Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ulrich Pogromca Smoków
#1
Poprawiona wersja wstawiona na prośbę autora.///księżniczka
Dodałem kolejną część i poprawki 06.08.2011 \\Sith
Część I

Chatka stała na obrzeżu wioski. Wyglądała zupełnie tak, jak inne - drewniane ściany, dach pokryty strzechą. Z budynku wydobywał się kuszący zapach bigosu. Wilfryda w swojej nienaturalnie wielkiej dłoni ściskała drewnianą chochlę, którą mieszała zawartośc garnka. Była to kobieta niezwykła nie tylko z racji gęstego zarostu i muskulatury. Cechował ją bowiem skrajnie nieznośny charakter, co odczuwali wszyscy, którzy stawali na jej drodze. Wbrew obiegowej opinii nie była jednak osobą bez serca. Wieczorami, przed snem uciekała myślami w przeszłość, wspominając dzień, w którym poznała Mikhaiła. Uroczy, przystojny, dobrze wychowany. Noc była chłodna, siano w stodole miękkie. Ślub był tylko kwestią czasu. Szczęście nie trwało jednak długo. Pewnego wieczora małżonek wracał z pola później niż zwykle. Nie wiedział, że jego wybranka miała akurat wyjątkowo parszywy humor. Wiele lat wcześniej, podczas polowania na zające, stracił jedno oko. Nie mógł więc też zauważyć zbliżających się grabi. Zakopała go koło wychodka. Wyrosły na nim buraki. Pozostawił po sobie buty, dwie pary skarpet, osła i Ulricha - ich jedyne dziecko.
- Wstawaj leniu! - Obudził go męski głos. - Obiad gotowy! - Jedną z niewielu zalet Wilfrydy były jej umiejętności kucharskie. Gotowała z dbałością i finezją malarza królewskich portretów.
- Już, już... - wymamrotał, wciągając na tyłek podarte gacie.
- Masz! Żryj! - Gliniana, misternie zdobiona w kwadraty, miska uderzyła o blat drewnianego stolika. - To jedyne, co potrafisz robić! - Stwierdzenie nie było odległe od prawdy. Ulrich uchodził za niezdarę. Naśmiewali się z niego niemal wszyscy. Nie wiedzieć czemu jadł szybko i łapczywie.
- Żreć też nie umiesz! - warknęła, widząc jak kolejne fragmenty kapusty spadają mu z łyżki na stół. - Nie ma z ciebie żadnego pożytku! Dwa dni cię rodziłam, darmozjadzie, i co mi z tego przyszło?! Gdy ja byłam w twoim wieku, dusiłam smoki gołymi rękoma!
- Ja też mogę! - oburzył się Ulrich.
- Ty? - Zaśmiała się gromko. - Ty byś kury nie potrafił zabić!
- A właśnie, że tak! - Pięści z rozpędem uderzyły o stół. Miska i sztućce podskoczyły. - Jeszcze zobaczysz! Zabiję smoka! - Miał dość ciągłych upokorzeń. Musiał w końcu udowodnić, że jest coś wart. Postanowił wyruszyć już następnego ranka.


Część II

Wyruszył dwa tygodnie później. 
Pierwsze godziny drogi przebył na ośle. Gdy ten padł z wycieńczenia, kontynuował pieszo. Podróż utrudniały mu rozpadające się powoli buty. Kamienista droga prowadziła w stronę najbliższego miasta. Dzień był ciepły, drzewa szumiały pod wpływem wiatru. W powietrzu radośnie tańczyły motyle, a chmury leniwie płynęły przez nieboskłon. Na polach, które otaczały trakt z obu stron, złociła się pszenica i żyto. Zza horyzontu powoli zaczynała wyłaniać się sylwetka miasta.
"Rybowo" zawdzięczało nazwę swojemu pochodzeniu, które było ściśle związane z rzeką, nad którą owa mieścina leżała. Nazywano tu ją po prostu "Rzeką", gdyż tylko nieliczni z mieszkańców byli w stanie wymówić jej prawdziwą, pochodzącą z języka Elfickiego, nazwę. Głównym towarem eksportowym, elementem jadłospisu, oraz regionalnego folkloru były ryby. Przyrządzano je smażone, suszone, wędzone, pieczone w ognisku, gotowane. Nie mniejszą popularnością cieszyły się rybne kotlety oraz zupy. 
Ulricha przywitał smród oraz gwar ruchliwych, brukowanych uliczek. Znalazł się na niewielkim rynku, gdzie swoje towary rozstawiali okoliczni wieśniacy i przejezdni kupcy. Dookoła rozpływała się apetyczna woń wędzonych kurczaków i prosiąt z rożna. Wszędzie słychać było głośne nawoływania ludzi reklamujących swoje towary. Niestety jasnowłosy chłopak nie miał dziś ani czasu, ani pieniędzy na zakupy. Wszedł więc w wąską alejkę, przecinającą starą kamienicę. Minął zakład jubilerski, należący do znanych przede wszystkim z karczemnych burd, Krasnoludzkich bliźniąt. Niezauważenie przemknął przed drzwiami piekarni. Nie na rękę było mu spotkanie z jej właścicielem. Kilka miedziaków, które pobrzękiwały w płóciennej sakiewce, nie wystarczyłoby na spłatę długu. Chwilę później znalazł się w karczmie "Pod Rybą". "Jeśli w okolicy jest ktoś, kto wie gdzie szukać smoków, to na pewno jest on właśnie tu" - pomyślał i otworzył drzwi.

Powietrze w pomieszczeniu gęste było od halucynogennego dymu. "Rzeka" była ważnym traktem handlowym, więc Rybowo zawsze było dobrze zaopatrzone w ziela wszelkiego rodzaju - od majeranku po haszysz. Piwo podawano tu jednak tylko jedno - miejscowe. Bywalcy gospody często porównywali je do moczu, ale wątpliwe walory smakowe trunku nie przeszkadzały im w codziennym piciu do upadłego. Izba, jak na ówczesne standardy, była dość obszerna. W tej chwili znajdowało się w niej około piętnastu ludzi i najmniej tyle krasnoludów. Drewniana podłoga skrzypiała pod stopami. Zamknięte okiennice sprawiały, że było tu chłodniej niż na zewnątrz. Kilka świec roztaczało jasną, pulsującą poświatę. Smród, bród, hałas, chaos. 

- P-prz-przepraszam... - zająknął się - Przepraszam, czy nie wiecie gdzie szukać smoków?
Zauważywszy brak odpowiedzi ze strony pytanych, postanowił zawołać głośniej.
- Wie ktoś gdzie są smoki?! - Tym razem reakcja była bardziej zadowalająca. Większość przesiadających na brzydkich, drewnianych krzesłach osobników zamilkła i odwróciła głowy w kierunku nowo przybyłego. Nie zrobił tego jeden z krasnoludów. Nie miał być to jednak manifest ignorancji - on po prostu spał.
Ulrich usiadł przy stoliku zaproszony przez pewnego starego, niekompletnie uzębionego, jegomościa.
- Sso ty chciałeś? - wybełkotał szczerbaty. Nietrudno było zauważyć, że mężczyzna był w stanie silnego upojenia alkoholowego.
- Szukam smoków - odparł nieśmiało.
- Aaaa, smoków. - Popadł w zamyślenie.
- To wie pan może, gdzie ich szukać? - Powoli tracił nadzieję, ale mimo wszystko nie zamierzał się poddawać. Ktoś na drugim końcu pomieszczenia z hukiem spadł z krzesła i rozpoczął głośne chrapanie.
- Nie. - Odpowiedź brzmiała jak wyrok - Ale wiem, kto może wiedzieć! - Na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech.
- Kto, kto, kto?! - Nie mógł doczekać się odpowiedzi. 
- Ten staruch... Jak go tam... - Chwila namysłu. - Druid! Tak, druid! - Ulrich dobrze wiedział o kogo chodzi. Dziwił się tylko sam sobie, że wcześniej nie wpadł na to by go odwiedzić.
- Dziękuję! - zawołał entuzjastycznie i wybiegł na zewnątrz. 


Szedł wzdłuż rzeki. Było ciepło, wiał delikatny wiatr. Na horyzoncie widać było już chatę druida i znajdujący się tuż za nią bór. Ulrich nigdy nie spotkał starego mędrca osobiście. Wielokrotnie go przed nim ostrzegano. "Dziwak", "ekscentryk", "dewiant" - były to powszechnie stosowane wobec niego określenia. 
Po kilku minutach znalazł się przed drzwiami. Dwukrotnie uderzył masywną kołatką. Otworzył długobrody, długowłosy, osiwiały mężczyzna. Jego ubiór przywodził na myśl lniany worek na buraki.
- Witaj młodzieńcze! - odezwał się z szerokim uśmiechem. - Proszę, wejdź do środka! - Ulrich nie protestował i przekroczywszy próg znalazł się w niewielkiej izbie. Brudny, kaflowy piec poobwieszany był sznurami suszonych grzybów, jabłek i ziół. Obok stały wiklinowe kosze wypełnione jakimiś roślinami. Podłogę przykrywał ubłocony, powydzierany dywan. Było ciemno i chłodno. Przestrzeń wypełniał intensywny zapach stęchlizny, unoszący się w powietrzu kurz drażnił nozdrza.
- Proszę, usiądź. - Staruszek sprawiał wrażenie bardzo miłej i sympatycznej osoby. Młodzieniec posłusznie podszedł do stojącego w rogu stolika i posadził się na jednym ze stojących obok krzeseł.
- Bądź tak dobry i poczekaj chwilkę, dziadek zrobi herbaty. - Z półki, znajdującej się obok pieca, podniósł drewniane pudełeczko i wsypał do glinianego naczynia szczyptę ze znajdującego się w nim suszu. Dolał wrzątku i gotowy napar ustawił na stoliku, tuż przed nosem Ulricha. 
- Smacznego. - Uśmiechnął się w dziwny, wykrzywiony sposób.
- Dziękuję. - Zamilkli obaj. Długobrody przez kilka minut dziwnie nerwowo spoglądał to na chłopaka, to na naczynie. 
- Więc... - Druid postanowił przerwać niezręczną ciszę. - Co cię tu sprowadza?
- Szukam smoków. - Odparł bez zastanowienia. - Powiedziano mi, że pan wie gdzie ich szukać.
- Wiem, wiem. - Uśmiechał się w coraz bardziej niepokojący sposób. - I niedługo ci powiem.
- Świetnie.
- A gdzie ty mieszkasz dziecko?
- W małej wiosce. To kilka godzin drogi od Rybowa.
- Powtórz proszę jak się nazywasz, ja stary, niedosłyszę.
- Nazywam się Ulrich.
- Ładne imię. - Kolejny raz spojrzał na parującą substancję. - Wujek stryjka mojej ciotki od strony babki miał tak na imię.
- Dziękuję. 
- Zaczekaj chwileczkę. - Pogładził dłonią swoją długą brodę, poszedł do innego pokoju i długo z niego nie wychodził.
"Miły człowiek" - pomyślał Ulrich - "Nie mam pojęcia, czemu wszyscy tak mnie przed nim przestrzegali".
Jeszcze nie wiedział, że kolejne kilka minut na długo zapisze się w jego pamięci.

Druid wbiegł z powrotem do izby, szokując tym samym Ulricha. Nie byłoby w tym działaniu nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uprzednio pozbył się całkowicie odzienia. 
- Miałeś wypić herbatkę! - Wrzasnął groźnie. Ulrich uznał, że znalazł się w nieciekawym położeniu, i próbując uciec rzucił się w kierunku drzwi. Niestety starzec zagrodził mu drogę.
- Nigdzie nie idziesz! - Uśmiechał się szeroko, pokazując swoje wielkie, żółte zęby. Przyrodzenie dyndało mu między nogami zgodnie z prawami fizyki. Pogromca smoków wycofywał się tak długo, aż plecami dotknął stolika. "To koniec" - pomyślał. Wtedy właśnie nagi mężczyzna skoczył na niego, powalając tym samym na ziemię. 
- Ha! Teraz jesteś mój! - Szybkim ruchem pozbawił Ulricha koszuli. Suchymi, pomarszczonymi dłońmi kierował się coraz niżej, do spodni. Perspektywa bycia zgwałconym przez obleśnego starucha wprawiła chłopaka w obrzydzenie i wywoływała paniczny strach. Zaczął się wyrywać, wierzgać. Ręce miał skrępowane. Machał więc nogami. O dziwo okazało się to być wyśmienitym rozwiązaniem. Przypadkowo uderzył w stół tak mocno, że znajdujące się na nim gliniane naczynie zachwiało się i spadło, zalewając napastnika gorącą cieczą. Druid wrzasnął jak dziki i zaczął turlać się po podłodze. Ulrichowi udało się wykorzystać sytuację i wyzwolić z uścisku. Wstał, chwycił pierwszą rzecz, która znajdowała się w zasięgu rąk. Było to krzesło. Bez chwili wahania zamachnął się i uderzył oburącz, od góry. Siła trafienia była wystarczająca by wyłamać jedną z nóg mebla. Dla pewności postanowił uderzyć ponownie, tym razem od boku. Kolejna noga nie wytrzymała spotkania z czaszką. Wybiegł tak szybko, jak tylko potrafił, trzaskając za sobą drzwiami. Uciekł do lasu. 
Biegł ile tchu. Między drzewami. Przebijał się przez gąszcz. W końcu padł z wycieńczenia. Postanowił odpocząć pod wielkim, prawdopodobnie kilkusetletnim dębem. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest.
Zgubił się.

Część III

Kolejne godziny, spędzone na błąkaniu się po lesie sprawiały, że uczucie głodu jeszcze bardziej przybierało na sile. Do wieczora było coraz bliżej, a Ulrich nie miał co jeść, gdzie spać, nie wiedział też jak wydostać się z boru. Leśna gęstwina zdawała się być bezkresną. Przez korony drzew przebijały się tylko nieliczne promienie słońca. Było ciemno i chłodno. Wilgotne powietrze pachniało mchem i spróchniałym drewnem. Suche patyki strzelały, rozstrzaskiwane pod butami. Uczucie strachu powoli przechodziło w zrezygnowanie. „Nigdy nie znajdę żadnego smoka” - powiedział do siebie. „Umrę z głodu w tym głupim lesie”. Szedł tak jeszcze kilkanaście minut, płacząc, jęcząc i użalając się nad sobą, gdy nagle jego oczom ukazało się kolorowo upierzone ptaszysko. Wielkie, czarne ślepia wpatrywały się w Ulricha. Stworzenie, na wpół wystające zza krzaka, stało nieruchomo. Jedno ze skrzydeł miało zranione. Zwierz wyglądał jak kulka różnobarwnego pierza na długich, cienkich, przypominających szczudła, nogach. Milczeli oboje. Brzuch pogromcy smoków wydał z siebie burczący dźwięk, jakby wołając „jestem głodny”. „Zjem cię na surowo”! - pomyślał i rzucił się w kierunku wielkookiego drobiu.

ILUSTRACJA:
[Obrazek: ptasiorresized.png]

Stworzenie, czując niebezpieczeństwo, rozpoczęło ucieczkę. Ulrich biegł najszybciej jak potrafił, w trakcie niemal pogubił buty. Nie spuszczał posiłku z oczu. Poranił dłonie, przedzierając się przez ciernie, potknął o wystający korzeń. Twarzą przeorał grząską ziemię. Podniósł głowę. Ptaka nie zauważył. Wstał, rozejrzał się dookoła. Drzewo, drzewo, drzewo, ani żywego ducha. Przeszukał krzak – nic. Obszedł dookoła dwumetrowy głaz – nic. Zrezygnowany posadził się pod wielkim, kilkusetletnim dębem. Z ulgą oparł się o twardy pień. Nie przeszkadzało mu, że gruba, spękana kora wbijała mu się w plecy. Sapał głośno. Korony drzew szumiały. Liście, zrywane przez nagłe podmuchy wiatru, opadały leniwie na ziemię. Powoli zbliżał się zachód słońca. Przez chwilę wszystko wyglądało tak, jakby czas nagle zatrzymał swój bieg. Jakby zamilkło wszystko poza delikatnym szumem lasu. Ulrich gotów był już zamknąć powieki i usnąć, gdy kontem oka zobaczył ptaka, którego niedawno tak zaciekle ścigał. Tym razem stał około półtora metra od niego. „Teraz musi się udać”! - powiedział w myślach i rzucił się w kierunku stworzenia. Udało się. Oburącz chwycił za długie nogi. Pierzasty wydawał trudne do naśladowania dźwięki, będące mieszaniną pisków, kwiczeń i warczenia. Nie zamierzał się poddawać. Machał skrzydłami, wierzgał, wyrywał się, a ostatecznie użył swojej najpotężniejszej broni – dzioba. Najpierw uderzył w przedramię. Było to trafienie na tyle słabe, że nie wywołało na Urlichu zbyt silnej reakcji. Kolejne było jednak o wiele mocniejsze, rozcięło skórę, szarpiąc jak tępy nóż. Po chwili całe ciało pogromcy smoków było pokryte niewielkimi ranami. Nie poddawał się, mimo że był już mocno obolały i zmęczony. Wciąż ściskał w dłoniach swój niedoszły obiad. Kolejne trafienie zmieniło ten stan rzeczy. Bestia wykazała się wielką inteligencją i przebiegłością, dziobiąc napastnika prosto w dłoń. Puścił odruchowo, nie był w stanie dalej wytrzymywać tych męczarni. Skrzydlaty uznał, że to jeszcze nie koniec. W odwecie skoczył atakującemu na twarz, rozcinając ją ostrymi pazurami. Finalne uderzenie. Dziób z ogromnym impetem trafił prosto w środek czoła. Krew chlusnęła, plamiąc kolorowe pióra, zalała twarz.
Pogromca smoków upadł - pokonany przez ptaka.
Obok pełzła duża, tłusta larwa. Nigdy nie sądziła, że kiedyś stanie się czyimś posiłkiem.

Część IV

Srebrny miecz błysnął, ze świstem przecinając powietrze. Trafiony w ramię Ettin wrzasną przeraźliwie, przeczuwając już swój koniec. Kolejne uderzenie roztrzaskało mu jedną z głów. Padł na ziemię wzbijając tumany kurzu. Kolejne dwugłowe monstrum już biegło kamienistą ścieżką. Ulrich zrobił unik, aby nie zostać trafionym przez widły. Było to trudne zważywszy na to, że miał na sobie ciężką, płytową zbroję, ale podołał wyzwaniu. Natychmiast wykonał piruet, zataczając mieczem szeroki krąg. Koniec ostrza rozpruł potworowi gardło. Broczące krwią truchło stoczyło się z urwiska. Kolejnego dźgnął od dołu, pod żebra. Śmierć była natychmiastowa. W oddali dało się już ujrzeć kolejną, barczystą postać. Ku zaskoczeniu Ulricha miała ona tylko jedną głowę. Zbliżała się powoli. Ociężale przestępując z nogi na nogę. Pogromca smoków był zszokowany, gdy przez kłęby wzbijanego wiatrem, drobnego piachu, ujrzał twarz swojej matki. Spanikował. Chciał uciekać, kryć się, nawet zakopać pod ziemię. Miał już zamiar zacząć wrzeszczeć, gdy poczuł, że coś mu na to nie pozwala. Miał związane usta. Po krótkiej chwili zdał sobie również sprawę, że ma skrępowane ręce i nogi. Wilfryda stanęła pomiędzy nim a słońcem, sprawiając, że cały znalazł się w jej cieniu.
- Wstawaj ośle! - warknęła jakby nie swoim głosem.
- Mhmm... - Ulrich nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego innego dźwięku.
- Obudź się!
Zdał sobie sprawę z tego, że wszystko co przed chwilą się wydarzyło było tylko snem.
Otworzył oczy i osłupiał.

Po raz pierwszy w swoim krótkim jak dotąd żywocie, dane było Ulrichowi ujrzeć twarz prawdziwego elfa. Nie był to bynajmniej widok zachwycający. Wszystkie opowieści o niezwykłej urodzie tej rasy wydawały mu się teraz wyssane z palca. Długi, wykrzywiony nos, krzaczaste brwi oraz chude, poprzecinane bliznami policzki nie należały do ówczesnego kanonu piękna. Po chwili dostrzegł, że nie byli sami. Znajdowali się w swego rodzaju obozie. Za plecami spiczastouchego, w odległości kilkunastu metrów, umiejscowione były trzy obszerne szałasy. Z daleka trudno byłoby je zauważyć, gdyż aż po sam czubek przykryte były obfitymi w liście gałęziami. W okolicy przebywało kilka osób. Jedna z elfek (dla odmiany dobrze wpisująca się we wspomniane opowieści) ostrzyła drewniane strzały. Wielki, myśliwski nóż wyglądał dość nienaturalnie w jej drobnych dłoniach. Tak samo jak gruby, skórzany pancerz, który kontrastował z jasną cerą i wątłą posturą. Kilka innych przechadzało się w tę i z powrotem. Chwilę zajęło zanim mózg Ulricha ostatecznie wybudził się z letargu i zaczął zadawać zasadnicze pytania typu:"gdzie jestem?" i "co ja tu robię?".
- Kto ty? - rzucił krótko bliznowaty elf.
- Eee, ja? - Ulrich wciąż był zbyt zszokowany by poprawnie złożyć wypowiedź. Po chwili krępującego milczenia przemógł się i wykrztusił krótkie - Ulrich jestem.
- Ulhryh taak? - Silenie się na poprawną wymowę poskutkowało zabawnym grymasem. Przez chwilę wpatrywał się w niebieskie oczy schwytanego. - Kto cię tu przysłał, co?
Ulrichowi kompletnie zamieszało się w głowie. "To tylko sen, to tylko zły sen" powtarzał w myślach. Milczał.
- Nie chcesz mówić, co? - kontynuował elf - Tym gorzej dla ciebie.
Po chwili podeszło do nich jeszcze dwóch, przywołanych gestem dłoni, mężczyzn. Wymienili z bliznowatym kilka zdań w niezrozumiałym dla przeciętnego człowieka języku, po czym chwycili więźnia za ramiona, podnieśli z ziemi i zaczęli ciągnąć wgłąb osady.

W jurcie było zaskakująco dużo miejsca. Wrażenie to potęgowała pustka, która ją wypełniała. Palenisko, umiejscowione w samym środku zapewniało wysoką temperaturę. Zanim weszli do środka, znajdował się tam tylko brodaty elf, rozgrzewający w ogniu gruby, metalowy pręt. Poza małym stoliczkiem umiejscowione było tu jedynie drewniane krzesło. Krzesło to różniło się od wszystkich innych jednym niewielkim, acz znaczącym detalem. Posiadało ono skórzane pasy przeznaczone do unieruchamiania kończyn siedzącego. Ulrich już domyślał się, że będzie mu dane osobiście przetestować ich działanie. Miał rację. Chwilę po tym jak klamry przytwierdziły go do nietypowego mebla, pożałował, że w ogóle opuścił rodzinny dom. Mógł przecież wieść spokojne życie, jeść bigos i sprzedawać buraki. Odkąd wyruszył w drogę jego zdrowie, a nawet życie jest nieustannie zagrożone. Owszem, spodziewał się, że zabicie smoka nie będzie prostym zadaniem, ale nie sądził, że już drugiego dnia podróży skończy jako wygłodzony, obolały i ranny jeniec.
- Mów kto cię tu wysłał! - Warknął krzywonosy. Dwaj podwładni opuścili pomieszczenie.
- Ja... Eee... - Wciąż nie mógł dojść do siebie.
- Gadaj co wiesz! - Brodaty odszedł od paleniska. Rozgrzany do czerwoności kawałek metalu wycelował prosto w Ulricha.
- Ja nic nie... Aaaaaaaaa!

Gorący pręt trafił prosto w środek czoła, wypalając w nim otwór wielkości miedzianej monety. Strużka dymu szybko rozmywała się w powietrzu. Ból rozchodził się po całym ciele, docierając aż do koniuszków palców, paraliżował mięśnie, przyspieszał tętno, doprowadzał do granic wytrzymałości. Torturowany zemdlał.

* * *

- Czarcia dupa! - zaklął krasnolud, gdy kolejna już pajęczyna oblepiła mu twarz i wplątała się w brodę. - Gdzie my, kurwa, jesteśmy?
- Trzy godziny temu byliśmy koło Krzakogrodu, potem godzinę szliśmy na północ... - Odezwał się zawodowy kartograf i przewodnik. Nie dane mu było dokończyć.
- Co ty mi tu pieprzysz? - przerwał w mało delikatny sposób. Stojący za nim mężczyzna nie był w stanie nic powiedzieć. - Ktoś się ciebie pytał gdzie byliśmy?
- Nie.
- No właśnie. - skwitował tryumfalnie. - To powiesz w końcu gdzie nas zaprowadziłeś?
- Z moich obliczeń wynika, że... - Chwilę milczał, wpatrując się we własnoręcznie nakreśloną mapę. - Nie wiem. - Po wyrazie twarzy można było wnioskować, że bardzo trudno przeszło mu to przez gardło.
Niewyraźne szepty, idącej za nimi kilkunastoosobowej grupy najemników, zaczęły stawać się coraz głośniejsze.
- Wiesz co Jacuś? - Z ciebie jest taki przewodnik jak z mojej rzyci parawan!
- Ale panie kapitanie, na pewno idziemy w dobrym kierunku!
- Cicho... - Czujesz to? - Niespodziewanie przeszedł z wrzasku do szeptu.
- Co?
- Dym! Jesteśmy już blisko. - Gestem dłoni uciszył całą grupę.
Przez kolejne kilka minut drogi nie odzywał się wcale. W końcu zatrzymał się i wskazując dłonią powiedział:
- O tam! Widzisz? Szałas.
- Ooo...
- Szykować strzały. - Delikatnym ruchem topora poprawił hełm. Najemnicy bezzwłocznie wykonali polecenie.
- Ale kapitanie! - oburzył się przewodnik - Generał kazał negocjować!
- A widzisz gdzieś tu generała? - Uśmiechnął się krzywo. - Ja też nie.

* * *

Pogromca smoków ocknął się. Ból zaczął go miażdżyć jeszcze zanim otworzył oczy. Dwaj mężczyźni wciąż stali przed nim.
- To jak, będziesz gadał? - Zabrzmiało bardziej jak groźba niż pytanie.
Rozgrzany pręt powoli zbliżał się w kierunku jego przedramienia. Nie krzyczał, nie wyrywał się. Pogodził się już z tym, że za chwilę koszmar zacznie się od nowa. Już poczuł ciepło, już zacisnął zęby przygotowany na kolejną porcję cierpienia, gdy nagle i nieoczekiwanie uratowała go strzała, której udało przebić się do środka. Kat upuścił narzędzie tortur. Kolejny pocisk trafił go w ramię. Jęknął z bólu i wybiegł na zewnątrz (zaraz po tym padł trafiony w szyję). Jurta niespodziewanie stanęła w płomieniach, już po krótkiej chwili dym stał się nieznośnie duszący. Bliznowaty ulotnił się, zostawiając Ulricha przypiętego do krzesła, zdanego wyłącznie na pastwę losu. Uczucie bezradności zabolało bardziej niż wszystkie rany, które nosił. Wokół szalały płomienie, a on mógł co najwyżej poruszać palcami. Zdziwił się, gdy zamiast śmierci przyszła do niego zaopatrzona w łuk i strzały, młoda elfka - ta sama, którą widział wcześniej ostrzącą strzały. W ułamku sekundy przecięła pasy, złapała za barki i wyrzuciła na zewnątrz. Nie wiedział jeszcze, czemu to zrobiła, ale już był jej dozgonnie wdzięczny.
Cała osada stała w płomieniach, przestrzeń pełna była dymu, popiołu, iskier i histerycznych wrzasków, które niemal zagłuszały odgłosy walki i przerażający świst strzał, przecinających powietrze. Kilkadziesiąt metrów od nich zauważyli zbrojnego krasnoluda, ciężko było zrozumieć jego okrzyki, ale było to coś w rodzaju "Odwrót! Pomyła! To nie oni!". Elfka naciągnęła cięciwę. Grot uderzył go z siłą tak wielką, że przebił blaszany hełm i wrył się w czaszkę. Dwóch innych skończyło w podobny sposób. Zachowanie wybawicielki było co najmniej dziwne. Nie starała się pomagać rannym, nie próbowała gasić płomieni, po prostu pociągnęła Ulricha wgłąb puszczy. Szybko zniknęli w gęstwinie.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#2
Cytat:Była to kobieta niezwykła nie tylko z racji gęstego zarostu i muskulatury.
Stereotyp Niemki Wink

Cytat:wspominając dzień, w którym poznała Mikhaiła.
Niepotrzebne zangielszczanie rosyjskich imion. Michaił, Miszka zdrobniale Smile

Cytat:Pozostawił po sobie buty, dwie pary skarpet, osła i Ulricha - ich jedyne dziecko.
Drobna uwaga, fantasy kojarzy się ze średniowieczem, a wtedy nie znano skarpet. Co najwyżej onuce.

Cytat:- Masz! Żryj!
Bohater miał niezłą patologię na chacie Big Grin


Heh, bardziej wygląda mi to na satyrę, niż typowe fantasy. Całkiem zgrabnie napisane, bez większych potknięć językowych (przynajmniej ja nie zauważyłem). Czy warto ciągnąć? Pewnie, jeśli piszesz, to próbuj różnych gatunków. Doświadczenie zawsze się przyda.
Pozdrawiam
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#3
"Wieczorami, przed snem wybiegała myślami w przeszłość" - wybiega to się w przyszłość chyba Tongue

Kurczę, jakoś dziwnie mi brzmią te zdania. Nie będę wypisywał, bo w sumie wszystkie. Nie wiem czemu ;P
Po takim fragmencie nie można stwierdzić czy warto kontynuować, bo na razie nic odkrywczego tu nie ma. Napisz więcej, to się wtedy zastanowi Tongue

Pozdrawiam.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#4
Wyglądała zupełnie tak(,) jak inne - drewniane ściany, dach pokryty strzechą.

sithisdagoth napisał(a):Wilfryda, w swojej nienaturalnie wielkiej dłoni, ściskała drewnianą chochlę, którą mieszała zawartości garnka.
Pierwsze dwa przecinki są niepotrzebne.

sithisdagoth napisał(a):Cechował ją bowiem skrajnie nieznośny charakter, co odczuwali wszyscy, którzy stawali na jej drodze.
Ja bym wyrzucił „skrajnie”, bo właściwie nie przydaje się do niczego w tym zdaniu, a źle brzmi.

sithisdagoth napisał(a):Wbrew obiegowej opinii nie była ona jednak osobą bez serca.
Tu natomiast pozbyłbym się „ona”.

sithisdagoth napisał(a):Pewnego wieczora małżonek wracał z pola później niż zwykle.
Lepiej by brzmiało, gdyby zamiast „wracał” była forma dokonana – wrócił.

To jedyne(,) co potrafisz robić!

Dwa dni cię rodziłam, darmozjadzie(,) i co mi z tego przyszło?!

sithisdagoth napisał(a):Gdy ja byłam w twoim wieku dusiłam smoki gołymi rękoma!
„Ja” jest niepotrzebne. Po „wieku” postaw przecinek.

Całość za krótka, zbyt pobieżna, końcówka trochę byle jaka. Przez chwilę w pewnym momencie byłem przekonany, że on tę matkę zamorduję, że niby ona była dla niego smokiem Tongue I nawet byłoby zabawnie, gdybyś tak napisał Big Grin
Nie wiem, czy to jest fantasy... Może bardziej pasowałoby do parodii, chociaż to też kwestia dyskusyjna, bo mnie na przykład w obecnej formie to w ogóle nie śmieszy...
Odpowiedz
#5
Bardzo fajne i miłe opowiadanie !Opowiadanie zapowiada się nie źle , możliwe , że gdybyś napisała książkę to nie byłaby to książka kioskowa ale naprawdę bardzo dobra .Gdybyś kiedyś wydawał tą książkę to wymyśl łatwiejsze imiona , ponieważ te według mnie są zbyt skomplikowane i czytelnik czytając zupełnie się gubi kto jak się zwie .W książce Warsztat Pisarza jest napisane , że zbyt szczegółowo nie można pisać .O imiona też tu chodzi .Ogólnie fajne. Opowieśc o złej matce i synu który PEWNIE złapie smoka i nie będzie niezdarą .Czekam na ciąg dalszy .
Oceniam szczerze , mnie proszę także oceniać szczerzę .
Odpowiedz
#6
A Ja z kolei powiem tak.

Mimo że książki nie sądzi się po okładce, ten wstęp pokazał mi lekki opowiadanie na jeden raz, tak żeby w życiu było nie co weselej. Więc gdyby udało utrzymać ci się ten klimat "prześmiewczy" taki trochę "irracjonalnie prawdziwy", podobny do skeczów monthy pythona, mogło by być pozytywnie. Ale jak napisałem wcześniej, opowiadanie/książka na jeden raz.

Smile
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#7
Dziękuję za opinie. Będę więc powoli pisał kolejne fragmenty.
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#8
No to Tak. Po pierwsze nie słuchaj Borka... Ale tylko w kwestii skarpet i butów. Fantasy to wszak bajka i nie ma co zawężać go do sztywno wytyczonych ram. Wbrew pozorom nie ma żadnych "średniowiecznych" ram. Tłem może być dosłownie wszystko. Łącznie ze współczesnym miastem, choćby cykl o nocnej straży "Nocznoj dozor" itd, lub popegeerowskiej wsi jak "Kroniki Jakuba Wędrowycza.
Miło jest jeśli w opowieści pojawi się magia, ze dwa miecze ale te ostatnie już niekoniecznie.. a jak trfi się smok to już normalnie miodzio... No i wcale nie szkodzi że Król ma w skarpecie dziurę. Smile

Co do kwestii technicznych. Po tym skąpym fragmencie wnoszę że pisać umiesz w sposób nader przyjazny dla czytelnika. Drobne błędy zaś przydarzają się chyba każdemu.

Pisz więc proszę opowieść.. utrzymuj ja najlepiej w takim właśnie lekkim zabawnym tonie a będzie dobrze.

Korzystając z okazji proszę Cię jeszcze, jeżeli wstawiasz fragment to dobrze by było żeby zawierał chociaż ze 3 - 4 strony maszynopisu... Nie przepadam bowiem za niekończącymi się serialami Smile
Pozdrawiam serdecznie.

corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#9
Super! Będą następne części Big Grin.
Oceniam szczerze , mnie proszę także oceniać szczerzę .
Odpowiedz
#10
Czy dobrze zrozumiałem, że Wilfryda zamordowała swojego męża za pomocą grabi, a teraz samotnie wychowuje syna, który z tego powodu nie ma żadnych pretensji do matki? Rozumiem, że ton opowiadania ma być mało poważny, ale jednak i tak wydaje mi się to trochę mało realne. No ale główny bohater ma naprawdę uroczą mamusię Smile
Generalnie bardzo ciekawe zawiązanie akcji, chociaż Ulrich trochę za szybko podejmuje na końcu decyzję o wyruszeniu w drogę, w końcu ucieczka z domu żeby polować na smoki to nie wyprawa do lasu na grzyby. No ale czekam jak rozwinie się akcja.
Odpowiedz
#11
No łał. Jednak da się stworzyć fajne opowiadanie o smokach Smile
Ciekawa narracja,interesujący bohaterowie,całkiem fajna akcja. Tylko trochę mało tego Tongue Czekam na coś więcej.

4,5/5

Pozdrawiam
X
Jeśli masz jakieś pytanie,problem,zachciankę,marzenie lub potrzebujesz pomocy to wal śmiało. Postaram się odpowiedzieć/pomóc/spełnić o co prosisz. W końcu od tego też jestem.

X
Odpowiedz
#12
Ja to tu jeszcze żadnych smoków nie widziałam.

Co do tekstu, ot, zgrywa taka, grubą krechą pisana. Rys postaci raczej toporny; gdyby rzecz wciągnęła mnie na tyle, bym ciekawa była kontynuacji, kibicowałabym smokowi :p

"którą mieszała zawartości garnka"
Jeden garnek - jedna zawartość.
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#13
Hmm. To brzmi faktycznie jak dobra satyryczna opowieść niż typowe fantasy. Pisz dalej. Zobaczymy co z tego ciasta wyrośnie. Wink

Ocena:

4/10
Odpowiedz
#14
Podoba mi się. Nawet bardzo. Lekko się czytało, widać, że wiesz co chcesz napisać. Pomysł na połączenie satyry z fantasy bardzo fajny. Chętnie sprawdzę dalsze części. Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#15
hahahahahahahahahahahahahahhahahah
Tym optymistycznym zwrotem zacznę moją "recenzję".
Po pierwsze: za krótko! To w zasadzie najwieksza i jedyna wada.

Zgodzę się z jednym z przedmówców, że wygląda to na parodię, ale parodie też są potrzebne Smile Potraktowałam ten tekst jako coś lżejszego i humorystycznego. W tym kontekście bardzo mi się podobało. O fabule nie mogę powiedzieć za dużo, ale ten krótki początek jest śmieszny i przyjemny. Nawet matka wydaje się sympatyczna. Język też mi się podobał.
Czekam na dalsze fragmenty, bo póki co jest tego za mało.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości