Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pomiędzy światłem i cieniem
#1
Yo.
Jakiś czas temu było sobie w internecie forumowe RPG, rozpadło się, yadda, yadda, yadda. To opowiadanie miało nakreślić jakiś porządnych antagonistów. Jest jeszcze parę części, ale ciekaw jestem reakcji na pojedyńcze, dlatego wrzucam jedną. Zachęcam do komentowania, mam nadzieję że się podoba i w ogóle. Peace.


***

Było ich dwóch. Tylko dwóch. Nieśpiesznie maszerowali po prowadzącym przez las wydeptanym trakcie. Nie rozglądali się na boki, nie zastanawiali się w którą stronę iść. Łatwo było poznać że mają jakiś cel.
- Jak myślisz, będzie tam? - spytał niższy. Miał długie, związane w kitkę blond włosy i niebieskie oczy. Jego długą, urodziwą twarz szpeciła szrama, przechodząca od brwi aż do policzka. Spod sięgającego do kolan wytartego płaszcza widać było połyskujący w słońcu napierśnik. Na nogach miał czarne wysokie buty ze srebrnymi klamrami. Na pierwszy rzut oka wyglądały na znoszone, jednak były utrzymane w świetnym stanie. U jego lewego boku kołysała się przypięta do pasa szabla, z prawej strony wisiał niemal pusty bukłak.
- Musi być - odparł drugi. U niego twarz wraz z szyją były ukryte pod bandażami, jednakze dało się dostrzec kilka brązowych kosmyków włosów, wystających tu i ówdzie. Miał intensywnie zielone oczy, skupiające uwage patrzących na niego. Może dlatego że były jedynym fragmentem twarzy widocznym spod bandaży. Ubrany był w długą, jasnoczerwoną szatę, niemal całkowicie zapiętą, zaś na głowie nosił kapelusz z wąskim rondem. Buty były zwyczajne, brązowe z niskim obcasem. Jedynym wyróżniającym się akcentem, był srebrny pierścień na jego palcu. Palcu świadczącym o bardzo bladej karnacji podróżnika.
- Musi. - powtórzył. - Współrzędne jakie otrzymaliśmy są aż za dokładne. Zresztą jak go nie będzie, sprawdzimy jeszcze raz.
- W sumie na co mu on? - uśmiechnął się blondyn. - To jak walczyć ze szczurem używając miecza. I tak i tak wygrasz, może tylko sińca mniej będzie.
Zabandażowany wzruszył ramionami, wyraźnie pokazując że nie ma ochoty konsultować się w tej materii z towarzyszem. Ów niezrażony kontynuował.
- Nie wiem też po co wysyłać nas razem. Przecież sam bym sobie poradził, a i ty... - zerknął na współtowarzysza i kontynuował - nie miałbyś większych problemów.
Skinięcie głową.
- W każdym razie, niedługo powinniśmy być na miejscu! - oświadczył radośnie młodzieniec - Wtedy wystarczy znaleść tego całego Argrana i przekonac go do naszej sprawy!
- Oby.
- Hej! Wy dwaj! - usłyszeli za sobą. Zatrzymali się i obrócili niemal jednocześnie. W ich stronę maszerowała powoli młoda kobieta, odziana w napierśnik na którym wygrawerowany był znak słońca z płomieniem w środku. Pzez ramię miała przewieszony solidny skórzany pas. Naramienniki, nałokietniki i rękawice były na swoich miejscach, jednak dolna połowa zbroi została zastąpiona przez spodnie i solidne wojskowe buty. Była ładna - krótkie blond włosy, owalna twarz i jasnozielone oczy, ocienione długimi rzęsami, stanowiły urocze połączenie. W jej postawie nie znać było lęku, ani cienia niepewności. Do tego wędrowała samotnie - chyba że jej kompani ukryli się w krzakach czekając na sygnał. Co było raczej wątpliwe.
- Niegasnące Słońce - wyszeptał niższy w stronę kompana. - To może być zabawne.
- Kim jesteście i co tu robicie? - zapytała ostro kobieta, zbliżając się do nich.
- A cóż to się stało? - odpowiedział wojownik, udając zdziwienie. - Od kiedy to paladyni rzucają się na podróżnych, zamiast im pomagać?
- Ten teren podlega jurysdykcji zakonu Niegasnącego Słońca! Podajcie powody swojego przybycia, lub zawróćcie!
- Jest i trzecia opcja - odrzekł butnie blondwłosy. - Dojdziemy tam gdzie chcieliśmy, a Zakon będzie miał o jedną wojowniczkę mniej!
- Stawaj więc! - krzyknęła paladynka. - Zapłacisz dziś za swą dumę!
- Cóż - mężczyzna odwrócił sie teatralnie do towarzysza i wzruszył ramionami. - Nie każdej walki da się uniknąć, jak widać.
Ów popatrzył na niego bez słowa, po czym niemal niedostrzegalnie skinął głową. Blondyn uśmiechnął się, po czym spojrzał na wojowniczkę, wyraźnie nań czekającą.
- Zapomniałbym. Nazywam się Rinir. Przekaż swoim bogom kto cię zabił. - powiedział powoli.
Zielonooka wyciągnęła jednoręczny miecz, z pochwy przewieszonej za plecami, po czym zakręciła nim krótkiego młyńca i stanęła w pozycji bojowej. Jej przeciwnik pokręcił głową, po czym zaczął nieśpiesznie iść w jej stronę. Położył dłoń na rękojeści.
- Przykro mi - powiedział - ale jednak nie jestem w nastroju do zabawy.

Bezwolne ciało wojowniczki upadło na kolana. Jej oczy zmętniały. Miecz wypadł jej z rąk.
Zwycięzca pojedynku podszedł doń powoli. Przyjrzał się uważnie zakrwawionej szyi wojowniczki. Przejechał palcem po wykonanym przed chwilą cięciu.
- Psiakrew! Musiałem popełnić jakiś błąd! Patrz Dnaar, na skórze się trzyma, a nie odpadła.
Zaklął paskudnie. Po czym złapał trupa za włosy i silnym ruchem ręki oderwał głowę, którą wyrzucił w krzaki. Plama krwii powiększała się.
- No cóż - rozpromienił się Rinir, tknięty nową myślą. - Może jej sakiewka pozwoli mi zapomnieć! Zobaczmy...
- Szybciej - rzucił zabandażowany. - Chcę dotrzeć do Lirele przed zmrokiem i mieć już to za sobą.
- Czekaj, czekaj! - odpowiedział jego kompan, wyjmując z sakiewki zapieczętowany list. - Chyba znalazłem coś ciekawego! - Przyjrzał się pieczęci - Chroniony czymś chyba...
- Chodź. Gdy dojdziemy do miasta, złamię czar i dowiemy się czego to dotyczy. Zostały nam jeszcze jakieś dwie godziny drogi.
- Dobra już, dobra. - zamamrotał Rinir, po czym wytarł szablę w ubranie paladynki. Kiedy odchodził, powiedział jeszcze słowa, mające jej służyć za epitafium.
- Jakie życie, taka śmierć.
Odpowiedz
#2
materii - słowo za nowoczesne jak na tamte czasu.

Cytat:- Stawaj więc! - krzyknęła paladynka. - Zapłacisz dziś za swą dumę!

duma nie pasuje do tego zdania.




Fajny fragment. Podobają mi się zwłaszcza opisy i charakter bohaterów.

Co do Fabuły to nie ma żadnej bo: idą - zabijają - idą dalej.

Pozdrawiam Smile
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#3
Od razu mówię, że na kwestiach technicznych typu błędy i tym podobne nie znam się wcale, dlatego opinia moja będzie czysto subiektywna, z pozowanymi oznakami profesjonalizmu.

Zacznijmy od stylu, który szczerze mówiąc nie podoba mi się zbytnio, wydaje się jakiś suchy, mało porywający. Opisy są w moim odczuciu zbyt techniczne, nieco toporne, pozbawione plastyczności. Dialogi, jak dialogi i w sumie tyle na ich temat jestem w stanie powiedzieć. Fabuła... Troszkę mało tego tekstu, żeby mówić o fabule, więc ten punkt pominę. Co się zaś tyczy ogólnego wrażenia... To powiem, że bardzo brakuje tutaj emocji. Bohaterowie to takie kukiełki, robią coś, mówią, walczą, ale czytelnikowi (przynajmniej mnie) są zupełnie obojętni. Nie wywołują żadnych odczuć, niczego. Sami także zdają się nie posiadać czegoś takiego jak uczucia... są po prostu płascy... (ech i kto to mówi)
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#4
Iii... jednak macie rację, fragment jest za krótki, zignorować zapewnienia o reakcji, kolejna część:

***

Liriele odpoczywało. Nadeszła godzina odpowiednia na zamknięcie sklepów i udanie się do karczmy "U Brutusa". Była to jedyna karczma w mieście, jednak jakość większości produktów była w niej bardzo wysoka. Trochę dlatego że nikomu nie zależało na złej jakości piwa po pracy, trochę dlatego że Brutus był bardzo dobry w swoim fachu. Czyli w przyrządzaniu mięsa na różne sposoby. Niegdyś był rzeźnikiem, jednak kiedy postanowił odejść, zamiast żyć dostatnio za zarobione pieniądze, nabył miejscową karczmę i nadał jej nową jakość. Pytany dlaczego, odpowiadał że lubi rozmawiać z ludźmi. Pytający wzruszali ramionami.
Jednak w czasie w którym prowadził karczmę, nauczył się, że z niektórymi lepiej nie rozmawiać. I właśnie tacy weszli teraz do jego karczmy. Było ich dwóch.
Niższy wyglądał na awanturnika. Jego napierśnik aż błyszczał, co mogło wskazywać na nowicjusza, który więcej czyści sprzęt niż walczy. Brutus odrzucił jednak tę możliwość. W oczach młodziaka widać było pewność siebie i gotowość do zwady. Szrama na jego twarzy również świadczyła o tym że posmakował on ostrza. Jego ubranie, choc znoszone, było wysokiej klasy.
Drugi wyglądał gorzej. Jego twarz była cała owinięta bandażami, tak dokładnie, że na pierwszy rzut oka wyglądała jak pusta biała przestrzeń. Jednak w tej przestrzeni łatwo można było zauważyć hipnotyzująco zielone oczy przybysza. Ocieniający twarz kapelusz był wymiętoszony i zakurzony. Luźna czerwona szata wskazywała na profesje związaną z magią. Wprawne oko karczmarza zdołało również dostrzec srebrny pierścień na jednym z bladych palców. - On raczej wiele tu nie zostawi - pomyślał.
Oboje skierowali się w jego stronę, bez żadnego zastanowienia. Brutusowi przebiegły ciarki po plecach. Był postawnym mężczyzną, a w środku było wiele osób gotowych do ochrony jego osoby przed dwójką nieznanych przybyszów, ale wyczuł że w razie kłopotów z tą dwójką może nie mieć znaczenia.
- Kufel piwa - powiedział bezceremonialnie awanturnik. - Na dobry początek.

Upłynęło trochę czasu. Przed Rinirem na stole stały dwa puste kufle, oraz talerz z resztką potrawki. Dnaar nie zamówił nic. Nie poruszył się od momentu w którym usiadł. Reszta bywalców przyzwyczaiła się już do ich obecności, rezygnując z rozmowy na ich temat, na rzecz innych rozrywek, jak gra w karty, czy w kości. Brutus z ulgą pomyślał że przeczucie go zawiodło - ta dwójka najwyraźniej nie zamierzała sprawiać problemów. Ten młody dorzucił hojny napiwek, w zupełności rekompensujący zachowanie jego towarzysza. Teraz myślał o nich niemalże z sympatią - ot podróżnicy, którzy przyszli tu w drodze do czegoś większego. Ech, takie życie...
Rinir przeciągnął się i ziewnął. Pochylił się do towarzysza i szepnął coś, ten skinął głową. Wstał wolno od stołu, poprawił szablę i ruszył ku Brutusowi.
- No panie karczmarzu, wszystko na złoty medal! Piwo niczym krasnoludzkie, chleb świeżutki, a i sama potrawka idealna! Ot, znać że kuchmistrz fach swój lubi.
- A dziękuje, dziękuje, sam mięso przygotowywałem, zaraz kucharzowi przekaże wyrazy uszanowania - odpowiedział serdecznie Brutus.
- Może za chwilę. W gruncie rzeczy jestem tu w pewnej sprawie. - głos podróżnika zmienił się. Z radosnego, lekko podchmielonego tonu przeszedł w poważne brzmienie. - Chcę zobaczyć się z Argranem.
Brutus otworzył szerzej oczy.
- Tak, z Argranem. Bohaterem walki w Świszczących Górach. Wiem że tu jest. Mam dla niego propozycję.
- On nie chce rozmawiać z tobą. - powiedział wolno Brutus. - Dobrze mi płaci za święty spokój.
- O to chodzi - uśmiechnął się blondyn. - W takim razie zapłacę lepiej.
Wyciągnął sakiewkę, która jeszcze niedawno należała do paladynki i położył ją na blacie. Widać było że jest pełna. Brutus zawahał się przez chwilę.
- Jestem jego przyjacielem - powiedział gładko podróżnik - Złożę mu tylko ofertę i wysłucham co mi powie. W imię starych czasów. A potem sobie pójdę.
Na czole Brutusa pojawiła się kropla potu. W barze zamarły rozmowy. Kilku gości zaczęło podnosić się z krzeseł. Brutus mimowolnie spojrzał na stolik, przy którym przed chwilą siedział półelf.
Zobaczył wbijające się w niego zielone oczy. Wiedział co musi zrobić.
- Pokój siódmy - powiedział cicho. - Zastukaj trzy razy.
Półelf uśmiechnął się i poszedł na górę. Atmosfera uspokoiła się. Dnaar ruszył głową, wracając do pozycji, którą przybrał kiedy usiadł.
Te dwa ruchy głową były jego jedyną aktywnością w tym czasie.
Odpowiedz
#5
Cytat:Była to jedyna karczma w mieście, jednak jakość większości produktów była w niej bardzo wysoka. Trochę dlatego że nikomu nie zależało na złej jakości piwa po pracy, trochę dlatego że Brutus był bardzo dobry w swoim fachu. Niegdyś był rzeźnikiem, jednak kiedy postanowił odejść, zamiast żyć dostatnio za zarobione pieniądze, nabył miejscową karczmę i nadał jej nową jakość.

"Być" w każdym zdaniu, a poza tym produktów była w niej bardzo wysoka. - brzmi przynajmniej dziwnie.

Cytat:Trochę dlatego że nikomu nie zależało na złej jakości piwa po pracy,

Jakoś nie wiem jakie to ma znaczenie, bo skoro była to jedyna karczma w mieście, to ludkowie raczej do konkrecji nie pójdą.

Cytat:W oczach młodziaka widać było pewność siebie i gotowość do zwady. Szrama na jego twarzy również świadczyła o tym że posmakował on ostrza. Jego ubranie, choc znoszone, było wysokiej klasy.
Drugi wyglądał gorzej. Jego twarz była cała owinięta bandażami, tak dokładnie, że na pierwszy rzut oka wyglądała jak pusta biała przestrzeń. Jednak w tej przestrzeni łatwo można było zauważyć hipnotyzująco zielone oczy przybysza. Ocieniający twarz kapelusz był wymiętoszony i zakurzony.

Tak jak wyżej. Za dużo tego 'Być"



Cytat:Był postawnym mężczyzną, a w środku było wiele osób gotowych do ochrony jego osoby przed dwójką nieznanych przybyszów, ale wyczuł że w razie kłopotów z tą dwójką może nie mieć znaczenia.

Wiesz już co.


Zdecydowanie nadużywasz czasownika "być". Powtórzenia tego wyrazu przewijają się niemal przez cały, krótki fragment, a przecież tal łatwo można go czymś zastąpić...
W sumie zaciekawiła mnie końcówka. I jak na moje nie wprawne oko wydała się też nieco lepiej napisana.
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#6
Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy to opis po opisie.

Pierwsze opowiadanie przedstawienie dwóch bohaterów. Drugie opowiadanie przedstawienie dwóch bohaterów, pomimo iż to ciąg dalszy.

Wracając do drugiego opka. Dwa akapity i każdy sprawia wrażenie jakby był pisany przez dwie różne osoby. Kandara ma rację odnośnie wyższego poziomu drugiego akapitu.

Cytat:Był postawnym mężczyzną, a w środku było wiele osób gotowych do ochrony jego osoby przed dwójką nieznanych przybyszów, ale wyczuł że w razie kłopotów z tą dwójką może nie mieć znaczenia.

zdanie, a raczej jego końcówka strasznie zamotana.
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#7
Pierwszy fragment:
Cytat:Było ich dwóch. Tylko dwóch.[czad, ale na pewno tylko dwóch?] Nieśpiesznie maszerowali po prowadzącym przez las wydeptanym trakcie. Nie rozglądali się na boki, nie zastanawiali się w którą stronę iść. Łatwo było poznać[,] że mają jakiś[zbędne jakiś] cel.
- Jak myślisz, będzie tam? - spytał niższy. [wydaje mi się, że możesz do od akapity nowego dać]Miał długie, związane w kitkę blond włosy i niebieskie oczy. Jego długą, urodziwą twarz szpeciła szrama,[zbędny przecinek] przechodząca od brwi[za to tu chyba powinien być] aż do policzka. Spod sięgającego do[zbędne do] kolan wytartego płaszcza widać było połyskujący w słońcu napierśnik[skoro szli przez las, to wydaje mi się, że powinien panować tam w sumie półmrok, ale może jakiś rzadki ten las]. Na nogach miał czarne wysokie buty ze srebrnymi klamrami. Na pierwszy rzut oka wyglądały na znoszone, jednak były utrzymane w świetnym stanie. U jego lewego boku kołysała się przypięta do pasa szabla, z prawej strony wisiał niemal pusty bukłak.
- Musi być - odparł drugi. [nowy akapit]U niego twarz wraz z szyją były ukryte pod bandażami, jednak[ż]e dało się dostrzec kilka brązowych kosmyków włosów,[chiba zbędny przecinek] wystających tu i ówdzie. Miał intensywnie zielone oczy, skupiające uwage[ogonek] patrzących na niego[jak już to na NIM, ale ogólnie średnio mi to zdanie brzmi]. Może dlatego że były jedynym fragmentem twarzy widocznym spod bandaży[synonimem byś walnął]. Ubrany był w długą, jasnoczerwoną szatę, niemal całkowicie zapiętą, zaś na głowie nosił kapelusz z wąskim rondem. Buty były zwyczajne, brązowe z niskim obcasem. Jedynym wyróżniającym się akcentem, był srebrny pierścień na jego palcu. Palcu świadczącym o bardzo bladej karnacji podróżnika. 
- Musi.[zbędna kropka, jak nie wiesz jak się dialogi pisze, to polecam Kącik Literata] - powtórzył. - Współrzędne jakie otrzymaliśmy są aż za dokładne. Zresztą jak go nie będzie, sprawdzimy jeszcze raz.[co sprawdzą jeszcze raz? Miejsce, do którego idą, czy współrzędne? W sumie obie opcje są głupie, można to zrobić od razu i być pewnym...]
- W sumie na co mu on? - uśmiechnął się blondyn. - To jak walczyć ze szczurem używając miecza. I tak i tak wygrasz, może tylko sińca mniej będzie.[szczur sińców nie robi, raczej ugryzie Big Grin]
Zabandażowany wzruszył ramionami, wyraźnie pokazując[przecinki przed „że” są lekko oczywistą sprawą, wiesz?] że nie ma ochoty konsultować się w tej materii z towarzyszem. Ów niezrażony kontynuował.
- Nie wiem też po co wysyłać nas razem. Przecież sam bym sobie poradził, a i ty... - zerknął na współtowarzysza i kontynuował - nie miałbyś większych problemów.
Skinięcie głową.
- W każdym razie, niedługo powinniśmy być na miejscu! - oświadczył radośnie młodzieniec - Wtedy wystarczy znaleść[znaleźć!] tego całego Argrana i przekonac[literówka] go do naszej sprawy!
- Oby.
- Hej! Wy dwaj! - usłyszeli za sobą. Zatrzymali się i obrócili niemal jednocześnie. W ich stronę maszerowała powoli młoda kobieta, odziana w napierśnik na którym wygrawerowany był znak słońca z płomieniem w środku. Pzez[nie za dużo tych literówek?] ramię miała przewieszony solidny skórzany pas. Naramienniki, nałokietniki i rękawice były na swoich miejscach, jednak dolna połowa zbroi została zastąpiona przez spodnie i solidne wojskowe buty. Była ładna - krótkie blond włosy, owalna twarz i jasnozielone oczy, ocienione długimi rzęsami, stanowiły urocze połączenie. W jej postawie nie znać było lęku, ani cienia niepewności. Do tego wędrowała samotnie - chyba że jej kompani ukryli się w krzakach czekając na sygnał. Co było raczej wątpliwe.
- Niegasnące Słońce - wyszeptał niższy w stronę kompana. - To może być zabawne.
- Kim jesteście i co tu robicie? - zapytała ostro kobieta, zbliżając się do nich. 
- A cóż to się stało? - odpowiedział wojownik, udając zdziwienie. - Od kiedy to paladyni rzucają się na podróżnych, zamiast im pomagać?
- Ten teren podlega jurysdykcji zakonu Niegasnącego Słońca! Podajcie powody swojego przybycia,[przed lub nie stawiamy przecinków] lub zawróćcie!
- Jest i trzecia opcja - odrzekł butnie blondwłosy.[to chyba osobno, ale nie jestem pewien] - Dojdziemy tam[,] gdzie chcieliśmy, a Zakon będzie miał o jedną wojowniczkę mniej!
- Stawaj więc! - krzyknęła paladynka. - Zapłacisz dziś za swą dumę![za swą butę prędzej]
- Cóż – [Kącik literata, nie umiesz zapisywać dialogów, robisz to losowo]mężczyzna odwrócił sie[KOLEJNA, czytamy tekst przed wrzuceniem] teatralnie do towarzysza i wzruszył ramionami. - Nie każdej walki da się uniknąć, jak widać. 
Ów popatrzył na niego bez słowa, po czym niemal niedostrzegalnie skinął głową. Blondyn uśmiechnął się, po czym spojrzał na wojowniczkę, wyraźnie nań czekającą. 
- Zapomniałbym. Nazywam się Rinir. Przekaż swoim bogom[,] kto cię zabił. - powiedział powoli.
Zielonooka wyciągnęła jednoręczny miecz, z pochwy przewieszonej za plecami, po czym zakręciła nim krótkiego młyńca i stanęła w pozycji bojowej. Jej przeciwnik pokręcił głową, po czym zaczął nieśpiesznie iść w jej stronę. Położył dłoń na rękojeści.
- Przykro mi - powiedział - ale jednak nie jestem w nastroju do zabawy.

Bezwolne ciało wojowniczki upadło na kolana. Jej oczy zmętniały. Miecz wypadł jej z rąk.
Zwycięzca pojedynku podszedł doń powoli. Przyjrzał się uważnie zakrwawionej szyi wojowniczki. Przejechał palcem po wykonanym przed chwilą cięciu. 
- Psiakrew! Musiałem popełnić jakiś błąd! Patrz Dnaar, na skórze się trzyma, a nie odpadła. [jeśli głowa by się na samej skórze trzymała, to raczej by i tak zwisała, a on po miejscu cięcia palcem jedzie? Trochę nie bardzo. W ogóle bardzo niefajnie uniknąłeś opisy walki...]
Zaklął paskudnie. Po czym złapał trupa za włosy i silnym ruchem ręki oderwał głowę, którą wyrzucił w krzaki. Plama krwii[?!] powiększała się.
- No cóż - rozpromienił się Rinir, tknięty nową myślą. - Może jej sakiewka pozwoli mi zapomnieć! Zobaczmy...
- Szybciej - rzucił zabandażowany. - Chcę dotrzeć do Lirele przed zmrokiem i mieć już to[to już] za sobą.
- Czekaj, czekaj! - odpowiedział jego kompan, wyjmując z sakiewki zapieczętowany list. - Chyba znalazłem coś ciekawego! - Przyjrzał się pieczęci - Chroniony czymś chyba...
- Chodź. Gdy dojdziemy do miasta, złamię czar i dowiemy się czego to dotyczy. Zostały nam jeszcze jakieś dwie godziny drogi.
- Dobra już, dobra. - zamamrotał Rinir, po czym wytarł szablę w ubranie paladynki. Kiedy odchodził, powiedział jeszcze słowa, mające jej służyć za epitafium.[epitafium to napis na nagrobku albo utwór upamiętniający zmarłego, więc nie wiem, czy można to tu zastosować]
- Jakie życie, taka śmierć.

Opowiadanie jest słabe, przynajmniej ta część. Sporo błędów, zdania szkolne, opisy suche, nieumiejętnie wplecione w fabułę. O bohaterach wiemy tylko jak wyglądali, czyli niewiele. Na fabułę za krótki fragment, więc później się wypowiem. Musisz popracować na stylem, bo jest nijaki, nad opisami, żeby były żywe, nad dialogami, żeby jakoś brzmiały, bo te Twoje są takie se, niby nie źle, ale szału nie ma. A i taka liczba literówek świadczy o tym, że niezbyt wiele razy sprawdzałeś tekst, a to źle...

4/10
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#8
***


Puknięcie.
Drugie.
Trzecie.
Cisza.
- Argran - powiedział miękko Rinir. - Wiem że tam jesteś.
- Tak? - odpowiedział głos zza drzwi. - A wiesz że nie obchodzi mnie z czym przychodzisz? Wiesz że jestem gotów by wysadzić tą karczmę w cholerę przy najmniejszej groźbie? Wiesz że powinieneś...
- Pomińmy retorykę. Przyszedłem złożyć ci propozycje - ton Rinira przeszedł w twarde brzmienie - Wysłuchasz jej i dasz mi odpowiedź.
- To jedna z tych propozycji nie do odrzucenia? - zapytał chrapliwie głos.
- Tak się składa że nie. To jedna z tych propozycji które możesz odrzucić, bez żadnych konsekwencji. Prawdopodobnie będziesz tego żałować, ale możesz.
- Intrygujące. Musisz być pewny swoich szans. - odpowiedział głos po chwili ciszy. - A zatem zrobimy tak. Jeżeli twoja historia mnie zainteresuje, wówczas i tylko wówczas pozwolę ci wyjść. Jeżeli nie... - urwał, przekręcając klucz w zamku. - To nie.
- Jestem pewien swoich szans.- stwierdził blondyn, cicho wchodząc przez uchylone drzwi. - Bogowie, ale tu cuchnie. Coś tu umarło? - teatralnym gestem przyłożył rękę do nosa.
- To ty przyszedłeś do mnie. Będzie tu cuchnąć, a ty to zignorujesz. - odpowiedział Argran. - Okna też będą zasłonięte.
Podróżnik nie skomentował, preferując rozejrzenie się po pokoju. Odrobina światła, wpadająca do pokoju przez nieszczelnie zasłonięte okna pozwoliła mu zobaczyć postać, będącą celem podróży. Wysokiego, wychudzonego, nieogolonego i bardzo, bardzo śmierdzącego osobnika. Zastanowił się, czy to na pewno o niego chodzi. - Wszystko wyjdzie w rozmowie - pomyślał.
- Zacznijmy od tego co wiem. - rzekł blondyn po chwili, siadając na fotelu. - Jesteś Argran L'Kerthe, znany szerzej jako Czerwona Śmierć. Masz czterdzieści dziewięć lat. Twój talent taktyczny ujawnił się w Świszczących Górach. W czasie trwającej niemal pół roku walki wraz z małą grupka ludzi zmniejszyłeś rozmiar armii wroga o połowę. Do stu pięćdziesięciu. O ile się orientuje, bawiłeś się między innymi w wilcze doły, kontrolowane lawiny, te rzeczy. Oraz rozpruwałeś wrogów, by ich jeszcze ciepła krew zabarwiła teren na czerwono. Po tym poznawano że to twoja robota. Nie da się ukryć, ciekawa taktyka - rzekł z uprzejmym uśmiechem.
- W górach, przy minusowych temperaturach? - zapytał Argan. - Więcej wysiłku niż efektu. Ale to nieważne. Twoje przygotowanie nie robi na mnie wrażenia. Wiesz chociaż z kim tam walczyłem?
- Zapomniałem - odpowiedział beztrosko Rinir, sadowiąc się głębiej w fotelu. - Przypomnisz?
- Z orkami. Trzymetrowe bestie ze szczęką która może oderwać ci ramię jednym kłapnięciem i pazurami mogącymi przerwać cię na pół. Czasem przeciąć. Byłem górnikiem. Wydobywaliśmy żelazo, żeby Niegasnące Słońce mogło wysłać więcej członków na śmierć. W zamian za to mieli nas bronić. Niespecjalnie im to wyszło.
- Przecież tu siedzisz. - Półelf ponownie rozsiadł się wygodniej na fotelu.
- Nie dzięki nim - skontrował spokojnie Argran. - Dzięki sobie. Sam wyrecytowałeś czemu.
- Oraz?
- Oraz dzięki temu, że gdy orkowie zaatakowali naszą osadę, pracowałem. A później przejąłem kontrolę nad grupą z którą kopałem. Wtedy jeszcze brutalnością, dopiero później taktyką. Wszyscy w niej byli złamani utratą bliskich, mieszkań, zapasów. Wszystkiego. Ja sprawiłem że przeżyliśmy te pół roku.
- Ciebie jak rozumiem, zmartwienia nie dotyczyły - kpiąco wtrącił półelf.
- Wprost przeciwnie - uśmiechnął się jego rozmówca - bawiłem się świetnie. Nie miałem tam rodziny, co zarobiłem to wydawałem. Kopanie nie zostawia czasu na przyjemności, kopanie to tylko sposób na przeżycie. A walka? Walka daje sens życiu!
- Co zbliża mnie do mojej propozycji. - Rinir zmrużył oczy. - Oferuje ci młodość. Oraz dużo, dużo walki.
- Wydaje mi się... - Argran zawiesił głos - że jednak stąd wyjdziesz.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości