sprawiały, że było tu chłodniej niż na zewnątrz. Kilka świec roztaczało jasną, pulsującą poświatę. Smród, bród, hałas, chaos. 

- P-prz-przepraszam... - zająknął się - Przepraszam, czy nie wiecie gdzie szukać smoków?
Zauważywszy brak odpowiedzi ze strony pytanych, postanowił zawołać głośniej.
- Wie ktoś gdzie są smoki?! - Tym razem reakcja była bardziej zadowalająca. Większość przesiadających na brzydkich, drewnianych krzesłach osobników zamilkła i odwróciła głowy w kierunku nowo przybyłego. Nie zrobił tego jeden z krasnoludów. Nie miał być to jednak manifest ignorancji - on po prostu spał.
Ulrich usiadł przy stoliku zaproszony przez pewnego starego, niekompletnie uzębionego, jegomościa.
- Sso ty chciałeś? - wybełkotał szczerbaty. Nietrudno było zauważyć, że mężczyzna był w stanie silnego upojenia alkoholowego.
- Szukam smoków - odparł nieśmiało.
- Aaaa, smoków. - Popadł w zamyślenie.
- To wie pan może, gdzie ich szukać? - Powoli tracił nadzieję, ale mimo wszystko nie zamierzał się poddawać. Ktoś na drugim końcu pomieszczenia z hukiem spadł z krzesła i rozpoczął głośne chrapanie.
- Nie. - Odpowiedź brzmiała jak wyrok - Ale wiem, kto może wiedzieć! - Na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech.
- Kto, kto, kto?! - Nie mógł doczekać się odpowiedzi. 
- Ten staruch... Jak go tam... - Chwila namysłu. - Druid! Tak, druid! - Ulrich dobrze wiedział o kogo chodzi. Dziwił się tylko sam sobie, że wcześniej nie wpadł na to by go odwiedzić.
- Dziękuję! - zawołał entuzjastycznie i wybiegł na zewnątrz. 


Szedł wzdłuż rzeki. Było ciepło, wiał delikatny wiatr. Na horyzoncie widać było już chatę druida i znajdujący się tuż za nią bór. Ulrich nigdy nie spotkał starego mędrca osobiście. Wielokrotnie go przed nim ostrzegano. "Dziwak", "ekscentryk", "dewiant" - były to powszechnie stosowane wobec niego określenia. 
Po kilku minutach znalazł się przed drzwiami. Dwukrotnie uderzył masywną kołatką. Otworzył długobrody, długowłosy, osiwiały mężczyzna. Jego ubiór przywodził na myśl lniany worek na buraki.
- Witaj młodzieńcze! - odezwał się z szerokim uśmiechem. - Proszę, wejdź do środka! - Ulrich nie protestował i przekroczywszy próg znalazł się w niewielkiej izbie. Brudny, kaflowy piec poobwieszany był sznurami suszonych grzybów, jabłek i ziół. Obok stały wiklinowe kosze wypełnione jakimiś roślinami. Podłogę przykrywał ubłocony, powydzierany dywan. Było ciemno i chłodno. Przestrzeń wypełniał intensywny zapach stęchlizny, unoszący się w powietrzu kurz drażnił nozdrza.
- Proszę, usiądź. - Staruszek sprawiał wrażenie bardzo miłej i sympatycznej osoby. Młodzieniec posłusznie podszedł do stojącego w rogu stolika i posadził się na jednym ze stojących obok krzeseł.
- Bądź tak dobry i poczekaj chwilkę, dziadek zrobi herbaty. - Z półki, znajdującej się obok pieca, podniósł drewniane pudełeczko i wsypał do glinianego naczynia szczyptę ze znajdującego się w nim suszu. Dolał wrzątku i gotowy napar ustawił na stoliku, tuż przed nosem Ulricha. 
- Smacznego. - Uśmiechnął się w dziwny, wykrzywiony sposób.
- Dziękuję. - Zamilkli obaj. Długobrody przez kilka minut dziwnie nerwowo spoglądał to na chłopaka, to na naczynie. 
- Więc... - Druid postanowił przerwać niezręczną ciszę. - Co cię tu sprowadza?
- Szukam smoków. - Odparł bez zastanowienia. - Powiedziano mi, że pan wie gdzie ich szukać.
- Wiem, wiem. - Uśmiechał się w coraz bardziej niepokojący sposób. - I niedługo ci powiem.
- Świetnie.
- A gdzie ty mieszkasz dziecko?
- W małej wiosce. To kilka godzin drogi od Rybowa.
- Powtórz proszę jak się nazywasz, ja stary, niedosłyszę.
- Nazywam się Ulrich.
- Ładne imię. - Kolejny raz spojrzał na parującą substancję. - Wujek stryjka mojej ciotki od strony babki miał tak na imię.
- Dziękuję. 
- Zaczekaj chwileczkę. - Pogładził dłonią swoją długą brodę, poszedł do innego pokoju i długo z niego nie wychodził.
"Miły człowiek" - pomyślał Ulrich - "Nie mam pojęcia, czemu wszyscy tak mnie przed nim przestrzegali".
Jeszcze nie wiedział, że kolejne kilka minut na długo zapisze się w jego pamięci.

