Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tytuł roboczy
#1
Ano nie ma to tytułu, a stanowi najnowsze przedsięwzięcie - drugą powieść, tym razem w temacie, którego zawsze się bałem; antropomorficzno-erotycznym. Więc jak kogoś rażą futrzaki (proszę nie ulegać pierwszym skojarzeniom xP) to niech... się nie zmusza. Fragmenty, +18 teraz na wszelki wypadek, za to konieczne w dalszych częściach. Pa paaa.




*Tytuł roboczy, na który kiedyś w końcu wpadnę*









I – Zachód


1 - Świat jako niewola i pokazanie



Jeszcze raz obudził go dziki ryk zakładowej syreny. Zadziwiające jak ten nawarstwiony rdzą niczym zwłoki larwami, brudny kawał blachy był zdolny wydawać z siebie tak porażająco głośne odgłosy. Dar od ustroju, jakby sama pańska ręka naciskała na to blaszane truchło, wyciskając z niego decybele, każąc mu kaszleć drucianymi przewodami, groteskowo zniekształcając mowę osoby która nigdy nie spała – propagandowego lektora. Nie spała?... Mało prawdopodobne – to zapewne nagranie, zaprogramowane tak by korzystać z obfitej ilości nagrań – takiej, która przewiduje wszystkie możliwości co do treści nagrania, dzień, godzina, rok... Ale dlaczego aż tak głośno? Dźwięk szedł dobre kilka kilometrów poza zakład, dałoby się to zrobić ciszej, o wiele ciszej, a jednak trzeba by mieć uszy zalane woskiem, żeby nie dać się zbudzić.
Zrobiłem na złość potwornej maszynie, nie wsłuchując się w datę, jaką z siebie wypluła – nieświadomie, jednak wciąż odczuwając satysfakcję, bo oszaleć było można od tej przeklętej introdukcji, głosu jakby z niebios, który mówi ci jaki dziś dzień, pogoda, temperatura, prognozy, czyje są imieniny, urodziny, jakie dziś święto; jak spędzisz dzisiejszy dzień, co będziesz jadł i pił, czym zapchasz kibel, czym go wyczyścisz, o co się dziś pokłócisz z rodziną, z kim zerwiesz a z kim nawiążesz kontakt, kto dziś na ciebie zatrąbi gdy nieuważnie przejdziesz po pasach, jakiej muzyki dziś będziesz słuchał; jak dziś się będziesz czuł, czyja postawa w tobie przeważy, jakie wnioski z dzisiejszego dnia wyciągniesz i jak tego dnia umrzesz. I jak tu temu się postawić? Nie słuchać? Nie czytać? Nie myśleć? Nie czuć?
Przewiercą się przez uszy, oczy, serce, duszę.
A jeśli o to chodzi?... Mam się załamać nad swoją dolą, zajmować myśli elektrycznym skrzekiem wybudzającym ze snu, żeby aż do nocy huczało mi to w głowie, odbijało się nieskończonym echem i rankiem, podjudzało przeciwko innym? Jeśli tak to... walić syrenę.
Przewróciłem się na plecy, czekając na odejście porannego otępienia – dopóki pełnia czucia nie pogoniła go precz, nie byłem w stanie wyczuć gdzie miałem rękę, gdzie nogę, a gdzie ogon. Kilka sekund wystarczało – najpierw lekkie mrowienie, potem jakby coś we mnie stężało, by chwilę później skruszeć i wyparować, dając mi okazję do poczucia się niczym wąż po zrzuceniu skóry. Nogi miałem wyprostowane, ogon wsunięty pomiędzy. Zaskakujące – czyżby ta noc obyła się bez nawiedzających mnie od dłuższego czasu mokrych fantazji? Bez pryszniców, słonecznych barków, jeżdżących po czole kostek lodu i spijanego duszkiem Malibu? Dobry – nie, cudowny! – znak. Być może pierwszy od wielu dni dzień bez nieustającego, nieokiełznanego podniecenia, które błaga o masturbację trzy razy na godzinę; przyprawia o nerwowe, nieprzyjemne dreszcze na udach i nie pozwala się tak naprawdę na niczym skupić?
Będę... wolny?
Poruszyłem się lekko w miejscu, żeby to sprawdzić, pochylając jednocześnie głowę żeby spojrzeć na swoje przykryte kołdrą ciało. Stopy opuszczone, lewa pochylona w lewo, prawa w prawą, nie sterczały jak złączone buciki nieboszczyka, do tego w pełni przykryte; nie wystawały. Przykryty aż po szyję, leżący... płasko?! na łóżku. Czy coś mi się śniło?... Taka pozycja była zbyt spokojna, niewinna, a pościel zbyt gładka, niewiele różniąca się od świeżo wyprasowanej, przejechanej w tę i we w tę żelazkiem jakąś setkę – pedantyczna liczba – razy.
Nie będę zmuszony do wstawania... nie dzisiaj. Rozejrzałem się więc po pokoju, próbując się w niego zgłębić. Więcej izolacji, więcej... mnie.
Czarne jak węgiel ściany, jedna mała komoda i nic więcej. Ściany, właśnie ściany... czyż one samy nie były węglem?
Położyć ręce na piersi...
Zrobiłem to – nakazane z góry? A może przez tę piekielną syrenę? – i doznałem cudownego spokoju. A na końcu była chuć – i jej już nie było, bo łóżko zatrzęsło się mocno, a stojąca przede mną drewniana komoda zasyczała strugą dymu, wyciekającą w górę i tulącej się przyjaźnie do czarnych zakamarków tych czterech ścian karbonu. Ale gdzie była...
Gdzie moja płacząca widownia?! I czy to dobrze zaczynać od końca?...
Kogo to teraz obchodzi...
Kołdra upadła na sufit, odsłaniając opinający mnie czarny garnitur i biała koszulę. Wypolerowane mokasyny odbijały na sobie widok buchającego przede mną ognia.
Komoda staje w płomieniach i daje się im strawić, piszcząc iskrami i płacząc gorącą, zagotowaną żywicą. Znika z ostatnim pożegnalnym krzykiem, ukazując niewielki, zaokrąglony jak portal, właz... Nie, to raczej para drzwiczek, ale półkole, to nadal półkole. Metalowe i w jakiś sposób wyjątkowo nieprzyjazne, w kilku miejscach osmolone jakby coś przypalało je od spodu – szpary przesycały się buchającymi leniwie językami ognia, przechodzącymi płytko jak purpura zachodu słońca, w smolisty i coraz suchszy dym.
Otworzyły się, a ja ruszyłem w ich stronę – po prostu sunąłem po powietrzu, spokojny i uśmiechający się tym szerzej, im bliżej byłem pieca.
Będę wolny od toczących truchło larw...



