ROZDZIAŁ V
Alice nie pamiętała jak dotarła do łazienki. Będąc w środku, przemyła twarz lodowatą wodą. Potem wyciągnęła z torebki kosmetyki i starała się jakoś zamaskować bladość cery, ale efekt był mizerny. Spojrzała w lustro i upuściła puder.
Znów zobaczyła zjawę.
Zamarła na kilka sekund. Podświadomie wiedziała, że jeśli się odwróci – widmo zniknie. Wlepiła wzrok w lustro. Teraz miała okazję przyjrzeć jej się bliżej. Miała tylko nadzieję, że nikt im nie przeszkodzi.
Widmo patrzyło na nią, ale jego wzrok wydawał się dziwnie nieobecny. Alice wzdrygnęła się pod wpływem tego spojrzenia. Dobrze je znała. Widywała je ostatnio patrząc w lustro. Zjawa spoglądała na nią jej własnymi oczami. Jeszcze przed chwilą pod drzwiami kręcili się studenci, teraz wszystkie głosy umilkły. Wokół zrobiło się przeraźliwie cicho. Kobieta słyszała tylko bicie własnego serca i swój przyśpieszony oddech. Im dużej przyglądała się zjawie, tym więcej odnajdywała w jej wyglądzie własnych cech. Choć trudno było uwierzyć, że duch posiadał kiedykolwiek jakieś ludzkie odczucia, bez wątpienia był za życia istotą ludzką. Teraz na jej okaleczonej, kredowobiałej twarzy nie malowały się żadne emocje poza obłędem. Alice czuła się tak jakby spoglądała na twarz własnej siostry albo, co gorsza na… siebie. Tyle, że jej „sobowtór” wykrzywiał zwiotczałe, pozbawione czerwieni wargi i w grymasie złośliwego uśmiechu, ukazując bezzębną szczękę. To czyniło twarz ducha demoniczną.
- Będę następna? – zapytała Alice.
W tym momencie uświadomiła sobie, że cały strach, który nią zawładnął, nie był lękiem przed widmem, ale przed wypowiedzeniem na głos swoich obaw.
Duch pozostał niewzruszony i nadal spoglądał tępo przed siebie.
- Muszę wiedzieć!
I tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Kobieta zaryzykowała i odwróciła się, wtedy zjawa zaczęła się rozpływać, aż po chwili całkiem zniknęła.
Alice odetchnęła głęboko i wyszła na korytarz. Kilkakrotnie powtórzyła w myślach to, co za chwilę powie, ale wcale nie poczuła się pewniej. Swojego rozmówcę dostrzegła na końcu korytarza..
To dzieje się naprawdę. Nie masz urojeń! Spokojnie…
Musiała minąć po drodze grupkę hałaśliwych studentów pierwszego roku. Kilku chłopaków obrzuciło ją dwuznacznymi spojrzeniami. To przypomniało jej, że od jakiegoś czasu źle się czuje w większych skupiskach ludzi. Zwłaszcza obcych. Nie miała jednak ochoty myśleć o tym, jak wygląda bez makijażu i w źle dobranym ubraniu. Była całkowicie skupiona na czekającej ją rozmowie. Inne sprawy przestały mieć znaczenie.
To dzieje się naprawdę. Nie masz urojeń! Spokojnie…
To się…
- Możemy już iść? – zapytał David.
Napotkała jego pełne troski spojrzenie i prawie się zgodziła. W ostatniej chwili uświadomiła sobie, że byłoby to przyznanie się do choroby psychicznej, a tego nie było jej wolno robić. Nie po to walczyła dzielnie przez ostatni tydzień.
- Nie mogę – powiedziała w końcu.
- Co się stało? – zaniepokoił się mężczyzna.
Wiedział, że jeśli Alice teraz odejdzie będzie stracona. A będzie to jego wina.
- Nie mogę ci powiedzieć, ale to ważna sprawa. Chyba wiem, dlaczego to wszystko się ze mną dzieje.
- I nie możesz mi o tym powiedzieć?
- Przykro mi.
Tak naprawdę miała ochotę opowiedzieć mu o wszystkim – o morderstwach i swoim strachu. Głos rozsądku, który udało jej się uciszyć, powrócił. Natrętny szept, dotkliwszy niż krzyk, wyrokował, że to ona będzie następną ofiarą. Pod jego wpływem miała ochotę wrócić do swojego mieszkania, zamknąć drzwi na cztery spusty i siedzieć w ukryciu do końca świata. Nie była pewna jak David zareagowałby na te rewelacje, ale domyślała się, dlatego postanowiła trzymać go z daleka od śledztwa i niestety od siebie.
- Wiem, że chcesz mi pomóc, ale…
- Tu nie chodzi o zgubione klucze, ale o twoje zdrowie. – Czuł się coraz bardziej bezsilny. – Chcesz tak po prostu sobie odpuścić?
- Niczego nie odpuszczam – odparła spokojnie. – Ty musisz odpuścić.
- Podaj mi chociaż jeden rozsądny powód.
Oboje wiedzieli, że takowy nie istnieje. Minęła ich kolejna hałaśliwa banda. Gmach powoli pustoszał. Alice zdawała się tego nie zauważać. Zaczęła się powoli wycofywać w kierunku, z którego przyszła. Wiedziała, że jeśli rozmowa potrawa jeszcze kilka minut, David zdoła przekonać ją do swoich racji.
-Dziękuję za wszystko - powiedziała.
Czuła się jak tchórz. Próbowała sobie wmówić, że wcale tak nie jest, że przecież właśnie stawia czoło swoim najgorszym koszmarom, ale umiała przekonać mężczyzny do ich prawdziwości. Wolała uciąć rozmowę, niż przyjąć racjonalne argumenty.
- I co? – David skrzyżował ręce na piersi. – Mam iść do domu i udawać, że się nic nie stało?
Wcale nie miał zamiaru ustąpić. Poczucie winy zaczęło ją powoli dobijać. Dotychczas myślała tylko o sobie, teraz przejrzała na oczy. Jej nowy znajomy z pewnością nie należał do ludzi, którzy łatwo przechodzą do porządku dziennego nad takimi sprawami.
- Zadzwonię do ciebie wieczorem, a teraz muszę iść. Cześć! - Odeszła pośpiesznie, nawet się nie oglądając.
***
Rebeca obudziła się i usiadła na łóżku. Choć było już południe, nie czuła się wypoczęta. Znowu nie mogła zasnąć. Całą noc na przemian modliła się i płakała. Nadal bała się wyjść ze swojej izby, dlatego robiła to tylko za dnia i to upewniwszy się, że nikt nie czai się w pobliżu.
Cały czas miała wrażenie, że pastor czai się gdzieś w lesie i napadnie ją, gdy tylko przekroczy próg. Kiedy zamykała oczy widziała jego odurzoną alkoholem twarz, kiedy powalił ją na ziemią. Jego ręce na jej ciele i wszystkie okropne rzeczy, które mówił o grzechu i potępieniu.
Teraz słyszała w oddali jakieś niewieście głosy. Należały zapewne do mieszkanek wioski, które udawały się do sąsiedniej osady, by odwiedzić krewnych z okazji niedzieli.
- Boże Przenajświętszy i Jasna Panienko – uchrońcie nas ode złego… - mamrotała jedna z nich. - Że też musiałaś akurat teraz zachcieć wybrać się do Elizabeth – zwróciła się do swojej towarzyszki.
- Nie przesadzaj moje droga – broniła się tamta. - Licho już wcześniej tu siedziało, tylko dopiero teraz odważyło się wyleźć, ale nie mamy, co się martwić. Tak jak powiedział pastor Jezus nas ocali!
- Że też ta dziewczyna nie boi się mieszkać tu sama. Po zmroku pewnie diabeł tańczy na polanie w świetle księżyca.
- Podobno Rebeca jest dziwna. Mówią, że potrafi leczyć ludzi wywarami własnej roboty, a do tego tak rzadko pokazuje się w osadzie. Przez ostatni tydzień nikt jej nie widział.
- Może porwał ją sam zły? – zaniepokoiła się kobieta.
- A może sama mu się oddała. Młoda, ładna, samotna. Byłaby dla niego łakomym kąskiem. Nie było jej dziś na nabożeństwie. Słyszałam też, że u jej sąsiadów zaczęły dziać się ostatnio dziwne rzeczy: skisło ziarno, a krowy przestały dawać mleko.
- Lepiej się pospieszmy. – Druga z kobiet wyjęła mały różaniec i zaczęła odmawiać –
Ojcze nasz
Po chwili głosy ucichły.
Rebeca zaczęła trząść się spazmatycznie. Objęła się rękami i zaczęła kołysać w przód i w tył. Próbowała nucić kołysankę, którą śpiewała jej matka, kiedy bała się zasnąć z powodu koszmarów, ale odkryła, że nie pamięta melodii. Miała mętlik w głowie
To niemożliwe! Nie mogły mówić o mnie.
***
Alice i profesor Laurie dotarli na miejsce z godzinnym opóźnieniem. Mężczyzna zaczął już nawet przeklinać pod nosem – dopiero teraz uświadomił sobie, jak wciągające jest śledztwo, którego się podjął. I nie chodziło mu wcale o aspekt historyczny – nie miał złudzeń, że znajdzie coś interesującego z punktu widzenia swojej profesji, ale nęciło go żeby poznać ten towarzyszący śledztwu dreszczyk emocji, o którym tyle opowiadał mu przyjaciel.
Na miejscu powitał ich Sam.
- Wiedziałem, że nie wytrzymasz do wieczora. A to pewnie ta urocza studentka, o której mi tyle opowiadałeś. - Wyciągnął rękę w kierunku Alice.
- Ciszę się, że mogę pana poznać – powiedziała zaskakująco pewnym głosem. - Mam nadzieję, że na coś się przydam. – Uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk.
- Zacznij od razu. Teraz zapoznam was z materiałami.
Podeszli do ogromnego stołu, który był dosłownie zawalony dziesiątkami fotografii. Wszystkie przedstawiały w zasadzie to samo: zwłoki młodych kobiet. Różniły się jedynie sposoby, w jakie je zamordowano. Pierwsza z nich została śmiertelnie ugodzona nożem i wykrwawiła się na śmierć. Drugą utopiono w wannie, a ostatnią, którą znaleziono niedawno, ktoś powiesił.
- O mój Boże - wykrztusiła
- Wierzysz w Boga? – zapytał profesor.
- Jaaa? Taak… - Nagle ogarnęły ją wątpliwości. – A pan?
- Nie – odpowiedział bez namysłu. - Jestem racjonalistą i jestem absolutnie przekonany, że gdyby Bóg rzeczywiście istniał, to na świecie nie byłoby chorób, wojen…
- Ale po to ludzie mają wolną wolę… - próbowała się bronić.
- Powiedz to tym trzem nieszczęśnicom. – Wskazał na stół. – To właśnie czyjaś wolna wola odebrała im życie. W bardzo bestialski sposób
Alice rzadko widywała go tak wzburzonego.
Ale lepiej zajmijmy się tym, po co tu jesteśmy. Kiedyś, jeśli tylko będziesz chciała, wrócimy do tej rozmowy. Chętnie poznam szerzej twój punkt widzenia.
- Taak.
Zdziwiła ją własna reakcja. Dlaczego słowa mężczyzny tak ją poruszyły? Przecież wielokrotnie dyskutowała z ateistami i zawsze umiała zachować spokój ducha. Postanowiła jednak zrzucić swoją reakcję na karb przemęczenia. Wróciła do rzeczywistości, dokładnie w momencie, w którym inspektor zaczął wyjaśniać dalsze szczegóły sprawy.
- We wszystkich mieszkaniach znaleziono martwego czarnego kota, rozbite lustro i słoiczki z jakimiś specyfikami, a także wielki garnek na kuchence i pentagram narysowany na drzwiach wejściowych. Seryjni mordercy przeważnie wybierają swoje ofiary według jakiegoś klucza. Siedzę nad tym od blisko dwudziestu czterech godzin i nie znalazłem nic, co by je łączyło. Z doświadczenia wiem, że to, iż były młode, ładne i studiowały nie mogło być wystarczającym powodem wybrania właśnie ich – zakończył ze zrezygnowaniem.
Alice przyjrzała mu się uważniej. Dopiero teraz zauważyła jak bardzo jest przemęczony.
- Łączy je śmierć - Greg wypowiedział na głos swoje myśli.
- Uznałem to za coś oczywistego - odciął się Sam.
- Jesteś pewien, że to nie były samobójstwa? Z tego, co tu widzę – ta, która się utopiła, nie była niczym skrępowana.
- Zabójca mógł ją zaskoczyć we śnie - wtrąciła Alice. – Chyba.
Mimo, iż tok rozumowania Greg’a mógł być właściwy, ona wiedziała… Podświadomie czuła, że mają do czynienia z morderstwami…
- Dziękuję, że przyprowadziłeś tę dziewczynę. – Policjant obdarzył ją przyjacielskim uśmiechem. - Poza tym nie znaleźliśmy narzędzi zbrodni.
Laurie zastanawiał się przez chwilę.
- A jeśli one należały do jakiejś sekty? – powiedział wreszcie. - To teraz modne wśród młodych ludzi. Udawanie, że jest się czarownicami. Być może mamy tu falę zbiorowych samobójstw.
- A brak noża? – Alice nie dawała za wygraną.
- Mógł zostać zabrany przez członków sekty - ciągnął dalej Greg.
- To wcale nie jest niemożliwa teoria - stwierdził inspektor.
Mylicie się! One zostały zamordowane. Przecież zjawa…[/i]
Alice miała ochotę wykrzyczeć im to w twarz, ale przecież nie mogła im powiedzieć, że nawiedza ją duch. Uznaliby ją za wariatkę.
– Powęszę w tej sprawie, ale teraz – zakończył inspektor. - Widzę, że jest pani potwornie zmęczona. Proszę jechać do domu i się wyspać.
- Czuję się dobrze - próbowała protestować.
- Sam ma rację. Odwiozę cię do domu – zaproponował Greg.
- Chyba rzeczywiście tak będzie najlepiej. – W końcu ustąpiła. – Ale czy możemy wstąpić jeszcze na uniwersytet, po te materiały, które mi pan obiecał?
- Tak naturalnie, a jutro może przyjadę po ciebie rano? Po co masz tłuc się komunikacją miejską.
- Dobrze. Dziękuję. Do widzenia inspektorze.
- Do jutra. – Sam nawet na nich nie spojrzał. Uparcie przyglądał się jednej z fotografii jakby kryło się tam rozwiązanie zagadki.
W samochodzie profesor zagadnął ją o coś jeszcze:
- Ten chłopak… David. Dobrze go znasz?
Zaskoczona nie wiedziała, co powiedzieć
- Poznaliśmy się niedawno. W zasadzie to tylko…
- Nie chce bawić się w zrzędliwego starucha, ale wiem, że jesteś sierotą. Wybacz mi to określenie.
- Nic się nie stało. Po prostu nazywa pan rzeczy po imieniu.
Pamiętała jak reagowała na to określenie po wypadku. Uświadomiła sobie nagle, że już prawie nie pamięta jak wyglądał jej brat, a przecież spędzali ze sobą tyle czasu. Dawno nie czuła się tak bardzo samotna.
- Uważaj na siebie. Według mnie on traktuje tę znajomość inaczej niż ty.
Resztę trasy pokonali w milczeniu.