Druid wbiegł z powrotem do izby, szokując tym samym Ulricha. Nie byłoby w tym działaniu nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uprzednio pozbył się całkowicie odzienia. 
- Miałeś wypić herbatkę! - Wrzasnął groźnie. Ulrich uznał, że znalazł się w nieciekawym położeniu, i próbując uciec rzucił się w kierunku drzwi. Niestety starzec zagrodził mu drogę.
- Nigdzie nie idziesz! - Uśmiechał się szeroko, pokazując swoje wielkie, żółte zęby. Przyrodzenie dyndało mu między nogami zgodnie z prawami fizyki. Pogromca smoków wycofywał się tak długo, aż plecami dotknął stolika. "To koniec" - pomyślał. Wtedy właśnie nagi mężczyzna skoczył na niego, powalając tym samym na ziemię. 
- Ha! Teraz jesteś mój! - Szybkim ruchem pozbawił Ulricha koszuli. Suchymi, pomarszczonymi dłońmi kierował się coraz niżej, do spodni. Perspektywa bycia zgwałconym przez obleśnego starucha wprawiła chłopaka w obrzydzenie i wywoływała paniczny strach. Zaczął się wyrywać, wierzgać. Ręce miał skrępowane. Machał więc nogami. O dziwo okazało się to być wyśmienitym rozwiązaniem. Przypadkowo uderzył w stół tak mocno, że znajdujące się na nim gliniane naczynie zachwiało się i spadło, zalewając napastnika gorącą cieczą. Druid wrzasnął jak dziki i zaczął turlać się po podłodze. Ulrichowi udało się wykorzystać sytuację i wyzwolić z uścisku. Wstał, chwycił pierwszą rzecz, która znajdowała się w zasięgu rąk. Było to krzesło. Bez chwili wahania zamachnął się i uderzył oburącz, od góry. Siła trafienia była wystarczająca by wyłamać jedną z nóg mebla. Dla pewności postanowił uderzyć ponownie, tym razem od boku. Kolejna noga nie wytrzymała spotkania z czaszką. Wybiegł tak szybko, jak tylko potrafił, trzaskając za sobą drzwiami. Uciekł do lasu. 
Biegł ile tchu. Między drzewami. Przebijał się przez gąszcz. W końcu padł z wycieńczenia. Postanowił odpocząć pod wielkim, prawdopodobnie kilkusetletnim dębem. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest.
Zgubił się.

Część III

Wraz z godzinami spędzonymi na błąkaniu się po lesie, wzmagało się poczucie głodu. Do wieczora było coraz bliżej, a Ulrich nie ma co jeść, gdzie spać, nie wiedział też jak wydostać się z boru. Leśna gęstwina zdawała się być bezkresną. Przez korony drzew przebijały się tylko nieliczne promienie słońca. Było ciemno i chłodno. Wilgotne powietrze pachniało mchem i spróchniałym drewnem. Suche patyki strzelały, rozstrzaskiwane pod butami. Uczucie strachu powoli przechodziło w zrezygnowanie. „Nigdy nie znajdę żadnego smoka” - powiedział do siebie. „Umrę z głodu w tym głupim lesie”. Szedł tak jeszcze kilkanaście minut, płacząc, jęcząc i użalając się nad sobą, gdy nagle jego oczom ukazało się kolorowo upierzone ptaszysko. Wielkie, czarne ślepia wpatrywały się w Ulricha. Stworzenie, na wpół wystające zza krzaka, stało nieruchomo. Jedno ze skrzydeł miało zranione. Zwierz wyglądał jak kulka różnobarwnego pierza na długich, cienkich, przypominających szczudła, nogach. Milczeli oboje. Brzuch pogromcy smoków wydał z siebie burczący dźwięk, jakby wołając „jestem głodny”. „Zjem cię na surowo”! - pomyślał i rzucił się w kierunku wielkookiego drobiu.

