Bo co pozornie nie pęka, może pęc i pync też na pozór. Cienka lina, gruba ryba. Surrealizm między wiersz, taniec owy. Żyłka lubi pływać w przepastnym bagienku.
Osoby na linie chadzają:
- Dzień dobry.
- Uszanowanie.
- Może w przepaść?
- Opaść?
- Popaść.
Przychodzi baba do lekarza:
- Przepraszam, czy ja dobrze znalazłam?
- Nie wiem, szukam.
Takie ogólne pęknięcie. Jakby miał pęknąć łeb od napęcznienia.
---
Ta kaskada słowna, maciekbuku, przyprawiła mnie o dreszcz. I za ten dreszcz, na dobranoc, wysyłam Ci ogromne podziękowania. I pęka, naładowana nagle bania, i łączy jeden fragment z drugim, w czasie nieuchwytnym, nawet za pomocą nakręcanego zegara o dwóch wiszących, byczych atomach.
Niech jej pęka w cudzym łożu,
jak już tak jej pękać musi!
Skoro pękać się chce w cudzym,
to czy ważne dokąd wróci?
PS. Tylko ten tytuł... całe szczęście nie przeczytałem go przed wierszem, bo czcionka nie rzuca się w oczy. Trąci intencją przesłania