Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Poszukiwacz
#1
Opowiadanie piszę z braku laku. A wiadomo, że jak piszę coś z nudów, to jest cienkie jak barszcz. To pierwsza cześć. Jeśli się spodoba, mogę napisać więcej...
opowiadanie ma pełno błędów, powtórzeń, nieścisłości itp. ale nie mam siły nawet tego poprawiać. Zróbcie to za mnie. Enjoy.
EDIT 10 luty. Poprawiłem większość błędów i dodałem nowy rozdział. Enjoy Smile

Poszukiwacz

Rozdział I

Nad mazurskimi jeziorami unosiła się lekka i zwiewna mgiełka. Niczym duch spływała do opuszczonych miasteczek, domów i sklepów. Na przystani swobodnie kołysały się stare, zardzewiałe jachty, żaglówki i zwykłe łódki rybackie. Żagle słabo łopotały na wietrze.
Całość spowijała niezmącona niczym cisza. Cisza, która stała się już elementem, częścią tego miejsca . Okolica była szara, nijaka. Gryzł i szczypał w oczy niesiony wiaterkiem pył ze zniszczonych budynków i opuszczonych domostw. Miasto umarłych. Niejedno z resztą.
Nagle ciszę przerwał odgłos ciężkich, żołnierskich butów, szurających po listowiu. Po zalesionym zboczu opuszczonego miasta, schodził mężczyzna w starym, podartym kaftanie, brudnej, zielonej kurtce i dresach koloru khaki. Na dłoniach miał rękawiczki bez kilku palców, a przez plecy, przewieszony karabin. Do pasa miał przytroczone małe, jarzące się pudełeczko.
Przybysz ześlizgnął się po mokrej ściółce i zgrabnie wylądował na wyasfaltowanej starej drodze. Pod ciężkimi podeszwami zachrzęścił żwir. Facet miał twarz smętną i nijaką. Spod pokaźnej czupryny, błyszczały bystro wypatrujące łupu oczy.
W tych czasach wszystko miało swoją cenę.
Od wybuchu ostatniego pocisku nuklearnego typu Katron, na wschodzie Europy wiele się zmieniło. I niewiele zarazem. Niewiele, wskutek tego, że niewiele mieszkańców słowiańskich krain przetrwało ataki, a wiele, bo można by rzec, że Polska, Ukraina, Białoruś, Litwa, Łotwa, Estonia i cześć Rosji zniknęły praktycznie z map. Nie ostało się tutaj nic, oprócz wyludnionych miast, zniszczonych domów i skażonych wód. No i Nematramu.
Wybuchy niosących śmierć pocisków, zniszczyły całą wschodnią Europę, w coś, co kilkanaście lat temu, zwano śmietnikiem. Zniszczone budynki, wyludnione miasta. Wyglądało to na koniec świata, ale nim nie było. Na wschodzie, pozostała jeszcze garstka ludzi którzy ocaleli pogrom, który zwano amerykańskim. Tak, amerykańskim. Nie kto inny, a władze USA uderzyły na Europę. Wszystko zaczęło się od próby zamachu na jednego z rosyjskich działaczy politycznych. Zamachowiec został złapany i przyznał się, że działa na rzecz USMC, po zabójstwie miał odebrać pieniądze i zniknąć. Rosja uznała to, słusznie, za zwyczajną napaść i prowokację do rozpoczęcia wojny. Nasi przyjaciele zza Atlantyku nie czekali długo. Kilka dni po publicznym obwieszczeniu stanu wojennego w obu państwach, z zachodu nadleciała nuklearna śmierć. Na nic zdały się nowoczesne instalacje obronne, zapobiegające atakom terrorystycznym. Rakiety ze śmiercionośną precyzją, zmiotły z powierzchni ziemi kilkaset tysięcy milionów ludzi. Ci, którzy ocaleli, mieli po prostu szczęście. W zamierzeniu, Katrony nie miały prawa przegapić choćby jednego celu. Broń skonstruowana niczym delikatny instrument mierniczy. Trafiała w każdy cel. Bezbłędnie. Inżynierowie pracujący nad tym typem rakiety, nie pomyśleli jednak o podziemnych schronach atomowych. Rakiety zwyczajnie nie wykrywały tych miejsc. Znajdujące się pod ziemią schrony nie były rejestrowane przez niesamowicie precyzyjny, lecz w tym wypadku bezużyteczny system . Katrony nie mogąc znaleźc celu krążyły, aż skończył im się ładunek paliwowy, następnie spadały w przypadkowe miejsca, w efekcie czego powstawało skażone jezioro Wigry, czy radioaktywne kopalnie Nematramu.
Nematram to efekt uboczny amerykańskich ataków nuklearnych. Rakiety, zostały zbudowane z unikalnych materiałów, które zostały wykorzystane niemal tuż po ich wynalezieniu.. Temperatura, wstrząs towarzyszący wybuchowi i ogromne reakcje między różnymi pierwiastkami występującymi obok siebie w każdym z pocisków, sprawiły, że po wybuchu każdej głowicy, wydobywał się z niej skażony radioaktywny pył. "Magiczny kurz" docierał do rzek, jezior, kopalń i lasów. Łącząc się z innymi substancjami, tworzył związek chemiczny, który potem nazwano Nemetramem. Bardzo aktywny chemicznie, elastyczny i łatwy do wydobycia, mógł służyć jako nowej generacji amunicja, materiał wybuchowy czy budowlany, a także jako ozdoba. Był to twór uniwersalny, do wszystkiego. Ale nie dla każdego.
Na przestrzeni lat, okazało się, że Nematram jest ogólnodostępny, ale też na tyle trudny do wydobycia i niebezpieczny, że stał się nową, prawdziwe wschodnioeuropejską walutą wymienną. Złotówki, ruble, wszystko to nie miało już niemal żadnej wartości.
Liczyło się tylko "Fioletowe złoto".
Jednak oprócz nowego chemikalia, powstały rzeczy dużo straszniejsze, niż żądza władzy i dobrobytu u ocalonych. W wyniku wybuchów i łączenia się innych związków chemicznych z Nemetramem, powstały takie zjawiska jak żyjące lasy, pół-inteligentne stworzenia, nieprawdopodobnej siły wiatry i sztormy na jeziorach, rzeki, które zmieniały kierunek biegu, przenoszące się z dnia na dzień całe wzgórza czy trujące deszcze - coś, co zastąpiło po kataklizmie kwaśne deszcze. I było śmiercionośne nie tylko dla roślin, ale i dla ludzi.
Stąd też pojawiło się duże zapotrzebowanie na broń. Szczególnie tą, napędzaną Nemetramem.

Mężczyzna od kilku godzin pałętał się po opuszczonych domach. Nie znalazł nic wartościowego, oprócz starej, nie napromieniowanej kamizelki. Bynajmniej nie kuloodpornej. Żywności nawet nie próbował szukać. Każdy, kto mieszkał tu przez kilkanaście lat, wiedział, że wszystko co znajdzie, nie nadaje się do jedzenia. Jedzenie było napromieniowane najsilniej. Radioaktywność takich przedmiotów, była tak wielka, że po kilku miesiącach zamieniały się w pył, który zamieniał się w Nemetram. Na takie chwile wyczekiwali łowcy i poszukiwacze. Nie dało się tego sztucznie przyspieszać, dlatego cenny kruszec w takim stanie, był bardzo cenny. Jednakże, aby natrafić na taki moment trzeba mieć po prostu szczęście.
Mgła opadła, mdłe, żółtawe słońce wspięło się na sam środek wiecznie zachmurzonego nieba. Poszukiwacz z nową kamizelką na plecach, ruszył w stronę przystani. To, że jeziora były skażone i pozbawione jakichkolwiek żywych organizmów, nie znaczyło, że nie można po nich pływać. Można, nie znaczy jednak powinno się. Zjawiska na skażonych jeziorach były często śmiercionośne dla nieszczęśliwców wypływających z przystani. Wpadnięcie do radioaktywnego zbiornika, równało się natychmiastowej śmierci. Promieniowanie pod wodą, było tak wielkie, że wywoływały nie tylko chorobę popromienną, ale także ją natychmiastowo kończyły. Śmiercią.
Mężczyzna o nijakiej twarzy podszedł do jednej z rozklekotanych łódek i zabrał się za odwiązywanie cumy. Najpierw jednak, zdjął pudełeczko z pasa i ostrożnie otworzył. W środku znajdowała się fioletowo - różowa, błyszcząca masa. Poszukiwacz zamoczył w niej palec i natarł sobie Nemetranem ręce. Pierwiastek działał bardzo dobrze jako środek ochronny przeciw promieniowaniu. Przy okazji służył jako licznik Geigera, gdy radioaktywność wzrastała, posmarowana cześć ciała zaczynała delikatnie mrowić. Same liczniki Geigera już dawno wyszły z obiegu. Gdy powstał Nemetram, urządzenia te oszalały i źle obliczały natężenie promieniowanie, przez co stały się bezużyteczne. Jak wiele przedmiotów z "tamtego życia".
Włóczęga wszedł na łódkę i wyjął jedną z desek leżących na dnie łodzi. Ostrożnie zbadał ją wysmarowanymi rękoma i upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, odepchnął się nią od tafli wody. Raz, drugi, trzeci... Powoli zaczynał odpływać od przystani. Nagle ciszę mąconą jedynie uderzeniami prowizorycznego wiosła zakłócił czyjś krzyk.
- Jurij! Jurij!
Mężczyzna obejrzał się. Na zalesionym wzgórzu z którego całkiem niedawno zszedł, stał młody chłopak, około osiemnasto-dwudziestoletni. Brązowa czupryna i takiego samego koloru kurtka nie wyróżniały go zbytnio od otoczenia. Jedynie błyszczący karabin przy pasie, mówił kim jest owy przybysz.
- Jurij, stój! - Krzyczał młodzieniec. - Poczekaj na mnie!
Jurij przybrał zacięta minę, ale zwolnił, a następnie powoli zawrócił. Gdy przybił do brzegu, chłopak już tam był.
- Szto? - Ochryple zapytał Jurij.
- Płynę z tobą - odparł młodziak.
- A niby po co? - Odpowiedział nazwany Jurijem.
- Byłem w Katorni i zobaczyłem jak przechodziłeś obok, pomyślałem, że sprawdzę co porabiasz.
- Jak widzisz, robię to co zwykle - odpowiedział starszy mężczyzna z ciężkim rosyjskim akcentem.
- Nadal szukasz Nemetramu na tym obszarze?
- Jak widać.
- Po co się męczysz? Każdy wie, że surowiec stąd, już dawno został wydobyty.
- Co z tego? Niepotrzebne mi wasze silikonowe zabawki. Nie zbieram tego dla pieniędzy.
- Jasne, jasne - ironicznie podkreślił młodzieniec. - A niby za co codziennie pijesz u Porczaka?
Stary nie odpowiedział.
- Idźże sobie Marek. Nie mam ochoty na utarczki słowne. Nemetramu ostatnio tutaj mało, a z czegoś jednak żyć trzeba - przyznał Jurij. - Nie mam ochoty na dalsze pogawędki, wsiadasz albo nie.
Marek bez słowa wszedł do łódki i kijem leżącym przy brzegu, odepchnął się od mulistej płycizny. Jurij powolnymi ruchami wiosła, wysforował łódkę na środek jeziora. Żaden z nich się nie odzywał. Ciszę przerwał Jurij.
- Jak tam matka? Lepiej z nią?
- Lepiej - chłodno odpowiedział Marek. - Jeśli nadal będzie regularnie przyjmować leki Nemetramowe będzie dobrze.
Jurij podrapał się po łysinie.
- Tyle, że wcale nie chce ich brać, co?
Młodzieniec w milczeniu pokiwał głową. Przez chwilę znowu siedzieli w milczeniu.
- A co u ciebie? - Zagadnął Jurij zmieniając temat
- Nic ciekawego. Doglądam dostaw z kopalń. - odparł żywszy już Marek. - Niby nietrudna robota, ale muszę biegać po całym Okręgu Gołdapskim. Cholernie dużo tam wiatrów, burz i innych zjawisk.
Łódź wypłynęła już na sam środek jeziora. Jurij brodził zaimprowizowanym wiosłem w wodzie gęstej niczym kisiel. Ponownie zapadła cisza.. Deska regularnie uderzała w taflę wody, popychając łódkę kilka centymetrów do przodu. Nad szaroburymi wzgórzami zerwał się wiatr.
- Nie rozumiem cię, Jurij - zagaił młodzieniec. - Dlaczego uciekłeś z Rosji? Z tego co wiem, nie miałeś tam żadnych zatargów z prawem, o ile takowe jeszcze istnieje. Ani nie ma mniejszych złóż Nemetramu. Czemu więc odszedłeś?
Jurij nie odpowiedział.
- Jak tam w Mieście? - Zignorował pytanie stary.
- Pełno złodziei, wszyscy tłuką się po mordach, Nemetram ląduje z jednych rąk do drugich, a wieczorem wszyscy gromadzą się w burdelach.
- Słyszałem, że twój brat pracuje teraz dla naukowców.
- Racja. Idiota, wysyłają go na drugi koniec Polski tylko po to, aby nadstawiał karku badając te cholerne burze. Przynajmniej zarabia więcej niż ja.
Wiosło uderzyło w taflę wody. Byli już niemal na drugim brzegu. Wiatr znacznie się nasilił.
- Spieprzajmy - szepnął Jurij. - Zaraz się zacznie.
Marek przytaknął skinieniem głowy i załadował jarzący się karabin. Nad jeziorem zbierały się czarne chmury.
- Nie zdążymy - oszacował obojętnym tonem młodzieniec. - Nie ma szans.
Starszy Rosjanin w odpowiedzi zagryzł wargi i zaczął wiosłować mocniej.
Nagle woda rozstąpiła się, ukazując dwóm przybyszom dno jeziora. Jak się spodziewali, na samym dnie leżał ogromny kawał Nemetramu. Fioletowa, jarząca się skała o średnicy kilkunastu centymetrów pulsowała niczym serce. Marek głośno westchnął.
- Żeby ci tylko nie przyszło do głowy coś głupiego. - Zdążył powiedzieć Jurij. Za późno.
Chłopak wyskoczył z łodzi i jednym susem znalazł się na dnie płytkiego jeziora. Szybkim ruchem wyjął zza pazuchy czarne rękawice i założywszy je, chwycił kamień w obie ręce i rzucił w stronę łódki. Kamień bezpiecznie wylądował na dnie łodzi. Oszołomiony Jurij nie zdołał wykrztusić słowa, gdy Marek niczym pająk przyczepił się do jednej z wodnych ścian i wspiąwszy się po niej bezpiecznie wskoczył do łodzi.
- Ruszajmy - rzekł młody..
Nagle wodne ściany z głośnym pluskiem z powrotem opadły na dno, nie ochlapując nawet dwóch podróżników. Opadnięcie było tak nienaturalne, że nie dotarłoby do człowieka żyjącego jeszcze kilkanaście lat temu. Teraz było całkiem zwyczajne.
- Jesteś idiotą - stwierdził Jurij. - Co bym powiedział twojej matce, gdybyś został przygnieciony przez tony napromieniowanej wody?!
Marek wzruszył ramionami.
- Po prostu niczego byś jej nie powiedział. Jak zwykle.
Rosjanin spojrzał z pogardą na młodzieńca i ponownie zanurzył wiosło w zimnej, nieprzezroczystej i brudnej tafli radioaktywnej wody


Rozdział II

Miasto można było zauważyć z odległości nawet kilku kilometrów. Tak bardzo wyróżniało się na tle monotonnego i szarego krajobrazu, że działała na niektórych niczym fatamorgana czyhająca na spragnionego, idącego przez pustynię wędrowca.
Otoczone ogromnym metalowym murem, sprawiało wrażenie budowli z horroru czy też tandetnego filmu science fiction. W wielu znanych na całym świecie produkcjach, na całe takie Miasto, przypadał jeden macho, który sprawiał wrażenie wcale "nie innego niż inni", ale na samym końcu miał uratować cały świat. Albo jeszcze więcej. Jaka szkoda, że nie sprawdziło się to w rzeczywistości.
Za szerokimi murami okalającymi Miasto wcale nie było bezpieczniej niż na zewnątrz. Każdy czekał tylko na czyjeś nieszczęście lub nieuwagę, aby ukraść wszystko co nieszczęśnik miał przy sobie. Były również inne formy szeroko pojętej kradzieży, na przykład, te, które stały przy drogach i bezwstydnie oferowały swe wdzięki przechodniom. Kradzieży, warto wtrącić, na własne życzenie. Bez wszelkiej maści oszustów i szulerów, również szanujące się siedlisko plugastwa nie mogło się obyć. Nie zabrakło także bandytów i rozbójników, którzy nie znali innego sposobu na życie niż "Ne... Menetr... Fioletowe kamienie albo wpierdol!". Współczesna wersja znanych wszem i wobec dawniejszych "dresiarzy".
Jak widać, żyje się tu wręcz wspaniale. A szczególnie dla dowodzących kopalniami i transportami bogaczy, którzy zdążyli nagromadzić tyle Nemetramu, aby szastać nim na prawo i lewo. Taka nasza cholerna natura. Jeśli mamy czegoś choć trochę za dużo, zaczyna my rządzić, rozporządzać, rozkazywać. Ale to wszystko, jest rzeczą ludzką.
Do Bramy Głównej zbliżał się Jurij w szarym poplamionym kubraku. Lekko utykając wszedł na prowizoryczny chodnik sklecony ze starych płyt betonowych. Cień ogromnego muru przysłonił mężczyźnie słońce. Wejście do Miasta było chyba najbardziej przygnębiającym etapem każdego powrotu do domu. Cień był tak bardzo metaforyczny, że nawet największy kretyn odczułby, że coś jest nie tak. Przesłonięte słońce, symbolizowało koniec nadziei. Wchodząc do tej metropolii, każdy miał takie wrażenie. Niezależnie od płci, wieku czy narodowości.
Powinni tu postawić tabliczkę "Żegnajcie się z nadzieją, wy, którzy tu wchodzicie", pomyślał posępnie Jurij. Wojskowe buty zastukotały o stare płyty. Miarowy odgłos kroków, mieszał się z kruszonym przez buciory co i rusz betonem. Ten beton także kiedyś zostanie zgnieciony na miazgę i pozostanie po nim tylko proch z pyłem, pomyślał Jurij. Tak jak ja miażdżę tę mieszankę wody i wapna, tak też człowieczeństwo zostanie kiedyś skruszone i zmiażdżone. Zostaną tylko puste, szmaciane lalki, myślące jedynie jak się nażreć, poruchać, a po tym wszystkim należycie wypocząć. Tak myślały niegdyś lwy. Władcy afrykańskich stepów. Królowie zwierząt. I takimi zasranymi królami ziemi jesteśmy także my.
W miarę jak Jurij coraz bardziej zbliżał się do wielkiego muru, ogarniały go coraz bardziej ponure myśli.
W końcu buty napotkały twardszy grunt - zrobione na odwal betonowe schody. Oznaka cywilizacji. Strudzone nogi wędrowca musiały pokonać kolejną przeszkodę. Dość wysokie stopnie symbolizowały tym razem głupotę człowieka. Wspinał się i trudził, tylko po to aby spłynąć z deszczu pod rynnę. Z końca świata w zatracenie. Ale kto się tym przejmuje.
Przy bramie zatrzymał go strażnik.
- Kto ty? - Zapytał ostro mężczyzna, sądząc z akcentu, Białostoczanin. Jurij wykrzywił wargi w lekkim, pogardliwym uśmiechu słysząc rodzimą, nieco rosyjską naleciałość.
- Jurij - mruknął poszukiwacz bez cienia sarkazmu, który przez chwilą zagościł na jego twarzy.
- Po coś tu przylazł? - Drążył strażnik.
- Mieszkam tu - odparł Rosjanin.
- Na jakiej ulicy? - zapytał podejrzliwie facet.
- W tym parszywym mieście nie ma ulic. A teraz gnojku posuń się i otwórzcie tę cholerną bramę. Nie mam zamiaru czekac do końca tego cholernego świata - rzekł Jurij nagle podnosząc głos.
- Spokojnie dziadku - powiedział niezwykle pojednawczo mężczyzna - może się jakoś dogadamy...
Stary od razu wiedział jak to się skończy. Każdy cholerny strażnik był wykidajłą z długim stażem. Niczego nie ma za darmo.
Jurij wygrzebał z kieszeni kilka brudnych kostek Nemetramu i niemal rzucił je wykidajle w twarz. Mężczyzna z szyderczym uśmieszkiem złapał wszystkie kawałki i wsunął je sobie za pazuchę.
- Ej, Rabol, otwieraj! - krzyknął do mieszczącej się na górze stróżówki. Po chwili zgrzytnęły zawiasy i ogromna brama zaczęła się podnosić.
- Robienie z panem interesów to czysta przyjemność - szydził dalej mężczyzna z głupawym uśmieszkiem na twarzy.
- Spierdalaj - mruknął Jurij i szparkim krokiem ruszył przed siebie.

Rozdział III

Wewnętrzny Krąg można było określić zbiorowiskiem baraków, blaszanych bud, śmierdzących rynsztoków i do tego całym legionem wygłodniałych pasożytów i psów. Tych ostatnich było ostatnimi czasy aż za dużo, więc co głodniejsi urządzili na wychudzone kundle obławę. W ciągu kilku godzin ulice były czyste od psów, a każdy biedak miał w domu własnego na stole. Oczywiście kilkanaście się uchowało i, najprawdopodobniej z braku innych zajęć, znowu zaczęły się pieprzyc jak króliki. Niedługo po obławie psów znów było dużo...
Jurij powłócząc nogami dotarł do swego skromnego, nawet jak na warunki tego siedliska, domostwa. Chociaż słowo "domostwo", jest tu nadużyciem, ponieważ pięć blaszanych płyt zbitych ze sobą tak, aby się trzymały, trudno nazwać domem. Ale jednak nim było.
Na ulicach było dziwnie pusto. Zazwyczaj o tej porze wszyscy handlarze siedzieli przy swoich stoiskach próbując namówić przechodni, na wydawanie cennego Nemetramu.
Rosjanin kopnął zardzewiałe drzwi. Skrzypnęły zawiasy i oczom utrudzonego wędrowca ukazało się ciemne pomieszczenie z łóżkiem w kącie, starą prowizoryczną szafką, wysoką lampą i skrzynią w rogu. Wszystko to stało na gnijącej płycie wiórowej, która niszczyła się coraz bardziej w miarę stawiania kolejnych kroków.
Jurij wszedł do środka i po omacku wyszukał włącznik. Trafił za pierwszym razem, coś pstryknęło, ale światła nadal nie było. Mężczyzna ze złością kopnął pudełko stojące obok lampy i nagle izbę rozjaśniły mdłe promienie. Poszukiwacz zamknął skrzypiące drzwi i zdjął buty. Ostrożnie położył je przy rozklekotanym łóżku. Następnie zrzucił z ramion kurtkę i legł na materacu. Ręką sięgnął do szafki nocnej i wyjął z niej paczkę papierosów oraz zapalniczkę. W tych czasach na zapalniczkę stać było tylko bogaczy, jednak jakimś cudem on także takową miał. Odszukał ją kiedyś na śmietniku, była już bez gazu, ale odnalazł sposób na napełnienie jej stopionym Nemetramem. Taki surowiec był cholernie drogi i ktoś ze slumsów mógł tylko o czymś takim pomarzyć, jednak wyprawy nad jeziora się opłacały. Często na brzegach można było znaleźc kilkanaście mililitrów tego minerału. Zbieranie zajęło mu dużo czasu, ale w końcu uzbierał dość surowca aby uzupełnić cały zbiorniczek. Niesamowitą właściwością tego surowca, było to, że znakomicie przystosowywał się do wszystkiego. Gdy włożyć go do zbiornika zapalniczki, ten zachowywał się zupełnie jak gaz, chociaż był płynem. Jakby został stworzony właśnie do tego, aby uzupełniać zbiorniki pustych zapalniczek.
W słabo oświetlonym pokoju błysnął fioletowy płomień. Jurij przysunął go do papierosa. Z ust poszukiwacza buchnął dym tytoniowy. Ostrożnym ruchem położył zapalniczkę na stoliku i podłożył rękę pod głowę. Miał jeszcze tak cholernie dużo do roboty.
Musiał sprzedać Nemetram i kupić sobie za niego trochę mięsa i wody. O jakiejkolwiek zieleninie mógł tylko pomarzyć. Można by pomyśleć, że w takich warunkach ludzie dostawali chorób wiążących się z brakiem niektórych składników i substancji odżywczych. Tak jednak nie było. I na ten problem wymyślono kolejne jego zastosowanie. Dosypywany w odpowiedniej mieszance do wody nabierał odpowiednich soli mineralnych oraz podstawowych składników warzyw i owoców. Wystarczyło zmielić garść słabej jakości kruszcu młynkiem do kawy, czy nawet skruszyć młotkiem.
Nemetram był czymś, co dawało życie na tym ziemskim padole.
Jurij zaciągnął się i ułożył wygodniej na łóżku.
Zasnął.

Obudził się niedługo potem. Drzemka była przepełniona paskudnymi marami sennymi. Jak zwykle wstając otrząsnął się niczym pies wychodzący z zimnej wody i nałożył czarny kubrak. Na ziemi leżał niedopałek papierosa.
Cud, że się tutaj nie udusiłem, pomyślał ze zgrozą.
Nadepnął na peta i wyszedł z baraku. Na zewnątrz było jak zwykle szaro i potwornie zimno. Zbliżała się najgorsza pora roku. Zima. Wszyscy poszukiwacze zazwyczaj zostawali w swoich domach, wcześniej zgromadziwszy zapasy Nemetramu. Jednak nie Jurij. Najzimniejszy okres Rosjanin zawsze spędzał na cięższych i bardziej żmudnych poszukiwaniach. Nie bał się odmrożeń, śmiertelnych zamieci czy bandytów i wykidajłów krążących po drogach. Musiał z czegoś żyć. A nigdy nie zbierał wystarczającej ilości surowca, żeby przeżyć zimę bez ruszenia tyłka z domu, toteż każdego roku ostro harował. Ostro, nie znaczy jednak samotnie.
Miasto wyglądało paskudnie i odstraszająco. Nie było tu dużych budynków i blokowisk. Jedynymi ogromnymi budowlami, były mury oddzielające kolejne pierścienie Miasta. W porównaniu z nimi, baraki zamieszkujących te miejsce ludzi, wyglądały jak małe kamyczki przy ogromnym, kamiennym golemie. Szare uliczki, wijące się między legowiskami mieszkańców śmierdziały gównem, potem i brudem żebraczych ciał. Jurij szybko ominął te miejsca i niezwykle równym i szparkim krokiem dotarł do celu.
Bar "Stara Piwnica". Jakiś żartowniś przekreślił napis "piwnica" i pod spodem nabazgrał "piździca", jednak nikomu to nie przeszkadzało. Nawet właścicielowi.
Jednym ruchem otworzył drzwi do speluny. Wewnątrz śmierdziało nie gorzej niż na dworze. Ale przynajmniej było cieplej. Na wchodzącego Jurija nikt nie zwrócił uwagi. W kątach nadal pobrzmiewały stłumione rozmowy i brzęk butelek po piwie. Rosjanin usiadł przy ladzie i rozejrzał się.
- Wyjątkowo tu dziś tłoczno - zauważył.
Ospowaty właściciel baru odwrócił się ze ściereczką w jednej ręce, i dużym kuflem w drugiej.
- Dzień jak co dzień - odpowiedział flegmatycznie barman. - To co zwykle czy coś mocniejszego?
- Coś mocniejszego.
Barman odwrócił się i otworzył butelkę czystego spirytusu. Nalał klientowi większych niż normalnych rozmiarów kieliszek i postawił na ladzie. Jurij jednym haustem wychylił połowę kieliszka i skrzywił się pod wpływem mocnej dawki alkoholu.
- Od razu lepiej - rzekł ochrypłym głosem. Pił wódkę już od dobrych kilkunastu lat. Głos miał już raczej jak staruszek, jednak w środku ciągle płonęła gorąca wola walki.
- Słuchaj, Jurij - zagadnął niespodziewanie sprzedawca - mów szybko co chcesz, bo zaraz będę miał specjalnych klientów. Także gadaj o co chodzi i bierz dupę w troki.
Rosjanin spojrzał na barmana z udawaną urazą.
- A cóż to, Perman, od kiedy gościsz u siebie jakieś zamożne persony, hę? - ksywka "Perman" wzięła się od nazwiska mężczyzny - Permanowski. Złośliwcy i podpici klienci przekręcali nazwisko barmana na "Sperma", ale on nie zwracał na to uwagi.
- Ktoś, dzięki komu mogę zgarnąć kupę wartościowego Nemetramu, a być może coś jeszcze.
- Coś jeszcze? - mruknął znad kieliszka Jurij.
- Już tu są - uciął Perman.
Do środka wtoczyło się trzech tęgich facetów w czerwonych kurtkach motocyklistów. Rosjanin zastanawiał się skąd przybysze wzięli te ubrania. Za nimi wpełznął raczej, miast wejść, mały człowieczek o szyderczym uśmieszku hieny. Gdy tylko zauważył Jurija spojrzał na niego pogardliwym wzrokiem, który mówił "Spierdalaj, przeszkadzasz mi". Rosjanin w istocie też tak pomyślał i na wszelki wypadek odszedł od lady. Nie był tchórzem, ale wolał zachować ostrożność. W ostatniej chwili ułowił spojrzenie oddychającego z ulgą barmana.
Pewnie sukinsyn cieszy się, że nie spaprałem mu interesów, pomyślał.
Jurij usiadł w kącie przy pustym stoliku, przyglądając się nowo przybyłym. Jasne było, że trójka kafarów robiła za obstawę. Prawdziwą szychą był ten mały. Co on może chcieć od zwykłego barmana? Myślał. Perman i człowieczek o uśmiechu hieny co raz rzucali ukradkowe spojrzenia w stronę Rosjanina. Jurij wiedział co to oznacza. Czas się zmywać.
Wyluzowanym ruchem odsunął krzesło i zwrócił się ku drzwiom. Mały pstryknął palcami i trzech goryli ruszyło wolnym krokiem w stronę Jurija. Mężczyzna stwierdził, że nie warto już zwlekać. Tym bardziej, że zapomniał wziąć ze sobą karabinu. Szybkim ruchem porwał krzesło i rzucił w stronę jednego z ochroniarzy. Gdy ten zasłaniał się rękami, uciekinier był już przy drzwiach. Jednym susem przeskoczył próg i wypadł na zewnątrz. Za sobą słyszał oddechy ścigających go najemników. Nagłym zwrotem skręcił w jeden z licznych zaułków, wdrapał się na starą beczkę po ropie i wlazł na dach. Przebiegł kilka kroków i zeskoczył po drugiej stronie. Ścigający byli tuż za nim. Teraz zrozumiał, dlaczego nie używają broni. Mieli go złapać żywego.
Nagle zauważył przed sobą stojącego samotnie człowieka. Mężczyzna w długim, wełnianym szalu i brązowej kurtce pilotce patrzył wprost na Jurija. Rosjanin przypatrywał mu się, usiłując przypomnieć sobie skąd zna tę twarz. Zanim jednak zdołał zidentyfikować tarasującego mu drogę mężczyznę, coś twardego uderzyło go w potylicę.
Jednak wiedział kogo mu przypomina.
Józefa Stalina.
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#2
Ogólnie świetnie, Malb

Tylko zwróć uwagę, że w pewnym miejscu za dużo tego "Jurija" - chyba ze trzy razy powtarzasz. Wystarczyłby raz, potem wiemy, że o nim jest mowa. Ładne imię, ale nie przesadzajmy
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#3
No to ja jadę po całości, zgodnie z obietnicą:

„Nad mazurskimi jeziorami unosiła lekka i zwiewna mgiełka.” – chyba brak „się”?
„Niczym duch spływała do opuszczonych miasteczek, domów i sklepów.” – to porównanie w ogóle mi się nie podoba, może dlatego, że nie wiem jak wygląda duch?
„Na przystani swobodnie kołysały się stare, zardzewiałe i brudne stateczki. Jachty, żaglówki i zwykłe łódki rybackie.” – stateczni mi tu nie pasje za bardzo. Może przywróć z wczorajszej wersji tu po prostu „łódki”, a skoro już chcesz je wymieniać zrób to w drugim zdaniu.
„Żagle słabo łopotały na wietrze, łódeczki bujały się w rytm fal, a jachty niewzruszone stały na tafli brudnej wody.” – tu znowu mamy łódeczki i wyróżniasz tym razem jachty. A gdzie żaglówki.
To co tu mnie jeszcze uderzyło. Kataklizm miał miejsce kilkanaście lat wcześniej. Jeśli nie jest to czynny jachtklub to owe łódeczki od co najmniej kilku lat spoczywałyby na dnie jeziora, nie wspominając o żaglach. Bo nie zauważyłem by ów kataklizm spowodował nagłe zrównanie i złagodzenie klimatu.
„Całość oblekała niezmącona niczym cisza. Cisza…” tu mamy powtórzenie, choć może nie rażące no i to oblekanie, tak jak z duchem w pierwszym zdaniu, może jednak klasyczne spowijała?
„Cisza, która stała się już elementem krajobrazu, nie względnym pojęciem spokoju.” – to miało wyjść poetycko… niestety ja jako czytelnik odbieram to jako coś nielogicznego. Cisza elementem krajobrazu…
„Dokoła unosił się pył ze zniszczonych budynków i opuszczonych domostw.” – czemu się unosił? Mieliśmy mgłę (czyli brak wiatru) i cieszę (czyli wiatru brak), co prawda żagle łopotały a na jeziorze była fala, czyli albo problem z tym wiatrem albo z ciszą. Tak czy inaczej czemu unosił się pył? Od nastu lat?
„Miasto umarłych.” – po takim czasie raczej „umarłe miasto”, bo ani nieumartych ani trupów tu nie widziałem.
„Niejedne z resztą.” - niejedno
„Nagle ciszę przerwał odgłos żołnierskich butów, szurających po listowiu.” – po listowiu? Wiem że to poprawne biologiczne określenie, wszak nawet źdźbła trawy to listowie… ale, brzmi to jakby wędrował po koronach drzew mimo iż w założeniu jak zakładam miał iść po spadłych liściach. Po drugie skąd wiemy, że to akurat żołnierskie buty. Na słuch da się określić, że są „ciężkie”, „masywne”, podkute ale raczej nie wiele więcej.
Do rewii mody się nie czepiam, zobaczymy co ona wniesieBig Grin
„starej drodze krajowej” – jakoś tak przeszkadza mi to dookreślenie. Kto pamięta że to była akurat „krajówka”
„Buty zastukotały o twardszy grunt.” – od czego twardszy? Zakładam że od ściółki. Ale brzmi to sztucznie. I te buty… może podeszwy tym razem, „zastukotały” też nieco kole.
„Spod ciężkich podeszew wyprysnęły małe kamyczki.” – Stąd wzięły się tam buty… a może połączyć to w jedno zdanie. No i „wyprysnęły” – chyba nie ma takiego słowaBig Grin
„Nie wyglądał na inteligentnego, chociaż spod pokaźnej czupryny, błyszczały bystro wypatrujące łupu oczy.” – a jedno drugiemu przeczy? To znaczy bystre oczy i inteligencja. Nie podoba mi się to zdanie. Robimy z bohatera kretyna na podstawie obserwacji.
„Niewiele, wskutek tego, że niewiele mieszkańców słowiańskich krain przetrwało ataki, a wiele, bo można by rzec, że Polska, Ukraina, Białoruś, Litwa, Łotwa, Estonia i cześć Rosji zniknęły praktycznie z map. „ a tego nie rozumiem. Niewiele – bo niemal wszyscy zginęli? Wiele bo kraje zniknęły z map?
„zakażonych wód” – wodę można tylko skazić a nie zakazić.
„Wybuchy niosących śmierć pocisków, zniszczyły całą wschodnią Europę, w coś, co kilkanaście lat temu, zwano śmietnikiem.” - „zniszczyły… w” to chyba nie tak. Czemu kilkanaście lat temu to zwano „śmietnikiem”? I skoro to nazwa własna czemu nie z dużej literki?
„Wyglądało to na koniec świata, ale nim nie było.” – tu chyba tylko ja, po prostu nie „pasi” mi to.
„Na wschodzie, pozostała jeszcze garstka” – bez tego „jeszcze” chyba lepiej by mi brzmiało
„Nie kto inny, a władze USA uderzyły…” – władze mogły co najwyżej wydać rozkaz, na Europę uderzyły rakiety lub armia.
„U.S.M.C.” – nie wszyscy muszą wiedzieć, że to korpus marines, zwłaszcza że skrót pisze się bez kropek – czyli USMC
„Na nic zdały się nowoczesne technologie, zapobiegające atakom terrorystycznym.” – a czemu miałyby się zdać? Wszak chronić miały przed „atakami terrorystycznymi” – brzmi to nielogiczne może po prostu „instalacje obronne” – bo wszak sama technologia też niewiele zdziała co najwyżej systemy uzbrojenia o nią oparte.
„kilkaset tysięcy milionów ludzi.” – dużo tych ludzi. Wszak to już miliardy. Chyba coś po korekcie zostało
„W zamierzeniu, Katrony nie miały prawa przegapić choćby jednego celu.” – ale czemu?
„Inżynierzy pracujący nad tym typem rakiety, nie pomyśleli jednak o podziemnych schronach atomowych.” – skoro to rakiety samosterujące (tak wnioskuję) to o czym pomyśleli?
„Rakiety zwyczajnie nie wykrywały tych miejsc” – jak rozumiem schronów? A co w takim wypadku wykrywały? Miast nie trzeba wykrywać… a rakieta na człowieka, mało ekonomiczne.
„te, które miale za cel zniszczyć wszystkie placówki ochronne” – placówka „ochronna” a cóż to jest?
„wariowały i zbaczały z kursu” – to wariowanie w odniesieniu do rakiet chyba nieco zbyt potoczne. Mogły „zmieniać cel”,
„w efekcie czego zdarzały” – tu brzmi to źle, w efekcie „wariowania”?
„się takie miejsca jak skażone jezioro Wigry, czy radioaktywne kopalnie Nematramu.” – jak rozumiem rakiety w nie uderzyły? No i miejsca raczej się „nie stają” – mogą powstawać.
„Rakiety, zostały zbudowane z innych materiałów niż dotychczas.” – może niż „stare typy”. To „dotychczas” kole, ja nie wiem z czego „dotychczas” robiło się rakiety. Zresztą wygląda tak jakby zrobiono z nowe obudowy z czegoś tam. Tu chyba raczej „głowice zawierały nowe materiały” czy jakoś tak.
„Temperatura, wstrząs towarzyszący zderzeniu” – jeśli już to „wybuchowi”. Rakiety chyba nie były tak wielkie by przy uderzeniu wywoływać reakcje termiczne lub wstrząsy.
„i wielkie zależności między różnymi pierwiastkami występującymi obok siebie w każdym z pocisków” – jeśli już to reakcje i nadal mówmy o momencie wybuchu. Inaczej takie rakiety nie nadawałyby się do użytku.
„wybuchu każdej śmiercionośnej broni” – każda broń z założenia jest śmiercionośna. Tu chyba „głowica”, „rakieta” itp.
„Łącząc się z innymi substancjami, tworzył nieprawdopodobne rzeczy.” - znowu mamy inne substancje, to w ogóle chemicznie dość podejrzanie wygląda, ale literacko może wystarczyłoby żeby były to „substancje w środowisku” czy jakoś tak. Przeszkadza mi też z tych "rzeczy" przejście do opisu tylko jednej z nich. Potem jest reszta, ale na początku zbaraniałem.
„jest niemal wszędzie… walutą wymienną” – coś co jest wszędzie, nie może być lokalną walutą.
„fioletowe złoto” – złoto jest złote, fiolet fioletowy. Jeśli to nazwa własna to z dużych liter i podobnie jak „Magiczny pył” w cudzysłowach.

Na razie, jak widać, przebrnąłem przez połowę. Dalej jest chyba nie lepiej.
Jeśli uważasz, że mogą ci się te moje wypociny do czegoś przydać – skończę. Jeśli mam pisać „sobie a muzom” to mi się nie chce. Ogólnie, stworzyłeś dość dziwny świat (to nie zarzut), ale troszkę mi się on nie trzyma kupy.

Nie chcę oceniać tego w skali, bo chyba nie miało by to sensu.

A i jeszcze jednoSmile "Z braku laku" nie traktuję jako "taryfy ulgowej"
Just Janko.
Odpowiedz
#4
Jak zobaczyłem post Janko, to w pierwszej chwili myślałem że to kolejny rozdział XD

A co do opowiadania - Ten... netecoś tam i jego zbieranie - zaleciało mi Stalkerem A tak poza tym to niezłe opko - błędów zbyt widocznych nie było. Średnio wciągające. 8/10.
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#5
Bardzo podoba mi się to, jak zarysowałeś klimat.
No i sama końcówka opowiadania - moim zdaniem mała perełka.

Niektóre błędy:
Niejedne z resztą - Niejedno
dresach - dresie
chociaż spod pokaźnej czupryny, błyszczały bystro - chociaż spod pokaźnej czupryny błyszczały bystro
co kilkanaście lat temu, zwano śmietnikiem - co kilkanaście lat temu zwano śmietnikiem
Na wschodzie, pozostała jeszcze garstka ludzi którzy ocaleli pogrom, który zwano amerykańskim. - Na wschodzie pozostała jeszcze garstka ludzi, którzy ocaleli pogrom zwany amerykańskim.
nie napromieniowanej - nienapromieniowanej
że wszystko co znajdzie, nie nadaje się do jedzenia - że wszystko, co znajdzie, nie nadaje się do jedzenia
Radioaktywność takich przedmiotów, była tak wielka - Radioaktywność takich przedmiotów była tak wielka
- Szto? - ochryple zapytał Jurij
- Płynę z tobą. - odparł młodziak
- A niby po co? - odparł nazwany Jurijem -
- Szto? - ochryple zapytał Jurij
- Płynę z tobą - odparł młodziak.
- A niby po co? - odparł nazwany Jurijem.
ZAPIS DIALOGÓW! RÓB KROPKI NA KOŃCU!
- Byłem w Katorni i zobaczyłem jak przechodziłeś obok, pomyślałem, że sprawdzę co porabiasz. - Byłem w Katornii i zobaczyłem, jak przechodziłeś obok, pomyślałem, że sprawdzę, co porabiasz.
- Idźże sobie Marek. - Idźże sobie, Marek.

Uważaj na ten zapis dialogów, naprawdę, bo notorycznie robisz te same błędy

I jeszcze taka moja mała refleksja:
Ci, którzy ocaleli, mieli po prostu szczęście.
Ja bym raczej powiedziała, że mieli po prostu pecha... Przeżyć coś takiego i musieć przetrwać w takim świecie. Przygnębiająca wizja.
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#6
"stały na tafli brudnej wody." -> tu jest jakaś nieścisłość, tafla jest gładka, ew. wzburzona, ale nie można raczej powiedzieć, że jacht stoi na tafli bo nie ma na tyle płaskiego dna, żeby było to możliwe.

"nie względnym pojęciem spokoju" -> bez sensu to

"Niejedne z resztą." -> Niejedno (tutaj mogę się mylić, dlatego jeśli ktoś jest bardziej pewny ode mnie, niech się wypowie.

"odgłos żołnierskich butów" -> buty same w sobie nie wydają odgłosów

"niewiele zarazem. Niewiele, wskutek tego, że niewiele" -> powtórzenie

"kilkaset tysięcy milionów ludzi" -> albo tysięcy albo milionów, ale tysiąc milionów to jest miliard więc sam pomyśl, czy na Ziemi było wtedy kilkaset miliardów ludzi.

"nie pomyśleli jednak o podziemnych schronach atomowych." -> to już jest śmieszne w kontekście wojny atomowej...

"kiedyśniejszy" - muszę Cię zmartwić, gdyż nie ma takiego słowa w słowniku, pewnie chodziło Ci o kiedysiejszy ale i tak pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Niegdysiejszy, z minionej epoki itp do mnie przemawiają, ale nie kiedysiejszy...


Może i nie przyczepiłem się konkretnych zwrotów trak jak janko, ale pokazałem Ci to co najbardziej rzuciło mi się w oczy. Sądze, że po gruntownym przeczytaniu sam poprawiłbyś wszystkie błędy. Ach tak... to lenistwo xD.

Ciekawa wizja, pogratulować pomysłu z tym proszkiem i ogólną wizją wiata, chociaż samowolny atak USA na Rosję jest nie tyle niemożliwy co zupełnie absurdalny w naszych czasach. Powinieneś to wyjaśnić, bo budzi to wśród społeczeństwa historyków (i nie tylko), niestety, tylko krzywy uśmieszek w kąciku ust.

Pozdrawiam
Danek
Odpowiedz
#7
Faktycznie, teraz jest lepiej, widać, że przyłożyłeś się do korekty.
Dobrze utrzymujesz klimat, szkoda, że to takie krótkie, bo na razie nie wiadomo, do czego zmierza fabuła - ale jeśli chodzi o świat przedstawiony, jest więcej niż nieźle.

Tak jak ja miażdżę tę mieszankę wody i wapna, tak też człowieczeństwo zostanie kiedyś skruszone i zmiażdżone. Zostaną tylko puste, szmaciane lalki, myślące jedynie jak się nażreć, poruchać, a po tym wszystkim należycie wypocząć. Tak myślały niegdyś lwy. Władcy afrykańskich stepów. Królowie zwierząt. I takimi zasranymi królami ziemi jesteśmy także my.
Świetny fragment.

Normalka. - a to z kolei nie ma w narracji prawa bytu jako kolokwializm Wink
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#8
Druga część krótsza… więc nadal czekam na Cd.
Mniej opisów samego świata, wiec mniej przyczynków do czepiania sięSmile
Ale kilka mam, jak zwykle:

„szeroko pojętej kradzieży,” – kradzież to jednak dość wąskie pojęcie. Zabierasz czyjąś własność i tyle.
„które stały przy drogach i bezwstydnie oferowały swe wdzięki przechodniom. – porównywanie najstarszego zawodu świata do kradzieży, jest co najmniej nadużyciem semantycznym. Nie pasuje mi to po prostu logicznie, a już na pewno do takiego zdziczałego świata jaki próbujesz stworzyć. No chyba że ma być to wersja do lat 16.
„plugastwa nie mogło się obyc.” – „ć” zmieniło się w „c”…
„dla dowodzących kopalniami i transportami bogaczy” – raczej zarządzający i co z tym transportem bogaczy?
„Jeśli mamy czegoś choc trochę za dużo” – znowu „c” <> „ć”
„szarym poplamionym kubraku.” – to już wiemy, rewia mody była w poprzedniej części.
„Wojskowe buty zastukotały o stare płyty.” – jak dla mnie stukoczą drewniane koła. Przy butach mi to nie „pasi”.
„mieszał się ze zgniatanym co i rusz betonem.” – beton ciężko zgnieść, może jednak (zwłaszcza, że piszesz chwilę później o wapnie i piasku) miałeś na myśli jednak zaprawę wapienną. Generalnie nie bardzo wiem po co te całe dywagacje budownicze.
„wszystkim należycie wypocząć.” – opisujesz jakieś dość mało poprawne działania, a potem okazuje się że wypoczynek po nich jest „należyty” – może to tylko ja, ale gryzie mi się to znaczniowo.
„W końcu buty zastukotały o twardszy grunt” – znowu buty, znowu twardy. Beton jest twardy (z definicji i to nawet marny jakościowo). Odpuść te buty.
„zrobione na odwal betonowe schody.” – odwal jest kolokwializmem, a w tym zdaniu marnie czytelnym. Może jednak „byle jak”?
„Nie mam zamiaru czekac do końca tego cholernego świata” – znowu „ć”.
„Każdy cholerny strażnik był wykidajłą z długim stażem.” – nie pasuje mi to „wykidajło”, to jednak chyba wiąże się z barem, dyskoteką a nie miastem. Miałem wrażenie, że człek ten pracuje na dwóch posadach. A do tego powtórzenie, to dość specyficzne słowo a ty używasz go ponownie dość szybko.

Generalnie jest lepiej, mimo iż mniej. Czekam na rozwój sytuacji…
Just Janko.
Odpowiedz
#9
Nie wiem jak się to stało, że dotąd nie skomentowałem tego opowiadania, tym bardziej, że rozdział pierwszy czytałem jeszcze na Vantasy i byłem pewien, że jakiś ślad zostawiłem.
Dobra, ponieważ moi przedmówcy dosyć solidnie zajęli sie błędami, które popełniłeś w rozdziale pierwszym nie będę juz tego robił. Podzielę się za to z Tobą swoimi refleksjami na jego temat, a wszelkie błędy, które wymienię pochodzą z rozdziału drugiego.

Czytając to opowiadanie i porównując je do Twoich wcześniejszych prac da się zauważyć swoistą, literacką ewolucję, która zmierza w naprawdę dobrym kierunku. Używasz większej ilości opisów, na czym zyskuje przedstawiany przez Ciebie świat. Staje się on bardziej bliski, realny, „czytelny”.
Dosłownie widziałem to szare niebo, wypaloną, usianą lejami ziemię, zmęczonego, ciężko kroczącego Jurija…
Do tego miałeś naprawdę świetny pomysł z Nematramem. Bardzo dobrze opisałeś jego pochodzenie, wygląd, sposoby pozyskiwania a wszechstronność jego zastosowania przywodzi na myśl melanż Herberta.
Triss określiła rozdział pierwszy mianem „perełki”. Dla mnie jest on nieoszlifowanym diamencikiem, szkicem, który kiedyś może stać się naprawdę dobrym obrazem, czymś, co w przyszłości może wyrosnąć na coś więcej, niż kolejne opowiadanie.

Co do rozdziału drugiego, to niestety troszkę się pogubiłeś. Przypomina mi stary, ruski film, gdzie gość wsiada do samochodu i przez 1,5 godziny jego trwania jedzie, by w końcu, gdy z niego wychodzi, mogły pojawić się napisy końcowe. Taki troszkę przerost formy nad treścią. Niektóre opisy brzmiały sztucznie, tak jak byś na siłę je wstawiał.
Wrzucając rozdział pierwszy napisałeś, że utwór ten powstaje „z braku laku”. Może więc to jest metoda? Może nie trzeba tak bardzo się starać, aby powstało coś dobrego?
Nie umniejsza to jednak faktu, iż uważam, że jest to Twoje, jak dotąd, najlepsze opowiadanie.
Na koniec, kilka błędów, które w rozdziale drugim dostrzegłem:
Cytat:Tak bardzo wyróżniało się na tle monotonnego i szarego krajobrazu, że działała na niektórych niczym
Literówka, powinno być "że działało".
Cytat:Otoczone ogromnym metalowym murem
Brak przecinka. "Otoczone ogromnym, metalowym murem"
Cytat:który sprawiał wrażenie wcale "nie innego niż inni"
Zbędny wyraz "wcale".
Cytat:Jaka szkoda, że nie sprawdziło się to w rzeczywistości
Użyłeś niepoprawnej formy wyrazu. Powinno być "sprawdzało" ( link ).
Cytat:Współczesna wersja znanych wszem i wobec dawniejszych
Wystarczyło napisać "wszystkim". Znaczy tyle samo a lepiej skomponuje się z całością. To "wszem i wobec" brzmi nieco sztucznie.
Cytat:Jak widać, żyje się tu wręcz wspaniale
Kolejne niepotrzebne, niepasujące w kontekście i burzące harmonię zdania słowo: "wręcz".
Cytat:zaczyna my rządzić
"Zaczynamy".
Cytat:Ale to wszystko, jest rzeczą ludzką
"Ale to wszystko jest rzeczą ludzką", bez przecinka w środku zdania.
Cytat:Lekko utykając , wszedł na prowizoryczny
Dokładnie to samo co wcześniej: zbędny przecinek.
Cytat:W miarę jak Jurij coraz bardziej zbliżał się do wielkiego muru, ogarniały go coraz bardziej ponure myśli
Powtórzenie.
Cytat:aby spłynąć z deszczu pod rynnę
Błąd rzeczowy. Nie da się "spłynąć z deszczu". Co innego "z rynny" Smile.
Cytat:krzyknął do mieszczącej się na górze stróżówki
Krzyknął "w stronę...". Do budynku mógł np.: wejść.

Tyle. Mam nadzieję, że w rozdziale trzecim powrócisz do sposobu pisania, którego używałeś w pierwszym.
Na prawdę dobre opowiadanie.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#10
Ja się może nie rozpiszę, ale powiem jedno: to jest świetne! Big Grin Bardzo fajnie się czyta, dobry temat, idzie w ciekawą stronę. Podoba mi się Big Grin
I'm fighting dreamer.
Hell yeah, baby!
Odpowiedz
#11
Wielkie dzięki za ciepłe słowo Smile Cieszę się, że komuś tak bardzo się toto podoba, chociaż jak czytam to teraz po raz kolejny, zauważam błędy... Wink I staram się je poprawiać, zanim Danek tu przylezie ;p
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#12
Ano już jestem Malb Smile
Przepraszam, że musiałeś tyle czekać, aż zwlekę się i wpadnę do Twojego opowiadania Big Grin No ale do rzeczy:

"i do tego całym legionem wygłodniałych pasożytów i psów." -> bardziej by pasowało, gdybyś napisał tu coś o ogólnym wyglądzie zewnętrznym, wcześniej wspominałeś coś o budynkach etc, więc dziwnie brzmi jak nagle wyjechałeś z jakimiś pasożytami Tongue

"znowu zaczęły się pieprzyc jak króliki." -> niekoniecznie pieprzyć tu pasuje, ale może bardziej "rozmnażać"?

" która niszczyła się coraz bardziej w miarę stawiania kolejnych kroków." -> a nie lepiej by było napisać, że psuła się w miarę upływu kolejnych lat, lub zim (coś w tym stylu)

"z brakiem składników" -> niektórych składników

"A cóż to, Perman, od kiedy gościsz u siebie jakieś zamożne persony, hę? - ksywka "Peram" wzięła się"

"zwracali się do barmana "Sperma", ale on nie zwracał na to"

Józefa Stalina... omg Smile

Ogólnie rzecz ujmując, ciekawie rozwija się akcja. Zainteresowanie rośnie w mirę czytania kolejnych zdań, aczkolwiek powinieneś jeszcze raz przeczytać dogłębnie opowiadanie i zdanie po zdaniu sprawdzić, czy jakieś z nich dziwnie nie brzmi. Ja wypisałem Ci tylko kilka, żeby zwrócić Twoją uwagę na problem. Zdanie powinno być dobrze skonstruowane i leżeć w odpowiednim miejscu, to znaczy dobrze komponować się tak z poprzednim jak i z następnym.

Nie napiszę Ci "10/10 Super zajeb****", lecz raczej coś takiego: pisz dalej, bo nie mogę się doczekać dalszych losów głównego bohatera Smile

Danek
Odpowiedz
#13
jak tak czytam te wszystkie posty do opowiadania, to sam nie wiem co mógłbym jeszcze dodać? samo opowiadanie, jak dla mnie, jest poprawne, ale ja jak wiesz nie jestem wielbicielem sf, choć sam pomysł wydaje mi się intrygujący. i tak na koniec - podczas tej lektury jakoś tak mi się skojarzyło to z "Diuną", sam nie wiem dlaczego? może to przez ten Nemetram? pozdrawiam i życzę dalszych owocnych rozdziałów "Poszukiwacza"- Bart
Odpowiedz
#14
Powiem szczerze, że...nie chce mi się czytać postów, więc pewnie nic nowego nie powiem ;]
Sporo powtórzeń jest. Ale nie przejmuj się, specjalistą od popełniania powtórzeń na szeroką skalę jestem ja i chyba nikt mnie w tym nie przebije Tongue
Dwie rzeczy mi się rzuciły w oczy:
- gdzieś tam było (nie chce mi się szukać), że cośtamcośtam "przechodni" - wydaje mi się, że lepiej byłoby "przechodniów"
- napisałeś gdzieś coś o "tonach wody" - woda to w litrach jest wg mnie Tongue

Fajny świat, ciekawa rzeczywistość. Nie wiem, czy to tak miało w Twoim załorzeniu wyglądać, ale zbudowałeś świat, w którym wszystko kręci się wokół tego całego Nemetramu. W pewien sposób pomaga to w wyczuciu klimatu Wink

Super jest, gratulejszyn! ;]
Odpowiedz
#15
„Wewnętrzny Krąg można było określić zbiorowiskiem baraków, blaszanych bud, śmierdzących rynsztoków i do tego całym legionem wygłodniałych pasożytów i psów.” – Czemu „można było określić”? To chyba „Wewnętrzny Krąg to było…” inaczej druga cześć zdania w ogóle nie pasuje.


„więc co głodniejsi urządzili na wychudzone kundle obławę. W ciągu kilku godzin ulice były czyste od psów, a każdy biedak miał w domu własnego na stole. Oczywiście kilkanaście się uchowało i, najprawdopodobniej z braku innych zajęć, znowu zaczęły się pieprzyc jak króliki. Niedługo po obławie psów znów było dużo...” – całe to chyba do małej zmiany. Te obławy zapewne byłby cykliczne, co jakiś czas. Zresztą założyłbym raczej że głodujący będą polowali na te psy jednak w mniejszych grupach. Ale to już w Twoje ręceBig Grin

„warunki tego siedliska, domostwa.” – tu nie pasuje to „siedliska” – może zastąp to po prostu słowem „miejsca”?

„Chociaż słowo "domostwo", jest tu nadużyciem, ponieważ pięć blaszanych płyt zbitych ze sobą tak, aby się trzymały, trudno nazwać domem.” – bez ponieważ, raczej „jest nadużyciem” i czego te deski miały się trzymać – uzupełnij ten opis.

„Ale jednak nim było.” – taką pełniły (deski) jednak funkcję?

„Wszystko to stało na gnijącej płycie wiórowej, która niszczyła się coraz bardziej w miarę stawiania kolejnych kroków.” – to jest truizm, może zrób jednak „rozpadała się coraz bardziej przy każdym kroku”?

„jednak jakimś cudem on także takową miał.” – tu nie było cudu, opisujesz jak ją zdobył i zasilił.

„Zbieranie zajęło mu dużo czasu, ale w końcu uzbierał” – zbieranie/uzbierał – powtórzenie.

„dość surowca aby uzupełnić cały zbiorniczek.” – on tego nie przerabiał, wiec nie jest to surowiec tylko paliwo.

„bandytów i wykidajłów krążących po drogach.” –masz coś do barmanów chyba Big Grin bo to jednak wykidajło właśnie imho. Do tego czemu się nie bał?

„Jurij szybko ominął te miejsca i niezwykle równym i szparkim krokiem dotarł do celu.” – ale on chyba też mieszkał w takiej norze? Więc jak je omijał?

„Głos miał już raczej jak staruszek, jednak w środku ciągle płonęła gorąca wola walki.” – to zupełnie odjechane (tak jak pisałem na SB) coś wpada ci do głowy i to wciskach. Jak rozumiem głos przeżarła mu wódaSmile ale jaki to ma związek z wolą walki i „środku” czego? Bo tu najbliżej jest „głos”Big Grin

Troszkę się „poczepiałem”, ale niestety to tylko wierzchołek góry… Sporo opisów jest umieszczonych na siłę. Tak jak pisałem – coś fajnego wpada ci do głowy i to piszesz, pomysł może i dobry ale trzeba by popracować nad „implementacją” bo tak to niestety strasznie szarpane jest. Sam rozdział niewiele nowego wnosi, zostawia wiele niedomówień i nie mówię o tych zamierzonych. Np. czemu wszystkim na zimę starczało a jemu nie? Był marnym zbieraczem? Czym różnił się specyfik którego używał z zapalniczce od normalnej „waluty”? Znowu mamy dwa „magiczne” zastosowania „szarej maści” jeśli okaże się że „krawaty wiążę i usuwa ciąże” trzeba będzie to przenieść do… nie wiem… do baśni? Troszkę z tym przesadzasz. Wydaje mi się, że to czego się czepiam wyłapałbyś bez problemu gdybyś pozwolił, by tekst „odleżał”.
Zobaczymy co będzie dalej, zwłaszcza z tym StalinemBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości