18-06-2011, 20:14
Mówili, że to jest dobre. Mówili, że tak ma być. Mówili, że nic się przez to nie stanie. I co teraz?! Ci ludzie, którzy to wszystko powiedzieli, nie wyjaśnią nam, jaki w tym wszystkim był sens. Wszyscy pomarli. Wszyscy, co do jednego chorego na głowę naukowca. Tak, już nie istnieją dobre dni. Teraz świat to jeden wielki odpad radioaktywny…
Spytacie, co się stało? Dlaczego tak się nad tym użalam? No to może zaczniemy od początku…
Mamy rok dwu tysięczny dwudziesty piąty. Od pięciu lat, na całym świecie, łącznie z byłą Polską, panuje nuklearna zima. Właśnie przed pięciu laty pewien polityk amerykański polityk o nazwisku Murray, w wyborach obiecał, że zatrzyma globalne ocieplenie. Oczywiście – wygrał te wybory. Został prezydentem USA, a wiadomość, co chce zrobić, obiegła cały świat. Wynajął do tego celu dużą grupę naukowców z całego świata. I oni popełnili błąd. Błąd, który miał wyjść na jaw dopiero po czterech miesiącach.
Jeden z nich odkrył pewien matematyczny wzór, pokazujący, że energia jądrowa może spowolnić procesy zachodzące w jądrze ziemi i tym samym zmniejszyć pole magnetyczne, co doprowadziło by do małego, kilkustopniowego ochłodzenia klimatu. Prezydent Murray od razu zgodził się na coś takiego, więc przygotowania od razu ruszyły. Zbudowano robota, który oparł by się temperaturze lawy i w jakiś sposób dobrnął do środka ziemi. Do niego włożono potężną bombę atomową, potężniejszą nawet od tej z przydomkiem „Car”. I wysłano pod ziemię. Po dwóch miesiącach robot dobrnął do jądra, jednak z wciśnięciem „czerwonego guzika” trochę poczekano. Jedne z najpotężniejszych krajów, między innymi Niemcy, Rosja i Francja przeciwstawiły się projektowi. Po długich debatach zmieniły zdanie – globalne ocieplenie to przecież szczytny cel, a co złego się może stać! Wtedy – pamiętna data – dwudziesty piąty października – odpalono wreszcie to, co miało być wkrótce przyczyną ludzkiej zagłady.
Ziemia zatrzęsła się potężnie. Nagle oderwało nas wszystkich od niej, a ja poczułem, jakby coś się przewracało w moim żołądku. Później słuchało się opowieści, że wulkany na całym świecie wybuchały, ale nie zwykłą magmą i popiołem, tylko uranem i dymem z przekroczoną kilkaset razy zawartością cezu. Po tym grawitacja powróciła. W powietrzu unosił się swąd spalenizny. Było tak jakoś… chłodniej. Dużo chłodniej. Dwa tygodnie później nawiedzały nas nawałnice śnieżne. Ale my, tutaj, w Polsce, nie wiedzieliśmy o istnieniu zagrożenia. Dopiero kilka dni po zamieciach dotarła do nas chmura radioaktywna. Ci co inteligentniejsi wiedzieli, że jak ludzie umierają nieznaną chorobę, to trzeba iść do piwnic, zabrać ze sobą jedzenie i wszystko dokładnie zamurować… jednak nie wszystkim się poszczęściło. Około połowa pomarła. Zostało jakieś piętnaście milionów polaków. Ale Ameryka wymarła cała po eksplodowaniu wulkanu "Yellowstone". Mamy podziemny sposób przekazywania informacji – przez pięć lat udało się stworzyć sieć tuneli w całym kraju. W całym BYŁYM kraju…
Od niedawna można wychodzić na powierzchnię. Nie ma już żadnych roślin. Żadnych domów. Od czasu do czasu spotyka się głodujące ptaki lub karaluchy, które teraz jemy, bo tylko one przetrwały katastrofę atomową. Tak to mniej więcej wygląda. Każdy dzień jest prawdziwą mordęgą. Walką o przetrwanie.
- Maciek! Jedzenie już gotowe! – krzyczała na mnie mama z drugiego końca obszernej piwnicy.
Muszę kończyć. Mam nadzieję, że ktoś, kiedyś, w lepszych czasach, ktoś odnajdzie tę kartkę. Zobaczy, jak to było kiedyś. Dziękuję za wysłuchanie.
Spytacie, co się stało? Dlaczego tak się nad tym użalam? No to może zaczniemy od początku…
Mamy rok dwu tysięczny dwudziesty piąty. Od pięciu lat, na całym świecie, łącznie z byłą Polską, panuje nuklearna zima. Właśnie przed pięciu laty pewien polityk amerykański polityk o nazwisku Murray, w wyborach obiecał, że zatrzyma globalne ocieplenie. Oczywiście – wygrał te wybory. Został prezydentem USA, a wiadomość, co chce zrobić, obiegła cały świat. Wynajął do tego celu dużą grupę naukowców z całego świata. I oni popełnili błąd. Błąd, który miał wyjść na jaw dopiero po czterech miesiącach.
Jeden z nich odkrył pewien matematyczny wzór, pokazujący, że energia jądrowa może spowolnić procesy zachodzące w jądrze ziemi i tym samym zmniejszyć pole magnetyczne, co doprowadziło by do małego, kilkustopniowego ochłodzenia klimatu. Prezydent Murray od razu zgodził się na coś takiego, więc przygotowania od razu ruszyły. Zbudowano robota, który oparł by się temperaturze lawy i w jakiś sposób dobrnął do środka ziemi. Do niego włożono potężną bombę atomową, potężniejszą nawet od tej z przydomkiem „Car”. I wysłano pod ziemię. Po dwóch miesiącach robot dobrnął do jądra, jednak z wciśnięciem „czerwonego guzika” trochę poczekano. Jedne z najpotężniejszych krajów, między innymi Niemcy, Rosja i Francja przeciwstawiły się projektowi. Po długich debatach zmieniły zdanie – globalne ocieplenie to przecież szczytny cel, a co złego się może stać! Wtedy – pamiętna data – dwudziesty piąty października – odpalono wreszcie to, co miało być wkrótce przyczyną ludzkiej zagłady.
Ziemia zatrzęsła się potężnie. Nagle oderwało nas wszystkich od niej, a ja poczułem, jakby coś się przewracało w moim żołądku. Później słuchało się opowieści, że wulkany na całym świecie wybuchały, ale nie zwykłą magmą i popiołem, tylko uranem i dymem z przekroczoną kilkaset razy zawartością cezu. Po tym grawitacja powróciła. W powietrzu unosił się swąd spalenizny. Było tak jakoś… chłodniej. Dużo chłodniej. Dwa tygodnie później nawiedzały nas nawałnice śnieżne. Ale my, tutaj, w Polsce, nie wiedzieliśmy o istnieniu zagrożenia. Dopiero kilka dni po zamieciach dotarła do nas chmura radioaktywna. Ci co inteligentniejsi wiedzieli, że jak ludzie umierają nieznaną chorobę, to trzeba iść do piwnic, zabrać ze sobą jedzenie i wszystko dokładnie zamurować… jednak nie wszystkim się poszczęściło. Około połowa pomarła. Zostało jakieś piętnaście milionów polaków. Ale Ameryka wymarła cała po eksplodowaniu wulkanu "Yellowstone". Mamy podziemny sposób przekazywania informacji – przez pięć lat udało się stworzyć sieć tuneli w całym kraju. W całym BYŁYM kraju…
Od niedawna można wychodzić na powierzchnię. Nie ma już żadnych roślin. Żadnych domów. Od czasu do czasu spotyka się głodujące ptaki lub karaluchy, które teraz jemy, bo tylko one przetrwały katastrofę atomową. Tak to mniej więcej wygląda. Każdy dzień jest prawdziwą mordęgą. Walką o przetrwanie.
- Maciek! Jedzenie już gotowe! – krzyczała na mnie mama z drugiego końca obszernej piwnicy.
Muszę kończyć. Mam nadzieję, że ktoś, kiedyś, w lepszych czasach, ktoś odnajdzie tę kartkę. Zobaczy, jak to było kiedyś. Dziękuję za wysłuchanie.
"Człowiek rodzi się, by umrzeć."
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)