ILUSTRACJA:
[Obrazek: ptasiorresized.png]

Stworzenie, czując niebezpieczeństwo, rozpoczęło ucieczkę. Ulrich biegł najszybciej jak potrafił, w trakcie niemal pogubił buty. Nie spusczał posiłku z oczu. Poranił dłonie, przedzierając się przez ciernie, potknął o wystający korzeń. Twarzą przeorał grząską ziemię. Podniósł głowę. Ptaka nie zauważył. Wstał, rozejrzał się dookoła. Drzewo, drzewo, drzewo, ani żywego ducha. Przeszukał krzak – nic. Obszedł dookoła dwumetrowy głaz – nic. Zrezygnowany posadził się pod wielkim, kilkusetletnim dębem. Z ulgą oparł się o twardy pień. Nie przeszkadzało mu, że gruba, spękana kora wbijała mu się w plecy. Sapał głośno. Korony drzew szumiały. Liście, zrywane przez nagłe podmuchy wiatru, opadały leniwie na ziemię. Powoli zbliżał się zachód słońca. Przez chwilę wszystko wyglądało tak, jakby czas nagle zatrzymał swój bieg. Jakby zamilkło wszystko poza delikatnym szumem lasu. Ulrich gotów był już zamknąć powieki i usnąć, gdy kontem oka zobaczył ptaka, którego niedawno tak zaciekle ścigał. Tym razem stał około półtora metra od niego. „Teraz musi się udać”! - powiedział w myślach i rzucił się w kierunku stworzenia. Udało się. Oburącz chwycił za długie nogi. Pierzasty wydawał trudne do naśladowania dźwięki, będące mieszaniną pisków, kwiczeń i warczenia. Nie zamierzał się poddawać. Machał skrzydłami, wierzgał, wyrywał się, a ostatecznie użył swojej najpotężniejszej broni – dzioba. Najpierw uderzył w przedramię. Było to trafienie na tyle słabe, że nie wywołało na Urlichu zbyt silnej reakcji. Kolejne było jednak o wiele mocniejsze, rozcięło skórę, szarpiąc jak tępy nóż. Po chwili całe ciało pogromcy smoków było pokryte niewielkimi ranami. Nie poddawał się, mimo że był już mocno obolały i zmęczony. Wciąż ściskał w dłoniach swój niedoszły obiad. Kolejne trafienie zmieniło ten stan rzeczy. Bestia wykazała się wielką inteligencją i przebiegłością, dziobiąc napastnika prosto w dłoń. Puścił odruchowo, nie był w stanie dalej wytrzymywać tych męczarni. Skrzydlaty uznał, że to jeszcze nie koniec. W odwecie skoczył atakującemu na twarz, rozcinając ją ostrymi pazurami. Finalne uderzenie. Dziób z ogromnym impetem trafił prosto w środek czoła. Krew chlusnęła, plamiąc kolorowe pióra, zalała twarz.
Pogromca smoków upadł - pokonany przez ptaka.
Obok pełzła duża, tłusta larwa. Nigdy nie sądziła, że kiedyś stanie się czyimś posiłkiem.

\\Dziękuję za uwagę. Część trzecia niestety bardzo krótka. Poprawiłem kilka błędów w części drugiej. Staram się jak mogę aby lektura była jak najbardziej lekka i przyjemna. Mam nadzieję, że wciąż mi to wychodzi. Zapraszam do komentowania.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#21
Podoba mi się Wink Tylko zastanawiam się czy ta herbata, po dłuższym czekaniu na druida, dalej byłaby taka gorąca. No i o myślach to już wiesz Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#22
Niezłe Big Grin

Przyjemnie się czyta, to po pierwsze. Klimat jest, to po drugie. Humor jest, to po trzecie.
Fajnie, że zwroty akcji naprawdę zaskakują. Nie spodziewałem się, że Druid zrobi coś takiego (dobre to było Big Grin), albo ta cała walka z ptakiem. Wyglądał tak słodko na tej ilustracji... jak skrzydełka z KFC Tongue

Czemu tak mało?
Odpowiedz
#23
Cytat:Wraz z godzinami spędzonymi na błąkaniu się po lesie, wzmagało się poczucie głodu.
Nie podoba mi się to zdanie. Jakoś topornie się je przyswaja.

Cytat:Ulrich gotów był już zamknąć powieki i usnąć, gdy kontem oka zobaczył ptaka, którego niedawno tak zaciekle ścigał.
A nie powinno być kątem?

Lektura jest lekka i przyjemna. Szkoda tylko, że tak mało tego jest Wink Co prawda zabrakło mojej ulubionej postaci, ale Urlich sam potrafi nieźle czytelnika rozbawić, więc czepiać się nie będę. Nie mam pojęcia, w którą stronę podąży to opowiadanie, ale liczę na to, że jakaś księżniczka i smoki się pojawią. Postaci kobiece w tym opowiadaniu wypadają bardzo dobrze.
Odpowiedz
#24
Oo. Taki błąd, jak mogłem :X
Kolejna część jest już w produkcji. Mam nadzieję, że uda mi się ją skończyć wcześniej niż za miesiąc.
Dziękuję za komentarze.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#25
No i nie wyrobiłem się w miesiąc. Ten fragment chyba najmniej mi się podoba, zmieściło się w nim mniej humoru niestety i sam nie wiem, co jeszcze byłbym w stanie tu wepchnąć, więc wrzucam i liczę na kilka opinii.

Część IV

Srebrny miecz błysnął, ze świstem przecinając powietrze. Trafiony w ramię Ettin wrzasną przeraźliwie, przeczuwając już swój koniec. Kolejne uderzenie roztrzaskało mu jedną z głów. Padł na ziemię, wzbijając tumany kurzu. Kolejne dwugłowe monstrum już biegło kamienistą ścieżką. Ulrich zrobił unik, aby nie zostać trafionym przez widły. Było to trudne zważywszy na to, że miał na sobie ciężką, płytową zbroję, ale podołał wyzwaniu. Natychmiast wykonał piruet, zataczając mieczem szeroki krąg. Koniec ostrza rozpruł potworowi gardło. Broczące krwią truchło stoczyło się z urwiska. Kolejnego dźgnął od dołu, pod żebra. Śmierć była natychmiastowa. W oddali dało się już ujrzeć kolejną, barczystą postać. Ku zaskoczeniu Ulricha miała ona tylko jedną głowę. Zbliżała się powoli. Ociężale przestępując z nogi na nogę. Pogromca smoków był zszokowany, gdy przez kłęby wzbijanego wiatrem, drobnego piachu, ujrzał twarz swojej matki. Spanikował. Chciał uciekać, kryć się, nawet zakopać pod ziemię. Miał już zamiar zacząć wrzeszczeć, gdy poczuł, że coś mu na to nie pozwala. Miał związane usta. Po krótkiej chwili zdał sobie również sprawę, że ma skrępowane ręce i nogi. Wilfryda stanęła pomiędzy nim a słońcem, sprawiając, że cały znalazł się w jej cieniu.
- Wstawaj ośle! - warknęła jakby nie swoim głosem.
- Mhmm... - Ulrich nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego innego dźwięku.
- Obudź się!
Zdał sobie sprawę z tego, że wszystko co przed chwilą się wydarzyło było tylko snem.
Otworzył oczy i osłupiał.

Po raz pierwszy w swoim krótkim jak dotąd żywocie, dane było Ulrichowi ujrzeć twarz prawdziwego elfa. Nie był to bynajmniej widok zachwycający. Wszystkie opowieści o niezwykłej urodzie tej rasy wydawały mu się teraz wyssane z palca. Długi, wykrzywiony nos, krzaczaste brwi oraz chude, poprzecinane bliznami policzki nie należały do ówczesnego kanonu piękna. Po chwili dostrzegł, że nie byli sami. Znajdowali się w swego rodzaju obozie. Za plecami spiczastouchego, w odległości kilkunastu metrów, umiejscowione były trzy obszerne szałasy. Z daleka trudno byłoby je zauważyć, gdyż aż po sam czubek przykryte były obfitymi w liście gałęziami. W okolicy przebywało kilka osób. Jedna z elfek (dla odmiany dobrze wpisująca się we wspomniane opowieści) ostrzyła drewniane strzały. Wielki, myśliwski nóż wyglądał dość nienaturalnie w jej drobnych dłoniach. Tak samo jak gruby, skórzany pancerz, który kontrastował z jasną cerą i wątłą posturą. Kilka innych przechadzało się w tę i z powrotem. Chwilę zajęło, zanim mózg Ulricha ostatecznie wybudził się z letargu i zaczął zadawać zasadnicze pytania typu:"gdzie jestem?" i "co ja tu robię?".
- Kto ty? - rzucił krótko bliznowaty elf.
- Eee, ja? - Ulrich wciąż był zbyt zszokowany by poprawnie złożyć wypowiedź. Po chwili krępującego milczenia przemógł się i wykrztusił krótkie - Ulrich jestem.
- Ulhryh taak? - Silenie się na poprawną wymowę poskutkowało zabawnym grymasem. Przez chwilę wpatrywał się w niebieskie oczy schwytanego. - Kto cię tu przysłał, co?
Ulrichowi kompletnie zamieszało się w głowie. "To tylko sen, to tylko zły sen" powtarzał w myślach. Milczał.
- Nie chcesz mówić, co? - kontynuował elf - Tym gorzej dla ciebie.
Po chwili podeszło do nich jeszcze dwóch, przywołanych gestem dłoni, mężczyzn. Wymienili z bliznowatym kilka zdań w niezrozumiałym dla przeciętnego człowieka języku, po czym chwycili więźnia za ramiona, podnieśli z ziemi i zaczęli ciągnąć w głąb osady.

W jurcie było zaskakująco dużo miejsca. Wrażenie to potęgowała pustka, która ją wypełniała. Palenisko, w samym środku zapewniało wysoką temperaturę. Zanim weszli do środka, znajdował się tam tylko brodaty elf, rozgrzewający w ogniu gruby, metalowy pręt. Poza małym stoliczkiem było tu jedynie drewniane krzesło. Krzesło to różniło się od wszystkich innych jednym niewielkim, acz znaczącym detalem. Posiadało ono skórzane pasy przeznaczone do unieruchamiania kończyn siedzącego. Ulrich już domyślał się, że będzie mu dane osobiście przetestować ich działanie. Miał rację. Chwilę po tym jak klamry przytwierdziły go do nietypowego mebla, pożałował, że w ogóle opuścił rodzinny dom. Mógł przecież wieść spokojne życie, jeść bigos i sprzedawać buraki. Odkąd wyruszył w drogę jego zdrowie, a nawet życie jest nieustannie zagrożone. Owszem, spodziewał się, że zabicie smoka nie będzie prostym zadaniem, ale nie sądził, że już drugiego dnia podróży skończy jako wygłodzony, obolały i ranny jeniec.
- Mów kto cię tu wysłał! - warknął krzywonosy. Dwaj podwładni opuścili pomieszczenie.
- Ja... Eee... - Wciąż nie mógł dojść do siebie.
- Gadaj co wiesz! - Brodaty odszedł od paleniska. Rozgrzany do czerwoności kawałek metalu wycelował prosto w Ulricha.
- Ja nic nie... Aaaaaaaaa!

Gorący pręt trafił prosto w środek czoła, wypalając w nim otwór wielkości miedzianej monety. Strużka dymu szybko rozmywała się w powietrzu. Ból rozchodził się po całym ciele, docierając aż do koniuszków palców, paraliżował mięśnie, przyspieszał tętno, doprowadzał do granic wytrzymałości. Torturowany zemdlał.

* * *

- Czarcia dupa! - zaklął krasnolud, gdy kolejna już pajęczyna oblepiła mu twarz i wplątała się w brodę. - Gdzie my, kurwa, jesteśmy?
- Trzy godziny temu byliśmy koło Krzakogrodu, potem godzinę szliśmy na północ... - odezwał się zawodowy kartograf i przewodnik. Nie dane mu było dokończyć.
- Co ty mi tu pieprzysz? - przerwał w mało delikatny sposób. Stojący za nim mężczyzna nie był w stanie nic powiedzieć. - Ktoś się ciebie pytał gdzie byliśmy?
- Nie.
- No właśnie. - skwitował tryumfalnie. - To powiesz w końcu gdzie nas zaprowadziłeś?
- Z moich obliczeń wynika, że... - Chwilę milczał, wpatrując się we własnoręcznie nakreśloną mapę. - Nie wiem. - Po wyrazie twarzy można było wnioskować, że bardzo trudno przeszło mu to przez gardło.
Niewyraźne szepty, idącej za nimi kilkunastoosobowej grupy najemników, zaczęły stawać się coraz głośniejsze.
- Wiesz co Jacuś? Z ciebie jest taki przewodnik jak z mojej rzyci parawan!
- Ale panie kapitanie, na pewno idziemy w dobrym kierunku!
- Cicho... - Czujesz to? - Niespodziewanie przeszedł z wrzasku do szeptu.
- Co?
- Dym! Jesteśmy już blisko. - Gestem dłoni uciszył całą grupę.
Przez kolejne kilka minut drogi nie odzywał się wcale. W końcu zatrzymał się i wskazując dłonią powiedział:
- O tam! Widzisz? Szałas.
- Ooo...
- Szykować strzały. - Delikatnym ruchem topora poprawił hełm. Najemnicy bezzwłocznie wykonali polecenie.
- Ale kapitanie! - oburzył się przewodnik - Generał kazał negocjować!
- A widzisz gdzieś tu generała? - Uśmiechnął się krzywo. - Ja też nie.

* * *

Pogromca smoków ocknął się. Ból zaczął go miażdżyć jeszcze zanim otworzył oczy. Dwaj mężczyźni wciąż stali przed nim.
- To jak, będziesz gadał? - Zabrzmiało bardziej jak groźba niż pytanie.
Rozgrzany pręt powoli zbliżał się w kierunku jego przedramienia. Nie krzyczał, nie wyrywał się. Pogodził się już z tym, że za chwilę koszmar zacznie się od nowa. Już poczuł ciepło, już zacisnął zęby przygotowany na kolejną porcję cierpienia, gdy nagle i nieoczekiwanie uratowała go strzała, której udało przebić się do środka. Kat upuścił narzędzie tortur. Kolejny pocisk trafił go w ramię. Jęknął z bólu i wybiegł na zewnątrz (zaraz po tym padł trafiony w szyję). Jurta niespodziewanie stanęła w płomieniach, już po krótkiej chwili dym stał się nieznośnie duszący. Bliznowaty ulotnił się, zostawiając Ulricha przypiętego do krzesła, zdanego wyłącznie na pastwę losu. Uczucie bezradności zabolało bardziej niż wszystkie rany, które nosił. Wokół szalały płomienie, a on mógł co najwyżej poruszać palcami. Zdziwił się, gdy zamiast śmierci przyszła do niego zaopatrzona w łuk i strzały, młoda elfka - ta sama, którą widział wcześniej ostrzącą strzały. W ułamku sekundy przecięła pasy, złapała za barki i wyrzuciła na zewnątrz. Nie wiedział jeszcze, czemu to zrobiła, ale już był jej dozgonnie wdzięczny.
Cała osada stała w płomieniach, przestrzeń pełna była dymu, popiołu, iskier i histerycznych wrzasków, które niemal zagłuszały odgłosy walki i przerażający świst strzał, przecinających powietrze. Kilkadziesiąt metrów od nich zauważyli zbrojnego krasnoluda, ciężko było zrozumieć jego okrzyki, ale było to coś w rodzaju "Odwrót! Pomyła! To nie oni!". Elfka naciągnęła cięciwę. Grot uderzył go z siłą tak wielką, że przebił blaszany hełm i wrył się w czaszkę. Dwóch innych skończyło w podobny sposób. Zachowanie wybawicielki było co najmniej dziwne. Nie starała się pomagać rannym, nie próbowała gasić płomieni, po prostu pociągnęła Ulricha wgłąb puszczy. Szybko zniknęli w gęstwinie.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#26
Nie wiem, czy już gdzieś to pisałam, ale prześmiewcza konwencja, jest chyba jedyną, w której mogę znieść wybrańców, smoki, trolle elfy itd.
Uważam, że opłacało się poczekać na kolejny rozdział, bo był dobry. Raczej nie jest to jeszcze wszystko, co można wycisnąć z tej historii, ale jest dobrze. Nic mnie nie denerwuje, a to już wiele. Co prawda nadal nie widzę jasno i konsekwentnie zakrojonej linii fabularnej. Jest jakiś motyw przewodni, ale w moim odczuciu to opowiadanie jest raczej zlepkiem epizodów i jako takie mi się podoba. Ostatni rozdział dał nadzieję na jakąś dłuższą akcję. Podoba mi się wprowadzenie elfki oraz początkowy motyw ze snem - był zaskakujący.
Nie wiem, czy pisałam wcześniej coś o stylu. Parę uwag znajdziesz poniżej, ale całość czytało się dobrze. Narracja jest odpowiednia do konwencji.


Cytat:Trafiony w ramię Ettin, wrzasnął przeraźliwie, przeczuwając już swój koniec.
Czegoś mi tu zabrakło Wink A jak już się czepiam, to już trochę zaburza płynność czytania.

Cytat:Kolejne uderzenie roztrzaskało mu jedną z głów.
IMO lepiej: jedną z jego głów, ale tu już wychodzi moje czepialstwo.

Cytat:Padł na ziemię, wzbijając tumany kurzu.
Przecinek?

Cytat:Chwilę zajęło, zanim mózg Ulricha ostatecznie wybudził się z letargu i zaczął zadawać zasadnicze pytania typu:"gdzie jestem?" i "co ja tu robię?".
1. Ja bym dała inwersję. Tak to czepialstwo.
2. Postawiłabym przecinek - głowy nie dam.
3. IMO te pytania powinny być z dużych liter.

Cytat:Wymienili z bliznowatym kilka zdań w niezrozumiałym dla przeciętnego człowieka języku, po czym chwycili więźnia za ramiona, podnieśli z ziemi i zaczęli ciągnąć wgłąb osady.
IMO to rozdzielnie.

Cytat:Palenisko, umiejscowione w samym środku zapewniało wysoką temperaturę. Zanim weszli do środka, znajdował się tam tylko brodaty elf, rozgrzewający w ogniu gruby, metalowy pręt. Poza małym stoliczkiem umiejscowione było tu jedynie drewniane krzesło. Krzesło to różniło się od wszystkich innych jednym niewielkim, acz znaczącym detalem. Posiadało one skórzane pasy przeznaczone do unieruchamiania kończyn siedzącego.
Poza powtórzeniami, które mnie trochę raziły, wyszczególnione słowa IMO możesz z czystym sumieniem wyrzucić.

Cytat:- Mów kto cię tu wysłał! - Warknął krzywonosy.

To z małej litery powinno być Wink

Cytat:- Trzy godziny temu byliśmy koło Krzakogrodu, potem godzinę szliśmy na północ... - Odezwał się zawodowy kartograf i przewodnik. Nie dane mu było dokończyć.
To IMO też

Cytat:- Wiesz co Jacuś? - Z ciebie jest taki przewodnik jak z mojej rzyci parawan!
Ten myślnik też zbędny.

To tyle ode mnie.
Pozdrawiam i dziękuję za uwagę.
Odpowiedz
#27
Bardzo dziękuję za komentarz. Błędy już poprawiam. Powinienem więcej uwagi zwrócić na kwestię zapisu dialogów. Jasnej, i konsekwentnej linii fabularnej raczej nie będzie (przynajmniej nie na dłuższą metę). Całość z założenia miała być zlepiona z krótkich fragmentów. Główną treścią jest tu sama podróż, jej cel schodzi na dalszy plan.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości