Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rodzinny eksperyment
#1
Każda postać jest oczywiście fikcyjna i nie ma związku, a wszelkie podobieństwo...

*

Arleta nie mogła się poddać, mimo, że nie groziło jej nic. Obecnie była przeziębiona, co podczas rozmowy stanowiło jej punkt odniesienia. Z tego też punktu uznała, że musi się uczyć – a trzeba nam wiedzieć, że im cięższa była choroba Arletki, tym więcej się uczyła. Na przykład gdy z powodu choroby jechała na wypoczynek, zabierała ze sobą kilka książek medycznych (aby pomagać innym), a gdy przechodziła zapalenie kącika ust to eksperymentowała, aby (jak poważny naukowiec którym była) doświadczyć, czy dany lek jest pomocny przy jej dolegliwościach. Tym sposobem miała pewność, że gdy poleci lekarstwo komuś innemu, będzie działało. Będzie przez nią sprawdzone.
Lubiła porządek. Między innymi dzięki temu zdobyła wysoką nagrodę pieniężną w konkursie gospodyń wiejskich. Niewątpliwie był to jej atut. Podobnież chciała utrzymać higienę swojego organizmu, w tym czystość myśli, które (jak nieraz powtarzała) są z nim sprzężone. Jak więc w ogóle dochodziło do choroby w tak zorganizowanym państwie jak Arleta?
Pewnego razu przeczytała, że choroba demobilizująca to znak od Wszechświata, że należy się zrelaksować. Te słowa były dla niej bardzo ważne i zasypiała po nich spokojnie. Innego razu dowiedziała się, że osoba chora jest również słabsza, przez co trudniej jej zapanować nad stanem swojego zdrowia. To jednak nie tworzyło dla niej spójnej całości z wiedzą, którą posiadała na temat natury umysłu, a w szczególności siły woli.
– Dla chcącego nic trudnego – mówiła, aby znów innym razem rzucić. – W zdrowym ciele, zdrowe ciele!
Problem w tym, że była chora, a przysłowie nic nie mówiło o ciele chorym. Jako, że według jej wiedzy umysł był ponad wszystko, starała się nim walczyć o zdrowie. Kiedy jej oczy były już bez blasku, siąpiło jej z nosa, a o godzinie piętnastej wciąż chodziła w szlafroku, brała książkę o medycynie alternatywnej i szukała dla siebie rozwiązania.
Gdyby żyła w domu sama, gdyby nie miała rodziny, gdyby była odcięta od świata, a w tej sytuacji znalazłaby się po raz pierwszy, mogłoby to być uznane za odruch samozachowawczy. Jednak w domu byli także jej mąż i syn, a dodatkowo Arletka była wcześniej u lekarza. Lekarz przepisał jej co prawda antybiotyki, ale kupiła je, wiedząc, że ich nie weźmie. Kupiła je tak na wszelki wypadek, gdyby któregoś dnia była zupełnie sama, w obu samochodach skończyło się paliwo, byłoby ciemno, wszystkie apteki w ponad półmilionowym mieście stały zamknięte, a ją zaatakowałaby ciężka choroba.
– Zamiast antybiotyków, które wyniszczają organizm, muszę sprawdzić czy działają przepisy na bazie ziół – mówiła zdecydowanie. – Tutaj piszą, że działają, ale muszę to sprawdzić sama.
– Arletko, jesteś chora – mówił jej mąż. – Jesteś chora, to bądź chora. Nie eksperymentuj teraz.
– A kiedy mam eksperymentować, Bogdan? Jak jestem zdrowa? Muszę sprawdzić, czy to działa, zamiast opychać się tymi świństwami z apteki. Spokojnie, nad wszystkim mam kontrolę!
– Okej, w porządku, nie bierz ich – odpowiedział. – Ale po prostu zrób sobie te ziołowe leki i weź je, żeby wyzdrowieć. Ktoś już przecież wcześniej robił ten eksperyment. Kto napisał tę książkę?
– Bogdan, o co ci chodzi? Uważasz, że jestem głupia? Medycyna ziołowa to poważne źródło wiedzy!
– Zaczekaj, ja tego wcale nie kwestionuję – odpowiedział lekko zaskoczony Bogdan. – Możesz mi odpowiedzieć na pytanie, kto napisał tę książkę?
– Nieważne kto ją napisał, ty nic nie rozumiesz! – Żołądkowała się. – Tu chodzi o to, żeby sprawdzić czy to działa na moim organizmie. Żebym ja wiedziała, że to na mnie działało, że jak komuś to potem przepisuję jako lekarstwo to mam pewność, że mam z nim osobiste doświadczenie.
– A to tak działa? – spytał zdziwiony Bogdan. – Że jak na ciebie zadziała to na wszystkich zadziała?
– Nie kpij, dobrze? – dodała z wyrzutem.
Bogdan zdecydował, że napali w kominku i poczyta książkę. Nowy kryminał wciągał go bez reszty. Arleta w tym czasie dobierała składniki z książki, aby zaraz wstać i zrobić sobie odżywczą miksturę.
– Ciekawe, czy zadziała? – podpytywała pod nosem z entuzjazmem godnym osoby zdrowej.

*

Kiedy weszła do kuchni natknęła się na swojego syna, który też lubił temat medycyny ludowej. Zwykle, kiedy go poruszali, dochodziło do kłótni. On był strasznie zagniewany, że jego matka w ogóle nie rozumie emocjonalnych podstaw leczenia, a ona mówiła mu, że jest niedojrzały i starała się wyjaśniać to, co wie i myśli.
– Co, eksperymentujesz? – zapytał ją, wyzywając do dyskusji. – Ty chyba nie masz co robić, przecież jesteś chora.
– Słuchaj sobie, nie raz już pomogłam tym i tamtym! I to właśnie dzięki temu, że zawsze eksperymentowałam najpierw na sobie!
– W ten sposób przejdziesz wszystkie choroby świata? Kiedy wstrzykniesz sobie AIDS? – przekrzykiwał ją, czego nie cierpiała i co brała za atak. – Po prostu się lecz. Teraz jesteś chora to masz chore myśli, przecież to tak działa.
– Tak, ty wszystko wiesz najlepiej!
– Rób jak chcesz. Uważam, że to co robisz jest durne i niedojrzałe – odwracał się i krzyczał już z innego pokoju. – Jak jesteś chora to powinnaś się słuchać i brać lekarstwo z przeświadczeniem, że ci pomoże, a nie robić eksperymenty!
– Oczywiście – odkrzykiwała. – Znalazł się dojrzały, który wychodzi z rozmowy i trzaska drzwiami!
– Słuchaj! – wrócił do kuchni wkurzony. – Znasz takie stwierdzenie “poddać się chorobie”?
– Weź już przestań – odpowiadała zniechęcona. – Daj mi spokój.
– Nie rób z siebie ofiary, tylko odpowiedz na pytanie! – przycisnął ją.
– Nie robię z siebie ofiary! – krzyknęła, po czym prychnęła. – A ty co, zjadłeś już wszystkie rozumy?
– Dobra, nieważne – wyszedł z pokoju i odkrzyknął. – I nic już do mnie nie mów, bo i tak cię nie słucham!
Nie mogli się porozumieć głównie z dwóch powodów. On czuł się niedoceniany i odrzucany, a ona nierozumiana i atakowana. Z takim bagażem dochodziło między nimi już tylko do walki o rację, mimo dobrych intencji i chęci niesienia pomocy sobie nawzajem, a także światu. Mieli na swoim koncie wielu uleczonych pacjentów, toteż dochodziła do całej reszty ambicja, która podnosiła im temperaturę i tak temperamentnej krwi. Dla Arlety problem ambicji oczywiście nie istniał, nie o nią w życiu chodziło. Powodem, według jej syna, było jego podobieństwo do dziadka, ojca Arletki. Obaj byli szczupłymi, energicznymi mężczyznami o ciemnych i skorych do potyczki oczach. Cieszyła się, kiedy obserwowała zachowania między nimi podczas spotkań rodzinnych. Z jednej strony to podobieństwo odbierała z radością, ale z drugiej właśnie przez to czuła się wiecznie atakowana przez syna, mimo, że wielokrotnie powtarzał jej, że wcale jej nie atakuje, tylko dyskutuje, a nieraz brał ją też w obronę. Inna rzecz, że czasami naprawdę tracił do niej wszelką cierpliwość, jednak sęk tej sprawy według niego tkwił gdzie indziej. Uważał, że jej ojciec rzadko kiedy przejawiał wobec niej chęci do tego, aby ją zrozumieć i raczej wolał wiedzieć swoje. Kiedy w konfrontacji z nim dochodziła logiczną argumentacją do udowodnienia merytorycznej racji urywał rozmowę i wychodził. Rzucał wtedy do niej: “ty zawsze myślisz, że jesteś najmądrzejsza!”. W ten sposób, według psychologicznych bredni jej syna, grano w rodzinne “podaj dalej”.
Arleta krzątała się po kuchni obrażona. Czekała na przeprosiny. W jej mniemaniu, wszystko zrobiła dobrze, a to syn wyżywał się na niej, gdy jest chora. Bogdan wziął się z kolei za robienie furtki i dawno zapomniał już, o czym rozmawiali. Ich syn natomiast się zacietrzewił, że tym razem nie będzie pierwszy podawał ręki zgody, chociaż wiedział, że będzie to pewnie niemożliwe, że lepiej będzie zrobić to samemu, niż czekać na wybuch matki w najbliższej przyszłości. W ten sposób trwali już trzecią godzinę w rodzinnym pacie, w środku którego poruszał się nie zdający sobie z niczego sprawy Bogdan. To on cierpiał na ich kłótniach najbardziej. Albo miał później do czynienia z markotnym synem, albo musiał wysłuchiwać o jego zachowaniu od Arletki. Poza tym, był naiwnie przekonany, że jej złe samopoczucie jest spowodowane przeziębieniem. Tym razem jednak rzucił narzędzia i wpadł do domu.
– Słuchajcie, kurwa! – wrzasnął. – Wszyscy siadać przy stole! – Usiedli w ciszy i osłupieniu, a on bezceremonialnie wyłożył swoje. – Arleta, ty jesteś chora i masz mieć spokój. Ty, młokosie, nie kłóć się z matką jak jest chora, skoro wiesz, że i tak nie wie co mówi. Zrób jej to pieprzone lekarstwo, a ty Arleta je weź i leż w łóżku i niczego teraz nie kartkuj. Przeziębienie jest wystarczająco przestudiowane, więc skończ się bawić w patologa, bo chcę, żebyś była zdrowa. Macie sobie pomagać, a nie przechwalać się, kto zjadł więcej rozumów. Nikt z was nie jest lepszy, rację mam ja, a to nie jest turniej, tylko dom. I posprzątaj w swoim pokoju gówniarzu! Ja idę dokończyć furtkę, a wieczorem obejrzymy film i napijemy się piwa. Koniec dyskusji. Spocznij.

*

Piękne, fantastyczne zakończenie. W rzeczywistości sprawa miała się jednak tak, jak zwykle. To najmłodszy z nich musiał rozluźnić przy stole napiętą atmosferę – jak zwykle nie mógł pohamować entuzjazmu. Widział w oczach Arletki zapadające się zamki, włosy zachodziły jej na twarz i jadła bez słowa, reagując jedynie przytakującym bąknięciem na ich komplementy o tym, jakie pyszne zrobiła jedzenie.
“To normalne – powtarzał sobie w duchu. – Każdy z nas ma swój sposób odreagowywania”. Bogdan na przykład rzucił dowcip i poruszył parę praktycznych kwestii, ażeby przerwać nieprzyjemną ciszę. Zdawał się nie wiedzieć, o co chodzi, dlaczego Arletka jest taka smutna... Albo po prostu nie chciał wkładać kija w mrowisko, gdyż kij ma dwa końce. Życie uczy postawy defensywnej, ale co z tego? Tym sposobem, nieopatrznie, sytuację postarał się rozładować ich syn.
– Po naszej dyskusji napisałem opowiadanie transformujące – powiedział uśmiechnięty.
– Tak, i co przetransformowałeś? – zapytała go Arletka.
– O! To możesz powiedzieć, że rodzice dają ci niekończącą się wenę! Że jesteśmy jakby twoimi muzami! – Szczerze zażartował Bogdan.
Śmiech delikatnie poprawił wszystkim nastrój. Rodzina wstawała właśnie od stołu i już miała zabrać się za sprzątanie, kiedy Bogdan zapytał Arletkę, czy w końcu wzięła te lekarstwa.
– Wzięłam – odpowiedziała. – Ale wiesz, nie wiadomo czy wzięłam je z takim nastawieniem jak trzeba. – Dodała dziwnym tonem, jakby chciała coś podkreślić. Oczywiście to mogą być tylko domysły kota, który siedział wtedy za okienkiem. Usłyszał on całą tę historię z drugiej ręki i zwykle nie zauważał, jak to drapieżny kot, kiedy ktoś po trzech godzinach milczenia reaguje prychnięciem. Jemu na pewno się to tylko wydawało. To są jedynie jego czcze spekulacje, że Arletka, słysząc o tym, że jej syn napisał opowiadanie, uznała tym samym, że swoją oczywistą winę w końcu wziął na siebie. Przyznał się do tego.
Bo ta znamienna rzecz – trzeba nam wiedzieć – była w relacjach tej rodziny rzeczą odwieczną i zawsze obecną: potrzeba ustalenia winnego. Zawsze musiała być to jedna osoba, tak nakazywała tradycja. Wina w tej rodzinie nie zwykła rozkładać się równomiernie na osoby uczestniczące w nieprzyjemnej sytuacji. Tutejsze mechanizmy tego nie przewidywały. Nie zwykło się tu mówić o rzeczach nieprzyjemnych na spokojnie. Ktoś albo musiał z wyrzutem przyznać się do winy, albo ostatecznie przeprosić i niby przymuszany do tortur, stwierdzić, że popełnił błąd. Wtedy zawalał się świat. W ten sposób ze smakiem grano w rodzinne “podaj dalej”, z którego najmłodsi starali się zrezygnować. Uznawane było to jednak za szczyt bezczelności, ponieważ: "Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie!".

*

Na szczęście ich syn nie zważał na przytoczony wyżej podział administracyjny, a jedynie pamiętając o formie dyplomatycznej, przeczytał swoim rodzicom niniejsze opowiadanie do snu. Tym samym wymiótł ze wszystkich przenikliwe, ciche napięcie i sprawił swojej rodzinie niebywałą radość.

“Gdy dziecko się rodzi, jest jak płótno, na którym możesz namalować, co tylko zechcesz. – Pierre Donaux, Mój dom pod niebem. – A kiedy wyrośnie, pozwoli ci dostrzec każdy szczegół obrazu.”
Odpowiedz
#2
Cytat:a gdy przechodziła zapalenie kącika ust to eksperymentowała, aby, jak poważny naukowiec którym była, doświadczyć, czy dany lek jest pomocny przy jej dolegliwościach.
Hm, to aby jest poprawne zapewne, ale tak za dużo tu zdań złożonych podrzędnie. Ewentualnie ja bym to zdanie "jak poważny naukowiec, którym była" wprowadziła z użyciem myślników.

Cytat: w tym czystość myśli, które, jak wiedziała, są z nim sprzężone.
Podobna sprawa jak powyżej.

Cytat:siąpiła z nosa,
Nie jestem pewna, czy można tak użyć tego czasownika. Na pewno "siąpić" odnosi się do deszczu.

Cytat: Muszę sprawdzić, czy to działa

Cytat:Zwykle, kiedy o nim rozmawiali, dochodziło do kłótni.
Raczej nie "o nim rozmawiali", tylko np. kiedy go poruszali.

Cytat:jednak sprawa według niego miała sęk gdzie indziej
Raczej: sęk tej sprawy tkwił gdzie indziej.

Cytat:dochodziła logiczną argumentacją do posiadania merytorycznej racji
Ajć, trochę nieszczęśliwie brzmi to "posiadanie", może bardziej by pasowało, że udowodniła tą rację?

Cytat:że tym razem nie będzie pierwszy podawał ręki zgody
Hm, słyszałam o kości niezgody, ale o ręce zgody jeszcze nie Wink

Cytat:a nie przechwalać się, kto zjadł więcej rozumów.

Cytat:Zdawał się nie wiedzieć, o co chodzi

Cytat:Widział w oczach Arletki zapadające się zamki,
Hm, czy to metafora zniechęcenia i rezygnacji?

Cytat:że jego oczywistą winę w końcu wziął na siebie.
Swoją.

Cytat:i, niby przymuszany do tortur
Zbędny przecinek.

Cytat:przenikliwie, ciche napięcie
Przenikliwe?

Momentami trochę taki dziecięcy, nieco naiwny styl, momentami przegadane. Brzmi, jak autentyczna relacja, więc może dlatego tak. Dobrze, że poruszyłeś kwestię winy i winnego, oraz tych - nie wiedzieć czemu - niezbędnych, nieprzyjemnych sytuacji w rodzinach. Gdyby tylko każdy starał się zaakceptować, że inni mają nie tylko swoje zdanie, ale i życie, zamiast ciągle coś komuś udowadniać, to by lepiej to wszystko wyglądało, nie?
Co do cytatu: szkoda, że wielu dorosłych nie zdaje sobie sprawy, jak mogą zniszczyć własne dziecko.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#3
Kruk, kolejne dzięki za Twoje poprawki. Wdrożone. "Ręka niezgody i zapadające się zamki"... to chyba efekt "Gry o Tron". Mam lekkie opóźnienie w serialach. Lepiej by to wyglądało, gdyby było dokładnie tak, jak mówisz. Pozdrawiam i cieszę się, że wpadłaś Wink hehe
Odpowiedz
#4
Nie no, wiesz nowe metafory, wymyślone przez autora, to rzecz godna uwagi Wink Dzięki za rewizyty, pozdrawiam!
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#5
w sensie że lepiej by wyglądało jakby się ludzie sobie tak nie wtrącali w życie. Pewnie, bierz i rozsiewaj! Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości