Fajnie jest mówić innym, co jest spoko, a co nie... a jeszcze lepiej, gdy słucha tego ktoś poza rodziną i znajomymi.
Jeśli z jakiegoś powodu nie udało ci się jednak zostać celebrytą (ci ludzie to prawdziwe wyrocznie gustu), a musisz podzielić się swymi cennymi spostrzeżeniami, to po porostu załóż bloga.
Ja tego nie zrobię, bo to jakaś żenada, ale na szczęście zostają mi fora, artykuły, eseje itp.
O image trzeba dbać!
Warto zacząć od tego, co to w ogóle jest...
Otóż dobry image to takie coś, że inni biorą cię za kogoś spoko (nie cool, bo to było fajne 20 lat temu). Wyglądaj, zachowuj się, a będzie ci dane. I oczywiście to powodzenie u płci przeciwnej...
Na studiach wygląda to podobnie, jak wszędzie. Zawsze znajdzie się coś, co nas wkurwia.
Jeśli jeszcze nie wiecie drogie dzieci, to studia zobowiązują. Trzeba się zachowywać tak jak, kodeks przykazał. I będą ci potem wypominać, że nie „pisze”, tylko „jest napisane” i nie dla ciebie intelektualna elita. Ja osobiście piszę jak chcę, a wy „poloniści” możecie wyjść, jak wam się coś nie podoba. Język jest przecież dla mnie, nie ja dla niego i powinien ewoluować ku lepszemu.
Nie będę tu pisać o wiecznie głodnych i pijanych przyszłych pracownikach MCDonaldsa, bo to już się wszystkim przejadło (jak te okropne hamburgery za „trójkę”), ale fakt faktem, że student powinien sobie od czasu do czasu dobrze wypić. Wspomnienia z imprezy (albo ich brak) to dobry temat rozmów. Nie wystarczy się dobrze bawić, trzeba tak odpierdalać, żeby późniejszy kac był ceną za nasze bohaterstwo.
„Oj, a na drugi dzień to było...” – Stękają potem panowie z miną poległego w boju żołnierza. Tak, dzielnie znieśliście te męki, że może któraś z pań da wam buziaka, albo chociaż znajdziecie towarzystwo na kolejną imp... na kolejny melanż (to prostackie słowo pasuje bardziej).
Nie zaszkodzi też być alkoholowym ekspertem i smakoszem, który niejednego w życiu próbował. Brak taniego wina w moim promilowym dorobku automatycznie spycha mnie na margines (dobrze, że nie społeczny).
Ja serio podziwiam tych, którzy nie piją, nie palą, nie mają fejsa, a są zadowoleni ze swojego życia. Od razu pragnę też uciszyć tę bandę, która myśli, że jest, a tak naprawdę nie czuje się spełniona. Już wy tam dobrze wiecie, o kim mówię.
Moim zdaniem tak się nie da i przychodzi taki dzień, gdy zdajesz sobie sprawę, że znajomi już nie dzwonią, nie mają GaduGadu, nk, tylko siedzą na facebooku, którego ty też musisz sobie założyć, jeśli chcesz być na bieżąco. Inaczej czeka cię przykra izolacja. Ja byłem świadkiem, jak najtwardsi się łamali. fb to przecież coś lepszego niż nk. W końcu jest amerykańskie. Jedynym akcentem mojej niezależności pozostaje brak zdjęcia w profilu i praktycznie zerowa aktywność, poza chatem.
Fajnie też (ale to wszędzie) mieć ciekawe życie. Nawet, jeśli połowa z twoich opowieści to ściemy, zostaniesz duszą towarzystwa. Ponieważ sport imponuje chyba tylko na AWFie (przecież liczy się umysł), to wracamy do pijackich.... i ewentualnie łóżkowych... osiągnięć.
Oj tak... Lecą na mnie, więc wyglądam super. Wyglądam super, więc jestem lepszy, albo (o zgrozo) mądrzejszy. Te problem niestety dotyczy zarówno pań, jak i panów. Teraz IQ mierzone jest ilością wyrwanych dziewczyn, albo centymetrów w biuście. Ja nie mam nic przeciwko pewności siebie (bardzo przydatna rzecz), ale fajnie, gdy nasze ego mieści się w drzwiach.
Palących dziewczyn się nie czepiam, bo raz że mi to nie przeszkadza, a dwa że u nas na wydziale geografii większość jest wolna od tego nałogu. To humaniści kopcą jak parostatki.
Co do odwiecznego podziału na uniwerek i politechnikę, to ekhem... nie zauważyłem. Tylko parę drobnych kawałów, które i tak były w internecie (pisze się z małej litery, a nie jak twierdzi M$ Word z dużej).
Honor intelektualistów ratuje grupka wesołków, którzy zawsze opowiedzą jakiś kawał, albo rzucą niezłym tekstem. Szkoda tylko, że to wszystko wcześniej przeczytałem na demotywatorach (takie antyki lecą) i po raz dziesiąty nie chce mi się tego słuchać. Aż żal patrzeć, jak ci nieco mniej zorientowani się na to nabierają.
Jak ktoś ma jakąś wiedzę, to przeważnie chętnie się nią dzieli. Taką gadkę należy traktować z przymrużeniem oka, bo inaczej ktoś może sobie pomyśleć, że to jest fajne. Przecież szpanowanie wiedzą z Wikipedii, albo co gorsza z książek (bo przecież studia do czegoś zobowiązują) to coś, czego nie chcemy.
Dobrze, że jest muzyka... ostatni bastion ludzkości. Każdy słucha tego, czego chce, panuje tolerancja, a fani dobrego brzmienia (dla każdego jest to co innego) nie zabiją mnie za Lady Gagę (której słucham po części dlatego, że wszyscy intelektualiści ją gnoją).
W tym sztywnym, uczelnianym środowisku nie widać ludzi ubranych zgodnie z duchem subkultur. Całe szczęście... bo normalność chyba jest bardziej sexy ;]
Jeśli z jakiegoś powodu nie udało ci się jednak zostać celebrytą (ci ludzie to prawdziwe wyrocznie gustu), a musisz podzielić się swymi cennymi spostrzeżeniami, to po porostu załóż bloga.
Ja tego nie zrobię, bo to jakaś żenada, ale na szczęście zostają mi fora, artykuły, eseje itp.
O image trzeba dbać!
Warto zacząć od tego, co to w ogóle jest...
Otóż dobry image to takie coś, że inni biorą cię za kogoś spoko (nie cool, bo to było fajne 20 lat temu). Wyglądaj, zachowuj się, a będzie ci dane. I oczywiście to powodzenie u płci przeciwnej...
Na studiach wygląda to podobnie, jak wszędzie. Zawsze znajdzie się coś, co nas wkurwia.
Jeśli jeszcze nie wiecie drogie dzieci, to studia zobowiązują. Trzeba się zachowywać tak jak, kodeks przykazał. I będą ci potem wypominać, że nie „pisze”, tylko „jest napisane” i nie dla ciebie intelektualna elita. Ja osobiście piszę jak chcę, a wy „poloniści” możecie wyjść, jak wam się coś nie podoba. Język jest przecież dla mnie, nie ja dla niego i powinien ewoluować ku lepszemu.
Nie będę tu pisać o wiecznie głodnych i pijanych przyszłych pracownikach MCDonaldsa, bo to już się wszystkim przejadło (jak te okropne hamburgery za „trójkę”), ale fakt faktem, że student powinien sobie od czasu do czasu dobrze wypić. Wspomnienia z imprezy (albo ich brak) to dobry temat rozmów. Nie wystarczy się dobrze bawić, trzeba tak odpierdalać, żeby późniejszy kac był ceną za nasze bohaterstwo.
„Oj, a na drugi dzień to było...” – Stękają potem panowie z miną poległego w boju żołnierza. Tak, dzielnie znieśliście te męki, że może któraś z pań da wam buziaka, albo chociaż znajdziecie towarzystwo na kolejną imp... na kolejny melanż (to prostackie słowo pasuje bardziej).
Nie zaszkodzi też być alkoholowym ekspertem i smakoszem, który niejednego w życiu próbował. Brak taniego wina w moim promilowym dorobku automatycznie spycha mnie na margines (dobrze, że nie społeczny).
Ja serio podziwiam tych, którzy nie piją, nie palą, nie mają fejsa, a są zadowoleni ze swojego życia. Od razu pragnę też uciszyć tę bandę, która myśli, że jest, a tak naprawdę nie czuje się spełniona. Już wy tam dobrze wiecie, o kim mówię.
Moim zdaniem tak się nie da i przychodzi taki dzień, gdy zdajesz sobie sprawę, że znajomi już nie dzwonią, nie mają GaduGadu, nk, tylko siedzą na facebooku, którego ty też musisz sobie założyć, jeśli chcesz być na bieżąco. Inaczej czeka cię przykra izolacja. Ja byłem świadkiem, jak najtwardsi się łamali. fb to przecież coś lepszego niż nk. W końcu jest amerykańskie. Jedynym akcentem mojej niezależności pozostaje brak zdjęcia w profilu i praktycznie zerowa aktywność, poza chatem.
Fajnie też (ale to wszędzie) mieć ciekawe życie. Nawet, jeśli połowa z twoich opowieści to ściemy, zostaniesz duszą towarzystwa. Ponieważ sport imponuje chyba tylko na AWFie (przecież liczy się umysł), to wracamy do pijackich.... i ewentualnie łóżkowych... osiągnięć.
Oj tak... Lecą na mnie, więc wyglądam super. Wyglądam super, więc jestem lepszy, albo (o zgrozo) mądrzejszy. Te problem niestety dotyczy zarówno pań, jak i panów. Teraz IQ mierzone jest ilością wyrwanych dziewczyn, albo centymetrów w biuście. Ja nie mam nic przeciwko pewności siebie (bardzo przydatna rzecz), ale fajnie, gdy nasze ego mieści się w drzwiach.
Palących dziewczyn się nie czepiam, bo raz że mi to nie przeszkadza, a dwa że u nas na wydziale geografii większość jest wolna od tego nałogu. To humaniści kopcą jak parostatki.
Co do odwiecznego podziału na uniwerek i politechnikę, to ekhem... nie zauważyłem. Tylko parę drobnych kawałów, które i tak były w internecie (pisze się z małej litery, a nie jak twierdzi M$ Word z dużej).
Honor intelektualistów ratuje grupka wesołków, którzy zawsze opowiedzą jakiś kawał, albo rzucą niezłym tekstem. Szkoda tylko, że to wszystko wcześniej przeczytałem na demotywatorach (takie antyki lecą) i po raz dziesiąty nie chce mi się tego słuchać. Aż żal patrzeć, jak ci nieco mniej zorientowani się na to nabierają.
Jak ktoś ma jakąś wiedzę, to przeważnie chętnie się nią dzieli. Taką gadkę należy traktować z przymrużeniem oka, bo inaczej ktoś może sobie pomyśleć, że to jest fajne. Przecież szpanowanie wiedzą z Wikipedii, albo co gorsza z książek (bo przecież studia do czegoś zobowiązują) to coś, czego nie chcemy.
Dobrze, że jest muzyka... ostatni bastion ludzkości. Każdy słucha tego, czego chce, panuje tolerancja, a fani dobrego brzmienia (dla każdego jest to co innego) nie zabiją mnie za Lady Gagę (której słucham po części dlatego, że wszyscy intelektualiści ją gnoją).
W tym sztywnym, uczelnianym środowisku nie widać ludzi ubranych zgodnie z duchem subkultur. Całe szczęście... bo normalność chyba jest bardziej sexy ;]