11-01-2012, 20:39
Witam
Jest to moje pierwsze opowiadanie które jak planuje będzie składać się z kilku kilkunastu części.
Poniżej daję wstęp roboczo nazwany rozdziałem pierwszym.
I & II to oznaczenia akapitów.
Gula - Rozdział Pierwszy.
I. Drzwi knajpy otworzyły się z hukiem wlewając do środka chłód zimowego wieczoru. Gruby mężczyzna za barem widząc to złapał się za swe opasłe brzuszysko, w myślach przeliczająca złote monety zostawione przez kolejnego klienta. Dzisiejszy wieczór doprawdy wróżył nie mały zysk, bowiem knajpa była wypełniona prawie po brzegi. W momencie gdy na progu pojawił się przybysz zapadła grobowa cisza, nawet melodia dotąd tak żywa nagle ucichła. Wszystko przez szaty które nosił na sobie nieznajomy były czarne jak noc a co najważniejsze zarezerwowane tylko dla potępionych. Na głowię miał zarzucony kaptur który całkowicie zasłaniał twarz pobudzając wyobraźnię zebranych. Kilka osób znajdujących się najbliżej wejścia postanowiło przenieść się w głąb sali ogrzać swoje płochliwe dusze przy wesoło tańczących iskierkach wielkiego paleniska. Przybysz nie zwrócił na to uwagi, dopiero po krótkiej chwili postanowił ruszyć do małego oddalonego od zgiełku stolika. Promienie księżyca wpadające przez otwarte drzwi malowały zgrozę na twarzach wieśniaków z których i tak większość postanowiła udać się na odpoczynek. Barman widząc co się dzieje w strachu przed utratą większej ilości klientów pospiesznie dał znak chłopcu siedzącemu nieopodal, by ten ponownie zaczął wygrywać skoczne melodie. Incydent trwający zaledwie kilka chwil całkowicie zburzył wcześniejszą atmosferę, przez co zostali już nieliczni klienci, zazwyczaj tylko ci którzy nie mieli wyboru, ze względu na stan w jakim się znajdowali czy też po prostu nie mając gdzie się podziać. Nieznajomy zajmował stolik w ciemnym rogu sali, z obrzydzeniem obserwował swój cel, tłustego barmana który próbował poprawić sobie humor obmacując jedną z dziewek. W głowie znów zaczynały wirować mu słowa przepowiedni: „Każdy popełniony grzech musi zostać odkupiony. Oto siedem grzechów głównych spłacanych przez siedem ciał pozbawionych nieśmiertelnej duszy... A każda z tych dusz splamiona zbrodnią”. Ocknął się po chwili dając znak ręką przywołujący barmana, niczym pasterz przywołuje owieczkę na rzeź.
- Witaj, co podać?. - spytał niepewnie.
- Gula – odparł szeptem, wyciągając otwartą dłoń w stronę tłustego barmana, jakby żądał zapłaty.
- Przepraszam ale nie... - tłumaczył barman starając się zajrzeć pod kaptur lecz nim zdążył dokończyć padł w przerażeniu na podłogę odruchowo starając się odczołgać jak najdalej.
- Gula, nikt nie uniknie swojego losu! Twoja dusza nie należy już do Ciebie grzeszniku. - Wypowiadając te słowa nieznajomy wstał, zsuwając kaptur z łysej głowy po czym spojrzał barmanowi prosto w oczy. To co ujrzał barman nie mogło być człowiekiem. Nikt nie odważył by się nazwać tego stworzeniem Bożym. Cała twarz jakby pogniła, z zaschniętymi kawałkami mięsa przywodzącymi na myśl odpadającą korę z drzew. Puste oczodoły ziejące bez graniczną czernią niczym wydłubane przez stado wściekłych wron. Uśmiech wykrzywiony, w straszliwym grymasie. Obraz tak masakryczny że sama śmierć nie przyjęłaby go przed swe oblicze.
- Proszę nie, mam rodzinę dzieci – barman łkał błagalnie cofając się ze strachu.
- W tej chwili prze.. prze...stań. Albo zaraz po..po... porozmawiamy sobie inaczej. - Nieznajomy przystanął zaciekawiony a zaplecza oberży wyłoniła się nikła postać trzymająca w ręku nóż do szlachtowania zwierzyny.
- Zabij go chłopcze zabij - dało się słyszeć głos barmana.
- Zabij go a obsypię Cię złotem. Będziesz bogaty.
- Dam ci tysiąc stuk złota - kontynuował.
Nieznajomy zignorował źródło piskliwego głosu i stanowczym krokiem zbliżał się do leżącego mężczyzny. Odpowiedź chłopca była błyskawiczna, jeśli tylko mu się uda może się wyrwać nie tylko z tej dziury, ale także wyjechać na wschód do wielkiego miasta na wodzie. Szybko doskoczył do nieznajomego próbując wymierzyć cios w szyje. Trafienie okazało się niecelne, przybysz zdążył wykonać zwinny unik chwilę przed tym jak ostrze noża ze świstem cięło powietrze. Pewny siebie napastnik z szałem w oczach starał się zadawać kolejne ciosy, lecz były one wymierzane na oślep przez co nie stanowiły żadnego zagrodzenia, dla zwinnego przeciwnika. Kilku klientów którzy pomimo niecodziennego zajścia odważyli się pozostać w oberży, z zachwytem obserwowało taniec rozmywającej się czerni z błyszczącym od światła księżyca nożem. Nieznajomy bardzo szybko znużył się pojedynkiem wymuszając na chłopcu kolejne niecelnie pchnięcie po czym złapał jego rękę łamiąc ją w łokciu. Pomieszczenie wypełnił przeraźliwy krzyk. Oszołomiony bólem napastnik próbował się cofać, nie spodziewając się że przybysz z taką zwinnością doskoczy do niego wymierzając celny cios w kolano, które pękło niczym spróchniała deska. Upadł na ziemie wyjąc się z bólu. To był dokładnie ten moment kiedy reszta podpitych klientów postanowiła opuścić oberżę w poszukiwaniu pomocy. Nieznajomy domyślił się że po takim incydencie nie pozostało mu wiele czasu, do pojawienia się gwardzistów. Nie chcąc tracić więcej cennego czasu podniósł nóż. Rozejrzał się dokładnie dookoła w poszukiwaniu swojej zdobyczy lecz ta zdążyła już opuścić karczmę, musiał się spieszyć. Dopadł do niego w biegu, po czym wymierzył silne kopnięcie. Karczmarz upadł twarzą w śnieg, przybysz pochylił się i mocnym szarpnięciem przewalił górę mięsna na plecy, po czym przyłożył sztylet do jego gardła. Barman starał się jeszcze coś powiedzieć, lecz ten z obłąkanym śmiechem cioł gardło niczym rzeźnik prosię. Doskonale wiedział co go teraz czeka musiał wyciąć serce nieszczęśnika, nie było to szczególnie trudne zadanie, lecz zważywszy na to że miał coraz mniej czasu. Musi się spieszyć. Zaciśniętą pięścią miażdżył żebra uderzając raz po raz z coraz większą furią, aż wreszcie przy pomocy noża udało mi się wyciąć życiodajny organ. Po skończonej robocie pospiesznie schował zdobycz do sakwy zawieszonej pod szatą, po czym wrócił do knajpy. Nie był pewien jak na to wszystko zareagują gwardziści nie żeby go to specjalnie obchodziło ale miał jeszcze kilka spraw do załatwienia w pobliskiej mieścinie, list gończy mógł pokrzyżować wszystkie plany. Jedyne co przychodziło mu do głowy to spalić wszystko. Długo się nie zastanawiającą pobiegł na zaplecze w poszukiwaniu przeróżnych łatwopalnych alkoholi. Szczęśliwym trafem nieboszczyk barman prowadził nie tylko oberżę, ale także był nielegalnym przemytnikiem świadczyły o tym beczki prochu pochowane na zapleczu. Wybiegł na dwór by wciągnąć ciało do środka po czym rozsypał proch po całej oberży. Po kilku minutach stał już z pochodnią w dłoni, z szaleńczym śmiechem podpalił pozostałości wieczornego tańca ze śmiercią. Jeszcze przez chwilę oglądał jak płonące języki zaczynają ogarniać dach, a wesołe iskierki wskakują tańcząc prosto w śnieg. Przywołało to stare wspomnienia kiedy to on kapitan gwardii królewskiej wraz z tysiącami żołnierzy oblegali niezdobyte Derii. Fortecę leżącą daleko na południu. Oblężenie trwało prawie dwa lata, ponieważ mury stanowiły przeszkodę nie do pokonania, dobrze zaopatrzone magazyny były wstanie dostarczać armii żywności na prawie pięć lat. Król Ergon dowodzący oblężeniem, nakazał przypuścić szaleńczy atak rozkazując swoim dowódcom mordować każdego kto dopuści się dezercji lub choćby pomyśli o odwrocie. Walki trwały wiele godzin niewielu wierzyło że taka taktyka ma prawo się powieść, ale tak się właśnie stało. Pomimo ogromnych strat miasto Derii uległo pod włócznią Ergona, ten zaś w w przypływie obłędu rozkazał spalić wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców. Krzyki dzieci i kobiet niesione przez wiatr, jeszcze przez długo dało się słyszeć w pobliskich wioskach. Nawet teraz pomimo iż minęło wiele lat, to nikt nie odważy się zbliżyć do Derii, nawet na zasięg wzroku. Trzask pękających belek na powrót przykuł jego uwagę, upuścił nóż przeklinając pod nosem po czym skierował się na zachód w poszukiwaniu miejsca na obóz.
II.Zima tego roku była wyjątkowo łagodna. Leniwie padający śnieg nie ograniczał widoczności, a leciutki wiatr na przeciw któremu przyszło podróżować nie spowalniał. Dobre kilkaset metrów temu postanowił zejść z głównej drogi w obawie przed gwardzistami którzy zapewne zmierzali do gospody. Powoli zaczynało świtać, uświadomił sobie że powinien czym prędzej znaleźć miejsce do odpoczynku. Nie byłby zadowolony spotykając ludzi na swojej drodze, bał się ich reakcji bo kolejne morderstwa osłabiły by jego duszę. Idąc ostatkiem sił przypominał sobie o jaskiniach przemytników. Pamięć i tym razem go nie myliła, bowiem po kilkunastu minutach marszu natknął się na opuszczoną grotę. Przy wejściu leżało kilka szkieletów zapewne należących niegdyś do przemytników. Nie zwracając uwagi na leżące truchło wszedł do środka. Wschodzące słońce z trudem oświetlało wnętrze jaskini. Na ścianach porozwieszane były pochodnie na ziemi walały się pozostałości po przemytnikach. Wśrodku jaskini znalazł dawno nie używane palenisko. Wyzwolenie duszy zawartej obecnie w sercu karczmiarza wymagało odpowiedniego rytuału, tak samo jak w przypadku kapłanów spożycia krwi ofiary. Ponieważ zamierzał się jeszcze przespać przed zmierzchem szybko zabrał się za kopiowanie wzorów z pergaminu na ziemię w jaskini. Po kilku godzinach był już gotów. Położył się wewnątrz magicznego kręgu, kilka razy nagryzł serce z różnych stron a resztki krwi rozchlapał pokrywając krąg i własne ciało. Pomimo iż robił to pierwszy raz opierając się wyłącznie na starożytnym skrypcie. Na efekt nie było trzeba długo czekać, symbole zaczęły palić, potworny głoś w jego głowie zdawał się krzyczeć ira ira IRA ból stawał się nie do zniesienia, świat zaczął wirować, w końcu organizm się poddał. Nieznajomy leżał nieprzytomny lecz jednego był pewien Ira go wzywa a on przybędzie.
Jest to moje pierwsze opowiadanie które jak planuje będzie składać się z kilku kilkunastu części.
Poniżej daję wstęp roboczo nazwany rozdziałem pierwszym.
I & II to oznaczenia akapitów.
Siedem Dusz
Patryk "Magiczny" W.
Patryk "Magiczny" W.
Gula - Rozdział Pierwszy.
I. Drzwi knajpy otworzyły się z hukiem wlewając do środka chłód zimowego wieczoru. Gruby mężczyzna za barem widząc to złapał się za swe opasłe brzuszysko, w myślach przeliczająca złote monety zostawione przez kolejnego klienta. Dzisiejszy wieczór doprawdy wróżył nie mały zysk, bowiem knajpa była wypełniona prawie po brzegi. W momencie gdy na progu pojawił się przybysz zapadła grobowa cisza, nawet melodia dotąd tak żywa nagle ucichła. Wszystko przez szaty które nosił na sobie nieznajomy były czarne jak noc a co najważniejsze zarezerwowane tylko dla potępionych. Na głowię miał zarzucony kaptur który całkowicie zasłaniał twarz pobudzając wyobraźnię zebranych. Kilka osób znajdujących się najbliżej wejścia postanowiło przenieść się w głąb sali ogrzać swoje płochliwe dusze przy wesoło tańczących iskierkach wielkiego paleniska. Przybysz nie zwrócił na to uwagi, dopiero po krótkiej chwili postanowił ruszyć do małego oddalonego od zgiełku stolika. Promienie księżyca wpadające przez otwarte drzwi malowały zgrozę na twarzach wieśniaków z których i tak większość postanowiła udać się na odpoczynek. Barman widząc co się dzieje w strachu przed utratą większej ilości klientów pospiesznie dał znak chłopcu siedzącemu nieopodal, by ten ponownie zaczął wygrywać skoczne melodie. Incydent trwający zaledwie kilka chwil całkowicie zburzył wcześniejszą atmosferę, przez co zostali już nieliczni klienci, zazwyczaj tylko ci którzy nie mieli wyboru, ze względu na stan w jakim się znajdowali czy też po prostu nie mając gdzie się podziać. Nieznajomy zajmował stolik w ciemnym rogu sali, z obrzydzeniem obserwował swój cel, tłustego barmana który próbował poprawić sobie humor obmacując jedną z dziewek. W głowie znów zaczynały wirować mu słowa przepowiedni: „Każdy popełniony grzech musi zostać odkupiony. Oto siedem grzechów głównych spłacanych przez siedem ciał pozbawionych nieśmiertelnej duszy... A każda z tych dusz splamiona zbrodnią”. Ocknął się po chwili dając znak ręką przywołujący barmana, niczym pasterz przywołuje owieczkę na rzeź.
- Witaj, co podać?. - spytał niepewnie.
- Gula – odparł szeptem, wyciągając otwartą dłoń w stronę tłustego barmana, jakby żądał zapłaty.
- Przepraszam ale nie... - tłumaczył barman starając się zajrzeć pod kaptur lecz nim zdążył dokończyć padł w przerażeniu na podłogę odruchowo starając się odczołgać jak najdalej.
- Gula, nikt nie uniknie swojego losu! Twoja dusza nie należy już do Ciebie grzeszniku. - Wypowiadając te słowa nieznajomy wstał, zsuwając kaptur z łysej głowy po czym spojrzał barmanowi prosto w oczy. To co ujrzał barman nie mogło być człowiekiem. Nikt nie odważył by się nazwać tego stworzeniem Bożym. Cała twarz jakby pogniła, z zaschniętymi kawałkami mięsa przywodzącymi na myśl odpadającą korę z drzew. Puste oczodoły ziejące bez graniczną czernią niczym wydłubane przez stado wściekłych wron. Uśmiech wykrzywiony, w straszliwym grymasie. Obraz tak masakryczny że sama śmierć nie przyjęłaby go przed swe oblicze.
- Proszę nie, mam rodzinę dzieci – barman łkał błagalnie cofając się ze strachu.
- W tej chwili prze.. prze...stań. Albo zaraz po..po... porozmawiamy sobie inaczej. - Nieznajomy przystanął zaciekawiony a zaplecza oberży wyłoniła się nikła postać trzymająca w ręku nóż do szlachtowania zwierzyny.
- Zabij go chłopcze zabij - dało się słyszeć głos barmana.
- Zabij go a obsypię Cię złotem. Będziesz bogaty.
- Dam ci tysiąc stuk złota - kontynuował.
Nieznajomy zignorował źródło piskliwego głosu i stanowczym krokiem zbliżał się do leżącego mężczyzny. Odpowiedź chłopca była błyskawiczna, jeśli tylko mu się uda może się wyrwać nie tylko z tej dziury, ale także wyjechać na wschód do wielkiego miasta na wodzie. Szybko doskoczył do nieznajomego próbując wymierzyć cios w szyje. Trafienie okazało się niecelne, przybysz zdążył wykonać zwinny unik chwilę przed tym jak ostrze noża ze świstem cięło powietrze. Pewny siebie napastnik z szałem w oczach starał się zadawać kolejne ciosy, lecz były one wymierzane na oślep przez co nie stanowiły żadnego zagrodzenia, dla zwinnego przeciwnika. Kilku klientów którzy pomimo niecodziennego zajścia odważyli się pozostać w oberży, z zachwytem obserwowało taniec rozmywającej się czerni z błyszczącym od światła księżyca nożem. Nieznajomy bardzo szybko znużył się pojedynkiem wymuszając na chłopcu kolejne niecelnie pchnięcie po czym złapał jego rękę łamiąc ją w łokciu. Pomieszczenie wypełnił przeraźliwy krzyk. Oszołomiony bólem napastnik próbował się cofać, nie spodziewając się że przybysz z taką zwinnością doskoczy do niego wymierzając celny cios w kolano, które pękło niczym spróchniała deska. Upadł na ziemie wyjąc się z bólu. To był dokładnie ten moment kiedy reszta podpitych klientów postanowiła opuścić oberżę w poszukiwaniu pomocy. Nieznajomy domyślił się że po takim incydencie nie pozostało mu wiele czasu, do pojawienia się gwardzistów. Nie chcąc tracić więcej cennego czasu podniósł nóż. Rozejrzał się dokładnie dookoła w poszukiwaniu swojej zdobyczy lecz ta zdążyła już opuścić karczmę, musiał się spieszyć. Dopadł do niego w biegu, po czym wymierzył silne kopnięcie. Karczmarz upadł twarzą w śnieg, przybysz pochylił się i mocnym szarpnięciem przewalił górę mięsna na plecy, po czym przyłożył sztylet do jego gardła. Barman starał się jeszcze coś powiedzieć, lecz ten z obłąkanym śmiechem cioł gardło niczym rzeźnik prosię. Doskonale wiedział co go teraz czeka musiał wyciąć serce nieszczęśnika, nie było to szczególnie trudne zadanie, lecz zważywszy na to że miał coraz mniej czasu. Musi się spieszyć. Zaciśniętą pięścią miażdżył żebra uderzając raz po raz z coraz większą furią, aż wreszcie przy pomocy noża udało mi się wyciąć życiodajny organ. Po skończonej robocie pospiesznie schował zdobycz do sakwy zawieszonej pod szatą, po czym wrócił do knajpy. Nie był pewien jak na to wszystko zareagują gwardziści nie żeby go to specjalnie obchodziło ale miał jeszcze kilka spraw do załatwienia w pobliskiej mieścinie, list gończy mógł pokrzyżować wszystkie plany. Jedyne co przychodziło mu do głowy to spalić wszystko. Długo się nie zastanawiającą pobiegł na zaplecze w poszukiwaniu przeróżnych łatwopalnych alkoholi. Szczęśliwym trafem nieboszczyk barman prowadził nie tylko oberżę, ale także był nielegalnym przemytnikiem świadczyły o tym beczki prochu pochowane na zapleczu. Wybiegł na dwór by wciągnąć ciało do środka po czym rozsypał proch po całej oberży. Po kilku minutach stał już z pochodnią w dłoni, z szaleńczym śmiechem podpalił pozostałości wieczornego tańca ze śmiercią. Jeszcze przez chwilę oglądał jak płonące języki zaczynają ogarniać dach, a wesołe iskierki wskakują tańcząc prosto w śnieg. Przywołało to stare wspomnienia kiedy to on kapitan gwardii królewskiej wraz z tysiącami żołnierzy oblegali niezdobyte Derii. Fortecę leżącą daleko na południu. Oblężenie trwało prawie dwa lata, ponieważ mury stanowiły przeszkodę nie do pokonania, dobrze zaopatrzone magazyny były wstanie dostarczać armii żywności na prawie pięć lat. Król Ergon dowodzący oblężeniem, nakazał przypuścić szaleńczy atak rozkazując swoim dowódcom mordować każdego kto dopuści się dezercji lub choćby pomyśli o odwrocie. Walki trwały wiele godzin niewielu wierzyło że taka taktyka ma prawo się powieść, ale tak się właśnie stało. Pomimo ogromnych strat miasto Derii uległo pod włócznią Ergona, ten zaś w w przypływie obłędu rozkazał spalić wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców. Krzyki dzieci i kobiet niesione przez wiatr, jeszcze przez długo dało się słyszeć w pobliskich wioskach. Nawet teraz pomimo iż minęło wiele lat, to nikt nie odważy się zbliżyć do Derii, nawet na zasięg wzroku. Trzask pękających belek na powrót przykuł jego uwagę, upuścił nóż przeklinając pod nosem po czym skierował się na zachód w poszukiwaniu miejsca na obóz.
II.Zima tego roku była wyjątkowo łagodna. Leniwie padający śnieg nie ograniczał widoczności, a leciutki wiatr na przeciw któremu przyszło podróżować nie spowalniał. Dobre kilkaset metrów temu postanowił zejść z głównej drogi w obawie przed gwardzistami którzy zapewne zmierzali do gospody. Powoli zaczynało świtać, uświadomił sobie że powinien czym prędzej znaleźć miejsce do odpoczynku. Nie byłby zadowolony spotykając ludzi na swojej drodze, bał się ich reakcji bo kolejne morderstwa osłabiły by jego duszę. Idąc ostatkiem sił przypominał sobie o jaskiniach przemytników. Pamięć i tym razem go nie myliła, bowiem po kilkunastu minutach marszu natknął się na opuszczoną grotę. Przy wejściu leżało kilka szkieletów zapewne należących niegdyś do przemytników. Nie zwracając uwagi na leżące truchło wszedł do środka. Wschodzące słońce z trudem oświetlało wnętrze jaskini. Na ścianach porozwieszane były pochodnie na ziemi walały się pozostałości po przemytnikach. Wśrodku jaskini znalazł dawno nie używane palenisko. Wyzwolenie duszy zawartej obecnie w sercu karczmiarza wymagało odpowiedniego rytuału, tak samo jak w przypadku kapłanów spożycia krwi ofiary. Ponieważ zamierzał się jeszcze przespać przed zmierzchem szybko zabrał się za kopiowanie wzorów z pergaminu na ziemię w jaskini. Po kilku godzinach był już gotów. Położył się wewnątrz magicznego kręgu, kilka razy nagryzł serce z różnych stron a resztki krwi rozchlapał pokrywając krąg i własne ciało. Pomimo iż robił to pierwszy raz opierając się wyłącznie na starożytnym skrypcie. Na efekt nie było trzeba długo czekać, symbole zaczęły palić, potworny głoś w jego głowie zdawał się krzyczeć ira ira IRA ból stawał się nie do zniesienia, świat zaczął wirować, w końcu organizm się poddał. Nieznajomy leżał nieprzytomny lecz jednego był pewien Ira go wzywa a on przybędzie.