18-11-2012, 17:45
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18-11-2012, 21:18 przez blackpepper.)
Szukasz siebie. Znajdujesz i uciekasz. Boisz się.
Był środek zimy, więc temperatura raczej nie sprzyjała wczesnym spacerom. Mimo to, o szóstej rano byłam już gotowa do drogi. Zamknęłam drzwi na klucz, żeby nikt nie ukradł mi męża i ruszyłam w stronę plaży. Lubiłam patrzeć na morze podczas wschodów słońca. Zdawało się być wtedy takie samotne i opuszczone. Ludziom nie chciało się przychodzić, rozmawiać, myśleć. Ważniejsze było śniadanie czy wyprawienie dzieci do szkoły. Dobra, może się nie znam, bo nie mam takich obowiązków… Ale czy aby nie powinniśmy dążyć do chociaż kilku chwil samotności dziennie? W końcu własne Ja POWINNO być najbardziej zaufaną nam osobą. Specjaliści twierdzą, że przeciętny człowiek jedynie w wannie znajduje czas do przebywania sam na sam ze sobą. Dziwne, prawda? Wręcz żałosne.
Plaża była pusta. Stanęłam kilka metrów od brzegu obserwując jak lodowata woda za wszelką cenę próbuje dosięgnąć moich trzewików.
- Dzisiaj nie. Mark pewnie by mnie okrzyczał, że nie dbam o zdrowie i jego nerwy – szepnęłam, po czym szybko cofnęłam się o kilka kroków do tyłu.
- Słucham? – zapytał jakiś męski głos.
- Co pan… - szybko odwróciłam głowę.
Ujrzałam starszego mężczyznę. Miał chyba lekki zarost… Więcej nie pamiętam.
- Przepraszam, że panią wystraszyłem. Naprawdę nie chciałem. W ramach rekompensaty, zapraszam na kubek herbaty .
- Nie mam w zwyczaju składać wizyt obcym ludziom – odparłam, po czym podążyłam w stronę wyjścia.
Nagle mężczyzna zaśmiał się i głośno krzyknął:
- Jakiej znowu wizyty? Ja nie mam domu.
Zatrzymałam się. To wyznanie naprawdę mocno mnie zaskoczyło. Zresztą tak jak cała ta sytuacja. Od kilku lat przychodziłam na plażę o tej samej porze i jeszcze nigdy nikogo tu nie spotkałam. No, może za wyjątkiem turystów, którym bardziej zależało na ładnym zdjęciu niż chwili zapomnienia. Ale ten tutaj raczej na takiego nie wyglądał.
- Jak to nie ma pan domu?
- W zasadzie, to mam… Ale taki prowizoryczny – odparł, wskazując palcem na tlące się w krzakach ognisko.
Uniosłam brwi ze zdziwieniem. Mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mieć złe zamiary. Wręcz przeciwnie. W jego oczach lśniły iskierki tęsknoty za drugim człowiekiem. To właśnie one zdecydowały o tym, że ostatecznie uległam.
Od ogniska biło przyjemne ciepło, które szybko zdołało rozmyć wszelkie moje wątpliwości. Nieznajomy wyciągnął z torby nadgryziony starością termos, nalał herbatę do nakrętki, zamoczył w niej herbatnika i tak „starannie przygotowany posiłek” położył na jednej z drewnianych ławeczek.
- Proszę, niech się pani częstuje.
Usiadłam, po czym ostrożnie wsadziłam ciastko do buzi. Było twarde, raniło podniebienie, ale nie chciałam sprawić mężczyźnie przykrości, więc posłałam mu lekki uśmiech.
- No więc jak się pan nazywa?
- Stan Goodwill.
- Jest pan bezdomny? Może mogłabym jakoś pomóc? – zapytałam, choć termos z herbatą raczej na pewno nie był wyznacznikiem braku zakwaterowania.
Stan usiadł na ławce naprzeciwko i głośno się zaśmiał.
- Nie jestem bezdomny. Wręcz przeciwnie. Jestem posiadaczem największego i najdroższego domu, jaki istnieje – świata.
To, co usłyszałam bardzo mnie zaciekawiło. Odłożyłam kubek na bok i uważając na ogień, delikatnie pochyliłam się w stronę rozmówcy.
- To znaczy… Co pan dokładnie robi?
- Tułam się w poszukiwaniu ludzi, którzy pomogą mi odkrywać siebie – odparł. – To dość egoistyczne, wiem. Ale dbam o nich, zawsze się odwdzięczam.
Wtedy przeszło mi przez głowę, że facet musiał po prostu uciec z zakładu psychiatrycznego. Świr. Nikt więcej. Pożałowałam swojej decyzji.
- Widzi pani, żona miała wypadek samochodowy. Wylądowała w szpitalu, miała wiele ciężkich obrażeń. Lekarze mówili, że nawet najmniejszy stres może doprowadzić do śmierci mojej Mercy. Nie posłuchałem. Zrobiłem jej awanturę. Po godzinie już nie żyła. Wówczas zdałem sobie sprawę, że nie wiem kim jestem. Uciekłem z pogrzebu. Długo przebywałem w samotności, ale niedawno doszedłem do wniosku, że bez innych ludzi nie będę w stanie dowiedzieć się nic oprócz tego, co już wiem.
To wyznanie sprawiło, że zmieniłam zdanie na temat Stana. Nie był wariatem.
- Cóż, na pewno jest pan po prostu człowiekiem. Człowiek często przegrywa z emocjami i to sprawia, że nie może ufać nawet samemu sobie. Tak nas stworzył Pan.
- Zawsze myślałem, że jestem skałą i że nic nie jest w stanie mnie wzruszyć… A okazało się, że jest wręcz odwrotnie. Moja impulsywność zabiła najdroższą mi osobę. Zagubiłem się. Nie wiem czy wciąż jestem tym, kim byłem i czy jest jeszcze czego szukać.
Podeszłam do mężczyzny, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy. Chciało mi się płakać, ale wiedziałam, że jeśli pozwolę sobie na uronienie choć jednej łzy, to nowo poznany całkowicie się załamie.
- Proszę pana, nigdy nie jest za późno. Cały czas jest pan istotą ludzką, a one zawsze mają duszę, charakter, osobowość... Teraz tylko pozostaje znaleźć wyjście z labiryntu swoich zachowań i zacząć na nowo żyć.
Stan spojrzał na mnie odrobinę pogodniejszym wzrokiem niż uprzednio. Na jego ustach pojawiło się nawet coś na kształt uśmiechu. Ukucnęłam, a następnie mocno ścisnęłam jego pooraną zmarszczkami dłoń.
- Kiedy miałam szesnaście lat zaszłam w ciążę. Mama kazała mi poddać się aborcji. Zgodziłam się. Teraz nie mogę mieć dzieci, podczas gdy mój mąż o nich marzy. Bardzo go kocham, ale mam dość patrzenia jak cierpi. Czy zgodzi się pan na moje towarzystwo?
Staruszek pokiwał głową i przytulił mnie do piersi. Wówczas poczułam, że nareszcie znalazłam osobę, która pomoże mi w wyborze właściwej drogi, wskaże właściwe zakręty, a także nie przywiąże się na tyle, by kiedyś płakać z mojego powodu.
Szybko pobiegłam do domu, spakowałam do sportowego plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i już miałam wychodzić, kiedy przypomniałam sobie o śpiącym na górze Marley’u. Po cichu weszłam do sypialni, po czym złożyłam na jego czole delikatny pocałunek.
- Kocham cię, nie szukaj mnie – szepnęłam.
***
- Więcej nie pamiętam – odparła pacjentka, kiedy pan psychiatra zapytał ją o wydarzenia z minionych lat.
- Jak to pani nie pamięta?
- Po prostu. Był, potem go nie było.
- No dobrze. Mąż czeka na panią na korytarzu – odparł lekarz i wyprowadził kobietę z sali.
Mężczyzna mocno uściskał żonę i wycałował niemal każdą część jej zmęczonej twarzy.
- Gdzieś ty się podziewała? Tak bardzo za tobą tęskniłem.
- Byłam tu i tam – odparła beznamiętnym głosem, po czym weszła z powrotem do sali i samowolnie zamknęła drzwi na klucz.
A zagadka termosu z herbatą pozostała nierozwiązana.
Był środek zimy, więc temperatura raczej nie sprzyjała wczesnym spacerom. Mimo to, o szóstej rano byłam już gotowa do drogi. Zamknęłam drzwi na klucz, żeby nikt nie ukradł mi męża i ruszyłam w stronę plaży. Lubiłam patrzeć na morze podczas wschodów słońca. Zdawało się być wtedy takie samotne i opuszczone. Ludziom nie chciało się przychodzić, rozmawiać, myśleć. Ważniejsze było śniadanie czy wyprawienie dzieci do szkoły. Dobra, może się nie znam, bo nie mam takich obowiązków… Ale czy aby nie powinniśmy dążyć do chociaż kilku chwil samotności dziennie? W końcu własne Ja POWINNO być najbardziej zaufaną nam osobą. Specjaliści twierdzą, że przeciętny człowiek jedynie w wannie znajduje czas do przebywania sam na sam ze sobą. Dziwne, prawda? Wręcz żałosne.
Plaża była pusta. Stanęłam kilka metrów od brzegu obserwując jak lodowata woda za wszelką cenę próbuje dosięgnąć moich trzewików.
- Dzisiaj nie. Mark pewnie by mnie okrzyczał, że nie dbam o zdrowie i jego nerwy – szepnęłam, po czym szybko cofnęłam się o kilka kroków do tyłu.
- Słucham? – zapytał jakiś męski głos.
- Co pan… - szybko odwróciłam głowę.
Ujrzałam starszego mężczyznę. Miał chyba lekki zarost… Więcej nie pamiętam.
- Przepraszam, że panią wystraszyłem. Naprawdę nie chciałem. W ramach rekompensaty, zapraszam na kubek herbaty .
- Nie mam w zwyczaju składać wizyt obcym ludziom – odparłam, po czym podążyłam w stronę wyjścia.
Nagle mężczyzna zaśmiał się i głośno krzyknął:
- Jakiej znowu wizyty? Ja nie mam domu.
Zatrzymałam się. To wyznanie naprawdę mocno mnie zaskoczyło. Zresztą tak jak cała ta sytuacja. Od kilku lat przychodziłam na plażę o tej samej porze i jeszcze nigdy nikogo tu nie spotkałam. No, może za wyjątkiem turystów, którym bardziej zależało na ładnym zdjęciu niż chwili zapomnienia. Ale ten tutaj raczej na takiego nie wyglądał.
- Jak to nie ma pan domu?
- W zasadzie, to mam… Ale taki prowizoryczny – odparł, wskazując palcem na tlące się w krzakach ognisko.
Uniosłam brwi ze zdziwieniem. Mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mieć złe zamiary. Wręcz przeciwnie. W jego oczach lśniły iskierki tęsknoty za drugim człowiekiem. To właśnie one zdecydowały o tym, że ostatecznie uległam.
Od ogniska biło przyjemne ciepło, które szybko zdołało rozmyć wszelkie moje wątpliwości. Nieznajomy wyciągnął z torby nadgryziony starością termos, nalał herbatę do nakrętki, zamoczył w niej herbatnika i tak „starannie przygotowany posiłek” położył na jednej z drewnianych ławeczek.
- Proszę, niech się pani częstuje.
Usiadłam, po czym ostrożnie wsadziłam ciastko do buzi. Było twarde, raniło podniebienie, ale nie chciałam sprawić mężczyźnie przykrości, więc posłałam mu lekki uśmiech.
- No więc jak się pan nazywa?
- Stan Goodwill.
- Jest pan bezdomny? Może mogłabym jakoś pomóc? – zapytałam, choć termos z herbatą raczej na pewno nie był wyznacznikiem braku zakwaterowania.
Stan usiadł na ławce naprzeciwko i głośno się zaśmiał.
- Nie jestem bezdomny. Wręcz przeciwnie. Jestem posiadaczem największego i najdroższego domu, jaki istnieje – świata.
To, co usłyszałam bardzo mnie zaciekawiło. Odłożyłam kubek na bok i uważając na ogień, delikatnie pochyliłam się w stronę rozmówcy.
- To znaczy… Co pan dokładnie robi?
- Tułam się w poszukiwaniu ludzi, którzy pomogą mi odkrywać siebie – odparł. – To dość egoistyczne, wiem. Ale dbam o nich, zawsze się odwdzięczam.
Wtedy przeszło mi przez głowę, że facet musiał po prostu uciec z zakładu psychiatrycznego. Świr. Nikt więcej. Pożałowałam swojej decyzji.
- Widzi pani, żona miała wypadek samochodowy. Wylądowała w szpitalu, miała wiele ciężkich obrażeń. Lekarze mówili, że nawet najmniejszy stres może doprowadzić do śmierci mojej Mercy. Nie posłuchałem. Zrobiłem jej awanturę. Po godzinie już nie żyła. Wówczas zdałem sobie sprawę, że nie wiem kim jestem. Uciekłem z pogrzebu. Długo przebywałem w samotności, ale niedawno doszedłem do wniosku, że bez innych ludzi nie będę w stanie dowiedzieć się nic oprócz tego, co już wiem.
To wyznanie sprawiło, że zmieniłam zdanie na temat Stana. Nie był wariatem.
- Cóż, na pewno jest pan po prostu człowiekiem. Człowiek często przegrywa z emocjami i to sprawia, że nie może ufać nawet samemu sobie. Tak nas stworzył Pan.
- Zawsze myślałem, że jestem skałą i że nic nie jest w stanie mnie wzruszyć… A okazało się, że jest wręcz odwrotnie. Moja impulsywność zabiła najdroższą mi osobę. Zagubiłem się. Nie wiem czy wciąż jestem tym, kim byłem i czy jest jeszcze czego szukać.
Podeszłam do mężczyzny, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy. Chciało mi się płakać, ale wiedziałam, że jeśli pozwolę sobie na uronienie choć jednej łzy, to nowo poznany całkowicie się załamie.
- Proszę pana, nigdy nie jest za późno. Cały czas jest pan istotą ludzką, a one zawsze mają duszę, charakter, osobowość... Teraz tylko pozostaje znaleźć wyjście z labiryntu swoich zachowań i zacząć na nowo żyć.
Stan spojrzał na mnie odrobinę pogodniejszym wzrokiem niż uprzednio. Na jego ustach pojawiło się nawet coś na kształt uśmiechu. Ukucnęłam, a następnie mocno ścisnęłam jego pooraną zmarszczkami dłoń.
- Kiedy miałam szesnaście lat zaszłam w ciążę. Mama kazała mi poddać się aborcji. Zgodziłam się. Teraz nie mogę mieć dzieci, podczas gdy mój mąż o nich marzy. Bardzo go kocham, ale mam dość patrzenia jak cierpi. Czy zgodzi się pan na moje towarzystwo?
Staruszek pokiwał głową i przytulił mnie do piersi. Wówczas poczułam, że nareszcie znalazłam osobę, która pomoże mi w wyborze właściwej drogi, wskaże właściwe zakręty, a także nie przywiąże się na tyle, by kiedyś płakać z mojego powodu.
Szybko pobiegłam do domu, spakowałam do sportowego plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i już miałam wychodzić, kiedy przypomniałam sobie o śpiącym na górze Marley’u. Po cichu weszłam do sypialni, po czym złożyłam na jego czole delikatny pocałunek.
- Kocham cię, nie szukaj mnie – szepnęłam.
***
- Więcej nie pamiętam – odparła pacjentka, kiedy pan psychiatra zapytał ją o wydarzenia z minionych lat.
- Jak to pani nie pamięta?
- Po prostu. Był, potem go nie było.
- No dobrze. Mąż czeka na panią na korytarzu – odparł lekarz i wyprowadził kobietę z sali.
Mężczyzna mocno uściskał żonę i wycałował niemal każdą część jej zmęczonej twarzy.
- Gdzieś ty się podziewała? Tak bardzo za tobą tęskniłem.
- Byłam tu i tam – odparła beznamiętnym głosem, po czym weszła z powrotem do sali i samowolnie zamknęła drzwi na klucz.
A zagadka termosu z herbatą pozostała nierozwiązana.
Pokój.