***



Obudził się z cichym, żałosnym piskiem.
Machinalnie i instynktownie zwinięty w kłębek, owinięty kołdrą niczym larwa kokonem, sapał ciężko w poduszkę, ubrudzoną już kilkoma plamami śliny. Krył w niej głowę i wciskał się w nią, jakby chciał wgryźć się w pierzyną – zbyt przestraszony żeby spojrzeć na cokolwiek innego niż błogą, nieświadomą czerń przymkniętych powiek. Serce biło wściekle, prawie rozsadzając mu głowę i bębenki głuchym, krwistym łomotem. Pulsowało jak dzwon, waląc i pluszcząc o czaszkę niczym fale – a im głośniejsze były jego skomlenia, im bardziej wpijał pazury w pościel i im bardziej próbował skulić się w sobie, tym mocniejsze i bardziej nieustępliwe było wilgotne, pęczniejące dudnienie.
Cała pidżama zdążyła się już do niego ciasno, mokro przylepić, sklejając futro i drążąc je w głąb ciepłymi kropelkami potu. Czuł się jak zepchnięty z podestu wprost do jeziora – zaskoczony, zły, niekomfortowy – a wierzgając się w prawo i lewo czuł, jak zwilgotniałe ubranie trze o równie mokrą, spoconą pościel - wylało się z niego niczym z beczki podczas tego jednego, jedynego snu.
Chwilę po tym, jak pozwolił swoim piskom przejść w już tylko nerwowe, spazmatyczne pojękiwanie, bliższe cienkiemu sapaniu, wyczuł w całej tej wilgoci coś jeszcze, coś nowego i na pierwszy dotyk zupełnie niepasującego do trwogi, w towarzystwie której się zbudził. Przewróciwszy się na plecy i podkulając lekko kolana, wciąż będąc przylizanym przez mokrą kołdrę, powoli wsunął niespokojnie drżącą rękę pod bokserki, powtarzając sobie tylko rozpaczliwie w duchu, żeby nie natrafił tam na to, czego się spodziewał. Wolałby utracić szczelność pęcherza i nasączyć pół prześcieradła moczem, niż...
Odróżniający się od potu płyn był od niego zdecydowanie cieplejszy i gęstszy, i mimo iż z wierzchu zdawał się przylegać do palców, jako całość po prostu się między nimi prześlizgiwał – jak mieszanina różnych konsystencji, o silikonowym "rdzeniu" i lepkiej, nieco wodnistej otoczce. Przejechał dwoma palcami po swoim podbrzuszu, zbierając jak najwięcej ślisko-lepkiej wydzieliny, po czym wyciągnął rękę spod bielizny i z obawą wytężył wzrok.
Na widok swojej łapy gęsto ubrudzonej spermą, coś w nim pękło – momentalnie się rozpłakał i ciasno skulił w kłębek, nie chcąc uwierzyć w to co się stało.
Doznał orgazmu, śniąc o swojej własnej kremacji.
Podczas snu nagromadziło się w nim tyle cierpienia i strachu – a on we wszystkich tych katuszach doznał śliskiej ejakulacji. Poczuł rozdarcie – myślenie o tym w kółko przyprawiało go o osłabione, wciąż przyjemne dreszcze, jakieś echa podświadomej rozkoszy, które przebiegały po jego brzuchu i udach. Z drugiej strony - wstrząsały nim kolejne fale szlochu i czarnych, bolesnych myśli – rozdarcie między przyjemnością a boleścią, czy raczej uczucie związane z zatarciem pomiędzy nimi tej kluczowej granicy.
Co, jeśli kiedyś w końcu nie będzie w stanie jej wyczuć?
Miał tyle czasu – a więc i okazji – żeby tego próbować, a każda okazja czyhała na niego, ostrząc zęby i oblizując się na myśl kolejno o chwili utraty kontroli, chwili rozochocenia, chwili samozapomnienia. Multum opcji, okazji żeby zamienić przyjemny ból w agonię, lekki ścisk szyi w miażdżący gardło chwyt, a delikatnie nacięcie w potworną, poszarpaną ranę.
- Musisz... się... pilnować... – wyszeptał sam do siebie, kołysząc się powoli z podkulonymi pod klatkę piersiową kolanami. – Nie zrób z siebie Blangisa...
Czyj to był sen?
Szybko przestał to roztrząsać. To był j e g o sen, ale równie dobrze mógł stać się snem kogoś innego. Nigdy nie utraci prawa do dziewiczego wyśnienia, ale jeśli dobrze go komuś opisze, podzieli się tym intymnym doświadczeniem, to czy to już będzie tylko i wyłącznie jego sen? I komu miałby o tym powiedzieć? Kto się nada, kto jest dość godzien zaufania by...
Wziął ciężki, głęboki oddech i cofnął się, wsparty na samych udach – po oparciu się o ścianę i podkuleniu nóg, oplótł kolana ramionami i oparł się o nie podbródkiem, przekrzywiając głowę i wpatrując się przed siebie – tęskno, jakby fotografia zachodzącego słońca w stojącej na komodzie, pozłacanej oprawce był prawdziwy. Niestety – to tylko wlane w papier, utrwalone złudzenie, które pogłaszcze oczy, ale nie da morskiej bryzy, zapachu wieczoru, czucia poprzecinanych liśćmi promieni mdło czerwonawego słońca pieszczącego ciało. Oprawki nadal są tylko i wyłącznie pozłacane, podczas gdy powinny być fioletowo-czerwone – lśnić i goreć jak słońce, które skupiło się w kawałku horyzontu za szkiełkiem. Zamknięty na zawsze – nie za szkłem, nie w oprawie, lecz w samym papierze, w zdjęciu – bo cóż da złamanie oprawy i zniszczenie jej, co da stłuczenie szkła? Płaska, dwuwymiarowa kopia słońca tam zostanie, w nim budząc już nie nawet przyjemną tęsknotę – takiej, o której zaspokojeniu się marzy – lecz rozpaczliwą nostalgię. Słońce jedno na całą planetę, a jednak zdaje się, że wszędzie było inne – i zachód sam w sobie, gdyby wyciąć wszystko co mu towarzyszy – był inny, przelany w powietrze, w muzykę danego miejsca, dźwięczący letnim kłuciem komara czy też szczypiącym, śnieżnym szumem zamieci.
Nie miał w sobie dość odwagi, żeby choćby usunąć ten obrazek z widoku i, na przykład, schować do komody, żeby więcej go już nie nękał – co powiedziałaby na to matka? A ojciec? Pewnie obaj dostaliby szału i ataku łzawej histerii, jak to tak, bez pardonu, pamiątkę po bracie?!... Trzeba było to znosić – właściwie szło mu to coraz lepiej – żal w sercu był jakby mniejszy z miesiąca na miesiąc, on sam powoli się do niego przyzwyczajał. Jednak wciąż zdarzało mu się spojrzeć na ów zdjęcie i nagle dosłownie objąć się za brzuch, jakby coś przywaliło mu w sam żołądek – prawdziwe uderzenie, niespodziewane i zaskakujące za każdym razem, do tego zbyt silne by mu ot tak się rozejść po całym ciele. Gorąc rozczarowania, który drążył mięso i grał dźwięcznie na kościach, wyparowujący dopiero gdy ich właściciel jest już bliski obłędu. Uczucie to było jak podstępny czerw o zwieńczonej haczykiem główce... Jeden z gorszych pasożytów ciała i duszy.
Zaskoczył sam siebie ilością czasu spędzonego na myśleniu o zdjęciu z rodzinnej miejscowości brata. Nie było to daleko – jakieś sześćdziesiąt kilometrów – a jednak zdawało się, że po dojechaniu na miejsce jest się już setki mil dalej, jakby w innym świecie - tak się tam wszystko różniło od tego strutego, szarego miasta...
Zamruczał cicho pod nosem, pozwalając sobie na przymknięcie powiek – nie bał już się pomieszania niedawnego snu z dopiero rodzącą się w nim po raz kolejny jawą, nie było już obaw o zastanie przed sobą strasznego, traumatycznego majaka po krótkim tylko odwróceniu spojrzenia. Raz już mu się to przytrafiło – kiedy po przebudzeniu się ze snu, w którym wykonywano na nim karę śmierci poprzez powieszenie, zbyt wcześnie rozejrzał się po pokoju, omdlał z przerażenia – doznał autentycznego wrażenia bycia otoczonym przez kilkunastu wisielców o jego własnej twarzy, zwisających na trzeszczących, poplamionych rzadko posoką sznurach. Później był na siebie tylko zły – za tak oczywiste, banalne skojarzenia – ale kto myśli o takich rzeczach w stanie postsennego przebudzenia, kiedy świadomość, niczym ocalony elektrowstrząsem pacjent - budzi się ponownie do życia, po stanie prawie że dokonanej śmierci?
Wtedy jest się bezsilnym.




---------
* - to co jest, poprawiłem jak umiałem (czyli pewnie słabo) - ale tamto, przynajmniej na obecną chwilę, mnie zwyczajnie przerosło
(Edytowałem przed pojawieniem się postu, mimo to... A j...)

Uzgodniłam z autorem problem i wkleimy poprawioną introdukcję (cz. I) po dokonaniu poprawek. Bardzo poproszę, żeby młotek wrócił Big Grin//Natasza
Odpowiedz
#2
Valentino...
Poruszasz się na cienkiej granicy pomiędzy oryginalnością a grafomanią.
I cześć:
odnoszę wrażenie, że logika tej wypowiedzi jest karkołomna - oto mamy gościa, który chce zapanować nad słowem i nad nim nie panuje. To rozumiem. Tylko on się tym "niepanowaniem onanizuje i pyszni. Patrzcie, jak pięknie nie panuję.
Ja jestem nad-autor! Zabijam w sobie Dionizosa, który upijałby was - niewolników sensu -tanim słowem o sensach wytartych i skonwencjonalizowanych. Mój BEŁKOT jest DZIEŁEM samym w sobie, dla MNIE. Wam słowa służą jak wierne psy NA UWIĘZI, Ja z nimi obcuję, doznaję mistycznego objawiania się SŁOWA w imię MOJEJ literatury.

To zamysł. Ciekawe.
Cholernie odważnie.

Bo plask! Walnąłeś o twardą ziemię gramatyki. Leży składnia, frazeologia, leksyka, nawet ortografia i interpunkcja. Tak nie wolno. Bo wtedy Twój narrator przypomina dziecko, które pląta sznurówki w niezrozumiały węzełek i krzyczy z dumą JA ZAWIĄZAŁEM.

Piszesz duże formy. To ma być powieść. A ponieważ widzę, że językowo nie panujesz nad zdaniem (logiką - bo twoje zdania nie poddają się rozbiorowi logicznemu), mam wątpliwości, czy zapanujesz nad logiką całości. Przestaję czytać. Wolę związane buty na solidną kokardkę. Nie potknę się o sznurowadła i nie powybijam zębów w rozumie


I dodam: "Tytuł roboczy" to świetny tytuł.Wink




Zobacz, zasłoniłam rzeczy, które według mnie zbędne:


Chciał, by brzmiało to jak najlepiej – miał jedną szansę, jak każdy zresztą – i nie chciał jej zmarnować. Wiedział, co chce powiedzieć, miał już wyrobioną w trzech czwartych sentencję – wciąż jednak pozwalał się jej zmieniać, ta ostatnia ćwiartka wierzgała się niespokojnie jakby nie chcąc sobie narzucić ciasnoty zlepku kolejnych słów, które miały uzupełnić zdanie – uczynić je, w ucieczce przed pomyśleniem sobie bełkotu. Było to dla niego trudniejsze, niż kiedykolwiek podejrzewał – ogrom i różnorodność słów, dowolność kombinacji naciskały na niego, a każde [słowo]wyrywało się do przodu z dzikim wrzaskiem „Mnie, mnie weź!” nieraz tak głośno, że urobiony do tej pory fundament łamał się i trzeba było zaczynać wszystko od nowa. Każde słówko chciało, by wybrano właśnie je – by wygrzebać je z nieskończonej otchłani i przypomnieć ludziom, że jeszcze istnieją, de facto pozwolić im zaistnieć, bo czym było tkwienie w jaskini tak głębokiej lub chmurze tak wysokiej, że nikt tego nie zauważał ani nie zdawał sobie z tego sprawy? Niechętny, nie mający tak naprawdę serca by pozwolić zgnić choćby jednemu słowu, był zmuszony do tego by wypełnić kolejny schemat, który wypowie. Zbyt słaby, zbyt mało silny, zbyt mało utalentowany i zbyt nie niepokrzywdzony był, żeby schemat rozerwać i móc każde pojedyncze słówko wyrwać próżni, samemu tworząc potężny nieład i przepych, dając jednak innym jakieś pojęcie i szansę, czując nic więcej jak łaskotanie kiedy ktoś skorzysta z jego dorobku.
Im nie grozi żadna krzywda, bowiem on rozrzuci tylko narzędzia, nie zaś plany – te każdy będzie zmuszony opracować od podstaw na własną rękę. Tak jak on robił to w tej chwili – i nie miał już nawet siły ucieszyć się z ogromu myśli, jaki towarzyszył jego staraniom. Chodziło jedynie o kilka słów, mające stworzyć zdanie – wypowiedziane i faktycznie istniejące – kogo bowiem obchodziły jego myśli? A jeśli wegetujący w śpiączcekach zdążali wyrywać sobie na ścianach czaszek swoim odosobnieniem poematy, wiersze i powieści tak bliskie życiu, że nazwisko każdego klasyka nagle stałoby się synonimem Niszu? Wegetujący jednak nie potrafił się z tym nikim podzielić – zakładając w ogóle, że coś takiego jest możliwe – tak wraz z nim umierały jego płody i łamały się strzały, które nigdy w nic nie trafiły,nie tworząc tym samym u ludzi świadomości z istnienia łucznika. Chciałoby się wiedzieć rzeczy takiej kategorii – te wylęgarnie teorii, domysłów i stających się faktami wytłumaczeń jak jeden mąż podyktowanymi światopoglądem. Zrobić z tym cokolwiek, próbować znaleźć – albo stworzyć, bowiem wszystko było tylko tym – trzecią drogę – naprzód – gdzie skręt w lewo prowadził do absolutyzacji, w prawo zaś – nieokiełznanej i dzikiej siły. Nie myśleć i porozumieniu między nimi dwoma, wtedy bowiem trzeba by zniszczyć i postawić na nowo którąś ze ścieżek, a myślący, próbując podążać nimi dwoma na raz, ciągle by się przewracał.
On miał siłę.


Na razie bez czyszczącej redakcji językowej jest, to potem
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#3
1. Analiza

(04-11-2011, 23:42)Valentino napisał(a):
*Tytuł roboczy, na który kiedyś w końcu wpadnę*

Kiedyś to za późno. Tytuł, tak się ciekawie składa, jest niemalże najważniejszą częścią całego dzieła. Zawiera esencję treści. Interesuje. Ciekawi. Pieści zmysły. Zachęca.
Zachęcasz mnie "tytułem roboczym"?
Nie czekaj na objawienie. Myśl, dopóki na coś nie wpadniesz, skoro chcesz to opublikować.

Cytat:
I – Zachód


1 - Świat jako niewola i pokazanie

Oj, jakimś satanistycznym tekstem mi pachnie.

Cytat:Jeszcze raz obudził go dziki ryk zakładowej syreny. Zadziwiające jak ten nawarstwiony rdzą niczym zwłoki larwami, brudny kawał blachy był zdolny wydawać z siebie tak porażająco głośne odgłosy.


Po pierwsze: za duży przeskok w treści. Od przedstawienia rzeczywistości do natychmiastowego, refleksyjnego opisu samej syreny. Postaw się w jego sytuacji. Zrywasz się z nóg w nocy i co? Myślisz o wyglądzie syreny? Nie! zastanawiasz się, co się, do *!@#!*%, dzieje!

Po drugie - jaki cel ma porównanie z larwami? Odruch wymiotny u czytelnika? Jak ktoś haftuje to trudno mu czytać, wiesz?

Cytat:Dar od ustroju, jakby sama pańska ręka naciskała na to blaszane truchło, wyciskając z niego decybele, każąc mu kaszleć drucianymi przewodami, groteskowo zniekształcając mowę osoby która nigdy nie spała – propagandowego lektora.

Tasiemce, mniam!

Cytat:Nie spała?... Mało prawdopodobne – to zapewne nagranie, zaprogramowane tak by korzystać z obfitej ilości nagrań – takiej, która przewiduje wszystkie możliwości co do treści nagrania, dzień, godzina[ę?], rok...

Zamiast wielokropka polecam nowy akapit.

Cytat:Ale dlaczego aż tak głośno? Dźwięk szedł dobre kilka kilometrów poza zakład, dałoby się to zrobić ciszej, o wiele ciszej, a jednak trzeba by mieć uszy zalane woskiem, żeby nie dać się zbudzić.

Efekt psychologiczny - trąbią, im głośniej, tym lepiej, by człowieka całkowicie zdezorientować.
Więc: CZASEM KORZYSTNIEJ JEST POSTAWIĆ KROPKĘ NIŻ PRZECINEK!

Cytat:nieświadomie, jednak wciąż odczuwając satysfakcję,

Miałeś kiedyś satysfakcję z czegoś nieświadomego?
Nie sądzę, byś miał, skoro nawet o tym czymś nie wiedziałeś?

Cytat:bo oszaleć było można od tej przeklętej introdukcji, głosu jakby z niebios, który mówi ci jaki dziś dzień, pogoda, temperatura, prognozy, czyje są imieniny, urodziny, jakie dziś święto; jak spędzisz dzisiejszy dzień, co będziesz jadł i pił, czym zapchasz kibel, czym go wyczyścisz, o co się dziś pokłócisz z rodziną, z kim zerwiesz a z kim nawiążesz kontakt, kto dziś na ciebie zatrąbi gdy nieuważnie przejdziesz po pasach, jakiej muzyki dziś będziesz słuchał; jak dziś się będziesz czuł, czyja postawa w tobie przeważy, jakie wnioski z dzisiejszego dnia wyciągniesz i jak tego dnia umrzesz.

Uff. Bo myślałem, że tak już do końca.
Paradoksalnie, brakuje (przynajmniej) jednego przecinka. Szukaj!

Cytat:I jak tu temu się postawić? Nie słuchać? Nie czytać? Nie myśleć? Nie czuć?

Nie pisać komentarzy?

Cytat:Przewiercą się przez uszy, oczy, serce, duszę.

Ostatnia wstawka nieco rozszczelnia - jeżeli chcesz trafić do wszystkich, nie przedstawiaj duszy jako dogmat w tekście. Zastąp ją rozumem.
To kwestia etyki, wiary, filozofii, pal licho czego jeszcze. Nie to, że się nie zgadzam. Chodzi o to, że nie wszyscy przelecą dalej, tylko zatrzymają się i pomyślą:
duszy? WTF!

Cytat:A jeśli o to chodzi?... Mam się załamać nad swoją dolą, zajmować myśli elektrycznym skrzekiem wybudzającym ze snu, żeby aż do nocy huczało mi to w głowie,

Aha, czyli on teraz, gdy śpi, nie robi tego w nocy?

Cytat:odbijało się nieskończonym echem i rankiem, podjudzało przeciwko innym? Jeśli tak to... walić syrenę.

Mimo pewnej poprawności, zestawienie echem i rankiem powoduje śmiech.
A stwierdzenie: walić syrenę, tylko to potęguje.

Cytat:Przewróciłem się na plecy, czekając na odejście porannego otępienia
Dopiero teraz się pojawiło? Hm….
– dopóki pełnia czucia nie pogoniła go precz, nie byłem w stanie wyczuć gdzie miałem rękę, gdzie nogę, a gdzie ogon.

Ogon? Nareszcie coś ciekawego.

Cytat:Kilka sekund wystarczało – najpierw lekkie mrowienie, potem jakby coś we mnie stężało, by chwilę później skruszeć i wyparować, dając mi okazję do poczucia się niczym wąż po zrzuceniu skóry.

To zdanie przeczytałem 3 razy i dalej średnio łapię jego sens. Może mieć w sobie fenomenalne porównanie, ale jest do zmiany na prostsze.

Cytat:Nogi miałem wyprostowane, ogon wsunięty pomiędzy. Zaskakujące – czyżby ta noc obyła się bez nawiedzających mnie od dłuższego czasu mokrych fantazji?
To zaskakująca jest w ogóle taka możliwość?

