Mam na imię Sasza i jestem psem, a w zasadzie, anatomicznie rzecz ujmując, jestem suką. Niby to proste, ale żyję już wystarczająco długo żeby wiedzieć, że w świecie ludzi, w którym niestety przyszło mi się urodzić i zestarzeć, nic nie jest proste.
O ile pies, to po prostu pies, ewentualnie facet w czapce z daszkiem i lizakiem w ręce, to z suką, sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Moja, ograniczona podwójną ilością kończyn nośnych, inteligencja wciąż nie pozwala mi zrozumieć istoty tego problemu.
Jestem ja, proste stworzenie, które szczeka kiedy powinno szczekać, siusia tam gdzie wolno siusiać, które kocha i broni tego kogo powinno kochać i bronić i jest sąsiadka z naprzeciwka, która ma wieczne pretensje do wszystkich, a szczególnie do kiwającego się na boki dozorcy. Co ja mam z nią wspólnego? Albo z tą drugą, tą co ostatnio przepędziła pana Ptysia. Pan Ptyś to dobry człowiek, pachnie, co prawda, intensywniej niż inni, ale zawsze nisko się kłania i tak śmiesznie mówi dzień dobry, sznownej kierowniczce; zbiera puszki i butelki, odśnieża zasypane samochody, czasem wnosi zakupy na górę, a potem sam szybko pędzi do osiedlowego sklepiku. A ta z góry? Ta co wiecznie stoi w oknie i zawsze wie wszystko o wszystkich i to wszystko, ubarwione i pomnożone, w wolnych chwilach przekazuje wszystkim. A te śliczne (nie wszystkie) dziewczyny stojące przy drodze do lasu, gdzie jeździmy żebym mogła poganiać zające?
Nie. Ja zdecydowanie jestem psem!
Moja pani doskonale to rozumie. Kiedyś przyszła do nas jej znajoma. Przywitała się z mężem mojej pani a potem podrapała mnie za uchem.
- Jaka piękna suczka – powiedziała przymilnie.
Moja pani spojrzała na nią z dezaprobatą.
- To nie suczka, to jest pies płci suka – sprostowała.
Bardzo kocham moją panią i, przyznam bez skrepowania, jestem o nią chorobliwie zazdrosna. Uwielbiam patrzeć jak pakuje niewielką walizkę swojego męża. Delegacje to taki praktyczny, ludzki wynalazek. Kilka dni sam na sam z moją panią, ale …
Wczoraj znów zamknęła mnie w łazience. Przez drzwi dochodził jej śmiech i różne znane mi dźwięki, tylko głos, ten drugi, był zupełnie obcy.
Za każdym razem, gdy wreszcie pozwala mi wyjść, moje czułe psie nozdrza rani wylewający się z niej zapach i prawie za każdym razem jest inny.
Gdzieś słyszałam, że zwierzęta upodabniają się do swoich właścicieli.
No cóż ... Nawet jeśli jednak jestem suką, to i tak potrafię kochać moją panią.
O ile pies, to po prostu pies, ewentualnie facet w czapce z daszkiem i lizakiem w ręce, to z suką, sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Moja, ograniczona podwójną ilością kończyn nośnych, inteligencja wciąż nie pozwala mi zrozumieć istoty tego problemu.
Jestem ja, proste stworzenie, które szczeka kiedy powinno szczekać, siusia tam gdzie wolno siusiać, które kocha i broni tego kogo powinno kochać i bronić i jest sąsiadka z naprzeciwka, która ma wieczne pretensje do wszystkich, a szczególnie do kiwającego się na boki dozorcy. Co ja mam z nią wspólnego? Albo z tą drugą, tą co ostatnio przepędziła pana Ptysia. Pan Ptyś to dobry człowiek, pachnie, co prawda, intensywniej niż inni, ale zawsze nisko się kłania i tak śmiesznie mówi dzień dobry, sznownej kierowniczce; zbiera puszki i butelki, odśnieża zasypane samochody, czasem wnosi zakupy na górę, a potem sam szybko pędzi do osiedlowego sklepiku. A ta z góry? Ta co wiecznie stoi w oknie i zawsze wie wszystko o wszystkich i to wszystko, ubarwione i pomnożone, w wolnych chwilach przekazuje wszystkim. A te śliczne (nie wszystkie) dziewczyny stojące przy drodze do lasu, gdzie jeździmy żebym mogła poganiać zające?
Nie. Ja zdecydowanie jestem psem!
Moja pani doskonale to rozumie. Kiedyś przyszła do nas jej znajoma. Przywitała się z mężem mojej pani a potem podrapała mnie za uchem.
- Jaka piękna suczka – powiedziała przymilnie.
Moja pani spojrzała na nią z dezaprobatą.
- To nie suczka, to jest pies płci suka – sprostowała.
Bardzo kocham moją panią i, przyznam bez skrepowania, jestem o nią chorobliwie zazdrosna. Uwielbiam patrzeć jak pakuje niewielką walizkę swojego męża. Delegacje to taki praktyczny, ludzki wynalazek. Kilka dni sam na sam z moją panią, ale …
Wczoraj znów zamknęła mnie w łazience. Przez drzwi dochodził jej śmiech i różne znane mi dźwięki, tylko głos, ten drugi, był zupełnie obcy.
Za każdym razem, gdy wreszcie pozwala mi wyjść, moje czułe psie nozdrza rani wylewający się z niej zapach i prawie za każdym razem jest inny.
Gdzieś słyszałam, że zwierzęta upodabniają się do swoich właścicieli.
No cóż ... Nawet jeśli jednak jestem suką, to i tak potrafię kochać moją panią.