21-08-2011, 21:34
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21-08-2011, 21:51 przez Rafał Growiec.)
Luigi wyszedł z dyskoteki radosny i uśmiechnięty. Skierował swą szlachetną twarz ku rozgwieżdżonemu niebu i odsłonił dwa rzędy równych, białych zębów. Kontrastowały one z brązem opalonej skóry i burzą czarnych loków.
Tak, Luigi Ferro, Nadzieja Wielkiego Rodu Ferro był przystojny. Do tego bogaty, wręcz nieprzyzwoicie. I wiedział jak obie te zalety wykorzystać przy podrywie na dyskotece. Jeszcze żadna plebejka mu nie odmówiła, gdy podszedł, uśmiechnął się, zaproponował drinka, zapłacił przy niej Złotą Kartą Szlachecką a po przetańczonej nocy lądowała w jego łóżku.
Jego sekret tkwił w tajemnicy jaką wyjawił mu przed laty wuj Natalus.
Gdy kobieta mówi "nie" to znaczy "tak".
Gdy jakaś głupia za bardzo się upierała przy swojej cnocie i na to miał sposób. Dwie małe tableteczki wrzucone po kryjomu do drinka i przez całą noc panna jest jego. A potem nic nie pamięta. "Ja mam ten idealny plan, ty masz ten idealny stan..."
Od kilku dni jednak stosował tą metodę sto razy uważniej. Przez przypadek zaproponował drinka małolacie, która z jakichś dziwnych powodów nie piła. Pozbyła się zawartości kieliszka i udawała, że nic się nie stało. Wyszedł z nią na spacer i czekał aż tabletki zaczną działać. Zirytowany brakiem oczekiwanych rezultatów wziął to, po co przyszedł na tę dyskotekę.
"Nie" znaczy "tak".
Na szczęście papuga pracująca dla Rodu była wygadana i ten cały prokuratorek Brzdęk musiał obejść się smakiem. Plebejusz od siedmiu boleści... Gdy wychodził z aresztu ci wszyscy pretorianie mieli ochotę go zabić wzrokiem.
Ale im się nie udało. Teraz Luigi czekał pod swoją ulubioną dyskoteką na to, aż pojawią się dziewczyny warte zachodu. Był zbyt piękny, by zadawać się z jakimiś pasztetami.
- Pan Ferro?
Głos mężczyzny stojącego za nim był uprzejmy, budził zaufanie. Strasznie plebejski. Pewnie jakiś kelner chciał wyprosić lepiej płatną posadę.
- Ita. - odpowiedział po auriańsku Luigi, mając w planach zmieszanie natręta z błotem. - A co?
Poczuł lekkie ukłucie pod żebrem i nim zdążył pomyśleć o tym, żeby wezwać pomoc, stracił przytomność.
Luigi jęknął cicho, walcząc z zawrotami głowy.Rozmyty obraz powoli zmienił się w panoramę Monteblanco. Widział światła centrum miasta, czuł pod sobą miękką ziemię. Opierał się o coś twardego i zimnego, chyba mur.
Spróbował wstać.
Przyłożona do nosa lufa dwururki odwiodła go od tego zamiaru.
- Czego chcesz? - spytał przerażony Luigi. W głowie dalej mu szumiało i nie wyglądało na to, by miało wkrótce przejść. - Mój ojciec zapłaci okup...
- Dziś ty zapłacisz...
To był ten sam gość co pod dyskoteką. Teraz jednak nie był ani uprzejmy ani budzący zaufanie. I na pewno nie był plebejski. To był surowy ton sędziego. Albo kata.
- Kto cię nasłał? - Spróbował zaatakować napastnika, wytrącić z równowagi.
- Powiedzmy, że prokurator Brzdęk oraz panna Helena Kołowrot przesyłają pozdrowienia.
- Ta dziwka...
Kopnięcie w pierś było błyskawiczne i niebywale mocne. Stracił dech na kilka chwil. W tym czasie porywacz przykucnął koło niego. To nawet nie był plebejusz, tylko jakiś skośnooki imigrant. Ubrany był w skórzany strój, jedynie głowa była odkryta. Wiatr targał czarnymi włosami. Twarz wyrażała pogardę i chęć mordu.
- Na twoim miejscu wyrażałbym się. - brzmiało to jak zwyczajna dobra rada, wygłaszana w pubie przy piwku. - To mogą być twoje ostatnie słowa. A jako szlachcic musisz wiedzieć, że wiele one mówią o człowieku. Jesteś tu, bo jesteś szlachcicem. Plebejusz siedziałby teraz w celi, oczekując na wizytę kolegów zmęczonych celibatem. Zanim spadniesz z tej skarpy chciałbym wiedzieć jedna rzecz. Jak myśli gwałciciel? Zajmuje mnie to od wielu lat. Zwykle nie mam czasu z wami dyskutować. Starcza trochę ołowiu i jest cisza. Ale ty jesteś szlachcicem, więc musisz zginąć tak, by wyglądało to na wypadek. W moim kraju jestem politykiem, niejedne gówno mój but zwiedzało i wiem jak to załatwić, by nawet najbardziej kochający cię krewny uznał to za wypadek. Nic to nie zmieni, zginiesz tak czy tak. Bądź więc tak miły i powiedz mi, dlaczego gdy kobieta mówi "nie", wy tego nie rozumiecie?
Luigi patrzył na niego jak na wariata.
"Może jak mu powiem, to w tym jego chorym umyśle zrodzi się myśl, żeby mnie jednak puścić" - pomyślał.
- Jak kobieta mówi "nie"... - wyjęczał, przy każdym słowie czując ból obolałych żeber. Porywacz dał znak ręką, by kontynuował. - ... to znaczy "tak".
Ku jego zaskoczeniu, jego oprawca podniósł go delikatnie i pomógł stanąć na nogi. Luigi czuł się paskudnie, mial problem z utrzymaniem równowagi.
- "Nie" znaczy "tak"... Genialna zasada! - pochwalił Luigiego niedawny kat. Otrzepał mu ramiona, uśmiechając się promiennie. - Sam się będę do niej stosować. No, przynajmniej tej nocy. - Zapewnił i złapał Ferrego za koszulę.
- Co robisz? - spytał porwany, patrząc z przerażeniem w roześmiane oczy.
- Zrzucić cię z tego urwiska?
Luigi odpowiedział odruchowo.
- Nie!
- Wszystko załatwione jak należy. - przyznał aspirant Turski, odkładając poranne wydanie "Autentyka" na kawiarniany stół. Nie lubił tego szmatławca, ale tylko oni mogli dać taki artykuł jak "Naćpany szlachcic spadł z urwiska!!!".
- Czysta przyjemność. - odparł elegancki mężczyzna siedzący po drugiej stronie stolika. Długie włosy związał w kucyk, łagodny uśmiech grał na wąskich ustach, wyglądał jak wschodni filozof natury. - Polecam się na przyszłość. - powiedział, szacując przez gazetę grubość koperty.
Siedzieli w loży niewielkiej kawiarni. Wysokie parawany oddzielały ich od ciekawskich oczu nielicznych przechodniów zaglądających przez wielkie okno. Aspirant dopił kawę i wstał od stołu.
- Będę pamiętał, panie Lupem.
Tak, Luigi Ferro, Nadzieja Wielkiego Rodu Ferro był przystojny. Do tego bogaty, wręcz nieprzyzwoicie. I wiedział jak obie te zalety wykorzystać przy podrywie na dyskotece. Jeszcze żadna plebejka mu nie odmówiła, gdy podszedł, uśmiechnął się, zaproponował drinka, zapłacił przy niej Złotą Kartą Szlachecką a po przetańczonej nocy lądowała w jego łóżku.
Jego sekret tkwił w tajemnicy jaką wyjawił mu przed laty wuj Natalus.
Gdy kobieta mówi "nie" to znaczy "tak".
Gdy jakaś głupia za bardzo się upierała przy swojej cnocie i na to miał sposób. Dwie małe tableteczki wrzucone po kryjomu do drinka i przez całą noc panna jest jego. A potem nic nie pamięta. "Ja mam ten idealny plan, ty masz ten idealny stan..."
Od kilku dni jednak stosował tą metodę sto razy uważniej. Przez przypadek zaproponował drinka małolacie, która z jakichś dziwnych powodów nie piła. Pozbyła się zawartości kieliszka i udawała, że nic się nie stało. Wyszedł z nią na spacer i czekał aż tabletki zaczną działać. Zirytowany brakiem oczekiwanych rezultatów wziął to, po co przyszedł na tę dyskotekę.
"Nie" znaczy "tak".
Na szczęście papuga pracująca dla Rodu była wygadana i ten cały prokuratorek Brzdęk musiał obejść się smakiem. Plebejusz od siedmiu boleści... Gdy wychodził z aresztu ci wszyscy pretorianie mieli ochotę go zabić wzrokiem.
Ale im się nie udało. Teraz Luigi czekał pod swoją ulubioną dyskoteką na to, aż pojawią się dziewczyny warte zachodu. Był zbyt piękny, by zadawać się z jakimiś pasztetami.
- Pan Ferro?
Głos mężczyzny stojącego za nim był uprzejmy, budził zaufanie. Strasznie plebejski. Pewnie jakiś kelner chciał wyprosić lepiej płatną posadę.
- Ita. - odpowiedział po auriańsku Luigi, mając w planach zmieszanie natręta z błotem. - A co?
Poczuł lekkie ukłucie pod żebrem i nim zdążył pomyśleć o tym, żeby wezwać pomoc, stracił przytomność.
Luigi jęknął cicho, walcząc z zawrotami głowy.Rozmyty obraz powoli zmienił się w panoramę Monteblanco. Widział światła centrum miasta, czuł pod sobą miękką ziemię. Opierał się o coś twardego i zimnego, chyba mur.
Spróbował wstać.
Przyłożona do nosa lufa dwururki odwiodła go od tego zamiaru.
- Czego chcesz? - spytał przerażony Luigi. W głowie dalej mu szumiało i nie wyglądało na to, by miało wkrótce przejść. - Mój ojciec zapłaci okup...
- Dziś ty zapłacisz...
To był ten sam gość co pod dyskoteką. Teraz jednak nie był ani uprzejmy ani budzący zaufanie. I na pewno nie był plebejski. To był surowy ton sędziego. Albo kata.
- Kto cię nasłał? - Spróbował zaatakować napastnika, wytrącić z równowagi.
- Powiedzmy, że prokurator Brzdęk oraz panna Helena Kołowrot przesyłają pozdrowienia.
- Ta dziwka...
Kopnięcie w pierś było błyskawiczne i niebywale mocne. Stracił dech na kilka chwil. W tym czasie porywacz przykucnął koło niego. To nawet nie był plebejusz, tylko jakiś skośnooki imigrant. Ubrany był w skórzany strój, jedynie głowa była odkryta. Wiatr targał czarnymi włosami. Twarz wyrażała pogardę i chęć mordu.
- Na twoim miejscu wyrażałbym się. - brzmiało to jak zwyczajna dobra rada, wygłaszana w pubie przy piwku. - To mogą być twoje ostatnie słowa. A jako szlachcic musisz wiedzieć, że wiele one mówią o człowieku. Jesteś tu, bo jesteś szlachcicem. Plebejusz siedziałby teraz w celi, oczekując na wizytę kolegów zmęczonych celibatem. Zanim spadniesz z tej skarpy chciałbym wiedzieć jedna rzecz. Jak myśli gwałciciel? Zajmuje mnie to od wielu lat. Zwykle nie mam czasu z wami dyskutować. Starcza trochę ołowiu i jest cisza. Ale ty jesteś szlachcicem, więc musisz zginąć tak, by wyglądało to na wypadek. W moim kraju jestem politykiem, niejedne gówno mój but zwiedzało i wiem jak to załatwić, by nawet najbardziej kochający cię krewny uznał to za wypadek. Nic to nie zmieni, zginiesz tak czy tak. Bądź więc tak miły i powiedz mi, dlaczego gdy kobieta mówi "nie", wy tego nie rozumiecie?
Luigi patrzył na niego jak na wariata.
"Może jak mu powiem, to w tym jego chorym umyśle zrodzi się myśl, żeby mnie jednak puścić" - pomyślał.
- Jak kobieta mówi "nie"... - wyjęczał, przy każdym słowie czując ból obolałych żeber. Porywacz dał znak ręką, by kontynuował. - ... to znaczy "tak".
Ku jego zaskoczeniu, jego oprawca podniósł go delikatnie i pomógł stanąć na nogi. Luigi czuł się paskudnie, mial problem z utrzymaniem równowagi.
- "Nie" znaczy "tak"... Genialna zasada! - pochwalił Luigiego niedawny kat. Otrzepał mu ramiona, uśmiechając się promiennie. - Sam się będę do niej stosować. No, przynajmniej tej nocy. - Zapewnił i złapał Ferrego za koszulę.
- Co robisz? - spytał porwany, patrząc z przerażeniem w roześmiane oczy.
- Zrzucić cię z tego urwiska?
Luigi odpowiedział odruchowo.
- Nie!
- Wszystko załatwione jak należy. - przyznał aspirant Turski, odkładając poranne wydanie "Autentyka" na kawiarniany stół. Nie lubił tego szmatławca, ale tylko oni mogli dać taki artykuł jak "Naćpany szlachcic spadł z urwiska!!!".
- Czysta przyjemność. - odparł elegancki mężczyzna siedzący po drugiej stronie stolika. Długie włosy związał w kucyk, łagodny uśmiech grał na wąskich ustach, wyglądał jak wschodni filozof natury. - Polecam się na przyszłość. - powiedział, szacując przez gazetę grubość koperty.
Siedzieli w loży niewielkiej kawiarni. Wysokie parawany oddzielały ich od ciekawskich oczu nielicznych przechodniów zaglądających przez wielkie okno. Aspirant dopił kawę i wstał od stołu.
- Będę pamiętał, panie Lupem.
"Problem w tym, mili moi, że za mało tu kowboi, a za dużo się wypasa świętych krów"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja"
Kroniki Białogórskie: tom I - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=2143 (kto szuka ten znajdzie wersję płatną ); tom II - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=9341.
kronikibialogorskie.pl, czyli najbrzydsza strona www w internetach