Erotoman z ogonem na to wychodzi. Ho ho.

Cytat:Bez pryszniców, słonecznych barków, jeżdżących po czole kostek lodu i spijanego duszkiem Malibu?

To są mokre fantazje? Mokre, bo o wilgoci?

Hm. Ok, to jest wszystko poprawne, tyle że użycie „mokrych fantazji” budzi po prostu sprośne skojarzenia.

Cytat:Dobry – nie, cudowny! – znak. Być może pierwszy od wielu dni dzień bez nieustającego, nieokiełznanego podniecenia, które błaga o masturbację trzy razy na godzinę; przyprawia o nerwowe, nieprzyjemne dreszcze na udach i nie pozwala się tak naprawdę na niczym skupić?

A jednak.
Co jak co ale ja się prysznicem nie podniecam.

Cytat:Będę... wolny?


Uzależnienie od masturbacji. Mocno.

Dzięki za uświadomienie, że jedzenie przy czytaniu tekstów to zły pomysł.

Cytat:Poruszyłem się lekko w miejscu, żeby to sprawdzić, pochylając jednocześnie głowę żeby spojrzeć na swoje przykryte kołdrą ciało. Stopy opuszczone, lewa pochylona w lewo, prawa w prawą, nie sterczały jak złączone buciki nieboszczyka, do tego w pełni przykryte; nie wystawały. Przykryty aż po szyję, leżący... płasko?! na łóżku. Czy coś mi się śniło?..
.

Irytuje mnie to, że nie wiem skąd to zdziwienie.

Cytat:Taka pozycja była zbyt spokojna, niewinna, a pościel zbyt gładka, niewiele różniąca się od świeżo wyprasowanej, przejechanej w tę i we w tę żelazkiem jakąś setkę – pedantyczna liczba – razy.

Tasiemce nie są dobre. Pohoduj jakiegoś, sam zobaczysz.

Cytat:Nie będę zmuszony do wstawania... nie dzisiaj. Rozejrzałem się więc po pokoju, próbując się w niego zgłębić. Więcej izolacji, więcej... mnie.

To jest tak drastycznie pojechane, że powstaje taki mix: psycho erotoman uzależniony od masturbacji. Jestem ciekaw jaki jest tego cel.

Cytat:Czarne jak węgiel ściany, jedna mała komoda i nic więcej. Ściany, właśnie ściany... czyż one samy nie były węglem?

Ściany z węgla? To kopalnia jakaś?

Cytat:Położyć ręce na piersi...
Zrobiłem to – nakazane z góry? A może przez tę piekielną syrenę? – i doznałem cudownego spokoju. A na końcu była chuć – i jej już nie było, bo łóżko zatrzęsło się mocno, a stojąca przede mną drewniana komoda zasyczała strugą dymu, wyciekającą w górę i tulącej się przyjaźnie do czarnych zakamarków tych czterech ścian karbonu. Ale gdzie była...
Gdzie moja płacząca widownia?! I czy to dobrze zaczynać od końca?...

Stop! Teraz, poproszę o jedno. O to, by zmienić ten fragment tak, by człowiek nie łapał się za głowę, kompletnie zdezorientowany tym przedziwnym przeskokiem w treści.
To jest bełkot. Bełkot ma to do siebie, że rozumieją go tylko ci co go wygłaszają. Czytelnicy już na pewno nie.

Cytat:Kogo to teraz obchodzi...

Mnie nie.
Naprawdę, chciałbym by mnie to obchodziło. Ale najpierw musiałbym wiedzieć CO miałoby mnie obchodzić!

Cytat:Kołdra upadła na sufit,

Wytłumaczenie jest jedno: odwrócona grawitacja.
Jeżeli czegoś takiego tam nie ma, to „upaść na sufit” jest jak „przeczytać film”.

Cytat: odsłaniając opinający mnie czarny garnitur i biała koszulę. Wypolerowane mokasyny odbijały na sobie widok buchającego przede mną ognia.
Komoda staje w płomieniach i

Nie lubię gdy ktoś gubi czas i nagle z przeszłego przechodzi w teraźniejszy. To strasznie niechlujne.

Cytat:Nie, to raczej para drzwiczek, ale półkole, to nadal półkole.

Wystarczyło raz. Wiem co to półkole. I fajnie – nie zdarzyło mi się nigdy pomylić pary drzwiczek z włazem.

Cytat: Metalowe i w jakiś sposób wyjątkowo nieprzyjazne,

Może po prostu dlatego, że metalowe?

Cytat:w kilku miejscach osmolone jakby coś przypalało je od spodu –[!!!!!!!] szpary przesycały się buchającymi leniwie językami ognia, przechodzącymi płytko jak purpura zachodu słońca, w smolisty i coraz suchszy dym.

Ja się pytam ładnie: gdzie tu jest, *!@#$!, ciąg logiczny zdania?! GDZIE?!

Cytat:Otworzyły się, a ja ruszyłem w ich stronę – po prostu sunąłem po powietrzu, spokojny i uśmiechający się tym szerzej, im bliżej byłem pieca.

Szpary się otworzyły?

Cytat:Będę wolny od toczących truchło larw...

Znowu ble.

***

Cytat:Obudził się z cichym, żałosnym piskiem.
Machinalnie i instynktownie zwinięty w kłębek, owinięty kołdrą niczym larwa kokonem,

Naprawdę, te larwy zaczynają być obrzydliwe. I, do (!@$!, nadal są kompletnie nieuzasadnionymi porównaniami!

Cytat:Krył w niej głowę i wciskał się w nią,


Niej, nią – ja umiem czytać. Ja rozumiem, że w nią. Jak podkreślasz to drugi raz, to znaczy, że masz mnie za barana.
Nie lubię takiego traktowania.

Cytat:jakby chciał wgryźć się w pierzyną

Bez komentarza.

Cytat: – zbyt przestraszony żeby spojrzeć na cokolwiek innego niż błogą, nieświadomą czerń przymkniętych powiek.

Nieświadomą?
To on dalej śpi?

Cytat:Serce biło wściekle, prawie rozsadzając mu głowę i bębenki głuchym, krwistym łomotem.


Zdanie byłoby ładne, gdyby nie fakt, że to głowa miałaby zostać rozsadzona. Łeb mogłoby rozwalić co najwyżej ciśnienie. Nie serce samo w sobie.

Cytat:Pulsowało jak dzwon, waląc i pluszcząc

Pluszcząc?

Cytat:o czaszkę niczym fale – a im głośniejsze były jego skomlenia, im bardziej wpijał pazury w pościel i im bardziej próbował skulić się w sobie, tym mocniejsze i bardziej nieustępliwe było wilgotne, pęczniejące dudnienie.

To zamiłowanie do larw i tasiemców zaczyna mnie przerażać.

Cytat:Cała pidżama zdążyła się już do niego ciasno, mokro przylepić,

Jak wygląda mokre przylepienie? Ja wiem o co chodzi. Ale napisz to inaczej.

Cytat:sklejając futro i drążąc je w głąb ciepłymi kropelkami potu. Czuł się jak zepchnięty z podestu wprost do jeziora – zaskoczony, zły, niekomfortowy – a wierzgając się w prawo i lewo czuł, jak zwilgotniałe ubranie trze o równie mokrą, spoconą pościel - wylało się z niego niczym z beczki podczas tego jednego, jedynego snu.

To jest gadanie w kółko o kole Macieju. Kurna, obudził się, spocony, w spoconej pościeli. No i co dalej? Czekam, a tu znowu: obudził się w spoconej pościeli i był zły. Bo spocona… przepraszam, wilgotna pościel…

(.
Cytat:Chwilę po tym, jak pozwolił swoim piskom przejść w już tylko nerwowe, spazmatyczne pojękiwanie,

Już tylko – do wyrzucenia.
.
Cytat:bliższe cienkiemu sapaniu,

Jak brzmi cienkie sapanie?
.)

Cytat: wyczuł w całej tej wilgoci coś jeszcze, coś nowego i na pierwszy dotyk zupełnie niepasującego do trwogi, w towarzystwie której się zbudził. Przewróciwszy się na plecy i podkulając lekko kolana, wciąż będąc przylizanym przez mokrą kołdrę, powoli wsunął niespokojnie drżącą rękę pod bokserki, powtarzając sobie tylko rozpaczliwie w duchu, żeby nie natrafił tam na to, czego się spodziewał. Wolałby utracić szczelność pęcherza i nasączyć pół prześcieradła moczem, niż...

wilgotna pościel, była całkiem wilgotna, więc pomacał dlaczego…

Cytat:Odróżniający się od potu płyn był od niego zdecydowanie cieplejszy i gęstszy, i mimo iż z wierzchu zdawał się przylegać do palców, jako całość po prostu się między nimi prześlizgiwał – jak mieszanina różnych konsystencji, o silikonowym "rdzeniu" i lepkiej, nieco wodnistej otoczce. Przejechał dwoma palcami po swoim podbrzuszu, zbierając jak najwięcej ślisko-lepkiej wydzieliny, po czym wyciągnął rękę spod bielizny i z obawą wytężył wzrok.
Na widok swojej łapy gęsto ubrudzonej spermą, coś w nim pękło – momentalnie się rozpłakał i ciasno skulił w kłębek, nie chcąc uwierzyć w to co się stało.
Doznał orgazmu, śniąc o swojej własnej kremacji.

Naprawdę odechciało mi się jeść. To nie jest mocne. To jest obrzydliwe.

Cytat:Podczas snu nagromadziło się w nim tyle cierpienia i strachu – a on we wszystkich tych katuszach doznał śliskiej ejakulacji. Poczuł rozdarcie – myślenie o tym w kółko przyprawiało go o osłabione, wciąż przyjemne dreszcze, jakieś echa podświadomej rozkoszy, które przebiegały po jego brzuchu i udach.

Leeeeee, bleee…

Cytat:Z drugiej strony - wstrząsały nim kolejne fale szlochu i czarnych, bolesnych myśli – rozdarcie między przyjemnością[!] a boleścią, czy raczej uczucie związane z zatarciem pomiędzy nimi tej kluczowej granicy.

Przecinek.

Cytat:Co, jeśli kiedyś w końcu nie będzie w stanie jej wyczuć?
Miał tyle czasu – a więc i okazji – żeby tego próbować, a każda okazja czyhała na niego, ostrząc zęby i oblizując się na myśl kolejno o chwili utraty kontroli, chwili rozochocenia, chwili samozapomnienia. Multum opcji, okazji żeby zamienić przyjemny ból w agonię, lekki ścisk szyi w miażdżący gardło chwyt, a delikatnie nacięcie w potworną, poszarpaną ranę.



Cytat:- Musisz... się... pilnować... – wyszeptał sam do siebie, kołysząc się powoli z podkulonymi pod klatkę piersiową kolanami. – Nie zrób z siebie Blangisa...

Liczę na to, że dalej dowiem się, kim był Blangis.

Cytat:Czyj to był sen?

To on ma schizofrenię?

Cytat:Szybko przestał to roztrząsać. To był j e g o sen, ale równie dobrze mógł stać się snem kogoś innego. Nigdy nie utraci prawa do dziewiczego wyśnienia, ale jeśli dobrze go komuś opisze, podzieli się tym intymnym doświadczeniem, to czy to już będzie tylko i wyłącznie jego sen? I komu miałby o tym powiedzieć? Kto się nada, kto jest dość godzien zaufania by...


Ja bym o czymś takim nigdy nie rozmawiał. Dziwna kultura, jak widać. Z pewnością nie nasza.

Cytat:Wziął ciężki, głęboki oddech i cofnął się, wsparty na samych udach


Jak człowiek może wesprzeć się samymi udami?

Cytat:– po oparciu się o ścianę i podkuleniu nóg, oplótł kolana ramionami i oparł się o nie podbródkiem, przekrzywiając głowę i wpatrując się przed siebie – tęskno, jakby fotografia zachodzącego słońca w stojącej na komodzie, pozłacanej oprawce był prawdziwy.

Zachodzącego słońca – był?

Cytat: Niestety – to tylko wlane w papier, utrwalone złudzenie, które pogłaszcze oczy, ale nie da morskiej bryzy, zapachu wieczoru, czucia poprzecinanych liśćmi promieni mdło czerwonawego słońca pieszczącego ciało.
Słońca – słońca. Powtórzenie.
Cytat:Oprawki nadal są tylko i wyłącznie pozłacane, podczas gdy powinny być fioletowo-czerwone – lśnić i goreć jak słońce,
Znowu!
Cytat: które skupiło się w kawałku horyzontu za szkiełkiem. Zamknięty na zawsze – nie za szkłem,
Szkiełkiem – szkłem. Znowu…
Cytat:nie w oprawie, lecz w samym papierze, w zdjęciu
Oprawki – oprawie. Znowu!!
Cytat: – bo cóż da złamanie oprawy

Mamo!
Cytat:i zniszczenie jej, co da stłuczenie szkła?
Na brodę Merlina!
Cytat:Płaska, dwuwymiarowa kopia słońca tam zostanie, w nim budząc już nie nawet przyjemną tęsknotę – takiej, o której zaspokojeniu się marzy – lecz rozpaczliwą nostalgię. Słońce jedno na całą planetę, a jednak zdaje się, że wszędzie było inne – i zachód sam w sobie,
Znowu, znowu, znowu, znowu… <Arche wpada w trans i umiera>
Cytat:gdyby wyciąć
Byłoby cudownie, gdyby to wszystko wyciąć.
Cytat:wszystko co mu towarzyszy – był inny, przelany w powietrze, w muzykę danego miejsca, dźwięczący letnim kłuciem komara czy też szczypiącym, śnieżnym szumem zamieci.
Dawno nie czytałem czegoś tak skrajnie niestrawnie opisanego. To jest po prostu zaciapane sosem. Opisy są… a nie, to przecież jeszcze nie koniec.
Cytat:Nie miał w sobie dość odwagi, żeby choćby usunąć ten obrazek z widoku i, na przykład, schować do komody, żeby więcej go już nie nękał – co powiedziałaby na to matka? A ojciec? Pewnie obaj dostaliby szału i ataku łzawej histerii, jak to tak, bez pardonu, pamiątkę po bracie?!...
Polucja nocna po śnie o własnej kremacji nagle zeszła na boczny tor, bo schowanie pamiątki po bracie jest ważniejsze?

Nie-mam-słów.

Cytat:Trzeba było to znosić – właściwie szło mu to coraz lepiej – żal w sercu był jakby mniejszy z miesiąca na miesiąc, on sam powoli się do niego przyzwyczajał.

Kocham takie przeskoki. Bohater w ogóle w ^%# ma to nad czym płakał parę minut temu i wraca do normy.

Cytat: Jednak wciąż zdarzało mu się spojrzeć na ów zdjęcie i nagle dosłownie objąć się za brzuch, jakby coś przywaliło mu w sam żołądek – prawdziwe uderzenie, niespodziewane i zaskakujące za każdym razem, do tego zbyt silne by mu ot tak się rozejść po całym ciele.
Za silne by rozejść się ot tak po całym ciele… Jakie uderzenia rozchodzą się ot tak po całym ciele?
Gorąc rozczarowania, który drążył mięso i grał dźwięcznie na kościach, wyparowujący dopiero gdy ich właściciel jest już bliski obłędu. Uczucie to było jak podstępny czerw o zwieńczonej haczykiem główce... Jeden z gorszych pasożytów ciała i duszy.

To takie piękne! Poetyckie!

I kompletnie niezrozumiałe.

Cytat:Zaskoczył sam siebie ilością czasu spędzonego na myśleniu o zdjęciu z rodzinnej miejscowości brata. Nie było to daleko – jakieś sześćdziesiąt kilometrów – a jednak zdawało się, że po dojechaniu na miejsce jest się już setki mil dalej, jakby w innym świecie - tak się tam wszystko różniło od tego strutego, szarego miasta...

Ok, super. Fajnie. I co z tego?

Cytat:Zamruczał cicho pod nosem, pozwalając sobie na przymknięcie powiek – nie bał już się pomieszania niedawnego snu z dopiero rodzącą się w nim po raz kolejny jawą, nie było już obaw o zastanie przed sobą strasznego, traumatycznego majaka po krótkim tylko odwróceniu spojrzenia. Raz już mu się to przytrafiło – kiedy po przebudzeniu się ze snu, w którym wykonywano na nim karę śmierci poprzez powieszenie, zbyt wcześnie rozejrzał się po pokoju, omdlał z przerażenia – doznał autentycznego wrażenia bycia otoczonym przez kilkunastu wisielców o jego własnej twarzy, zwisających na trzeszczących, poplamionych rzadko posoką sznurach. Później był na siebie tylko zły – za tak oczywiste, banalne skojarzenia – ale kto myśli o takich rzeczach w stanie postsennego przebudzenia, kiedy świadomość, niczym ocalony elektrowstrząsem pacjent - budzi się ponownie do życia, po stanie prawie że dokonanej śmierci?

Łał! Nie, nie Wow. Łał.
Szał.
Martwych ciał.

Cytat:Wtedy jest się bezsilnym.

Znam ten ból.

2. Zestawienie
  • Język - Całkowicie, kompletnie, stuprocentowo, całościowo i absolutnie nie zrozumiały i przegadany. Dawno, dawno, DAWNO nie widziałem czegoś, co gromadzi w sobie tyle bełkotu i sili się na piękno, będąc zgrubiałą formą. To jest przegadane, PRZEGADANE!
  • Logika - sen - to co po śnie. Czyli ogół jako tako zachowany. Ale:
    kim jest Blangis?
    dlaczego w śnie jest ogon?
    jak sen nawiązuje do tego co po śnie?
    jaki związek ma bohater snu z bohaterem postsennej rzeczywistości?
    co wynika z tego tekstu ogółem?
    ja: NIE WIEM, a namęczyłem się z tym tekstem strasznie. Skazałeś czytelnika na udrękę, nie dając nic w zamian.
  • Interpunkcja - nie jest źle, ale błędy są.
  • Bohaterowie - erotomano - psycho - uzależniony od masturbacji kolo, który śni o własnych śmierciach i to go podnieca tak, że polucja nocna jest wręcz anormalnie obfita.
    Wymiękam.
  • Pomysł - nie widzę żadnego prócz tego, by opisać coś co skrajnie czytelnika obrzydzi.

3. Podsumowanie

Wszystko musi mieć swój sens. Ten tekst go nie miał. Był skrajnie przegadany, do tego obrzydliwy, z masą nieuzasadnionych porównań do czegoś (a jakże) obrzydliwego. Tematyka obrzydzająca, wszystko obrzydzające, sensu - brak. O czym to w ogóle było? Nie wiem. Wiem, że to był zlepek - i aż boję się teraz tego słowa używać - przeróżnistych refleksji, pomiędzy którymi są przeskoki logiczne. Przeskoki, ba, dziury! Nie, nie, nie, jestem absolutnie na nie.

4. Plusy i Minusy

Plusy:
  • Próby upiększenia tekstu poetyckim językiem.
  • Mocna tematyka

Minusy:
  • Skrajne przegadanie tekstu
  • Obrzydliwość pozbawiona przesłania, sensu i przyczyny
  • Brak logiki w tekście
  • Tekst męczy czytelnika stylem

OCENA NUMERYCZNA 1-10:

1,5/10
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#4
Z uwagami co do języka się zgodzę - borykam się z tą kwestią od dłuższego czasu, szukając odpowiedniej formy. To takie wielkie wysypisko śmieci, z którego osoby Twojego pokroju odgarniają wszystko, co zbędne, żebym ja sam w końcu odnalazł to co dobre i zaczął się tego trzymać, bez zbędnych odlotów.

Ale co do treści... Są różne tematy, a ja z tym potrafię się wybronić. Cokolwiek miałoby to tu znaczyć xP
Zwykłem rozpoczynać teksty w ten sposób i, jest to a propos

Cytat:dlaczego w śnie jest ogon?

na co odpowiadam

Cytat:antropomorficzno-erotycznym. Więc jak kogoś rażą futrzaki

i: "w ten sposób", czyli bez łopatologicznego wstępu, w którym tłumaczę co jest czym, kto jest kim, jaka jest geografia, jakiej płci główny bohater i tak dalej. Opóźniam bezpośrednie skonfrontowanie bohatera z czytelnikiem (opis itp.), dlatego czynienie tu - w jakiejkolwiek formie - wyjaśnienia, że śniącym i tym, który potem się budzi, jest antropomorficzne zwierzę - byłoby wysoce nienaturalne. I zdaję sobie sprawę z czytelników, którzy takiego - bardzo pośredniego - objaśnienia by oczekiwali.

Analogicznie mogę się odnieść do tematyki, orgazmu podczas snu o własnej kremacji. Zwykłem najpierw opisywać przejawy danych zachowań, a dopiero później wnikać w przyczyny - to ten moment, kiedy albo zgadzasz się z myślą, że nie dostaniesz psychologicznej autopsji bohatera i skupiasz się na samym przejawie jego zachowań, albo nie - i wydają się tak abstrakcyjne (lub obrzydliwe, jak mówisz), niepojęte i tak dalej, że czytanie o nich budzi tak negatywne odczucia. Trochę więcej... otwartości? cierpliwości? I nie miej mi tego za złe. xP

To nie jest etap na podawanie przyczyn, zależności i wszystkiego, co w końcu miałoby temu sens i ekspresję nadać - to zalążek, objaw, nie miejsce na *powtarza początek zdania*.
Inspiracja markizem De Sade* musi się we mnie wyszaleć - jednego obrzydzi, drugiego zaciekawi.
...a trzeci porzyga się przez samą formę. Za to jestem wdzięczny. Bardzo.

Cytat:Oj, jakimś satanistycznym tekstem mi pachnie.

O ile czytającym ten fragment forma utrudnia i mierzi odbiór tekstu, o tyle mi jako adresatowi komentarza, próby wyłuskania czegoś konstruktywnego z krytyki utrudnia tego typu zbędne ironizowanie.

* scena snu i wyjaśnianie w niej, że Blangis to bohater "Stu dwudziestu dni sodomy"? To drobna aluzja dla ciekawskich, nie czynię z tego jakiegoś głównego punktu tekstu, a nic nie przekona mnie do zrezygnowania z tego typu nawiązań. W żadnym stopniu nie jest to próba chwalenia się oczytaniem - ot, dodatkowy kontekst, niekonieczny smaczek
Odpowiedz
#5
Tu nie chodzi o czepiactwo czy ironię.

Po pierwsze, wszystko zakrywa bardzo ciężki styl tekstu. Jakiekolwiek przesłanie przykryte jest przez grubą warstwę słów często kompletnie zbędnych, usilnie starających się na bycie pięknymi. To z założenia miało być prozą poetycką? Czy po prostu to instynktowne?
W każdym razie - nieudane. Wszystko gmatwa. No i poza tym - bądźmy szczerzy. Wszystkiego jest tutaj za dużo. Przez to, że wszystko jest jak w koło Macieju, kręcone raz po raz, przeżywane z irytującym zapętleniem, smakowane, choć obrzydliwe - to człowieka szlag trafia. Bo on chce przez to przebrnąć, dojść do punktu wyjścia, do katharsis, oświecenia, osiągnąć literacką ejakulację. Zrozumieć - cholera, przecież to o to chodziło! Aha!
A tutaj? Tutaj jest sytuacja. Obrzydliwa - temat masturbacji przyprawiony o porównania do larw i śmierć - to nic smacznego. Proszę popytać ludzi mających plus czterdzieści lat. Niestety dzisiejsza młodzież wrażenia estetyczne ma cholernie pogięte, więc nic wiarygodnego by się nie otrzymało w odpowiedzi.

Każdy zabieg ma swój sens. Też praktykowałem obrzydzanie czytelnika, tyle że był to określony zabieg, a nie kaprys.
Domyślam się, że ma to mieć swój ciąg dalszy? Ok, przydałby się, by cokolwiek wyjaśnić. Póki co mamy pozbawiony sensu, logicznej spójności i smaku tekst.

Ironizowanie? To też zabieg. Już objaśniam: ewentualni wydawcy będą albo tacy jak ja, albo kompletnie oleją taki tekst. Dlatego staram się oswoić z czymś takim, by nie było zdziwienia, szoku czy płaczu, że ktoś za biurkiem dyplomatycznie pokazuje nam drzwi.

Nie. Im człowiek będzie bardziej krytyczny wobec swojego tekstu tym bardziej może go poprawić.

Pozdrawiam
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#6
Po co akapit o stylu, skoro na wstępie zgodziłem się co do uwag na temat języka? xP

Cytat:Obrzydliwa - temat masturbacji przyprawiony o porównania do larw i śmierć - to nic smacznego. Proszę popytać ludzi mających plus czterdzieści lat. Niestety dzisiejsza młodzież wrażenia estetyczne ma cholernie pogięte, więc nic wiarygodnego by się nie otrzymało w odpowiedzi.

Ogólne przekonanie, wręcz stereotypowe myślenie o "gustach starszych" na pewno mnie nie przekona do tego, by tematykę zmienić. Poza tym o co chodzi z tymi wrażeniami estetycznymi? - ja ze swojego poczucia estetyki jestem zadowolony, głównie dlatego, że jest tak różnorodne. Sacrum-profanum w pełnym spektrum. Estetyka kojarzy mi się z pięknem, a nie mam wrażenia jakbym tu próbował tę onanizacyjno-jakąś-tam-jeszcze kwestię czynić piękną ani choćby nawet wyidealizowaną. (choć próba poetyzacji języka może o takie wrażenie przyprawić, to jest tu nic innego jak objaw)

Tak jakby tylko "młoodzi" (młodzi wiekiem) kiedykolwiek się tej tematyki tykali jak i czytali o niej. Nie rozumiem. To nie miało być "smaczne" - zrozumiem, jeśli komuś nie podejdzie z tego względu, ale po co rozpisywać się o czymś tak subiektywnym?
Dalsze fragmenty mogą ten sens nadać, wyjaśnić, ale smak? Jakbym miał czynić sobie literacką pokutę i próbować to w przyszłości upiększyć, "Wiecie, spuściłem się na myśl o swojej śmierci, ale *masa protekcjonalnego trucia, po którym zniesmaczeni pokiwają głowami 'A-haaa, to dlatego! Wybaczam' ". Nie spieszy mi się rozgrzeszać.
To o ironizowaniu brzmi wiarygodnie, z drugiej strony - dlaczego wskazałem akurat tylko jeden jego przykład? Ta wrzutka o satanistycznym tekście po prostu nic nie wnosi - w przeciwieństwie do robienia sobie jaj z przekombinowanego stylu.
Odpowiedz
#7
Cytat:Ogólne przekonanie, wręcz stereotypowe myślenie o "gustach starszych" na pewno mnie nie przekona do tego, by tematykę zmienić. Poza tym o co chodzi z tymi wrażeniami estetycznymi? - ja ze swojego poczucia estetyki jestem zadowolony, głównie dlatego, że jest tak różnorodne. Sacrum-profanum w pełnym spektrum. Estetyka kojarzy mi się z pięknem, a nie mam wrażenia jakbym tu próbował tę onanizacyjno-jakąś-tam-jeszcze kwestię czynić piękną ani choćby nawet wyidealizowaną. (choć próba poetyzacji języka może o takie wrażenie przyprawić, to jest tu nic innego jak objaw)

Ja nie postuluję zmiany tematyki.

Aby w końcu wyjaśnić, proponuję rozpatrzyć sam tekst pod tym kątem: o co w nim chodzi i, co więcej, jakie ma przesłanie.

Otóż okazuje się, że prócz obrzydliwości sam tekst ma do zaprezentowania... no własnie, co?

Podam przykład American Psycho - książki już kultowej - która z obrzydliwościami i wszelkimi pochodnymi szaleństwa i nienormalności, ma dużo wspólnego. Mimo tego opowiada o czymś. Ma morał. Ma sens. Ma puentę, przesłanie, cel. Nie jest fanaberią. Obrzydliwość to środek do zrozumienia czegoś. To jest niezachwiany ciąg logiczny, na którym opiera się literatura.

Tutaj go nie ma. Tutaj jest obrzydliwość (ja to tak oceniam, a skoro tak nazwijmy to lepiej warstwą estetyczną) i skupienie się na owej warstwie, jej rozrost i zatrzymanie tylko na niej.

Co dalej? Jaki miał być cel owego tekstu? Ja go nie widzę. Być może umknął mi w stercie napompowanego poetyzmu, ale ja go nie widzę.

Co więcej, to co mówię - jeszcze raz podkreślam. Sam stosowałem zabiegi "obrzydzające" czytelnika. Ale nie męczyłem go nimi dla... no właśnie? Pokazywałem, wplatałem w coś! Owszem, można się skupić na czymś co ma wywołać w człowieku taką reakcję, chyba że będziesz obstawał przy tym, że ta tematyka wcale negatywna estetycznie nie jest. Wtedy powiem tak: to ocena subiektywna. Zróbmy ankietę dla sprawdzenia. Niczego nie obstawiam, ale warto poszerzyć swoją wiedzę i na jej podstawie wysnuć wnioski.
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#8
Zmęczyło mnie to już. Wróciliśmy do punktu wyjścia - do pytania o sens i cel.

Cytat:To nie jest etap na podawanie przyczyn, zależności i wszystkiego, co w końcu miałoby temu sens i ekspresję nadać - to zalążek, objaw, nie miejsce na *powtarza początek zdania*.

Na podstawie tego, co zamieściłem, jest to niemożliwe. Jest sam przejaw. I rozumiem, że niektórzy chcieliby dostać to od razu, żeby sam skutek nagle zaczął mieć sens. Koniec.
Odpowiedz
#9
Kończąc również chcę zaznaczyć, że przesyt tych "przejawów" zniechęca, przysłania ewentualne rozwinięcie. Człowiek będzie chciał przeskoczyć tamten fragment, by dowiedzieć się o co chodzi i cały trud na nic.

Co z tego, że Orzeszkowa robiła kolosalne opisy przyrody w "Nad Niemnem" skoro to człowieka tylko męczy. Może ludzi z tamtej epoki zachwycało.
Ale to co zaprezentowałeś Ty nie zachwyca nawet mnie z teraz.

Dziękuję za dyskusję.
Pozdrawiam
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#10
Zgadzam się z Archaniołem.
Żeby ktoś zamieszkał w budowli, trzeba mieć... budowlę.
Żeby pracować nad stylem budowli, trzeba mieć... budowlę.

Pierwsza warstwa utworu to problem (budowla myśli). Jasny, pewny ściśle określony (autor musi go znać).
Bo jeżeli mu chodzi o polucje (że są) i że autoerotyzm jest problemem psychologicznym i kulturowym, to do stwierdzenia tego nie potrzeba przewalić tony tropów stylistycznych.

Użyję określenia niezbyt apetycznego (ale w poetyce) - intelektualna sraczka nie jest dla odbiorcy atrakcyjna.
Przez intelektualna rozumiem naładowanie żołądka opowiadania wszystkim, co mnie (autora) fascynuje i wydalenie tego śpiesznie i z samozachwytem.

Nad tym opowiadaniem trzeba pracować! Posklejać do kupy (oops) kategorie estetyczne tak, by służyły problemowi.

Załóżmy więc, że odczytałam, że ta część opowiadania to próba uchwycenia psychologicznego procesu dokonującego się "ja" narratorze pod wpływem doznań autoerotycznych (z całym bagażem problemów)

Powiedz, po co to musi się odbywać w towarzystwie symboliki syreny fabrycznej?
Co mam widzieć w symbolu? Bo fabryka to kulturowy symbol dość popularny.
Co autor widzi? Bo dla mnie tu jest nadprodukcja stylistyczna i to wtórna (miasto jako inferno już było, dziesięć filmów o tym zrobiłem - jak mówił w "Misiu" Kowalewski)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#11
Jeszcze raz obudził go dziki ryk zakładowej syreny.
podkreślone: więc syrena wyła już wcześniej? Potem zasnął. Dziki ryk syreny jest więc ponagleniem albo gniewem "zakładu", że narrator śpi.
Budzi go dziki ryk - animalizacja ergo zakład (symbolizowany syreną) jawi się jako zwierzę, bestia. Wyraża się w tym relacja narrator - zakład (szerzej miasto)?

Zadziwiające jak ten nawarstwiony rdzą niczym zwłoki larwami, brudny kawał blachy był zdolny wydawać z siebie tak porażająco głośne odgłosy.

Popatrzmy na kolejne obrazowanie
rdza - symbol przemijania, destrukcji. rdza kojarzy się z żelazem (blacha), żelazo jest poddane procesowi utleniania, rozkładu - śmierć. Przebudzenie do śmierci? Ciekawe. To koresponduje niejako z motywem larw żerujących na zwłokach.
Miałam zakład przemysłowy, więc uogólniam dalej - cywilizacja? (pamiętaj, że metafora w symbolizmie się spiętrza

I teraz całe emocje - brutalne przebudzenie przez dziki ryk - zamieniasz w zadziwienie.
Zadziwia pośrednio, że rdza zżera stare żelastwo jak larwy trupa i ... w tym wszystkim najistotniejsze są przerażające odgłosy blachy???.
Wrażliwość Twojego narratora bezcenna - obudził się i go zadziwiło.


Symbolizm to technika obrazowania, w którym ekwiwalentem niewyrażalnych emocji jest obrazowanie. Podstawowym środkiem ekspresji staje się symbol, skrót, sztuka jest swoistym językiem abstrakcyjnych znaków komunikujących o przeżyciach i emocjach artysty
.

mam znaki:
sen i przebudzenie --- >
dziki (zwierzęcy ryk)
zakładową syrenę
zżerany kawał blachy
larwy zżerające zwłoki
Znakiem nadrzędnym jest ryk syreny (bo działa jako siła sprawcza).
oczytajmy więc przeżycia i emocje:
Narrator w momencie brutalnego przebudzenia odczuwa uwikłanie w przestrzeń nazwijmy to "przemysłową" będącą znakiem swoistego kresu , skażoną procesem rozkładu, a jednocześnie agresywna i gniewną. To wzbudza wzbudza w nim... no kurczę! zdziwienie!
Dobra - szok jest. O to chodziło.
Ale odpowiedz mi dalej: ustrój, propagandowy lektor...
Konstruuje bohatera
to typ prola z Orwella (1984)? Najprawdopodobniej.
Robotnik, kółeczko w przerdzewiałej maszynerii.

To otwarcie Twojego opowiadania.
Doszłam pod chatę durnego, zamiast do idei narratora

Jeżeli się z tym nie zgadzasz - zaproponuj inna logiczną interpretację symboliki.Po prostu mi wyjaśnij

Zastanów się, co - jakie treści, jakie emocje - chcesz symbolizować i podporządkuj to idei.

DO ROBOTY
3/10
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#12
Trochę nowego, z - tak lub nie - wzięciem sobie do mózgu (serce? co to, szkoła romantyzmu?) owe i inne uwagi, choć to fragment o chyba nieco innym charakterze. Pały w łapy i trzaskać mnie w ryj, jeśli jest o co - taki młokos jak ja potrzebuje porządnego formobicia.


Przesunął się lekko w prawo, bliżej krawędzi swojego sporego, rozkładanego łóżka. Mieląc i zbijając w sobie kołdrę, pociągnął za sobą kawałek prześcieradła, które odsłoniło znajdującą się pod nią, kremowo-białą narzutę z owczej wełny – rarytas pamiętający zapewnie jeszcze czasy, gdy można było mieć owcę lub import wełny był większy niż obecnie. Dwa pokolenia – tyle mniej więcej miała, jeśliby za datę „urodzin” narzuty obrać dzień jej nabycia – i tyle przetrwała, ocieplając to jedyne w pokoju łóżko - na którym spał jego dziadek i ojciec, gdy byli jeszcze młodzi.
Łóżko pierworodnego, zajmowane do tej pory przez brata - on sam zaś spał dotychczas na rozkładanej polówce, która obecnie schowana była w piwnicy.
Usiadł na jego krawędzi, dotykając czubkami palców zimnej, drewnianej podłogi. Wzdrygnął się lekko i zatrząsł od dreszczy, jakby tknął tafli lodowatej wody – zamrugał kilkakrotnie, przyzwyczajając oczy do panującego w pokoju mroku. Meble – czy raczej ich niewyraźne zarysy, plamy ledwo zauważalnie wybijające się ponad całkowicie czarne ściany i sufit – choć wypolerowane dwa dni temu, nie wydawały z siebie żadnego, choćby najlżejszego lśnienia, stojąc matowe i smutne.
Zwłaszcza ciemno-brązowa, szeroka komoda miała predyspozycje do wydobycia potencjału piękna z budującego ją drewna – długa płyta, zwieńczona na końcach zaokrąglonymi, ręcznie rzeźbionymi zdobieniami, aż prosiła się o to by dumnie błyszczeć w słońcu; pokryć ją odpowiednim środkiem i czekać pokryje się białawymi refleksami. Szafa – wyższa i górująca nad pełną zakurzonych szuflad komodą – stała w kącie, bliżej zasłoniętego beżowymi, ciemnymi zasłonami okna. To, szczelnie jak nigdy do tej pory, zatrzymywało światło księżyca na zewnątrz, wpuszczając do pokoju tylko jego odrobinę - pojedynczą, srebrzystą mgiełkę wiszącą wzdłuż parapetu.
Jedynie narożne biurko, przystawione do wschodniej ściany, stojąc tym samym tuż przy szarawych drzwiach z wielką, poznaczoną pionowymi nierównościami szybą, zdawało się robić użytek z niedobitków księżycowego światła, odbijając je i jakby zwielokrotniając, z nadzieją na rozświetlenie reszty pomieszczenia. Zawsze spalało to jednak na panewce – podczas takich nocy jak ta ciemność wiodła przygniatający prym i biurko wyglądało przy niej jak ostatni bastion jasnych odcieni i lśnienia – zawsze jednak pozostawała pociecha w postaci dnia, podczas których to – o ile były słoneczne – miejsce pracy i nierzadkiej lektury doznawało prawdziwej iluminacji.
Zsunął się z łóżka i ruszył w stronę drzwi, z nieco świeższą już, lecz wciąż ciasno przyklejoną do większości ciała i cuchnącą potem pidżamą. Zadrżał raz jeszcze, czując łaskoczące stopy zimno podłogi – jednak już po dwóch krokach zdążył się do niego przyzwyczaić, poczłapał więc dość spokojnie te kilka metrów, nim położył dłoń na klamce drzwi. Ta zaskrzypiała powoli, jakby rozpaczliwie prosząc o naoliwienie – nacisnął ją mimo to, przemieniając leniwe skrzypienie w dwie sekundy głośnego, metalicznego pisku, od którego aż zazgrzytał zębami.
Lekko pchnął drzwi przed siebie, nie przejmując się hałaśliwym stuknięciem, jakie wydały z siebie przy spotkaniu ze stojącą po prawej stronie dwudrzwiową szafą.
Miał przed sobą krótki, jeszcze ciemniejszy przedpokój – wypełniony chłodniejszym, czystszym i świeższym powietrzem, nie mającym nic wspólnego z duchotą potu – był to chłód nieszczelnych szpar drzwi wyjściowych, zapach chłodnego powietrza na zewnątrz, które dodatkowo ochładzało się na klatce schodowej i ukradkiem wciskało przez framugi drzwi do mieszkań na każdym z pięter oraz parterze.
Skręcił w prawo – w pionową linię litery T, która dość wiernie odzwierciedlała kształt mieszkania. Pion owej litery obrazował przedpokój – jego początek to drzwi wejściowe, znajdujące się naprzeciwko drzwi do łazienki i toalety, przy których to T brało swoją poziomą linię, dwa skręty – do kuchni w prawą, do pokoju pierworodnego w lewą stronę. Równolegle do tych pomieszczeń, bliżej drzwi wejściowych, znajdowała się jeszcze sypialnia rodziców – na lewo, jeśli stanąć by twarzą w stronę łazienki – i pokój gościnny – ten znajdował się po prawej. Po jednej nagiej, zwisającej na kilku przewodach żarówce podobnych rozmiarów w każdym pomieszczeniu, nie licząc łazienki, oświetlanej przez dwie, sąsiadujące ze sobą żarówki, skryte za mlecznobiałą osłoną z grubego szkła. Żarówki w reszcie pokoi przyprawiały o to samo skojarzenie – miało się wrażenie, że mieszkanie znajduje się w końcowej fazie remontu, kiedy zrobiło się już niemal wszystko poza zainstalowaniem oświetlenia z prawdziwego zdarzenia.
Powlókł się przez czarny przedpokój, błądząc po omacku lewą ręką w poszukiwaniu drzwi do salonu. Szczęśliwie, już po chwili trafił nią wprost na klamkę – przy naciśnięciu wydała z siebie tylko cichy, łagodny zgrzyt – którą pchnął przed siebie, czekając aż drzwi staną przed nim otworem, zapraszająco cofając się z framugi. Okrążył stojący tyłem do ściany fotel i opadł na nim z ciężkim, długim westchnieniem, rozkładając nogi i prostując ręce, ziewając i przeciągając się jak za pory świtu.
Mógł się tylko domyślać, kiedy ten nastąpi, tak samo jak mógł się jedynie domyślać obecnej godziny – pierwsza, druga, trzecia? – zegar skrył się w mroku, a jemu samemu nie paliło się do stawania na taborecie, by przytknąć nos do oszklonej tarczy.
Położył się spać tuż przed północą, a było już wyczuwalnie ciemniej - noc wkroczyła w swoje najpełniejsze stadium – nie potrafił jednak choćby w przybliżeniu określić ilości czasu spędzonej na śnie. Był wypoczęty – to fakt – ale w jego przypadku nie świadczyło to o potencjalnej długości snu.
Ze swoim rozszalałym zegarem biologicznym nie miał na to żadnej reguły - wszystko było dziełem przypadku lub czynników, o których istnieniu nawet nie miał pojęcia.
Raz wstawał wypoczęty (nie czując też senności aż do późnego wieczora) po czterech godzinach snu, za drugim razem, po tak samo długim śnie, był półprzytomny – szukając ratunku w „zaleconej ilości snu” – zaczął chodzić spać wcześniej, przesypiając osiem-dziewięć godzin. W efekcie był jeszcze bardziej zmęczony, do tego zniechęcił się nieustannym czekaniem na „unormowanie” się zegara biologicznego – poprawa nie nadchodziła, więc dał sobie spokój – raz jeszcze zwyciężyło jego niedbalstwo i niechęć do stałości. Jaki był sens się męczyć, skoro dzień w dzień i tak chodził jakby ktoś pogruchotał mu kostki, do tego z głową pulsującą tępawym bólem? Czekanie na poprawę przypominało mu religijne oczekiwanie nieba – tak więc umiłował się w zmęczeniu, tylko czasami – ale jednak – goszczonym przez rześkie, trzeźwe i wypoczęte dni. Podczas ostatniego dnia u specjalisty poprosił tylko o zalecenia - następnym razem zamierzał spytać o przyczyny. O wszystko, co mogło wpływać na sen i jego skutki, nie posiadał bowiem na ten temat żadnej fachowej wiedzy.
O ile nie miał pojęcia co do godziny, pamiętał który był dziś dzień. Dwa dni po urodzinach Dawida – dwudziesty trzeci październik.
Czuł już nerwowe oczekiwanie na śnieg, zimę i świąteczne ozdoby, ale przede wszystkim czekanie na to aż lekko gryzące, chłodnawe powietrze przeistoczy się w lodowaty wiatr. Czekał na widok zapominalskich - to o ciepłych czapkach - długimi minutami rozmasowujących swoje zmarznięte uszy.
Teraz po prostu siedział sobie w fotelu, pozwalając by ostatnie z myśli o sennym koszmarze i wywołanym przezeń orgazmie na kilka dni popadły w uśpienie. Czuł, że na obecny moment ta kwestia go przerasta - że musi uporać się z trawiącym go jeszcze wstydem i nieprzyjemną, rodzącą obawy dezorientacją. Bał się.
Po raz pierwszy poczuł, że jego erotyczne zamiłowanie do bólu - konsensualnego zadawania i doznawania - przeradza się w coś więcej. Do wyłączonego ze wszelkich skojarzeń i kontekstów fizycznego cierpienia samego w sobie dołączył temat śmierci, tak często kojarzonej przecież z bólem.
Przecedzał mętlik przeróżnych myśli, które wywołał u niego ów sen, uznając iż najlepiej jest najpierw poradzić sobie z negatywnymi skutkami, jakie zrodził. Kiedy ukoi myśli i pozbędzie wstydu, rzetelnie zajmie się całą sprawą. Odrzucał przy okazji wszystkie obiekty jego krótkich, losowych myśli zaraz po przebudzeniu się - tematy, o których pomyślał przelotnie, chcąc choćby przez chwilę nie gnębić się snem o kremacji.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości